- Opowiadanie: Tayt - Niefortunne polowanie [Wampireza]

Niefortunne polowanie [Wampireza]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niefortunne polowanie [Wampireza]

Niefortunne polowanie

Wmawiają wam, że czas leczy rany? Nie, to nieprawda. To rany was leczą. Pomagają wam żyć. Ból sprawia, że jesteście silniejsi. Kolejne ciosy, że jesteście bardziej uważni. Kłótnie, dostarczają wam wiedzy o przeciwniku. Ale są dwa przypadki, które zmieniają was całkiem inaczej. Pierwszym jest śmierć. Drugim – ugryzienie wampira.

 

Nazywam się Caesar i sam zostałem kiedyś ugryziony. Wtedy nazywałem się inaczej. Byłem kimś innym. Głównie w sensie jaźni, bo fizycznie niewiele się zmieniłem. Wampiry niczym nie wyróżniają się z tłumu. Te śmieszne bajki opowiadane dzieciom: o bladych twarzach, ssawkach, wydłużonych trójkach, czy zmienianiu się w nietoperze to jedna wielka głupota. Nie jesteśmy też nieśmiertelni, tylko żyjemy trochę dłużej. Mam około 35 lat w sensie fizycznym, ale urodziłem się na początku XX wieku. Ugryziony zostałem dzień po moich 19 urodzinach.

 

Skoro nie macie wydłużonych zębów ani ssawek, to jak pijecie krew? – zapytasz. Dokładnie tak jak ty pijesz mleko. No może nie do końca. Wgryzamy się zębami w tętnicę, zębami takimi jak dysponuje każdy człowiek, i pijemy. Niektórzy przeżywają. Ja miałem to szczęście. Teraz oprócz normalnego pożywienia potrzebuję mniej więcej raz w miesiącu upić trochę krwi. I dziś nadszedł ten dzień. Poczułem pragnienie.

 

Z polowaniem trzeba zaczekać do odpowiedniej godziny. Druga, trzecia w nocy jest najlepsza. Ulica nie powinna być za szeroka, ale osiedlowe uliczki też nie wchodzą w grę. Jest tam za cicho i za spokojnie. Ktoś mógłby usłyszeć krzyk. Ustawiłem się w przejściu między Lipową a Chopina.

 

Około wpół do trzeciej koło biblioteki pojawił się postawny mężczyzna. Wracał prawdopodobnie do domu, nieco się chwiejąc. Alkohol we krwi nie ma znaczenia, zdążyłem się przyzwyczaić.

 

Ruszyłem z miejsca. Ofiarę trzeba ogłuszyć. Niektóre tchórzliwe wampiry stosują szmatkę z eterem i piją do woli, ale to sprzeczne z jakimikolwiek zasadami. Krew powinna przelewać się w walce.

 

Usłyszał mnie gdy byłem trzy metry za nim i odwrócił spokojnie w moim kierunku.

 

– Nawet nie próbuj! – odburknął.

 

– Nie zrozumieliśmy się.

 

– Co do tego nie mam wątpliwości.

 

Skoczył mi do gardła. Rzuciłem się w bok w ostatniej chwili, nawet przy moim wyjątkowym refleksie. Człowiek, który przeskakuje z miejsca ponad trzy metry raczej nie jest kimś przeciętnym. Albo nie jest człowiekiem. Podchmielony koleś, który dwie sekundy temu stał przede mną miał teraz 2,40 wzrostu, żółte oczy i sierść na całym ciele. Prymitywnie wyglądająca wysunięta żuchwa, miała teraz około dziesięciu centymetrów długości i już nie była tylko wysuniętą żuchwą, a w pełni ukształtowanym pyskiem.

 

Ostatnie wilkołaki wyginęły ponoć około pół wieku temu, ale gdybym się nad tym zastanawiał więcej niż ćwierć sekundy byłbym martwy. Odbiłem się od ziemi i puściłem biegiem przez Konopnicką.

 

Choć nie posiadamy żadnych nadzwyczajnych cech fizycznych, to jednak ukąszenie daje pewne przywileje. Jesteśmy szybsi, silniejsi, bystrzejsi, mamy znakomity refleks i jesteśmy odporni na wszelkie choroby. Ale siła wampira jest niczym w porównaniu z siłą wilkołaka. Są tylko dwa wyjścia: uciekać, albo zginąć.

