Mama mówiła: dla chcącego nic trudnego.
Ojciec dodawał: jak się powiedziało „a”, pora powiedzieć „b”.
I chociaż znajomość Werdeańskiego Czajniczka absolutnie nie jest niezbędna, dodaje smaczku.
Mama mówiła: dla chcącego nic trudnego.
Ojciec dodawał: jak się powiedziało „a”, pora powiedzieć „b”.
I chociaż znajomość Werdeańskiego Czajniczka absolutnie nie jest niezbędna, dodaje smaczku.
Mamusia mówiła: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.
Ojciec dodawał: kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada.
Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, dla przyjaciół Yh – chociaż, z niewiadomych przyczyn, nikt tak doń nie mówił – pamiętał napomnienia rodziców. Słyszał gdzieś, że słonie mają wyśmienitą pamięć – smoki, wierzcie mi, smoki mają jeszcze lepszą. Niczego nie zapominają. Dlatego Yh pamiętał każde słowo świętej pamięci rodziców. Jednak pamiętać, a stosować… To zupełnie co innego.
Toteż bez wahania przehandlował werdeański czajniczek pewnemu krasnoludowi. Tak, miał nieco wyrzutów sumienia. Ostatecznie ów krasnolud był wnukiem Benerii, niegdysiejszej serdecznej przyjaciółki smoka. Cóż, przyjaciółka odeszła do bogów, a Yh miał swoje potrzeby. Jak to mówią: w miłości i na wojnie… Nie w tym jednak rzecz.
Werdeański czajniczek miał tę właściwość, że odpowiednio wypowiedziane zaklęcie, więziło we wnętrzu naczynia wymienioną przez recytującego osobę. Że zaś smok potrafił czytać w myślach, wiedział, że krasnoludzki książę chce w czajniczku zamknąć śliczną pannę. Nie, oczywiście, że nie krasnoludkę. Widział ktoś śliczne krasnoludki?
Beneria się nie liczy. Ona była jedna na milion.
No więc Arde de Gra Yudherthardere zamknął w czajniczku śliczną dziewuszkę, a czajniczek wrócił do właściciela. Do Yha, rzecz jasna. W tenże sposób Yh dostał i pannę i zaklęcie odczyniające Pierwotne Przekleństwo.
Panna była mu potrzebna… Nie trzeba chyba tłumaczyć, do czego wyposzczonemu, niegdyś zmiennokształtnemu smokowi, który pochędóżkę uskuteczniał wyłącznie w ludzkiej postaci – smoczyce jakoś go nie pociągały – nie trzeba więc tłumaczyć do czego temuż smokowi, który od lat dwustu z górką nie mógł zaspokoić swych żądzy, potrzebna była śliczna dziewuszka, prawda?
Oczywiście umowa była ciuteńkę inna: Arde miał dostać czajniczek, a w zamian dać smokowi zaklęcie, dzięki któremu Yh znów będzie mógł przyjąć ludzką formę. W pewnym sensie Yh dotrzymał umowy. Pozwolił krasnoludowi zabrać artefakt. Że zaś książątko nie zapytało o drobny druczek? No, przecież nie ma w tym winy uczciwego gada, prawda?
A drobny druczek mówił, że naczynie, po napełnieniu, wraca do tego, kto ma doń prawo. No, a Yh jakoś zapomniał owo prawo scedować na de Gra. I tak oto, smok wykorzystał krasnoludzkie zaklęcie, przybrał ludzką formę, odzyskał czajniczek i, uwolniwszy pannę, użył jej do tego, do czego była mu potrzebna. Wielokrotnie. Kiedy zaś panna zasnęła, z uśmiechem spełnienia na ślicznej buzi, Yh poczuł, iż musi zaspokoić również ten bardziej pierwotny głód.
No i właśnie wtedy wspomniał przysłowia rodzicieli. Bo przecież krasnolud nie powiedział, jak jego partner w interesach ma na nowo przywdziać smoczą skórę, gdy już ludzką się znudzi.
Usiadł więc Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, dla przyjaciół Yh, na łożu, obok śpiącej panienki, wsparł łokcie na kolanach, a głowę schował w dłoniach i wyszeptał:
– Wszystko przez chuć. Jasna cholera, znowu wszystko przez chuć.
Dwieście lat wcześniej – z górką…
Przy rozstawionych dookoła ogniska wozach krzątały się kobiety. Mężczyźni zasiedli wokół ognia i pociągając z przeróżnych butelek, raczyli się opowieściami. Płomienie unosiły się ku niebu, drewno trzaskało, sypiąc skry. Nad paleniskiem wolno obracały się dwa dziki, a pikantny aromat pieczonego mięsa roznosił się po polanie.
– … nigdy – kościsty krasnolud zawiesił głos. Sięgnął po małą pękatą butelkę z szafirowego szkła i pociągnął potężny łyk miodu. – Se wyobrażacie? Co rusz to nowe zagadki, nowe zadania. Jużeśmy dawno krzyżyk na zaślubinach jaśnie panienki położyli. Bo i kto widział, żeby baba o swoim losie decydowała, ha? Gupi ten nasz jaśniepan… oj, gupi.
– Dyć, że nie najmędrszy, skoro córce męża wybrać pozwolił – przytaknął duży, rudy kupiec. – Ale prawcie dalej.
– Prawcie, prawcie – poparli go pozostali siedzący.
– Ostatnio przybyli książęta zza morza. Trzech ich było, wysokie chłopy, zaprawione w bojach. Może i nie gładkolicy, ale przeca nie królowej nam trza, ino króla, kiedy nasz jaśnie panujący kojfnie. Sąsiadów mamy takich, co to ino czekają, jak Jarmuszka schedę po ojcu weźmie. Jak się skrzykną, to nowa królowa ani kwiknie. No i jak ci królewice zjechały, tośmy się cieszyć poczęli, że się wreszcie jakiś porządny kandydat trafił… Ale gdzie tam! Panna kazała im wiersze pisać. Wiersze! Toż na pierwsze widzenie znać było, że książki, to ino przypadkiem, chłopy gdzieś na półce widzieli, a i tak nie wiedzą do czego zacz. Jeden nawet coś tam próbował. Jakoś tak szło… – Krasnolud podrapał się po głowie, a potem uśmiechnął szeroko. – Już wiem: żem takiego nie macał lica, ani nie wgapiał w oczy jak świca.
Zgromadzeni buchnęli śmiechem. Nawet ci, dla których owe rymy zdały się całkiem przyzwoite.
– I co? I co? – dopytywał się rudy kupiec.
– Jak, co? – Wzruszył ramionami bajarz. – Jarmuszka kazała chłopom manatki pakować, że próby nie przeszli i że się nie nadają.
– I wyjechali? Ot, tak? Nie kazał ich król ściąć? – Niewysoki nerwowy młodzian wyglądał na rozczarowanego.
– Oczadziałeś, synku?! – warknął krasnolud. – Mało to król nasz musi się nagibać, co by nikt nam wojny nie wypowiedział przez Jarmuszcyne pomysły? Miałby okoliczne książęta wyrzynać? Toż głupie te młode dzisiaj. Naczytają się bajd i gadają po próżnicy.
Starsi pokiwali głowami. Młody już się więcej nie odezwał.
– A ładna przynajmniej ta wasza królewna? – zapytał, siedzący daleko od ogniska, potężny mężczyzna.
Krasnolud znowu wzruszył ramionami.
– Nawet jakby szpetniejsza była od starej ropuchy i tak staraliby się o jej rękę. Królestwo mamy zacne…
– To ładna, czy nie? – łagodnie dopytywał się mężczyzna.
Bajarz zmarszczył olbrzymi nochal.
– Wiecie, że mamy na Smoczych Wzgórzach kopalnie diamentów? – Zawiesił głos i rozejrzał się po obecnych. Pokiwali głowami. Rzeczywiście Wzgórza słynęły z bogactw. Dlatego tamtejszy król bał się najeźdźców. – No, to se wydumajcie, że to nie diamenty są u nas najcudniejsze. Ino Jarmuszka.
Mężczyźni sapnęli cicho.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Każdemu przebiegła przez głowę myśl, jakby to było zdobyć pannę tak zacnej urody. Nad stanięciem w szranki zastanawiali się nawet ci, których żony krzątały się przy wozach. Albowiem żona żoną, a krasawica i najbogatsze królestwo w Krainie – oj, rzecz to nie do pogardzenia. Przy odpowiedniej majętności, to i węzeł małżeński szybko rozwiązać można.
Potężny mężczyzna, który dopytywał się o urodę królewny, wstał powoli i odszedł w ciemność. Nikt się tym specjalnie nie przejął. Nikt nie pamiętał jak wielkolud o długich włosach koloru księżycowej poświaty, znalazł się między nimi. Toteż nikt nie zauważył jego zniknięcia.
Tymczasem Yh wszedł między drzewa, a po chwili srebrnołuski smok uniósł się ponad wierzchołkami i niezauważony poleciał w kierunku królestwa Jarmuszki.
***
Jarmulena, królewna Smoczych Wzgórz i jedyna córka łaskawie panującego króla Edmona, powszechnie zwana Jarmuszką, siedziała w oknie swojej komnaty i wpatrywała się w horyzont. Gdzieś tam, daleko, był wielki, piękny świat, pełen przygód, niezwykłych stworzeń, cudownych roślin i drzew. Świat, w którym żyli rycerze, piraci, czarodzieje, smoki… A tak! Smoki! Tyle wspaniałych rzeczy czekało za horyzontem.
