- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Najemnik

Najemnik

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Najemnik

 

A wszystko ciągle trwa. Zaciemniony obraz rzeczywistości rozjaśnia się, oświetlony prawdą. Byłem malarzem. W swoim umyśle rozrysowywałem kontury, a następnie wypełniałem je zaletami oraz wadami. Życie jest okrutne, więc nakładałem niemal wyłącznie ciemne farby. Każdą barwę przesiąkało głębokie nieszczęście. Wstydzę się tych bełkotliwych rozważań. Dobrze, że nikt nie jest w stanie ujrzeć mej schorowanej psychiki. Mijam właśnie zastępy jasnych kolorów. To one powinny być teraz priorytetem, choć nigdy nie lubiłem iglastych lasów. Są one jakieś takie suche i bezduszne. Wokoło nie widzę prawie żadnych zwierząt ani krzewów, tylko kilka tysięcy pali naznaczonych zielonymi igłami. Dobrze, że zrezygnowałem z pracy najemnika, bo pewnie niósłbym ze sobą całą stertę przydatnego do walki żelastwa, które dodatkowo obciążyłoby zmęczone ciało. Z chęcią zginę z ręki przypadkowego bandyty, lub dokonam żywota w równie żałosny sposób. Mogłem założyć lepsze buty. Te dwa szmaciane worki bardzo szybko wypełniły się igłami oraz piaskiem, dodatkowo obrzydzając wędrówkę. Sceneria od kilku godzin razi monotonią. Kiedy wyjdę za rozciągnięte po horyzont drzewa? To bez znaczenia jednak przywykłem do bardziej emocjonującego spędzania czasu i odczuwam teraz szczyptę irytacji.

Na szczęście nie mogę zawrócić. Pozbyłem się całego majątku i będę wędrował aż śmierć nie pokaże mi wiecznego nakazu aresztowania. Całe życie dzierżyłem ostrze, żeby wbijać je w ciała osób, które robiły dokładnie to samo, lecz to mnie sprzyjało szczęście. Zabijałem i zarabiałem. Starałem się unicestwiać wyłącznie ludzi na to zasługujących, choć nieraz po prostu wmawiałem sobie bajeczki zleceniodawców, będących jeszcze większymi skurwielami. Dobrze, że nie myślałem o tym aż do tego nieszczęsnego dnia, kiedy odwiedził mnie dwunastoletni syn jednej z ofiar. Chciał umrzeć. Skąd wiedział kim jestem? Pewnie mój klient złamał warunek umowy, chwaląc się przed rodziną zmarłego ile zapłacił za wynajęcie najlepszego zabójcy w okolicy. Co miałem zrobić z zapłakanym gówniarzem, którego jedynym pragnieniem było odejście w identyczny sposób jak ojciec? Nie mogłem po prostu odstrzelić mu głowy, więc obdarowałem dzieciaka nabitym rewolwerem i zaproponowałem zemstę. Czy nie bałem się, że mnie zabije? Nie. Mimo młodego wieku rozumiał dokładnie zasady tego chorego świata. Podziękował za prezent i odszedł. Pięć dni później dowiedziałem się o śmierci mego klienta i samobójstwie chłopaka. Widocznie nie wszyscy potrafią żyć z piętnem zabójcy. To był tylko zwykły dzieciak. Zniszczyłem go w momencie wręczenia broni. Każdy ma słabe punkty. Mój nosił imię Wanda. Poznana w młodości dziewczyna kompletnie zburzyła rzeczywistość dojrzewającego chłopaka, nadając jego życiu nowych priorytetów. Chociaż właściwie to nie ona. Bał się, że nie będzie wstanie jej obronić przed złem postrzępionego świata. Zapragnął siły oraz władzy, uważając, że tylko dzięki nim zdobędzie ukochaną. Łatwo teraz krytycznie oceniać przeszłość. Niestety wtedy widziałem świat w zupełnie innych barwach. Wanda nigdy mnie nie kochała, a ja kompletnie uległem uczuciu. Dlatego zostałem najemnikiem. Początkowo zabijanie ludzi sprawiało mi przyjemność. Chciałem odebrać innym szczęście, którego nigdy nie zaznałem. Rola zwykłego psychopaty niezbyt do mnie pasowała, więc wybrałem nieco trudniejsze i znacznie lepiej opłacalne zajęcie. Głównym powodem była jednak możliwość łatwego zmycia wyrzutów sumienia. Przecież wykonywałem tylko polecenia, będąc zwykłym przedmiotem w rękach zleceniodawców. To oni ponosili winę za śmierć mych ofiar. Ten pieprzony dwunastolatek był pierwszą osobą, za którą poczułem się w pełni odpowiedzialny. To dziwne. Zabijałem dziesiątki osób, a jeden smarkaty samobójca sprawił, że wyruszyłem w tę idiotyczną podróż. Mogłem sobie kupić jakiegoś wierzchowca, przynajmniej szybciej opuściłbym las. Coraz więcej myśli atakowało mówiąc: Jesteś głupi. Wracaj do swego życia. Masz dopiero trzydzieści jeden lat. Zdążysz jeszcze zakosztować szczęścia.

– Nie! – krzyk rozdarł strugi powietrza, przerywając przenikliwą ciszę. Samotna dusza ciągle brnęła ku nieznanemu. Opuściła las. Rozciągały się teraz przed nią ogromne pola. Dusza. Ciekawe czy ta suka rzeczywiście jest nieśmiertelna, jeśli w ogóle istnieje. Wychodząc z pomiędzy drzew poczułem natarczywy wzrok słońca, które wyjątkowo mocno obdarowało dziś ziemię swym ciepłem. Wolałem subtelne spojrzenia księżyca, lecz niestety przyjdzie mi teraz iść przez otwartą przestrzeń, gdzie jedyną osłoną będą owłosienie oraz ubranie. W podobnych sytuacjach zakładałem przeważnie jasne nakrycie głowy. Tym razem obejdę się bez tego przywileju. Smoliste włosy niechętnie przyjmowały ataki gorąca. Zaczęły spod nich wypływać pojedyncze krople potu. Wiele słyszałem o cieplnym udarze. Może poznam go również w praktyce? Pragnienie ciągle rosło. Jak mogłem być tak głupi i nie brać wody? Wszystkie wzniosłe uczucia leżały cichutko pod płaszczem podstawowych potrzeb. Szedłem półprzytomnie przez pola, pocieszony faktem, że nie zaorały się same. Gdzie mieszkali pracujący przy nich wieśniacy? Odpowiedź nadeszła pod postacią niewyraźnie majaczącej na horyzoncie chatki, obok której płynęła w dodatku rzeka. Fatamorgana? Czas skutecznie topił wątpliwości. Dwupiętrowy ceglany budynek o płaskim dachu musiał być realny. Przyspieszyłem kroku, Skupiając wzrok na uchylonych frontowych drzwiach. Bardzo późno dostrzegłem dwójkę mężczyzn łowiących ryby. Dzieliło nas już ledwie dwadzieścia metrów. Jeden z nich wyczuł moją obecność i gwałtownie wyrzucił wędkę, podnosząc z trawy strzelbę. Zwinnie wstał, celując bronią w intruza.

