- Opowiadanie: SKYNET - Samotna Planeta

Samotna Planeta

Samotna Planeta (ang. Rogue Planet) to ciało niebieskie o masie planetarnej, które krąży bezpośrednio wokół galaktyki, nie zaś gwiazdy centralnej.
Na potrzeby ziemskiego czytelnika zastosowano metodę głębokiej domestykacji tekstu. Tym sposobem odpowiednio modulowane częstotliwości drgań membran cienkich Hetkorów i Dersterów stały się mową, śmiechem, płaczem, szeptem itd., a łacina zastąpiła zunifikowany numeralet powszechny, itd. itd.

Planetę zamieszkują dwie rasy inteligentne – Hetkorzy i Derterzy, którzy po zakończeniu starożytnego Okresu Wojen budują wspólnie jedną, mieszaną rasowo cywilizację. Por. Homo sapiens sapiens, Homo sapiens neanderthalensis.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Samotna Planeta

 

 

Salwy śmiechu raz za razem odbijały się echem od ścian sali konferencyjnej. Pentagonalny budynek Akademii pękał dziś w szwach od nadmiaru dziennikarzy i gości, przybyłych z różnych stron na coroczną konferencję ,,Gwiazdy i galaktyki”. Młody doktorant Fendrot stał przed publicznością zarówno liczną, jak i o niebagatelnym znaczeniu. W pierwszym rzędzie dostrzegał nawet samego prezesa towarzystwa gwiazdowego, Hetkora, o wyraźnie wygładzonym wskutek lat obliczu. Nie brakowało ekspertów zza granicy, zarówno Hetkorskich, jak i Dersterskich. Na sali byli też koledzy i współpracownicy Fendrota, jak również jego promotor, profesor Jigren. Nie dostrzegał ich, gdyż ginęli w tłumie. Tłumie, który salwami śmiechu skutecznie grzebał karierę naukową spoglądającego z mównicy astronoma.

– Z całym szacunkiem, panie kolego – głos zabrał przewodniczący zgromadzeniu marszałek akademii – ale mamy wiek dwudziesty trzeci, nie zaś dziesiąty. Posiadamy skomplikowane urządzenia, dzieła naszych utalentowanych inżynierów, podróżujemy w próżnię, obserwujemy gwiazdy i galaktyki. Zbieramy dane i nawet wsłuchujemy się w radiowy szum wszechświata. Wiemy też, dzięki skrupulatnym obserwacjom astronomów, że niektóre nieszczęsne planety nie wyrwały się z sideł gwiazd macierzystych i krążą wokół nich niczym na łańcuchu. Twierdzenie jednak, jakoby te planety mogłyby być siedliskiem życia, jest twierdzeniem równie odważnym, co pozbawionym naukowych podstaw. – Z trudem ukrywany uśmieszek i drwiący ton starca był niczym wobec jawnie wrogiego komentarza rektora.

– Wielu pańskich kolegów bardzo chciało dostać te parę minut na prezentacje. Przydzieliliśmy je panu w dobrej mierze. Skoro raczył już pan swój czas skrzętnie zmarnować, proszę opuścić mównicę i dać szansę innym.

Te słowa zakończyły prezentację Fendrota zatytułowaną ,,De vita orbiting planetis sidera”. Uczony postanowił opuścić pozostałe prezentacje – palony wstydem i gniewem wyszedł z sali. ,,Tak właśnie musiał się czuć Asitnin, kiedy pierwszy raz oznajmił, że punkciki na sklepieniu nieba, są w istocie kulami płonących gazów o monstrualnych rozmiarach, oddalonymi o odległości niepojmowalne dla umysłu.”

Gdy wrota wejściowe rozwarły się przed nim, Fendrot ujrzał błyszczący, ekskluzywnie wyglądający pojazd naziemny w starym stylu. Drzwi do niego uchyliły się, a głos z wnętrza oznajmił: Proszę wsiąść doktorze Fendrot, mamy wiele do omówienia. Młody naukowiec wnet rozpoznał głos Profesora Garisgiana. Drzwi pojazdu zatrzasnęły się za Fendrotem.

