-Smoku!!! Wyłaź!!! – Głos Stacha pomimo, że bełkoczący, brzmiał tak głośno, że nawet umarli w promieniu kilometra byliby w stanie go usłyszeć – Bestio straszliwa, azaliż powiadam ci, że przybyłem cię zgładzić, a nagrodą moją będzie ręka królewny i połowa królestwa.
-Czy ja znowu słyszę głos Stanisława, przyjaciela Landurskiej kozy, pierwszego bimbrownika w tej części galaktyki, którego nikt nie widział trzeźwego od trzech i pół roku? – Ciepły niczym u spikera radiowego głos zdawał się rozbrzmiewać zewsząd, tylko nie z pieczary, w stronę której wydzierał się Stach. – Czy byłbyś tak miły i przestał wydzierać się do mojego odwłoka? Otwór, do którego krzyczysz jest zbyt ciasny, aby stać się domem dla nawet najmniejszego smoka, więc przestań, bo czuję się z lekka niekomfortowo.
Kandydat na rycerza spojrzał wystraszony wysoko w górę, gdzie właśnie ukazała się olbrzymia szarozielona głowa smoka, ubrana w równie wielkie, rogowe okulary. Wystraszony cofnął się o dwa kroki, po czym nerwowym ruchem przygładził rzadkie włosy uczesane na pożyczkę, z trudem maskujące lśniącą w blasku trzech Landurskich słońc łysinę. Po chwili odzyskawszy animusz zakrzyknął nerwowo:
-Stawaj do walki.– I odchyliwszy połę swojego wyjściowego granatowego garnituru, pamiętającego zdecydowanie lepsze i zdecydowanie bardziej odległe czasy, dobył z wewnętrznej kieszeni marynarki mierzący trzydzieści centymetrów otwieracz Grumańskich konserw. Otwieracze takie, jak zapewne wiecie, mają całą masę czujników zabezpieczających przed zrobieniem sobie nimi krzywdy. Nie inaczej było z tym, którym ochoczo wymachiwał Stanisław. Otwieracz, gdy tylko odnotował fakt, że zostać ma użyty w niecnym celu, zapiszczał ostrzegawczo i automatycznie schował ostrze do rękojeści, blokując się na amen.
-Popsuło się ustrojstwo.– Mętny wzrok Stacha padał to na otwieracz, to na smoka, nie mogąc w żadnym z miejsc zagrzać dłużej miejsca.
Smok odłożył bardzo delikatnie starodawny manuskrypt omawiający meandry podróży w czasie, który do tej pory trzymał w szponiastych łapach, zdjął okulary odkładając je na półkę i błyskawicznie – kto by pomyślał, że tak wielkie smoki są takie szybkie – odwrócił się w stronę Stanisława.
-Nie reagowałem – powiedział wciąż aksamitnym, ale nieco zirytowanym głosem – gdy wybudowałeś wokół mej pieczary ostrokół, tłumacząc wszystkim, że aligatory to się w zoo za płotem trzyma. Nic nie mówiłem, gdy ugryzłeś mnie w ogon, bo skończyła ci się ta, jak ją nazywasz zagrycha i sprawdzałeś czy nadaję się do zjedzenia. Ale tego doprawdy Stanisławie, tego jest za wiele. To jest realna groźba pozbawienia życia i ja na takie traktowanie zgodzić się nie mogę. Jestem jedynym żyjącym Landurskim smokiem stepowym. Stworzeniem inteligentniejszym niż co najmniej pięciuset najinteligentniejszych przedstawicieli twojego gatunku. Dodam także, że jestem pod całkowitą ochroną w mojej, jak i dwustu trzydziestu czterech sąsiednich galaktykach i jakikolwiek zgłoszony na mnie zamach będzie ścigany i karany wydaleniem na odległość czterech tysięcy lat świetlnych bez możliwości powrotu.
Stanisław patrzył na smoka wzrokiem przypominającym ten, który mieli byśmy ty i ja drogi czytelniku, gdyby wygrzewająca się na słońcu jaszczurka znienacka zaczęła nam tłumaczyć, że w teorii strun bozonowych nie założono przecież istnienia fermionów i dlatego nie może ona być traktowana jako obraz fizyczny naszego świata. Jednym słowem Stachu nie wierzył własnym oczom. Smok widząc, że nic nie wskórał tą nieco przydługą przemową chwycił człowieka w szponiastą dłoń i czym prędzej skierował swe kroki w stronę środka osady, na obrzeżach której miał swoją pieczarę. Poruszając się z wrodzoną smokom gracją mijał owalne w kształcie domy mieszkańców planety, przy okazji odmachując wolną łapą pozdrawiającym go obywatelom. Uważając by nie uszkodzić zaparkowanych pojazdów Grumian, olbrzymi gad dotarł główną ulicą osady na jej centralny plac. Smok stąpał delikatnie po rynku uważając, aby nie nadepnąć żadnego z gapiów, których pojawienie się gada przyciągnęło niczym magnes. Wreszcie stanął przed budynkiem ratusza planety Landur.
