- Opowiadanie: Hitori - Smok wojowniczej boginki

Smok wojowniczej boginki

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Smok wojowniczej boginki

 

 

Dzieje Madei– pióra nieznanego druida

 

Monarchia Madei była państwem-twierdzą, otoczoną od południa i wschodu potężnym pasmem górskim, którego pionowe niemal ściany zwieńczone były ostrymi śnieżnymi, szczytami. Na północy natomiast, dostępu broniło Morze Nieprzebrane, pełne złowrogich prądów morskich, skutecznie posyłając na dno statek za statkiem.

Madei mogło się, więc cieszyć pokojem i dostatkiem. Tym bardziej, że władam nim sprawiedliwy władca– Orines. Pradziadek Orinesa zjednoczy wiele małych plemion, różniących się między sobą kolorem skóry, religią, i kulturą. Pomimo takiej wielonarodowości Madei było wyjątkowo tolerancyjne i spokojnie ze sobą współegzystowało.

Orines jako monarcha doczekał się czterech synów. Był wraz z małżonką bardzo rad z ich posiadania, jednakoż król pragnął córki, która byłaby podobna do jego ukochanej żony.

Niestety każde żeńskie niemowlę umierało nie doczekawszy pierwszego roku życia.

Gdy po raz czwarty królewska córka umarła, załamany ojciec tuląc noworodka wybiegł z pałacu ku przerażeniu dworzan i królowej. Król skierował do wybrzeża. Położył martwe dziecko na białym niczym śnieg piasku i ukląkł przy nim. Zakrył twarz rękoma i zaczął płakać.

-O bogowie, weźcie mnie zamiast jej.

Srebrne światło księżyca omiotło jego klęczącą postać i król podniósł głowę czując czyjąś obecność. Przed nim stała piękna kobieta o bardzo jasnym włosach i srebrzystych oczach.

Biła od niej jakby moc i charyzma. Orines patrzył na nią zahipnotyzowany, gdy podeszła bliżej i wzięła w ramiona  ciało dziecka. Złożyła na jego czole krótki pocałunek.

– Ona przeżyję, Orinesie. Za to, że chciałeś poświecić życie za córkę, będzie żyć.

Mężczyzna patrzył na nieznajomą osłupiały, nie odważywszy się poruszyć. Jego niebieskie oczy zrobiły się wielkie i okrągłe, bo kobieta, która przed nim stała, był tego pewien, nie była człowiekiem.

-Będzie żyć, lecz bo odrodziła się z mojej mocy, będzie pół człowiekiem– kobieta zrobiła efektowną pauzę patrząc w zalęknione oczy władcy– pół boginią.

Kobieta uśmiechnęła się i zniknęła, pozostawiając za sobą srebrzysty pył. Orines jakby odruchowo spojrzał na księżyc, był w pełni, wtedy, gdy magia jest najpotężniejsza.

Poczuł ciężar swojej córki, którą trzymał w objęciach, pomimo, że nie pamiętał kiedy bogini mu ją oddała. Twarzyczka małej nabrała rumieńców. Dziewczynka ziewnęła i otworzyła oczy, srebrzyste jak poświata księżyca. Uśmiechnęła się do ojca, wymachując zaciśniętą piąstką.

Orines zauważył, że coś w niej trzyma. Delikatnie wziął mały przedmiot z jej rąk.

Był to kamyk, mały, srebrny kamyk. Równie srebrny jak oczy jego boskiego dziecka. Wiedział już, że nie może go wyrzucić. Czymkolwiek był, był talizmanem od bogini księżyca– Tehere.

Król wrócił na zamek, powitany przez rozemocjonowany dwór. Wszyscy się cieszyli, że dziewczynka jednak żyje i nikt nie zauważył w niej różnicy. Tylko jej matka– Megari, mądra i piękna kobieta wiedziała, że z jej dzieckiem coś się stało. Po wyjściu dworzan, król opowiedział jej historię ich dziecka i przestrzegł, by nie wyrzucała tajemniczego kamyka.

Orinesowi wydawało się, że kamyk jakby urósł, lecz było to niedorzeczne, więc odrzucił ten pomysł. Jednak w ciągu paru dni, kamyk rzeczywiście zaczął rosnąć, a jego księżycowa poświat powiększała się wraz z jego rozmiarem.