Krążyli bez celu tunelami metropolii. Autopilot zręcznie dostosowywał prędkość, przez co nigdy nie musieli przystawać na światłach. Widać, maszyna była zsynchronizowana z systemem miejskim.

– Opowiedz mi o tej gwieździe – profesor Garisgian był niezwykle energiczny jak na swoje lata i z godnym podziwu skupieniem wsłuchiwał się w słowa Fendrota, który w ekscytacji tłumaczył jeszcze raz ze szczegółami swoje obliczenia i teorie.

– G2 V – promień (696 342 ± 65) km, masa (1,98855 ± 0,00025) ×1030 kg, objętość 1,4093×1018 km³, prędkość obrotu 1,887 km/s, temperatura korony ~2 mln K… – recytował z przejęciem.

– Dobrze, wystarczy. Odrobiłeś pracę domową.

Fendrot okazał zaskoczenie.

– Nie jesteś pierwszy, mój drogi. I na pewno nie ostatni. Ale nie jesteśmy jeszcze gotowi na prawdę. My może tak. Ty i ja. Ale nie inni Hetkorzy, ani też Dersterzy. Jest wiele rzeczy do omówienia.

Po paru minutach pełnego napięcia milczenia, pozornie – jak się okazało – bezcelowa, podróż po zakamarkach metropolii dobiegła końca. Fendrot niemal kipiał od pytań i domysłów, jakie zrodziła enigmatyczna postawa profesora, ale kultura osobista i przeczucie nakazywały mu powściągliwość. Milczał więc odkrywając w sobie coraz to nowe pokłady cierpliwości.

Byli na przedmieściach, w okolicy formacji skalnych o złej reputacji, miejscu powszechnie omijanym i uważanym za niewarte odwiedzenia. Zostawiwszy pojazd za ustępem skalnym, jęli iść wzdłuż litej kamiennej ściany. Fendrot milczał posuwając się z wolna za profesorem.

– Podziwiam cię – powiedział w końcu Garisgian. – Nie zrozum mnie źle. Podziwiam cię za cierpliwość – starzec najwyraźniej wyczuwał emocje skrzętnie ukrywane za kamiennym obliczem naukowca. – Zaraz odpowiemy ci na wszystkie twoje pytania. Ostrzegam cię tylko lojalnie, że odpowiedzi mogą ci się nie spodobać. Ale nie ma już odwrotu.

Ściana skalna zniknęła. W jej miejscu widniało teraz nieduże wejście o regularnym kształcie, jaki z pewnością nie był dziełem sił natury. Dwaj Hetkorzy weszli do środka. Wędrowali tunelem wiodącym raz stromym spadem w dół, to znów pnącym się serpentyną ku górze. Jego budowniczy, pomyślał Fendrot, musieli iść po linii najmniejszego oporu omijając twardsze wapienie, a przewiercając mniej oporne skały. Nieomylne przeczucie mówiło astronomowi, że ukryty kompleks powstawał w pośpiechu.

Po krótkiej wędrówce naukowcy znaleźli się u celu. Fendrot rozglądał się po pokoju wypełnionym najnowszym sprzętem komputerowym. Jedynym dźwiękiem słyszalnym w pomieszczeniu była cicha praca systemów kwantowych, a jedynym światłem – blask monitorów. W rogu dostrzegł paru innych Hetkorów pracujących w skupieniu. Nie robili sobie nic z ich przybycia.

Profesor usiadł na fotelu na centralnym punkcie Sali i gestem nakazał to samo swojemu towarzyszowi.

– Teraz pytaj. Co chcesz wiedzieć? – rozpoczął rozmowę Garisgian.

– Wszystko! – wykrzyknął Fendrot zrywając się niemal z fotela, na którym ledwo co był usiadł , zwracając swym wybuchem uwagę obojętnych dotąd pracowników kompleksu. Zrobiło mu się głupio, że tak długo wstrzymywane emocje już na samej mecie wzięły górę.