Poprawiła złoty loczek opadający na zarumieniony policzek.
Tyle wspaniałych rzeczy, a ona nigdy ich nie zobaczy. Wyjdzie za jakiegoś nudnego księcia, urodzi mu stado bachorów i na zawsze ugrzęźnie w brylantowym pałacu.
Westchnęła ciężko. Drobne palce przemknęły pieszczotliwie po szybie. Pochyliła się ku oknu i oparła o nie czoło. Gdzieś tam mieszkał wspaniały mężczyzna. Pokazałby jej te wszystkie wspaniałości, przeżył z nią każdą wymarzoną przygodę. Kochaliby się na złocistym piasku albo na szczycie magicznej góry. Gdzieś tam…A ona tego wymarzonego kochanka nigdy nie spotka.
Odwróciła się i zeskoczyła z marmurowego parapetu. Poprawiła turkusową suknię i uśmiechnęła się zimno. Dzisiaj za to spotka dwóch kolejnych konkurentów. Wymyśliła już dla nich jedną… a nawet dwie próby. Ojciec znów będzie niezadowolony. Cóż, trudno. Sam niech się żeni z jakimś wielkim półgłówkiem. Wychodząc z komnaty, cicho zamknęła drzwi.
Potężny srebrnołuski łeb wychynął zza węgła. Zielone oczy zerknęły przez okno do sypialni królewny.
Mamusia zawsze powtarzała, że nieładnie jest podsłuchiwać.
A tato dodawał: zwłaszcza cudzych myśli.
Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, dla przyjaciół Yh, rzadko stosował się do rodzicielskich pouczeń.
***
Z ogromną przyjemnością Yh zauważył, że chudy krasnolud miał rację. Królewna zaiste była najpiękniejszym klejnotem Smoczych Wzgórz. Nawet, gdy z naburmuszoną miną wpatrywała się w obu konkurentów, uderzając palcami w złoty podłokietnik.
– Panowie Yh Anhe i Ortus Serede – król powtórzył nazwiska zalotników, ponuro przyglądając się córce. – Rzekłbym, że miło mi was gościć… gdyby nie okoliczności. Jesteście pewni, że chcecie konkurować o rękę mojej jedynaczki? Wiem, że dziwnie to brzmi w ustach ojca, ale wolałbym przyjmować tak zacnych gości z innej przyczyny.
– Rzeczywiście, panie, dziwnie to brzmi – powiedział ciemnowłosy młodzieniec stojący po prawicy Yha. – Należę do szlachetnego rodu, moje posiadłości niewiele są mniejsze od waszego królestwa, nie gnębią mnie żadne choroby, a i charakter mam niezgorszy. Niczego mi nie brak, jak widać, a i szanowny pan Anhe – wskazał na jasnowłosego olbrzyma – zdaje się być zacnym mężczyzną. Czemuż to wam, mości królu, nie w smak nasze konkury?
– Źleście mnie zrozumieli, panowie – szybko odpowiedział Edmon, wstając z tronu i podchodząc do obu młodzieńców. – Nie wy stanowicie problem. Ojciec mój, niech bogowie przyjmą go na swe łono, całe życie podejmował mądre decyzje, krajem rządził uczciwie, bogactw mu pomnażał. Miał jednak ogromną słabość do swej jedynej wnusi. – Król spojrzał krytycznie na dziewczę, a to przewróciło oczyma i parsknęło cicho. – I tak się stało, że umierając, mój ojciec wyraził wolę, by taż wnusia sama wybrała sobie męża. Tak, wiem, to nieobyczajne, a i nie najmądrzejsze. Jednak wola umierającego rzecz święta i uszanować ją trzeba. Jarmuleny nikt do wyboru przymuszać nie może.
Trzej mężczyźni spojrzeli na panienkę, a ona uśmiechnęła się radośnie. Wstała, podeszła do stołu i wzięła z niego drewniany kuferek. Siermiężność pudełka kontrastowała z bogactwem biżuterii zdobiącej trzymające je dłonie.
Dziewczyna uniosła wieko i oczom patrzących ukazał się ogromny diament leżący w jedwabnej pierzynce. Słońce tańczyło w krzywiznach, skrzyło i oślepiało. Goście wstrzymali oddech, gapiąc się jak zaczarowani w drogocenny kamień. Król zaś uniósł oczy ku niebu, bezgłośnie przyzywając wszystkich znanych sobie bogów na pomoc.
– To Westchnienie Nimfy – szepnęła Jarmuszka, jak zwykle ulegając magii klejnotu. Z uwielbieniem przesunęła palcami po kantach szlifu, czując przyspieszające tętno. Policzki dziewczęcia zarumieniły się, a oczy rozbłysły. Kiedy uniosła je na dwóch młodzieńców, pełne czułości spojrzenie niemal pozbawiło ich tchu. Zachwyt brylantem rozświetlił twarz królewny, czyniąc ją idealnie piękną. – Najdoskonalszy diament Krainy, spośród wydobytych w naszych kopalniach, oszlifowany przez delghartowskie krasnoludy. – Z ociąganiem zamknęła kuferek. – Za trzy dni będzie najdłuższy dzień w roku. Pradziad mojego pradziada ustanowił go świętem narodowym. Wieczorem urządzimy bal, który każdego roku jest największym przyjęciem w Krainie… Przywieźcie mi, panowie, na ten bal, klejnot równie doskonały jak Westchnienie Nimfy. Takie mam dla was zadanie. A teraz, proszę, pozwólcie, że się oddalę. – Dygnęła grzecznie i, nie czekając na zgodę, wyszła, tuląc do piersi drewniane pudełko.
***
Słońce w szczycie pieściło skórę srebrnego smoka, gdy wzbijał się ku górze i pikował ku ziemi. Latanie sprawiało mu fizyczną przyjemność, porównywalną jedynie ze spełnieniem. Potężne skrzydła poruszały się leniwie unosząc ogromne ciało. Promienie odbijały się w srebrnych łuskach, jak w tysiącu małych zwierciadeł. Bogowie przeglądali się w skórze stwora, gdy majestatycznie szybował ku niebu.
Albowiem niewiele jest rzeczy piękniejszych od lecącego smoka.
Yh zostawił daleko za sobą Smocze Wzgórza, a później bezkresne lasy i rozległe podsyrellskie pola. Leciał na wschód, nad morze, w odwiedziny. Lecąc zaś, uśmiechał się, gdyż Kraińskie widoki nieustannie go zachwycały. Ich różnorodność radowała smocze serce. Każde z miejsc było mu bliskie, ale żadne nie uszczęśliwiało tak, jak czysty błękit morskich wód. Matka mówiła, że to kropla syreniej krwi tak wiąże go z morzem. Ojciec mruczał, że raczej syrenie kuzynki.
Smok zachichotał, a potem odetchnął głęboko, wciągając ostry, słony zapach morskiej bryzy. Zmrużył powieki. Tak właśnie wyglądało szczęście: słoneczny dzień, aromat morza i świat oglądany z wysokości chmur. Do ideału brakowało tylko…
I właśnie wtedy dojrzał tą, której brakowało mu do ideału.
Złotowłosa syrena wybiła się spośród fal. Wyskoczyła wysoko. Wykręciła w powietrzu salto. Ogon uderzył w taflę wody, gdy dziewczyna wracała w odmęty. Wynurzyła się po chwili. Spojrzała w górę i pomachała ręką, a potem przyłożyła dłoń do ust i przesłała smokowi pocałunek.
Yh zniżył lot. Zawisł nad syreną. Skrzydła ruszały się powolutku, tworząc na nieruchomej dotychczas płaszczyźnie, drobne fale.
– Yhkredtherdurhe! – Syrena odgarnęła długie loki z twarzy, świadomie odsłaniając również doskonałe piersi. – Ileż to już lat? Chyba z dziesięć!
Yh, jako iż miał smoczą pamięć, sprecyzował:
– Dziewięć lat, trzy miesiące i dwa dni, Aruniu.
– Mam nadzieję, że tęskniłeś przynajmniej w połowie tak mocno, jak ja. – Syrena uśmiechnęła się zalotnie.
– Słoneczko moje, każdego dnia.
Wyciągnęła ku niemu ręce, a smok pochylił się ku kuzynce. Złapała olbrzymi kark, a Yh poderwał się w górę, wyrywając dziewczynę z wody. Kiedy ostania kropla spłynęła z syreniego ogona, ten w jednym momencie zmienił się w długie, szczupłe nogi. Arunia, wciąż trzymając się smoczej szyi, wskoczyła na grzbiet kuzyna. Mocne uda zacisnęły się na gadzim ciele, a śliczna twarz wtuliła w srebrnołuski kark. Jego właściciel wzbił się wysoko. Tym razem skrzydła mocno biły powietrze. Lecieli szybko. Kilka uderzeń serca i Yh wylądował na malowniczej plaży.
Syrena zsunęła się ze smoczego grzbietu, miękko opadając na ciepły, pszeniczny piasek. Leżała wsparta na łokciach, z lekko rozchylonymi udami i uśmiechała się.
Łuski znikły błyskawicznie. Ciało skurczyło się, nabierając ludzkich kształtów, malując twarde mięśnie pod napiętą, opaloną skórą.
– Zawsze byłeś pięknym mężczyzną, kuzynie – szept brzmiał jak uwodzicielska pieśń. Syrena wyciągnęła ręce.
