- Opowiadanie: zielony600 - poczekalnia

poczekalnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

poczekalnia

Rozglądałem się zdziwiony wokół siebie, poty, jak się przebudziłem. Chaos wokół mnie i w mojej głowie. „Typowe po wypadku" pomyślałem i zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu w którym byłem od przed chwili, gdy otwarłem oczy.

Dziwne to wszystko jakieś było. Niby wielkie, ale też nie było to małe duszne pomieszczenie. Ściany jakby z kamienia ciemnego kamienia, ale nie było ciemno. Raczej można powiedzieć, że to był miły półmrok z lekko majaczącym światłem, idącym nie wiadomo skąd, o mocy jakby żarówki w lampce w sypialni, przy której jeszcze przed snem się można nacieszyć kilkoma stronami dobrej książki. Nie było okien… W każdym razie nie takich, do jakich się jest z natury przyzwyczajonych. Niektórzy ludzie, którzy tu byli, stali przy tych „oknach" i wpatrywali się w nie, ale nie tak, jak się przez okno ogląda cokolwiek co jest z drugiej strony szyby. To nie było takie samo dla każdej z nich. Ktoś patrzył z napięciem na twarzy, ktoś inny z jakimś utęsknieniem w oczach, ktoś z bólem, ktoś inny z radością. „Co jest? Filmy oglądają na zamówienie czy co?"

-Nowy, co?– zapytał ktoś, kto stanął koło mnie niespodziewanie.

-Przepraszam?– zapytałem zdziwiony– Nowy w czym?

-W tym miejscu– odpowiedział potężny, dobrze zbudowany człowiek– Mogę w czymś ci pomóc?

-Chyba tak– odpowiedziałem, mózg zaczął dość szybko pracować– kto mnie przywiózł tu po wypadku i dlaczego siedzę w czymś jakby poczekalnia zamiast leżeć na oddziale? Chyba solidnie przyłożyłem autem.

Duży mężczyzna przysiadł się na krześle obok. Zza marynarki wyciągnął paczkę papierośnicę, otwarł, wyjął papierosa, odpalił go płomieniem powstałym z pstryknięcia palcami i zaciągnął się solidnie. Rozparł się na krześle i rozłożył ręce opierając je o oparcia sąsiadujących z nim krzeseł. Wypuścił dym z lekkim uśmiechem na twarzy.

-Nie wiesz, gdzie jesteś, prawda?– zapytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował– Widziałeś kiedykolwiek taką poczekalnię w szpitalu? Widziałeś, by jakikolwiek szpital miał tak ponure kolory i tak mało oświetlenia? Pamiętasz może jakieś przejawy zimna? Albo dlaczego tu nie ma żadnego z twoich krewnych czy przyjaciół?

Rozejrzałem się ponownie. Rzeczywiście coś tu nie pasowało.

-Jestem w niebie?– zapytałem niepewnie.

Mój rozmówca roześmiał się jakbym mu właśnie powiedział dowcip tygodnia. Szczerym głośnym śmiechem, choć z drugiej strony takim bardzo ciepłym, ale i lekko diabolicznym.

-Ty i niebo? Jaja sobie ze mnie robisz?– zapytał prawie krztusząc się ze śmiechu i papierosowego dymu. Jednak po chwili spoważniał i zaczął mówić tym samym spokojnym, cichym i wyraźnym głosem– Nie jesteś ani w niebie, ani w piekle, nie jesteś też w czyśćcu, żeby ci się nie wydawało, że w którymkolwiek z tych miejsc. Jesteś w stanie zawieszenia. My to miejsce nazywamy po prostu Poczekalnią.

-Aha– zacząłem składać fakty– Czyli każdy zanim trafi dalej, to jest tutaj jakby w kolejce i czeka, zanim pójdzie dalej?

-…albo wróci do siebie– dokończył po chwili palacz.

-Do jakiego siebie?

-No wiesz– powiedział, splatając ze sobą palce obu rąk obrazując jakby ściskanie kogoś w puszkę– Do ciała.

-Czyli jeszcze można stąd wrócić?

-Przecież powiedziałem ci, że to poczekalnia. A co ludzie robią w poczekalni? Czekają, rejestrują się, oczekują na wejście na zabieg, na wizytę, albo jak koniec dnia, lub kiedy nie ma ich lekarza, to odchodzą i przychodzą kiedy indziej.

-Ale tu jest jakieś wyjście stąd?