– Tego nawet ja nie wiem. – Odrzekł spokojnie profesor. – Po kolei, okaż rozum i nie każ mi tłumaczyć wszystkiego od zera.

– Wokół G2 V krąży planeta.

– Jest to wiadome nie od dziś i to powszechnie. I nie planeta, a osiem. I mnóstwo śmiecia.

Fendrot doznał niemal khatarsis – poczuł, że w końcu trafił na kogoś, kto wyjaśni mu wszystko, o co tyle lat walczył. Postanowił nie dać się ponieść emocjom i pytać powoli o wszystko, tak, by rozmowa nie zakończyła się przedwcześnie.

– Na planetach krążących wokół gwiazd też może istnieć życie – bardziej oznajmił, niż zapytał

– Tak. Chyba tego właśnie starałeś się dowieść na dzisiejszym sympozjum, biorąc za przykład planety G2 V.

– A promieniowanie? A grawitacja gwiazdy układu? A sąsiednie globy? Wiatr słoneczny, rozbłyski?

Profesor nie krył rozbawienia.

– O to samo pytało podczas Twojego przemówienia liczne grono krytykantów, a Ty zdawałeś się bronić swoich racji z dużą dozą pewności podpartej ekspertyzą naukową. Czyżbyś stracił wiarę? – Fendrot postanowił nie odpowiadać na kąśliwą uwagę i retoryczne w gruncie rzeczy pytanie.

– Widzę, że potrzebujesz zapewnienia – ciągnął profesor. – Tak jak ty sam stwierdziłeś, istnieje tak zwana ,,strefa mieszkalna”, czyli taka odległość od gwiazdy centralnej, w której orbitujące planety przy odpowiednich, sprzyjających warunkach, mogą być w istocie schronieniem dla życia. I to mimo zabójczego sąsiedztwa gwiazdy, czy nawet dzięki niemu.

– Czyli teoria energii słonecznej, jako alternatywa dla energii geotermalnej, jest w istocie poprawna? Czyli na globach G2 V istnieje życie i pan o tym wie!

Garisgian zrobił pauzę, by ostudzić nieco emocje rozmówcy.

– Po kolei – podjął po chwili. – Pańska teoria jest w istocie poprawna, gratuluję. Choć nie jest to pańska teoria, tj. nie pan pierwszy na to wpadł. Nie wiem nawet, czy pierwszy byłem ja. Możliwe, że ten, który pierwszy ogłosił tę radosną tezę dokonał już żywota w jednym z Dersterskich zakładów zamkniętych. Nasi współbracia dbają wszak o czystość myśli i idei nie od dziś, jakkolwiek ich metody uległy poprawie. – Profesor nie omieszkał dać wyrazu swoim poglądom na drugą, z dwóch inteligentnych ras zamieszkujących rodzimą planetę Hjemmę. – Na globach krążących wokół G2 V nie ma życia i ja to wiem. – Garisgian ponownie zrobił efektowną przerwę, która dla Fendrota trwała wieczność. – Występuje ono na planecie. Jednej. Po kolei. Jak już mówiłem, układ G2 V posiada 8 planet. Cztery z nich to gazowe olbrzymy. Jeden nawet, że tak powiem, minął się z gwiazdą. Przy trochę większych rozmiarach skutecznie rozpocząłby syntezę jądrową. Chyba nie muszę tłumaczyć ci, dlaczego na takich ciałach niebieskich nie może być mowy o życiu, a zwłaszcza białkowym. Z pozostałych planet układu, jedna jest niczym więcej jak martwą skałą krążącą tak blisko słońca, że z jednej strony płonie od żaru, a z drugiej pęka od lodu. Pozostaje środowiskiem wybitnie sterylnym, i nie mieści się w żaden sposób w obszarze strefy mieszkalnej.

– Pozostałe trzy planety układu, one wszystkie się w niej znajdują. – Wtrącił się doktorant.