Dziewczynce dano na imię – Aname– księżycowa nadzieja. Księżniczka rosła szybciej i rozwijała się szybciej niż inne dzieci. Mając dwa miesiące wyglądała jak roczne dziecko i zaczęła chodzić. Dwa miesiące później, gdy wyglądał już jak dwulatka i potrafiła mówić, a tajemniczy kamień przybrał rozmiar głazu, dziewczynka z rozbrajającą szczerością powiedziała rodzicom:

-To będzie dziś– I nie chciała powiedzieć, co też ma się zdarzyć „dziś”.

Enigma jednak została odkryta, gdy głaz leżący na dużym stoliku w jej pokoju, zaczął się dziwnie poruszać. Nagle popękał w kilku miejscach, a z jego wnętrza wydobyła się księżycowa poświata.

Aname podbiegła do głazu i wzięła w ramiona, to co z niego wyszło.

Małe, pokryte łuską stworzenie polizało ją przyjaźnie po twarzy.

-Mamo, tato, to smok– powiedziała oszołomionym rodzicom. Megari, trzymała się za pierś, Orines, blady, z otwartymi ustami wpatrywał się w córkę trzymającą potwora.

-To prezent od mojej drugiej mamy, od Tehere– dodała dziewczynka, a patrząc na rodziców ciągnęła– Nazwę go Cherub– strażnik, bo będzie zawsze przy mnie, będzie się mną opiekować.

Rodzicom księżniczki przeszedł już strach, lecz byli zaciekawieni, albowiem dziewczynka nigdy nie wspomniała, że wie cokolwiek o swoim niezwykłym pochodzeniu, a rodzice nigdy jej tego nie opowiadali. Oboje odetchnęli z ulgą, smok był wszelako od bogini, która wróciła życie ich dziecku. Wszystko musiało, więc pójść dobrze, pomimo, że legendy krążące o smokach, nie były dla nich przychylne. Musieli jednak opowiedzieć ludowi o niezwykłości ich dziecka. Tak jak mogli ukryć swoje zbyt szybko rozwijające się dziecko, tak nie mogli ukryć obecności srebrnego smoka.

I tak rósł i smok i księżniczka. Doskonale się dogadywali. Dziewczynka żywiąc głęboką awersje do zabijania, za każdym razem gdy podano jej mięso ożywiała, czy to prosiaka, czy to gęś, aż w końcu najpierw na dworze, później w całym królestwie zaprzestano jeść mięsa.

Mała posługiwała się też magią, by robić psikusy zarozumiałym dworzanką, sprawiała, że przedmioty znikały i pojawiały się w innym miejscu. Aname uwielbiała jeździć konno i latać na swoim smoku, którego żywiła kapustą i marchewką.

Gdy księżniczka skończyła dziesięć lat i wyglądała na co najmniej szesnaście, zaczęła interesować się bronią. Ojciec dobrodusznie pozwolił uczyć się córce fechtunku, mając na uwadze jej boskie pochodzenie. Aname pokochała miecze, łuki i kusze. Przyodziewała się w zbroję i ćwiczyła godzinami natarcia i obronę.

W tym samym czasie inne mocarstwo „grzecznie” upomniało się o „swoje” ziemię.

Orines załamywał ręce, tyle wieków bez wojen, a tu nagle wróg zza oceanu, chce podbić jego Madei. Aneme podeszła kiedyś do zrozpaczonego ojca i dotknęła jego ramienia, a gdy spojrzał na nią powiedziała:

-Nie martw się tato, ja i Cherub ich rozgromimy.

Oczywiście Orines nigdy by się na to nie zgodził. Któreś nocy przyśniła mu się jednak Tehere, nakazując by do walk wystawił dziewczynę. Pomimo wewnętrznych oporów, król pozwolił na udział Aneme w walkach. Jak się później okazało, gdyby nie ona, państwo Madei zostałoby pokonane. Walczyła tak dzielnie, tak dzielny był jej Cherub, na tyle skuteczna była jej magia, że wróg został doszczętnie pokonany.

Jednak radość nie trwała długo. Kilka miesięcy później wrogie wojska znowu ruszyły na Madei.

Tym razem mieli jednak ze sobą wielkiego czarodzieja. Wystąpił on przed wojsko i rzucił jakieś zaklęcie w stronę boginki. Ta nie zdążyła go ani odbić, ani zasłonić się przed nim.