Osunął się łagodnie, między rozwarte uda dziewczyny. Usta się spotkały, języki splątały. Nogi kobiety zacisnęły się wokół jego bioder, paznokcie wbiły w skórę ramion. Wszedł, czując zaciskające się mięśnie kochanki. Poruszył się. Powoli. Tak jak lubiła. Jej oddech nadawał rytm. Coraz szybszy. Coraz gwałtowniejszy…
O tak, tak! Jak latanie!
Doszli niemal jednocześnie, krzycząc.
Yh przewrócił się na plecy i pociągnął dziewczynę na siebie. Zamknął ją w mocnym objęciu, wdychając słony zapach syrenich włosów.
– Więc jednak tęskniłeś – zachichotała Arunia. Zaraz jednak przestała, bo palce mężczyzny rozpoczęły odwieczny taniec pieszczot. Odetchnęła, pojękując cicho, prężąc się, naciskając na dłoń kochanka i ocierając piersiami o jego tors.
Po chwili znowu krzyczała.
– Ano, trochę tęskniłem – szepnął do jej ucha.
Uśmiechnęła się. Przez chwilę leżeli w ciszy, czytając wzajemnie wspomnienia, słuchając bicia serc, czekali aż oddechy się wyrównają, a słabość po gwałtownym spełnieniu minie.
– Nigdy nie będę miała cię dosyć, kuzynie – szepnęła dziewczyna. – Raz na dziesięć lat, to trochę rzadko.
– Dziewięć, trzy…
– Miesiące i dwa dni – dokończyła. – Pamiętam. Więc? Co cię do mnie sprowadza, kochanie?
– Przecież wiesz.
– Wiem. I rani moje uczucia nie fakt, że odwiedzasz mnie za potrzebą. Ale, że tą potrzebą nie jestem ja.
Uśmiechnął się przepraszająco.
– Ty też, kuzyneczko, poniekąd – wyszeptał, a potem szybko dodał :– Użyczysz mi jej?
Usiadła i spojrzała mu w oczy.
– Zamierzasz się ożenić z tym dzieciakiem?
– Nie wiem. Może. Ty mnie nie chciałaś, a ona jest ładna, młoda i bogata. I mądra. Miło spotkać mądrą pannę.
– I jest człowiekiem!
– Ja poniekąd również. – Wzruszył ramionami. – Mama chce mieć synową. Ojciec też.
– I na pewno marzy o ludzkiej kobiecie!
– Jego matka była człowiekiem… Arunio, słońce moje, czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosna?
Fuknęła wściekle. Chciała wstać, ale Yh złapał ją za rękę, przyciągnął i pocałował.
– Nie złość się, maleńka – wymruczał, nie wypuszczając jej z objęć. – Nie wiem, czy się z nią ożenię. Chcę po prostu wygrać. Lubię… współzawodnictwo. O klejnot też się nie martw. Przecież wiesz, że go zwrócę, prawda?
Milczała przez chwilę. Wreszcie westchnęła.
– Możesz mnie puścić – powiedziała miękko. – Przyniosę ją.
***
Pałac tonął w świetle. Przez otwarte drzwi sali balowej do ogrodu docierał hałas przyjęcia. Siedzący w altance Yh wsparł głowę o drewnianą ściankę i wsłuchał się w delikatne brzmienie harfy. Trudno było je wychwycić w natłoku dźwięków; w harmidrze rozmów, pobrzękiwaniu sztućców, zawodzeniu bardów. Mimo to smok słyszał każdy ton, każde drgnienie struny. Ktokolwiek grał, potrafił to robić. Instrument śpiewał cudną historię, przenosił słuchającego do odległego świata, koił i ożywiał, jednocześnie. Yh przymknął powieki i poddał się melodii.
– Wróciłeś – głos Ortusa wyrwał olbrzyma z zamyślenia. Smok niechętnie otworzył oczy i w milczeniu przyjrzał się konkurentowi . – Myślałem, że nie wrócisz. W takim razie mam dla ciebie propozycję. Odpuść starania, a sowicie cię wynagrodzę.
Yh uśmiechnął się leniwie.
– Jak sowicie? – zapytał miękko.
– Oddam ci największą kopalnię. Po ślubie z królewną, oczywiście.
Jasnowłosy roześmiał się.
– Najpierw musiałbyś się z nią ożenić, a to, jak wiemy, wcale pewne nie jest. I dlaczego miałbym oddać szansę na ślub z nadobną panienką za mglistą obietnicę? Może to miłość? Może nie potrafię żyć bez Jarmuszki?
Ciemnowłosy młodzieniec żachnął się gwałtownie.
– Wcale jej nie chcesz! Dla ciebie to tylko zabawa! A ja muszę…! – przerwał nagle, świadomy, że może powiedział za dużo.
Smok zmarszczył brwi. Chętnie wślizgnąłby się w myśli mężczyzny, ale nie znając przeciwnika wolał nie próbować.
– Przykro mi – powiedział poważnie – ale zamierzam zdobyć rękę królewny. Z całą, jakże urokliwą, resztą panienki.
Młodzian szarpnął się, jakby chciał uderzyć Yha. Zacisnął zęby i postąpiwszy krok ku siedzącemu, wyszeptał:
– Na twoim miejscu, panie Yh Anhe, ustąpiłbym. Nie warto robić sobie wroga z mojej rodziny.
Coś niepokojąco znajomego było w tym szepcie. Smok zmarszczył brwi i, chociaż poczuł się nieswojo, nie ustąpił. Uniósł się z ławy. Pochylił nad szlachcicem, który sięgał mu ledwie do brody i równie cicho powiedział:
– Ze mną, mój panie, też nie warto zadzierać. Teraz zaś wybacz, zdaje się, że moja przyszła żona nas oczekuje.
I ruszył do pałacu.
***
Muzyka ucichła. Jarmuszka, odziana w tkaną złotą nicią i haftowaną brylantami suknię, wyglądała szczególnie pięknie. Zwłaszcza, że upięte wysoko włosy odsłoniły łabędzią szyję panienki, a głęboki dekolt odsłaniał miękką krzywiznę piersi. Smok, mimo iż przed chwilą jeszcze czuł się nasycony, poczuł naraz gwałtowny głód.
Goście rozsunęli się. Pod nieobecność władcy, królewna była gospodarzem i wszyscy patrzyli na nią.
Dziewczę uśmiechnęło się do obu konkurentów.
– Witajcie panowie. Radam was znowu gościć – przywitała ich ze słabo skrywaną ironią – chociaż, szczerze wyznam, iż nie spodziewałam się waszego powrotu. Nie chcę trzymać was w niepewności, więc, proszę, pokażcie mi jakież klejnoty, waszym zdaniem, mogłyby się równać z Westchnieniem Nimfy.
Przez tłum zgromadzonych przemknął szmer zaskoczenia. Dotychczas nikt nie wiedział, jakie zadanie tym razem przypadło w udziale konkurentom. Pałacowa służba, kiedy trzeba, potrafiła dotrzymać tajemnicy. Tym bardziej, że na takiej tajemnicy można było nieźle się obłowić. Od miesięcy stawiano zakłady jakie będą kolejne wymagania królewny. Co pojawiał się nowy konkurent, zakłady były wyższe.
Nie ma co, dzięki Jarmuszce, bawiło się całe królestwo.
Dotychczas jednak dziewczyna wymyślała wykonalne zadania. Nikt zaś, kto widział legendarny brylant, nie wierzył, by znalezienie porównywalnego kamienia było możliwe.
– Pani – zaczął Ortus, klękając na jedno kolano przed królewną – długo szukałem klejnotu godnego twej urody. Przemierzałem miasta i wioski, żeby znaleźć niemożliwe. Albowiem nic nie może równać się ze światłem twoich oczu, z blaskiem skóry, czerwienią ust. – Zawiesił głos, przyglądając się wybrance. Zdało się naraz, że cała sala, wraz z panną, wstrzymała dech, czekając dalszego ciągu. Melodia słów uwodziła na równi z jedwabiem głosu.
Jedyną osobą nieoczarowaną przemówieniem był smok. Jak inni wpatrywał się w mówiącego, lecz, w przeciwieństwie do pozostałych, był odporny na ten rodzaj magii. Zmarszczył jednak brwi, uświadamiając sobie naraz sens ostrzeżenia usłyszanego w altance.
– Nie znalazłem nic równego ciebie, pani. Racz więc przyjąć ten skromny klejnot – młodzieniec wyciągnął ku Jarmuszce rękę, na której ledwie mieścił się olbrzymi, czerwony jak krew, rubin.
Zgromadzeni westchnęli głośno. Kamień na dłoni królewskiego wielbiciela, wyglądał jak wydarte z piersi serce, darowane z pełnym rozpaczy oddaniem. Dziewczyna postąpiła krok i z wahaniem wzięła w dłoń krwawy klejnot. Magia ustąpiła, a salą wstrząsnęła burza oklasków.
Ortus podniósł się z kolan. Ukłonił głęboko, a potem ze złośliwą satysfakcją zerknął na współzawodnika. Smok skinął głową z uznaniem, a później sam pokłonił się dziewczynie.
Obecni przy przemówieniu smoka, przez dziesiątki lat próbowali sobie przypomnieć, co takiego powiedział, że albo płakali, albo przynajmniej brakowało im tchu ze wzruszenia. Przez kolejne lata zastanawiali się, jakich użył słów, że – chociaż ich nie pamiętają – na wspomnienie tamtego wieczoru pragną kochać, tulić i pieścić aż do końca.