– Istotnie. Sam jednak wiesz, że to nie wystarczy. Ta znajdująca się bliżej słońca posiada bowiem atmosferę tak gęstą i wrogą, bo składającą się niemal wyłącznie z CO2, że cała przypomina kulę stopionego metalu. Temperatury naszych najgorętszych źródeł, z których wyłoniło się niegdyś życie, są niczym w porównaniu z rozżarzoną do białości, drugą planetą układu gwiazdy G2 V. Co się zaś tyczy czwartej, Fendrot nie przeoczył luki w wyliczance profesora, jest ona właściwie lodową pustynią. Jej atmosfera jest tak licha, że wszelkie życie, które kiedyś może mogło istnieć na jej czerwonej powierzchni (lub też pod nią), dawno straciło prawo bytu.

– Pozostaje więc trzecia. Na trzeciej planecie jest życie – oznajmił Fendrot. – Proszę mi jednak najpierw powiedzieć, skąd pan profesor ma te wszystkie dane i dlaczego nie są one rozpowszechniane? By zebrać wszystkie informacje, które pan posiada, potrzeba nie tylko lat szczegółowych badań, ale i ogromnych środków finansowych oraz kadry.

– Mamy to wszystko – odpowiedział lakonicznie profesor. – I wie o tym więcej Hetkorów, niż pan sobie wyobraża. Wie o tym nawet paru Dersterów. Ci, których da się uciszyć salwami śmiechu oraz fałszywymi doktrynami, milkną i przestają stanowić zagrożenie. Ci, co do których mamy pewność, że nie dadzą się ani ogłupić, ani uciszyć, dołączają do zamkniętego kręgu. Witamy na pokładzie – profesor uśmiechnął się do kolegi porozumiewawczo.

– Ale dlaczego? Skąd ten sekret? Dlaczego życie na trzeciej planecie od G2 V ma stanowić, jak się domyślam, zagrożenie dla ładu i porządku?

– Nie tylko dla ładu i porządku – Garisgian zniżył głos. – Zagrożenia w ogóle. Jak sądzisz, skąd mamy fundusze na to wszystko? – Wskazał ręką sprzęt otaczający ich w pokoju. – Nie wspominając o teleskopach ukrytych na orbicie. Wpatrzonych dzień i noc w to, co na naszych najdoskonalszych zdjęciach jawi się zaledwie jako bladoniebieska kropa w bezkresie pustki, ginąca w blasku swojej gwiazdy.

Zapadła chwila milczenia. Profesor zniżył głos jeszcze bardziej i pochylił się ku rozmówcy.

– Otóż płaci nam wojsko. Pomyśl chłopcze – w świecie niemal wyzbytym barier, gdzie dawne narody, plemiona i grupy zachowały co najwyżej dawne symbole, w świecie żyjącym od stuleci harmonijnie w myśl idei współpracy i braterstwa – po cóż nam budżet na całe to wojsko?

– Wciąż są grupy separatystów, terrorystów, ekstremistów, jest parę wrogich plemion…

– Tak, to prawda. To bardzo dobrze. Moglibyśmy poradzić sobie z tym problemem na tysiąc sposobów w ciągu paru dni, jednak… nie robimy tego. Ciągłe dotacje na wojsko pozwalają bowiem na kontrolowanie dużo poważniejszego problemu. Powiedz mi Fendrot, jak doszedłeś do swojej teorii?

Doktoranta zdziwiła nagła zmiana tematu.

– Matematycznie profesorze, a jak inaczej? Znając możliwe orbity, prędkości i temperaturę gwiazd układu, wysunąłem hipotezę, jak się dowiaduję, słuszną. Nie nasłuchujemy, ani nie obserwujemy tej części nieba, to jest… nie oficjalnie. Jak inaczej mogłem poznać prawdę, jeśli nie matematyką?

– Otóż nasłuchiwaliśmy tej części nieba. Dokładniej rzecz ujmując ja to robiłem. Pochodzę z rodziny naukowców. Mieliśmy urządzenia mogące wychwycić fale radiowe z kosmosu. Było to wprawdzie nie zupełnie legalne, ale za lat studenckich zdawało mi się, że całkiem niegroźne. Dość powiedzieć, że odebrałem sygnał radiowy o wyraźnie sztucznym pochodzeniu, rodem z układu G2 V.