Na oczach przerażonych rodziców, poddanych zniknęła wraz ze swoim smokiem. Jakby się rozpłynęła w powietrzu. Król tak bardzo się wściekł, lud tak bardzo zmotywował, że pokonali wroga, który nigdy już nie wrócił do Madei. Lecz księżniczka nie wróciła. Szukano jej, lecz nadaremnie. Mijały lata. Król popadł w fanatyzm religijny, posypywał głowę popiołem i śpiewał „ Bogini dała, boginie zabrała, niech imię jej będzie błogosławione”. Megari zmarła, a krótko po niej jej mąż. Najstarszy ich syn przejął tron. Był dobrym i sprawiedliwym władcą, który lubił opowiadać, że miał kiedyś siostrę-boginię, która jeździła na smoku, ale nikt mu w to już nie wierzył, bo ci, którzy ją znali, już pomarli…

 

– Marie, obiad!- okropny wrzask wyrwał dziewczynę z zadumy, ledwo zdążyła dokończyć zdanie. Ta dziwna opowieść o księżniczce– boginie przyśniła jej się w nocy. Oczami wyobraźni widziała srebrzystego smoka i Aneme, całą w zbroi. Musiała spisać historię, którą wyśniła.

Z westchnieniem zamknęła laptopa słysząc krzyki rodzicielki.

-Marie! Na litość boską, wszystko stygnie!- ponaglający głos matki, przywrócił ją boleśnie do rzeczywistości.

-Mam nadzieję, że uczysz się do matury, skaranie boskie z tą dziewczyną!- biadoliła jej matka, podając jej obiad. Dla niej wegetariańskie, dla jej brata i rodziców– mięsne.

Jej ojciec czytał gazetę, brat słuchał i-poda, a matka dalej narzekała.

Marie, już wszystko to słyszała, że matura to jej furtka na studia, do dobrej pracy.

Wyłączyła się i spojrzała na upieczone udko kurczaka na talerzu brata.

„Sprawiała, że wszystkie martwe zwierzęta ożywały, że w końcu nikt w Madei nie jadł już mięsa”. Szkoda, że ona nie miała takiej mocy. Westchnęła zajadając zjadając surówkę z kapusty i marchewki. „Karmiła swojego smoka kapustą i marchewką”.

Pokręciła lekko głową, by otrząsnąć się od tych natrętnych myśli a zarazem nie wzbudzić nadmiernego zainteresowania matki.

Po obiedzie, zamknęła się w pokoju i zaczęła czytać książki fantasy, o smokach i niezwykłych perypetiach dzielnych poszukiwaczy przygód .

Zaczęła sobie wyobrażać srebrzystego smoka Aneme. Jego łuski niczym światło księżyca zamknięte w drobnych lusterkach. Nie wiedzieć kiedy zasnęła.

Leciała na Cherubie, księżycowym smoku. Była Aneme, a jakże by inaczej.

– Zastanawiałeś się kiedyś Cherubie, jakby to było gdybyś był człowiekiem?– spytała Marie jako Aneme.

– Czasami– potwierdził– Czasami chciałbym zobaczyć jak to byłoby cię przytulić.

-Myślę, że byłoby wspaniale– Aneme-Marie przytuliła się do ciała smoka.

W dotyku było takie ciepłe, a łuski takie plastyczne.

-Kocham cię Aneme i gdybym mógł ożenił bym się z tobą, ale jestem tylko smokiem.

Aneme prychnęła ze złością– Gdybyś miał więcej odwagi, nie bałbyś co powiedzieli by ludzie– odburknęła mu boginka.

-Wiesz, że nie o to chodzi– Cherub prawie przewrócił oczami– Trudno byłoby cię nawet pocałować, mam paszczę nie usta.

-Ale przede wszystkim masz serce– delikatne dłonie dotknęły jego klatki piersiowej.

Aneme-Marie poczuła delikatne drgnięcie jego serca.

„Oni się kochają, jak para, nie jak przyjaciele, nie jak bogini i jej sługa”– pomyślała Marie, będąc i równocześnie i nie będąc Aneme, jak to była często bywa w snach.

Później oboje zamilkli, rozkoszując się lotem. Błoniaste skrzydła smoka unosiły się na ciepłych prądach wznoszących. Błyszczące, prawie białe cielsko wydawało się lekkie i zgrabne, gdy szybowało nad zielonymi pasmami lasów poprzecinanymi błękitnymi wstęgami rzeki.