Tak działała syrenia magia ogromnej czarnej perły, po którą Yh poleciał do kuzynki.
Kiedy królewna zamknęła palce na klejnocie, a magia ucichła, miast okrzyków i braw, w komnacie słychać było szlochy i westchnienia. Kilka delikatniejszych szlachcianek zemdlało. Wszyscy nieprawdopodobnie wzruszeni, ledwie potrafili oddychać.
Tym razem to Yh uśmiechnął się z wyższością, zerkając na konkurenta.
Królewna wpatrywała się nieprzytomnie w obu adoratorów. Magiczne klejnoty w jej dłoniach rozgrzewały skórę, a moce w nich zaklęte walczyły między sobą o pierwszeństwo w duszy dziewczęcia. Setki myśli, dziesiątki obrazów, to młodego bruneta, to potężnego blondyna, tańczyły w umyśle, a wzajemnie znoszące się pragnienia szarpały świadomością. Bliska szaleństwa, kompletnie rozdarta, przenosiła wzrok z jednego na drugiego mężczyznę.
Yh zrozumiał pierwszy. Błyskawicznie odpiął sakiewkę, sięgnął po artefakty w dłoniach królewny i wrzucił je do mieszka.
– Tu będą bezpieczne, panienko – powiedział łagodnie, podając woreczek dziewczęciu.
Jarmuszka przyjęła trzos i podała go służce. W sali balowej wciąż panowała cisza. Uwolniona od czaru królewna pamiętała jednak, że jej zadanie zostało spełnione. Zacisnęła usta, zmarszczyła nosek i syknęła cicho.
– Królewno? – zapytał Ortus.
– Oba klejnoty są równie piękne – warknęła dziewczyna – prawie tak doskonałe jak Westchnienie Nimfy.
Zebrani zaczęli wiwatować. Niebywałe! Nigdy jeszcze, żaden z zalotników, nie spełnił wymaganej próby. A tu aż dwóch!
– Nie możesz wyjść za nas obu – poirytował się młodzieniec.
– Nie zamierzam za żadnego – syknęła cichuteńko Jarmuszka. Zaraz jednak zreflektowała się. Naciągnęła na usta sztuczny uśmiech. – Gratuluję wam, panowie. Jutro, kiedy słońce zajdzie, powiem wam jakie jest moje następne pragnienie. A teraz – odwróciła się do zgromadzonych – świętujmy!
Muzyka zaczęła grać. Goście wrócili do tańca.
A dziewczyna usiadła po prawicy pustego ojcowskiego fotela i nie spuszczała wzroku z obu zalotników. Zaczynała się martwić.
***
Bal dawno się skończył, a goście rozeszli do komnat. Pałac pogrążył się we śnie. I tylko królewna wciąż nie mogła zasnąć. Siedziała w oknie sypialni, opierając skroń o chłodną szybę i wpatrywała się w mrok. Na wschodzie budziła się szarość, zza horyzontu nieśmiało wygrzebywał się kolejny dzień, niepewnie przecierając oczy. A Jarmulena, zwinięta w kłębek, siedziała w kącie okna, przytulając się do szyby.
Rozmyślała i rozmyślała, aż zmęczone powieki opadły.
Kochanek miał ciemne włosy. Nie widziała jego twarzy, a przecież znała każdą krzywiznę męskiego ciała. Tak, jak znała jego dotyk, twardość i miękkość, ciepło i chłód. Smakowała go od tak dawna. Przychodził każdej nocy, brał i dawał. Razem tworzyli namiętne obrazy, cudowne światy, w których – prócz nich – nie było nikogo. Dotykał tam, gdzie przyjemność stawała się nie do zniesienia. Całował tak, że prawie zapominała oddychać.
Kochał się z nią od miesięcy. Zawsze ten sam, zawsze inaczej. Był jej spełnieniem, dopełnieniem. Sercem i duszą. Był – o tak, nie miała wątpliwości – był tym, który zabierze ją daleko, do innego świata, do przygód, magii i tajemniczych stworzeń. Czekała na mężczyznę ze snów, a kiedy wreszcie ciemnowłosy kochanek stanie przed nią, pozna go na pewno. Bo jakżeby inaczej? Serce jej podpowie.
Oddychała szybko. Nadchodziło spełnienie.
Tak, tak, taaaaak!
Schowany za węgłem czarodziej, jak każdej nocy, od miesięcy, zadrżał w tej samej chwili. Zagryzł wargi, żeby nie krzyknąć. Rozkosz i ból, były tak samo nieznośne.
Obserwujący maga, zawieszony wysoko ponad nim smok, westchnął ciężko.
***
Dawno, dawno temu, mały Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre bawił się w ogrodzie z innymi dziećmi z rodziny. Kuzyn Kytio dostał od dziadka nowego drewnianego rycerza, który spodobał się Yhowi. Och, nie żeby wiele podobnych figurek nie leżało wokół małego smoczka. Leżało, a jakże! Dziadek zawsze dawał wnukom podobne zabawki, więc każdy z nich miał kilku rycerzy. Niektórzy dosiadali pięknych koni, inni z uniesionymi mieczami szykowali się do ataku. I, tak zupełnie szczerze, Yh nie potrzebował nowej zabawki, co więcej nie podobała mu się ona aż tak bardzo. Ale Kytio miał rycerza, więc Yh też go zapragnął.
W efekcie bójki dwóch smoczątek, babcia Burthe musiała wyciąć cztery nadpalone drzewa, a ciotka Efie – pochować zwęglone resztki ulubionego kotka.
Mama rzekła wtedy, że nie należy sięgać po czyjeś zabawki. A ojciec dodał – wycierając osmaloną buźkę syna – zwłaszcza, gdy należą do kogoś, kto może złoić ci skórę.
Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, dla przyjaciół Yh, jak powszechnie wiadomo, nie zwykł słuchać rodziców.
Widząc Ortusa na pałacowym tarasie, pogrążonego w splecionej magii – tak, Yh bez trudu rozpoznał rodzaj zaklęcia – widząc moc czarodzieja, każdy rozsądny syn swoich rodziców poderwałby tyłek w niebo i leciał tak długo, aż zapomni o złotych włosach królewny. Żaden syn swoich rodziców nie sięgałby po wymarzoną zabawkę czarodzieja.
A już na pewno powinien uciekać, kiedy królewna powiedziała, czego pragnie. Zażądała bowiem magicznego artefaktu w prezencie na swoje urodziny, za dwa dni. Zadziwiającego, magicznego artefaktu, który rozwiąże część jej problemów. Któż zaś, lepiej niż mag, mógł spełnić marzenia Jarmuszki? Tak, zdecydowanie Yh powinien odlecieć.
Rzecz jednak w tym, że nie chciał. Panna była ładniutka, bogata, mądra… i ładniutka. Pragnął jej. Może dlatego, że była wymarzoną zabawką innego, ale pragnął. Cóż, jak to mówią: jest ryzyko – jest zabawa. Zamiast więc uciekać, tudzież udać się wprost w ramiona słodkiej Arunii, Yh poleciał do rodzinnego domu.
***
Przez setki lat życia, Yh nigdy nie zastanawiał się, czy nazywanie domem dziesiątek jaskini, połączonych szerokimi korytarzami, jest odpowiednie. Tu się wychował, znał każdy korytarz, każdą grotę, bawił się w nich i ukrywał przed gniewem ojca, a czasami i matki. Rodzice hołdowali tradycji. Nie mieli nic do smoków wybierających olbrzymie zamki, czy w potężnych wieżach przetrzymujących nadobne nie-do-końca-dziewice. Sami jednak woleli po staremu – zasiedlać jaskinie sprzed wieków.
Yh wszedł do środka, pozostając w smoczej postaci. Ledwie otoczył go mrok pierwszej groty, a już poczuł znajome ciepło w sercu. Wspomnienia przemknęły falą obrazów. Wspomnienia i czułość. To świadomość rodziców wsunęła się w umysł syna, otaczając go troską, miłością… ale i ciekawością. Długo przedtem nim dotarł do groty, w której na niego czekali, powitał ich i opowiedział, co się z nim działo od ostatniego spotkania. Dowiedzieli się wszystkiego, nawet tego, czego nie chciał im zdradzić.
– To nie jest zbyt mądre, synku – powiedziała matka, kiedy wreszcie stanęli oko w oko. Srebrnołuska – jak syn – wyszła mu na spotkanie. W zielonych oczach smoczycy błyszczał nieskrywany niepokój. – Jest tyle zacnych panien. Wybierz taką, której nie chce czarodziej.
– Jarmuszka ci się spodoba. Jest śliczna i bardzo rezolutna.
– I daje czarodziejowi! – zagrzmiał ojciec, wchodząc.
– An! – warknęła matka.
– No?! Co?! Wybrał sobie dziewuchę złączoną czarem z jakimś, tfu, tfu, magiem. I, jakby gorzej być nie mogło, przyłazi jeszcze do domu, żeby rodzicieli na prezenty dla cichodajki naciągnąć!
Smoczyca przewróciła oczami.
– Odezwał się ten, co to nigdy żadnej cichodajki prezentami nie obsypywał! – fuknęła.
– Ale przynajmniej żenić się z nią nie próbowałem! – odkrzyknął stary smok. Widząc jednak, że nic nie wskóra, a żona i tak podjęła decyzję za oboje, machnął ogonem i, warcząc ze złości, wyszedł z jaskini.