– Czyli tam nie tylko istnieje życie, ale i istoty wysoko rozwinięte!

– I tak i nie – profesor spojrzał z poważną miną na Fendrota, po czym wstał. – Chodź – nakazał.

Obaj podeszli do wielkiego ekranu pokrywającego jedną ze ścian. Na rozkaz Garisgian tafla rozbłysła milionem pikseli.

– Wiele lat próbowaliśmy odkodować sygnały, które do nas docierały. Trzeba było dostosować nasze odbiorniki tak, by przypominały te należące do mieszkańców Ziemi – tak nazwaliśmy rzeczoną planetę. Na szczęście najzdolniejsi inżynierowie byli w stanie przekształcić odbierane fale w dźwięk i obraz. Najpierw to pierwsze.

Z głośników wydobył się grom:

– Unsere Stärke ist unsere Schnelligkeit und unsere Brutalität. Dschingis Khan hat Millionen Frauen und Kinder in den Tod gejagt, bewußt und fröhlichen Herzens. Die Geschichte sieht in ihm nur den großen Staatengründer!

Zarówno treść, jak i znaczenie słów były dla Fendrota kompletnie obce, niezrozumiałe. Nawet najwybitniejsi specjaliści nie byli w stanie rozszyfrować całej treści. Dla wszystkich jasny był jednak przekaz, emocje zawarte w tym barbarzyńskim wrzasku. Gniew. Nienawiść. Fendrot czuł jak kurczy się i drży przygnieciony potężną masą negatywnej energii płynącej z głośników.

– Potem odebraliśmy też obraz – niewzruszony profesor przełączył przekaz.

Teraz Fendrot nie tylko słyszał, ale i widział, do czego zdolni są mieszkańcy trzeciej planety od Słońca.

Przy pomocy wyrafinowanych narzędzi dalekiego rażenia, dwunogie ssaki mordowały się wzajemnie tysiącami. Na plażach, w lasach i miastach wymyślna broń rozrywała ciała jednych przedstawicieli Homo Sapiens na rozkaz drugich. Drudzy nie pozostawali dłużni. Zgliszcza, zwłoki przejeżdżane przez pancerne pojazdy na gąsienicach i ogień trawiący horyzont odbijały się w przerażonych oczach Fendrota. Istoty będące, jak się zdaje, młodymi przedstawicielami rasy, konały z głodu i wycieńczenia. Ostatnią sceną kolażu była potężna bomba, która eksplodowała z jasnością gwiazdy i zrównała z ziemią wszystko w zasięgu wzroku, tworząc przy tym grzyb pyłu i dymu sięgający do granic atmosfery.

Obraz zgasł. Obaj Hetkorzy stali przez chwilę w ponurym milczeniu. W końcu profesor powiedział:

– Teraz rozumiesz. Teraz już wiesz.

Koniec

Komentarze

Autopilot zręcznie dostosowywał prędkość, przez co nigdy nie musieli przystawać na światłach. ---> dzięki czemu. Lepiej brzmi, lepiej pasuje…

– G2 V – promień (696 342 ± 65) km, masa (1,98855 ± 0,00025) ×1030 kg, objętość 1,4093×1018 km³, prędkość obrotu 1,887 km/s, temperatura korony ~2 mln K… – recytował z przejęciem. ---> gdy mówił, słychać było nawiasy, znaki plusa i minusa, wykładniki potęg? Beletrystyka “nie lubi” skrótów, symboli i tak dalej, szczególnie w kwestiach dialogowych.

<><>

Tak i o tym pisano zwłaszcza na przełomie lat pięćdziesiątych i sześc dziesiątych ubiegłego wieku. To ani zarzut, ani pochwała, ani ocena, jedynie informacja do przemyślenia.