Sen wydałam się Marie tak rzeczywisty, jakby był jej wspomnieniem, a nie wytworem wyobraźni. Ciepło ciała smoka, szum powietrza i niesamowite widoki z jego grzbietu.

Dziewczyna chciała śnić go i nie musieć się budzić. Niestety marudząca z kuchni matka obudziła ją. Marie wstała, przeciągnęła się i spojrzała przez okno. Była pełnia.

„ W pełnię każda magia jest potężniejsza”– przemknęło jej przez myśl, a ciężkie powieki opadły i znowu zasnęła.

Gdyby jednak spojrzała przez okno, dojrzałaby wysokiego młodzieńca wpatrzonego w jej okno. Bo w pełnie wszystko jest możliwe…

 

Marie nie przywitała z entuzjazmem nowego dnia. Kolejny dzień w szkolnej ławce.

Pierwszą lekcją była matematyka, czy istnieje większe przeciwieństwo latania na smoku niż matematyka?

Na nieszczęście dziewczyny została wezwana do tablicy. Nie miała pojęcia, jak rozwiązać zapisane na tablicy zadanie. Nagle jakby jej ręka bez udziału mózgu zaczęła pisać coś na tablicy.

 Dziewczyna zszokowana przeczytała coś co sama napisała „ Selene” a później „Luna”.

Nauczycielka zrobiła się czerwona na twarzy:

-Co to ma być, kpiny sobie urządzasz?

Klasowe pupilki zaczęły chichotać.

-Nie proszę pani– wyjąkała dziewczyna.

Zmazała napisy i chciała zabrać się za pisanie rozwiązania zadania, gdy jej ręka zapisała :

„Uwolnij mnie, Marie”.

Dziewczyny w pierwszych ławkach znowu zaczęły się śmiać.

Nauczycielka zaczęła na nią wrzeszczeć i nakazała opuścić klasę.

Marie wyszła, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Osunęła się bezwładnie na podłogę.

 Co się z nią dzieje? Od kilku dni ma te sny związane z boginką i jej smokiem.

„ Co się ze mną dzieje? Zaczynasz wariować”– pomyślała.

Uświadomiła sobie, że Selene to grecka bogini księżyca, a Luna to księżyc, nie wiedziała czy po łacinie czy po grecku, ale tak na pewno oznacza „księżyc”.

„Uwierzyłam w to, że jestem boginią, zwariowałam”-myślała dociskając nogi do piersi.

Delikatnie zaczęła się kołysać w przód i tył, skoro była szalona, wolno jej było to robić.

Nagle drzwi sali otworzyły się i stanął w nich Chandler– mowy chłopak w szkole.

Przystojny o piwnych oczach i bardzo jasnych włosach. Onieśmielona spuściła wzrok, ten jednak podszedł do niej i usiadł bardzo blisko. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

-Mnie też wyrzuciła– wytłumaczył krótko swoją obecność, w co Marie ani przez chwilę nie uwierzyła. Chandler należał do tego nielicznego grona uczniów, którzy byli uwielbiani przez wszystkich nauczycieli. Marie westchnęła cichutko, pewnie chodziło o wygląd, charyzmę i kilka innych cech, których ona nigdy nie posiadała i posiadać nie będzie. Może ta tęsknota, powoduję, że wmawia sobie, że jest mityczną boginią.

-Wiesz, wybieramy się z kilkoma znajomymi na weekend do małego domku moich starych. No wiesz, dom w lesie, jak w horrorze– mrugnął do niej, stając się przy tym jeszcze bardziej uroczy niż do tej pory. Marie zacisnęła dłonie, tacy faceci nie interesują się takimi jak ona.

-Słuchasz mnie? Marie?– chłopak pomachał jej protekcjonalnie ręką przed oczami– Mówiłem, że nikt nie oprze się oddalonemu od cywilizacji domkowi w lesie. A tak poważnie to jest małe miasteczko, dość gęsto zaludnione. Nie będzie więc żadnej powtórki z filmów grozy. Może weź kilka koleżanek ze sobą, będzie fajnie.

Dziewczyna spojrzała w jego piwne oczy, które wyrażały tylko szczerość.

Chciała spytać dlaczego ją zaprasza, ale stwierdziła, że takie pytanie zadają tylko zakompleksione dziewczyny. Z irracjonalnych powodów postanowiła, że pójdzie, weźmie klika swoich przyjaciółek, okłamie matkę, że nocuję u Stacey i pojedzie jak głupia, z nieznajomymi.

