- Opowiadanie: lordvoldemort21 - Krew Baranka

Krew Baranka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew Baranka

 

 

KREW BARANKA

 

 

 

 

 

© Weronika Rogalewska 2010

 

 

 

Liceum. Problemy uczniów i nauczycieli. Dojrzewanie i dorosłość. Jednak czasem życie bywa bardziej skomplikowane.

Środa, popołudnie. Sandra, jak reszta klasy 2b, była wniebowzięta, gdy wreszcie zadzwonił dzwonek oznaczający koniec dnia zajęć. To oburzające, by dziewiątą lekcją – gdy mózgi młodych już przestają tak wydajnie pracować – był przedmiot ścisły, w dodatku fizyka. Klasa doszła do wniosku, że nauczycielka sama w sobie jest spoko – to zmęczenie działało na jej niekorzyść. Dziewczyna pożegnała się z koleżankami w szatni, zabrała kurtkę oraz szalik i poszła do toalety na parterze. W pewnym sensie lubiła to miejsce, zawsze wolne od plotkujących, rozchichotanych dziewcząt, pewnie dlatego, że na tym piętrze znajdowały się trzy dosyć często używane sale, dwie prawie wcale nieodwiedzane, magazyn oraz kantorek.

Irena Sawicka lubiła lekcje z 2b. Godzina zawsze mijała spokojnie. Szkoda tylko, że dzieciaki były zbyt znudzone, by cokolwiek im wbić do głowy. Przesunęła kartę przed czytnikiem. Te wynalazki… Weszła do pokoju nauczycielskiego. Odłożyła dziennik do przegródki. Musiała sprawdzić kartkówki.

Nagle usłyszała za sobą jakiś dźwięk. Odwróciła się. Okazało się, iż to ksiądz. Wymienili grzeczności, po czym ojciec wyszedł. Nastawiła wodę na kawę. Jeden rzut oka na prace wystarczył jej do wysnucia dwóch wniosków. Pierwszy: zbyt dobrych ocen raczej nie wystawi. Drugi: to będzie długie popołudnie.

Sandra położyła kurtkę i szalik na umywalce. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Uwagę od razu przyciągają jej oczy. Były zielonoszare, po ojcu ( jak zapomnieć o śmierci kogoś bliskiego, jeśli samemu jest się pamiątką? ). Później można dostrzec kształtny nos, idealnie osadzony na twarzy, którą okalają długie i proste, ciemne włosy. Jej matka często wytykała fakt, że nie ma chłopaka. Nie rozumiała, że teraz tylko jedno im w głowie. Nie liczy się piękno… Postawiła przed sobą torbę i wzięła się za poszukiwanie szczotki do włosów. Obiecała sobie, że dziś zrobi tam porządek, bo nic nie może znaleźć.

Nie zauważyła odbicia w lustrze.

Sprawdziła ostatnią pracę i westchnęła z ulgą. Umyła swój kubek, na którym było zdjęcie przedstawiające ją, córkę i męża. Schowała kartkówki i ubrała płaszcz. Zima daje się we znaki. Zgasiła światło i wyszła. Za oknem było ciemno.

Gdy schodziła po schodach, usłyszała krzyk, który zmroził jej krew w żyłach.

Zakrył jej usta chusteczką. Świat zszarzał, by wreszcie całkiem zniknąć.

Ostrożnie chwycił nieprzytomną dziewczynę i zawlókł ją do sali naprzeciwko toalety – klasy teatralnej. Ściany były czarno-białe. Wygodne fotele i kanapy, duże stoły, czarny dywan – to wszystko przeczyło koncepcji zwykłej szkolnej klasy. Ułożył dziewczynę na wykładzinie. Delikatnie zalepił jej usta taśmą i związał ręce i nogi. Nie był głupi – na dłoniach miał rękawiczki, okna zasłonił, by nic nie było widać z ulicy.