– Rusz się, a odstrzelę ci łeb! – krzyknął, lekko drżącym, acz w miarę zdecydowanym głosem. Wyglądał nieźle. Wysoki, potężnie zbudowany. Za największy mankament uznałbym twarz, która przywodziła na myśl stereotypowych przedstawicieli taniej siły roboczej. Efekt dopełniała pewnie koszula, popularna u mieszczańskiej biedoty. Drugi był jeszcze dzieckiem. Obrócił nieśmiało głowę, zaciskając palce na ciągle trzymanej w drżących dłoniach, wędce. Niewinna twarz wyrażała niepokój. Powietrze z trudem unosiło nadmiar napięcia. Mężczyzna ze strzelbą mógł w każdej chwili wystrzelić.

– Na imię mi Wiktor. Nie mam żadnej broni. Przybywam w pokoju – po tych słowach padłem na kolana. Nastała cisza… w czasie walk nigdy nie miewałem podobnych przestojów. Najemnicy sunęli dziko do zabójczego ataku, zamiast szybko rozważyć, czy otrzymają premię za unicestwienie stojących na drodze do celu osób. Wystarczyło ich przecież ogłuszyć, lub zranić. Dla własnego bezpieczeństwa bez mrugnięcia okiem przyjąłem ten system. Na szczęście trafiłem dziś na człowieka o innej metodologii działania.

– Dobra, wstawaj. Widzę, że jesteś czysty. Nazywam się Albert – podszedł, podając mi dłoń, jednak w drugiej wciąż dzierżył przygotowaną do strzału w nogi strzelbę.

– Chciałbym prosić o coś do jedzenia. Byłem najemnikiem, ale…

– Opowiesz mi wszystko podczas posiłku. Zapraszam do domu, jak nakazuje tradycja – przerwał mi, powoli ruszając w stronę mieszkania. Szedł lekko obrócony do tyłu, aby w razie zagrożenia błyskawicznie wpakować śrut w mój żołądek.

– Połóż wędkę Piotrek i chodź na obiad! – krzyknął tuż przed przekroczeniem progu frontowych drzwi. Chłopak błyskawicznie wykonał polecenie.

Wewnątrz dom sprawiał wrażenie bardziej pojemnego niż wydawało się z zewnętrznej. Może powodował to brak podziału na pokoje?

Przy drzwiach znajdowały się trzy masywne szafy, nieco dalej stał pusty jeszcze stół. Za nim postawiono drewniana skrzynię o szklanym przodzie, której zastosowania nie znałem, lecz budziła podświadome skojarzenie, jakbym już kiedyś widział podobny przedmiot.

– Do czego to służy? – ciekawość przezwyciężyła chęć pokornego milczenia.

– To jest telewizor. Podobno pełnił rolę odbiornika łączącego się w odpowiednim czasie z wielkimi ludźmi. Sam dokładnie nie wiem, czemu teraz nie działa – odpowiedział gospodarz, a ja pokiwałem głową. Jeśli Bóg chciałby zniszczyć świat, to nie pozostawiłby tylu gratów, tylko unicestwiłby wszystko. Istnieją różne wersje, ale prawie pewne jest, że przed katastrofą na ziemi nie było smoków, drzewców, goblinów, centaurów i wszystkich innych dziwadeł. Można, więc twierdzić, że eksplozja miała oczyścić ziemię przed wprowadzeniem nowych istot, które powinny wyniszczyć niedobitki plugawych ludzi. Ponowne stworzenie globu zajęłoby pewnie szczęść dni, a wywołanie wybuchu, który zniszczy większość mieszkańców był kwestią paru sekund. Czy jednak można posądzać boga o aż tak dużą nieudolność destrukcyjną? Nie wiem. Staram się nie rozmyślać nad pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Staram się…

– Już wróciliście – odezwał się kobiecy głos z wyższego piętra. Jego posiadaczka zaczęła schodzić po przylegających do tylniej ściany, betonowych schodach. Liczyła na oko ze trzydzieści lat, cudne zielone oczy i jasne blond włosy. Była piękna… ale nie tak, jak…

Tysiące myśli zaczęło wirować po schorowanej głowie, przeplatając się ze wspomnieniami. Dlaczego każda niewiasta musi mi ją przypominać?

– Widzę, że mamy gościa. Witam serdecznie, jestem Lucyna – słowa te wynurzyły mnie z otchłani największej słabości; z bezkresnego więzienia niespełnionej miłości, z pompatycznej celi bezsensu.

Podała mi dłoń. Uścisnąłem ją, jednak nie miałem ochoty silić się na pocałunek, którego wymagała etykieta. Podziękowałem za gościnę i wraz z pozostałymi osobnikami płci męskiej zająłem miejsce przy pustym jeszcze stole.

– Może opowiesz nam, co cię sprowadza w te strony – zaproponował Albert.

– Byłem najemnikiem, jednak wszystko się skomplikowało. Setki podobnych do mnie ludzi zostało zabitych przez technologiczne rekonstrukcje. Źle się stało, że te wszystkie zabawki nie zostały kompletnie zniszczone i odkryto plany ponownego ich stworzenia – odpowiedziałem i spojrzałem na wracającą do góry, Lucynę. Chciałbym żeby teraz, kto inny gotował mi obiad w moim własnym domu.

– Tak – skinął głową gospodarz. – Słyszałem, że istniały nawet latające maszyny mogące jednocześnie przewozić kilkuset ludzi, ale wydaje mi się, że to bajki. Tamta chora cywilizacja zajmowała się wyłącznie budową broni.

– Trudno wyłapać prawdę z kotła wymysłów i przypuszczeń – westchnąłem.

– Tym bardziej, że ocalali postradali zmysły, lub ukrywają prawdę – Albert zerknął na zupełnie zdezorientowanego syna. Młodziak niewiele wiedział o historii. Lepiej będzie skończyć temat, aby zbytnio nie zamieszać mu w głowie.

– Uważasz, że jesteśmy potomkami ludzi ocalałych z katastrofy, czy przybyliśmy na ziemię wraz z pozostałymi istotami? – często zadawałem to pytanie, choć wiedziałem, że nigdy nie odzyskam odpowiedzi.

– Nie wiem – westchnął. – Wystarczy już wycieczek w przeszłość – dodał zdecydowanie.

Lucyna przyniosła każdemu drewniany kubek.

 – Czego się napijecie? – zapytała.

– Nalej kompotu; mocniejsze trunki zostawimy na potem – rzekł Albert, a kobieta wykonała polecenie. Gospodarz wypił trochę i kontynuował rozmowę:

– Widziałeś moją strzelbę i wiesz, że także korzystam z tej technologii. Posiadam jeszcze to zakurzone pudło i parę gówno wartych drobiazgów. Wiesz co jest najgorsze? – spoglądał mi prosto w oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać.

– Nie wiem – odrzekłem w pełni szczerze.

– Często nachodzą mnie bandyci zamieszkujący pobliskie lasy. Gdy cię ujrzałem, pomyślałem, że jesteś jednym z nich, lecz przybyłeś bez broni – zrobił chwilę przerwy, spoglądając z troską na Piotrka. – Nie wierzę, że nie masz złych intencji – poczułem na sobie jego zimny wzrok. Strzelba cały czas leżała oparta o stół. Ulokował się w taki sposób, że gdybym coś kombinował, błyskawicznie odskoczyłby do tyłu i zabiłby mnie zanim zdążyłbym cokolwiek zrobić. Jego syn siedział jeszcze dalej, więc o zabraniu go na zakładnika również nie było mowy.

– Takie uprzedzenia pozwalają uniknąć przykrych konsekwencji, ale są dla mnie krzywdzące. Nie dbam o twoje zaufanie i mogę odejść zaraz po posiłku – odpowiedziałem, patrząc prosto w jego rzucające wyzwanie, oczy.