-No to do zobaczenia, po szkole, poznam cię ze wszystkim i gdzieś pójdziemy– chłopak stanął przy drzwiach i rzucił jeszcze– Nie przejmuj się to starą krową, czeka nas matura, każdy bzikuję.

Później dodał coś bardzo cicho i Marie pomyślała, że chyba w obcym języku.

-Słucham?

-To po francusku, nieważne, do zobaczenia po lekcjach, przy bramę.

Chłopak wszedł do sali, zupełnie zapominając, ze rzekomo został wyrzucony z niej.

Marie, tak naprawdę usłyszała co powiedział, i wiedziała, że nie było to po francusku.

I pomimo, że nie słyszała nigdy tego języka wiedziała, co powiedział : „Oddaj mi moją boginię”.

 

Po szkole poszła ze znajomymi Chandlera na hamburgera. Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że stoją przed wegetariańskim barem.

-Jesteś wegetarianinem?– spytała Marie Chandlera

-Dokładnie weganinem– poprawił.

-Myślałam, że tylko ja…

-To się myliłaś– odparł z rozbrajającą szczerością i olśniewającym uśmiechem.

W barze, wszyscy rozmawiali z nią i byli bardzo mili, ona jednak nie mogła oderwać oczu od Chandlera. Przystojny, inteligentny, bardzo chciała, by okazane jej zainteresowanie było szczere, ale bardzo w to wątpiła.

W piątek po szkole Marie wraz z koleżankami stawiły się w wyznaczonym miejscu.

Stacey powiedziała jej, że wraz z Monicą, zrobiły małe śledztwo gdzie jadą.

– Nie wydaję się wam dziwne, że ten chłopak mnie zaprosił?

-Nie tylko ciebie, nas też– uściśliła Stacey.

-Ok, dobra– Marie zrobiła gest jakby się podawała– Nie wydaję się wam dziwne, że nas zaprosił?

-Cóż, w razie czego mam gaz pieprzowy, ale nie wydaje mi się, by był potrzebny. Jesteś trochę przewrażliwiona, to raz, dwa, naprawdę nie wyglądasz tak źle jak uważasz.

Marie wzruszyła ramionami, pojawili się Chandler z dwoma kolegami i ich dziewczynami.

Dziewczyna zdążyła poznać już tę ekipę podczas kilku wspólnych wyjść.

Wszyscy wgramolili się do autobusu miejskiego. Wraz z koleżankami Marie grała w karty, od czasu do czasu odpowiadając na pytania Chandlera.

Była milcząca, czuła, że coś się wydarzy, była o tym przekonana.

Jechali przeszło godzinę, gdy w końcu wysiedli , było już późne popołudnie.

Mieścina była niewielka, lecz jak powiedział Chandler dość gęsto zaludniona.

Zgrabne i gustowne domki ciągnęły się wzdłuż zadbanych alejek. Pachniało kwieciem.

Ogromna kula czerwienistego słońca zaczęła chować się za horyzontem.

Skierowali się ku jednemu z domów, nie przypominał innych, które mijali.

Wielki buk niczym strażnik stał na przodzie rozległego ogrodu.

Chandler wyjął klucz i przekręcił stary mechanizm zamka, bramka zaskrzypiała okrutnie.

Dziewczyna przytuliła do siebie swój tobołek ze śpiworem. Chandler wraz ze znajomymi ruszyli wgłąb ponurego ogrodu. Marie rozglądała się niepewnie. Fasada domu o kolorze spranej brzoskwini zwieńczona była dwoma kolumnami.

Dawno niekoszona trawa uginała się pod własnym ciężarem. I drzewa, wielkie, jakby puste w środku twory nie z tego świata.

Ponaglana przez znajomych wspięła się po trzeszczących schodach.

-Zaraz rozpalę w kominku i zrobię herbatę– zaproponował gospodarz.

-Nasz pokój jest na górze– krzyknęła jakaś para ścigając się z drugą.

Marie stała trochę zdezorientowana na środku domu.

Czuła się dziwnie podekscytowana. Uznała, że pewnie z powodu kłamstwa, nocy poza domem z prawie nieznanymi ludźmi.

Zajrzała do salonu, Chandler już uwinął się z rozpaleniem ognia w kominku.

Zachęcona ciepłem Marie stanęła przed paleniskiem, łakomie wyciągając dłonie do ciepła.

