- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Piątka pik

Piątka pik

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Piątka pik

Wszystko zaczęło się,przepraszam skończyło się trzeciego marca dwatysiące dziewiątego roku. Siedziałem spokojnie w domu grając z bratem w karty. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii.

Graliśmy w wojnę. Miałem rzucić ostatniego ostatnią kartę jaka została mi w dłoni kiedy do pokoju weszła matka. Uratowała mnie z patowej sytuacji gdyż w dłoni została mi tylko piątka pik,więc moje szanse na pozostanie w grze był znikome.

-Szymon pójdziesz kupić mleko? Poszła bym sama,ale muszę jeszcze upiec placek zanim babcia przyjdzie.

-Jasne mamo!

Zgodziłem się bez zawahania. Prawdę mówiąc zrobiłbym wszystko żeby uniknąć porażki z młodszym bratem.

-Poczekaj chwilę! Najpierw musimy dokończyć rozgrywkę!-Zaprotestował Marian.

Nie zwlekając ani chwili wstałem od stołu o mało nie przewracając krzesła. Prawie biegnąc ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych znajdujących się naprzeciw wyjścia z salonu.

-Kiedy mama o coś prosi nie można zwlekać! Trzeba zrobić to jak najszybciej!

Oznajmiłem mijając roześmianą mamę.

Dopiero kiedy znalazłem się na zewnątrz odetchnąłem z ulgą. Dziękowałem mamie za niespodziewane wybawienie z opresji. Jeszcze chwila,a po raz pierwszy od tygodnia przegrałbym z Marianem. Miałem dobrą passę i nie chciałem jej przerywać. W ostateczności nie pogardziłem desperacką ucieczką.

Nie ucieczką. Był to raczej taktyczny odwrót,z którego skorzystałem kiedy tylko nadarzyła się okazja.

Włożyłem prawa rękę do kieszeni potrząsając drobnymi,które się niej znajdowały. Nie miałem czasu na dokładne liczenie. Po prostu po cichym brzęczeniu uznałem,że na jeden mały kartonik mleka wystarczy.

Musiałem uciec zanim brat wybiegnie za mną chcąc dowiedzieć się jaka była moja ostania karta.

Z uśmiechem na twarzy schowałem kartę do kieszeni w koszuli i ruszyłem pewnie w stronę sklepu.

Piętnaście minut wolnym spacerem zajęłoby mi dotarcie do najbliższego sklepu spożywczego,ale postanowiłem pójść do marketu znajdującego ponad pół godziny drogi stąd. Innego dnia wybrałbym mały sklepik,w którym znam wszystkich pracowników. Chodziłem tam z mamą od kiedy tylko pamiętam.

Niestety tego dnia musiałem wybrać wielki,obcy market,aby zyskać czas żeby Marian zdążył zapomnieć o niedokończonej rozgrywce.

Podczas bardzo powolnego spaceru nie wydarzyło się nic ciekawego. Uwierzcie mi,że tego dnia zatrzymałbym się nawet,aby popatrzeć na gołębie wydziobujące okruszki chleba ze szczelin chodnika w miejscu gdzie codziennie dokarmia je pewna staruszka.

Jak na złość gołębi ani kobiety nie było w parku niedaleko w centrum.

Wyjątkowo wszystkie ławki była zajęte,więc nie miałem gdzie usiąść żeby opóźnić o kilka minut powrót do domu.

Choć nie śpieszyłem się zbytnio dotarłem do Marketu Darjol w niecałe dwadzieścia minut. Przypomnę,że nie śpieszyłem się zbytnio. Ulice były prawie puste,więc bez zbędnych opóźnień pokonywałem kolejne przejścia dla pieszych.

Spokojnie wszedłem do Darjol. Minąłem obojętnie niebieskie koszyki znajdujące się po prawej stronie drzwi,bo nie potrzebowałem ich,żeby kupić jeden malutki karton mleka.

Wszedłem do działu z owocami i warzywami rozglądając się dookoła za jakąś znajoma twarzą.