– Jeśli nie jesteś jednym z nich i nie oszukałeś mnie z profesją to chętnie cię zatrudnię. Osoby, o których mówię nie posiadają żadnych skomplikowanych broni. Nie chcę żebyś walczył, tylko służył swoim doświadczeniem.

– Czyli, jeśli dobrze zrozumiałem, mam iść z tobą i wytropić bandytów, a ty ich zastrzelisz?

 Albert potwierdził skinieniem głowy.

– Chcesz kogoś zabić, tato? – odezwał się Piotrek.

Zignorowałem chłopca, a ojciec wysłał go do pomocy Lucynie.

– Kiedy masz zamiar wyruszyć? – zapytałem.

– Jutro z samego rana. Oczywiście po śniadaniu – radość i zaufanie na jego twarzy zarysowały się szybko, zbyt szybko. Dobrze, że nie byłem podstawiony przez tych bandytów.

– Muszę to przemyśleć. Mógłbym się zdrzemnąć po posiłku?

– Oczywiście, że tak. Łóżka znajdują się na piętrze, zaraz za kuchnią. Mamy ich aż pięć – Albert wciąż udawał zadowolonego, lecz niepewność, którą w nim zasiałem trochę go zdeprymowała.

Lucyna podała nam talerze, na które szybko nałożyła ziemniaki oraz smaczną dziczyznę. Bardzo szybko pochłonąłem posiłek wraz z dwiema dokładkami i udałem się do łóżka. W międzyczasie Albert opowiedział kilka szczegółów dotyczących zadania. Według pierwotnych planów powinienem teraz umierać z głodu, przeklinając ciążące życie oraz odliczać z radością jego ostatnie chwile, jednak wszystko schrzaniłem i najprawdopodobniej czeka mnie kolejna misja; jedna z tych, których nie brakowało w przeszłości. Nie wiem, jak długo rozmyślałem, ani kiedy zasnąłem. Wiem, że obudziłem się w nocy, gdy wszyscy jeszcze spali. Resztki snu niemiłosiernie katowały psychikę. Kolejny raz zostałem brutalnie zabity przez skrzydlatego człowieka w białej szacie. Czyżby Bóg pragnął mnie jak najszybciej osądzić? Często dumałem nad rolą tych dziwnych wizji, lecz nigdy nie dochodziłem do wniosków. Przed pójściem spać mogłem się umyć, albo chociaż zdjąć ubranie. Pewnie po ujrzeniu brudnej pościeli uznają mnie za wyjątkowo źle wychowanego dzikusa.

– I co z tego? – szepnąłem do siebie, jakby chcąc rozdzielić się na dwie osoby.

W domu było cholernie duszno, więc postanowiłem wyjść na zewnątrz, kiedy oczy przywykną do mroku. Albert spał wraz żoną niespełna dwa metry od mej skromnej osoby, która mogła w ciągu najbliższych kilkunastu sekund zabić go opartą o ścianę strzelbą. Ciekawe ilu włóczęgów w takiej sytuacji zabiłby rodzinę i odeszło, zabierając przydatne drobiazgi. Może powinienem wysłać ich do innego świata i zamieszkać w tym przytulnym domku? Piotrek spał na łóżku przyległym do rodzicielskiego. Podszedłem bliżej, aby ujrzeć nieświadome zagrożenia ciała. Dobry człowiek nawet nie pomyślałby nad wyrządzeniem im krzywdy. Byłem zepsutym skurwysynem. Ostrożnie zszedłem na dół. Na szczęście nie uderzyłem po drodze w żaden przedmiot i z zadowoleniem stanąłem przed frontowymi drzwiami. Nacisnąłem klamkę, próbując je otworzyć. Zamknięte. Po krótkiej chwili zastanowienia przekręciłem włożony do zamka klucz i wyszedłem na dwór. Natychmiast orzeźwił mnie chłodny powiew nocy. Zachłannie wdychałem świeże powietrze, spoglądając z podziwem na gwiazdy. Rzekła płynęła spokojnie, wydając miły dla ucha dźwięk. Szybko odtworzyłem w głowie fragment rozmowy, która odbyła się przy obiedzie. Albert mówił, że pójdziemy na północ aż do źródła, a potem zakręcimy w lewo do lasu. Droga wzdłuż wody ciągnęła się podobno parę kilometrów, więc zanim dojdę na pewno będzie już świtać. Wróciłem do domu po kilka owoców. Picia miałem pod dostatkiem, przynajmniej aż do końca rzeki.

 

***

 

Albert ze sporą ochotą podniósł tego ranka zazwyczaj niemiłosiernie ciążące powieki. Światło nieśmiało wdzierało się już do wnętrza domu przez nieco przybrudzone szyby. Mężczyzna ostrożnie wyszedł z objęć żony i błyskawicznie skierował wzrok w kierunku łóżka, na którym spał Wiktor. Było puste. Przez ułamek sekundy jego głowę wypełniły negatywne przypuszczenia, a serce zaczęło tonąć w strachu. Uspokojenie nadeszło wraz z dobyciem strzelby. Może przybysz po prostu rozgrzewał się na dole przed wyprawą? Gospodarz przeszukał dokładnie dom oraz podwórze, lecz nie znalazł śladu, ani wiadomości od tajemniczego najemnika. Nie zniknęły żadne cenne przedmioty, jednak brakowało kilku jabłek. Albert wrócił na górę do zbudzonej już żony, dzieląc się niepokojącą informacją.

– Może wyruszył w dalszą drogę, a nie chciał żebyś próbował go przekonywać? Gdyby planował coś złego, to skrzywdziłby nas podczas snu – Lucyna próbowała uspokoić męża.

– Skurwysyn na pewno był szpiegiem!

– Nie krzycz, bo obudzisz dziecko. Mówiłeś, że zniknęło parę owoców, więc pewnie kontynuuje podróż – kobieta pogładziła delikatną dłonią szorstką twarz męża. Jej dotyk zawsze go uspokajał, lecz tym razem było inaczej.

– Idę jeszcze raz sprawdzić przed domem – rzekł nerwowo, energicznie pokonując schody. Kilkukrotnie okrążył budynek. Nie dostrzegł śladów swego niedawnego gościa. Już niemal przekroczył drewniany próg, zamierzając spędzić resztę poranka w ramionach ukochanej, gdy nagle usłyszał za sobą świst powietrza. Przeraźliwy ból wypełnił okolice prawej łopatki. Upuścił strzelbę, zaciskając mocno zęby i opierając się o framugę. Z trudem obrócił głowę, aby spojrzeć na sukinsyna, który poczęstował go nieznośnie ciążącą strzałą. Strach momentalnie przyćmił fizyczne dolegliwości. Ujrzał niespiesznie idący koszmar pod postacią trójki bandytów. Dwóch ciągle celowało do niego z łuków, wiec nie mógł zrobić żadnego ruchu, choć w takim stanie i tak nie dałby rady uciec. Odległość topniała w tempie wrzuconego do wrzątku lodu. Albert pierwszy raz widział jaszczuroludzi z tak niewielkiej odległości. Mierzyli niemal dwa metry, ważąc przy tym nie więcej niż sześćdziesiąt kilogramów. Nosili identyczne płaszcze o ciemnobrunatnej barwie. Ich ciała były pokryte purpurowymi łuskami, skąd zabrał się pierwszy człon nazwy. Twarze można by od biedy nazwać ludzkimi, gdyby przymknąć oczy na brak nosa oraz pionowe źrenice. Podobno potrafili regenerować ciało nawet w przypadku utraty kończyny. Albert nie wiedział czy to prawda, lecz niestety nie będzie miał okazji zranić któregokolwiek z napastników. Strzała trafiła tuż obok kości. Ból kompletnie paraliżował przerażonego mężczyznę, który prosił w myślach Boga o ocalenie rodziny