-Można tak powiedzieć– mruknął trochę posępnie palacz, przegarniając swoje długie włosy– Ale nie jesteś na tyle silny, by cokolwiek zrobić.

-To co ja mogę do cholery zrobić?!- zapytałem tracąc nerwy.

-Hm, można tylko… trwać. Tak jak na przykład ci przy ekranach.

Popatrzyłem ponownie w kierunku tych dziwnych „okien", przy których stali różni ludzie.

-Co oni robią? Przeglądają własne życie?

-Chciałbyś, co?– zapytał palacz z lekko złośliwym uśmieszkiem na twarzy– Myślisz, że miałeś takie wspaniałe życie? Że obejrzysz co lepsze kawałki w zwolnionym tempie, albo co gorsze, by przeanalizować jak to naprawić, jeśli byłaby szansa na powrót do ciała?

Wstał, chwycił mnie za koszulę na karku i pociągnął za sobą, a ja szedłem posłusznie. Podszedł do jednego z okien– ekranów, przy którym stał staruszek i wpatrywał się ze Łazami w oczach ale z oczekiwaniem. Nachylił się do ucha staruszka i zapytał cicho „Czy nie będzie to nietaktem, jeśli popatrzymy przez chwilkę?" Staruszek spojrzał na nas przeciągłym wzrokiem i kiwnął zapraszająco ręką, po czym wrócił do oglądania.

-Patrz– powiedział palacz. Stanął za mną i chwycił moją głowę swoimi rękami tak, że jeśli bym nawet chciał, to nie byłem w stanie odwrócić wzroku.

Ujrzałem staruszkę, domyślałem się, że to żona starszego pana stojącego przed ekranem, leżącą na łóżku szpitalnym pod pełną aparaturą podtrzymującą życie. Co jakiś czas lekarze podchodzili i kontrolowali coś, co jakiś czas dokonywali reanimacji, gdy monitor elektrokardiogramu zaczynał pokazywać płaską kreskę.

W pewnym momencie uchwyt na mojej głowie się zwolnił, a mój umięśniony towarzysz zaprowadził mnie do kolejnego okna, przy którym stał oficer i patrzył na pole walki z bólem i niesamowitym opanowaniem na twarzy. I tak jeszcze kilka innych ekranów– okien, przy każdym ktoś inny.

Wróciliśmy na nasze krzesła, choć i tak nikt by ich nam nie zajął, a na całym korytarzu było dużo innych krzeseł i każdy mógł usiąść, gdzie tylko chce.

-Teraz wiesz, co tam jest?

Pomyślałem chwilę.

-Obserwują co zrobili w życiu?

-Nie, idioto– odparł mięśniak dając mi lekkiego plaskacza przez potylicę– już ci mówiłem, że tu nie oglądasz swojego życia. Oni czekają. Oczekują na tych, na którym im najbardziej zależy. Są w poczekalni. Nie jest ważne, czy byłeś dobrym, czy złym człowiekiem, tego nikt nie może ci odebrać. To jest twój wybór, jeśli będziesz chciał zaczekać na tych, na których ci najbardziej zależy, to czekasz. I jeśli chcesz, to możesz patrzeć co się dzieje.

-I nie ma limitu czasowego?

-Nie, przecież i tak nigdzie już stąd nie pójdziesz. No i czas ziemski jest pojęciem względnym. Ten staruszek czeka na swoją żonę od półtora roku. Gdyby nie współczesna medycyna, to ona by po góra dwóch tygodniach dołączyła do niego. Niestety lekarze trzymają ją jak na smyczy. Oficer oczekuje na swoich żołnierzy z którymi był w boju. Czeka, bo tylko to mu pozostało. Czeka i teraz już rozumie swój błąd.

-A co takiego zrobił?

-Miał młodych żołnierzy pod dowództwem. Bali się wyjść w bój, więc powiedział, że jak się tak bardzo boją, to pokaże im, że pole jest bezpieczne.

-Nie było?

-Nie, przeszedł trzynaście kroków i nadepnął na minę. W ziemi na pogrzebie została zakopana pusta trumna z jego mundurem galowym i hełmem z pola walki. Tak go rozszarpała eksplozja, że nie było co zbierać. Tylko hełm został– zamilkł patrząc z szacunkiem na oficera– papierosa?

-Nie palę.

-Na ziemi nie, ale tu możesz.

-Nie… a, daj jednego– powiedziałem sięgając do otwartej papierośnicy w jego rękach, a on pstryknął palcami i odpalił mi papierosa.

