- Opowiadanie: Nitgis - Gevahra cz. I

Gevahra cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gevahra cz. I

GEVAHRA

 

Prolog

Świat pozostał okrutny. To normalne. Taka jest jego natura. Lecz ta gorsza, ciemna strona zniknęła. Cieszmy się tym, bo jeszcze niedawno było inaczej. Zgodzicie się ze mną po wysłuchaniu historii, której echa z pewnością już do Was docierały. Historii, którą opowiadałem wielokrotnie i którą opowiem ponownie tutaj, na tym zrujnowanym skwerze w Khullangel – niegdyś sercu morskiego handlu. Historii o przemianie i nadziei. Historii o człowieku, którego kochałem. Historię okrutną…

 

W 3124 roku Złotej Ery nikt już nie pamiętał o Starych Zasadach. O Honorze, Godności, Odwadze i im podobnych. Dawno zapomniano o czasach stali i ognia, kiedy po świecie chodzili bohaterowie, gotowi poświęcić życie w imię Zasad. Zapomniano o Wierze i modlitwach, zaprzestano przekazywania opowieści o przodkach, a księgi i manuskrypty zaginęły. W roku 3124 królowała wolność od reguł, a dawni bohaterowie stali się symbolami, którymi płacono za ludzkie umysły.

Powolny niegdyś, niemal stojący świat rozpędził się do prędkości, w której mijane osoby były tylko pasmami mniej

lub bardziej jaskrawych kolorów. Pojawiła się technologia, a za nią Nowa Rozrywka, którą garstka małych umysłów sprzedawała po to, by cieszyć się nią jeszcze bardziej niż inni.

Po świecie już od dawna nie poruszano się konno. Nawet pojazdy oparte o silnik tłokowy zniknęły. Ich miejsce zastąpiły maszyny wprawiane w ruch dzięki odrzutowym turbinom, kontrolowanym za pomocą filtrów Daggenheima.

Odkąd krasnolud Maylor odkrył metodę nadawania obrazom ruchu, zaprzestano czytywania powieści czy poezji. Ich rolę zastąpiły projektory wyświetlające ruchome historie, fascynujące występującymi w nich nowoczesnymi ślizgaczami, czy innymi wytworami techniki.

Nielicznych mędrców czy kapłanów Wiary słuchało już niewiele osób. I mało kto brał na poważnie ich ostrzeżenia,

że to dopiero początek, że ludzie, elfy, krasnoludy i inne stworzenia jeszcze się nie znudziły tym, co pędzący świat produkował, że kiedyś, kiedy nic już nie będzie można określić mianem „nowe”, nastanie chaos.

 

I

W takim świecie urodził się Joren Aihanoor. Nie był planowanym dzieckiem. Jego matka zaszła w ciążę podczas jednej z wypraw badawczych, na jakie się udawała w ramach obowiązków naukowych. Była wówczas studentką Istoriańskiej Akademii Nauk Przyrodniczych. Podczas podróży poznała mężczyznę. Podszedł do niej, gdy stała zadumana przy oknie pędzącego Aero 234, przestarzałego poduszkowca klasy PO – Przewóz Osób. Uwierzcie mi, była przepiękną kobietą.

– Witam Panią – niemal podskoczyła na dźwięk tych słów wypowiedzianych zachrypniętym, choć dźwięcznym głosem, który wyrwał ją z zamyślenia.

Podniosła na niego oczy, po czym szybko spuściła wzrok, by za chwilę pełnym dumy i fałszywej obojętności ruchem odchylić głowę z powrotem w kierunku okna pojazdu. Podobał jej się. I wiedział o tym. Była tego pewna. Miał wielkie, dziecięce, piwne oczy, które przez tę sekundę, gdy na niego patrzyła błyskawicznie przeskakiwały z jednego szczegółu jej twarzy na inny. Błyszczące kruczoczarne włosy i pociągła twarz, której rysy układały się w prostopadłe linie, tak jak lubiła. Kiedyś powiedziała przyjaciółce, że lubi facetów „składających się z kresek”. Ideał takiego mężczyzny stał przed nią.

Wszystko potoczyło się tak, jak zwykle wygląda to w romantycznych opowieściach, które można było obejrzeć na co dzień w projektorze lub – niegdyś – przeczytać. I nie ma w tym nic dziwnego. Miłość zawsze opiera się na tym samym schemacie. Zainteresowanie, badanie drugiej osoby, podekscytowanie faktem, że oto dzieje się coś nowego

i wreszcie powolne poznawanie. A w tle tego wszystkiego – tańczące w rytm przyspieszonego bicia serca pożądanie. Nie, w związku rodziców Jorena nie było nic wyjątkowego… poza nim samym.

Byli ze sobą pięć lat i był to najwspanialszy okres w ich życiu. Miłość młodego małżeństwa kwitła z dnia na dzień,

a Joren był jej godnym owocem. Od niemowlęcia przejawiał niezwykłą inteligencję i bardzo szybko uczył się nowych rzeczy. Rodzicie zapewnili mu wzorowe wychowanie. Rósł w atmosferze harmonii i spokoju. Ani on, ani jego matka nie mieli jednak świadomości, że głowa rodziny – mąż i ojciec przez cały ten czas skrywał sekret. Miał pewną misję do wykonania. I nie mógł o niej nikomu powiedzieć.

Joren miał 4,5 roku kiedy ostatni raz widział ojca. Do końca życia pamiętał, jak w pewną chłodną październikową noc zbudził go słony smak w ustach. Gdy otworzył oczy w mroku ujrzał twarz rodziciela. Spływały po niej łzy i kapały na twarz Jorena. Poczuł jego uścisk na swoim ramieniu i po raz ostatni usłyszał jego głos – słowa „wybacz mi”.

Odejście ojca niewątpliwie wpłynęło na młodego Ainahoora. Z żywego, gadatliwego dziecka zmienił się w cichą

i smutną istotę. Z czasem ogromny żal wywołany tym wydarzeniem ustąpił, lecz zostawił trwały ślad w psychice Jorena – apatię. Mimo, że otrzymał od matki wiele miłości i miał z nią doskonałe stosunki, to jednak nie wystarczyło, by zakłócić pamięć o uczuciu coraz bardziej odległym w czasie, lecz ciągle w równym stopniu bolesnym – przerażeniu, które wywołały w nim dwa wypowiedziane załamującym się głosem słowa – „wybacz mi”.

Słyszał ich brzmienie za każdym razem, gdy spotykało go coś, co dla innych byłoby powodem do radości. „Wybacz mi”, gdy ukończył Podstawowe Kursy Edukacyjne; „wybacz mi”, gdy zdołał dostać się do Wyższej Szkoły Nowych Technologii; „wybacz mi”, gdy nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok skaczącego jak żaba Parla Stolracka – szkolnego zgrywusa; „wybacz mi”, gdy po raz pierwszy poczuł rozluźnienie po wypiciu dwóch kubków grogu; „wybacz mi”, gdy ściskając w dłoni dyplom stał na placu szkolnym podczas apelu kończącego ostatni rok nauki i wreszcie „wybacz mi”, gdy dostał pierwszą w życiu posadę – w Laboratorium Innowacyjności w Lorent. Cokolwiek go spotykało – przyjmował to bez emocji, bez radości ani satysfakcji, lecz także bez strachu czy zawodu. Mówiąc krótko –nauczył się ignorować wszelkie emocje.

 

II

Tak było do wiosny 3152 roku. Wtedy to, w poniedziałkowy poranek, zza szyby laboratoryjnego okna ujrzał Gersimi Ackloft, nową pracownicę Działu Nanobiotechnologii. Natychmiast zorientował się, że płynie w niej elfia krew. Filigranowa postura, delikatna cera, niemal przezroczysta mlecznobiała skóra, pod którą gdzieniegdzie lekko zarysowywały się błękitne żyłki, majestatyczne, rzekłbyś – królewskie rysy twarzy: wielkie, niebieskie oczy, drobny nosek i pełne usta z delikatnie uwydatnioną dolną wargą. Na ramiona opadały jej szatynowe włosy. Ubrana była

w brunatną suknię, obszytą tiulem, który ozdobiony drobnymi kamieniami granatu wystawał spod laboratoryjnego fartucha. Jej ruchy były pełne gracji i dystansu.

Wszystkich tych obserwacji Joren dokonał w ciągu dwóch lub trzech sekund, kiedy Gersimi przemknęła przez korytarz razem ze specjalistą od zatrudnienia. Widział w życiu niejedną piękność, a w kilku z nich się zauroczył,

lecz nigdy przy nich nie poczuł tego lekkiego ukłucia, gdzieś tam – w środku, które poczuł teraz widząc, jak ta pół-elfia kobieta czyni z okna jego laboratorium cudowny obraz ze sobą na pierwszym planie. Zapatrzył się w niego i widział Gersimi jeszcze długo po tym jak zniknęła za framugą okna.

Zafrapowało go to odczucie. Było to coś nowego, coś czego nigdy nie doświadczył. Na tę krótką chwilę zniknęły między nim a światem jakiekolwiek bariery, które powodowały, że patrzył na rzeczywistość jak na obraz z projektora. Wiedział, że stało się coś niezwykłego. Oto bowiem, po raz pierwszy odkąd pojawił się w jego życiu smutek, świat wysłał do niego sygnał, który wywołał tak silną emocję. Joren nie wiedział jak ją nazwać. Z pewnością nie był to wyłącznie zachwyt nad pięknem tej kobiety, gdyż nigdy wcześniej estetyczne wrażenia wywołane przez płeć przeciwną tak nim nie wstrząsnęły. Nie było to także pożądanie – Joren potrafił odróżnić je od tego, co czuł w tamtej chwili. Po dłuższym zastanowieniu zrozumiał, że nie uda mu się zdefiniować ekscytacji, którą wywołał w nim widok Gersimi. Wiedział jednak, że jest ona związana z pragnieniem, by stać się dla niej kimś ważnym, by dać jej coś,

co uczyni ją szczęśliwą i przez to samemu być szczęśliwym. Był to również żal, spowodowany tym, że to pragnienie nie jest realne, a także strach, że już nigdy jej nie zobaczy.

Tego dnia zwolnił się z pracy. Nie potrafił się na niczym skoncentrować. Miał wrażenie jakby w jednej chwili zerwano z niego ubranie i wystawiono na widok publiczny. Przedmioty, których dotykał parzyły go – zniknęła przecież niewidzialna, mentalna powłoka oddzielająca go od świata, zapewniająca mu bezpieczeństwo. Wrócił do mieszkania

i natychmiast położył się spać, mając nadzieję, że nazajutrz świat będzie taki jak zawsze. Z resztą – tak też się stało. A Joren wciąż nie wiedział, jak nazwać przedziwne uczucie, którego tak niespodziewanie doznał poprzedniego dnia…

 

III

W Laboratorium Innowacyjności Joren zajmował stanowisko Specjalisty w dziedzinie mikrorobotyki. Laik powiedziałby, że „składa roboty”, lub „montuje maszyny”. Nic bardziej mylnego.

Joren zajmował się projektowaniem nano-robotów – opracowywaniem koncepcji ich funkcjonowania w oparciu

o całkowicie przez siebie tworzone algorytmy sterowania oraz indywidualnie opracowywane dla każdego projektu –

– zależnie od jego planowanej funkcji –układy automatyki. Wszystko to dotyczyło robotyki na poziomie pojedyńczych atomów i cząstek.

Dla Północnej Grupy Badań i Rozwoju, która była właścicielem Laboratorium Joren był niezastąpiony. Jako jeden

ze zdolniejszych studentów Wyższej Szkoły Nowych Technologii był od dawna obserwowany przez „łowców talentów” reprezentujących wiele jednostek naukowych i długo się nie zastanawiał, gdy otrzymał ofertę angażu w tej instytucji – jednego z najatrakcyjniejszych pracodawców w dziedzinie robotyki.

Zatrudnienie Jorena w Laboratorium okazało się strzałem w dziesiątkę. W ciągu 3 lat spod jego ręki wyszło kilka projektów, które zajmowały czołowe pozycje na prestiżowych konkursach, a następnie przynosiły ogromne zyski. Sam Joren niewiele o tym wiedział. W centrum jego zainteresowania leżało jedynie zrealizowanie zadania

i rozpoczęcie następnego. Opracowywał i realizował projekty beznamiętnie, lecz dzięki talentowi, niejako przypadkiem tworzył niemal dzieła sztuki, takie choćby jak „włókno mimetyczne” – nowy rodzaj tworzywa całkowicie zbudowany

z nanorobotów, które rejestrując otoczenie potrafiły upodobnić się do niego kolorystycznie i geometrycznie.

Poza robotyką głównym pionem badawczym Laboratorium Innowacyjności była inżynieria genetyczna. Od dawna celem kierownictwa Północnej Grupy Badań i Rozwoju było wypracowanie nowej dziedziny technologii – syntezy genetyki i nano – robotyki. Rzecz jasna, pobudką do tego dążenia była chęć zysku, który – w przypadku sukcesu – co najmniej podwoiłby dochody korporacji. Badania te określono mianem „robotyki genetycznej” i objęto programem pod nazwą „Gevahra” – słowo to w języku krasnoludzkim oznaczało narodziny.

W ramach Programu utworzono nowe wyspecjalizowane działy badawcze, w skład których wchodzili najwybitniejsi pracownicy Laboratorium. Założenia Gevahra oparte były o pionierskie koncepcje i hipotezy naukowe. Przewidywały one, że przy umiejętnym zastosowaniu mechaniki genetycznej i nano-robotyki w ciągu 20 do 30 lat możliwe jest stworzenie nowego typu organizmu, którego komórki składałyby się jednocześnie

z elementów organicznych i sztucznych – powłoki mithrilowej.

Zdaniem naukowców, sukces Programu Gevahra byłby początkiem nowej ery, tak jak niegdyś upadek Cesarstwa Zeteryjskiego otworzył okres trwającej już ponad 3 tysiące lat Złotej Ery. Technologia sztucznej budowy komórek mogłaby zapewnić zwycięstwo nauki w walce ze słabościami, właściwymi każdej żyjącej istocie – chorobom

i wrażliwości na czynniki zewnętrzne, a jednocześnie ominęłaby problemy, jakie napotyka robotyka przy tworzeniu androidów – ograniczenia ruchowe, niską inteligencję i potencjał intelektualny, nie wspominając o sferze emocji. Możliwym stałoby się zwalczenie większości schorzeń i jednocześnie nastąpiłby postęp w produkcji robotów.

Program miał wielu przeciwników – zarówno w środowiskach naukowych jak i wśród etyków oraz przedstawicieli Wiary. Ich opór jednak zderzał się z uniwersalnym argumentem Północnej Grupy Badań i Rozwoju, która utrzymywała,

że Program ma na celu stworzenie jedynie mikroorganizmów, a nie istoty inteligentnej i świadomej. Jego efektem miało być wyłącznie wynalezienie i rozwijanie technologii, dającej nowe, rewolucyjne możliwości, które uwolniłyby świat od chorób, a jednocześnie wzniosły go na wyższy poziom cywilizacyjny. Rzecz jasna, prawda przedstawiała się nieco inaczej.

Zimą 3152 roku, we wtorek 12 lutego, Pion Genetyczny Laboratorium oficjalnie ogłosił, że zakończył prace nad wytworzeniem wzorca genetycznego, z którego będzie składać się chromatyna – esencja jądra komórkowego nowego organizmu. Stanowiło to jednocześnie koniec pierwszego etapu Programu. Następnym krokiem miały być badania nad pokryciem chromatyny sztuczną powłoką komórki. W tym celu, w maju 3152 r. w Laboratorium Innowacyjności utworzono Dział Nanobiotechnologii, w którym Głównym Koordynatorem została Gersimi Ackloft. Miesiąc później przeniesiono tam Jorena.

 

IV

Joren nie był człowiekiem nieśmiałym. Nie miał także kompleksów. Mimo to, nie uchodził za osobę towarzyską

i w rzeczy samej – nie utrzymywał z nikim bardziej zażyłych stosunków. Nie wynikało to jednak z braku pewności siebie, lecz z faktu, że nie odczuwał potrzeby kontaktu z innymi.

Kilka razy zauroczył się w kobiecie. Nigdy jednak nie podjął żadnych kroków, aby ją zdobyć. W kwestiach damsko – – męskich Joren miał bowiem dość szczególny światopogląd – pragnął zachować czystość dla swojej prawdziwej wybranki i wiedział, że tego samego będzie oczekiwał od niej. Dlatego też ilekroć w jego życiu pojawiała się kobieta pretendująca do miana miłości życia, Joren poddawał swoje serce szczegółowej analizie. Domyślacie się,

że jej wynik zawsze był dla kandydatki negatywny. Inaczej rzecz się miała w przypadku Gersimi Ackloft.

Zaczęło się – a jakże – od kwestii zawodowych. Oboje spędzali w laboratorium dużo więcej czasu niż reszta zespołu, co wszyscy – oprócz pewnego gnoma – przypisywali pracoholizmowi. Gnom ów, a zwał się Pendrack augh Uberheimel – czołowy plotkarz laboratorium – wnet zaczął głosić wieść o romansie Gersimi z Jorenem. Wkrótce na twarzach pracowników laboratorium zaczął gościć tajemniczy uśmiech ilekroć mijali jedno z nich.

Sami zainteresowani jednak niewiele sobie robili z tych pogłosek, dopóki nie stwierdzili, że tkwi w nich ziarenko prawdy. Faktycznie, przez długi okres ich kontakty oscylowały jedynie wokół Projektu. Jednak z czasem, w przerwach od pracy tematy rozmów zaczęły dotyczyć wzajemnych zainteresowań i poglądów, które okazały się dość do siebie podobne. Pojawiły się zaskakująco zabawne żarty. Później wystarczył już sam wzrok by wyrazić myśli – zaczęli się rozumieć bez słów. Każde z nich doświadczało kłopotliwego zaskoczenia, gdy przyłapywało się na myślach o osobie,

z którą spędziło dzień w laboratorium. Wkrótce dla obojga stało się jasne, że się w sobie zakochali, lecz ani Gersimi ani Joren nie potrafili przełamać bariery, którą wyznaczały kontakty zawodowe. Oboje obawiali się, że wyznanie tego, co czują skończy się kompromitacją. Wówczas wspólna praca byłaby praktycznie niemożliwa.

Przełom nastąpił na przyjęciu wydanym na cześć jednego z głównych koordynatorów Laboratorium, który odchodził na zasłużoną emeryturę. Wówczas Joren, ośmielony kilkoma kieliszkami wyśmienitego czerwonego wina z południowej Fertogii, między jednym żartem, a drugim zapatrzył się w pełną blasku twarz Gersimi i wymamrotał cztery pogrążające go – w jego przekonaniu – słowa: „podobasz mi się, Geri”. Aby odwrócić uwagę od właśnie poczynionego wyznania szybko rozpoczął monolog o chemicznych przyczynach miłości. Nie skończył go jednak – przerwał mu brzęk tłuczonego szkła. Spojrzał w kierunku Gersimi, która z zakłopotaniem układała szklaną zastawę na stoliku. Zastygła na chwilę, po czym zakryła twarz dłońmi i wydała z siebie pełen wstydu, cieniutki pisk.

– Widzisz! – krzyknęła na niego – wszystko mi z rąk leci! – po czym zerwała się z miejsca i zniknęła w korytarzu prowadzącym do toalety.

Wróciła po piętnastu minutach. Elfi zespół muzyczny z Henfantu właśnie grał przebój: „Velo Dre” autorstwa Ivinga Ostvelsa, legendy muzyki popularnej sprzed półwiecza.

Kiedy tańczyli przytuleni do siebie Joren po raz pierwszy doświadczył niczym niezmąconego szczęścia, pełni radości

i przede wszystkim – olbrzymiej ulgi. Z oczu zaczęły spływać mu łzy. Tego wieczoru nie usłyszał słów „wybacz mi”.

~ Velo Dre, Velo Dreee ~ śpiewał elf o ciemnej karnacji nieudolnie imitując głos Ivinga Ostvelsa.

 

V

Dwa lata po ślubie Gersimi i Jorena, Program „Gevahra” zawieszono, gdyż żadna z prób stworzenia sztucznej powłoki komórki nie powiodła się. Materiał organiczny umierał, mimo, że Joren zaprojektował mithrilową otoczkę

w sposób idealnie imitujący naturalną. Nie pomogły setki modyfikacji ani próby realizacji projektu z innych materiałów niż mithril. Szefostwo Północnej Grupy Badań i Rozwoju uznało więc, że do czasu, aż zostaną zakończone badania nad przyczyną niepowodzeń i pojawi się koncepcja rokująca sukces projektu, kosztowne próby połączenia materii organicznej i sztucznej należy zawiesić. Z tego powodu Jorena przeniesiono z powrotem na poprzednie stanowisko,

a Gersimi nadal pełniła funkcję koordynatorki w Dziale Nanobiotechnologii, którego prace koncentrowały się wokół zdiagnozowania przyczyny obumierania organicznej części komórki.

Niepowodzenie programu „Gevahra” było młodemu małżeństwu na rękę. Mimo, że byli mocno zaangażowani w pracę nad nim, to jednak odkąd się pokochali, zeszła ona na drugi plan. Zawieszenie programu oznaczało, że będą mogli spędzać więcej czasu ze sobą.

Joren stał się innym człowiekiem – pełnym radości i energii. Czuł, że nareszcie w jego życiu panuje harmonia. Uwielbiał poranki – kiedy budząc się o świcie mógł obserwować spokojną twarz Gersimi we śnie. Przejeżdżał wtedy delikatnie opuszkiem palca po jej wargach, by cieszyć się przezabawnymi grymasami, wywoływanymi u niej tym ruchem. Budziła się wtedy, otwierając najpierw jedno, potem drugie oko i mrucząc jak kot siadała nieprzytomna na poduszce, by rozpocząć swój koncert – „śpiew na przywitanie dnia”. Był to specjalnie ułożony „reczital”, składający się z jej ulubionych utworów muzycznych, a także melodii z projekcji. Następnie przeciągała się niczym zwierz,

by stanąć w końcu na nogi – początkowo jeszcze się chwiejąc. I wtedy dopiero się budziła. Całe to przedstawienie Joren chłonął codziennie jak roślina światło słoneczne szaleńczo pnąc się ku niebu. Twarz mu promieniała, a ona każdego dnia zadawała to samo pytanie:

– No co jest?

– Nic, nic – odpowiadał, i przytulał ją nie umiejąc wyrazić miłości, którą czuł.

Pewnie zastanawiacie się, co takiego Gersimi widziała w człowieku, który rzadko się uśmiechał, a jeszcze rzadziej odzywał (mimo tego niespodziewanego szczęścia, Joren nigdy nie nauczył się okazywać swoich uczuć – harmonię

i radość przeżywał głęboko w środku). To samo pytanie zadawali sobie wszyscy, którzy naszą parę znali.

Gersimi odkryła w nim to, co zwykle tkwi w ludziach skrytych, cichych i ponurych –olbrzymie pragnienie by kochać

i być kochanym, by czuć czyjąś głowę na swoim ramieniu, by delikatnie głaskać czoło swojej wybranki. Tacy ludzie są głodni miłości, ponieważ –zazwyczaj – nie doświadczyli jej w przeszłości. Dzięki temu uczucie jest tym bardziej wzniosłe. To właśnie w Jorenie urzekło Gersimi i to właśnie czuła przytulając się do niego –ciepło, które mówiło więcej niż słowa i gesty.

Nie lękajcie się, moi mili! Historia, którą wam opowiadam nie jest tanim romansidłem. Niestety nie jest…

Półtora roku po zawieszeniu programu Gevahra, Gersimi i Jorenowi urodziła się córka. Nazwali ją Jevel.

 

VI

Jest zima 3157 roku. Tak ciepłego stycznia nie zaobserwowano od ponad 50 lat. Jest zbyt ciepło by uruchamiać system ogrzewania odzieży (H.W.S), który wprowadzono na rynek kilkadziesiąt lat wcześniej i który upowszechnił się w codziennym życiu, tak jak trzy stulecia przed nim uczyniły to projektory. Jest jednocześnie zbyt zimno, by go nie włączać. W konsekwencji wiele osób bądź marznie, bądź jest im zbyt gorąco, przez co wyłączają system H.W.S.

i marzną jeszcze bardziej niż ci, którzy go nie używają.

Jak co dzień – Joren wychodzi do laboratorium, a Gersimi zostaje z roczną córeczką w domu. Dzień wcześniej zostawił ślizgacz w warsztacie. Dociera więc do pracy miejskim poduszkowcem.

Przekraczając próg hallu laboratorium traci równowagę i upada na ziemię. Odnosi wrażenie, że zatrzęsła się ziemia. Nagle słyszy przerażający huk, po czym pisk w uszach. Podnosi głowę i zaczyna się rozglądać. Inni pracownicy laboratorium także leżą na ziemi –niektórzy z przykrytymi rękoma głowami, inni – tak jak on – tępo się rozglądający. Powietrze wypełnia nieznośny odór. W pomieszczeniu pojawia się gęsty pył, czy też dym – Joren nie wie. Szyby

w pokojach recepcji wybuchają. Joren czuje ostry ból w prawej ręce. Szkło przebiło mięsień przedramienia. Instynktownie podrywa się do ucieczki. Potyka się o leżącą osobę i upada ponownie. Chwilę potem jest zamroczony – ktoś w panice także się przewrócił i uderzył go kolanem w głowę. Mimo to podnosi się i z trudem dociera do wyjścia

z budynku. Po drodze obija się o innych ludzi. Niektórzy popychają go przeklinając.

Po chwili czuje powiew powietrza. Łatwiej mu złapać oddech – nie dusi go już pył lub dym – cokolwiek to jest. Jednak nieznośny zapach wciąż czuje. Oddala się od budynku laboratorium i siada na trawie. Zieleń. Powoli wraca do niego świadomość. Co się stało? Rozgląda się dookoła. Z budynku, w którym siedzibę miała Północna Grupa Badań

i Rozwoju unosi się bardzo szeroka smuga czarnego dymu. Część budynku odpadła i jej gruzy leżą na dachu laboratorium, które bezpośrednio przylegało do biurowca. Ze wschodniej części laboratorium także unosi się dym. Pewnie było spięcie elektryki i wybuchł pożar – myśli Joren.

Ból w prawej ręce – Joren spogląda na nią i widzi, że krew spływa z rany na przedramieniu po palcach i spada na ziemię jak krople rzęsistego deszczu. Odruchowo zakrywa ranę dłonią lewej ręki. Koszula. Zdejmuje ją i zawiązuje powyżej przecięcia skóry i mięśni. Wtem słyszy kolejny huk. Spogląda w tamtą stronę. Tennka – luksusowa dzielnica miasta. Bije stamtąd czerwona łuna i bardzo szybko pojawia się olbrzymi obłok dymu.

– Co to jest!? Co to jest!? Atak! – przebiega obok niego krzyczący z podniesionymi w górę ramionami augh Uberheimel.

Trzeci huk, tym razem bardzo blisko. Kilkanaście metrów od Jorena. Znów pisk w uszach. W twarz uderzają go kawałki ziemi. Upada i zasypują go grudy piasku. Tu nie ma budynku – myśli – dlaczego celują w teren, na którym nie ma żadnych obiektów, to tylko trawnik. Nagle sobie przypomina. Rurociąg. Pod ziemią biegnie system odprowadzania odpadów z laboratorium. To one eksplodowały. Chemiczna mieszanka trafia do olbrzymich zbiorników usytuowanych nieopodal, gdzie się ją utylizuje. Jest łatwopalna. Joren otrzepuje się z ziemi i zaczyna biec. Pędzi ile sił w nogach.

– W stronę centrum! W stronę centrum! – krzyczy do mijanych osób.

Po dwóch minutach biegu słyszy kolejny – czwarty huk. Na sekundę przystaje i spogląda za siebie – w kierunku chemicznych zbiorników. Żółta chmura dymu. Bogowie! – myśli – Geri, Jevel! Nie oglądając się już na nic puszcza się pędem w stronę domu.

 

VII

Gersimi przewijała córkę, kiedy usłyszała potężny huk od wschodniej strony miasta. Natychmiast wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że niebo już nie jest błękitne, lecz ciemno –żółte. Włączyła projektor.

-…ewakuację mieszkańców poza obręb miasta – zdążyła usłyszeć drugą część wypowiedzi spikera, stojącego przed szybą w jakimś wysoko położonym pokoju gmachu stacji nadawczej. Obraz w projektorze na przemian pokazywał jego twarz i to, co widać było za oknem – roztrzaskany dach laboratorium, dym i przedostające się przez niego gdzieniegdzie języki ognia.

Zbladła.

– Powtarzam – jakby przez tysiąc włókien dźwiękoszczelnych dochodził do niej głos spikera – Mer Miasta ogłosił pierwszy stopień zagrożenia dla ludności Lorent. Zarządzono ewakuację. Konwoje poduszkowców rozstawiane są na placu Bohaterów Jaru Uffheim. Uprasza się wszystkich, którzy są w stanie samodzielnie wydostać się z Miasta

o nie korzystanie z dróg Othus i Thon, które zarezerwowano dla konwoju kryzysowego. Pozostałe drogi – Suno, Hot, Thsew i Et z pewnością umożliwiają bezproblemową ewakuację miasta. Proszę nie ignorować tego komunikatu! Lorent zostało zaatakowane! Służby miejskie nie podają jednak żadnych informacji o napastnikach. Atak skierowany był na siedzibę Północnej Grupy Badań i Rozwoju i mieszczące się przy niej Laboratorium Innowacyjności. Uszkodzeniu uległy silosy służące do utylizacji odpadów z laboratorium, przez co do atmosfery prawdopodobnie przedostały się szkodliwe substancje chemiczne. Ponadto, jak oświadczył Główny Lekarz Miasta, istnieje ryzyko skażenia wirusowego

lub bakteriologicznego, gdyż całkowitemu zawaleniu uległa ta część laboratorium, w której prowadzono prace nad szczepionkami. Możliwe jest więc przedostanie się do środowiska szkodliwych drobnoustrojów. Kierownictwo Północnej Grupy Badań i Rozwoju odmówiło komentarza co do typów bakterii i wirusów przechowywanych w laboratorium.

Gersimi sparaliżowała myśl o tym, że gdzieś w środku tego piekła prawdopodobnie znajdował się jej mąż. Musiała dokonać wyboru między nadzieją, że w jakiś cudowny sposób uda jej się uciec z zatrutego miasta razem z Jorenem,

a świadomością, że zrobiła wszystko, by zapewnić Jevel bezpieczeństwo, między miłością do męża, a miłością do dziecka.

Mimo rozdzierającego serce bólu – doskonale wiedziała, że w pierwszej kolejności musi ratować Jevel. Kwadrans po tym, jak usłyszała komunikat biegła w kierunku placu Bohaterów Jaru Uffheim.

 

VIII

Joren nie był w stanie złapać tchu – zatrzymał się i ciężko oddychając szedł w stronę swojego domu. To, co widział po drodze przypominało mu „Pożogę w Ochgis” – słynny obraz Vahgara – krasnoludzkiego malarza, który pół wieku po złupieniu przez zeteryjczyków tytułowej stolicy Podziemnego Królestwa uwiecznił na płótnie sceny, które zapamiętał – sam był jednym z niewielu ocalałych. Obraz przedstawiał tłumy krasnoludów próbujących dostać się do jednego

z korytarzy łączących podziemne państwo ze światem zewnętrznym. Były one dość wąskie – nie mieściły więcej niż pięćdziesiąt osób, co w odniesieniu do kilkudziesięciotysięcznej populacji miasta było zdecydowanie niewystarczające –

– przynajmniej w sytuacjach kryzysowych. W konsekwencji, plac znajdujący się tuż przed pasażami wypełniony był po brzegi krasnoludami dźwigającymi swoje drogocenne zawiniątka, a bramy do pasaży stały się miejscami okrutnej walki. Podobnie teraz ulice Lorent wypełnione były przez uciekających z miasta i walczących ze sobą mieszkańców,

a drogi dla pojazdów były nieprzejezdne. Z pewnością ten, kto zdecydował się na ewakuację za pomocą poduszkowca był tym, który z miasta wydostał się jako jeden z ostatnich. Joren uśmiechnął się kwaśno na wspomnienie o tym, że tego dnia skorzystał z komunikacji masowej.

Rana na przedramieniu dokuczała mu coraz bardziej. Ból zaczął promieniować do barku, a koszula, której użył do zatamowania krwi była już całkowicie nią przesiąknięta. Mimo to, kiedy tylko odzyskiwał siły zaczynał biec, by jak najszybciej dotrzeć do Gersimi. Częstokroć był zmuszony wybierać drogę okrężną, lub korzystać z bocznych uliczek, gdyż przemieszczanie się głównymi ulicami miasta oznaczało utknięcie w tłumie ludzi.

Do głównej arterii miasta – ulicy Thon, wzdłuż której – w szeregu – stali żołnierze dotarł po godzinie. Po trasie kursowały wojskowe poduszkowce ewakuujące ludność z placu Bohaterów Jaru Uffheim. Punkt ulicy, w którym się znalazł, oddalony był o dwie przecznice od jego domu. Skierował się w tym kierunku. Wyobraźnia sprawiła, że biegł dłużej i szybciej niż wcześniej. Przed oczami stanął mu obraz Gersimi z Jevel na rękach tkwiącej gdzieś w tłumie.

W sercu pojawił się lęk, że nie uda jej się wydostać z miasta, a co za tym idzie grozi im zatrucie czymkolwiek, co jest

w powietrzu nad miastem.

Poruszał się niczym robot – przestał odczuwać ból w nogach i w zranionej ręce oraz duszność w płucach. Ruchy miał jednostajne i miarowe. „Tak z pewnością funkcjonowałby efekt Gevahra” – pomyślał i zaśmiał się sam do siebie. Po kilku minutach biegu zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przystanął. Dostał zawrotów głowy, a gdy otworzył oczy widział tylko ciemne plamki. Nagle poczuł się jak na statku rozbujanym olbrzymimi masami wody – co chwilę przyciągany do desek pokładu – raz w przód, raz w tył, raz w lewo i raz w prawo. W końcu upadł i zrobiło się już zupełnie ciemno.

 

IX

Ostry ból – najpierw w lewej ręce, następnie w całym ciele – przywrócił Jorenowi świadomość. Poderwał się gwałtownie, lecz pasy, które oplatały mu ciało i przypinały go do łóżka nie pozwoliły mu się unieść. Ból był nie do zniesienia. W myślach, które wtedy były jedynie tłem dla fizycznego cierpienia, Joren zadawał sobie pytanie

co właściwie czuje? Kłucie, rozrywanie, palenie? Nie był w stanie tego określić. Wiedział tylko, że dotyka to każdego organu jego ciała. Między którymś z kolei krzykiem, w wyobraźni błysnął mu obraz kwasu krążącego w żyłach zamiast krwi, albo jakichś mikroskopijnych, ostrych metalowych przedmiotów. Rozejrzał się dookoła. Gersimi z Jevel na rękach rozmawiała z krasnoludem w białym kaftanie. Była wyraźnie zdenerwowana. Po chwili ożywionej dyskusji pochyliła się nad mikroskopem, a gdy odsunęła już głowę od okularu usiadła i wtedy dopiero spojrzała na Jorena. Twarz wykrzywiła jej się w bolesnym grymasie, a z oczu popłynęły łzy. Podeszła do niego i pochyliła się nad nim.

– Kocham cię – wyszeptała łkając.

– Geri…– Joren nie mógł wydobyć głosu z gardła – Co się… – kolejny spazm bólu wstrząsnął jego ciałem.

– Nie rozumiem tego, nie rozumiem! – objęła lewą ręką jego głowę i zaczęła go całować. Nie odwzajemnił jednak pocałunków. Ból pozbawił go przytomności.

 

X

Pierwszym obrazem, który ukazał się Jorenowi, gdy otworzył oczy była brodata twarz doktora. Przyglądał mu się

i kiwał głową.

– Boli? – zapytał.

– Nie – odparł niepewnie Joren.

Twarz doktora obniżyła pułap o pół metra. Krasnolud zszedł z podwyższenia i zabrał jakiś przyrząd ze stołu. Podszedł do Jorena i przystawił mu urządzenie do skóry na ramieniu.

– A teraz?

– Nie boli.

– Niech Pan spojrzy.

Joren zwrócił wzrok w kierunku ramienia. Wzdrygnął się widząc jak dziwne obłe ostrze z czerwonymi krawędziami uciska jego skórę i odruchowo się odsunął.

– Spokojnie – powiedział doktor – to jest termokauter – nóż diatermiczny. Służy do przecinania tkanki. Dzięki wysokiej temperaturze zasklepia ranę i zapobiega nadmiernej utracie krwi. Jak Pan widzi – Pana tym nie zoperujemy.

Istotnie, w miejscu, w którym nóż zetknął się ze skórą nie było żadnego śladu. Widok ten wywołał w Jorenie głębokie przerażenie.

– Dlaczego nic nie czuję? Jestem sparaliżowany…?

– Sądzę, że posiada Pan większą wiedzę ode mnie w tej materii – doktor podał Jorenowi plik kartek – Zdążyliśmy ustalić, że pracował Pan nad słynnym programem Północnej Grupy Badań i Rozwoju. To są zdjęcia pana komórek – najpierw nabłonka.

Joren spojrzał na siatkę nieregularnych, jasno-szarych okręgów, w których tkwiły ciemne bryłki. W przestrzeniach między szarymi granicami ścian komórek wyraźnie widoczna była gruba, czarna linia.

– Pańskie neurony – powiedział doktor widząc, że Joren przechodzi do następnego obrazu ukazującego przypominające drzewa kształty. „Drzewa” te miały bardzo rozbudowane korony. O długich gałęziach.

Pierwszy obraz Joren doskonale znał. Podobnie wyglądały komórki, nad którymi pracowali w ramach „Gevahra”. Jeśli chodzi o neurony – znał ich budowę na tyle dobrze, by zorientować się, że te, które widać na zdjęciu miały nienaturalnie rozbudowane dendryty. Powrócił do zdjęcia komórki nabłonka. Nie mógł uwierzyć w to, na co patrzył.

W głowie pojawiało mu się tysiące pytań, lecz żadnej odpowiedzi.

– Doktorze – odezwał się po dłuższej zadumie – ta czarna linia… To mithril?

– Nie – odparł krasnolud.

Joren aż poderwał się z łóżka.

– Wykonaliśmy analizę tej substancji. Cząsteczki, z których się składa przypominają

regularne ośmiościany. Jednak nikt z nas nigdy z czymś podobnym się nie spotkał.

– Czy ja śnię? – wyszeptał Joren.

– Jest Pan w szoku. My wszyscy byliśmy. Lecz to nie wszystko. Był Pan w stanie krytycznym – zaraził się Pan wirusem… z laboratorium. W zasadzie to jego mutacją. Mutacją wirusa QA. Spokojnie! – doktor poklepał Jorena

w ramię – jest Pan zdrowy.

– Kolejny cud – Joren uśmiechnął się kwaśno. Nie potrafił zdobyć się na inną reakcję niż cynizm – ja jednak śnię. Doktorze, Pana tu nie ma.

Przez gęstwinę brody widać było, że krasnolud się uśmiechnął.

– Ostrzegam – Joren kontynuował – że jeśli usłyszę kolejną szokującą informację to wybuchnę śmiechem.

– Wyjdzie Panu na zdrowie. Wie Pan czym są cytokiny?

– Nie wiem.

– Mówiąc najbardziej ogólnie, to cząsteczki stymulujące reakcję odpornościową komórek. Mówiąc obrazowo natomiast – jest to paliwo dla układu odpornościowego. Tworzą swoistą sieć cząsteczkową o niezwykle skomplikowanym działaniu. Dopuszczalne możliwości oddziaływań miedzy cytokinami a innymi komórkami oraz między samymi cytokinami są praktycznie nie do zbadania. Nauka odkryła i zastosowała jedynie niewielki ułamek procenta tych relacji, a u Pana…

– … zaobserwowano niewiarygodną wręcz ilość tych cząsteczek – dokończył cynicznie Joren.

– Myli się Pan – doktor znów się uśmiechnął – Pana organizm nie produkuje więcej cytokin niż inne. Niewiarygodne jest natomiast to, że nauka w ogóle nie zna cytokin, które u Pana zaobserwowano.

– Nie rozumiem…

– Cytokiny dzieli się na określone typy. Każdy z nich odpowiada za inną reakcję obronną organizmu. Przykładowo znanych jest około dwadzieścia pięć wytwarzanych przez limfocyty cytokin, które odpowiadają za wszystko, co związane ze stanami zapalnymi. Istnieje też określona liczba innych cytokin wytwarzanych przez inne komórki. Niektóre z nich determinują proces krwiotworzenia, a inne skład szpiku kostnego. Te cytokiny, które wytwarza Pana organizm są dla nas całkowitą tajemnicą. Nie wiemy które komórki je wytwarzają, ani za co one odpowiadają.

Przez chwilę zapanowała cisza. Joren wciąż miał wrażenie, że śni. Bo przecież czym może być historia o człowieku, który człowiekiem już nie jest? Który człowiekiem być nie może, gdyż nieludzko funkcjonuje jego organizm. Czym innym, jak nie snem?

Krasnolud zauważył konsternację pacjenta.

– Początkowo – powiedział – również nie mogliśmy w to wszystko uwierzyć. Minęło jednak sporo czasu

i przywykliśmy do świadomości, że mamy do czynienia z cudem. Inaczej tego traktować nie można. Trzeba to jednak poznać i zbadać. Być może Pana organizm stanowi jakiś przełom w stanie medycyny.

– Minęło sporo czasu? – Joren zacytował doktora.

– Tak. Cztery miesiące. Był Pan w śpiączce.

– Gdzie jest moja żona? Gdzie my w ogóle jesteśmy? Co się stało w laboratorium? – pytał dalej Joren. Miał bladą twarz.

– Pani Aihanoor jest tutaj z nami. W tym budynku. Znajdujemy się w schronie magistratu – pod starą fabryką. Tutaj rezydują teraz władze Lorent, z merem włącznie. To prawdziwe szczęście, że czoło konwoju ewakuacyjnego przejeżdżało akurat na tym odcinku ulicy, przy którym Pan stracił przytomność. Mer nie mógł pozostać obojętny na wołanie o pomoc pańskiej żony.

– Kiedy się z nią zobaczę?

– Już wkrótce – uśmiechnął się doktor.

 

XI

Wykłady z historii nie są moją rolą. Większą wiedzę w tym zakresie posiadają – mimo Katastrofy – uczeni i badacze kronik z Arhendoub. Niemniej, jeśli już zgromadziłem przed sobą tak znaczny tłum słuchaczy, przypomnę Wam o kimś.

Stara Era była czasem pożogi i cierpienia. Pokój i dobrobyt ustał wraz z inwazją, którą przeprowadziła armia Księstwa Zeterii na ziemie Achamanu i podziemia Ochgis. Atak był niespodziewany i bardzo skuteczny. W krótkim czasie zeteryjczycy zajęli najważniejsze ludzkie i krasnoludzkie twierdze, zatrzymując swoją ofensywę na granicy Eriadoru – ziemi elfów.

Wśród historyków nie ma zgodnego przekonania o motywach, którymi kierował się książę Reltich podejmując decyzję o inwazji na ziemie Sojuszu Ludzi i Krasnoludów.

Według niektórych powodował się chęcią zwykłej grabieży i wzbogacenia, a według innych, przyczyny ataku związane były z tzw. Czarną Doktryną, która do Księstwa Zeteryjskiego napływała z południa od dobrych kilkudziesięciu lat. Miała ona przeniknąć do najbliższego środowiska księcia, a z czasem i do niego samego. Istotnie, zachowały się z tamtych czasów zapiski o rytuałach, które na kilka lat przed inwazją, zaczęto odprawiać w księstwie. Wspominają one o ofiarach i o modlitwach do dziwnych bóstw. Lecz czy są autentyczne? A jeśli są, to czy rzeczywiście świadczą o tym, że książę był wyznawcą Czarnej Doktryny? Faktem jest, że tego typu ruch istniał, lecz nikt nie jest

w stanie stwierdzić, czy dotarł aż do środowiska dworu książęcego.

Zarówno sam przebieg inwazji, jak i późniejsze stuletnie panowanie Cesarza Relticha i jego następcy na ziemiach królestwa Achamanu oraz w Podziemiach Ochgis cechowały się wyjątkowym okrucieństwem. W czasie najazdu nie szczędzono nikogo, ani kobiet, ani dzieci, ani starców. Po przejęciu kontroli na zdobytych terenach proklamowano powstanie Cesarstwa Zeterii, miasta i osady zaludniono zeteryjczykami, a dotychczasowych mieszkańców wysyłano bądź do krasnoludzkich kopalni, bądź do specjalnie tworzonych, wokół największych miast, osiedli, gdzie żyli w ubóstwie i w ciągłej obawie o własne życie. Nie mieli bowiem żadnych praw ani nikogo, kto by ich chronił.

Cesarz nie miał jednak odwagi powiększyć imperium o tereny należące do elfów – na wschód od Gór. Wolał utrzymywać z nimi zimne, choć niewrogie stosunki. Same elfy, w obawie o własną suwerenność, również nie dążyły do wojny z cesarstwem, choć Rada Szczepów nie raz apelowała do cesarza o łagodniejsze traktowanie podwładnych.

Najbardziej mroczny okres zeteryjskiej okupacji przypada na czas panowania cesarza Oflada II, następcy Relticha.

Nie będę opisywał okrucieństw, których dopuszczali się zeteryjczycy. Wystarczy, jeśli powiem, że większej rzezi

w swej historii świat wcześniej nie widział.

Po 5 latach panowania Oflada II, okupowane tereny na wschód od Rzeki Xiun zostały całkowicie zasiedlone przez przybyszy z południa. Swoją drogą, zastanawiające jest, czy mieli świadomość tego, że opuścili swoje przybytki, by zamieszkać na cmentarzysku. Ofiary okupacji bowiem, chowane były gdzie popadło. A ziemia była potem bardzo płodna…

Ale do rzeczy!

Cesarstwo zeteryjskie okupowało podbite ziemie ponad sto lat, sto siedemnaście – gwoli ścisłości. Jego upadek był tak nagły, co niewiarygodny. W roku 1590 III Ery ziemie Achamanu obiegła wieść, o tajemniczej postaci, wędrującej od miasta do miasta, od wioski do wioski. Plotce tej towarzyszył strach, bowiem szlak owego wędrowca znaczyła śmierć. Siedlisko, które odwiedził pozostawiał martwe. Mówiono, że roznosi nieznaną zarazę, że gdziekolwiek się pojawia obserwuje się nadzwyczajną aktywność wszelakiego robactwa – much w szczególności. Cesarz niejednokrotnie wyznaczał nagrodę za głowę wędrowca bądź wręcz wysyłał wojsko w miejsce, w którym według donosu on się znajdował. Oddziały nigdy nie wracały, a najemnicy, owszem, dostarczali głowę wędrowca, lecz jak się okazywało –niewłaściwego.

I tak po roku, w którym śmierć zebrała żniwo w całej wschodniej Zeterii, na dworze w Erefit, byłej stolicy Królestwa Achamanu, pojawiła się dziwna choroba. Mieszkańcy miasta początkowo odczuwali dreszcze i mieli wysoką gorączkę. Następnie na ich ciałach pojawiły się rany. Niektórym czerniały dłonie i stopy. Innym doskwierał ostry kaszel i mieli problemy z oddychaniem. Powtarzam tutaj słowa Ducwina kronikarza.

W ciągu miesiąca miasto wymarło, a wędrowiec ruszył na zachód. Tak zakończyła się III Era i tak upadło Cesarstwo Zeteryjskie.

Nie ustalono kim był ów człowiek. I czy był to człowiek. Kiedy dotarł do zachodniego wybrzeża wieść o nim zanikła. Mówiono że wkroczył w wody morza i już nigdy go nie widziano. Choroba, którą roznosił nie pojawiła się nigdy więcej.

 

XII

Joren nie zobaczył Gersimi i Jevel „wkrótce” ani nawet jakiś czas później. Nie wpuszczano do sali nikogo poza doktorem, który powiedział, że w sprawie Jorena „zmieniono zdanie”. Nie myślcie, że potulnie znosił niewolę. Kilkakrotnie zaatakował doktora i zniszczył wyposażenie w pomieszczeniu. Nie mogło się to skończyć inaczej niż ponownym przytwierdzeniem go pasami do łóżka.

Doktor zachowywał tę samą uprzejmość i przyjazne nastawienie, co podczas ich pierwszej rozmowy. Zdawał się nie zauważać, że Joren jest uwięziony. Powtarzał, że konieczne jest dogłębne poznanie fenomenu, który pojawił się

w ciele Jorena – że będzie to pomocne przy leczeniu zarazy w Lorent. Co jakiś czas pobierał komórki Jorena, a to krew, a to naskórek i inne. Niektóre z badań nie ujawniały żadnych rewelacji. Kilka jednak przyniosło zaskakujące rezultaty np. obecność elektrolitów w płynie rdzeniowo-kręgowym.

Joren bardzo źle znosił uwięzienie. Mógł zrozumieć, że dla dobra ogółu koniecznym jest przeprowadzenie badań jego organizmu. Lecz dlaczego nie pozwolono mu zobaczyć się z rodziną? Wtedy znoszenie tego wszystkiego byłoby łatwiejsze. Po tygodniach wściekłości, krzyków i próśb nadeszło zrezygnowanie. Joren cierpiał. Niemożność ujrzenia Gersimi, wsłuchania się w jej głos, obserwowania grymasów jej twarzy, niemożność ucałowania Jevel wreszcie sprawiała, że serce rozdzierał mu ból. Pragnął wyskoczyć ze swego ciała i duchem, jakimś cudem przedostać się do niej. Odczuwał także przerażenie, że coś może pójść nie tak, że ten koszmar się nigdy nie skończy.

Na pewnym etapie badań doktor zaczął podawać Jorenowi wirusy. Mówiąc wprost, zarażano go różnymi typami chorób, aby jego organizm je zwalczył. Tak więc do cierpienia duszy dodano ból fizyczny. Joren odczuwał wszelkie objawy każdej z podanych chorób. Przez kilka dni – dopóki choroba nie ustąpiła. Podobnie robiono z wszelakimi szkodliwymi środkami. Joren wychodził zwycięsko z potyczek nie tylko z szczepami bakterii czy wirusów ale

i z truciznami.

To wszystko bardzo osłabiło jego organizm – niezwykle odporny i wytrzymały, lecz w zakresie normalnego funkcjonowania, witalności i energii – nie różniący się od innych.

Po kolejnych kilku tygodniach tego typu badań Joren był skrajnie wycieńczony. Brakowało mu siły, by mówić,

a tęsknota sprawiała, że i tak nie miał na to ochoty. Jedynie gdzieś w głębi świadomości zadawał sobie pytanie kim są ci, którzy zdolni są do zadawania takiego cierpienia – nawet w imię nauki?

To pytanie wróciło, gdy Joren odzyskał siły. Doktor zakończył testowanie toksyn i chorób na jego organizmie.

 

XIII

Jest zima 3157 roku. Grudzień. Niemal rok wcześniej nastąpiła katastrofa w laboratorium. Oczy Jorena są rozbiegane. W głowie – gonitwa myśli. Język zwilża spierzchniałe usta. Resztki paznokci przejeżdżają po piekącej skórze twarzy. Odczuwa swędzenie w stawach i walczy z nim mocno prostując ręce i nogi.

Do sali wchodzi doktor. Niesie codzienną dawkę leków, obiad i jakieś kartki – z pewnością kolejne wyniki badań. Spodziewa się spokojnej rozmowy na ich temat. Kładzie tacę na stoliku, znajdującym się obok łóżka. Powoli luzuje klamry pasów unieruchamiających Jorena. Sięga po strzykawkę. Jego dłoń nie dociera do celu. Zamiast tego ląduje na podłodze razem z resztą ciała przygniecionego przez Jorena. Ten podnosi głowę i tors, rękoma mocno trzymając ramiona doktora. Kolanem przygniata łokieć krasnoluda, a wolną ręką chwyta leżącą na stoliku strzykawkę. Po chwili igła znajduje się kilka centymetrów od lewego oka doktora.

Słychać trzask siłą otwartych drzwi. Do pokoju wbiega dwóch strażników. W dłoniach trzymają miotacze plazmy. Zaczynają celować w Jorena. Ten błyskawicznie wstaje podnosząc krasnoluda i zasłaniając się jego ciałem rusza

w kierunku strażników, którzy zaczynają się cofać. Jeden z nich oddaje strzał w kierunku stóp Jorena. Ten nieludzko szybko odskakuje w bok, by po chwili ogromnym susem naprzeć na obu strażników, wykorzystując w tym celu ciało krasnoluda. Joren słyszy odgłos strzału oddanego przez jednego ze strażników. Wszyscy upadają na ziemię. Joren podnosi się i mija próg drzwi – kątem oka dostrzega czarną dziurę w boku doktora. Biegnie ciemnym korytarzem – tak szybko, jak tylko może. Dociera do stalowych drzwi. Są uchylone – z pewnością to pokój doktora. Wchodzi do środka

i zamyka drzwi – mechaniczny zamek automatycznie się zatrzaskuje. Joren podchodzi do projektora znajdującego się na małym stoliku w rogu pomieszczenia. Dotyka palcami ekranu, na którym pojawiają się obrazy obiektów przypominających niegdyś używane do przechowywania dokumentów teczki. Delikatnymi ruchami palców otwiera jedną po drugiej i wyjmuje z nich zapisane arkusze.

(…) ~ Frizen Eragnu ~ nieznany szczep QA ~ zmarł (…) – czyta – (…).

~ Mykey Yoz ~ nieznany szczep QA ~ zmarł.

~ Shalina Nurk ~ zatrucie fensogesą ~ zmarła.

~ Zaff Mudungu ~ wirus czarnej fryzji ~ sparaliżowany.

~ Nevana Pagli ~ bryza iruleńska ~ wyleczona ~ przebywa w schronie nr 5.

~ Cedam Davve ~nieznany szczep QA ~ śpiączka ~ prace nad DNA.

~ Quatro Siulx ~ zatrucie fensogesą ~ podawane nieznane cytokiny ~ przebywa w schronie nr 4 (…).

Strażnicy docierają do zamkniętych drzwi. Słychać huk uderzeń. Chwila ciszy. Joren nerwowo przegląda kolejne teczki – coraz szybciej i coraz mniej dokładnie.

(…) ~ Joren Aihanoor ~ nieznany szczep QA ~ zdrowy ~ nie stosowano żadnej terapii ~ sugerowane dalsze badania.

~ Zemeth Cookey ~ zatrucie unsofesą ~ wyleczony.

~ Jevel Aihanoor ~ nieznany szczep QA ~ zmarła (…).

Joren czyta dalej:

(…)

~ Lirian Aurum ~ zakażenie bakterią Rmyvorm ~ wyleczona.

~ Gersimi ~ (…).

„Jevel Aihanoor – zmarła” przelatuje mu przez myśl. Tępo wpatruje się w imię swojej ukochanej żony, lecz nic nie widzi. Przed oczami ma obraz córki. Słyszy swój własny głos: „zmarła”. „Zmarła” – myśli. Ból. Stokroć silniejszy niż jakiekolwiek z cierpień doznanych w czasie niemal rocznej niewoli. Informacja wynikająca z notatek doktora dociera do niego wraz z pulsującymi ukłuciami świadomości.

– Gersimi Aihanoor – czyta na głos – nieznany szczep QA – płacz dławi mu gardło. Uderza głową w ekran projektora. Jeden raz. Drugi. Trzeci. Krystaliczne tworzywo pęka.

– Zmarła!

Coraz mocniej uderza głową w projektor. Obraz teczek już dawno zniknął.

– Zmarła!

Tworzywo ekranu jest całkowicie wykruszone. Obwody i układy scalone wnętrza projektora również zniszczone. Na skórze czoła nie pojawia się żadne zadrapanie.

– Zmarła!

Wykrzyczane słowo zamienia się w łkanie. Joren z całych sił przyciska resztki projektora do twarzy. Pragnie jedynie bólu. Jak największego bólu, tego fizycznego. Może stłumi żal, który czuje w sercu. Ostre pozostałości po powłoce ekranu coraz mocniej uciskają skórę. Jednak sprawiają zbyt mały ból. I żadnych ran.

Drzwi ustępują i dwaj strażnicy wpadają do pokoju doktora. Nie używają broni. Nie ma potrzeby. Przed sobą widzą zniszczonego człowieka. Płaczącego, czy – aby opisać rzecz dokładniej – wyjącego wręcz. Niczym ranne zwierzę. Twarz zakryta jest pozostałością czegoś, co kiedyś było projektorem.

Nagle ciało tego człowieka sztywnieje. Ramiona się prostują i zaczynają drgać. Przy twarzy pojawia się błysk.

Do uszu strażników zaczyna dochodzić dziwny dźwięk. Jakby syczenie. Podnoszą wzrok do góry. Z małych otworów

w suficie wydostaje się ledwo dostrzegalny opar. Prawie przezroczysty. Schodzi coraz niżej. Dociera do nosa i ust.

W gardle, a następnie w płucach obaj zaczynają odczuwać nieprzyjemne pieczenie. Coraz trudniej im się oddycha. Zaczynają kaszleć. W końcu upadają na ziemię.

 

XIV

W pierwszej kolejności Joren poczuł olbrzymie napięcie wszystkich mięśni twarzy, a następnie innych części ciała, które po chwili wpadło w szalone drgawki. Doznał odczucia, jakby każdy centymetr sześcienny jego ciała z olbrzymią siłą był przyciągany co chwilę w inną stronę świata. Nastąpiło spięcie obwodów zniszczonego projektora. Przez ułamek sekundy, gdzieś w głębi świadomości pojawiła mu myśl o tym, że przez ten rok niewoli nie przetestowano na nim porażenia elektrycznością. Był to również moment nadziei, że po upływie kolejnego ułamka sekundy jego życie dobiegnie końca. Nadzieja okazała się płonną.

Zamiast słynnego, czarnego tunelu ze światłem na końcu Joren ujrzał oślepiający błysk. Następnie nie widział już nic. Jedynie czuł. I to w dodatku coś niepojętego i oczywistego zarazem.

Nagle jego możliwości przestały ograniczać się jedynie do aktywności rąk, nóg, głowy i korpusu. W jednej chwili zyskał kilkaset, a może nawet tysiące nowych kończyn. Odniósł wrażenie, jakby jego ciało przybrało niedający się określić kształt. Jednak nadal mógł je kontrolować. Tak jak każdy z was chcąc wykonać krok do przodu, uruchamia mięśnie by tę wolę zrealizować, a chcąc przegładzić ręką włosy – czyni to, tak Joren był zdolny panować nad nowymi częściami jego ciała. Wystarczyła myśl, czy przebłysk woli wręcz. I było to tak naturalne, jak wcześniej zwykły uśmiech, czy mrugnięcie okiem.

W jednym momencie wyłączył wszystkie projektory w budynku. Po chwili je włączył, lecz tylko na moment. Następnie zgasił światło we wszystkich pomieszczeniach w schronie nr 3. „Chwileczkę, tam są pacjenci”. Lampy znów zaczęły działać.

Dezaktywował skanery przy włazach do schronu. Oczami czujników optycznych widział jak zdezorientowani strażnicy zaczynają majstrować przy dwumetrowych ekranach, które w normalnych warunkach rejestrują każdego kto wchodzi i wychodzi ze schronu wraz z tym co ze sobą wnosi bądź wynosi.

Jakimś cudem zmiany w jego organizmie spowodowały, że mógł kontrolować wszelkie urządzenia w budynku – po tym, kiedy „połączył” się z nim w sposób, który komuś innemu przyniósłby śmierć. Nie rozumiał przyczyny tego zjawiska, lecz sam mechanizm jego działania zaczynał pojmować. Oto impuls elektryczny pochodzący z zewnątrz

w zetknięciu ze zmodyfikowaną tkanką jego ciała nie wywołuje porażenia, czy jej spalenia. Komórki Jorena uległy modyfikacji, która znacznie zwiększyła normę akceptowanego przez organizm przekazu elektrycznego. Zamiast wywołać negatywny efekt, impuls dociera do mózgu Jorena przekazując informację o całym systemie urządzeń

i mechanizmów funkcjonujących w budynku schronu. Podobnie rzecz się ma z impulsami przekazującymi wolę Jorena do tego systemu i stąd możliwość kontroli wszystkiego, co się w nim znajduje. Tak, Joren rozumiał to wszystko. Tylko dlaczego? I jak? Skąd te zmiany w jego organizmie?

Pytania i euforia wywołana nowymi nieprawdopodobnymi możliwościami spowodowały, że zapomniał o tragedii, która go spotkała. Jednak jej świadomość szybko wróciła, a wraz z nią cierpienie i wściekłość.

Instynktownie – nie do końca wiedząc w jaki sposób to zrobił – dostał się do bazy danych systemu. Dział: audycje informacyjne. Kategoria: archiwum.

Przed oczami ukazał mu się obraz elfa w schludnym, czarnym kombinezonie, z nienagannie uczesanymi brązowymi włosami. Przed oczami? Nie. Powinienem raczej powiedzieć: gdzieś w umyśle. Obraz ten był jakby snem, czy też po prostu wyobrażeniem. Elf stał w jakimś wysoko położonym pomieszczeniu, tuż przy płonącym laboratorium.

– Powtarzam –mówił – Mer Miasta ogłosił pierwszy stopień zagrożenia dla ludności Lorent. Zarządzono ewakuację. Konwoje poduszkowców rozstawiane są na placu Bohaterów Jaru Uffheim. Uprasza się wszystkich, którzy są w stanie samodzielnie wydostać się z Miasta o nie korzystanie z dróg Othus i Thon, które zarezerwowano dla konwoju kryzysowego. Pozostałe drogi…

„Dalej”

– Północna Grupa Badań i Rozwoju wydała oświadczenie – mówiła tym razem piękna brunetka – w którym przyznaje, że w laboratorium przechowywała próbki między innymi wirusa QA. Z pewnością zainfekowani zostali pracownicy laboratorium i osoby przebywające w chwili zamachu w jego okolicy. W większości przypadków zarażona została także ich najbliższa rodzina. Służby medyczne rozpoczęły organizację kwarantanny.

Następnie pojawił się obraz przysadzistego pół elfa – pół krasnoluda.

– Miasto zostało całkowicie ewakuowane – mówił dziwnym, dźwięcznym głosem – mieszkańcy, którym nie udało się wyjechać zostali zgromadzeni w punktach kwarantanny. Odseparowani przez wojska państwowe i przebadani zostali także ci, którzy wyjechali z miasta. Mer Lorent wraz z administracją udał się do podziemnego schronu skąd ma koordynować dalszą kwarantannę i podjąć próby przywrócenia normalności w mieście.

– Nie ma chyba w całej Unii nikogo, kto nie zastanawiałby się – mignął przez chwilę obraz elegancko ubranego gnoma skrzeczącego do mikrofonu – kto stoi za zamachem na Lorent…

– W imieniu Komisji Rządzącej Trzech Królestw informuję – ukazał się obraz krasnoluda w złotych szatach, z brodą

i wąsami ozdobionymi kamieniami szlachetnymi – że za atak na Lorent odpowiada tzw. grupa „Gevdohot”. Myślę,

że wszyscy tutaj zgromadzeni dostrzegają powiązanie z programem naukowym od lat realizowanym przez Północną Grupę Badań i Rozwoju .

Tym wszystkim, którzy nie znają krasnoludzkiego języka, co po Katastrofie nie jest niczym wyjątkowym, wyjaśniam, że nazwa owej tajemniczej grupy oznaczała po prostu „śmierć”. Wracajmy do opowieści.

– Tym samym dementuję wszelkie plotki o prowokacji ze strony Irulii – mówił krasnolud – Wspomniana przeze mnie grupa została utworzona w lutym zeszłego roku przez dwoje młodych ludzi – Arona Oktasana i Zelgę Tizen oraz elfkę Kate Luhwik i w ciągu sześciu miesięcy zyskała kilkudziesięciu nowych członków. Nie ma wątpliwości,

że w początkowym okresie jej funkcjonowanie skupiało się jedynie na przemyśle komercyjnym. Za niemałą ilość złota osoby te gotowe były zrobić wszystko. Ci z Państwa, którzy mieli nieprzyjemność widzieć audycję pod tytułem „Hem Naksp” wiedzą o czym mówię.

W języku elfów – „weź mnie”. Podobno autorką nazwy audycji była Kate.

– Pod koniec zeszłego roku, w czasie jednej z audycji Pan Oktasan zapowiedział,

że wkrótce jego grupa dokona „czegoś wielkiego”. Wtedy z resztą oficjalnie nadał swojej organizacji nazwę, którą Państwu przytoczyłem. Chyba nikt z nas nie przypuszczał, że jego słowa odnoszą się do czegoś innego niż kolejnego wygłupu. Nie wdając się w szczegóły – ładunki wybuchowe znajdowały się w jednym z poduszkowców znajdujących się w podziemnym garażu laboratorium. W jaki sposób wypełniony krygsalitem pojazd dostał się do budynku? Tego nie wiem. Wyjaśniamy tę sprawę. Jednocześnie, Kate Luhwik, zaparkowała swój poduszkowiec – również pełen ładunków wybuchowych – w garażu domostwa swoich rodziców w dzielnicy Tennka. Pozostała w nim aż do końca.

W niby – śnie Jorena ukazała się pokiereszowana twarz. Płowe, jasne włosy, kilkudniowy zarost, błędne spojrzenie i kpiący uśmiech. Pan Aron Oktasan.

– Nie wiedzieliśmy, co dokładnie jest w laboratorium, ale byliśmy pewni, że zrobimy dym – mówił nie przestając się uśmiechać ani na chwilę – o to chodziło! I udało nam się! Rozwaliliśmy to miasto. Uciekaliście z wiochy aż się kurzyło!

– Znudziło nam się to – odpowiedział na pytanie o powód zamachu – nie mieliśmy już tutaj nic do roboty. Kate chciała upiec swoich starych. Mówiła, że gaz z laboratorium to zbyt łagodny sposób na śmierć. Ona od początku chciała puścić miasto z dymem, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Zbyt trudny do wykonania. Przynajmniej starych usmażyła.

Następne pytanie zagłuszył śmiech Oktasana.

Wszelkie obrazy i dźwięki zniknęły. Joren słyszał jedynie własne myśli.„Wybacz mi, Geri! Jevel! Miłości mojego życia, moje dziecko!”. Nie mógł płakać – jego ciałem wstrząsały drgawki. Łkał głosem duszy.

Wszystkie te uczucia, obrazy, dźwięki przeleciały przez jego umysł błyskawicznie. Potrzebowałem wiele czasu, aby je Wam opisać, lecz Joren doświadczył tego wszystkiego w jednym momencie.

Momentalnie uświadomił sobie także coś, o czym zawsze wiedział, lecz na co nie zwracał uwagi. Aż do teraz, kiedy zmuszony do tego został przez osobistą tragedię. Świat jest okrutny. Lecz to nie wszystko. Świat jest skrzywiony, podobnie jak jego mieszkańcy.

„Jak to możliwe” – myślał – „że z prostych, naiwnych istot staliśmy się kimś, kto gardzi cnotą, a chołubi zepsucie,

że miast cenić życie, gardzimy nim, gdyż nic nas już nie cieszy, że zabijamy, aby pokonać nudę, że sami w końcu ośmielamy się tworzyć nowe, sztuczne życie?”

Wraz z tymi pytaniami do Jorena dotarła świadomości niewinności. Swojej i jego rodziny. Świadomość świętokradztwa, którego dopuściła się owa grupa wyrostków. W imię czego? Zabicia nudy? Cóż za absurd! Nie zdarzyłby się kiedyś. Z pewnością nie! Nie było wówczas tylu zepsutych ludzi. I nie mieli możliwości wpływania na innych – tworzenia armii bezmyślnych istot podległych jedynie rozrywce. Nie mieli takiej technologii. Ona jest winna temu, że poziom zepsucia niemal dogonił swym okrucieństwem czasy Okupacji Zeteryjskiej.

W tym maglu gniewu, rozważań, rozpaczy i pytań pojawiła się iskra spokoju oraz zrozumienia. Zabłysła wraz

ze wspomnieniem historii o upadku Cesarstwa Zeterii.

O ówczesnej epidemii.

Joren już wiedział, co należy dalej czynić.

W całym schronie zainstalowany był tzw. system Tens (po krasnoludzku: sieć) – układ wypełnionych trującym gazem szczelin znajdujących się w ścianach wszystkich pomieszczeń w budynku. Był to relikt z czasów Kryzysu Iruliańskiego, kiedy stolica ludzkich ziem, będąca jednocześnie miastem portowym, znalazła się w bezpośrednim zagrożeniu atakiem ze strony zamorskiej Irulii. Jego przeznaczenie było dramatyczne – w przypadku opanowania schronu przez iruliańczyków, Tens miał uśmiercić wszystkich – zarówno władze i wojsko Lorent, jak i wroga. Nie znalazł zastosowania aż do dnia, w którym uruchomił go Joren.

 

koniec cz. I.

Koniec

Komentarze

otoczka, powłoka? Chłopie po prostu błona komórkowa. Ale z mithrilu? Szalony pomysł. Myślałem, że będzie coś ciekawszego, ale nie dotrwałem do końca. Trzeba skrócić, poprawić, wstawić więcej dialogów - szczególnie na początku.

Rzeczywiście słowo “powłoka” nie pasuje. Ale w końcu to fantastyka, w budowie komórki są określenia takie jak: otoczka, czy kapsuła. Zakładam, że nie nikt nie zagląda zaraz do podręcznika od biologii i nie analizuje budowy komórki, tylko puszcza wodze wyobraźni:).

Co do dialogów, hmm, jakoś mi nie pasują do pierwszej części, która streszcza życie bohatera.

Ale, co ja się tam znam, czekam na dalsze komentarze i wskazówki:).

Zawsze mogą posować, wystarczy je odpowiednio wkomponować w tekst oraz trochę zmienić. Opisy są trudną częścią opowiadania i jeżeli na samym początku umieszczasz kilka stron litego tekstu, zniechęcają do dalszej lektury.
A streszczenie życia bohatera można zawsze wkleić w inne części opowieści np. nawiązując do jakiejś sytuacji. Umieszczenie wszystkiego na raz nie jest dobrym zabiegiem.
Ogólnie piszesz dobrze.
Przeskoczyłem parę rozdziałów. Jednak coś się dzieje:) Może przy odrobinie czasu przeczytam całość.
Pozdro.

Myślę, że warto dobrnąć do końca. Nie jest to może scenariusz filmu Shyamalana, ale starałem się, żeby zakończenie nie było przewidywalne. Może ma troche zbyt drastyczny wydźwięk ale co tam :P

Dzięki sa komentarze.

Nowa Fantastyka