Robiłem co tylko mogłem,żeby jak najpóźniej wrócić do domu na ulicy Letniej,ale czas jakby zwolnił. Działał na korzyść Mariana,który zapewne nie zdążył jeszcze zapomnieć o kartach.

Otaczały mnie same staruszki powyżej sześćdziesiątki,więc leniwie ruszyłem w stronę ze słodyczami. Gdybym tylko dostrzegł kogoś w podobnym wieku do mnie to być może uniknąłbym tego co wydarzyło się trzydzieści minut później.

Moja ciekawość wzbudziła dziwna postać w jasno żółtej kurtce i kominiarką na twarzy. Po budowie ciała i chodzie domyśliłem się,że to na pewno jest mężczyzna. Nie tylko ja przyglądałem się uważnie tej podejrzanej osobie. Podstarzały,kulejący staruszek pracujący jako ochroniarz również przyglądał się bacznie dziwnemu klientowi.

Zignorowałem go kierując się w stronę słodyczy kilka kroków od miejsca,w którym stałem.

Nie miałem zamiaru niczego kupować,lecz tylko w tym dziele szesnastolatek nie wzbudzał niczyich podejrzeń. Mogłem spokojnie stać cały dzień udając,że nie wiem co wybrać.

Stałem wpatrując się tępo w półki wypełnione po brzegi przeróżnymi słodyczami,a myślami byłem daleką stąd. Dokładnie ujmując półtora kilometra na wschód na ulicy Letniej 12. Zastanawiałem się czy Marian zapomniał już o naszej karcianej potyczce,która niespodziewanie zakończyła się remisem.

Nie pamiętam dokładnie jak długo tam stałem kiedy pewna staruszka potrąciła mnie przypadkowo w ramię o mało nie upadłem na ziemię. Zaskoczona tak samo jak ja patrzyła na mnie uśmiechając się niepewnie.

-Przepraszam. Nie chciałam na pana wpaść,ale wieczorem ma odwiedzić mnie syn i muszę szybko zrobić zakupy. Kilka minut temu zadzwonił zapowiadając swoja wizytę,więc teraz muszę przygotować jego ulubione pierogi na kolację.

Od zawsze podziwiałem wylewność starszych osób,które potrafią bez żadnego skrępowania opowiedzieć obcej osobie historie swojego życia. Nie wiem czy to przez samotność czy raczej pragnienie zostania zapamiętanym choć na chwilę przez młode pokolenie. Nie zmienia to faktu,że gdybym ja był tak otwarty na innych ludzi to nie spędzałbym dni grając w wojnę z młodszym o dwa lata Marianem.

-Nic się nie stało. To moja wina. Stanąłem na środku działu blokując przejście innym.

-Przypominasz mi mojego kochanego Aleksandra. Kiedy miał tyle lat co tym zachowywał się podobnie do ciebie.

Nie miałem najmniejszej ochoty na te rozmowę,a mimo to stałem spokojnie słuchając. Nie potrafiłem odejść udając,że nie słyszę tego co mówi. Wiedziałem ile taka niepozorna rozmowa znaczy dla niej. Przez krótką chwilę mogłem sprawić,że znów była młodą matką wychowującą małe dziecko. Starsi ludzie tego potrzebują,a przynajmniej tak mi się wydaje.

-Macie taki sam kolor oczu,a poza tym tak samo patrzycie na słodycze. Wszędzie rozpoznam ten błysk w oku na widok pysznych smakołyków..

Nie było to prawdą,ale nie próbowałem nawet zaprotestować. Stałem słuchając uważnie.

Cieszyłem się,że dzięki niej mogłem spędzić więcej czasu w markecie nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Prawdopodobnie dla ochroniarzy byłem małym wnuczkiem,który przypadkiem spotkał na ukochaną babcię.

-Aleksander dzisiaj ma już prawie czterdzieści lat,a mimo to ciągle z tak samo patrzy na ciasta,które dla niego przygotowuję. Najchętniej zjadłby je sam nie dzieląc się nikim! Wtedy czuję się jakbym znowu miała niecałe trzydzieści lat i gotowała obiad dla mojego słodkiego Aleksa.