Siedzieliśmy tak przez chwilę paląc nasze papierosy. Nagle przebiegło koło nas kilkunastu dziwaków w lekkich zbrojach z mieczami i toporami w rękach, a za nimi kolejna grupka takich samych z wielką tarczą na której leżał podobny do nich ale chyba ranny.

-Myślałem– powiedziałem zdziwiony o mało nie gubiąc papierosa z wrażenia– że te czasy minęły już bezpowrotnie, nie wiedziałem, że wikingowie jeszcze istnieją.

-Tu wszystko istnieje.

-Czyli co? Walhalla i inne takie?

-Tak, właśnie zakończyli swój dzień walk i biegną ucztować.

-Przez Poczekalnię?– zapytałem zdziwiony– Nie powinni gdzie indziej iść?

-Nie, oni nas nie widzą, dla nich to jest przejście przez grotę, czy jakąś jaskinię, co jest przebita przez górę. Nawet z pola walki do krainy szczęścia idziesz przez poczekalnię. Ale oni już nie muszą na nikogo czekać, więc po prostu idą, biegną czy co tam chcą robić.

Zaciągnął się mocno papierosem i dodał:

-Nie dziw się, tu nie ma podziałów religijnych czy rasowych. Tu wszyscy są równi, a każdy wlatuje tak samo i tak samo wychodzi tylko każdy gdzie indziej i tak jak wierzy.

-Czyli ludy rdzenne ze swoimi Odynami i Światowidami przechodzą tu, chrześcijanie, hinduiści, sataniście i inni tacy?

-Tak.

-A właśnie, co jest z satanistami, tak z ciekawości. Idą do piekła?

-Tylko bardzo nieliczni i nikt nie wie na jakich to zasadach tak naprawdę działa. Moja teoria jest taka, że tak naprawdę pan jakichkolwiek ciemności ma ich wszystkich centralnie prosto w dupie. Poza tym, jeśli jest przyjęte wszem i wobec w każdym wymiarze, że piekło to złe miejsce, gdzie się cierpi za swoje złe postępowanie, to dlaczego za swoją służbę miałby być taki typ nagradzany tym, gdzie się chce dostać? To niedorzeczne, zachwiałoby to całą filozofią świata i wszechświata oraz każdego innego wymiaru. A sam szatan miałby chyba przeludnienie.

-A w ogóle istnieje?

-Jest dobro, to musi być i zło.

-A co się dzieje z tymi co się nie dostali? Czekają w czyśćcu?

-Spójrz tam– wskazał ręką z papierosem. Zobaczyłem grupki brudnych ludzi, ogrzewających ręce przy zapalonych kubłach na śmieci jak na amerykańskich filmach grupki bezdomnych to zawsze robiły– Delikwent taki wlatuje tu i jest po prostu udupiony.

-Dlaczego się ogrzewają? Tu nie jest zbyt zimno.

-Dla ciebie nie jest. Ale oni są porzuceni przez tego, w którego wierzyli, nie ma mocy która ich podtrzymuje i ogrzewa. Dlatego muszą się ogrzewać przy śmieciach. Wlatuje i tkwi… trwa…

-Wlatuje… właśnie, jak to jest z tym całym tunelem? To było, czy będzie?

-Było i będzie.

-Aha– przyjąłem do wiadomości właśnie, że nie ma tylko jednego tunelu– A jak długo się przez tunel leci?

-A nie pamiętasz?

Zacząłem kopać w pamięci i rzeczywiście pamiętałem, że był tunel. Ale czy długo to było? Czy był długi, czy też krótki, jak szybko przelatywałem i inne takie pytania pozostawały bez odpowiedzi.

-Nie pytaj się mnie o to– odpowiedział palacz, jakby czytał w moich myślach. Prawda jest taka, że tego się tu nikt nie dowiaduje. Odpowiedź na to dostaje się tylko od swojego najwyższego. Ale jest tak, że jak już jesteś po drugiej stronie, to nie obchodzi cię to.

-Czyli muszę poczekać na odpowiedź– skwitowałem jego wypowiedź, a on popatrzył na mnie przegarniając włosy.

-Jesteś pierdolonym ateistą!- ruszył na mnie z gniewem w głosie– Ateiści nie mają swojego boga, bo nie wierzą w żadnego boga. Który niby by ci miał o tym powiedzieć? Myślisz, że informacje idą tak po prostu, jak w jakieś cholernej informacji turystycznej?