– Musimy pomówić – jaszczur syknął ledwo zrozumiale w ludzkim języku. Zwinnym krokiem podszedł do roztrzęsionej ofiary, ułamując wystający z pleców kawałek strzały. Z ogromną satysfakcją wsłuchał się w krzyk tej nędznej istoty, nie próbującej wykonać żadnego ruchu. Dojrzał w oczach człowieka wyłącznie strach. Zdziwił go brak nienawiści. Czyżby ludzie przez lata ewolucji aż tak mocno upośledzili umiejętność dumnego przyjmowania najszlachetniejszego z uczuć? Nienawiść dodawała sił oraz uśmierzała ból, niczym świetny narkotyk, a jej utrata rodziła wyłącznie upośledzenie.

– Przynajmniej nie będzie ci przeszkadzać, biedaczku – jaszczur spojrzał na podchodzących towarzyszy, którzy z obojętnością przyjęli tę niezbyt udaną próbę żartu.

– Studiowałem anatomię człowieka i mogę z dumą stwierdzić, że wiele ci do nas brakuje, krucha istotko – dodał drugi.

Wszyscy byli do siebie bliźniaczo podobni. Pokrewieństwo czy specyfika rasy? Trudno powiedzieć.

Trzeci bez słowa wszedł do wnętrza domu. Pozostali chwycili otępiałego Alberta i ruszyli za nim.

Piotrek niespełna trzydzieści sekund temu zszedł na dół po coś do picia. Pragnienie momentalnie zniknęło za grubą zasłoną strachu, kiedy ujrzał wchodzące do domu bestie. Błyskawicznie pobiegł w stronę schodów, jakby wierząc, że będąca u góry matka zdoła wyprosić niechcianych gości. Zwinny jaszczuroczłek paroma susami doskoczył do chłopaka, chwytając go w połowie drogi. Przycisnął oślizgłą dłoń do ust nędzarza, z rozbawieniem obserwując narastającą panikę w oczach Alberta. Lucyna zamarła u szczytu schodów, wierząc, że wszystko jest zwykłym koszmarem i zaraz wróci do rzeczywistości.

– Spocznijmy przy stole. Musimy sobie coś wyjaśnić – powiedział uroczyście jeden z trzymających rannego mężczyznę jaszczuroludzi, kierując słowa w głównej mierze do stojącej na górze kobiety. Bez skutku. Lucyna wciąż lustrowała ich skórzane spodnie, gołe stopy, oraz okalające biodra pasy, za którymi znajdowały się pokaźne noże.

Wszyscy prócz kobiety usiedli, aby omówić niespodziewaną wizytę. Piotrek z trudem powstrzymywał szloch. Głos zabrał jaszczur, który zranił gospodarza:

– Pewnie myślisz, że jesteśmy wyższą kastą nękających cię bandytów?

– Przypadkowi przechodnie raczej nie strzelają w plecy nieznajomym – łamliwy ton mężczyzny rozśmieszył jednego z intruzów.

– Wcześniej nachodzili cię renegaci, z którymi nie mamy już zbyt wiele wspólnego. Zostali na lodzie, bo uznaliśmy, że nie warto współpracować z tak plugawą rasą jak ludzie. Nie wiem, skąd wiedzieli o twoich bogactwach

– Nieważne – rzekł coraz mniej przytomny Albert. Krew ciągle spływała po jego plecach. Spoglądał na rozmówcę zza gęstej mgły, jakby odciągany od świata przez nadchodzącą śmierć. – Czego ode mnie chcecie?

– Zatrudniasz jeszcze siedem osób. Pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Wszyscy zbierają teraz twoje plony. Mieszkają w namiotach niedaleko pól, prawda?

– Tak, ale jakie to ma znaczenie?

– Już dawno by zginęli, gdybyśmy mieli z tobą jakikolwiek problem. Wasza debilna rasa nie posiada nawet krzty wyobraźni. Wiedziałeś, że nasz klan zamieszkuje pobliski las, więc mogłeś pierw upewnić się, czy mamy związek z atakami. Chcieliśmy pokoju, ale rozpętałeś wojnę i słono za to zapłacisz – wyraźnie zdenerwowany przybysz pogładził siedzącego obok Piotrka po policzku.

– Nie rozumiem – zrezygnowany Albert miał nadzieję, że całe to najście jest zwykłą pomyłką.

– Wczoraj był tu pewien mężczyzna. Dzisiaj jeszcze przed świtem zabił trzech naszych braci patrolujących granicę obozu. Kolejnych dwóch zostało rannych w trakcie poszukiwań. Masz się z nim natychmiast skontaktować i przekazać, żeby zaprzestał mordów.

Twarz Alberta wykrzywiła się teraz bardziej z gniewu niż bólu. Co należało zrobić? Mógł okłamać, że skontaktuje się z tym skurwielem i opuścić dom zanim odkryją prawdę, lecz strach przed wykryciem wymusił całkowitą szczerość.

– Jesteście w błędzie. Rzeczywiście przybył tu wczoraj jakiś dziwny facet. Sprawiał wrażenie zagubionego i bałem się, że wystąpi przeciw mnie, a nie chciałem go zabijać na własnym podwórku. Podobno dusze zmarłych krążą w miejscu, gdzie umiera ciało, bo Bóg po dokonaniu eksplozji zamknął bramę do raju…

– Konkretniej śmieciu. Nie mamy czasu na pogaduszki – syknął jeden z jaszczuroludzi.

– Zamierzałem zabrać go rankiem do lasu i zastrzelić, ale zniknął przed świtem. Owszem wymyśliłem bajkę, żeby pomógł mi pokonać bandytów. Chciałem w ten sposób uśpić jego czujność, aby niczego nie podejrzewał.

– Mówi prawdę – niespodziewanie przytaknęła Lucyna, choć ton jej głosu nie tworzył harmonii z wypowiedzianymi słowami. Raczej nie wiedziała o planie męża. Ciągle stała u szczytu schodów z wymalowaną na twarzy walką pomiędzy odwagą i strachem. Pragnęła zejść i przytulić Piotrka, lecz ciało odmawiało posłuszeństwa.

Przybysze bardzo zwinnie powstali, wyciągając zza pasów noże.

– Nie wiem czy powinienem ci wierzyć. Prawda w takich sytuacjach rzadko znajduje ujście, gnijąc w umysłach łgarzy – stojący naprzeciw Alberta jaszczur wyczuł, że mężczyzna nie kłamie, jednak nie mogli po prostu odejść. Tego samego zdania był jego brat, który chwycił właśnie dzieciaka za włosy. Czyżby zamierzał odciąć mu głowę? Często miewał podłe pomysły i nigdy nie wahał się przed ich realizacją.