 

Siedemdziesiąt metrów w niecałe trzy sekundy. Mógłbym startować na olimpiadzie. Skręcam w Orlą. Słyszę jak wilkołak odbija się od ziemi. Skacze będąc jakieś 10 metrów za mną. Jeżeli lubicie amerykańskie filmy to ta scena by wam się spodobała. Padam na ziemię. Wilkołak mało nie urwał mi głowy. Przeskoczył mnie. Ląduje dwa metry dalej, ale traci równowagę. Muszę zaryzykować. Skaczę mu do gardła. Cios łapą w splot słoneczny. Nie mogę złapać oddechu. Przelatuję kilka metrów. Rozbijam się na elewacji.

 

Jestem idiotą. Przecież zawsze mam przy sobie sztylet.

 

Uwierzcie mi, czasami naprawdę włącza się przed oczami slow motion. Na przykład kiedy skacze na was dwustukilogramowy wilkołak i leci w waszym kierunku. Mam jeden ruch. Wyciągam sztylet z nogawki, rzucam w kierunku lecącego monstrum, jednocześnie odskakując na bok. Nie czekam na efekty. Znów ucieczka w Orlą. Oglądam się tylko na moment, gdy wilkołak wyciąga sobie z donośnym rykiem sztylet z ramienia i wskakuje na dach budynku. Jest tylko jedna rzecz ważniejsza od odwiecznej walki – nie dać się zauważyć ludziom!

 

Wybiegam na Okopową. Zły pomysł. Za szeroka, za ruchliwa. W dodatku posterunek policji. Biegnę w kierunku parku. Na ułamek sekundy przykrywa mnie cień. Wilkołak na moich oczach przeskakuje dwudziestometrową przerwę nad ulicą i ląduje na dachu po drugiej stronie. No to jesteśmy umówieni w parku.

 

Gdy wbiegam na parking mijam trójkę zaciekawionych ludzi. Zwalniam. Bieg z prędkością 80 kilometrów na godzinę może się wydać nieco podejrzany, nie sądzicie? I tak patrzą na mnie jak na idiotę. Nieważne.

 

Dobiegam do parku. Mogę odbić w prawo, ale już wiem, że ucieczka nie ma sensu. Prędzej czy później mnie złapie. Lepiej się przygotować niż miałby mi skoczyć na plecy. Tak czy inaczej walka musi się odbyć, bo musi polać się krew. A krew powinna przelewać się tylko w walce.

 

Szukam terenu jak najmniej osłoniętego drzewami. Będę miał szansę szybciej go zauważyć, zrobić unik, skontrować i może wtedy…

 

– Czekanie na śmierć, musi być specyficznym uczuciem dla wąpierza.

 

Odwróciłem się momentalnie. Był w ludzkiej postaci. Stał za mną, jakieś pięć metrów, może mniej. Nawet nie usłyszałem jak się zbliżał. Mógłby mnie zabić bez problemu.

 

– Ja przynajmniej nie linieję.

 

Zaśmiał się.

 

– Kiepski żart. Przez trzysta lat usłyszałem od was wiele celniejszych przedśmiertnych ripost.

 

Trzysta lat. Powinien być już próchnem, a nawet się specjalnie nie zestarzał.

 

– A ty ile stąpasz już po tej ziemi? – zapytał. – Spotykałem już wiele starszych od ciebie, ale i kilku wyrostków świeżo po ugryzieniu. Jesteś mniej więcej po trzydziestce, ale możesz mieć równie dobrze ze dwieście lat.

 

– Dziewięćdziesiąt trzy – odburknąłem.

 

Pokiwał z uznaniem głową.

 

– Ostatnio miałem kilka udanych polowań. Myślicie, że wyginęliśmy i strasznie się panoszycie. Jak widać sami nadziewacie mi się na zęby. Do czego to doszło? – zaczął ironizować.

 

– Zamknij się wreszcie, bo pomyślę, że przyszedłeś mnie zaprosić na kawę. Od kiedy to wilkołaki prowadzą sobie pogaduchy z wampirami? Zmiękliście chyba.

 

Byłem w furii. Jawnie mnie lekceważył. Jakbym był kurczakiem z Tesco, którego wystarczy włożyć do mikrofali, tylko wcześniej trzeba sprawdzić datę ważności.

 

– Żaden wąpierz nie będzie się do mnie odzywał w ten sposób – powiedział wciąż opanowany, ale ironiczny uśmiech zniknął z jego twarzy. – Powinieneś być mi wdzięczny, że cię od razu nie zabiłem. Likwidowałem już większych i silniejszych od ciebie. Ale skoro sam mnie prosisz.