-A co z tobą?– zapytałem, by wreszcie zszedł ze mnie, bo zaczęło to być dość denerwujące, uczepił się mnie jakby był nie wiadomo jakim znawcą tematu.

Wstał i podszedł do jednego z ekranów. Poszedłem za nim.

-Chyba czas na ciebie– powiedział cicho i na jego twarzy pojawił się smutek.

Spojrzałem w ekran. Zobaczyłem samego siebie leżącego na stole operacyjnym, za chwilę przewieźli mnie do innego pomieszczenia i popodpinali do aparatury.

-Czemu widzę siebie?

-Bo to jest ta osoba, o którą się martwisz przez całe życie. Ty sam. Masz w dupie całą resztę świata, to źle…

Mój oddech zaczął się stawać coraz płytszy, poczułem niepokój.

-Co się dzieje?– zapytałem nerwowo krzycząc prawie i łapiąc kurczowo powietrze jak tonący, który wychylił twarz nad wodę– Co mam robić? Jak ci pomóc?! Kim jesteś!?

-Łapa cię chwyta– powiedział, podając mi dłoń jak na pożegnanie– Wracasz do siebie. Jestem Kris. Zginąłem w wypadku. Zmiażdżyłeś mi organy wewnętrzne. Ja nie przeżyłem, ale twoje auto dzięki mnie nie sprowadziło cię na ten świat. Teraz się uspokój, bo pogorszysz stan swojego ciała, a musisz żyć. Uwierz za nas obu w cokolwiek, to wtedy i ja będę mógł gdzieś stąd pójść. Nie możesz nie wierzyć w nic…

Widziałem jak coś niematerialnego ale namacalnego ściskało mnie jak wielka ręka ściska kawałek mięsa czy też chusteczkę. Poczułem się wciśnięty jak w puszkę. Wszystko stało się czarne…

 

***

 

Obudziłem się na łóżku szpitalnym. Wszystko strasznie mnie bolało, bardzo ciężko się oddychało i czułem, że powietrze mam wtłaczane przez maszynę. Moja prawa ręka była trzymana przez inną. Otwarłem z wielkim trudem oczy. Starszy wiekiem i zapewne praktyką lekarz siedział przy łóżku i trzymał moją rękę jak na przywitanie, ale czułem, że ręka poruszała się za pomocą moich mięśni.

-Witaj wśród żywych– powiedział z uśmiechem na twarzy lekarz.

Nie umiałem powiedzieć słowa, rurka tracheotomijna przeszkadzała w wydobyciu jakiegokolwiek głosu. Spojrzałem w okna– świetliki w dachu. Może mi się wydawało, a może to nadal Kris patrzył na mnie przez monitor?

Koniec

Komentarze

Może jest kilka błędów składniowych ale ogółem czyta się bardzo przyjemnie. Jeśli czytelnik jest ciekawy o co chodzi autorowi - mówię tu o tej pozytywnej ciekawości, to jest już dobrze. Na początku może trochę szybko wprowadziłeś czytelnika do tej "poczekalni" i wszystkie pytania, które zdążyłem zadać sobie w głowie, znalazły zbyt szybko odpowiedź :P

Zielony600, musisz poćwiczyć umiejętność ładniejszego pisania. Przedstawiłeś pomysł ciekawy ze względu na "zderzenie" sprawcy wypadku z jego ofiarą, postawiłeś pytanie, czy sataniści idą do piekła --- niestety, czyta się Twój tekst "chropowato" z powodu niemałej ilości błędów.  >> W ziemi na pogrzebie została zakopana pusta trumna z jego mundurem galowym i hełmem z pola walki. << Czy podoba Ci się to zdanie? Przypuszczam, że większość czytelników wolałaby takie na przykład: pochowano jego mundur galowy i hełm --- do trumny złożono tylko galowy mundur i hełm --- albo jeszcze inaczej, lecz nie tak, jak napisałeś. Trumna nie była pusta --- coś w niej złożono. Trumna to pochówek w ziemi, pogrzeb --- to samo, więc początek Twojego zdania ociera się o tautologie...
Edytować tekstu już nie możesz, ale poprawić i dać skorygowaną wersję --- jak najbardziej. Oczywiście skorygowaną w całości. Takich kwiatków jest więcej, przykro mi, ale to prawda...