– Nie krzywdźcie go. Jest jeszcze dzieckiem – rozpaczliwy głos Lucyny wywołał u całej trójki niechcianych gości dziwny syk, będący pewnie śmiechem. W końcu zebrała siły na pokonanie schodów. Piotrek sprawiał wrażenie nieobecnego. Stał niczym posąg, z trudem łapiąc płytkie oddechy. Chyba nawet nie zauważył przybycia matki. Albert niecierpliwie czekał na rozwój wydarzeń. Niepewność ciążyła teraz bardziej niż fizyczny ból.

– Nie chciałeś zabić przybysza na terenie domu, bo bałeś się, że po śmieci przyjdzie cię straszyć – trzymająca chłopaka bestia wydała znów przeraźliwy syk. – W takim razie sprawdzimy, czy twój syn wróci tu w spirytystycznej postaci – w oczach jaszczuroluda błysnęło podniecenie. Niespiesznie przyłożył nóż do gardła otępiałego ze strachu chłopca. Lucyna rzuciła się na pomoc dziecku. Pozostała dwójka napastników zatrzymała ją kilkoma ciosami pięści. Albert nie zareagował. Spoglądał na podłogę, aby nie ranić serca widokiem zakrwawionej twarzy jego biednej żony. Opór był bezcelowy. Może gdyby dobyła leżącej u progu strzelby i zdołała ich powystrzelać… mężczyzna skierował myśli na pozytywne tory, choć wiedział, że wyobrażenie nie znajdzie realnego podłoża.

– Gdzie on jest? – zapytał ostro trzymający Piotrka, potwór.

– Nie wiemy, przysięgam – krzyknęła zapłakana Lucyna, klękając przed napastnikami. Pozostała dwójka spojrzała na kobietę z pewnym współczuciem. Ich zbzikowany brat wiedział, że domownicy mówią prawdę. Lubił odgrywać takie scenki, z zaciekawieniem obserwując reakcje ludzi na przesyt niesprawiedliwości. Zadziwił go brak agresji u mężczyzny. Należało przejść do kolejnego aktu przedstawienia. Podciął lekko szyję dzieciaka, który potrząsł się z bólu, zachowując niemal idealną ciszę, przerwaną wyłącznie ledwie słyszalnym sykiem. Krople krwi niespiesznie spłynęły na białą koszulkę.

– Gdzie on jest? – jaszczuroczłek spojrzał tym razem na Alberta. Gardził tą karykaturą samca, nie wykazującą żadnego zainteresowania cierpieniem żony. Pewnie upuścił całą męskość wraz ze strzelbą. Ciekawe czy dalej siedziałby zrezygnowany, gdyby spróbowano zgwałcić tę biedną kobietę . Niestety nie mogli tego sprawdzić, bo cała trójka brzydziła się płciowych kontaktów z ludźmi.

– Powiedziałem prawdę. Pomożemy wam go znaleźć i wszystko będzie dobrze i…

– Dobrze? W twoim ciele tkwi zatruta strzała. Zostało ci nie więcej niż dziesięć godzin życia – przemyślane kłamstwo miało popchnąć nędznika do zdecydowanych działań.

– Skończ ten błazenadę bracie, bo…

Słowa zostały przerwane przeraźliwym krzykiem Piotrka. Nóż coraz głębiej wchodził w jego szyję, z której zaczął spływać spory strumień krwi. Lucyna zemdlała. Albert zamknął oczy, szepcząc rozpaczliwą modlitwę o podzielenie losu ukochanej. Przemknęła mu przez myśl możliwość uratowania dumy i zaatakowania okrutnego mordercy, lecz błyskawicznie wybrał stagnację ze strachu przed bólem. Kto wie czy ci wariaci nie zechcą go torturować?

– Mogliśmy to inaczej rozegrać – jaszczuroczłek był wyraźnie niezadowolony z brutalności towarzysza. – Wynieś z domu ciało.

– A tatuś nie chce zobaczyć świeżo ukatrupionego synalka? – morderca spojrzał pogardliwie na Alberta, który nie zamierzał otwierać oczu.

– Zamknij się i rób swoje – odezwał się trzeci przybysz, który do tej pory zachowywał milczenie.

– Już – brak poparcia ze strony kompanów mocno irytował. Zabójca niespiesznym krokiem udał się przed dom wraz z ciałem dzieciaka. Położyć je na progu, czy wrzucić do stojącego kilka metrów dalej śmietnika? Nigdy nie zdołał odpowiedzieć sobie na to pytanie.

 

***

 

Słyszałem, że jaszczuroludzie potrafią regenerować utracone części ciała, dlatego bez zastanowienia wyrwałem mu z ręki nóż i odciąłem głowę. Spóźniłem się. Czy jestem współwinny śmierci Piotrka? Żeby poznać odpowiedź muszę wykończyć pozostałych intruzów i wierzyć, że Albert i Lucyna ciągle żyją. Przykucnąłem, aby nie mogli mnie zobaczyć przez okno. Przed lekko uchylonymi drzwiami leżała strzelba. Nie miałem pojęcia jak jej użyć. Zabrać nóż czy ryzykować z niepewnym sprzętem? Kolejny pieprzony dylemat. Podszedłem i ostrożnie dotknąłem stalowej lufy, która w razie potrzeby nada się jako pałka. Niestety rękojeść futurystycznego sprzętu wystawała w tak nieszczęsny sposób, że będący wewnątrz intruzi mogli zauważyć jej zniknięcie. Ryzykować?

– Co ty tam robisz!?

Zniecierpliwiony głos dochodził z co najmniej kilku metrów. Pewnie siedzieli przy stole. Przesunąłem ku sobie strzelbę i chwyciłem ją w taki sposób jak Albert podczas naszego wczorajszego spotkania. Szybko domyśliłem się jak należy strzelać. Czy była naładowana? Zobaczymy…

– Odezwij się Vssentax! – krzyknął rozpaczliwie drugi z jaszczuroludzi, ale znów odpowiedziała mu cisza.

 Wystarczyło wyczuć właściwy moment i liczyć na odrobinę szczęścia. Możliwe, że jeden z nich wejdzie na pierwsze piętro, aby zlustrować to miejsce z bezpiecznej odległości. Ilu ich było? Kolejne bezsensowne pytanie. Dalsze czekanie straciło sens. Wychyliłem się gwałtownie z podniesioną strzelbą. Strzał w dziesiątkę. Dojrzałem ledwie dwóch oponentów. Obydwoje trzymało w prawicach noże. Skierowałem lufę na tego, który stał nieco dalej od Alberta i nacisnąłem spust. Niezły huk. Śrut wbił się w klatkę piersiową ohydnej bestii, która zrobiła kilka kroków w tył i uderzyła w szafę po czym straciła równowagę. Jego towarzysz był wyraźnie zdezorientowany. Nie chciałem zranić gospodarza, więc podbiegłem do niezdecydowanego przeciwnika. Trafiłem lufą idealnie w skroń, jednak nie stracił przytomności. Ponowiłem cios, tym razem z drugiej strony. Upadł, wypuszczając z dłoni nóż. Prócz broni stracił również przytomność. Położyłem strzelbę na stół i podniosłem szybko ostrze, aby dobić postrzelonego przeciwnika, który zamierzał wstać. Mimo ogromnej rany zdołał się pozbierać i skoczyć w moim kierunku, wykonując przy tym niezłe cięcie na wysokości szyi. Przeciął jednak powietrze, bo błyskawicznie się schyliłem, chwytając wolną dłonią jego uzbrojoną rękę. Niemal w tym samym momencie przebiłem mu gardło. Dysponowali naprawdę świetnymi nożami. Bez problemu przebiłem ciało, a słyszałem, ze skóra jaszczuroludzi jest wyjątkowo twarda. Na szczęście nie wykonał przedśmiertnego ciosu i spokojnie legł u mych stóp, brocząc krwią. Spojrzałem na Alberta, który siedział wciąż w bezruchu. Czy jakiekolwiek słowo przekaże więcej niż cisza? Lucyna usiadła na podłodze i zaczęła płakać. Zauważyłem krew na jej twarzy. Pewnie straciła przytomność od ciosu jednej z tych bestii. Poderżnąłem jeszcze gardło ogłuszonego jaszczuroczłeka i wyniosłem po kolei ciała, oczekując aż gospodarze wyjdą z paraliżującego szoku. Przystanąłem przed domem, przyglądając się ciału chłopca. Czyżby przybyli mnie szukać i dlatego zginął? Chciałem wierzyć, że było inaczej. Dosyć już przelałem niewinnej krwi. Usiadłem obok ciał, przypatrując się płynącym po niebie obłokom. Może powinienem jednak poinformować Alberta, że zabiłem już wszystkich? Po chwili wahania wróciłem do wnętrza domu. Lucyna ciągle łkała, lecz w odróżnieniu od zobojętniałego męża, zerknęła na mnie gniewnie.