-Moja babcia mówi tak samo kie…

-Przepraszam cię najmocniej chłopcze,ale muszę już iść. Mam mało czasu,aby przygotować się na wizytę syna.

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć staruszka zniknęła w dziale z pieczywem,a ja ruszyłem w stronę nabiału.

Chwyciłem pierwszy z brzegu karton dwu procentowego mleka i okrężną droga ruszyłem do kasy.

Niespodziewanie w kolejne do kasy przede mną stanął mężczyzna w kominiarce. Nonszalancko rzucił na taśmę dwa jabłka,które potoczyły się kilka centymetrów wpadając w produkty kobiety stojącej przed nim.

-Nie będę za pana płacić!

Burknęła oburzona kładąc przed owocami zakładkę z napisem „Następny klient”. Zamaskowany milczał wlepiając ślepia w klientkę przed nim po czym zruszył bezradnie ramionami wkładając ręce do kieszeni.

Cofnąłem się o krok nie wiedząc czego można się po nim spodziewać. Obawiałem się najgorszego. W myślach widziałem jak ten dziwny facet czeka cierpliwie aż kasjerka otworzy kasę,aby wydać resztę,a on w oka mgnieniu chwyci ile tylko zdoła i ucieka z marketu zanim podstarzały ochroniarz cokolwiek zauważy. Zupełnie jak orzeł polujący na rybę płynącą w rzece. Atak odbywa się tak szybko,że ofiara nie zdąży zareagować. Dopiero oglądając nagrania z monitoringu można przeanalizować dokładnie każdy ruch drapieżnika.

-To będzie razem sto sześc złotych i dwadzieścia osiem groszy.-Oznajmiła obojętnie blond włosa kasjerka kasjerka około trzydziestki.

Klientka wyciągnęła z brązowej torebki portfel tego samego koloru. Z dużej przegródki wyciągnęła banknot stu złotowy i wręczyła go kasjerce mówiąc:

-Wydaje mi się,że będę miała tę końcówkę.

Zaczęła powoli szukać monet w portfelu. Nie śpieszyła się zbytnio.

Naczekała się dość długo w kolejce i właśnie teraz nadeszła jej kolej,aby podręczyć ludzi stojących za nią.

Podejrzany typ zaczął nerwowo tupać prawą nogą. Zaciskał i rozluźniał pieści zaglądając kobiecie przez ramie sprawdzając ile ma pieniędzy.

Zapobiegawczo cofnąłem się krok w tył. Niewiele to dało,ale mogłem zyskać cenne ułamki sekundy na uniknięci kuli pocisku z pistoletu ukrytego w wręcz rażącej kurtce czy uskoczyć przed śmiertelnym pchnięcia nożem.

Na szczęście nikt nie stał za mną,więc miałem sporo miejsca,aby w razie zagrożenie szybko się wycofać.

-Jeszcze osiem groszy.-Powiedziała blondynka uśmiechająca się ze sporym wysiłkiem.

Klientka położyła na jej otwartą dłoń kilka złotych monet. Poczekała na paragon po czym spokojnie udała się w stronę wyjścia.

Nadeszła kolej na niecodziennego klienta.

Kasjerka zważyła dwa jabłka wbijając odpowiedni kod. Widziałem,że z nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się od spojrzenia na zamaskowanego mężczyznę.

-Czy to wszystko?

-Tak.-Odpowiedział prawie szepcząc..

-Złoty dziewięćdziesiąt dziewięć.

Widziałem jak drżały jej wargi kiedy wypowiadała kwotę do zapłaty. Obawiała się,że to mogą być jej ostatnie słowa,a tak przynajmniej ja to odebrałem.

Włożył prawą rękę do kieszeni w kurtce wyraźnie czegoś w niej szukając.