 

 

 

– Ten świat jest zły – wyszeptał jej do ucha. – ty tak niewinna. – gładził jej włosy. – Piękna… – dziewczyna lekko się poruszyła. Nie myślał, że środek usypiający będzie działał tak krótko. Mimo tego nie panikował – jego cel był szczytny. – Obudź się, skarbie.

 

 

 

 

 

Sandra otworzyła oczy. Było ciemno. Poczuła, że ma skrępowane nadgarstki i kostki. Nie mogła otworzyć ust.

 

 

 

Nie bój się. – odparł spokojnie. Dostrzegł w jej oczach strach. – Nie krzycz. To dla twojego dobra. – odgarnął włosy z jej twarzy. Szybko cofnęła głowę. – Ból zmyje z ciebie i mnie brud tego świata, otworzy nam drogę do domu Pańskiego. – skądś znała ten głos. Jednak taki szept ją przerażał. Zaczęła płakać. – Nie lękaj się, gdyż ja wybawię cię od grzechów tego świata. – wstał i odszedł w kierunku przeciwległej ściany.

 

 

Łzy przeszkadzały jej w dostrzeżeniu, co on tam robił. Schylił się.

Zostawił przy drzwiach torbę. Kucnął, rozpiął suwak.

Znów się zbliżał. Coś lśniło w jego ręku.

Irena zeszła po schodach tak szybko, na ile pozwalał jej wiek i obcasy.

Przy sali na końcu korytarza stała Marta, sprzątaczka. To ona była źródłem tego krzyku. Była przerażona. Nauczycielkę przeszył dreszcz. Gdy weszła do klasy, na własne oczy zobaczyła, dlaczego sprzątaczka narobiła tyle hałasu.

 

 

W czwartek korytarz na parterze był zamknięty od schodów do schodów. Każdy uczeń już wiedział, co stało się w „jedenastce". Przyczyniła się do tego potęga Internetu. Wszyscy byli w szoku. Sandra, tylko kolejna twarz, widziana kiedyś na korytarzu. Kto mógł…?

Różne były wersje co do metody. Prawdę znało całe grono pedagogiczne i inni pracownicy szkoły. Mieli zakaz „straszenia" dzieci.

Irenę Sawicką ten obraz będzie prześladował do końca życia.

 

W sali było ciemno, jednak kałuża krwi odbijała światło z zewnątrz. I ona tam leżała. Sandra. A przecież jakąś godzinę wcześniej miała z nią lekcję… Leżała w pozycji pokutnej – krzyżem na ziemi. Jej twarz była skierowana ku górze. Ale oczodoły były puste. Krew ściekała z nich, po skroniach, plamiąc i sklejając włosy. Miała otwartą klatkę piersiową.

 

Pochylił się nad nią.

 

 

Nie ruszaj się – poczuła jego ciepły oddech na uchu. – Podam ci pewien specyfik. Dzięki niemu zaśniesz, ale nadal będziesz czuła ból. To na wypadek, gdybyś chciała krzyczeć. Męczeństwo wzniesie cię na wyżyny świętości. Uczyni cię miłą Panu. – podwinął rękaw jej bluzy.

 

 

Chciała, żeby przestał. W myślach krzyczała do niego. Jednak posłusznie leżała nieruchomo, gdy wstrzykiwał jej lek.

 

 

– śpij słodko. – kciukiem otarł łzę z policzka ofiary.

 

 

Jej ostatnia myśl była absurdalna – pani zabije mnie, jeśli ubrudzę dywan krwią…

 

 

Po południu na obiekcie sportowym swoje kondolencje złożyła kadra nauczycielska, dyrekcja i pracownicy administracji.

Wypowiedział się również duchowny z pobliskiej parafii oraz policjant, który prowadził w szkole lekcje dwa razy w tygodniu.

Funkcjonariusz wspomniał, iż policja robi co w jej mocy, by ująć mordercę.

Wtedy to słowo zostało wypowiedziane po raz pierwszy od tragedii.

W tym momencie większość uczniów zdało sobie sprawę z powagi i tragizmu sytuacji. Dotarło do nich to, co spotkało ich koleżankę.