Nagle zobaczyła przed oczami jakiś obraz, tak wyraźny jak wspomnienie.

Ona w ogniu, dookoła wrzask i ludzka panika. I wtem uświadomiła sobie, że to nie ona była w ogniu, tylko nad nim. Wielka głowa srebrzystego smoka odwróciła się do niej

„To co Mała, poślemy ich z powrotem do piekła?”– usłyszała jego głos.

Usłyszała wycie, to ona była źródłem tego głosu. Wycie, a raczej krzyk bojowy. W dłoniach poczuła znajomy ciężar. Wielki, ciężki i niezawodny, idealny miecz, wykuty przez krasnoludów. Jej…

-Apalaseph– wyszeptały usta Marie, a wizja się ulotniła.

-Coś mówiłaś Marie?– to Chandler schylał się nad nią trzymając w ręku kubek. Ziołowa kompozycja pachniała tak kusząco.

-To dla ciebie– powiedział chłopak widząc jej zainteresowanie herbatą– idealnie rozgrzewa.

Dziewczyna zachłannie upiła łyk, nie bacząc na temperaturę napoju.

-Chodź pokaże ci dom– chłopak pokazywał jej liczne pokoje, lecz ona nie słuchała co mówi.

Coś kazało jej zajrzeć na ostatnie piętro. Nie bacząc na gospodarza, ruszyła samopas na drugie piętro. To co zobaczyła zaparło jej dech w piersi. Wszystkie ściany były obwieszone zbroją– srebrzystą, prawie białą. Topory, kusze, włócznie, noże, szable, wszystko utrzymane w podobnej kolorystyce. I w końcu go ujrzała. Jej dłoń nieśmiało dotknęła klingi, gdzie napisy składały się na jedno słowo –APALASEPH.

Zakręciło się jej w głowie, a przed oczami pojawiła się mgła i Marie straciła przytomność.

 

 Gdy się obudziła, leżała na kanapie, a nad sobą ujrzała Chadlera.

-Dosypałeś czegoś do tej herbaty!- dziewczyna wyskoczyła z łóżka.

Chłopak spojrzał na nią rozbawiony.

-To była zwykła ziołowa herbata, może tylko trochę wzmacnia magię.

-Magię? O czym ty…?– krzyknęła Marie.

Chandler pokręcił głową. Dziewczyna zauważyła, że jego ciało zaczęło się zmieniać.

Na jego muskularnych przedramionach pojawiły się jakieś skomplikowane wzory. Jego oczy i włosy przybrały kolor srebra, źrenice zwęziły się jak u kota.

Dopiero teraz Marie zrozumiała, że na przedramionach, a teraz też na szyi, nie pojawiły się tatuaże, ale łuski, ledwo odstające od ciała.

– Co do…?– dziewczyna wrzasnęła i cofnęła się do jednej ze ścian.

-Wiesz dobrze, kim jestem, myślę, że od jakiegoś czasu to podejrzewałaś– powiedział, a jego głos był gardłowy, niski, Marie pamiętała go ze swojego snu.

-Cherub, to skrót od Cherubina. Według Biblii, był strażnikiem Raju. Dlaczego więc nie może być strażnikiem  ukochanej bogini?

-Czy ja jestem..?

Smok w ludzkiej postaci zaśmiał się, głęboko i serdecznie.

-Nie, nie skąd, ale blisko, ona jest chyba w tobie. Gdy podczas walk wrogi czarnoksiężnik rzucił w nas zaklęciem, aby nie umrzeć Aneme wysłała nas do innego wymiaru.

Ja odrodziłem się jako człowiek, niestety ona sama była zbyt zmęczona, by zrobić to samo. Ukryła się więc w ciele człowieka. A ja wykorzystując swoją magię, odbudowałem ten stary dom i ukryłem jej zbroję i oręż. Szukałem jej, aż znalazłem.

Bije od ciebie jej moc, Marie.

-Ale jak ona się znalazła we mnie, kiedy?

Cherub pokręcił głową– Nie jest już istotne jak się znalazła, ale jak ją stamtąd wydostaniemy…

-Chcesz mnie zabić?

-Marie, jestem smokiem nie potworem, wydostaniemy z ciebie moja boginię, za pomocą magii.

I jakby na jakiś sygnał weszli do pokoju jego znajomi, ubrani w zbroję, peleryny, nawet dziewczyny ubrane były jak rycerze. Cztery osoby stanęły wokół ich.