Zrobiłem kolejny krok w tył przygotowując się do ucieczki. Wiem,że to nie byłoby zbyt męskie posunięcie,ale pamiętajcie,że miałem wtedy kilkanaście lat i całe życie przed sobą. Nie chciałem go stracić obezwładniając zbira,który okradł market. Łatwo jest oceniać decyzje innych stojąc w bezpiecznej odległości.

Nadszedł kulminacyjny moment.

Mężczyzna w kominiarce zaczął powoli wyciągać rękę.

Miałem wrażenie jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie.

Zdążyłem spojrzeć na ochroniarza,który nie wiadomo skąd pojawił się obok kasjerki. Nerwowo trzymał rękę na gazie pieprzowym przypiętym u lewego boku. Był gotowy by w razie zagrożenia powstrzymać niedomniemanego przestępcę.

Następnie spojrzałem na blondynkę trzymającą nerwowo rękę na ladzie gotową odepchnąć się,aby odjechać choć kilka centymetrów fotelem na kółkach.

Dopiero na końcu spojrzałem w stronę podejrzanego. W końcu wyciągnął zaciśnięta w pieść dłoń.

Odetchnąłem z ulgą widząc,że nie ma przy sobie żadnego niebezpiecznego przedmiotu.

Powoli otwierając wyciągnął ją w stronę kobiety,która z ogromną ulgą odliczyła dokładną kwotę.

-Dziękuję i zapraszam ponownie.

-Do jutra!-Rzucił zabierając jabłka.

Ochroniarz cofną rękę z blaszanego pojemnika,a blondynka uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Kiedy tylko zamaskowany mężczyzna zniknął wszystko wróciło do normy,a ja mogłem spokojnie kupić mleko.

-Złoty pięćdziesiąt!

Wyraźnie słyszałem radość w jej głosie. Podejrzewam,że jeszcze minutę wcześniej modliła się do boga,aby pomógł jej wyjść cało z opresji,a teraz spokojnie obsługiwała normalnego klienta. Jest to oczywiście pojęcie względne,bo każdy z nas na swój sposób jest dziwny,ale nie odbiegajmy od tego co istotne.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę,że nie wiem ile dokładnie mam pieniędzy w kieszeni. Obawiałem się najgorszego,czyli,że zabraknie mi kilku groszy i będę musiał uprzejmie zrezygnować z mleka. Spaliłbym się pewnie wtedy ze wstydu jednak okazało się,że miałem prawie osiem złotych.

Spokojnie odliczyłem dokładną kwotę. Położyłem ją na dłoni kasjerki i wyszedłem z kartonem mleka nie czekając na paragon.

Na zewnątrz rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu dziwnego faceta i dopiero gdy upewniłem się,że nie ma go w pobliżu poczułem błogi spokój.

Nie mówiłem tego wcześniej,ale wyjście z marketu prowadziło na chodnik w pobliżu ruchliwej drogi co jest bardzo istotne w mojej opowieści.

Zanim moje serce zaczęło normalnie bić usłyszałem syreny policyjne. Zza zakrętu wyłonił się czarny samochód bez tablic rejestracyjnych,a za nim pojawiły się trzy radiowozy.

Patrzyłem na pościg czując,że bez względu na to co się wydarzy jestem bezpieczny. Poza zasięgiem wszelkich złych zdarzeń.

-Ciekawe co przeskrobali?

Obojętnie spojrzałem na mężczyznę stojącego obok i ku mojemu zaskoczeniu okazało się,że jest to zamaskowany klient. Opierając się o czerwony rower.

Zignorowałem go udając,że tak bardzo zaabsorbował mnie policyjny pościg.

-Na ich miejscu uciekałbym w drugą stronę. Szukałbym schronienia w lesie pod miastem.

Nic nie odpowiedziałem. Czekałem aż odjedzie jak najdalej ode mnie.

-Ciekawe co ukradli? Przecież policja nie goniłaby ich bez przyczyny.

Czarne auto i radiowozy minęli market i znów zapanowała cisza.

-Złodzieje mieli szczęście,że droga była akurat pusta.