 

 

I wtedy wszyscy zaczęli się bać.

 

Część dzieci została zabrana z lekcji przez rodziców jeszcze tego samego dnia. Ich pociechy nie przyznały się nauczycielom, że napisały do rodziców z – zabronionych w szkole – komórek. Jednak nauczyciele wiedzieli. Postanowili nic z tym nie robić – wszyscy mają prawo do strachu.

W piątek frekwencja była jeszcze niższa, jednak odsetek nieobecności nie przekraczał 40%.

Gdy wiadomość wyciekła do mediów, panika osiągnęła stan krytyczny.

Według rozporządzenia ministra oświaty, od poniedziałku do szkoły nie muszą przychodzić uczniowie, których rodzice tego sobie nie życzą.

Tak więc po weekendzie na lekcje stawiły się tylko dzieci z rodzin „robotniczych" , których rodzice nie mieli możliwości opieki nad nimi w godzinach szkolnych.

To nawet nie były zajęcia zorganizowane. Wszyscy siedzieli w ciszy i strachu. Czasem padało jakieś pytanie i lakoniczna odpowiedź. Nikt nawet nie myślał o przeprowadzeniu sprawdzianu czy odpytywania.

Przez cały czas pracowała policja. Śledczy zebrali wszystkie ślady z miejsca zbrodni. Klasa 11 ciągle pozostawała zamknięta.

Wiadomo tylko, jak morderca wydostał się ze szkoły. Wyszedł oknem – zostawił ślady na śniegu. Niezbyt wyraźne, niestety. Wytrzepał buty na odśnieżonym – chociaż raz zrobionym „na czarno" – chodniku i ślad po nim zaginął.

Według raportu koronera dziewczyna umarła w wyniku usunięcia serca. Oczy zostały wydłubane wcześniej.

Irena w ciągu weekendu spała zaledwie pięć godzin. Ciągle przed oczami miała obraz tej masakry. W głębi duszy miała tylko nadzieję, że Sandra nie cierpiała.

Była pierwszą osobą, która została przesłuchana przez policję. Mimo szoku i żalu zdołała zeznać, co pamiętała. Jej słowa rzuciły podejrzenie na księdza. Ten jednak miał alibi w postaci nagrań ukazujących jego wyjazd z terenu szkoły oraz pełnego kościoła wiernych zgromadzonych na wieczornym nabożeństwie. Nie było możliwości, by przebywał w budynku w czasie zbrodni.

We wtorek stało się coś, czego nikt nie przewidział. Cóż, może niektórzy się tego obawiali, ale nie z takim skutkiem.

W kantorku znaleziono zwłoki Roberta Plechy, nauczyciela biologii. Może się to wydać dziwne, ale był on jednym z tych nielicznych nauczycieli, których darzyli sympatią wszyscy uczniowie. Wiadomość o jego śmierci była niczym trzęsienie ziemi.

Również leżał w pozycji pokutnej, co jasno wskazywało na fanatyka religijnego. Ofiara znów została pozbawiona serca, jednak oczy teoretycznie były na swoim miejscu.

Z nauczycielem nie poszło tak łatwo jak z dziewczyną.

 

Po pierwsze, był to mężczyzna młody, liczył zaledwie 32 lata. Większość czasu wolnego spędzał w towarzystwie damskiej części kadry lub grupy „fanek". Oczywiście tych, które odważyły się zjawić w szkole. Po drugie: na pierwszy rzut oka nie robił nic, co mogłoby ułatwić atak.

 

Jednak zabójca był pewny, że ten mężczyzna będzie jego następną ofiarą.

Robert był przykładnym katolikiem. Regularnie chodził do kościoła, współpracował z pobliską parafią w przeprowadzaniu akcji charytatywnych. Był tolerancyjny, szanował bliźnich, służył pomocą. Anioł.

Należało zwrócić Bogu co boskie.

Podrzucenie mu pigułki gwałtu okazało się łatwiejsze, niż się spodziewał.

Profesor po skończonych zajęciach poszedł na zaplecze na pierwszym piętrze. Był tam przez chwilę, po czym poszedł do toalety tuż obok. I tam – cóż za pech – zaciął się.

Ta chwila idealnie wystarczyła, by wejść do kantorka i wrzucić kilka tabletek do butelki z wodą mineralną. Nowa, ulepszona formuła narkotyku przyspieszała rozpuszczanie.

Odblokował drzwi łazienki.

Nauczyciel wyszedł, jakby go nie zauważył. Wrócił na zaplecze i od razu uzupełnił poziom płynów. Niedługo trzeba było czekać na dźwięk kontaktu ciała z podłogą. Wtedy wkroczył do akcji.

Mocno związał go kablem i zalepił usta taśmą. Dla bezpieczeństwa.

Wiedział, że Robert już się nie obudzi. Miał jednak nadzieję, że odczuje ból – w końcu tak bardzo się starał.

Nie zależało mu już tak bardzo na zapewnieniu ofierze świętości. Dziewczyna zasługiwała na tą łaskę – była czysta. On stał się tylko kolejnym elementem.

 

Nie było łatwo znaleźć dwóch nieskażonych dusz w tym gnieździe grzechu. Jednak miał szczęście. Obserwował ofiary od jakiegoś czasu. Jego błogosławieństwem był fakt, że był

homo nulli coloris – człowiekiem niewyróżniającym się.

 

Ludzie nie są idealni. A jego tak kusiło, by coś z tym zrobić.

Dziewczyna nie chciała widzieć otaczającego jej zła. Facet starał się naprawić świat. Żadnemu z nich nie wyszło. Jednak mieli w sercach wiarę w lepsze jutro.

Dla policjantów, nieoficjalnie, był popaprańcem, jebniętym psycholem – tak mówili o nim między sobą. To, co zrobi młodemu nauczycielowi było po prostu chore.

Niepokój zaczął się, gdy biolog nie przyszedł na lekcję po okienku. Odważniejsi uczniowie zdecydowali po niego pójść. Tylko nieliczni spodziewali się tego, co na nich czekało.

Plecha leżał przy swoim biurku. Miał otwartą klatkę piersiową.

Nie miał jednego oka, na jego miejsce została umieszczona gałka poprzedniej ofiary. Tak samo serce.

Panika ogarnęła również nauczycieli.

W środę szkoła była prawie pusta. Z przybyłych uczniów zorganizowano trzy klasy. Zajmowała się nimi na zmianę szóstka pedagogów.

Nikt nie chciał pozwolić sobie na chwilę samotności. Nawet do toalety chodzono co najmniej we dwójkę.

Stres i strach źle działały na nastroje. Przyjaciele zaczęli na siebie warczeć, profesorowie byli coraz bardziej poirytowani. Atmosfera była okropnie napięta.

 

Morderstwo na parterze i pierwszym piętrze. Faza ostateczna będzie miała miejsce na drugim – ostatnim, najbliżej nieba.

 

Środa. Koniec. Wiedział to. Świat staczał się. Miliony grzeszników w kolejce do piekła. Moralny upadek rodzaju ludzkiego. On nie chciał być tego świadkiem.

Dlatego zabił te baranki, by ich krew podkreśliła jego czystość w obliczu Pana.

Na górze zajęta była tylko jedna sala. Idealnie. Wszedł do 43 i zamknął drzwi od środka.

Zaczął modlitwę.

Panie, kim że jestem ja, nędzny robak, by wytykać błędy boskiej istocie?

Ale ten świat jest gniazdem grzechu. Ześlij, proszę, na tą ziemię potop. Ja z pokorą przyjmę rolę Noego. Tylko daj mi znak. Lecz jeśli wiesz, że przyszłość będzie lepsza, nie dawaj mi nadziei. Jeśli nie ma szans na wyplenienie całego grzechu w ciągu mojego czasu, to nie chcę marnować życia na bezowocne próby. Ty, Panie, wiesz najlepiej. Pragnę wrócić do początku. Zabierz mnie stąd, zabierz mnie do siebie.

Siedział chwilę, czekając na jakiś znak. Nic się jednak nie zdarzyło. Tylko cisza.

Pora zaczynać.

Zadzwonił dzwonek. Z 46 wyszła grupa uczniów. Uwagę wszystkich przykuły otwarte drzwi 43. po sekundach lękowego paraliżu wszyscy postanowili tam pójść.

Szli jak pochód pierwszomajowy. Z najodważniejszymi na czele i skonsternowaną Ireną Sawicką na tyłach.

W głębi jej duszy szybko kiełkował strach, obejmując całe ciało, wszystkie zmysły. Wiedziała, co tam zobaczą. Jedyne pytanie brzmiało: kto to tym razem?

Otoczyli drzwi. Ktoś zemdlał.

Pochwalił się za samozaparcie w dążeniu do celu. Nic nie widział. Nie chciał. Pozbył się narządu wzroku – nie widzieć zła. Czuł krew na policzkach. Ból był nieziemski. Ale ten stan nie będzie trwał długo. Do przerwy jeszcze kilka minut, w każdym razie tak mu się wydawało.

Okno było otwarte na oścież. Na parapecie siedział jakiś mężczyzna, cały był we krwi. Jego głowa luźno bujała się na szyi. Coś majaczył.

Doszedł do okna i otworzył je. Wiedział, że Bóg zabierze go z tego miejsca. Nie będzie to grzech samobójstwa. Pan weźmie go bezpośrednio do siebie. Wystarcz tylko skoczyć, wznieść się bliżej Raju…

 

Ale ten ból… Ten porażający zmysły ból. Czar prysł. Nie mógł już jasno myśleć. Nie mógł normalnie funkcjonować.

 

Jego głowa była dziwnie ciężka, nie dawał rady jej utrzymać.

 

Chwiał się na parapecie. Każdemu wychyleniu towarzyszyło westchnienie gapiów. Irena wiedziała, że za chwile wypadnie. Coś mówił do siebie pod nosem. Nie mogła zrozumieć słów, zachowywał się jakby był pijany. W pewnej chwili jego głowa w dziwny sposób opadła na pierś. Zobaczyła jego oczy. Były… różne.

Korytarzem wstrząsnął wrzask.

Ich krzyk trochę ocucił jego umysł. Miał widownię. Nie umrze samotnie. Nie odejdzie zapomniany. Zostawi po sobie ślad w ich pamięci.

 

Boże, nie daj im o mnie zapomnieć!

 

 

 

Wypadł.

 

 

W ułamek sekundy zrozumiał, że spada, nie leci. Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił? Cieszył się, że nie widział zbliżającego się asfaltu. Umarł, bojąc się. Lękał się, że przez ten niewybaczalny grzech sprowadzi na siebie wieczne potępienie. Myśli gnały przez jego mózg z niewyobrażalną szybkością.

 

Ten szalony bieg przerwał kontakt z twardym chodnikiem. Upadł na głowę, śmierć poniósł na miejscu. Roztrzaskał sobie czaszkę.

Stali tam nieruchomo, cicho. Oszołomieni. Ten mężczyzna właśnie wypadł z okna…

Po chwili ktoś wreszcie wszedł do sali. Krew była wszędzie. Wyjrzał na zewnątrz. Szybko odwrócił wzrok i wybiegł z klasy wprost do toalety.

Ciało zidentyfikować potrafił tylko jeden pracownik szkoły. Marta, sprzątaczka. Był to Mateusz Furmański, lat 47, jeden ze stróżów nocnych.

Wszyscy wychodzili ze szkoły jeszcze zanim przychodził do pracy. Tylko ta sprzątaczka czasem jeszcze zostawała…

Przy ciele mężczyzny znaleziono dwie gałki oczne. Jedna z nich należała do pierwszej ofiary, Sandry. Druga do nauczyciela biologii, Roberta Plechy. Te dowody niepodważalnie klasyfikowały go jako mordercę.