-Brumaku – zawołał głośno – przywódco rady starszych, czy zgodzisz się zamienić ze mną parę słów?
Nie trwało nawet minuty gdy drzwi Landuriańskiego ratusza rozsunęły się bezszelestnie ukazując wpierw plątaninę czułek, a później Brumaka we własnej osobie.
-Witaj o smoku, miło ponownie cię widzieć. Dawno nas nie odwiedzałeś. Co u ciebie?
-Witaj – odpowiedział z nienagannymi manierami smok – Jak zawsze miło widzieć i ciebie. Moje studia nad maszyną czasu zajmują mnie całymi dniami i myślę, że jestem już bliski rozwiązania naszego problemu.
-To fantastyczna wiadomość.– Czułki Brumaka podskakiwały radośnie. – Wierzę, że drugie podejście zakończy się pełnym sukcesem. Co cię do mnie sprowadza? Potrzebujesz pomocy w badaniach? A może mamy wydobyć dla ciebie z archiwum jakieś dodatkowe księgi?
-Nie Brumaku.– Smok delikatnie odstawił Stanisława, którego cały czas dzierżył w dłoni.– Sprowadza mnie do ciebie rzecz zgoła bardziej przyziemna. Nie mogę prowadzić mych studiów kiedy ten osobnik – pazur smoka skierował się oskarżycielsko w stronę mężczyzny – notorycznie mi w tym przeszkadza.
Stachu najwyraźniej strasznie przejął się całą sprawą, ponieważ gdy tylko jego nogi spotkały się z twardym gruntem runął jak długi na ziemię i donośnie zachrapał.
-W związku z powyższym proszę – kontynuował smok – skoro sprowadziliście go tutaj, to go odeślijcie z powrotem. Mam go dość. Śmierdzi tymi pędzonymi przez niego substancjami, próbuje rozpijać tutejszych mieszkańców i cały czas mi przeszkadza. Nawet dziś jak widać, urżnął się w trupa. Wygląda też, że zaczął wytwarzać alkohol z halucynogennych owoców Bualli, bo przyszedł do mnie twierdząc, że jak mnie zgładzi to dostanie rękę księżniczki, pomimo tego, że już tłumaczyliśmy mu opowiadając naszą historię, monarchia na naszej planecie zakończyła się dziesięć tysięcy lat temu.
-Tak smoku, masz co do niego rację – głos Brumaka był cichy, ale stanowczy – pamiętaj jednak, że my go tu sprowadziliśmy, ponieważ to TY popełniłeś błąd w obliczeniach, i konstrukcja, którą wykonaliśmy na podstawie TWOICH planów i wyliczeń, nie sprowadzała obiektów sprzed miliona lat a z odległości miliona lat świetlnych więc to nie tylko nasza wina. Uzgodniliśmy, że do czasu gdy będziesz pewien, że skonstruowane urządzenie sprowadzi do nas przedstawicielkę twojego gatunku, a nie coś o wiele straszniejszego niż nasz Pan Stanisław, nie będziemy tej maszyny ponownie uruchamiać. Ziemianin czuł się u nas samotny i zagubiony, dlatego zgodziliśmy się wspólnie na to, że ugościmy go jak tylko potrafimy najlepiej i zapewnimy mu wszystko czego sobie zażyczy. Widać do szczęścia potrzebował kilku baniaków, rurek i owoców.
-Grumaku nalegam, odeślijcie go z powrotem. Uruchomcie maszynę, wsadźcie go w nią i naciśnijcie guzik – wysapał zirytowany już tą dyskusją smok – Albo on…albo ja. Jak się stad wyniosę, to będziecie mieli wstyd na całą galaktykę. To będzie pierwszy raz w historii wszechświata, gdy smok stepowy zmieni miejsce swego bytowania, a uwierz mi że dzisiejszych czasach nie trudno o kosmolot mogący pomieścić spokojnie mnie, a także cały mój dobytek. Wybieraj Grumaku, jakich chcesz mieć sąsiadów?
Starzec wyraźnie zaniepokojony spoglądał to na smoka, to na śpiącego w najlepsze na środku placu Stacha, to na pokaźny tłumek gapiów, który zdążył się już zebrać na obrzeżach rynku. W końcu potrząsnął czułkami, chrząknął znacząco i odezwał się cicho.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to najwyraźniej nie mam wyboru. Ale ostrzegam, całe ryzyko i odpowiedzialność przyjmujesz na siebie. Jeśli cokolwiek mu się stanie, obciąży to twoje sumienie nie moje i mojego ludu.
Szeroki uśmiech ukazujący całą gamę lśniących zębów zagościł na pysku smoka.
-Ryzyko nie jest tak duże Grumaku. Za pół godziny minie równo cztery lata odkąd sprowadziliśmy Stacha. Wszystkie planety w całym wszechświecie znajdą się w tym samym położeniu co w dniu, w którym go sprowadziliśmy. Wystarczy tylko odwrócić bieguny w maszynie. Musimy się jedynie śpieszyć.
-Zatem do laboratorium – powiedział stanowczo starzec.