– To twoja wina – wypaliła przez łzy. – Twoja i tego kretyna. Straciłam wszystko…

Gospodarz wyszedł nagle z otępienia i również spojrzał na mnie z obrzydzeniem.

– Zniszczyłeś nam życie – wypalił beznamiętnie.

– Zamknij się! – krzyknęła kobieta. – Poślubiłam człowieka, który siedzi spokojnie, gdy mordują jego syna – jej oczy wyrażały furię i zagubienie. Dawno nie widziałem emocji tak intensywnie rozrysowanych na twarzy.

Albert nie odpowiedział. Popadł znów w totalne otępienie, przenosząc umysł do innego świata. Chyba najlepiej będzie odejść bez pożegnania. Co mogłem jeszcze dla nich zrobić? Dojrzałem kawałek strzały wystający z pleców gospodarza i odpowiedziałem sobie na zadane przed chwilą pytanie.

– Mogę pomóc opatrzyć ranę – rzekłem z nikłym zapałem. Krew ciągle spływała mu po plecach. Czy przytłaczający ból psychiczny neutralizował fizyczne dolegliwości?

– Nie – odpowiedział po prawie dwóch minutach. – Damy radę sami.

– Milcz skurwysynie – Lucyna zaczęła walić pięściami w posadzkę. Rozsadzał ją gniew. Wyszła za tchórza, który okazywał dumę wyłącznie w stosunku do dobroczyńców, a przy konfrontacji z wrogiem po prostu milknął. Może Piotrek przeżyłby, gdyby przeciągnęli wszystko o parę minut. Nie wiedziała jak szybko przybył Wiktor. Zbyt dużo myśli wirowało w błądzącej na skraju szaleństwa psychice

 – Proszę się uspokoić – bąknąłem bez przekonania.

Wstała z podłogi i wyszła chwiejnym krokiem przed dom, szepcąc słowa, których nie potrafiłem zrozumieć.

 – Zabiłeś ich wszystkich? – zapytał Albert.

 – Chyba tak – po raz pierwszy napotkałem wzrok podłamanego mężczyzny. Jego oczy wyrażały pustkę, jakby nie odbierały żadnego obrazu. Wątpię, że w lesie nie było już żadnych bandytów. Wykończyłem tylko ich największe skupisko, ale wątpię również, że ktokolwiek zaatakuje jeszcze ten dom. Perspektywa spokojnego życia z czasem chociaż częściowo zasklepi rany, a ciągłe myśli o czyhającym w lesie niebezpieczeństwie doprowadziłyby do jeszcze większego obłędu.

– Aha – nie wykazał żadnego entuzjazmu, ciągle przypominając niespotykanie realistyczny posąg.

Czy powinienem uświadomić mu ryzyko wystąpienia poważnych powikłań zdrowotnych? Z pewnością potrzebował pomocy przy wyciągnięciu grotu, lecz równie dobrze mogła to zrobić Lucyna, kiedy oswoi się nieco ze śmiercią syna. Najlepiej będzie odejść, porzucając wszelkie myśli o nieszczęsnej rodzinie. Po drodze spróbuję wykończyć resztę bandytów i z w pełni czystym sumieniem kontynuować wędrówkę. Dziwnie jest wspominać o czystym sumieniu, zważywszy na ilość dokonanych przeze mnie mordów. Oni zabili ledwie jednego chłopca. Nie wierzę w istnienie słusznej sprawy. Nie wiem jak działa świat i czy mój pogląd jest słuszny. Nie twierdzę, że robię dobrze, bo istnieje możliwość, że najszlachetniejszych czynów dokonują sadyści oraz sodomici. Wysłuchałem w życiu wielu pokręconych hipotez, lecz żadnej nie uważam za prawdziwą. Działam wedle impulsów oraz intuicji, bo w innym wypadku zagrzebałbym się w lawinie wiecznych wątpliwości. Nie warto tłumaczyć działań, bo wszystkie tezy są do obalenia.

– Pomóc ci wyciągnąć grot? – napływ współczucia spłodził te w pełni szczere słowa.

– Chcę umrzeć – odparł obojętnie Albert. – Zostaw mnie w spokoju.

Nigdy nie byłem dobrym psychologiem i nie szukałem w niczyich wypowiedziach ukrytych znaczeń, więc wyszedłem po prostu z domu, zabierając przy okazji jedno jabłko. Lucyna szeptała coś do ucha martwej powłoki swego potomka. Nie potrafiłem patrzeć na tę rozpaczliwą scenę. Musiałem skupić uwagę na jakimś przeszłym zdarzeniu, aby zagrzebać teraźniejszość. Leniwie przerzucałem karty minionych dni, przeskakując pomiędzy jej widokami. Widokami zwykłej, lecz wyjątkowej dla mnie istoty, która rozlała się na większości stron. Z trudem odkopywałem nieskażone wspomnienia. Telewizor… stojące w domu Alberta pudło obudziło skryte dotychczas w podświadomości skojarzenie. Było to ponad rok temu, a wynajęty zostałem w celu zabicia zamożnego kupca, który podobno zatrudniał zabójców dla uszczuplenia konkurencji. Widocznie metody skutkowały, bo w innym wypadku nie dostałbym angażu, chociaż możliwe, że zwrócił się do mnie ktoś z rodziny zabitych. Nigdy nie zadawałem zbyt wielu pytań. Wystarczyła informacja o wysokości honorarium oraz stanowisku i miejscu zamieszkania ofiary. Łatwiej było wykończyć lokaja, niż gospodarza, więc odpowiednio podnosiłem ceny w zależności od skomplikowania misji. Początkowo obniżałem nawet propozycje honorariów w razie otrzymywania zadań banalnie prostych, lecz szybko zrezygnowałem z tego nawyku przez dziwne reakcje klientów. Zbytnia uczciwość zawsze postrzegana jest jako słabość. Ucieczka od pierwotnej myśli sprawiła, że straciłem na chwilę wątek. Spoglądałem tępo na Lucynę aż w końcu doczekałem przypływu pożądanego wspomnienia. Zatrzymałem uciekającego delikwenta mocnym cięciem przez udo. Upadł obok tej enigmatycznej skrzyni. Dziś już wiedziałem, że zwie się ona telewizorem, choć tamta była nieco większa i czystsza.