Szkoda tylko, że umknął sprawiedliwości.

Jednak ksiądz wierzył, iż po śmierci spotkała go wystarczająca kara za złamanie boskich przykazań. Każdy, kto wiedział co zrobił, miał własną wersję.

Nie zapomnieli o nim już do końca życia. Niektórzy jeszcze długo mieli problemy ze snem.

Koniec

Komentarze

Pierwsza wersja. Proszę, bądźcie dla mnie delikatni.
Czekam na opinie

Niezłe, ale hmm no nie wiem, jak dla mnie nieco za mało fantastyczne. :)

Miałem wrażenie, że opowiadanie jest dziwnie podzielone, w sensie układu zdań, akapitów.

Trzeba popracować nad stylem. Jest nieco zbyt banalnie miejscami, wydaję się nieprzystające do atmosfery, jaką zapewnie chciałaś wytworzyć. Niektóre sformułowania są błache, inne brzmią nieco dziwnie jak:
dziewczyna umarła w wyniku usunięcia serca
Od razu miałem wrażenie, że można by to podać zgrabniej i że koroner na pewno by tak  nie powiedział.

Poza ty, wydaję mi się, że w wypadku tak brutalnego morderstwa, Minister Oświaty od razu wstrzymałby zajęcia szkolne, do wyjaśnienia. Ale może mi się ino wydaje..

O ministra mniejsza. Wtrąciłby się i popsuł historię. Historię, która i tak jest nienajlepiej, niestety, napisana...
Chaos przy przeskokach Sandra --- Irena. Przy pozostałych postaciach. Chaos akapitowy. Wszystko to sprawia, że czyta się z pewnego rodzaju trudem, z nawrotami, żeby połapać się, kto niby jest kim. Przykro mi --- nienajlepiej to wygląda... Ale zawsze można, pamietając o poprzednich potknięciach, następną historię napisać lepiej. Czego życzę.

Hehe, niezły horror, ale gwarantuję Ci, po jednym takim zabójstwie ta szkoła byłaby dawno zamknięta, nikt nie przychodziłby tam na lekcję, a co dopiero oglądał trupy z otwartymi klatkami piersiowymi...

Dziwaczny początek, jak gdyby zamiast wstępu do opowiadania napisały się autorce didaskalia. Potem nie lepiej. Dużo pracy przed naszą nową koleżanką, ale może warto spróbować. Ode mnie 3 - na zachętę.
Pozdrawiam.

Strasznie chaotyczne. Tekst w zasadzie prosty, a mylą się wydarzenia i postacie. Próbować dalej. Początki zawsze są trudne.

ekhem, pierwsza wersja, niektórym to chyba coś mówi ;p

z tym formatem to nie chciałam trzymać się szablonu, choć wiem, że to trochę nieczytelne.

wiecie, jak to jest, rząd stara się, żeby wszystko wyglądało normalnie tak długo, jak tylko się da.

i kto powiedział, że to "u nas"? ;p

Niektórych szablonów trzeba się trzymać.  Zawsze i mocno, nawet kurczowo. Podział na akapity i reguły, rządzące tym podziałem, wymyślono bardzo dawno temu i zrobiono to tak dobrze, że nikomu nie przychodzi do głowy, by to zmieniać.

Tytuł Ulyssesowy.

"Schowała kartkówki i ubrała płaszcz" - w co ubrała płaszcz? Bo ubiera się kogoś/coś w coś.

W związku z powyższym i jemu podobnymi zaraz na początku opowiadania, odpuściłam sobie czytanie reszty.

jako autorka dziękuję wszystkim ( bez autora ostatniego komentarza ;p ) za to, że poświęcili trochę czasu na czytanie, a następnie niezbyt budująco zjechali w opiniach ;) mam nadzieję, że dzięki budującej krytyce następne opowiadanie będzie lepsze. W końcu mam dopiero 17 lat, kariera przede mną.

Nowa Fantastyka