-Marie, przedstawiam ci Bractwo Smocze– Cherub zatoczył ręką wokół.– Znaleźli mnie, gdy byłem tu sam. Wyczuli moją moc i zaoferowali pomoc. Niech cię nie zwiedzie ich wygląd, nie mają po dziewiętnaście lat.

-Księżycowy panie, chyba czas zaczynać– odezwał się jeden z rycerzy wskazując na księżyc w pełni.

Cherun skinął łaskawie głową– Marie, musisz mi zaufać. Wybacz, ale musieliśmy uśpić twoje koleżanki, by nam nie przeszkadzały.

Dziewczyna lekko zadrżała z trwogi, lecz coś w niej nadal czuło się podekscytowane. Coś w niej  drgnęło, gdy zobaczyła ujawnionego Cheruba z łuskami na rękach, o srebrzystych, dzikich oczach. Nastolatka westchnęła, „to dzieje się naprawdę”-pomysłała.

– Zróbmy to– powiedziała. Cherub uśmiechnął się, aż jego łuski na szyi się zmarszczyły.

Rycerze zaczęli ściągać oręż księżycowej boginki i znosić go na środek pokoju.

-Musisz to założyc, wiem, że ciężkie, ale to nam pomoże.

Marie lekko skinęła głową. Rycerze pomagali jej założyć zbroję, złożyli u jej stóp wszelką broń, a Cherub podał jej miecz.

-Jest niesamowicie ciężki, Aneme, ma siłę dziesięciu mężczyzn, więc nie wierzę byś go udźwignęła, ale trzymaj go tylko za rękojeść, pomogę Ci.

Trzymał drobne dłonie dziewczyny w swoich, a Bractwo zaczęło zawodzić jakieś pieśni, trzymając w dłoniach zapalone świece, które niewiadomo skąd wzięli.

Marie przyszło do głowy, że to istne szaleństwo. Ona Marie ubrana w zbroję, tak ciężko, że miała wrażenie, że zaraz zemdleję z wysiłku. Trzymająca z pomocą dziwnego człowieka -jaszczurki (smoka w ludzkiej postaci) przeogromny miecz, opierając jego głownie o podłogę. A wokół nastolatki-nienastolatki ubrani zbroje i pelerynę, śpiewające jakieś średniowieczne pieśni. A także księżyc, magiczny księżyc w pełni.

-Pełnia dodaję magii mocy– wyszeptały jej usta, pomimo, że to nie ona mówiła.

I wszystko przestało wydawać się takie głupie, a zaczęło być..magiczne. Jak smok, który przeszukiwał inny wymiar, by znaleźć swoją boginię.

-Też kiedyś kogoś takiego znajdziesz– wyszeptał jej we włosy smok.

A świat stał się dla niej nagle zbyt mały, zbyt ciężki, zbyt głośny. Księżyc był niczym wielki reflektor, więc podtrzymywana przez Cheruba osunęła się w jego ramiona.

 

Marie obudziła się u siebie w łóżku. Siedziała przy niej jej matka i o dziwo się uśmiechała.

-Stacey mi wszystko powiedziała– jej rodzicielka nie była wyjątkowo na nią zagniewana.-

Za dużo się uczysz i zemdlałaś u niej, całe szczęście zadzwoniła po tego chłopaka, jak mu tam, a tak, Chandler i razem cię tu przyprowadzili.

-Chandler?– nieprzytomna dziewczyna nic nie pamiętała– Miałam jakieś dziwne sny.

Kobieta pocałowała ją w czoło i wyszła.

Marie zasnęła śniąc o niesamowitych przygodach na nieznanych lądach.

Tymczasem za jej oknem pewna boginka ze smokiem przyglądali się jak śpi.

-Myślę, że Marie inaczej skończy historię o nas– powiedziała Aneme leżąc na dachówkach, skąpana w blasku księżyca.

-Dasz radę nas przenieść do naszego świata?

Srebrnooka piękność spojrzała na niego zuchwale i pocałowała w usta. Następnie odsunęła się, by mu się przyjrzeć. Gwizdnęła cicho:

-No, no nieźle wyglądasz w tej ludzkiej postaci.

-Myślisz, że będą mógł ją przybierać na naszym lądzie?

Boginka zaśmiała się, a jej oczy błyszczały.

-Jestem o tym przekonana.

Wzięli się za ręce i po chwili zniknęli z dziwnego świata, gdzie ludzie bardzo lubią piękne opowieści o smokach i boginiach.

