- Opowiadanie: Yenfri - Aviena - część druga

Aviena - część druga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aviena - część druga

Siedzę i gapię się na rząd pustych butelek po Owocu Grzechu. Trochę poszalałyśmy wczoraj z Marisandrą, i choć noc spędzona później z Artoire'm była udana, to kac jednak trochę męczył. Niech to szlag, pomyślałam zagarniając butelki w objęcia z zamiarem wyrzucenia ich do zsypu. Oczywiście, jak to ja, stłukłam jedną z nich, czyniąc straszny hałas i narażając się na komentarze sąsiadów, że bałaganię. Poleciałam do mieszkania po zmiotkę.

Sprzątając kawałki szkła miałam, bodaj pierwszą w życiu, okazję by na trzeźwo przeanalizować skład naszego ukochanego trunku. Wino, jak wino, owocowe, smaczne, słodkie i jednocześnie kwaskowate, więc czemu nie pić. Zdziwił mnie brak jakichkolwiek konserwantów. Czyżby na tym padole łez istniało coś poza konserwantami? Aż się wierzyć nie chce.

Zaintrygowana zachowałam naklejkę z butelki, pozbywając się za to potłuczonego szkła. Jako, że nie miałam na dziś planów towarzyskich, bo ani dziewczyny, ani Artoire nie zapowiadali się z wizytą, mogłam mieć trochę czasu na przemyślenia i eksperymenty. Wystawiłam na balkon fotel, stół, zrobiłam dzban herbaty, zabrałam papierosy i przyrządy piśmiennicze i dałam sobie czas dla siebie.

Głównym składnikiem Owocu Grzechu jest jeden z najśmieszniejszych, moim zdaniem, owoców. Kumkwat. Chiński wynalazek, ale u nas też ma spore powodzenie, jak widać, nawet w przemyśle alkoholowym. To dość specyficzny owoc, mały, pomarańczowy o walcowatym kształcie. Jako czarownica z duszą eksperymentatora postanowiłam pogłębić swoją wiedzę. Narzuciłam na siebie płaszczyk i teleportowałam się to Tel Awiwu. Jest tam pewne niezwykłe miejsce, które w czasach młodości zaliczyłam jako atrakcję turystyczną. Samie wieżowce, siedziby największych i najlepszych firm elektronicznych, komputerowych i tego typu. W sumie nic interesującego, ale genialna architektura, połączona, jak to u nas, z pięknem przyrody. Oglądając się na boki zaiwaniłam garść kumkwatów i wróciłam do siebie. Nie moja wina, oni mają tym obsadzone całe cholerne osiedle i to tylko dla dekoracji. Nikt od tego nie zbiednieje, a ja będę miała materiały do eksperymentów.

Czułam się jak idiotka siedząc na balkonie, w środku Jerozolimy i wpieprzając ukradzione owoce. Nawet niezłe, kwaskowe, ale aromatyczne, no i nie trzeba tej drobnicy obierać… Też mi się na eksperymenty zebrało z owocami, nie ma co… A wszystko przez wino i kaca, pożal się B-że nad mą nędzną, wiedźmowatą duszą…

Doszłam do wniosku, że co jak co, ale człowiek jest zwierzyną stadną, więc napisałam esa do Artoire'a, czy miałby chęć się spotkać. W gruncie rzeczy samotność mnie nudzi, o ile nie mam pracy. Odpisał, że przyjedzie za godzinę, więc spokojnie wlazłam do wanny.

No i to był błąd. Zachciało mi się myśleć w kąpieli. I wymyśliłam.

Kiedy Artoire wszedł do mojego mieszkania, oczy wylazły mu na wierzch. Znał mnie całkiem nieźle, wiedział, jak kocham technikę, przy okazji gardząc iście średniowiecznym obrazem czarownicy. Miał więc prawo się zdziwić widząc stół nakryty czerwonym obrusem, na nim szklaną kulę, a w kącie mój geniusz iluzji, czyli wielkiego czarnego kocura.

– Aviena? Czy ty się aby dobrze czujesz? – rzucił w czeluście mojego mieszkania. Wyczułam, że zaklęciem rozwiał iluzję kota. Niech go szlag, pomyślałam. Nawet kota mi w spokoju nie zostawi.

– Chodź na górę, mam niespodziankę dla ciebie – krzyknęłam. Gdy wyczułam jego myśli uśmiechnęłam się pod nosem. – Nie, to nie jest komplet nowej koronkowej bielizny, z którego możesz mnie rozebrać. Nie tym razem. Mam coś lepszego.

– No nie wiem, czy mogłoby być coś lepszego, ale spróbuję ci zaufać – Artoire zaczął się wspinać po schodach. – Ale jeśli się zawiodę, to rozbiorę cię i tak, niezależnie, co masz na sobie.

– Skoro już o tym mowa… Myślę, że ci się spodoba mój dzisiejszy strój…

Są chwile, dla których warto żyć. Jedną z nich, było zobaczenie miny Artoire'a, kiedy wszedł na górę. Jest tam tylko sypialnia z gigantycznym łóżkiem i łazienka z gigantyczną wanną. Aktualnie leżałam na łóżku, naga. No, prawie.

– O kurwa mać… – Artoire zawarł w tych słowach całe bezbrzeżne zdumienie i zachwyt. Powoli podszedł do mnie i przyjrzał się z niedowierzaniem. – Co to jest?

– Coś, za co w Akademii dałbyś się pokroić żywcem i wsadzić w formalinę. Awak kochawi.

– Gwiezdny pył? Niemożliwe, skąd ty to wytrzasnęłaś?! – nie wierzył oczom. No, ja się nie dziwię. Awak kochawi, czyli gwiezdny pył, to substancja tyleż legendarna, co rzadka.

Awak kochawi to proszek z meteorytu. Wchłania się przez skórę i kilkakrotnie zwiększa odczuwanie wszelkich przyjemności, każdym zmysłem. Podejrzewam, że to był jeden z powodów, dla których Artoire patrzył na mnie z taki pożądaniem.

Kochaliśmy się szybko i namiętnie obsypani gwiezdnym pyłem. Czułam, jak z każdą chwilą potęguje rozkosz tego szybkiego seksu. A raczej tego ekstatycznego szaleństwa, oboje zatraciliśmy się w nim bez reszty, zapominając o całym świecie. Nic nie było ważne… I znowu, i jeszcze raz, do utraty tchu, do utraty zmysłów…

Leżeliśmy jak nieżywi, przytuleni do siebie nagimi ciałami, na których wciąż pobłyskiwał gwiezdny pył. Było cicho, spokojnie, a wszystko pachniało seksem i rozkoszą.

– Skąd to wzięłaś? – wymruczał mi w ucho Artoire. Jego delikatny oddech łaskotał mnie w szyję i ucho.

– Z Akademii.

– Więc to na tym polegają te wasze eksperymenty, co?

– Zawsze mówiłam, że moja praca sprawia mi przyjemność.

– A ja już nie?

– Wiesz co? Mówisz stanowczo za dużo – odwróciłam się do niego i zamknęłam mu usta gorącym pocałunkiem.

 

***

– Ja też mam dla ciebie niespodziankę – powiedział Artoire stawiając na stole własnoręcznie przyrządzoną herbatę. Żadne z nas nie miało siły czarować. Siedzieliśmy przy stole w salonie, on okryty prześcieradłem, ja kocem. W panterkę.

– Jaką?

Uśmiechnął się tajemniczo, mrużąc te swoje piękne oczy i zniknął na chwilę w przedpokoju. Wrócił z ogromnym kartonem w rękach.

– Pamiętasz naszą rozmowę o niezwykłych zwierzętach? Tę jeszcze z czasów, jak studiowałaś? Upierałaś się, że Świeca nie istnieje.

– No, bo nie istnieje, wiem, bo mieliśmy o tym dwugodzinny wykład na zajęciach z zoologii magicznej. Profesor Hubertus zna się na tym, co mówi.

– Fakt, ale są na niebie i ziemi rzeczy, o których nie śniło się nawet Hubertusowi – Artoire uśmiechał się tajemniczo i nieco podejrzanie, jak dla mnie.

Postawił karton na ziemi i zażądał, no właśnie, w moim własnym mieszkaniu zażądał, żebym się odwróciła i nie podglądała. Każdy inny na taką propozycję dostałby ode mnie w twarz, ale relacje moje i Artoire'a rządziły się nieco innymi prawami. Zgodziłam się.

Poczułam ruch i jak coś miękkiego i ewidentnie żywego ląduje w moich rękach. Zbyt bałam się, że to szczur gigant, żeby dobrowolnie otworzyć oczy. Artoire zmusił mnie siłą.

– Kot – powiedziałam ni to z rozczarowaniem, ni to ze zdziwieniem. Wiedział, że bardzo chciałam mieć kota, ale żaden mi się nie podobał, były zbyt nie magiczne jak dla mnie.

– Nie, to nie jest taki zwykły kot. Spójrz – wziął kota pod brodę, tak, bym zajrzała mu w oczy.

– O kurwa… – tym razem ja się popisałam elokwencją godną absolwentki i wykładowczyni Akademii. Zaniemówiłam i tyle.

Kot na moich kolanach, który wcale kotem nie był, patrzył mi w oczy. Z książek i opowieści Artoire'a wiedziałam, czego się spodziewać, ale i tak byłam zaskoczona. Zamiast zwykłych źrenic miał dwa roztańczone najprawdziwsze płomyczki. Sierść też zdawała się świecić własnym światłem.

– Niesamowity! – krzyknęłam. Już wiedziałam, że to musi być przeznaczenie.

– Aviena, to Świeca. Świeca, to Aviena. Mam nadzieję, że się dogadacie.

Koniec

Komentarze

,,były zbyt nie magiczne jak dla mnie.''  Wydaje mi się, że lepiej brzmi to zdanie, kiedy: ,,nie były zbyt magiczne(..) Zamiana jednego słowa, a jakoś zgrabniej się prezentuje. Ale to w sumie drobiazg :) Poza tym pociągnęłaś historię Avieny, jednak jak dotąd opiera się ona głównie na jej relacjach z Artoirem, a może warto pomyśleć nad rozbudowaniem fabuły.

Czy można zaproponować poprawkę do poprawki?
Yenfri zapewne miała na myśli, że były zbyt mało magiczne jak dla bohaterki opowiadania. Tak więc, jeśli mam rację, poprawka ogranicza się do likwidacji spacji --- nie z przymiotnikami... --- ale to już każdy wie.
Dziękuję za chwilę rozrywki, Yenfri.

Niestety musze zgodzić się z domkiem i AdamemKB  ale i tak mi się podoba :) poza tym styl masz świetny

Nowa Fantastyka