 

Metamorfoza z formy ludzkiej do wilczej trwa nieco ponad sekundę. W dodatku już na jej początku osobnik zyskuje dodatkową siłę, wystarczającą na przykład do potężnego odbicia się od ziemi i wyskoku na odległość kilku metrów. Kilku, czyli chociażby tych pięciu, które nas dzieliły.

 

Zdążyłem odskoczyć. Nie chciałem odbić się z całej siły, żeby później móc wylądować na nogach. Gdybym upadł, już bym nie wstał. Wilkołak nawet nie musiał złapać równowagi, tylko odbił się od razu przy lądowaniu i znów skoczył w moim kierunku. Może uda się go skołować. Znowu unik. Wilkołak atakuje. Kolejny odskok. Wilkołak za mną. Unik i chowam się za drzewo. Po chwili słyszę tylko trzask, gdy tamten przywalił w konar z całej siły. Punkt dla mnie.

 

Zza drzewa wyłania się wielka łapa. Ból. Potworny ból w lewej ręce. Trzymając się za ramię, z którego właśnie wyrwało mi kawał mięcha przechodzi mi przez myśl, że chowając się za drzewem mogłem jeszcze raz odskoczyć. Sprytne, nie? I że też mam jeszcze siłę ironizować przed śmiercią.

 

Leżę na ziemi. O dziwo atak nie nadchodzi od razu. Patrzę jak wilkołak zmaga się z gałęzią tkwiącą w jego lewym oku. Czyżby płomyczek nadziei. Ignorując ból spowodowanym utratą jednej czwartej ramienia, rzucam się wilkołakowi, który właśnie wyjął ze swojej głowy gałąź z większą częścią swojego oka, do gardła. Gdy przywarłem zębami do jego szyi, zdążyłem poczuć jeszcze łapę, która próbuje uderzyć mnie w brzuch. Na jego nieszczęście oplotłem go już nogami i przycisnąłem jego prawą rękę do ciała. Z pięciu centymetrów nawet wilkołak nie zrobi silnego zamachu. Zachwiał się. Kolejny cios. Tym razem skuteczny. Strącił mnie z siebie. Na moment nasze spojrzenia się spotkały. Ułamek sekundy później zniknął w ciemności.

 

Nie upiłem prawie nic. Mają zbyt grubą skórę. Powlokłem się z powrotem. Może znajdę swój sztylet. Jeszcze mi się przyda. Skoro przeżyłem atak wilkołaka, to chyba lepiej się zabezpieczyć.

 

Wilkołak. A więc odwieczna walka nadal trwa. My, przeklęci przez Boga, przeciwko nim, stworzonym przez ludzi, by z nami walczyć. Co, nie wiedzieliście? Hollywood zamieszało wam w głowach. Jesteśmy potomkami tych, którzy uciekli z doliny Siddim, bo byli i tacy, wbrew temu o czym was uczą w kościołach. A oni? Ich stworzyli ludzie, gdy zdali sobie sprawę, że nie są sami na ziemi. Że jesteśmy jeszcze my i że jesteśmy groźni. Zmieszali wilka z człowiekiem, nie bacząc na konsekwencje.

 

Znów jestem na Orlej. Znajduję sztylet, leży pod ścianą bloku. Nie chowam go, tylko podchodzę do pierwszej z brzegu klatki schodowej i forsuję zamek w drzwiach. Nie zaspokoiłem pragnienia tej nocy. Ramie się zagoi tylko jeżeli wypiję krew. Muszę zaryzykować, nie mam już siły na polowanie. Choć i tak trzeba będzie kogoś obudzić. Krew powinna przelewać się w walce.

 

Staję przed drzwiami na parterze. Wciąż czuję potężny ból. Wmawiają wam, że czas leczy rany? Nie, to nieprawda. To rany was leczą. Pomagają wam żyć. Ból sprawia, że jesteście silniejsi. Kolejne ciosy, że jesteście bardziej uważni. Kłótnie, dostarczają wam wiedzy o przeciwniku. Ale są dwa przypadki, które zmieniają was całkiem inaczej. Pierwszym jest śmierć. Drugim – ugryzienie wampira. Może któryś z was się o tym przekona. Może właśnie stoję przed twoimi drzwiami.

(9856 znaków)

Koniec

Komentarze

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrawiam.

W kościołach uczą nas o wampirach?
Dużo walki pomiędzy wilkołakiem a wampirem i brak rozstrzygnięcia, jakiejś puenty trochę zawodzi. Bez oceny.

W kościołach uczą nas o dolinie Siddim gdzie znajdowały się Sodoma i Gomora. Dzięki z komentarz, wezmę pod uwagę :)

Nowa Fantastyka