Natomiast dla mnie, jak czytam coś, i to coś mnie zainteresuje, to czytam to dalej nie zwracając baczniejszej uwagi na różne błędy. W tym przypadku tematyka mnie zainteresowała, świat przedstawiony również, przeczytałem więc jednym tchem. Dałem 4. :)

AdamKB, dzięki za uwagi. Pisałem pod wpływem impulsu i z powodu mojej własnej głupoty wrzuciłem bez sprawdzenia składni. Wiem, żę to żadne wytłumaczenie, ale w najbliższej wolnej chwili usiądę i poprawię co trzeba. I chyba trochę spróbuję rozciągnąć, bo może za szybko wszystko poleciało:). Ale dziękuję za słowa krytyki, po to chyba też ta stronka jest, by móc się dowiedzeić, co źle.

>„Typowe po wypadku" pomyślałem i zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu w którym byłem od przed chwili, gdy otwarłem oczy.

Otwarcie oczu spowodowało teleportację bohatera do tego pomieszczenia?

> Dziwne to wszystko jakieś było. Niby wielkie, ale też nie było to małe duszne pomieszczenie.

Niby wielkie, ALE nie małe? Sens z tego zdania gdzieś uciekł.

> Ściany jakby z kamienia ciemnego kamienia

Hm...

> Raczej można powiedzieć, że to był miły półmrok z lekko majaczącym światłem, idącym nie wiadomo skąd,

Dochodzącym nie wiadomo skąd.

> Nie było okien... W każdym razie nie takich, do jakich się jest z natury przyzwyczajonych.

Przyzwyczajonym.

> Niektórzy ludzie, którzy tu byli, stali przy tych „oknach" i wpatrywali się w nie, ale nie tak, jak się przez okno ogląda cokolwiek co jest z drugiej strony szyby. To nie było takie samo dla każdej z nich.

Co nie było takie samo dla każedj z... szyb? Bo chyba tylko do tego rzeczownika może się odnosić zaimek "nich", ale do czego odnosi się zaimek "co", tego nie jestem w stanie wydedukować. Poza tym ciut za dużo slowa "być".

> Ktoś patrzył z napięciem na twarzy, ktoś inny z jakimś utęsknieniem w oczach, ktoś z bólem, ktoś inny z radością. „Co jest? Filmy oglądają na zamówienie czy co?"

1) Skąd bohater wie, jaki jest wyraz twarzy ludzi patrzących przez nie-okna, skoro patrząc przez okno (przez nie-okno zapewne też jest się zwróconym plecami do pomieszczenia?
2) Ogladają filmy na zamówienie? Przedziwne skojarzenie, mnie by się nigdy gapienie w okno nie skojarzyło z oglądaniem filmu, już prędzej z czekaniem na kogoś. No, ale bohater po wypadku jest i widać w głowę oberwał. ;-)

Pierwszy akapit i tyle usterek. A dalej nie jest lepiej:
> W pewnym momencie uchwyt na mojej głowie się zwolnił, a mój umięśniony towarzysz zaprowadził mnie do kolejnego okna, przy którym stał oficer i patrzył na pole walki z bólem i niesamowitym opanowaniem na twarzy. I tak jeszcze kilka innych ekranów- okien, przy każdym ktoś inny.
Wróciliśmy na nasze krzesła, choć i tak nikt by ich nam nie zajął, a na całym korytarzu było dużo innych krzeseł i każdy mógł usiąść, gdzie tylko chce.

Mój-mnie-moje, nasze-nam, krzesła-krzeseł, każdym-każdy. Powtórzenia, nadzaimkoza, ogólnie - niechlujny styl, świadczący w dodatku, że autor nie przeczytał tekstu przed publikacją - bo na pewno wiele z tych blędów by wyłapał.

Odpadam już na początku, gdy czytam: "Rozglądałem się zdziwiony wokół siebie, poty, jak się przebudziłem. Chaos wokół mnie i w mojej głowie. „Typowe po wypadku" pomyślałem i zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu w którym byłem od przed chwili, gdy otwarłem oczy." Najpierw się rozglądał, a potem znowu się zaczął rozglądać? To które z tych "rozglądań" nie było "rozglądaniem"? ;)
Pozdrawiam.

Jeszcze raz dziękuję za wskazanie błędów, popracuję nad nimi i wstawię na nowo. Achika, przyznaję, było to bardzo na gorąco i nie przeczytałem przed wrzuceniem tekstu tutaj. teraz mam dużo do poprawy ale gdyby nie WY- czytelnicy, mógłbym i tak pewnie wiele pominąć

Pomysł ciekawy, ale fakt, że spora ilość błędów jest troszkę irytująca. Fajny wątek z przebiegajacymi Wikingami.

Nowa Fantastyka