Zatroskana matka Yha spojrzała na syna .
– Nie zmienisz zdania? – zapytała, chociaż nie wierzyła w satysfakcjonującą odpowiedź.
Pokręcił łbem bez słowa.
– Cóż, widać taka wola bogów. Mam coś odpowiedniego na prezent dla panny. A jak dobrze pójdzie, to i inne twoje problemy rozwiąże. Chodź, synku. Kołacza zjesz? Schudłeś trochę. Dobrze się odżywiasz? Krówka co drugi dzień? Pamiętasz co mówiłam?
Tak, dobrze jest wrócić do domu.
***
Tym razem królewna nie czekała wśród setek gości. Zaprosiła obu zalotników do biblioteki. Miała dziwne wrażenie, że i tym razem mężczyźni spełnią wymagania, więc wolała, by nikt nie zobaczył jej kolejnej porażki.
Usiadła grzecznie na szezlongu, dłonie złożyła na podołku, na usta naciągnęła uprzejmy uśmiech. Rozpuszczone jasne włosy gęstymi falami opadały na ramiona okryte grzeczną szafirową suknią, pozbawioną dekoltu. Mimo starań nie zdołała wszakże ukryć swej atrakcyjności. Obaj panowie nie odrywali od niej wzroku.
Wymienili zwyczajowe grzeczności i zapadła cisza. Wreszcie dziewczyna westchnęła.
– Nie ma sensu tego przedłużać – powiedziała chłodno. – Co dla mnie macie?
Yh spojrzał na konkurenta. Zawahał się. Na moment. Potem sięgnął do sakwy. Wyciągnął zeń artefakt, który wybrała matka i podał go dziewczynie.
– Co to? – zapytała oglądając mały gliniany czajniczek, siermiężnie brzydki.
Stojący obok Ortus poznał przedmiot. Zmarszczył brwi, a smok poczuł, jak zimne macki telepatii zaczynają sondować jego umysł.
Trzeba się było spieszyć.
– Przeczytaj inskrypcję, panienko.
Królewna się zawahała. Czarodziej już otwierał usta…
– Otwieram bramy w mrok prowadzące, niech połkną duszę twoją i ciało – szybko wyrecytował Yh, kończąc: – Ortusie.
Mag szarpnął się. Krzyknął. Próbował wypowiedzieć zaklęcie, ale moc werdeańskiego czajniczka już działała. Oślepiająca jasność błyskawicznie otoczyła młodzieńca i w jednej chwili go pochłonęła. Krzyk urwał się raptownie. Światło zmalało, zmieniając się w okruch czystej bieli, wessany przez dzióbek naczynia.
Wystraszona Jarmuszka upuściła czajniczek. Odskoczyła i z niedowierzaniem wpatrywała się w artefakt, który – mimo iż rzucony na marmurową podłogę – nawet się nie wyszczerbił.
Yh podniósł dzbanuszek. Uśmiechnął się i podał go królewnie.
– Widzisz, panienko, jaki to przydatny przedmiot. Właśnie pozbyłaś się części swoich problemów. Tak, jak sobie życzyłaś. Zaskoczyć cię też mi się udało, prawda?
Dziewczyna milczała, nie wzięła też podawanego jej naczynia. Olbrzym uśmiechnął się łagodnie. Odstawił czajniczek między książki. Rozejrzał się wokół. Komnata była obszerna, a całą jedną ścianę stanowiły olbrzymie drzwi na taras. Powinny wystarczyć.
Znudziła mu się już ta zabawa. Czas uwieść przyszłą żonę.
Odetchnął głęboko. Kochał ten moment. Prawie jak latanie. Chwilę tuż przed, kiedy każda komórka wyczekiwała, gotowa na nadejście przemiany. Kiedy krew zaczynała się gotować, by następnie błyskawicznie schłodzić. Kiedy mięśnie napinały się aż do bólu, stając twarde jak kamień. Oddech zwalniał, skórę pokrywały krople potu, włosy unosiły się, źrenice zwężały…
Uwielbiał tę chwilę, tuż przed przemianą, gdy ciało gotowało się do wybuchu.
A potem eksplozja. Cudowne, przerażające bum!
Srebrny smok ledwie zmieścił się w królewskiej bibliotece.
– Nie – powstrzymał królewnę, nim ta zaczęła wrzeszczeć. Zielone oczy zatrzymały jej spojrzenie, nakazując bezwzględne posłuszeństwo. Stała więc, kompletnie uzależniona od woli srebrnego smoka, nie czując absolutnie nic. Yh zawładnął umysłem Jarmuleny, nie przejmując się moralnym wydźwiękiem swojego zachowania. Chciał mieć tę dziewczynę.
– Dobrze, maleńka – szeptał wprost w myśli królewny – teraz wdrapiesz się na mój grzbiet. O, tak. Grzeczna dziewczynka. Zabiorę cię w ten wielki, piękny świat, o którym tak marzyłaś. Rzucę ci go do stóp. Całe jego piękno i wszystkie przygody. Spełnię wszystkie pragnienia… ale najpierw ty spełnisz kilka moich. Będzie nam… – ruszył ku drzwiom na taras, niosąc na plecach wtuloną w srebrny kark Jarmuszkę. Był już tak blisko… tak blisko spełnienia pewnego niezwykle zbereźnego snu.
Mama zawsze mówiła: śpiesz się powoli.
Ojciec dodawał: nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre jakoś nie pamiętał tych rad. Zapewne dlatego zaskoczył go hałas za plecami. I fakt, że łapy nagle jakby wrosły w podłogę, a reszta członków odmówiła posłuszeństwa. Jak również to, że w myśli wdarła się potężna obecność, rozrywająca więź z Jarmuszką.
Dziewczyna zeskoczyła ze smoczego karku i znikła z pola widzenia Yha, gdyż ten nie mógł odwrócić zesztywniałego naraz ciała.
– Naprawdę? – miękki głos, tuż za nim, z całą pewnością należał do Ortusa Serede. Młodzieniec wyminął smoka i stanął naprzeciwko niego. Uśmiechał się. – Naprawdę sądziłeś, drogi smoku, że wystarczy werdeański czajniczek, żeby pozbyć się Pierwotnego Czarodzieja?
W swoim, niebywale już długim życiu Yh zaklął ze dwa, może trzy razy. Teraz byłby kolejny, ale niestety język – jak reszta ciała – był sztywny.
Pierwotny? Jeden z najpotężniejszych, niemal wszechmocnych magów?
– A przecież uprzedzałem – słodko przypomniał Ortus – że nie warto z mej rodziny robić sobie wroga? A ty, mój drogi Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, zamiast posłuchać, próbowałeś mi zabrać kobietę, którą kocham. Siłą. Nieładnie, Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, bardzo nieładnie. Będzie więc tak: ja ożenię się z Jarmuleną. Spełnię tym samym jej ostatni warunek. Dostanie najmagiczniejszy artefakt w Krainie: mnie. Ty zaś, z wielu różnych powodów, głównie zaś dlatego, że cię nie lubię, już nigdy nie zmienisz formy. Pozostaniesz gadem aż po śmierć. – Uśmiechnął się okrutnie.
Naraz szczupła sylwetka czarodzieja rozbłysła światłem. Młodzian uniósł się, zawisł nad przerażonym smokiem i rozwarł ramiona.
– Smoczej użyłeś magii, smokiem pozostaniesz! – wykrzyczał Ortus. Wstrząsnął nim dreszcz. Pierwotna moc wyrwała się z jaśniejącej postaci i niczym oślepiający sztylet, wbiła w potężnego gada.
Zmysły Yha zawyły rozpaczliwie, a ból ciął ciało tysiącami sztyletów. Na moment. Potem wszystkie odczucia znikły.
Mag wolno opuścił się na podłogę i stanął przed smokiem.
– A teraz wynoś się ze Smoczych Wzgórz. Jeśli kiedykolwiek wrócisz, zginiesz – dokończył cicho i, minąwszy smoka, ruszył za przyszłą narzeczoną.
W tej samej chwili Yh odzyskał władzę nad ciałem. Potężne łapy ugięły się pod olbrzymim cielskiem. Smok zachwiał się i pewnie byłby upadł, gdyby jego uszu nie dobiegł łagodny szept. To czarodziej przemawiał do wystraszonej królewny, używając tej samej magii, z którą podarował dziewczynie rubin.
Gniew błyskawicznie wyparł strach.
Yh odwrócił się i skoczył…
Dwieście lat później – z górką…
Tak to właśnie było, z tym pierwotnym zaklęciem, przez które tak długo Yh nie mógł doznać spełnienia. Zeżarty Pierwotny jeszcze przez tydzień siedział smokowi na żołądku. Jarmulena zaś nigdy nie wyszła za mąż. Właściwie nigdy już nie zrobiła niczego sensownego. Siedziała w swojej komnacie, wciśnięta w kąt za łóżkiem, obserwując drzwi z przerażeniem zamkniętego w klatce, gotowego na śmierć zwierzątka.
Trochę przesadził z połykaniem czarodzieja na oczach panienki. Troszeczkę. Nie dość, że – jak wtedy myślał – stracił szansę na przywrócenie ludzkiej postaci, to jeszcze ryzykował życie. Nadal nie był pewien, jak to się stało, że mag nie zareagował, nim smocze szczęki zgniotły go na miazgę. Fakt, że smakował paskudnie.
Na wspomnienie posiłku żołądek smoka zaśpiewał głośno. Mężczyzna westchnął ponuro, zerkając w zwierciadło. I jakże teraz zapoluje na wielkooką łanię? Jak zdoła, spadając z nieba, złapać tłustą owieczkę? Kiedy znów poczuje słoneczne promienie, pieszczące potężne skrzydła i odbijające się od srebrnych łusek? Oj, matka się myliła. Niczego go nie nauczyła przygoda z Pierwotnym. A ojciec jak zwykle miał rację – chuć zawsze namiesza w głowie jego syna.
Śpiąca dziewczyna poruszyła się na łóżku, przyciągając wzrok pogrążonego w użalaniu się nad sobą smoka. Yh ponownie westchnął, czując jak odzyskana na nowo ludzka forma, reaguje na odsłoniętą wypukłość kobiecych pośladków. Kiedy zaś kochanka odwróciła się, ukazując jędrne młode piersi, smok uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Mamusia zawsze mówiła: co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Ojciec dodawał: jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.
Dziewczyna uniosła powieki, rozchyliła wargi…
Ten jeden raz Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre, dla przyjaciół Yh, zamierzał zastosować się do rodzicielskich nauk.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, do czego wyposzczonemu, niegdyś zmiennokształtnemu smokowi, który pochędóżkę uskuteczniał wyłącznie w ludzkiej postaci – smoczyce jakoś go nie pociągały – nie trzeba więc tłumaczyć do czego temuż smokowi, który od lat dwustu z górką nie mógł zaspokoić swych żądzy, potrzebna była śliczna dziewuszka, prawda?
Powtórzenie i całkiem możnaby to zdanie przebudować.
To nie baśń, to erotyk! ;)
Przyznam, że czyta się to bardzo lekko. Spodobał mi się ten syreni artefakt – detal, ale zapadający w pamięć.
Pozdrawiam!
Edit:
Bemik
Poprawiłem to powtórzenie. Jakby kto pytał to ani mru mru;)
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Kochaliby się na złocistym piasku, albo na szczycie magicznej góry. – zbędny przecinek
I właśnie wtedy dojrzał tą, której brakowało mu do ideału. – chyba jednak “tę”
w głośnym szeleście rozmów, – szelest jest z założenia cichy
koił i ożywiał, jednocześnie. – zbędny przecinek
A już na pewno powinien uciekać, kiedy królewna powiedziała czego pragnie. – przecinek przed czego
opowiedział co się z nim działo od ostatniego spotkania. – przecinek przed co
a żona i tak podjęła decyzje za oboje – decyzję – przecinek przed co
No ja Cię, Emelkali. Nagul ma rację (), bawiłam się świetnie, nie oderwałam ślepek od ekranu aż dotarłam do końca.
Podobała mi się wyuzdana międzyrasowa miłość między smokiem i syreną. I cały tekst – bardzo sympatyczny, utrzymany w Twoich klimatach.
Tekst oceniam na 8
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Przeczytałam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No w końcu coś dłuższego. I w konwencji. I bardzo dobre. Takie trochę smocze kino moralnego niepokoju pomieszane ze Szklaną pułapką.
Infundybuła chronosynklastyczna
Nazgul – kiedy mi to zdanie i owszem, a powt… już ja, Ty i Bemik wiemy co ;) – w pełni świadome.
Bemik – dzięki za łapaneczkę.
Gdzież tam, erotyk. Co Wy?! ;) Toż to poważna historia smoka z problemem uzależnieniowym jest ;)
Regulatorzy – dziękuję.
Stefan – ja chyba jakoś inaczej Szklaną pułapkę zapamiętałam :) – dzięki
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Zawsze uważałem, że smoki to gady:) Ale żeby tak smok …
Dobrze się czytało:)
Ja na końcu bym jeszcze dodał:
I żyli długo i szczęśliwie;)
empatia
Podobało mi się, a jakże. Chutliwe potwornie te smoki. I żeby tak ten teges z syrenką? Zgrzytają mi geny – jakby tu o geny chodziło to nijak krzyżować gatunków by się nie dało.
Sympatyczne, klimatyczne, a ja nadal domagam się opowiadania o Benerii.
Tekst oceniam na 8.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Empatio: I żyli długo i szczęśliwie;) < to chyba niemożliwe, mam wrażenie, że Autorka inaczej myślała o tym skonsumowanym związku.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Alex – może kiedyś napiszę. Co do genów i krzyżowana… ale Ty wiesz, że smoki i syreny to stworzenia fantastyczne? ;)
Empatio – dziękuję. I Bemik ma rację. Nie mogli żyć długo i szczęśliwie. Po pierwsze Yh (jestem jego przyjaciółką – mogę ;) ) bez latania w pełni szczęśliwy być by nie mógł. Po drugie panna, którą jeno wykorzystywał – jakbyś przeczytał Werdeański czajniczek, to byś wiedział – wyjątkową suczą jest :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
A skąd stworzenia fantastyczne o genach wiedzą? Kropla syreniej krwi w żyłach już nie wystarczy? Dla mnie to jakby opisać wzorami fizycznymi działanie perpetum mobile, a na koniec stwierdzić, że to przecież magia.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
No tak. Jaki porządny smok porzuciłby bez żalu swą życiową pasję, by zaspokoić swą niepohamowaną chuć?;)
Fakt, bez kontekstu dałem się ponieść fabule i zwieść ludzkiej naturze bohatera:)
Lekturę nadrobię, a jakże. Nie wiem co kazałaś jej robić w poprzednim opowiadaniu, w tym jednak, sucz wydała mi się interesującą postacią;D
empatia
I już po lekturze. Muszę przyznać, że do reszty odarłaś mnie z niewinności;) Od dziecka mi wpajali, że dziewice to były przez smoki pożerane:) co poniekąd tłumaczyło dlaczego, co bardziej świadome, nie chciały ryzykować:D
14 grudnia roku pańskiego 2014 runął z łoskotem mój świat;)
empatia
Z tą “Szkalną…” to wyłącznie w ramach przeciwstawienia jej Zanussiemu. Po prostu zgrabne ujęcie smoka w wymiarze jego życia wewnętrznego. Ze słuszną szczyptą przygody i akcji.
Infundybuła chronosynklastyczna
Alex, Ty czepialska babo, no… jest krew, nie ma genów… jak mamcię kocham :D
Empatia – proszę bardzo :) Zawsze chętnie pomagam w odnaiwnieniu :*
Stefan – i słusznie. Dla mnie zawsze Szklana pułapka była większą klasyką niż jakieś tam filmy Zanussiego :D
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Ciekawy pomysł, podobało mi się to, że przedstawiasz historię ze smoczego punktu widzenia. Zaskakujące zwroty akcji.
Językowo też całkiem przyzwoicie, ale jeszcze jakieś drobiażdżki Ci zostały – na przykład gdzieś masz powtórzenie nie wyglądające na zamierzone.
Babska logika rządzi!
Pokopiuję sobie trochę z bety, a co…. Po to się przeca produkowałem, żeby drugi raz od zera nie pisać ;-) W kilku komentarzach zmiana.
Czyta się to opowiadanie bardzo przyjemnie. Przede wszystkim, jest pomysł na narrację: zdarzenia teraźniejsze, przeplatane nawiązującymi do biezącej sytuacji zdarzeniami z dzieciństwa Yhcośmutamjapierdzielęcozaimię plus klamra z odwołaniem do “Werdeańskiego Czajniczka” (bardzo ładnie przetworzony motyw lampy Alladyna).
Trochę te akapity i Nazwy Własne, ale tego chyba nie da się ładnie ominąć w tego typu opowieściach.
Pomysł – smok stający w konkury – też przezacny.
Ano…
Czytasz i po jakimś czasie zapominasz. Ot, lekutko, wesolutko, na ząb, następne proszę.
Nie to, że to źle. Ale w tym pomyśle… No, moc jest w nim wielka niczym w Yodzie i Obi Wan Kenobim razem wziętych.
Z takich prostszych zarzutów: za łatwo z syrenką (niewykorzystana, wg mnie, opcja na ich relację), czajniczek od rodziców to deus ex machina (za łatwo wg mnie; dowcip o mamuśce już znasz, a ta zupełnie nie jest ciekawa nowej “zabawki” syna, z którą miałby się ożenić – nawet jej nie chciała zobaczyć…), ja rozumiem, smoki są epickie, ale to nudne, kiedy tak głównemu bohaterowi idzie za łatwo i tylko w finale mały zgrzycik.
Z pochwało-narzekań:
Sam Yh jest pustym kretynem. Próżną, smoczą wersją “blachary” – i wygląda na to, że w toku opowiadania nie przechodzi żadnej wewnętrznej przemiany, po prostu się przyczaja. Wprawdzie epilog sugeruje moment refleksji, ale za chwilę… Ech. :-) Uparty skur*iel. Super odmalowujesz go jako tępego sybarytę, ale on taki pozostaje do końca. A nawet skoro tak jest – to czy dwa wieki z klątwą to nie jest czas odpowiedni, by sobie co nieco inaczej poukładać?
Z pochwał:
Smocza rodzinka, jako kochająca się, normalna, każdy ze swoimi przywarami. Tata pod nosem wtórujący na swój pokrętny sposób mamuśce, mamuśka zakochana w synku, synek odrobinę rozpuszczony jedynaczek – bomba. Rysujesz tę relację nie wprost, z wyczuciem, znać dobry zmysł obserwacji, zakrapiany (ukhem ukhem, pięćdziesiątka?) sympatycznym humorem. Odnosisz się do tych postaci życzliwie, a złośliwości są drobne, zyciowe i tylko uwiarygadniają ich wzajemne, rodzinne stosunki.
Mamy historię rozpieszczonego smoczątka, wesołą, sprawnie napisaną. Smoczątko owo dostaje prztyczka w nos, niejako za karę za ignorowanie nauk rodziców. Ot, fantastyczny moralitecik, ale bez zadr, bez “trudniejszych” emocji, na uśmiech – nie na pokiwanie głową w uznaniu “o tak tak… tak właśnie bywa… Jaka ta Emelkali zyciowa, a jaka z niej obserwatorka ludzkich dusz…”.
Tym niemniej, umiejętności, lekkie pióro, barwne, bajeczne pomysły – są. Nastoletniej córce znajomych mógłbym kupić Twoje bajki-niebajki w ciemno, jako ten “wyluzowany wujo”, któremu dużo uchodzi przed jej rodzicami ;-)
I dlatego – Biblioteka.
Ach ach – oceniłbym na siedem.
Edit
Dobrze dobrze. Oceniam tekst na 7.
/edit
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Ach ach – oceniłbym na siedem.
A prosił beryl, by dokładnie klepać formułkę, jak pacierze przed spaniem, żeby nie ginęły oceny w wyszukiwarce? Prosił. I co? I co?
I nic, a co?
Ja będę jednak solidniejszy(ale nie przez wzgląd na beryla – tak mi po prostu trzeba):
Oceniam tekst na 9.
Z czystym sumieniem. Chociaż… To już jakby nominacja do piórka, więc może jednak może nie, bo miałem… A zresztą. Dziewięć.
Dlaczego nie dziesięć? Bo za mało przedstawicieli klanu Emelkalijskich Krasnoludów. I są drobne błędy techniczne.
Dlaczego nie osiem? – bo nie zasłużyło to na osiem. Proste. Więc dziewięć.
A dlaczego dziewięć? Bo (1) uwielbiam “Werdeński Czajniczek”, a “Kto nie słucha…” jest jego godną kontynuacją. Bo (2) śmiałem się na głos. Bo (3) niektóre zdania zapierają dech. Bo (4) genialny pomysł. Bo (5) papa-smok i jego teksty – uwielbiam, kiedy mądrość bawi do łez. Bo (6) Eros unikatus made by Emi; dać tej wariatce jakąś babę do podzióbania piórem, a od razu wiadomo, że baba zostanie podzióbana. Bo (7) oryginalność, nietuzinkowość, niesztampowość i przekora – księżniczka kończy źle, smok kończy źle, a mag… No, ten to ma dopiero przejebane. A mimo wszystko nadal mamy coś na kształt happy endu. Albo inaczej, lepiej nawet: Mamy zakończenie, które sprawia, że żaden happy end nie jest potrzebny. Bo (8) bardzo, ale to bardzo moje klimaty; lekkie i zabawne, a przy tym niegłupie. W dodatku osadzone w świecie, w którym moja wyobraźnia czuje się jak w domu. Bo (9) rewelacyjny styl – nie przeczytałem tego opowiadania, ja je pochłonąłem. A jeśli miałbym powiedzieć, za co najbardziej kocham literaturę, to właśnie za te wszystkie perełki, które dosłownie kradną mi czas, sen i zdrowy rozsądek; które kradną mnie.
Emi, Tobie się to udało – ukradłaś mnie.
Tak więc, mimo, że technicznie tekst nieco się potyka, a fabularnie na pewno mógłby być nieco bardziej rozbudowany, i mimo, że przedstawiciel szlachetnego rodu de Gra pojawia się tylko jako retrospekcja – gdzie, do cholery, jest kontynuacja “Czajniczka”, ja się pytam (na razie jeszcze) uprzejmie? – dla mnie ten tekst to twarda dziewiątka.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
I nic, a co?
No właśnie :(
EDIT:
Ale fajnie, teraz mogę sobie komentować opowiadania, których nie czytałem, nie martwiąc się, że takie coś sztucznie nabije mi punkt w grafiku – wolność!
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Przeca poprawiłem, się czepiacie…
No, wychodzi, że najwredniej ocenia ten, kto betował… Heh, taki tam drobny paradoks. ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
No to jeszcze troszeczkę popracuj nad formułką. No, ostatni wysiłek. Dasz radę! ;-)
Babska logika rządzi!
Nie rozumiem :-(
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Ty bierz przykład z Bemik i Alex, a nie z Cienia (no offence).
Babska logika rządzi!
Jeżeli wyszukiwarka nie radzi sobie z oceniam tekst vs tekst oceniam…
Akhem. :-)
Ja cię proszę. ;-) wtedy googielek i inurl.
Tekst oceniam na 7. Lepiej? ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Googielek pewnie jakoś da radę. Ale ctrl + f może zgłupieć.
No! Beryl na pewno będzie zachwycony.
Babska logika rządzi!
No cóż, Tobie łatwiej jest zapisać formułkę odpowiednio, niż mnie potem się bawić w jej szukanie, jeżeli będzie zapisana inaczej :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
…
…
…
Tekst oceniam na 9.
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Jak dla mnie świetne opowiadanie. Lekkie i z przymrużeniem oka. Jestem pod dużym wrażeniem. Fajny styl pisania.
Tekst oceniam na 9
Jagiellon jest za młody stażem, ale Ty, Cieniu Burzy możesz zgłaszać teksty do nominacji piórkowej – dałeś 9 i tego nie zrobiłeś? Czyżbym widział jakąś niekonsekwencję? :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Dziękuję bardzo, Jagiellonie :) Skoro tak CI się podobało, zajrzyj i na inne moje teksty :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Bo to dragoneza, berylu, więc Cień nie mógł :)
EDIT: Tak jest berylu! Się wie! Się poprawię! O wstydzie, już nigdy dodawać nie będę.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Dokładniej jeszcze – teksty z Dragonezy nie powinny być zgłaszane do piórek – tak jest w regulaminie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Jezu, ale ze mnie głąb. Dobra, nic nie pisałem :)
EDIT: A… a Ty, Emelkali, edytuj komentarze, zamiast dodawać jeden po drugim, o! :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Swoją drogą, ile razy widziałeś, berylu, żebym nominował jakiś tekst do piórka? Mam swoje zaściankowe, zupełnie nielogiczne poglądy w tej kwestii i na razie zwyczajnie się w to nie bawię. Pewnego dnia jednak się złamię, wiem o tym.
Żałuję, że nie dojrzałem do tej decyzji w zeszłym miesiącu. Przy okazji piratów była cała kupa tekstów, które chętnie bym nominował (w tym i ten o Chudym Dudku), zwłaszcza, że część z nich przeszła niemal bez echa… Ale że jestem pipa, to nic z tym nie zrobiłem i teraz mam wyrzuty sumienia.
A tekst ładny, wspominałem już?
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Emelkali możesz być pewna, że zajrzę do innych tekstów. Gwarantuję Ci, że niebawem wezmę się za Werdeański Czajniczek, bo jak mniemam napisany jest w podobnej konwencji.
Kiedy ostania kropla spłynęła z syreniego ogona, ten w jednym momencie zmienił się w długie, szczupłe nogi.
Prequel? :( Nie lubię prequeli, bo rzadko czymś zaskakują, i ten, niestety, nie stanowi wyjątku. Kiedy tylko dwaj zalotnicy stanęli przed królewną, pomyślałem: noo, to mamy Pierwotnego Maga, który rzuci na smoka klątwę, by wyeliminować konkurencję, i po napięciu. Nie żebym się nudził. Bynajmniej. Język, po Twojemu, Gosiu, bez zarzutów, elegancki wręcz; pikantne opisy pikantnych czynności; udana zabawa z porzekadłami – wszystko to na plus. Czytało się przyjemnie, choć nie aż tak jak Werdeański Czajniczek, któremu z czystym sumieniem dałbym dziewiątkę i nominację do piórka, więc…
Tekst oceniam na 7.
Pozdrawiam.
Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper
Ja wiem, że to jest element tego typu opowiadań, element epoki, wieków średnich, wręcz poprawny zabieg. Ale mnie to nuży i nudzi i opowiadanie jest dla mnie nie do przebrnięcia. Przez okrutny szowinizm i seksizm. Tyle.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Przeczytałam jednym tchem. Lekkie i przyjemne opowiadanie. W kilku miejscach też mnie rozbawiło. Smok nietypowy i niezwykły przez ciągłą chuć. ;)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Bardzo dobre. Przyjemnie się czytało. I zgadzam się, że główny bohater to kawał egoistycznego sukinsyna :)
Tekst oceniam na 8.
W sumie poza byciem betą, to nie wypowiedziałam się na temat tekstu jako zwykły czytelnik, czyli mniej upierdliwie :P
Przyjemny tekst, bardzo wesoły, wciągający, czyta się jednym tchem. Tylko brakowało mi w niem jakiegoś elementu “cięższego” – wszystko trochę zbyt łatwo, po sznurku smokowi idzie, a rozterki wewnętrzne to takie orzeszki, na które główni bohaterowie mają uczulenie ;)
Tekst oceniam na 8. I uważam za poważną konkurencje :P
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
nie mógł zaspokoić swych żądzy
żądz
Mało to król nasz musi się nagibać, co by nikt nam wojny nie wypowiedział
coby
Mamusia zawsze powtarzała, że nieładnie jest podsłuchiwać.
A tato dodawał: zwłaszcza cudzych myśli
nieładnie jest podsłuchiwać cudze myśli
Ojciec znów będzie niezadowolony. Cóż, trudno. Sam niech się żeni z jakimś wielkim półgłówkiem
Sam niech sobie wychodzi za (mąż za) jakiegoś wielkiego półgłowka
I właśnie wtedy dojrzał tą, której brakowało mu do ideału
tę
Nie znalazłem nic równego ciebie, pani
godnego?
nie zastanawiał się, czy nazywanie domem dziesiątek jaskini
jaskiń
Potem sięgnął do sakwy. Wyciągnął zeń artefakt
z niej
Nie powiedziałbym o Twoim pisaniu, że jest językowo całkiem przyzwoite. Moim zdaniem jest więcej niż przyzwoite. Kilka potknięć to rzecz zaniedbywalna, która w dłuższym tekście może się przydarzyć każdemu. O wiele bardziej liczy się umiejętność doboru słów i czucie frazy. A z tym – według mnie – jest u Ciebie świetnie (co stwierdzam nie tylko na podstawie tekstu powyżej). Dlatego doskonale mi się to opowiadanie czytało.
Sama historyjka, co prawda, niczym mnie nie zaskoczyła specjalnie. Niemniej okazała się przyjemna i zabawna. Podobała mi się. Zdecydowanie.
Tekst oceniam na 8.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Bogusławie – cóż, szkoda… ;)
c21h23no5.enazet – takie już mam teksty. Szowinistyczne do bólu :)
Morgiano, Zygfydzie – dziękuję.
Tenszo, słonko, tym razem nie wiem, kto wygra. Żal mi Loży. Przeczytać tyle tekstów, Jezus Maryja! Ja chyba nie zdołam :) Mimo to nie sądzę bym była dla Cię konkurentką :)
jerohu – ależ bardzo dziękuję. I za łapankę i taki komplement :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
A ja tam sądzę, że jesteś, chociaż faktycznie zarówno wyniki jak i termin wyłonienia ich pozostają dla mnie wielką niewiadomą ;)
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Weźcie się za czytanie wszystkich tekstów, to coś się rozjaśni. Może nawet jedno i drugie. ;-p
Babska logika rządzi!
O w mordę, c21h23no5.enazet, jeżeli poziom czujności światopoglądowej przesłania możliwość dostrzeżenia, że stereotyp jest jednocześnie kpiną, to może czas w owej czujności wyrąbać sporawą dziurę widokową, a przy okazji trochę w środku przewietrzyć? :-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Rybo
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ja, jak i bemik… uważam, że to było cudne, Rybko. No nie, żebym była subiektywna… ale było cudne.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Dziękuję, dziewczyny, chociaż powiem szczerze – nie rozumiem za co te komplementy. Wydawało mi się, że to takie zdroworozsądkowe jest, że aż naturalne. Ale wyrazy poparcia od pań zawsze chętnie przyjmuję, więc nie mam zamiaru narzekać ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Jakkolwiek motyw królewny wzdragającej się przed zamążpójściem i w związku z tym dręczącej fatygantów trudnymi, wręcz niemożliwymi do wykonania zadaniami, jest tak stary jak same baśnie, to w tym opowiadaniu nie razi wtórnością. Wręcz przeciwnie, wzbogacony o wątki charakterystyczne dla twórczości Autorki sprawia, że opowieść czyta się nie bez przyjemności.
Gdzieś tam…A ona tego wymarzonego… – Brak spacji po wielokropku.
…podejmował mądre decyzje, krajem rządził uczciwie, bogactw mu pomnażał. – …bogactw mu przysparzał. Lub: …bogactwa pomnażał.
Wstała, podeszła do stołu i wzięła z niego duży drewniany kuferek. – Kuferek nie może być duży, jako że z definicji jest mały. ;-)
Siermiężność pudełka kontrastowała z bogactwem biżuterii zdobiącej trzymające go dłonie. – Dłonie trzymały tego pudełka?
Siermiężność pudełka kontrastowała z bogactwem biżuterii, zdobiącej trzymające je dłonie.
Pudełko jest rodzaju nijakiego.
…diament leżący w jedwabnej pierzynce. – Pierzynka, jak sama nazwa wskazuje, nie jest z jedwabiu, a z pierza.
Jeśli coś leży w pierzynce, to raczej tego nie widać.
Najdoskonalszy diament Krainy, wydobyty w naszych kopalniach… – W ilu kopalniach wydobyto jeden kamień?
I rani moje uczucia nie fakt, że odwiedzasz mnie za potrzebą. – A moje uczucia, gdyby ktoś odwiedzał mnie za potrzebą, byłyby zranione jak cholera. ;-)
…wyszeptał, a potem szybko dodał :– Użyczysz mi jej? – Zbędna spacja przed dwukropkiem, brak spacji po dwukropku.
Smok niechętnie otworzył oczy i przyjrzał się konkurentowi w milczeniu. – Wcześniej nie było żadnej wzmianki, że odbywają się zawody w milczeniu. ;-)
Pewnie miało być: Smok niechętnie otworzył oczy i w milczeniu przyjrzał się konkurentowi.
A dziewczyna usiadła po prawicy pustego ojcowskiego fotela… – Czy fotel istotnie miał ręce, w tym szczególnie prawą? ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
I jak zwykle… człek se umyśli, że idealnie, a przyjdzie regulatorzy i co? I frytki :P
Dzięki bardzo, już poprawione :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Poprawianie to było do 15 stycznia, potem należało odłożyć długopisy. :-(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
OK, to już poprawiam poprawione :)
A… i ona świadomie grą słów operowała… z tą potrzebą.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Iść za potrzebą, jest związkiem frazeologicznym i znaczy tyle samo, co udać się do wychodka w wiadomym celu. Nie wierzę, że Arunia miała na myśli robienie kupy? ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajne opowiadanie. Podobało mi się bardziej niż te historie z krasnoludem i magiem. Na plus trzeba zaliczyć raczej nietypowe dla smoka zajęcie jakim jest walka o rękę księżniczki. Opowiadanie ma odpowiednie tempo, jest porządnie napisane. A – no i te wstawki z radami rodziców tworzą pewien rytm opowieści.
; )
I po co to było?
Dziękuję, Syf.ie :) Żal, że Sodi i Yasa Ci się nie podobają, ale pewnie, jak wielu, masz przesyt krasnoludów… I tej wersji będę się trzymać ;)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Przeczytałam. Opowieść niegrzeczna, sprawnie napisana, z całkiem sympatycznym bohaterem, a przy tym smokiem nie do końca klasycznym : ) Akurat sobie siedzę i uprzyjemniam czas w pracy : )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dziękuję, Joseheim. Polecam się :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
O, kolejny erotyk spod pióra Emelkali. Kolejny dobrze napisany.
Smok – Jose i Syf słusznie (jak zazwyczaj) prawią – rzeczywiście całkiem oryginalny; zamiast pilnować skarbów lub/i niszczyć wioski, grzmoci prawie wszystko, co ma cycki i dwa naturalne otwory w okolicach międzynoża. W Twojej wizji nawet syreny muszą posiadać nogi, by miały co przed smokiem rozkładać, no, no. ;) No i do tego smoczy rodzice są… tacy przezabawnie ludzcy. ;)
Bawiłem się dobrze, dzięki, Emelkali!
Sorry, taki mamy klimat.
Sethraelu, dziękuję.
Ja tylko nie pojmuję, dlaczego wszyscy, wciąż i wciąż, twierdzą, że ja erotyki piszę. No, kurcze, nie rozumiem.
;)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Ech, i co ja mam napisać pod takim nawałem komplementów?
To może tak: doceniam warsztat, jest naprawdę bardzo dobry. Ale to nie moje klimaty. Znużył mnie nawet nieco ten tekst, jak już wiesz – zdecydowanie wolę Twoje kameralne opowieści.
Ech, Ocho, znużyło? O rany…
Serce boli ;)
Ale dzięki za docenienie warsztatu :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Oj tam, oj tam, akurat boli. ;) Wiesz, jak to jest – teksty, które podobają się wszystkim, są jakieś podejrzane. A na mnie tego typu rozrywkowe fantasy właśnie w ten sposób działa – szorta jeszcze chętnie przeczytam, dłuższe opowiadanie – no, nuży.
Ale to już raczej wina mojego sztywniactwa, nie Twojego tekstu. :)
Muszę przyznać, że początek zupełnie mi nie podszedł – miało być zabawnie, a wrażenie odniosłem całkiem inne. Ale: dalej było na szczęście lepiej, i to dużo lepiej. I mimo niezbyt dobrego pierwszego wrażenia, dalsza część opowieści była lekka i przyjemna; przytaczanie rad rodzicielskich w konkretnych sytuacjach, budowanie intrygi dotyczącej starań dwóch konkurentów o rękę panienki, świetna scena miłości na plaży i przezabawne zakończenie – wszystko to sprawiło, że zapomniałem o wstępie i mogłem miło spędzić czas przy lekturze Twojego opowiadania.
:-)
Bardzo się cieszę, domku, że mogłam umilić Ci czas. Polecam się na przyszłość ;)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Ciepłe poczucie humoru, sympatyczne punktowanie historii rodzicielskimi napomnieniami. Tylko ta scena hmmmm… łóżkowa z syreną według mnie zbędna. Oryginalny, bo nie ludzki punkt widzenia.
Babska logika rządzi!
Fajne :)
Przynoszę radość :)