Smok zgrabnie chwycił Stanisława, bacząc, by nie uszkodzić jego niedzielnego garnituru i co sił w łapach pognał za Landurianinem. Po chwili stanęli przed olbrzymimi drzwiami Centrum Naukowego planety Landur.
-Szybko umieśćcie człowieka w polu maszyny – zakomenderował przewodniczący – smoku stań za mną, wszyscy załóżcie gogle.
Stanisław, znajdujący się do tej pory w bardziej przyjaznym dla niego świecie, usiadł gwałtownie przecierając oczy i zaczął cichutko płakać.
-Śniło mi się…że byłem w domu…u mnie we wsi…były dożynki – dalsze słowa utonęły w przeciągłym smarknięciu, które Stanisław wykonał w wyjętą z zewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę.
-Głowa do góry Stachu – zakrzyknął wyraźnie uradowany smok – odsyłamy cię tam skąd przybyłeś. Na ziemię.
Gdy tylko padły te słowa Stanisław wyprostował się, otarł łzy płynące mu po policzkach i krzyknął.
-Więc to nie był sen? Wracam do domu? – Sięgnął do kieszeni spodni i wydobył z niej piersiówkę z różowawym płynem w środku – Ej smoku! Jak wszystko się uda, wypij moje zdrowie.
To mówiąc rzucił w stronę smoka butelkę. Piersiówka najwyraźniej słabo zakręcona w locie rozpadła się dwie części i rozchlapując wokół całą swoją zawartość upadła na ziemię.
-Teraz Brumaku, to jest ten czas. Naciskaj – zakrzyknął smok.
Landurianin odruchowo nacisnął guzik maszyny, który podobnie jak cały jej pulpit pokryty był kroplami różowego, potwornie śmierdzącego bimbru. Urządzenie zatrzęsło się, sypnęło w powietrze iskrami i zaczęło potwornie dymić. Pole siłowe powstałe w wyniku zwarcia, wyrzuciło Stanisława z maszyny i cisnęło nim o przeciwległą ścianę. Kłęby dymu i pary spowiły całe pomieszczenie. Dał się słyszeć potworny świst, coś błysnęło i na pustym do tej pory polu maszyny pośród kłębów niebieskawego dymu pojawił się sporych rozmiarów kształt. Brumak spojrzał na smoka z niepokojem, a ten odwzajemnił mu spojrzeniem pełne nadziei. Oboje odwrócili oczy w kierunku zarysu postaci.
-Czy to…czy to smoczyca ?– wyszeptał smok.
Cień poruszył się raz i drugi i z obłoków pary dał się słyszeć donośny głos:
-Stasiu…Stasinek… szwagier kochany…wszyscy cię szukają, a ty w stodole sobie spanie urządzasz?
Smok widząc, że nic nie wskórał swoją nieco przydługą przemową chwycił człowieka w swą szponiastą dłoń i czym prędzej skierował swe kroki w stronę środka osady, na obrzeżach której miał swoją pieczarę.
Niemamkoncepcji – postaraj się z całego opowiadania usunąć trochę tych “swojów”, pododawaj trochę przecinków i … powiem Ci, że całkiem fajne to opowiadanie i pośmiałam się.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemik – bardzo dziękuję za uwagi. Czasem patrzy się na swój tekst, czyta go po pięćdziesiąt razy a i tak “swoje” i inne paskudztwa się duplikują :). Wyedytowałem – mam nadzieję, że już lepiej. I dzięki za pozytywną opinię.
Sympatyczna, lekka koncepcja, podobała mi się. Wesołe, poniekąd, zakończenie. Niestety, Bemik ma rację także co do zarzutów: z realizacją pomysłu gorzej. Interpunkcja leży i kwiczy, trafiają Ci się ortografy, głównie polegające na pisaniu oddzielnie tego, co człowiek nie powinien rozłączać.
Babska logika rządzi!
Przeczytałam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Sympatyczne i zabawne, zwłaszcza otwierająca scena.
Brakuje przecinków, zwłaszcza przy wołaczach, spacji po myślnikach rozpoczynających dialog, po wielokropku; mieli byśmy i nie trudno – łącznie.
Otwierająca scena przezabawna.
Popraw interpunkcję, typografię (Zapis dialogów! Po myślniku – spacja! por. http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 ).
Potem troszkę siada, ale finał też przyjemny. Ot, miła humoreska, na ząb ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Początek niezły, później już gorzej :/
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Do zachichotania, bo i smok jako nieco szalony naukowiec, i nasz rodzimy bimbrownik… ale do poprawienia też. Czego, nie będę powtarzał…
Jakiś pomysł był, niestety, legł pogrzebany fatalnym wykonaniem. Fatalnym do tego stopnia, że to co mogło być zabawne, zginęło w natłoku ciągle licznych potknięć i usterek. Szkoda, że Autor nie poprawił wskazanych błędów, mimo że miał na to niemal miesiąc.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jakby to opowiadanie skrócić, poprawić, pozbyć się bubli, to wyszedłby całkiem zabawny szorcik.
I po co to było?