 

 

Ledwo Czaderes rzucił klątwę na tę bezczelną dziewuchę, a ta wraz ze swoim jaszczurem zniknęła z powierzchni ziemi. Czarnoksiężnik zaśmiał się krótko, lecz jego radość nie trwała długo. Poczuł rozdzierający ból w okolicach klatki piersiowej i odruchowo spojrzał w dół. W jego piersi tkwił sławny miecz księżycowej bogini, Apalaseph– „niosący śmierć”. Wielki brzeszczot rozerwał już jego tkanki i tylko dzięki temu, że sam tamował krew Czaderes nie wykrwawił się. Boginie siedząca na jego koniu, nachyliła się do jego ucha i wyszeptała:

-Powiedz żegnaj– po czym zamaszystym ruchem wyjęła ważący kilkadziesiąt kilogramów miecz z resztek jego ciała.

-Może w końcu przerzucisz się na coś lżejszego?– zaśmiał się jej ojciec

-Nie ma mowy!- odkrzyknęła, usiadła na koniu pokonanego i rzuciła się na wrogie wojska.

-Jak mi tego brakowało!- krzyknęła.

Wraz z Cherubem wrócili akurat minutę po tym jak wysłała ich do innego świata, więc pomimo dni spędzonych z dala od siebie i domu, nikt niczego nie zauważył.

„Tak to jest z czasem, który nie jest linią, lecz tworzy wiele pętli”-westchnęła Aneme.

Boginka pomyślała przez chwilę o Marie, prześlę jej jakieś miłe sny, o swojej przeszłości i o chwalebnej przyszłości. Obróciła się na lasy Madei i pałac królewski, jej dom, dla nich walczyła, dla nich chciała pokoju.

Wspięła konia i rzuciła się na najbliższych wrogów, jej miecz ciął, odcinał, zadawaj śmierć.

Ubrudzona krwią wroga, porzuciła znaleźnego konia i za pomocą lewitacji unosiła się nad ziemią. Jej determinacja nie miała końca, bo wiedziała, że jest to ich ostatnia wojna, po której nastąpi wielowiekowy pokój. Jej rodzice nie umrą ze zgryzoty, nikt z brata nie będzie się śmiał, że opowiada bajki, a ona i jej smok będą chronić tę krainę. Razem, trwając przez wieki.

 

 

Koniec

 

 

Koniec

Komentarze

Opowieść lekko naiwna, ale ładna. Pomysł z ewakuacją smoka i boginki fajny.

Z czego robi się miecz ważący kilkadziesiąt kilogramów?

Niestety, koncepcji zaszkodziło wykonanie: literówki, niekiedy komiczne konstrukcje, powtórzenia, myślniki oddzielamy spacją od reszty zdania, interpunkcja kuleje, błędy w zapisie dialogów…

Babska logika rządzi!

A więc zaczynamy od standardowej-fantastycznej-geografii, przechodzimy do standardowego-fantastycznego-królestwa i dochodziły do standardowej-fantastycznej-tragedii standardowego-fantastycznego-króla.

Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda? 

Poza tym jednak muszę dać ci plus za baśniową atmosferę. No i minus, bo przecinki płaczą, gdyż zupełnie o nich zapomniałaś.

Tekst ma bardzo wiele mankamentów technicznych – zwłaszcza ewidentne literówki biją po oczach, bo można by je wyeliminować tylko dzięki uważnemu przeczytaniu tekstu po jego napisaniu.

Zgadzam się z Vyzartem, że opowieść oparta jest na wtórnych, zdartych do bólu schematach, ale zgadzam się też z tym, że tekst ma w sobie klimat, oraz z Finklą, że koniec końców opowieść wydaje się po prostu ładna.

Warsztat zawsze można podciągnąć i poprawić, więc jeśli tylko przyłożysz się do szlifowania stylu, możesz pisać w przyszłości naprawdę fajne rzeczy.

 

Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Twoja opowieść ma w sobie coś, co sprawia, że tekst wciąga i otula klimatem. I za to duży plus. Minusów, niestety, jest więcej, bo – pomijając naiwność niektórych rozwiązań – warsztat pisarski do dobrych nie należy, schematy rażą itp. 

Sorry, taki mamy klimat.

Cóż mogę dodać… Ładna bajka, chociaż oparta na schematach i dość naiwna w treści. Warsztat do remontu :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka