- Opowiadanie: alabert - Tylna straż (cz. II)

Tylna straż (cz. II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tylna straż (cz. II)

 

 

-Jest gorzej niż myślałem– mruknął pod nosem Gebir, gdy jego oddział przekraczał bramę klasztoru Tynicum.

Na dziedzińcu klasztornym kłębiło się mnóstwo kobiet, dzieci i mężczyzn.

Jeźdźcy, dziewięciu rycerzy, zabójca umarłych i kapłanka od razu rzucali się w oczy.

 

-Witaj Adalbert. Czekałem na ciebie.

Zabójca umarłych odwrócił głowę w kierunku dobiegającego głosu. Zsiadł z konia.

-Witaj Zmyren. Co ty tutaj robisz? – Adalbert był naprawdę zdziwiony. Myślał, że już wszyscy zabójcy umarłych przekroczyli rzekę Skawynie. Główna rzeka królestwa Skawynii, dawała swą nazwę całemu królestwu, które dzieliła na dwie części. Właściwie od dziesięciu lat Skawynia była księstwem. Syn zmarłego króla nie mógł się koronować, bo zaraz po śmierci króla wojska Tissotum zajęły Lublinensum, a tylko tam mogli się koronować królowie Skawynii. Na szczęście dla Skawynii królowie Tissotum nie ufają Delvinie, w związku z tym na czas wojny Skawynii z Delviną, zaprzestali działań wojennych. Ściślej mówiąc była to decyzja nie tyle królów, co rady baronów. Tissotum, choć formalnie jest monarchią, w której rządzi dwóch królów dziedzicznych, to faktyczną władzę sprawuje tam rada baronów, co powoduje, że w praktyce Tissotum jest republika oligarchiczną.

Wszyscy zabójcy umarłych mieli udać się na prawy brzeg rzeki. Wojska Delviny już podchodziły do rzeki. Praktycznie cała lewobrzeżna części Skawynii była już w rękach wroga. Broniły się tylko nieliczne twierdze, jak Calwarinum. Zmyren i Adalbert byli najprawdopodobniej jedynymi zabójcami umarłych po tej stronie rzeki.

– Rada wysłała mnie abym cię eskortował do klasztoru w Barcinum.

– Eskortował?– Adalbert wiedział, że właściwszym słowem byłoby „doprowadził”, ale Zmyren zwykle starał się być uprzejmy wobec „eskortowanych” przez siebie ludzi.

-Dzisiaj jeszcze przenocujemy w Tynicum i jutro rano skoro świt ruszamy w drogę. – Zmyren uśmiechnął się. Uśmiech był szczery, faktycznie obaj zabójcy umarłych naprawdę przyjaźnili się.

– A co rada naszego zakonu chce omawiać podczas wojny?

– Chcą omówić sprawę Apokalipsy Muriela.

– No tak, mogłem się tego spodziewać– Tym razem Adalbert się lekko uśmiechnął.

Apokalipsa Muriela, jedna ze świętych ksiąg mówiła o końcu czasów. Jednak właściwie nikt nie wiedział, co oznacza „koniec czasów”. Jedni uważali, że chodzi o koniec istniejącego ładu inni, że o koniec całego świata. Jak to zwykle bywa, podczas wojny, Apokalipsa Muriela stawała się jedną z najczęściej czytanych ksiąg. Adalbert był zaś jednym z lepszych teologów zajmujących się interpretacja tej księgi, pomimo, że Zakon Góry był uważany za schizmatycki to jednak większość zakonów uznawała autorytet Adalberta w interpretacji tej księgi.

 

 

– Musimy przygotować klasztor do obrony!- Kapral był coraz bardziej zirytowany postawą opata, który wydawał się nie rozumieć jak wygląda sytuacja.

-Klasztor jest przede wszystkim klasztorem. Jak żołnierzu chcesz uczynić z klasztoru twierdzę bez załogi i żywności?– Opat wpatrywał się w Gebira.

– Sytuacja jest trudna, ale myślę, że jest nieco zapasów, a część mężczyzn i zakonników nadaje się do noszenia broni. – Już spokojniej kontynuował Gebir.

– Synu, a jak długo chcesz się bronić? I co dalej? – Kontynuował opat.

Gebir znów się wkurzył. Opat doskonale widział, że Gebir jest Elfem, a Elfy z południa były monoteistami. Kapral zawsze się irytował, gdy któryś z kapłanów albo kapłanka zwracała się do niego „synu”. Dlatego tez polubił Emilię, pomimo, ze była kapłanką nigdy nie zwróciła się do niego owym protekcjonalnym „synu”. W ogóle nie poruszała tematów religijnych.

– Wielebny opacie– odezwała się Emilia, która dotąd przysłuchiwała się rozmowie siedząc pod oknem, z nogą założoną na nogę obserwowała jak dwaj zabójcy umarłych rozmawiają na dziedzińcu– O ile dobrze się orientuję, to klasztor został ufundowany przez wojewodę. I o ile pamięć mnie nie myli, w fundacji był zapisany warunek, że na wypadek wojny, klasztor staje się twierdzą, a zakon jest zobowiązany do wszelkiej pomocy obrońcą? Kapral jest najwyższym stopniem żołnierzem w klasztorze stąd ma prawo przejąć dowodzenie nad twierdzą. Mylę się?– Mówiąc to Emilia doskonale wiedziała, jakie są warunki fundacji. Nie wiedziała, dlaczego opat nie chce się bronić w twierdzy, ale wiedziała, że nigdy otwarcie nie wystąpi przeciw rozkazom wojewody, bo to oznaczałoby, ze jest buntownikiem. Zaś opat ani kapral nie wiedzieli, dlaczego kapłanka nakłania do obrony. Emilia zaś nie miała zamiaru zdradzać im swoich motywów.

– Dobrze, kapralu przygotuj obronę. Poinformuje braci, że zakon staje się twierdzą.– Opat mówiąc to wydawał się być zupełnie obojętny.

– Ymka, idź na dziedziniec i wybierz z dwustu mężczyzn zdolnych do walki.– Kapral zwrócił się do żołnierza, który wydawał się być bardziej zainteresowany kapłanka niż rozmową kaprala z opatem.

– Tak jest! – Odpowiedział krótko Ymka i ruszył na dziedziniec. – Czarno to widzę– mówił do siebie w myślach. Wiedział, że kapral potrafił dokonać wiele, wiedział, że fakt, iż Gebir nie jest już kapitanem wcale nie zmniejszył jego zdolności ani dowódczych, ani taktycznych. Ale wiedział tez, że nawet legendarny geniusz zdegradowanego kapitana nic nie zdziała w takich okolicznościach.

– Z tej sali będziemy dowodzić obroną– Oznajmił kapral.

– Będziesz dowodził, synu. – Poprawił go opat. Gebir mógł rzucić jakąś złośliwą uwagę w stronę opata, ale nie chciał otwartego konfliktu z opatem.

– Tak, będę dowodził– zupełnie spokojnie odparł kapral.

– No, to skoro wszystko ustalone przejdę się po dziedzińcu– Mówiąc to Emilia wstała i bez dalszych wyjaśnień wyszła na dziedziniec.

 

Adalbert siedział pod murem, pijąc piwo zobaczył jak w jego stronę idzie kapłanka Uriela. Zmyren uśmiechnął się pod nosem widząc Emilię.

– O, jakaż niespodzianka! Myślałem, że kapłanka Uriela pozostanie w klasztorze, a tymczasem zaszczyca nas swoja obecnością– Mówiąc to Zmyren miał uśmiech na twarzy.

– A mógłbyś się zamknąć. – Emilia nie miała ochoty na złośliwości zabójcy umarłych.

– Siadaj. My ze Zmyrenem jutro ruszamy w dalsza drogę.– Mówiąc to Adalbert zrezygnował z zachowywania pozorów. Choć gdyby ktoś usłyszał, że zabójca umarłych zwraca się do kapłanki na „ty”, byłby mocno zdziwiony, ktoś, ale nie Zmyren.

– Jadę z wami. Zakładam, że jedziecie do Barcinum.– Emilia, nie tyle zakładała, co doskonale wiedziała, że w Barcinum zbiera się rada Zakonu Góry, ale faktycznie domyślana się tylko, że tematem dyskusji rady będzie Apokalipsa Muriela.

– Narobicie sobie kłopotów– Zmyren nalał piwa kapłance. Faktycznie „przyjaźń” Adalberta z kapłanką Uriela nie była mile widziana, ani przez Zakon Góry, ani przez Zakon Uriela. Jednak Zmyren nie mógł zabronić Emilii podróży w ich towarzystwie. Rzeczywiście miał doprowadzić Adalberta do Barcinum, ale Adalbert nie był jego więźniem, ani w żaden sposób nie trącił swoich praw. Po prostu Adalbert miał dość uciążliwy zwyczaj niestawienia się na posiedzenia rady Zakonu Góry, co niektórzy poczytywali jako wyraz „buntowniczej natury”, a faktycznie Adalbert opuszczał posiedzenia rady, bo zwyczajnie się na nich nudził. Nie pełnił też żadnej funkcji w Zakonie Góry, był zwykłym zabójcą umarłych. Jedyne, co go wyróżniało, to to, że był znawcą Apokalipsy Muriela, a jego interpretacja tej księgi była przyjmowana nawet w Zakonie Uriela czy Peruna Gromowładnego. Co też wcale nie było takie dziwne. Każdy zakon uznawał święte księgi i miał swoich teologów, nawet uważany przez pozostałe zakony, za schizmatycki Zakon Góry. Adalbert tylko rozwinął koncepcje swojego mistrza Fildeusa.

– Dobrze możesz z nami pojechać. Gebir pewnie zostanie?– Adalbert puścił uwagę Zmyrena mimo uszu.

– Taa… Nasz kapral będzie bronił twierdzy.– Emilia pomimo wszystko polubiła tego dziwnego elfa.

Właśnie zamykano bramy klasztoru Tynicum, a właściwie już twierdzy. Gebir wydawał jakieś polecenia, których ani kapłanka, ani zabójcy umarłych nie słyszeli wyraźnie. Widzieli tylko, że żołnierze wydają mężczyzną broń, która była w magazynach klasztoru. Kapral podzielił mężczyzn na grupy po dwadzieścia pięć osób, każdą taką grupą dowodził jeden żołnierz. Ponieważ było siedmiu żołnierzy, to liczba obrońców wynosiła sto siedemdziesiąt pięć mężczyzn. Gebir dowodził całością. Z dwudziestu chłopa zajmowało się gotowaniem smoły i oleju, aby przywitać wojska Delviny. Jedyny problem to łucznicy i brak zapasów.

Ymka szukał wszystkich, którzy mieli kiedykolwiek kontakt z łukiem czy kuszą. Doskonale wiedział, że chłopi często kłusują, i faktycznie po czterech godzinach żebrał grupę dwudziestu łuczników, no może nie tyle łuczników, co ludzi, którzy umieli posługiwać się łukiem, a to jednak jest pewna różnica.

Słońce zachodziło, obrona Tynicum była taka, jaka była, ale innej już nie będzie…

*

O cały dzień drogi od Tynicum, była rozległa polana, zwana przez miejscowych diabelską. Właśnie dojeżdżał do niej sierżant chorągwi smoka. Jeryk, bo tak miał na imię sierżant, zatrzymał się, przez chwile obserwował polanę. Nikogo nie zauważył. Nikogo żywego, bo polana była usiana trupami. Zsiadł z konia, powoli, ostrożnie jakby nie chcąc budzić śpiących, zbliżył się do martwych żołnierzy.

-Cholera jasna! Cholera, cholera…– Przez chwile stał i patrzył. W blasku zachodzącego słońca dostrzegł złote płaszcze i godło chorągwi smoka na tunikach poległych żołnierzy. Było z dwieście trupów. Kruki już zaczęły ucztę. Na brzegu polany dostrzegł leżących rzędem ludzi jedynie w białych koszulach. Podszedł do nich. Było to około czterdziestu mężczyzn, ręce mieli skrępowane z tylu, leżeli twarzą do ziemi. Jeryk podszedł do pierwszego z nich, obrócił go na wznak. Usiadł obok, trzymając w rękach głowę zabitego. Miał poderżnięte gardło. Zabity to Erylion, porucznik z chorągwi smoka, elf. Wszyscy ze skrępowanymi rękami to elfy z chorągwi smoka. Musieli dostać się do niewoli. Zdjęli im płaszcze, tuniki, kolczugi, skrępowali ręce i poderznęli gardło. Widać, że pozostali zabici zginęli w boju. Elfy z północy walczący u boku Delviny tak traktują swych pobratymców z południa walczących w chorągwi smoka. To zapłata za rzeź sprzed pięciu lat, której dopuściła się chorągiew smoka. Faktycznie elfy z chorągwi smoka nie brały udziału w tej rzezi. Rzezi dokonała część jednej brygady chorągwi, zresztą wbrew rozkazom hrabiego Minora, dowodzącego chorągwią. Była to brygada Gyyrla. Pięć lat temu, gdy kilku żołnierzy z Gyyrla chciało powiesić elfki z jakiejś wsi, to właśnie porucznik Erylion ze swoimi ludźmi, w obronie elfek, wybił ludzi z Gyyrla. Później, na rozkaz hrabiego Minora ścigał pozostała cześć brygady Gyyrla, aż do śmierci ostatniego z rzeźników. Teraz, po pięciu latach, porucznik Erylion, obrońca elfów z południa, leżał z gardłem poderzniętym przez tych, których bronił, za zbrodnie tych, których ścigał. Ironia losu.

Jeryk ruszył dalej oglądając pobojowisko. Nagle dostrzegł czarną różę na złotym płaszczu. Były to insygnia kapitana. Sierżant podszedł do martwego kapitana. Był to kapitan Dury. Jeryk przykląkł obok martwego, Dury miał niemal w całości odrąbane lewe ramę. W prawej ręce trzymał jeszcze miecz.

-Dziwne– pomyślał sierżant– to, że martwym nie zabrano broni, mógł zrozumieć, że zostawiono kolczugi także, w końcu naprawdę wartościowe były zbroje płytowe, ale buty są skarbem każdego żołnierza, jeszcze nie widział pobojowiska, gdzie zwycięzcy nie zabraliby butów poległym. Tymczasem wszyscy na polanie mieli buty, nawet elfy z poderżniętym gardłem. Widać zwycięzcom się spieszyło. Śpieszyło się na, tyle, że nie zdążyli zabrać butów poległym, ale nie na, tyle, aby nie zdążyli poderżnąć gardeł elfom. Na zemstę, czy to u elfów czy to u ludzi, zawsze jest czas.

*

Jeryk oczywiście nie wiedział, co miało miejsce dwa dni temu…

Dury około północy wracał z namiotu hrabiego Minora.Hrabia rozkazał poczekać mu jeszcze z ludźmi jeden dzień na diabelskiej polanie, później miał się udać bliżej Tynicum. Miał tam spotkać się z oddziałem sierżanta Jeryka.

 

– Przekaż Gebirowi, że został przywrócony mu stopień kapitana. Niech natychmiast wraca do mnie. Sierżant Jeryk został awansowany do stopnia porucznika, a jego poprzednie rozkazy są nie ważne. Niech zostanie z tobą. Rozumiesz, Dury? Poprzednie rozkazy sierżanta są odwołane!- Hrabia Minor mówiąc te słowa miał ponurą minę.– Od tego bardzo dużo zależy. Dury, bardzo dużo.– Minor powiedział to jakby spokojniej, jakby ze smutkiem.

Dury dojechał do polany. Porucznik Erylion dobrze się spisał, straże były wystawione.

 

Jakiś kilometr od diabelskiej polany, erl Sygryd dowodzący delvińską chorągwią Uran, otrzymał informacje, że jakieś dwa i pół tysiąca cubitów od nich znajdują się wojska Skawynii, prawdopodobnie chorągiew smoka. Sygryd wezwał wszystkich dowódców brygad.

– Rano musimy być całą chorągwią na wzgórzu. Dwie brygady zostaną w odwodzie, będzie to brygada smoka i brygada linu. Jeżeli informację, które otrzymaliśmy są prawdziwe to o świcie ze wzgórz zaatakujemy chorągiew smoka. Jedna z dwóch brygad odwodowych obejdzie wzgórze od zachodu i zaatakuje lewe skrzydło Skawynii. Na razie czekam, aż zwiadowcy potwierdzą informację.– erl mówił jak zwykle bardzo spokojnie.

– I znowu będzie zamieszanie, bo pewnie ktoś w sztabie pomyli się przy przeliczaniu metrów na cubity– Tylko pomyślał, ale nie powiedział tego głośno, rotmistrz z brygady smoka, który towarzyszył swojemu dowódcy na odprawie. Faktycznie w Skawynii używano od stu lat systemu metrycznego, opartego na dziesiątkach i setkach. Zaś w Delvinie nadal używano cubitów. Zdarzało się, że przechwycono rozkazy pisemne, w których były podane odległości w metrach, i jakiś niezbyt rozgarnięty oficer w sztabie uznał, że metr to inna nazwa cubita, stąd stwierdzał, że jeden metr to jeden cubit. I zdarzało się, że zwiadowcy udawali się w jakieś miejsce oddalone o tysiąc cubitów i nic tam nie znaleźli. Faktycznie cubit delviński stanowił 0,45 metra skawyńskiego.

– Brygada smoka– ciągnął erl– wy obejdziecie wzgórze i dokładnie cztery godziny od świtu wyjdziecie na skrzydło chorągwi smoka. Chyba nie będzie problemu?

– Żadnego– odpowiedział rotmistrz Fafnir. Oczywiście rotmistrz doskonale wiedział, że problem będzie. Klepsydra, co prawda potrafiła dość dokładnie odmierzyć czas, ale ta sama klepsydra jadąca z jeźdźcem była już o wiele mniej dokładna i mogła pokazać upływ czterech godzin już po trzech godzinach. Zwykle atak zaplanowany z taką dokładnością czasu kończył się masakrą, ale raz na sto udawał się.

Tuż przed świtem brygada smoka wyruszyła, aby obejść wzgórze. Wszystkie informacje zostały potwierdzone. O świcie rozpocznie się bitwa z chorągwią smoka. Brygada smoka ma włączyć się po czterech godzinach. Fafnir wyznaczył czterech żołnierzy do pilnowania klepsydr, i tak na koniec pewnie każda pokaże inny czas, choć czarodzieje odprawili na nich jakieś swoje czary, ale zawsze odprawiali i nic z tego nie wychodziło. Rotmistrz i tak wolał polegać na pozycji słońca niż na klepsydrach.

Minęło może z pół godziny, gdy jeden z żołnierzy wysłanych przodem podjechał do dowódcy brygady.

– Na polanie obozuje około dwustu żołnierzy z chorągwi smoka– mówiąc to do dowódcy brygady, żołnierz spoglądał, co jakiś czas na rotmistrza.

– Można by ich obejść…– Dowódca brygady zaczął się zastanawiać.

– Jeżeli jest ich dwustu, to mamy przewagę trzy do jednego. Wydaje się, że atak byłby lepszy– Rotmistrz mówił to zupełnie spokojnie, choć wiedział, że obejście dwustu żołnierzy wroga to kolejny idiotyczny pomysł dowódcy. Nawet gdyby tamci ich nie zauważyli, to i tak musieliby się liczyć z tym, że w każdej chwili na ich tyłach pojawi się dwustu żołnierzy wroga.

– Czy mamy czas na takie potyczki?– Zastanawiał się dowódca.

– Przy takiej przewadze liczebnej walka zajmie nam najwyżej pół godziny, no może godzinę.– Fafnir miał nadzieję, że baron Hage, który dowodził brygadą smoka, jednak nie zrobi błędu i zgodzi się na atak. Baron Hage dowodził brygadą bardziej ze względu na swoja lojalność niż talenty dowódcze. Sam rotmistrz miał wrażenie, że takie słowa jak „taktyka” czy „strategia” są dla jego dowódcy raczej niezrozumiałe.

– Dobrze rotmistrzu. Przygotujcie brygadę do ataku– Mówiąc to baron widział, że na twarzy rotmistrza maluje się ulga. Hage istotnie nie był geniuszem taktyki, ale znał się na niej, na tyle, aby wiedzieć, że się na niej nie zna. Nie był też nad wyraz inteligentny, ale był na tyle inteligentny, aby wiedzieć, że rotmistrz uważa go za idiotę. I szczerze mówiąc, w ogóle go to nie obchodziło, zresztą cała ta wojna też go nie obchodziła. Kto wie, może gdyby Fafnir wiedział, co naprawdę myśli baron to zmieniłby zdanie na jego temat?

 

– Brygada? Cholera! Przygotować się do obrony! – Kapitan Dury wiedział, że nie zatrzyma całej brygady, ale chciał dać czas hrabiemu Minorowi. Niestety, nie wiedział też, że brygadzie smoka wcale się nie śpieszy. Nie wiedział też, że zaskoczona chorągiew smoka dokładnie w tym samym czasie stara się odeprzeć atak głównych sił delvińskiej chorągwi Uran.

Ludzie Durego w kilka minut byli gotowi do obrony. Porucznik Erylion z dwudziestoma zbrojnymi miał zajść brygadę od tyłu. Oczywiście nie miał żadnych szans na zwycięstwo, ale mógł nieco pokrzyżować plany wrogowi.

Najpierw polanę zalała fala strzał długich łuków. Ludzie Durego byli na to przygotowani, stąd stracił nie wielu żołnierzy może ze dwudziestu. Kapitan postanowił, że tylna straż będzie walczyć konno, co akurat było bez znaczenia. Przy przewadze trzy do jednego na nieufortyfikowanej polanie wynik starcia był przesadzony.

Rotmistrz Fafnir wpadł na polanę na czele stu pięćdziesięciu ciężkozbrojnych. Gdy tylko jego ludzie wyłonili się z za drzew uderzyło na nich osiemdziesięciu ludzi Durego. Sam Dury z setką swoich ludzi pozostał na drugim końcu polany, aby osłaniać tyły i skrzydła walczących. Mniej więcej po pół godziny tylna straż chorągwi smoka pod dowództwem kapitana Durego walczyła już w okrążeniu. Jedynie porucznik Erylion ze swoimi ludźmi próbował szerokim łukiem, od zachodu, wyjść na tył atakującej brygady. Jeźdźcy w gęstym lesie nie poruszali się zbyt szybko. Mniej więcej pięćset metrów na zachód od polany, na której trwała walka, z prawej flanki wyszła piechota brygady smoka atakując ludzi Eryliona. Porucznik zatrzymał konia. Jednym cięciem miecza pozbawił głowy dwóch żołnierzy. Postawił konia dębem, ten upadając na przednie kopyta staranował kolejnego. Uniósł miecz, gdy poczuł ból w lewym udzie. Nie zdążył opuścić miecza, gdy trzech piechurów złapało go od tyłu i ściągnęło z konia. Piechurzy nie mieli zamiaru go zabijać. Widzieli z lewej strony płaszcza srebrną gwiazdę. Wiedzieli, że jest to oficer, więc może się przydać. Czterech ludzi skrępowało mu ręce. Dopiero, gdy zdjęli mu hełm spostrzegli, że porucznik jest elfem. Erylion

dopiero teraz dostrzegł bełt w swoim lewym udzie. Sam nie wiedział jak długo siedział skrępowany w lesie. Obok niego siedziało jeszcze siedmiu jego ludzi, pozostali zginęli.

W tym samym czasie, na polanie Dury walczył z jakimś żółtodziobem. Doświadczony kapitan zauważył, ze jego przeciwnik przy każdym zamach mieczem mocno przechyla się do przodu, tracąc tym samym równowagę. Chłopak miął może z siedemnaście lat, tyle, co syn kapitana. Przy trzecim zamachu Dury uderzył chłopaka lewą ręką, w której trzymał tarcze, chłopak runął z konia. W tym samym czasie kapitan poczuł przeszywający ból w

lewym ramieniu. W chwile później kapitan leżał martwy na polanie.

Gdy na polanę przyprowadzono skrępowanego porucznika było już po walce. Erylion zobaczył może z pięćdziesięciu żołnierzy ze swojej chorągwi siedzących na brzegu polany ze skrępowanymi rękami. Rotmistrz brygady smoka siedział na koniu i mocno się spierał ze swoim wachmistrzem. Po chwili do jeńców podszedł wachmistrz.

-No elfy! Zabijać dzieci i kobiety to potraficie. Teraz dostaniecie zapłatę!- Wachmistrz, który to mówił był elfem z północy. Jeńców elfów rozwiązano zdjęto im płaszcze, tuniki i kolczugi. W samych koszulach skrępowano im ręce. Gdy dwóch żołnierzy podeszło do Eryliona, rotmistrz krzyknął:

– Oficera zostawić!

– Wal się patałachu! Wole zginąć z moimi ludźmi niż patrzyć na twoja gębę, bucu jeden!- Porucznik miał nadzieję, że to wystarczy, żeby zabili go z reszta elfich jeńców.

Baron Hage skinął głową do wachmistrza. Ten, rozebrał Eryliona jak pozostałych.

– Nie podoba mi się ta elfia sprawiedliwość– Fafnir sam się zdziwił, że powiedział to głośno.

– Elfy chcą sobie nawzajem podrzynać gardła? Niech sobie podrzynają. Dopóki trwa wojna niewiadomo, kto jest katem, a kto ofiarą– Hage mówił to zupełnie spokojnie– Dopiero, gdy skończy się wojna wszystko będzie jasne. Zwycięzcy to ofiary, które wymierzą sprawiedliwość swoim katom. Pamiętaj, zwycięzcy nigdy nie mordują, zwycięzcy tylko wymierzają sprawiedliwość.

– A jeżeli to my przegramy– Rotmistrz coraz bardziej dziwił się samemu sobie, że mówi to głośno.

– To i tobie i mnie poderzną gardło albo powiesza nas na jakiejś gałęzi. I zapewniam cię, że rodziny, tych, których mordujemy na tej polanie będą miały gdzieś, to, czy zgadzałeś się na wybicie jeńców czy nie. – Mówiąc to, Hage dopijał kufel piwa. Po ostatnim łyku, nie zsiadając z konia, podał kufel żołnierzowi i zawołał:

-Naszych poległych na wozy, pozostałych jeńców związać i z wozami dostarczyć do obozu! Wachmistrzu! Weźcie dziesięciu ludzi do eskorty.– Baron wszystkie te polecenia wyrzucał z siebie niemal na jednym oddechu– Ruszać się! Już dość czasu zmarnowaliśmy! Musimy zdążyć do Syrinelium.

 

*

Jeryk zdjął płaszcz i tunikę. Bez barw chorągwi mógł go ktoś wsiąść za najemnika. Ściągnął też swoja zbroję. Sierżant służył w brygadzie pancernej, więc miał zbroje płytową. Jednak taka zbroja była cenna i rzucała się w oczy, wiec włożył kolczugę, którą znalazł leżącą na polanie. Pewnie należała do któregoś z zamordowanych elfow.

-Jedynymi ludźmi, którzy noszą barwy chorągwi smoka pozostał Gebir ze swoja drużyną– Pomyślał sierżant. Jednak Jeryk mylił się. Z chorągwi smoka pozostała jeszcze jedna brygada, która po bitwie pod Syrinelium przedziera się na wschód, za rzekę.

Jeryk ruszył na zachód. Nie ważne czy chorągiew istnieje czy nie. On wykona swój rozkaz.

Wolał opuścić polanę jak najszybciej, zanim jacyś żołnierze Delviny wrócą po buty poległych. Nie jechał drogą, ale jakieś dziesięć metrów od drogi, lasem. Było to na tyle daleko od drogi, że nikt go z niej tak łatwo nie wypatrzy, a jednocześnie na tyle blisko żeby się nie zgubić i widzieć, co się na drodze dzieje. Jechał tak całą noc. Gdy zaczęło wschodzić słońce pojechał w głąb lasu. Uwiązał konia, rozsiodłał go i położył się spać.

*

W Tynicum Adalbert, Zmyren i kapłanka Uriela osiodłali konie.

-Życzę powodzenia. Uważajcie na siebie– Mówiąc to kapral poklepywał po karku konia Adalberta.

– Ty też uważaj na siebie. Powodzenia kapralu.– Po tych słowach Adalbert ruszył w kierunku bramy. Zanim powoli jechał Zmyren, Emilia została nieco z tyłu, wpatrywała się w coś. Zmrużyła oczy, zrobiła zamyśloną minę, ale po chwili ruszyła za zabójcami umarłych.

-Powodzenia kapralu!- Pomachała z uśmiechem do elfa.

Emilia jechała za Adalbertem i Zmyrenem. Szumiało jej nieco w głowie. Po pierwsze spała tylko trzy godziny, a po drugie wypiła tyle, co Adalbert, czyli sporo za dużo. Pomimo, że słońce dopiero wstawało już było gorąco, a jej czarny habit i czarny płaszcz nie był najlepszym ubiorem na upalny dzień. Co prawda wjeżdżali w las, który chronił przed słońcem, ale za jakieś dwa kilometry czekała ich jazda gościńcem w otwartym polu. Zmyren był milczący. Myślał o tym, jak jakiś miesiąc temu omal nie zginął. Zatrzymał się wówczas w gospodzie przy lesie Nobigram. Zdziwiło go, że jest jedynym gościem, ale cóż czasy nie spokojne. Właścicielką gospody była kobieta, dość ładna, w bliżej nieokreślonym wieku. Dopiero drugiego dnia, gdy szykował się do odjazdu, coś go zaniepokoiło.

– Cholera, starzeję się.– Powiedział do siebie, na myśl o tych wydarzeniach.

– Co?– Nie dosłyszał Adalbert.

-Nic, gorący dzień….– Zmyren nie miał ochoty dzielić się swoimi myślami z innym zabójcą umarłych, nawet z Adalbertem.

 

 

*

-Taaa….

– Możemy go awansować.

-Taaa….– Powtórzył erl Sygryd.

-Hage jest idiotą. Kiedyś przez niego zginie cała brygada. – Odo, zastępca Sygryda, nie ustępował– Kilka dni temu złapaliśmy posłańca, przy którym znaleźliśmy listy o uchodźcach. Wynikało z nich, że uchodźcy są dwa kilometry od brygady barona Hage, a ten idiota uznał, że dwa kilometry to dwa tysiące metrów, czyli dwa tysiące cubitów! Wysłał tam oddział, nic nie znalazł i wrócił! Awansujemy go, przeniesiemy do sztabu, i nikomu nie zaszkodzi.

-Hm…ale w bitwie nigdy nie pomylił metrów z cubitami. A jego brygada ma najmniejsze straty w całej chorągwi. Pod Syrinelium spisał się wyśmienicie– Erl Sygryd bronił barona, choć wcale go nie lubił.

– To zasługa jego rotmistrza, a nie barona– Odo dolał sobie wina.

-Hm…., wiesz? Albo rotmistrz jest większym geniuszem niż myślimy, albo baron wcale nie jest takim idiotą, za jakiego chce uchodzić– Mówiąc to erl otarł pot ze swoich krótkich włosów. Ściągnął czarną tunikę, pod która nie miał zbroi i usiadł wygodnie na fotelu.

Tak. Erl nie był idiotą. Wiedział, że Hage nie zna się na wojaczce, a już na dowodzeniu brygadą w ogóle. Tylko, że wszyscy to wiedzieli, książę Frejr również. Tymczasem Frejr w nagrodę za wierną służbę wysłał barona Hage do chorągwi Uran, najlepszej chorągwi Delviny, o której było wiadomo, że będzie walczyć w najważniejszych bitwach. Mało tego rozkazał, aby baron dowodził jedną z brygad. Erl był przekonany, że w pierwszej bitwie cała brygada zostanie wybita, czy książę Frejr był tak naiwny, żeby tego nie wiedzieć? Raczej nie.

Jednak Hage słuchał swoich rotmistrzów, szczególnie jednego– Fafnira. I brygada smoka okazała się najlepsza brygadą chorągwi Uran.

Nie, Sygryd nie jest tak głupi żeby wchodzić w drogę Frejrowi. Hage musi dowodzić brygadą.

Ale nie jest też taką świnią, żeby ułatwić sprawę Frejrowi. A baron najwyraźniej nie jest takim idiotą, za jakiego go mają, i doskonale wie, że wystarczy jeden błąd i albo zginie razem z brygadą, albo straci brygadę, a wtedy można go oskarżyć o złe dowodzenie, albo nawet o zdradę i straci głowę.

Jedno tylko nie dawało spokoju erlowi, co takiego zrobił baron, albo, co takiego wie, że książe chce go zabić? I dlaczego Frejr na tyle boi się barona, że bawi się w takie podchody zamiast po prostu kazać go ściąć?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Szału nie ma, ale przyjemnie się czytało. Nie zanudzasz, akcja ładnie się rozwija.

Ja chyba jakiś inny jestem, bo mnie się podoba. Widzę że pomysł jest, i konkretna wizja tego co chcesz napisać. Dobry materiał na książkę. Twój pech polega na tym, że Sapkowski był pierwszy i tracisz wiano pioniera.
Szał nie musi być. Wiekopomne dzieło pojawia się raz na 50 lat. Nie ma co wymagać super/hiper od każdej książki. "Straż" jest dobra (jak dotąd).
Najbardziej razi mnie interpunkcja, a głównie przecinki zamiast kropek i na odwrót, nieporozdzielane zdania i brak akapitów. Tekst nie jest już nowy (jak na NF), ale ocenię. Dam 4

Nowa Fantastyka