– Zapłacę ci więcej od tej bandy nieudaczników – krzyknął z rozpaczą i obrócił się w panice na plecy, chcąc szybko złapać ze mną kontakt wzrokowy. – Widzisz to dziwne pudło po lewej? – dodał, wskazując palcem przedmiot, który miał na myśli.

– Uważasz mnie za ślepego debila, który nie wie gdzie jest lewa strona? – zapytałem obojętnie, z uśmiechem obserwując jego narastającą panikę.

– Ależ skąd! Przepraszam! – rzucił w popłochu, ciągle leżąc na swym drogim dywanie. – To niepozorne urządzenie kryje w sobie klucz do zrozumienia świata. Wystarczy wychwycić odpowiedni sygnał, żeby ujrzeć w nim ludzkie życia. Ekran ukaże wszelkie stadia bólu, smutku, radości oraz całej gamy innych uczyć. Ujrzysz reakcje na multum sytuacji, wzbogacając psychikę niezwykle przydatną wiedzą, która pozwoli zrozumieć mechanizmy ludzkich zachowań, a wystarczy tylko darować mi życie.

– Mogę cię zabić i zabrać tę skrzynię – rzuciłem po chwili namysłu. Początkowo chciałem wyśmiać jego majaki, lecz uznałem, że nie warto, bo pewnie zacząłby znowu namolnie kłapać jadaczką na temat cudownego urządzenia.

Jego mina nieco zrzedła i narastającą nadzieję znów przykrył strach.

– A… ale obsługa tego urządzenia jest… trudna! Samemu nie dasz rady – westchnął z ulgą po ostatnim słowie, jakby wierzył, że ocali życie. Chwilę potem tragicznie zmarł od mocnego cięcia. Dochodził zmierzch, a musiałem jeszcze dostarczyć dziś jego głowę do zleceniodawcy, więc darowałem sobie dalszą dyskusję. Właśnie wtedy miałem pierwszy kontakt z tym cholernym pudłem zwanym telewizorem. Może jakaś wyższa istota obserwowała mnie przed identyczne urządzenie, zabijając nudę? Tamtego dnia po prostu odszedłem, nie próbując nawet uruchamiać tego gówna mimo rekomendacji gospodarza. Po co podglądanie innych? Wystarczającym ciężarem były moje własne bolączki przypominające kiczowatą fabułę niszowego dramatu. Od lat trwałem w niespełnieniu, brzydząc się ludzkim szczęściem. Drogę wspomnień tradycyjnie zakończyłem narzekaniem i postojem u źródła nieszczęść. Co było w niej tak cudownego, że przez tyle czasu zajmowała najwyższe podium marzeń? Chyba nic. Jedni wierzą w Boga, inni oddają życie diabłu, a ja po prostu utożsamiłem w jej kruchym ciele wszelkie wyobrażenia o najwyższym szczęściu, nie przejmując się brakiem logiki tego przedsięwzięcia. Pewnie długo tonąłby jeszcze w jałowym kotle przeszłości, gdyby Lucyna nie zwróciła na mnie smutnych oczu.

– Masz jakieś duże worki? – sam nie wiem dlaczego zadałem to pytanie. – Wyniosę zwłoki jaszczuroludzi do lasu – dodałem z lekkim uśmiechem. Czy będzie przeciwna przedmiotowemu traktowaniu ciał morderców? Religia nakazywała chyba chować w ziemi nawet złe istoty, lecz nie wiem nawet, czy ta kobieta była wierząca.

– Poproś Alberta – rzuciła obojętnie i odsunęła wzrok.

Wszedłem niespiesznie do domu, gdzie mężczyzna wskazał mi szafkę, w której leżały ogromne wory na kartofle. Upchałem w jednym z nich dwa ciała, a ostatnie postanowiłem ciągnąć po ziemi za nogę. Nie czułem żadnego szacunku do martwych powłok Nigdy nie rozumiałem rytuałów pogrzebowych i marnowania pieniędzy na budowę kosztownych grobowców. Uważałem, że trupy najlepiej palić, oszczędzając miejsce i pieniądze. Poglądu tego nie wypowiadałem jednak głośno, bo raczej niewiele osób uszanowałoby niepopularną opinię, a musiałem sprawiać wrażenie człowieka rozsądnego. Płatny zabójca z dziwnym światopoglądem budziłby strach oraz niechęć. Zleceniodawcy lubili myśleć, że wynajęty przez nich gość jest zwyczajnym facetem z dodatkową umiejętnością sprawnego odbierania życia i będą go w stanie kontrolować, w pełni rozumując powód, dla którego wybrał taki zawód. Ekscentryków ciężko zrozumieć, więc lepiej trzymać się od nic z daleka, bo w każdej chwili mogą zrodzić w głowie chore przeświadczenie i wystąpić przeciw szefowi. Pojąłem ten mechanizm i łatwo zdobywałem zaufanie, usilnie tłumiąc nienawiść do wszystkich współpracowników. W końcu jednak bańka pękła i wyruszyłem na tę jałową wycieczkę do granicy istnienia.

– Mogę jeszcze w czymś pomóc? – zapytałem coraz mizerniej wyglądającego Alberta.

– Nie. Niedługo wrócą moi ludzie pracujący na polu. Jest wśród nich lekarz – uśmiechnął się blado.

– W takim razie żegnam i przepraszam za kłopoty – wyrzekłem sucho, bez cienia skruchy. Chyba nawet nie odpowiedział. Lucyna rzuciła cierpkie "miłej drogi", a ja dosyć szybkim tempem ruszyłem w stronę lasu, gdzie zamierzałem porzucić ciała. Razem ważyły jakieś sto siedemdziesiąt kilo. Z ulgą oparłem je o młody jesion rosnący półtorej kilometra od domu Alberta. Jeszcze przed zmierzchem dotarłem na skalisty szlak. Nie wiem dokąd prowadził. Wróciłem myślami do dnia w którym ostatni raz ją widziałem. Powiedziała, że wyjeżdża z mężem do jakiejś wioski u podnóża gór. Czyżbym właśnie tam zmierzał? Pytanie nurtowało mnie przez kolejne pół godziny. Odpowiedź nadeszła pod postacią drewnianego drogowskazu mówiącego: "do Matuzalem". Kicz. Nie chodzi o to, że kolejny raz zostałem negatywnie doświadczony przez los. Stał się on przewidywalny. Czy byłem aż tak mało warty? Podsuwanie pod nos ciągle tego samego problemu napawało irytacją. Miałem ochotę krzyczeć. Co z tego, że ją kocham? Zresztą nie kocham jej, tylko swoje wyobrażenie, a ponowny ujrzenie prawdy niczego nie zmieni. Nie chcę na siłę szukać ukojenia w innej osobie aż to chore uczucie nie wygaśnie. Zawdzięczałem mu po części karierę. Stworzyło szaleńczą motywację do rozwoju. Brnąłem w rozpaczy do perfekcji, lecz ona nigdy nie doceniała tego kim zostałem. Z obojętnością przyjęła informację o udanym przejściu rygorystycznych testów na stanowisko miejskiego strażnika. Niedługo potem wygnano mnie z miasta i zostałem płatnym zabójcą. Wierzyłem, że kiedyś wrócę i przyciągnę ją do siebie nagłą poprawą sytuacji materialnej. Los zdawał się być łaskawy; dosyć szybko na światło dzienne wyszły zdrady jej męża, który wylądował w więzieniu za finansowe przekręty, a ja dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności wróciłem z wiarą, że tym razem mnie pokocha, jednak znów odeszła do jakiegoś pieprzonego chudzielca, zarządzającego bankiem i niewielką restauracją. Nigdy nawet nie zobaczyła jak tonę w samotności, bo wystarczy jedno spojrzenie, bym na powrót stał się spełniony. Ciekawe czy jest szczęśliwa i czy niedługo będzie nam dane kolejne spotkanie. Powinienem przewidzieć, że idąc w tę stronę, dotrę wprost do Matuzalem. Może nawet to wiedziałem, wrzucając trasę do podświadomości? Życie wariata jest cholernie skomplikowane. Przystanąłem przy sporym skupisku krzewów, kładąc się między nimi. Nadszedł czas zakończenia kolejnego rozdziału tego zabawnego przedstawienia, które nie miało dla mnie zbyt dużego znaczenia.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jest jakiś pomysł. Początek z przydługimi rozważaniami bohatera wydaje mi się trochę zniechęcający, dopiero później coś się zaczyna dziać.

Ojciec wydaje mi się niewiarygodny. No nikt tak nie reaguje!

Za nim postawiono drewniana skrzynię

Literówka. Trochę ich masz. Nie jakoś szalenie dużo, ale się trafiają.

zajęłoby pewnie szczęść dni

Tu też. Ta zabawniejsza. ;-)

Liczyła na oko ze trzydzieści lat, cudne zielone oczy i jasne blond włosy.

Oj, przeliczyć oczy to zwykle żaden problem, ale włosy? ;-)

półtorej kilometra

Półtora, bo kilometr jest rodzaju męskiego.

 

Edit: Aha, zapomniałam napisać, że interpunkcja miejscami szwankuje. I plan ojca wydaje mi się… dziwny i nieżyciowy. I w ogóle po co, skoro facet najpewniej po prostu po posiłku poszedłby dalej?

Nie zachwyciło, ale przeczytałam bez przykrości. Początek faktycznie nieco odstręczający, ale kiedy się przezeń przebrnie, zaczyna być z górki. I do końca czytałoby się nieźle, ale mamy najście i Alberta,  który, niestety, wszystko psuje.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Mijam wła­śnie za­stę­py ja­snych ko­lo­rów. To one po­win­ny być teraz prio­ry­te­tem, choć nigdy nie lu­bi­łem igla­stych lasów. – Jaka jest zależność między mijanymi, jasnymi kolorami, a wyznaniem niechęci do iglastych lasów?

 

…zbu­rzy­ła rze­czy­wi­stość doj­rze­wa­ją­ce­go chło­pa­ka, na­da­jąc jego życiu no­wych prio­ry­te­tów. – …zbu­rzy­ła rze­czy­wi­stość doj­rze­wa­ją­ce­go chło­pa­ka, na­da­jąc jego życiu no­we prio­ry­te­ty.

 

Efekt do­peł­nia­ła pew­nie ko­szu­la, po­pu­lar­na u miesz­czań­skiej bie­do­ty.Efektu do­peł­nia­ła pew­nie ko­szu­la, po­pu­lar­na u miesz­czań­skiej bie­do­ty.

 

Jego po­sia­dacz­ka za­czę­ła scho­dzić po przy­le­ga­ją­cych do tyl­niej ścia­ny, be­to­no­wych scho­dach.Jego po­sia­dacz­ka za­czę­ła scho­dzić po przy­le­ga­ją­cych do tyl­nej ścia­ny, be­to­no­wych scho­dach.

 

Męż­czy­zna ostroż­nie wy­szedł z objęć żony… – Wolałbym: Męż­czy­zna ostroż­nie wy­sunął się z objęć żony

 

…jakby wie­rząc, że bę­dą­ca u góry matka zdoła wy­pro­sić nie­chcia­nych gości. – Raczej: …jakby wie­rząc, że bę­dą­ca na górze matka zdoła wy­pro­sić nie­chcia­nych gości.

 

łam­li­wy ton męż­czy­zny roz­śmie­szył jed­ne­go z in­tru­zów. – Wolałabym: …łam­i­ący się głos męż­czy­zny roz­śmie­szył jed­ne­go z in­tru­zów.

 

Stał ni­czym posąg, z tru­dem ła­piąc płyt­kie od­de­chy. – Oddech, to wdech i wydech. Nie można łapać płytkich oddechów, ale można płytko oddychać.

 

Pod­ciął lekko szyję dzie­cia­ka, który po­trząsł się z bólu…Pod­ciął lekko szyję dzie­cia­ka, który za­trząsł się/ wstrząsnął się z bólu

 

Gar­dził tą ka­ry­ka­tu­rą samca, nie wy­ka­zu­ją­cą żad­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia cier­pie­niem żony.Gar­dził tą ka­ry­ka­tu­rą samca, nie wy­ka­zu­ją­cego żad­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia cier­pie­niem żony.

Samiec, mimo karykaturalności, nie przestaje być samcem.

 

Skończ ten bła­ze­na­dę bra­cie, bo…Skończ bła­ze­na­dę bra­cie, bo

 

Doj­rza­łem le­d­wie dwóch opo­nen­tów. – Wolałabym: Doj­rza­łem le­d­wie dwóch przeciwników.

 

Oby­dwo­je trzy­ma­ło w pra­wi­cach noże.Oby­dwaj/ obaj trzy­ma­li w pra­wi­cach noże.

Obydwoje, to kobieta i mężczyzna. Tak oponent, jaki przeciwnik, są rodzaju męskiego.

 

…sły­sza­łem, ze skóra jasz­czu­ro­lu­dzi jest wy­jąt­ko­wo twar­da. – Literówka.

 

Nie czu­łem żad­ne­go sza­cun­ku do mar­twych po­włok Nigdy nie… – Brak kropki na końcu zdania.

 

…będą go w sta­nie kon­tro­lo­wać, w pełni ro­zu­mu­jąc powód, dla któ­re­go wy­brał taki zawód. –…będą go w sta­nie kon­tro­lo­wać, w pełni ro­zu­mie­jąc powód, dla któ­re­go wy­brał taki zawód.

 

Eks­cen­try­ków cięż­ko zro­zu­mieć, więc le­piej trzy­mać się od nic z da­le­ka, bo w każ­dej chwi­li mogą zro­dzić w gło­wie chore prze­świad­cze­nie i wy­stą­pić prze­ciw sze­fo­wi. Eks­cen­try­ków trudno zro­zu­mieć, więc le­piej trzy­mać się od nich z da­le­ka, bo w każ­dej chwi­li może im zro­dzić się w gło­wie chore prze­świad­cze­nie i wy­stą­pią prze­ciw sze­fo­wi.

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

…a po­now­ny uj­rze­nie praw­dy ni­cze­go nie zmie­ni. – Literówka.

Akapity.

Akapity.

Akapity.

Serio, akapity są fajne, pomocne i dodają tekstowi klarowności. Stosuj je, proszę.

Tekst napisany jest ciekawie i sprawnie. Momentami wpadasz w pułapkę narracji pierwszoosobowej i za bardzo retardujesz akcję przemyśleniami głównego bohatera. Ale poza tym jest ok. Jest tu jakaś fabuła, jest jakaś refleksja, a i styl jak najbardziej nadaje się do czytania. Ode mnie plus.

Nowa Fantastyka