Nadal go ignorowałem. Stałem nieruchomo bojąc się,że jeśli ruszę w stronę domu on pójdzie za mną. Byłem przerażony. Nie wiedziałem co robić.

Staliśmy milcząc i żaden z nas nie chciał odejść. Wiecie dlaczego tak postąpiłem,ale nie mogę zrozumieć na co on czekał. Z każdą sekundą czułem się coraz bardziej niezręcznie.

-Na mnie pora!-Oznajmił wsiadając na rower trzy minuty później.

Bez patrzenia na boki wjechał na pasy znajdujące się naprzeciw mnie.

Ostatnią rzeczą jaką słyszałem był ostry pisk opon i głośne trąbienie. Zanim zdarzyłem spojrzeć komu wyjechał przed maskę poczułem ogromny ból w okolicach ud,a ułamek sekundy później leciałem!

Tak! Leciałem niczym ptak,a wiatr muskał moją twarz i włosy. Było to przyjemne uczucie,lecz była to cisza przed burzą. Sekundę później uderzyłem głową o coś twardego. Usłyszałem głośne trzaśnięcie w czaszce dobiegające jakby zza moich pleców.

Lewitowałem. Unosiłem się kilka centymetrów nad czerwoną plamą wymieszaną z białym płynem.

Ludzie zaczęli się schodzić dookoła mnie. Patrzyli w moją stronę,ale nie na mnie. Ich oczy były skupione na czymś co leżało niżej,pośrodku dziwnej plamy.

Zaciekawiony spojrzałem w dół i ujrzałem siebie,a raczej własne ciało leżące w kałuży krwi wymieszanej z mlekiem.

-Nie pamiętam co wtedy czułem.

Mówił duch lewitujący pośrodku pentagramu utworzonego na spróchniałym stole,a w jego środku leżała piątka pik. Otaczało go sześć nastolatków trzymających się za ręce.

-Przepraszam duchy nie mają uczuć,więc mogę śmiało powiedzieć,że patrzyłem obojętnie moje ciało.

-Kto cie potrącił?-Odważyła się spytać długowłosa szatynka w czarnej bluzie.

-Czarne auto,które ściągała policja. Okazało się,że zatoczyli kółko na rondzie pół kilometra dalej chcąc wydostać się z miasta.

-Szymon Szwarc? To naprawdę ty? Zostałeś bohaterem po śmierci!-Stwierdził zachwycony łysy chłopak.

-Bohaterem?-Powtórzył sarkastycznie duch.-Czy bohaterem nazwiesz osobę,która znalazła się na trasie uciekających złodziei i przypadkiem wpadła pod ich koła?

Wzruszył bezradnie ramionami czekając na dalsze wyjaśnienia.

-Wiem,że ja,a raczej moje ciało uszkodziło silnik powodując,że samochód nie mógł dalej jechać,a gdyby nie to to ci trzej rabusie uciekliby z całym łupem.

-I dlatego zostałeś bohaterem! Mieszkańcy miasta mówią,że rzuciłeś się wprost pod koła pędzącego auta!-Opowiadała szatynka.-Mój ojciec wszystko widział! Widział jak poświęciłeś własne życie,aby nie pozwolić im uciec! Byłeś wspaniałym człowiekiem!

-Czy tak było naprawdę?-Zapytała blondynka w za dużych okularach.

-Powiedz nam prawdę!-Zachęcał łysy.

-Prawdę?-Spytał zaskoczony duch.-Przecież jakaś kamera na pewno nagrała całe to zdarzenie! Sam widziałem co najmniej trzy kiedy wchodziłem do marketu.

-Akurat tego dnia wystąpiła awaria systemu i nagrania z kamer przepadły.-Poinformowała szatynka.

-Chcecie wiedzieć jak było naprawdę?-Cała szóstka przytaknęła skinieniem głowy.-Powiedziałem wam już jak było. Ten cholerny rowerzysta wjechał na drogę,a zdesperowani uciekinierzy odbili w prawo szukając tam drogi ucieczki. Mieli pecha…nie to ja miałem pecha,bo z tego co mi wiadomo to cała trójka do dzisiaj żyje.

-Siedzą w więzieniu.-Potwierdziła szatynka.

-Cóż za niesprawiedliwość!

Po tych słowach rozwścieczony duch rozpłyną się w powietrzu zostawiając nastolatków samych.

Jeszcze przez pięć minut siedzieli bez ruchu trzymając się za ręce,aż w końcu łysy chłopaka powiedział:

-A nie mówiłem!-Przechwalał się łysy parząc po kolei każdemu w oczy.-Można przywołać danego ducha jeśli posiada się jakiś przedmiot,który miał przy sobie w chwili śmierci!

-Tak!-Przytaknęła reszta tłumnie.

-Spotkamy się tu ponownie za tydzień i tym razem to wy postarajcie się przynieść jaś pamiątkę po zmarłej osobie!-Po kolei wskazywał palcem na każdego z pozostałej piątki.-Tylko nie przynoście pamiątki po waszych dziadkach czy coś w tym stylu! To ma być ciekawe dla wszystkich,a nie opcja do pożegnania się z bliski,którzy nagle odeszli z tego świata!

Koniec

Komentarze

“tępie” i “bul” wypaliły mi oczy. Do tego sporo błędów interpunkcyjnych i literówek. Tekst do korekty, marsz! :p

Oj tak, do remontu ten tekścik, do remontu… Już w pierwszym wierszu trzy poprawki należy nanieść…

Muszę się zgodzić z przedpiścami. Zgaduj, o co chodziło Adamowi, ja pokażę Ci, co jest nie tak z dalszym fragmentem tekstu.

Graliśmy w wojnę. Miałem rzucić ostatniego ostatnią kartę jaka została mi w dłoni kiedy do pokoju weszła matka. Uratowała mnie z patowej sytuacji gdyż w dłoni została mi tylko piątka pik,więc moje szanse na pozostanie w grze był znikome.

Przecinki po “kartę”, “dłoni” i “sytuacji”. Powtórzenia. Lepiej pasuje “która” niż “jaka” – te słowa różnią się znaczeniem. Nie nazwałabym tej sytuacji patową. Spacja po przecinku. Szanse były.

-Szymon pójdziesz kupić mleko? Poszła bym sama,ale muszę jeszcze upiec placek zanim babcia przyjdzie.

Spacja po myślniku. Po przecinku też. Przecinek po wołaczu. I po “placek”. Poszłabym. Powtórzenia.

No, dalej już samodzielnie. Trenuj.

Przykro mi Anonimie, Twoje opowiadanie nie podoba mi się. Zupełnie nie przypadł mi do gustu sposób opowiedzenia o raczej nudnej wędrówce po mleko. Przez moment miałam nadzieję, że coś wydarzy się w sklepie, ale tu również doznałam zawodu. Rozśmieszyłeś mnie nieco faktem, że ochroniarzem w markecie był kulawy staruszek. Wypadek i duch nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, natomiast zachodzę w głowę, co w tym wszystkim robił facet w kominiarce i dlaczego dwa jabłka kosztowały dwa złote.

Opowiadanie jest napisane bardzo, bardzo źle. Ponieważ zawiera niewiarygodną ilość wszelkich możliwych błędów, nie zrobiłam łapanki – musiałabym bowiem zająć się kolejno każdym zdaniem, a przecież nie mogę napisać Twojego opowiadania. :-(

Pozostaje zatem nadzieja, że może posiądziesz umiejętność poprawnego pisania i w przyszłości uraczysz nas ciekawym opowiadaniem. ;-)

 

Tekst oceniam na 2.

Ojej, trzeba się nauczyć prawidłowo stawiać przecinki, zapisywać dialogi, no i czytać opowiadanie przed publikacją, żeby wyeliminować przynajmniej najbardziej jaskrawe błędy – jak chociażby te powtórzenia. To są proste rzeczy, dwa lub trzy wieczory pewnie wystarczą. 

Nowa Fantastyka