Zaskoczenia specjalnie nie było, tym bardziej, że lata temu czytałam powieść, w której inne rasy poznają na podstawie przemówienia, być może dokładnie tego. Podobno to była jedna z pierwszych transmisji telewizyjnych.

Przydzieliliśmy je panu w dobrej mierze.

Mierze czy wierze?

G2 V – promień (696 342 ± 65) km, masa (1,98855 ± 0,00025) ×1030 kg, objętość 1,4093×1018 km³, prędkość obrotu 1,887 km/s, temperatura korony ~2 mln K…

A przy pomocy jakich dźwięków on oddał te wszystkie cyfry, nawiasy, symbole? W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie, a już w dialogach obowiązkowo – to, co człowiek powiedział; kilometry sześcienne, a nie km³. I jesteś pewien, że tam miało być 1030, a nie dziesięć do trzydziestej? Z objętością to samo. ;-)

że z jednej strony płonie od żaru, a z drugiej pęka od lodu.

Żeby był lód, to trzeba jeszcze mieć wodę…

nie zupełnie => niezupełnie

 

Edit: Adamie, aleśmy zgodni… :-)

Babska logika rządzi!

Najwidoczniej opuszczaliśmy tylko co drugą lekcję polskiego oraz fizyki. :-)

Może nawet co trzecią. Ja jeszcze na matematykę czasem chodziłam. ;-)

Babska logika rządzi!

:-) A, to już masochizm… :-)

Eeee, nie. Matematyk był przystojny. ;-)

Dobra, kończymy offtop zanim nas Autor pogoni?

Babska logika rządzi!

Aaaa, to wiele tłumaczy…. :-)

Kończymy.

Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Jowiszowi wiele brakuje do awansu na gwiazdę. Najmniejsza gwiazda ciągu głównego jest około sto razy większa od naszego największego gazowego olbrzyma. Niemniej: Lem spacerował po Wenus, a Gabriela Górska po powierzchni Jowisza. Tak więc w powieściach science fiction niejedno już było możliwe Pozdr.

Nic nowego. Podobny motyw był w “Z mroku” Davida Webera. Masz liczne błędy w zapisie dialogów, odsyłam tutaj:  http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czy to jest skończone opowiadanie? Bo mam wrażenie jakby nie wszystko zostało powiedziane, jakby sprawa została tylko zasygnalizowana.  

Mam nadzieję bliżej poznać świat Hetkorów i Dersterów, że o losach młodego doktoranta, Fendrota, nie wspomnę. ;-)

 

Fen­drot nie­mal ki­piał od pytań i do­my­słów, jakie zro­dzi­ła enig­ma­tycz­na po­sta­wa pro­fe­so­ra… – Fen­drot nie­mal ki­piał od pytań i do­my­słów, które zro­dzi­ła enig­ma­tycz­na po­sta­wa pro­fe­so­ra

 

W jej miej­scu wid­nia­ło teraz nie­du­że wej­ście o re­gu­lar­nym kształ­cie, jaki z pew­no­ścią nie był dzie­łem sił na­tu­ry. – …który z pew­no­ścią nie był dzie­łem sił na­tu­ry.

 

Pro­fe­sor usiadł na fo­te­lu na cen­tral­nym punk­cie Sali i ge­stem na­ka­zał to samo swo­je­mu to­wa­rzy­szo­wi. – Czy to była bardzo ważna sala i dlatego jest napisana wielka literą?

 

na któ­rym ledwo co był usiadł , zwra­ca­jąc swym wy­bu­chem… – Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

O to samo py­ta­ło pod­czas Two­je­go prze­mó­wie­nia licz­ne grono kry­ty­kan­tów, a Ty zda­wa­łeś się… – O to samo py­ta­ło pod­czas two­je­go prze­mó­wie­nia licz­ne grono kry­ty­kan­tów, a ty zda­wa­łeś się

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Po­myśl chłop­cze – w świe­cie nie­mal wy­zby­tym ba­rier… – Czy tu nie powinno być: Po­myśl chłop­cze – w świe­cie nie­mal pozbawionym ba­rier

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka