- Opowiadanie: Tenuv - Wilki Unhragu

Wilki Unhragu

Napisałem to opowiadanie pod wpływem impulsu, zmęczony funkcjonującymi w fantastyce stereotypami oraz konwencjami. Pragnę  je  łamać i bawić się nimi – stąd takie postacie, jak inteligentny troll, kochający wiedzę i zwoje :) Dla wyjaśnienia ewentualnych wątpliwości oraz nieporozumień oraz dla tych, którzy lubią przed przeczytaniem czegoś poznać lepiej świat przedstawiony, wyjaśnię poniżej kilka kwestii:

Rasy:

Ludzie – są wojowniczy i butni, każdą wiedzę wykorzystają po to, by szkodzić innym i sobie nawzajem (przynajmniej tak ich widzą przedstawiciele pozostałych ras). Dzielą sie na trzy rasy: żółtą, czarną i białą, tak, jak w naszym świecie.

Krasnoludy – niscy, krępi i wyjątkowo silni. Dzielą sie na dwa ludy: Krasnoludowie Górscy oraz Krasnoludowie Morscy, uważani przez swych górskich braci za zdrajców. Są dla nich wzorem słabości, lenistwa oraz zniewieściałości (krasnoludy morskie golą brody, co dla górskich jest niedopuszczalne).

Elfy – mówi się, że są nieśmiertelni ale to tylko przesąd. Żyją jednak bardzo długo dzięki znajomości ziół, diecie oraz temu, że ciągle pozostają w ruchu i utrzymują aktywność umysłową. Zachowują jasność myśli oraz sprawność fizyczną aż do śmierci oraz nie znają pojęcia choroby. Mieszkają w dżungli tropikalnej na południu oraz na jej obrzeżach. Dzielą się na dwie rasy. Te, żyjące w głębi lasu bardziej strzegą swej wiedzy i izolują się od innych ras, mają też jaśniejszą skórę niż ich bracia z obrzeży. Z kolei te, które żyją bliżej ludzi, są bardziej przyjaźnie nastawione, nie mają też takiego poczucia wyższości wobec innych. Ich skóra jest śniada a włosy kruczoczarne. Wszystkie elfy charakteryzują się brakiem owłosienia, z wyjątkiem włosów na głowie oraz smukłą i delikatną urodą.

Trolle – żyją na północy. W przetrwaniu w surowych warunkach pomaga im futro oraz gruba skóra. Dzielą się na trolle północne, o cieplejszej, dłuższej i bardziej miękkiej sierści oraz południowe, o sierści krótkiej i szczeciniastej. Są inteligentne, w niczym nie ustępują pozostałym rasom. Krzywdzący stereotyp trolla – głupiego osiłka wymyślili ludzie, którzy w pogoni za cennymi futrami tamtejszych zwierząt zabili wiele trolli i zmusili ich do oddania obfitujących w zwierzynę rejonów. Obie rasy nienawidzą się i zabijają wzajemnie, na zasadzie odwetu.

Demony – najstarsza rasa. Istniały jeszcze, zanim pojawiły się pierwsze materialne istoty inteligentne. Na początku były niematerialnymi duchami, opiekującymi się przyrodą. Gdy pojawili się ludzie i pozostałe rasy, demony zainteresowały się nimi do tego stopnia, że zaczęły przyjmować ich postać. Jednakże razem z cielesną powłoką przyjęły także emocje, uczucia, pragnienia i lęki tych istot. Po jakimś czasie okazało się, iż tak przywiązały się do materii, że nie mogły bądź bały się wrócić do niematerialnej postaci. Ich siła magiczna zmn iejszyła się wielokrotnie, lecz nie zniknęła całkowicie. Pozostały nieśmiertelne i nadal żaden z ludzkich, krasnoludzkich czy też elfich magów nie może się z nimi równać. Są “solą w oku” Zakonu Słońca ze względu na swoją siłę – średnio silny demon jest w stanie rozgromić spory oddział żołnierzy a nawet magów.

Magia:

Magia występuje tutaj w postaci żywiołów (cztery “standardowe” plus przenikająca je i tworząca energia). Opiera się na ściśle określonych zasadach. Każdy mag włada jednym z żywiołów (ci, którzy władają energią, panują także nad wszystkimi żywiołami, jednak jest ich ledwie kilku na dziesiątki tysięcy magów). Jest to sztuka, wymagająca siły woli i panowania nad sobą oraz rozsądku i wiedzy przynajmniej na temat żywiołu, którym się włada. Nie mając wiedzy, bardzo łatwo stracić kontrolę nad danym elementem i skrzywdzić lub zabić siebie albo innych. W czasach, które opisuję, magia została spłycona do samego władania żywiołami, jednakże kiedyś była głębokim połączeniem filozofii, samorozwoju oraz sposobu życia. Z tym spłyceniem wiąże się spadek siły czarodziejów oraz to, że wielu z nich jest zdominowanych przez cechy psychiczne, związane z jednym tylko żywiołem.

Świat:

Jak napisałem powyżej, opisany świat, zwany Wonan, zamieszkuje pięć ras. Największą potęgą jest Zakon Słońca, mający w kieszeni władców ponad połowy królestw i państw. Zjednoczone wokół jednej religii kraje podbijają nowe terytoria i narzucają wiarę w Pana Słońca pozostałym ludom, dążąc także do nawrócenia innych ras. Opierają się im elfy, krasnoludowie, demony, częściowo (coraz słabiej) trolle oraz nieliczne górskie plemiona i bardziej rozwinięte cywilizacyjnie państwa Wschodu. Symbolem Zakonu Słońca jest złoty okrąg z rozchodzącymi się dookoła srebrnymi promieniami.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wilki Unhragu

Po prawie pionowej ścianie skalnej, u podnóża Gór Unhrag, odgradzających góralskie plemię Eti’rein od reszty świata, wspinały się trzy postacie.

Na samym początku wdrapywała się wysoka dziewczyna o gęstych, kasztanoworudych włosach, falujących na wietrze. Miała na sobie jedwabną, jasnoniebieską suknię z jedwabiu, wiązaną po bokach. Widać było że, by móc się sprawnie poruszać, musiała ją skrócić i rozerwać z boku. Za nią podążał około trzymetrowego wzrostu troll o jasnobrązowej sierści. Za pasem, opinającym lniane spodnie, miał zatknięte dwa spore, obusieczne topory. Na samym końcu wdrapywał się ostrożnie, drżąc nieznacznie, czarnobrody krasnolud. Ubrany był w kamizelkę z ćwiekami, parciane spodnie i wysokie do pół łydki, obite metalem buty. Jego dwuręczny topór, przywiązany do pleców, niósł troll.

– Psia ich mać! – zaklął krasnolud, dysząc ciężko – Zmusić krasnoluda do wspinaczki! Pożałują tego, psie syny! – splunął w dół – To pierwszy i ostatni raz w życiu, jak się wspinam!

– Myślałem – odparł troll głębokim basem – Że kto jak kto ale krasnolud powinien być oswojony z górami. Przynajmniej bardziej, aniżeli troll.

– Bo jestem! Wychowałem się wśród krasnoludów, w tunelach, wydrążonych w górach a nie wśród chędożonych kozic, psiakrew! I nigdy nie myślałem, że będę musiał robić za jedną z nich.

– Narzekasz – skomentowała dziewczyna kobiecym, lekko zachrypniętym głosem – Zawsze jest czas, by nauczyć się czegoś nowego, Uwuk. Dzięki tym Etireińczykom będziesz miał za sobą nowe, nieznane dotąd doświadczenie – w jej głosie dało się wyczuć nutę rozbawienia.

– A co mi po doświadczeniu, jak skończę jako mokra plama tysiąc stóp pod nami? – złapał się występu i podciągnął z wysiłkiem – Daję głowę. Źle chwycę, trafię na luźny występ i już po mnie… Oto, jak się skończyło życie Uwuka Kigarssina! Nie mogłem zginąć w walce, jak mężczyzna, nie! Musiałem zginąć, uciekając niczym tchórz, ot co! – zrzędził – Piękny to koniec, ot co! Godzien pieśni bardów, ot co!

– Uwuk – dziewczyna wspinała się zwinnie, z gracją i lekkością kota – Przecież żyjesz, jeszcze nie… – urwała. Rozległ się chrupot a jej towarzysz oderwał się od skały i zaczął spadać, wrzeszcząc i machając rękoma – Psiakrew! – wysunęła dłoń w jego stronę. Uwuk zatrzymał się gwałtownie w powietrzu. Następnie ostrożnie postawiła go na najbliższą półkę skalną pod nimi, do której przywarł, przerażony.

– Mówiłem! – powiedział, trzęsąc się cały – Mówiłem, że tak będzie! Zostaję tutaj i się stąd nie ruszam!

– Przestań się trząść – powiedział troll – I chodź z nami, przecież nic ci się nie stało – spojrzał w górę – zostało nam jakieś piętnaście stóp a w razie czego Rundi cię złapie.

– Ale ja się boję – odparł, wciąż drżąc – Już nie mogę, tu jest tak wysoko…

– Uwuk – westchnęła dziewczyna – Dam ci radę. Nie patrz w dół, tylko na skałę przed sobą a najlepiej w górę, spójrz, jaki piękny mamy stąd widok. Spokojnie, dasz radę. Skoro kobieta daje radę, to dlaczego ty nie masz?

– W górę… – podniósł głowę – Zaiste – spojrzał na towarzyszkę. Rozerwana suknia ukazywała jej piękne, smukłe łydki i jędrne, zgrabne uda. Na ten widok krasnolud zapomniał o całym strachu i ruszył, patrząc cały czas w górę, jak poradziła mu Rundi – Widoki, przyznam, godne podziwiania, miałaś rację. Piękną mamy towarzyszkę podróży, nie uważasz, Turdo?

– Owszem – odparł troll – Wedle ludzkich standardów jest piękna… Jednakże dla mnie mogłaby mieć nieco bardziej muskularne i owłosione nogi. Wiesz, przyjacielu, co rasa to gust. Tobie zapewne podobałaby się jeszcze bardziej, gdyby miała lekki meszek na twarzy.

– O tak – przyznał mu rację – Niemniej, uważam, że nasza Rundi jest piękna taka, jaka jest.

– Jeśli skończyliście dywagować na temat mej urody – odezwała się dziewczyna, wskakując zwinnie na szczyt kanionu – To chodźcie tutaj szybko. Kogoś zaatakowały tutejsze wilki – wstała i rozejrzała się dookoła. Na ziemi leżały cztery ciała – dwa należały do tutejszych riivu, olbrzymich wilków trzy razy większych od swych krewniaków zza gór. Obok jednego z nich leżał muskularny, starszy mężczyzna. Jego martwa dłoń była zaciśnięta na trzonku trigre – małego topora o ostrzu, zakończonym z drugiej strony ostrym hakiem. Zasychająca krew i palące się ognisko świadczyły o tym, iż walka rozegrała się niedawno, właściwie przed chwilą. Broń była wbita w szyję zwierzęcia, które trzymało w pysku zakrwawioną szyję przeciwnika. Kilka stóp dalej leżał wysoki, blondwłosy chłopak. Wilk, który go zaatakował, leżał na nim z trigre, wbitym w gardło. Podczas, gdy pozostali byli martwi, młodzieniec oddychał jeszcze słabo. – Żyje – pomyślała, podchodząc do niego – Jednak jego płomień ledwo płonie – chwyciła wielką bestię i odrzuciła jej ciało, jakby nic nie ważyło. Potrafiła wyczuwać siłę życiową żywych istot, czuła ją jako palące się w nich płomienie. Ogień tego chłopaka dogasał, mimo, iż buchał jeszcze czasami, jakby próbując nie zgasnąć, utrzymać się. Zobaczyła przyczynę tego stanu – twarz chłopaka była jedną wielką raną. Przeciwnik zdarł z niej skórę i połamał kości. Z pozbawionych oczu oczodołów wylewała się krew, krzepnąc na ziemi dookoła jego głowy i zlepiając włosy. Mimo, iż nie należała do strachliwych niewiast, Rundi wzdrygnęła się na ten widok. Widziała już wiele ran i obciętych części ciała, jednakże ten widok był po prostu przerażający.

– Oż psiakrew – krasnolud podszedł do niej, patrząc na leżącego człowieka – Wielem widział ale to po prostu przerażające – wzdrygnął się – Jesteś w stanie mu pomóc? Jeśli nie, lepiej, bym go dobił. To skróci jego cierpienie.

– Zobaczę – przykucnęła nad twarzą młodzieńca – Powinnam dać radę. Pamiętasz, jak straciłeś dłoń w walce. Po tym, jak ci pomogłam, władasz toporem nawet lepiej niż przedtem – położyła dłoń nad twarzą człowieka i zamknęła oczy – Już dobrze – wysłała leczonemu uspakajającą energię, nawiązując połączenie. Wstrząsnęła nią fala bólu, rozpaczy i przerażenia. Przez chwilę czuła, jakby to jej wilk zmasakrował twarz, jednak szybko poradziła sobie z tym. Ból stał się na tyle odległy, że mogła go jednocześnie czuć i myśleć jasno – Pomogę ci, nie umrzesz. Straciłeś oczy ale odrosną ci do jutra rana. Proszę, daj sobie pomóc – poczuła ulgę, gdy ściana przerażenia, odgradzająca jego umysł, zniknęła. Wyczuła, że zaufał jej – to było najważniejsze. Nie dało się uzdrowić kogoś, kto nie ufał uzdrowicielowi. Skupiła się na ranie i wniknęła umysłem w zniszczone tkanki. Czuła każdy mięsień, kość, ścięgno. Była wszystkimi drobinami, z których składały się te tkanki i każdą z osobna. Pobierając energię z ziemi i ze słońca, wyobraziła sobie, że twarz chłopaka wraca do poprzedniego stanu. Czuła regenerujące się mięśnie, zrastające się i układające wzajemnie do siebie kości. Najtrudniej było z oczami, jako z najbardziej złożonymi organami – wiedziała, że nie zregenerują się od razu, do tego potrzeba było czasu. Gdy odetchnęła, przerwała więź i otworzyła oczy, zobaczyła że udało jej się. Twarz młodzieńca była gładka i zaróżowiona, niczym u niemowlaka – było to normalne, przy tym stanie rany musiała zregenerować prawie od podstaw mięśnie i skórę. Tylko jego oczodoły ziały pustką, która niebawem miała zniknąć.

Chłopak poruszył się nieznacznie i spróbował rozejrzeć się dookoła, macając powietrze, po czym usiadł i dotknął twarzy. Jego mina wyrażała totalne zdziwienie i niedowierzanie – Tir duri dremtung? – spytał po etireńsku, co oznaczało „Czy jesteś duchem gór?”

– Ner – odparła, nieco rozbawiona – Ih tür ner dremtung („Ja nie jestem duchem gór”). Ih tür helbtidäng ed ih jöre jedirmadsug („Ja jestem półdemonem i potrafię władać magią”). Tiche duri dirmstig („Mówisz we wspólnym?”).

– Trochę – odparł – Ojciec uczyć mnie. Ale on teraz… – posmutniał, domyślając się już – Jak zginąć?

– Zginął z bronią w ręku – odparł krasnolud poważnym tonem – Jak na wojownika przystało. Zdaje się, że on i ta bestia zabili się w tym samym momencie.

– Zginąć chwalebnie – westchnął chłopak – Teraz pewnie go prowadzić Dziewica Gór do Wagi Dusz a potem do pałacu Dürnga. Wy wiedzieć, kto to Dürng?

– Wiemy – odparł troll – Największy i najpotężniejszy bóg waszego panteonu. Wielki siłacz o pokojowym usposobieniu, jednak niepokonany w walce. Ten, kto dostanie się do jego pałacu, nie musi już ginąć i walczyć, żyje w szczęściu i spokoju.

– Taak – parsknął Uwuk – Piękna to bajka, zaiste. Życie to walka, śmierć to walka… Nawet, rodząc się, walczysz o to, by wyjść z łona matki. Gdy przegrywasz walkę, umierasz. A potem nie ma już nic, ot co. Nie wierzę w jakichś…

– Uwuk – przerwał mu Turdo – Pohamuj się, przyjacielu. Także nie wierzę w etireńskich bogów, jednakże dla tych ludzi oni istnieją. I są czymś świętym, czymś więcej aniżeli kamiennymi czy też drewnianymi posągami. Więc, proszę cię, szanuj ich świętość.

– Jak chcesz – wzruszył ramionami – Nic mi do ich wierzeń. Niech się modlą, do kogo chcą, dla mnie to nie ma znaczenia. W swoich bogów przestałem wierzyć, gdy wygnano mnie z kraju.

– A jacy być twoi bogowie? – spytał ciekawie Etireńczyk.

– Nie są godni uwagi. Modliłem się do krasnoludzkich bogów wiele razy i mi nie pomogli, więc postanowiłem też ignorować ich istnienie. I jakoś mnie nie ukarali, wciąż żyję i mam się dobrze.

– Z raną w sercu? – domyślił się rozmówca.

– To nie ma znaczenia, że ona… – poczochrał nerwowo brodę – Nie mam żadnej rany w sercu. Odrzucili mnie, więc też ich odrzuciłem. I nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. I nie wypytuj mnie więcej, chłopcze. To było i nie ma znaczenia.

– Wybacz, po prostu twój głos się trząść przez moment.

– Mój głos? – ledwie opanował wściekłość, której nuta brzmiała jednak w jego głosie – Mój głos się nie trząsł, młodzieńcze. I zważaj na swe słowa, radzę ci. To, co się wtedy stało, jest mi już obojętne. Teraz nikt mnie nie zrani, uodporniłem się.

– Wybacz śmiałość… Ale gdyby coś stać się twej towarzyszce? – na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, gdy usłyszał głośny śmiech krasnoluda – To śmieszne?

– Wybacz, to poważna chwila – powiedział Uwuk, tłumiąc śmiech – Widzisz, mogłeś nie wiedzieć… Ostatnio próbowało ją skrzywdzić dwudziestu zbójców. Stałem i patrzyłem na niezłe widowisko, ci głupcy nie wiedzieli, z kim zadarli. Woleliśmy z Turdim stać z boku, bo inaczej sami byśmy nieźle oberwali. Dosyć powiedzieć, że zrównała z ziemią siedzibę tych idiotów… – urwał, widząc, że dziewczyna zaczęła węszyć, marszcząc lekko nos – Co się dzieje? Ktoś nadchodzi?

– Wilki – odparła, wstając gwałtownie. Gdy zwarła i rozwarła pięści, jej dłonie otoczyły oślepiająco białe płomienie. W tym samym momencie usłyszeli od strony lasu szelest i głośne, wibrujące warczenie. Wszyscy czworo wzdrygnęli się – w tym warkocie było coś dziwnie ludzkiego, coś trudnego do określenia – Pachną dziwnie ludzko.

– Wilkołaki? – zdziwił się troll – Przecież one nie istnieją, to istoty z legend… – cofnął się odruchowo na widok bestii, wychodzących z krzaków. Były nie tylko większe od wilków zza gór. Ich nogi były bardziej muskularne, szyje nieco dłuższe a pyski masywniejsze w porównaniu do reszty ciała. Łapy miały zakończone ostrymi pazurami wielkości kciuka. Poruszały się do tego z prawie kocią gracją. Widać było, że ich zła sława była wynikiem nie tylko rozmiarów ale też zręczności i szybkości. Turdo walczył już z wilkami, zwykle wystarczył jeden cios, by zmiażdżyć zwierzęciu łeb albo złamać kręgosłup. Coś czuję – pomyślał – Że z tymi tutaj nie będzie tak łatwo – wyciągnął zza pasa topory. Używał ich rzadko, zwykle wystarczały mu gołe pięści. Teraz wolał jednak być przezorny. To nie byli przeciwnicy, z jakimi zwykle się mierzył – Niemniej masz rację, ich zapach jest dziwny.

– Zapach, czy nie – odparł Uwuk, biorąc od przyjaciela topór – Pożałują, że wybrali nas jako zwierzynę. Turdo, chodź do mnie – stanął tak, że zasłonił sobą chłopaka – Musimy bronić tego człowieka, sam nie może przecież… – spojrzał, zdziwiony, na młodzieńca. Tamten wstał sprawnie, z toporem w dłoni, gotów do walki.

– Chłopcze – powiedział niepewnie – Twoje oczy…

– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się Etireińczyk – Uczyć się walczyć z zawiązanymi oczami. Słyszeć ich, oni głośno sapią i warczą. Siedmiu?

– No, no – skomentował z uznaniem – Niewiarygodne… Ile masz lat?

– Osiemnaście. Ja uczyć się walczyć od ośmiolatka. Trigre to moja druga dłoń.

– Ufam ci więc – spojrzał na wilka, który podszedł najbliżej. Był tak wielki, że stojąc na czterech łapach dorównywał krasnoludowi wzrostem – No, chodź, piesku – chwycił broń oburącz – Wiem, wiem, jesteś duży i masz straszne zębiska – powiedział, dodając sobie odwagi żartami. Prawdę mówiąc, mało kto nie bałby się paszczy, uzbrojonej w kły długości palca wskazującego i mogącej odgryźć rękę jednym kłapnięciem. Uwuk wiedział, że najgorsze, co mógłby teraz zrobić to pokazać, że się boi. To taki pies – pomyślał – Po prostu nieco większy – zrobił unik, gdy riivu skoczył na niego. Opuścił topór, chcąc trafić bestię w kark, lecz nie trafił. Przeciwnik uniknął ciosu, zatrzymując się jednocześnie, po czym uderzył wielką łapą w prawą dłoń wojownika. Krasnolud syknął z bólu i puścił broń. Wilk rzucił się i powalił ofiarę, skacząc na nią całym swoim ciężarem.

Nie – pomyślał Uwuk, widząc przed sobą straszliwą, rozwartą paszczę – To nie może się… Nagle bestia warknęła i zaskamlała, po czym odskoczyła, kulejąc. Z jej prawej łapy ciekła obficie krew a rozcięte mięśnie zwisały niczym krwawe strzępy. Następny, niewiarygodnie szybki cios trigre, dosięgnął podstawy czaszki unieruchomionego bólem drapieżnika. Wilk padł, martwy, nie wydawszy ani głosu.

– Dziękuję – wstał, oglądając dłoń, rozszarpaną do kości. Mimo, że pulsowała prawie obezwładniającym bólem, starał się nie zwracać na to uwagi. Wiedział, że Rundi zajmie się raną po skończonej walce. Widział, jak walczy z trzema wilkami. Jeden z nich zginął, gdy zrobiła błyskawiczny unik i zadała mu cios w łeb z boku. Czaszka nie wytrzymała siły uderzenia i rozległ się trzask pękających kości. Drugi skończył jako zwęglony trup – nie cierpiał długo. Temperatura oślepiająco białych płomieni sprawiła, że zapłonął niczym suche źdźbło, gasnąc po niedługiej chwili. Trzeci rozejrzał się i widząc, że troll, stojąc obok dwóch wilczych ciał, rozpłatał łeb jego ostatniemu towarzyszowi, pobiegł w stronę prawie pionowego zbocza i skoczył z niego, skamląc. Dźwięk ten miał w sobie coś z ludzkiego płaczu i krzyku – bezradność i rozpacz, poczucie klęski, żal… Krasnolud aż się wzdrygnął. Żaden wilk tak nie skamle – pomyślał, wstrząśnięty – Rundi chyba ma rację… Z tymi riivu jest coś dziwnego – Naprawdę dobrze walczysz – klepnął chłopaka zdrową ręką w przedramię – Biorąc pod uwagę to, że nie masz jeszcze oczu.

– Miło słyszeć – uśmiechnął się tamten – Ojciec mnie trenować. On uczyć się walki od mistrza ze Wschodu, gdy ten do nas przybyć. A potem nauczyć mnie – posmutniał – Trzeba go pochować. Inaczej nie zaznać spokoju i błądzić po świecie – zatknął topór za pas.

– Racja – kiwnął głową. Psiakrew, kto wie, czy ten młodzik nie walczy lepiej ode mnie. Taki cios i to na ślepo…– poczuł podziw dla tego człowieka – Jak on to robi?

* * *

– Gotowe – Rundi uderzyła po raz ostatni. Ponieważ warstwa gleby była tutaj cienka, normalny człowiek nie wykopałby dołu odpowiednio głębokiego, by zmieścić osiem ciał. Na szczęście dziewczyna potrafiła rozbić skałę, używając magii ognia – wystarczyło uderzyć z odpowiednią siłą i dobrać temperaturę płomieni tak, by nie roztopić skały. Dla półdemonki nie było to dużym problemem. Gruz wybierali Turdo i Uwuk.

– Ty być potężna – skomentował chłopak – rozbić skałę za pomocą ognia… Ja nie chcieć z tobą nigdy walczyć.

– Uwierz mi, chłopcze – odparł krasnolud – Nie widziałeś pełni jej możliwości.

– Widzieć nie – młodzieniec wzruszył ramionami – Tylko słyszeć. Jakby ktoś walić młotem w skałę.

– Masz rację – zreflektował się tamten – Wybacz, zapomniałem…

– Nic się nie stać. Przecież ja jutro już widzieć – uśmiechnął się, po czym spoważniał – Wy znać naszą ceremonię pogrzebową? Chyba nie.

– Nie – Turdo pokręcił głową – Wiem trochę o waszych zwyczajach, jednakże wiem, iż macie swoją pieśń pogrzebową… Której nie znam na pamięć.

– Ja słyszeć ją wiele razy – chłopak westchnął ciężko – Podczas ostatniej wojny ze Sprzymierzonymi. Wielu ludzi zginąć, my grzebać zmarłych przez siedem dni. Znać całość.

– To dobrze – półdemonka podeszła do pierwszego wilka, uniosła jego cielsko, jakby nic nie ważyło i wrzuciła je do dołu – Pomóżcie mi.

* * *

– Utirdi – powiedział chłopak po etireińsku, klękając nad grobem i unosząc ręce do nieba. Rundi słuchała uważnie i tłumaczyła towarzyszom telepatycznie znaczenie słów –  Dziewico Gór o włosach z wiatru! My, śmiertelni, prosimy cię, byś zstąpiła tutaj i zabrała duszę Tukura Ramdunga do Sali Przejścia!

Mąż ów dzielny był i mądry, życie skromne prowadził! Nie wywyższał się nad innych, mimo, iż był niegdyś władcą Eti’rein, o poddanych dbał, ludziom pomagał! Mógł chodzić, w złoto i klejnoty ubrany, lecz to, co na nie by wydał wolał innym oddać, by im się szczęśliwiej żyło. Sprawiedliwym sędzią był, Ürmtingowi przewodząc, uczciwym i bezstronnym. Dobrym i troskliwym był mężem oraz ojcem, rodziny nie zaniedbywał. Mężnym i honorowym był wojownikiem, od tyłu nie atakował, bezbronnych nie zabijał, kobiet nie hańbił, przeciwników szanował. We wszystkim mądrością się kierował i rozsądkiem, nad emocjami panując.

Prosimy cię więc, Ktende, Kozico o Złotych rogach, byś róg swój do szali z duszą jego w razie potrzeby dołożyła! Do szali, którą Edröni, Jednooki Sprawiedliwy, trzyma a na której srebrne pióro Rägäna, Króla Orłów leży. Zanieś go do pałacu Dürnga, Najmędrszego i Najpotężniejszego, by tam odpoczywać mógł, siły do Rügniräk, Ostatecznej Bitwy, zbierając! Błagamy cię o to my, którym nie było jeszcze dane na twym grzbiecie siąść ani nawet włosów Dziewicy Gór jedwabistych dotykać! Błagam cię o to ja, syn tego prawego człowieka, który z ojca swego dumny jest! Bogom jestem wdzięczny, iż ten człowiek, Tukur Ramdung, był mi jako ojciec dany!

Gdy dokończył, opuścił ręce i wziął garść piasku, wrzucając ją do dołu. Przez chwilę mieli wrażenie, jakby zawiał silniejszy wiatr. Potem zobaczyli kobietę, pochylającą się nad grobem, wyglądającą jakby była zrobiona z mgły… A może im się tylko wydawało? Sami nie byli tego pewni. Nie – pomyślał Uwuk racjonalnie – To niemożliwe. Takie rzeczy się nie dzieją. Bogowie i duchy nie istnieją a to było tylko złudzenie, wywołane zmęczeniem – wstał i pomógł pozostałym zakopać grób.

* * *

– Rozumiem więc, Iternie  – powiedział Uwuk, gdy już przedstawili się sobie – Że byłeś księciem Eti’rein?

– Tak – odparł młodzieniec – Ja mieć jeszcze siostrę ale ona uwięziona – zacisnął pięść, siadając przy ognisku – Ten łajdak, Stürn…

– Stürn Linimg? – spytała Rundi.

– Tak – zdziwił się – Skąd wy go znać? – zdjął z zaostrzonego kija kawałek uda dzika, upolowanego przez Turdo – Wy być w naszej wiosce?

– Byliśmy. Widzisz, jego syn, Dirm, usiłował mnie zdobyć… Najpierw komplementami i sukniami, stąd ta suknia. Gdy zobaczył, że nic z tego, stracił cierpliwość i wtargnął do mojej komnaty, chcąc mnie posiąść siłą. Najpierw chciałam go tylko odgonić, bowiem nie chciałam mieć problemów ze strażą. A potem…

– Zgromadziła ogień w dłoni – powiedział Uwuk – Po czym uderzyła go… – skrzywił się na samą myśl o tym – Rozumiesz. Nie muszę chyba mówić więcej.

– Nie – wzdrygnął się Itern – Niemniej, on zasłużyć. Gdyby jego ojciec go nie powstrzymać, on by zhańbić Dertin, moja siostra.

– Moment – troll zmarszczył brwi w zamyśleniu – Mówisz, że byłeś księciem Eti’rein. Stürn mówił nam coś o bękarcie poprzedniego władcy, którego wygnał razem z jego ponoć szalonym ojcem. Mówił, że okazał wam litość… Z jego słów wynikało, że jest kuzynem twego ojca.

– I to jedyne prawdziwe, co wam powiedzieć. Mój ojciec nie być szalony, to ten drań szalony z władzy i chciwości. A ja nie bękart tylko prawowity dziedzic ojca. Rundi, gratulacje – uśmiechnął się – Zrobiłaś to, czego ja nie móc a chętnie by zrobić tej bezmózgiej górze sadła.

– Coś mi się tak zdawało – odparła Rundi – Że nieszczerze mu patrzy z oczu. Myślałam, że to dlatego, iż chce się nam przypodobać… Teraz, jak sobie przypominam, jak o was mówił… Miał w oczach jakby strach. Jakby nie chciał, byśmy pytali o więcej… – zmrużyła oczy – Dlatego ci wierzę. Nie musiałby się bać szaleńca i jego syna – bękarta. Ale, jeśli można spytać, jak to się stało, że wyszło na jego?

– Rok przed moim narodzeniem przyjechać do nas Tsengan, ten, który mnie uczyć sztuk walki. On być bardzo mądry, mieć dużą wiedzę i czytać w ludziach jak w księgach. Polubić moich rodziców a oni jego. Kiedyś zostać z matką sam na sam w jednym pokoju. Ja znać matkę, powód musieć ważny. Ona być tak szlachetna, że to niemożliwe, by cokolwiek więcej. Ojciec wtedy być na wojnie, Tsengan i matka rządzić ludem… Być tak blisko ze sobą, że rosnąć plotki. Które wykorzystać Stürn. On przekupić naszego czarownika, Ÿdarna. Ÿdarn ogłosić, że w transie rozmawiać z Rtugiem, który widzieć wszystko i czytać kłamstwa. I że – oczy młodzieńca zapłonęły wściekłością – Że ja nie być dzieckiem Tukura Ramdunga tylko Tsengana. Że moja matka zdradzić ojca z jego powiernikiem i najlepszym przyjacielem. Ten łotr zhańbić moją matkę i tego człowieka! – trząsł się z gniewu – Człowieka, który był dla mnie jak… przepraszam, z gniewu zapomnieć… darntaringa.

– Drugi ojciec – powiedziała dziewczyna spokojnie.

– Drugi ojciec – powtórzył, siląc się na spokój – Ja pomyśleć, że wy… Wybaczcie – pokręcił głową – To zbyt śmiałe.

– Mów śmiało – troll kiwnął głową, patrząc mu w twarz – Że my?

– Ja i ojciec za słabi, żeby to zrobić… Nie, dosyć wy mi pomóc. Ja nie móc chcieć nic więcej – oświadczył kategorycznie.

– Najpierw powiedz – uśmiechnęła się półdemonka – Potem najwyżej odmówimy.

– Widzicie… Ja nie chcieć władzy, choć mi się należy. Ja chcieć stąd odejść. Trzymać mnie tu tylko ojciec i siostra, nie móc jej zostawić w szponach tego łotra. Ja chcieć zobaczyć Ÿdarna i Stürna, błagających o litość, hańbiących się tak, jak oni zhańbić tych, których kochałem. Chcę ich zabić, bowiem oni otruć moją matkę i Tsengana. Czy wy się zgodzić? Ja wiedzieć, gdzie skarbiec. Wy wziąć, ile chcieć, ile unieść.

– Hm – troll spojrzał na niego uważnie – Myślę, że moglibyśmy ci pomóc… Gdyby nie pieniądze.

– Pieniądze? Wy odejść, bogaci jak nigdy! – spojrzał po nich błagalnie – Więc jaki…

– Źle zrozumiałeś mego przyjaciela – odparła Rundi, uśmiechając się i siadając ze skrzyżowanymi nogami. Brodę wsparła na rękach, opartych łokciami o uda – Pomoglibyśmy ci, gdyż nie pragniesz władzy, doceniamy to. Jednakże chcąc nam dać pieniądze, które należą do twego ludu, traktujesz nas niczym złodziei. My mamy dosyć pieniędzy, jeśli nam zabraknie to możemy zarobić. A tym ludziom będą one potrzebne. Kto wie, ile razy jeszcze Zakon Słońca będzie ich nękać? Ilu z nich zostanie rannych? Ile rodzin będzie potrzebowało wsparcia? Jeśli my je weźmiemy, ktoś umrze przez to od ran albo któraś rodzina zostanie bez wsparcia. Nie tylko twoja zemsta jest ważna, Iternie. Nie wolno poświęcać życia niewinnych ludzi za cenę zemsty. W ten sposób stałbyś się potworem… A myślę, że szkoda cię na to. Wyglądasz na całkiem miłego – uśmiechnęła się tak, że aż spłonął rumieńcem – I sensownego człowieka.

– Ja… – zatrząsł się od szlochu,  rozkładając z wrażenia ręce – Dziękuję – powiedział przez łzy – Nie myśleć… – zawiesił mu się głos – Że tacy ludzie… Że ktoś taki jeszcze istnieć na tym świecie. Jak ja wam się odwdzięczyć?

– A czy nie można nikomu pomóc ot tak? – odpowiedziała pytaniem na pytanie – Poza tym uciekaliśmy w takim pośpiechu, że nie zdążyliśmy się spakować… A ja zostawiłam tam kilka interesujących, rzadkich zwojów, które znaleźliśmy w jednej z ruin. Nic tym ludziom z nich nie przyjdzie, bo są po vradańsku, niemniej chciałabym je odzyskać. Nie zdążyłam ich wszystkich jeszcze przeczytać a są naprawdę ciekawe. Zresztą, Turdo też chciał je przeczytać.

– Zwojów? – zaciekawił się Itern – O czym? Może Dertin to zainteresować. Ona kochać zwoje i księgi, nieraz zasypiać z głową na.

– Na różne tematy. Na przykład o pochodzeniu ras. Dopiero zaczęłam czytać tą część i wolno mi to idzie, bo tej formy vradańskiego nie używa się już od jakichś dwustu lat. Niemniej, dowiedziałam się na przykład, że ludzie, krasnoludy i trolle kiedyś byli jedną rasą. Pochodzą od owłosionej, na poły ludzkiej a na poły zwierzęcej istoty, chodzącej czasem prosto a czasem na czterech nogach. Nie wydaje ci się to prawdopodobne? Jakkolwiek by się nie różniły nasze ciała, jesteśmy do siebie podobni. Wyprostowana postawa, górne i dolne kończyny, sposób poruszania się i rozwinięta mowa… Do tego mogą powstawać mieszańce międzyrasowe, choć to rzadkie. I, co najważniejsze, są one płodne. To by oznaczało, że bliżej nam do siebie aniżeli osłu do konia, bo muł przecież jest bezpłodny. Wiesz, jakie to ciekawe? – kontynuowała a jej oczy lśniły z przejęcia – To podważa wszystko, o czym mówią religie. Gdyby tak było…

– Przecież – wzruszył ramionami – Każdy Etireińczyk wiedzieć, że Dürng stworzyć jedną istotę ale widzieć, że być ona niezwykle nudna. Więc sprawić, że część z tych istot zacząć wyglądać inaczej. Jedne zachować futro, stać się większe i wyrosnąć im kły, powstać trolle. Inne zmaleć, stracić włosy i stać się krępe ale silne, tak powstać krasnoludy. Trzecie urosnąć tylko trochę, stać się bardziej smukłe i stracić więcej włosów, niż krasnoludy. Tak powstać ludzie. To dokładnie to samo. Legenda jeszcze mówić, że każda z ras być najlepiej przystosowana do warunków, w których żyć. Krasnoludy żyć w górach, więc Dürng stworzyć je niskie, silne i krępe, by lepiej żyć w jaskiniach, dać im też siłę. Trolle żyć na północy, tam zawsze zimno, więc Największy dać im futro i grubą skórę oraz zrobić duże i silne, bo tam drapieżniki duże i silne. Ludzie żyć na stepach, gdzie ciepło, więc dostać lekką skórę, mało włosów, zręczność i zwinność. Być wysocy, bo z wysokości lepiej widzieć zwierzyna i drapieżniki. Ludzie i krasnoludy być wszystkożerni a trolle mięsożerne, bo na północy mało roślin. Czy o tym pisać w zwojach?

– Dokładnie – odparła, otwierając szeroko oczy – Niesamowite, prawda? Wiecie, co jeszcze odkryłam? Że w każdej religii jest zawarta cząstka z tej wiedzy. To może oznaczać, że te zwoje są jedynie odpisami a oryginały były może nawet tysiące lat starsze. Że wszystkie religie świata mają wspólne korzenie. Wyobrażacie sobie, jak rozwinięta to musiała być cywilizacja, skoro mogli dociec tego, kto był naszym wspólnym przodkiem? Ta wiedza dotyczy nawet innych światów, na których mieszkają istoty, podobne do nas. Tylko przeglądnęłam te pisma ale to wszystko jest strasznie ciekawe – mówiła to z przejęciem, od którego płonęły jej policzki – Jak się tam dostali? Bo skąd indziej wiedzieliby, jak tam jest?

– A nie przyszło ci do głowy – krasnolud spojrzał na nią sceptycznie – Że to wszystko mogą być wymysły kogoś, kto lubił mistyfikacje? Nietrudno jest, patrząc na nasze trzy rasy, pomyśleć, że mogliśmy mieć kiedyś wspólnego przodka. A relacje o „innych światach” można wymyślić.

– Nie zgadzam się, Uwuk. Wiesz, że opisali nawet świat, którego mieszkańcy uważają, że magia nie istnieje? A nawet, jeśli to określają tak gusła i zabobony w rodzaju zmieniania ludzi w żaby czy przywoływania demonów i rozkazywania im lub ożywiania umarłych.

– Tym bardziej bzdura – parsknął tamten – Nie można zmienić człowieka w żabę bo to dwa całkowicie różne gatunki, próba rozkazywania demonowi mogłaby się skończyć tragicznie a kogoś, kto umarł, nie można ożywić, bo jest już martwy. Żeby wymyślić taki świat, trzeba albo być półgłówkiem albo uważać, że inni tacy są. Świat, pełen idiotów, którzy uważają, że nie istnieje coś tak oczywistego jak magia. To czym w takim razie włada Rundi?

– Widzisz – uśmiechnęła się – Oni uważają, że magia jest nieracjonalna i nierealna. Najpierw myśleli o niej tak, jak my… Jednak potem zastąpiły ją zabobony i nonsensy takie, jak ożywianie umarłych. Tamci ludzie stworzyli więc coś, co nazwali nauką… Prawdę mówiąc, była niewiele bardziej racjonalna, chociaż oni myśleli inaczej. Każdy tak zwany naukowiec miał swoje teorie na temat świata i uważał, że tylko one są prawdziwe. Kłócił się więc z innymi jego pokroju i nie potrafił zobaczyć tego, że jego i inne teorie wzajemnie się uzupełniają. Do tego pozostawał ślepy i głuchy na fakty, które przeczyły jego poglądom, dopasowując je i zmieniając tak, by do nich pasowały. Na dodatek teorie naukowe bazują na tak skomplikowanych doświadczeniach i faktach, że można je interpretować na wiele różnych sposobów.

– Biedni ludzie – skomentował Turdo ze współczuciem – Chyba nie wiedzą, w co wierzyć a w co nie.

– Wierzą w to, co mówią najbardziej wpływowi naukowcy. A ci najbardziej wpływowi są wspierani przez władze, którym zależy nie na prawdzie ale na zyskach. Gdyby nie mówili tego, co im się każe, straciliby wpływy i pieniądze, staliby się nikim. Dla szanującego się maga takie zaprzedawanie się byłoby odrażające, jednak oni widocznie stracili poczucie prawdy i honoru.

– Podobnie – odparł troll – jak czarodzieje z Zakonu Słońca.

– Dokładnie – kiwnęła głową i spojrzała na chłopaka, który sięgnął dłonią w kierunku oczodołu, jakby chciał się podrapać, lecz w porę się powstrzymał – Będzie cię swędzić – powiedziała – To normalne, tkanka odrasta i to bardzo szybko.

– Rozumieć – uśmiechnął się – Gdy rana się goić, też swędzić.

* * *

Nie wiedział, jak długo spał. Obudził się, gdy swędzenie stało się tak nieznośne, że nie dało mu spać. Znosił większe niedogodności, lecz sen był wykluczony. Trudno – pomyślał – To znaczy, że Rundi mówiła prawdę – rozejrzał się odruchowo i omal nie krzyknął z radości. Zaczynał widzieć. Nie dostrzegał jeszcze szczegółów, mimo, że polana skąpana była w blasku księżyca. Widział jednak plamy, przypominające kształtem ludzi i drzewa. Po ich kształcie zgadł, że jego towarzysze spali jeszcze. Gdy spojrzał w kierunku przepaści, zobaczył plamę o dziwnym kształcie – chwilę mu zajęło, nim domyślił się, że to mogłaby być siedząca kobieta. Rundi – pomyślał – Dlaczego nie śpi jak pozostali? – wstał i podszedł do niej. To od niej czuł tą niesamowitą, życiową siłę. Sprawiała wrażenie płonącego w dziewczynie ognia, bijącego od niej przyjemnego gorąca.

– Nie śpisz? – spytała po etireińsku, obracając głowę w jego stronę.

– Nie mogę spać, swędzą mnie strasznie oczy – potrząsnął głową – Nie można czegoś z tym zrobić? – usiadł koło niej.

– Proszę – powiedziała miłym głosem i dotknęła jego twarzy z obu stron. Po chwili swędzenie zelżało na tyle, że mógł sobie z nim poradzić, prawie je zignorować – Znieczuliłam trochę twoje oczy, bardziej już nie mogę.

– Dziękuję – uśmiechnął się – Jesteś naprawdę niesamowita, Rundi. Jeśli mogę spytać, dlaczego nie śpisz?

– Jestem półdemonem – odparła, przewieszając nogi przez krawędź przepaści – Po tym z rodziców, który był demonem, odziedziczyłam między innymi krótszy czas, potrzebny na sen i regenerację sił. Śpię około dwa razy krócej, niż moi towarzysze.

– Przydatna cecha – kiwnął głową – Wiesz, już trochę widzę. Niewyraźne plamy ale rozróżniam sylwetki. Nie wiem, jak się wam odwdzięczę – westchnął – Uratowaliście mi życie i wzrok a teraz jeszcze chcecie mi pomóc po prostu z siebie… Przecież mogłabyś wpaść tam, wziąć, co twoje i nie przejmować się mną czy moją siostrą.

– Nie mogłabym – wyczuł od niej dziwną ironię – Już taka jestem. Jeśli mogę komuś pomóc, to pomagam. I marzę o tym, by wszyscy tak myśleli. Zamiast walczyć ze sobą, oczerniać się wzajemnie, po prostu pomagaliby sobie. Nie dla korzyści ale dla przyjemności, bo mogą. Poza tym, wściekłam się na tego Stürna. Łajdak mało, że pozbawił ciebie i twego ojca tego, co wam się należało, to jeszcze oczernił was w ten sposób. Do tego ta żmija czarownik… Nie cierpię takich ludzi. Sama chcę zobaczyć, jak się korzą i błagają o litość.

– Rundi – spojrzał na nią uważnie – Czy ktoś się kiedyś w tobie zakochał?

– Ile razy – parsknęła – Ale wszyscy byli głupcami. Myśleli, że pójdę na słodkie słówka i pseudoromantyczne wiersze. Albo, jak ten wieprz ostatnio, na suknie i klejnoty. Żaden nie pomyślał, że tylko jedno jest dla mnie cenne.

– Jedno, czyli co? – spytał ciekawie.

– To – popukała się w czoło – I to – wskazała na serce – Dzielenie się z innymi wiedzą i mądrością, pomaganie sobie wzajemnie, wspieranie się. Wzajemne doskonalenie się.

– Taak – zaśmiał się – Nie dziwię się, że nie chciałaś Dirma. On dla ciebie był nikim.

– Dokładnie. Cieszę się, że mnie rozumiesz. Nie mogę się doczekać, aż poznam twoją siostrę… Swoją drogą, to była ona, wczoraj podczas ceremonii?

– Tak – odparł, po czym zreflektował się – Widziałaś ją?

– Widziałam. Każdy mag może widzieć ciało astralne, wychodzące z ziemskiego. Dziwniejsze jest to, że ty ją widzisz. Cóż, może sprawiły to treningi z twoim ojcem i miłość do niej. Powiedz mi, czy, gdy wychodzi z ciała, musi uważać na Ÿdarna?

– Niespecjalnie. Nieraz go śledziła. Mogła stać naprzeciw niego i jej nie widział… – urwał. Wiedział, do czego zmierza dziewczyna– On…

– Nie ma żadnych zdolności. Udaje – dokończyła za niego – Dokładnie tak, Iternie. Tego się domyślałam. Jest znakomitym aktorem, potrafi doskonale udawać… Ale to wszystko. Gdyby był w jakikolwiek sposób powiązany z magią, widziałby Dertin.

– Ojciec nie mylił się, nie ufając mu. Poprzedni władca wierzył w każde słowo Ÿdarna, jednak on nie ufał temu łotrowi. Nie wierzył nigdy w te wróżby. Nie wątpił w to, że pochodzą one od bogów, jednakże uważał, że interpretują je ludzie. A ludzie to istoty niedoskonałe, kierujące się żądzami i ambicjami, które mogą zniekształcić to, co mówią im bogowie. Nie wiem, czy wątpił w umiejętności tego człowieka, jednak widział w nim chciwość i ambicję. Nie mógł go pozbawić stanowiska, bowiem nawet uwürl nie ma do tego prawa. Gdyby wygnał czarownika, straciłby poparcie ludzi i nie mógłby im pomóc. Ale gdyby okazało się, że ten jest niekompetentny…

– Pomysł jest dobry – uśmiechnęła się i wyciągnęła zza pasa fajkę. Nasypała do niej czegoś z mieszka, po czym podpaliła to ruchem ręki. W powietrze uleciał zielonkawy, słodko pachnący dym – Tylko nad realizacją trzeba pomyśleć – zobaczyła, że chłopak patrzy na fajkę – To ride baku, płatki pewnego kwiatu. Pomagają mi myśleć, sprawiają, że umysł staje się jaśniejszy – zbliżyła fajkę do niego – Chcesz spróbować?

– Nie, dziękuję. Czy to nie jest…

– Narkotyk? – spytała nieco kpiącym tonem – Narkotyki odurzają, przymulają. To rozjaśnia umysł, nie tracę od tego świadomości i pamiętam wszystko, co robiłam.

– Mimo wszystko – odparł, wycofując się nieco – Byłbym ostrożny, paląc to.

– Z tym się zgadzam, we wszystkim trzeba znać umiar – przyznała mu rację – Chcę trochę rozjaśnić umysł, żeby mi się lepiej myślało a nie odurzyć się. Może jednak zapalisz?

– Nadal podziękuję. Ciekaw jestem, jakie są możliwości magii uzdrawiającej. Skoro możesz sprawić, by odrosła komuś dłoń, czy oczy…

– Możliwości są olbrzymie. Tylko że to nie magia dla głupców, jak zresztą każdy jej rodzaj. Mogłam ci na przykład zregenerować oczy prawie natychmiast.

– Dlaczego tego nie zrobiłaś?

– Widzisz, każda tkanka ma swoje tempo regeneracji. Można je przyspieszyć, owszem. Jednakże nawet to ma swoje granice. Gdybym zrobiła tak, jak powiedziałam, prawie na pewno skazałabym cię na śmierć w męczarniach, gorszych niż ból rany, którą miałeś.

– W męczarniach? Przecież bym wtedy…

– Przy tak szybkiej regeneracji mogłabym stracić kontrolę nad tkankami, które zaczęłyby rosnąć w niepohamowany sposób. Skończyłoby się to guzem, o wiele gorszym od tego, na jaki czasem cierpią ludzie. Zamiast twarzy miałbyś zlepek skóry, kości, naczyń i mięśni, poukładanych byle jak. Uwierz mi, wolałbyś wtedy zginąć.

– Rozumiem – wzdrygnął się na samą myśl – Zawsze myślałem, że magowie to prawie bogowie, że mogą wszystko. A zwłaszcza demony.

– I że potrafimy walczyć, trafieni w serce albo bez głowy? – znów wyczuł ironię w jej głosie.

– To byłoby niemożliwe. Posiadacie ciało i na pewno macie te same żywotne punkty, co inne rasy.

– Przynajmniej – zaciągnęła się – W te bzdury nie wierzysz. Jesteśmy silniejsi, trudniej nas zabić, bo jesteśmy odporniejsi na rany. To, co powaliłoby człowieka, dla nas jest skaleczeniem, które niedługo się zagoi. Ale gdy trafi się nas w serce czy głowę, giniemy tak samo, jak ludzie, trolle czy krasnoludy. Dotyczy to nawet tych, którzy potrafią regenerować części ciała. Zregenerują straconą nogę, czy rękę. Rana, która uniemożliwiłaby walkę, u nich zarasta często prawie natychmiast. Ale trafieni w serce małą strzałą, giną. Magia demonów też ma swoje zasady i ograniczenia. Jesteśmy silniejsi od zwykłych magów, jednak ograniczają nas te same prawa.

– Prawa? Myślałem, że to wy władacie żywiołami, narzucacie im wolę…

– Nic bardziej błędnego. Dam ci przykład. Mag powietrza, demon, przechodził kiedyś niedaleko pewnej wioski. Zauważył, że ta wioska płonie, pobiegł im więc na ratunek, ja z nim. Gdy tam dotarliśmy, zrobił najgłupszą rzecz, jaką można w takiej sytuacji wykonać. Chcąc zgasić płomienie, przejął całe ciepło z powietrza w tym miejscu. Nie zdążyłam go powstrzymać – posmutniała – Z tego głupca został zwęglony trup, nie było czego ratować. A chłopów i tak nie uratował, ja musiałam to zrobić. Zgadnij, dlaczego tak się stało?

– Jego ciało – odparł – Nie wytrzymało tej temperatury. To musiało być zbyt wiele nawet jak na ciało demona… Nie żałujesz go?

– Ledwo się znaliśmy – wzruszyła ramionami – Poza tym, ten dureń sam sobie na to zasłużył. Gdyby nie jego głupota, żyłby teraz. A ja nie mam obowiązku rozpaczać po każdym idiocie, który sam na siebie sprowadza śmierć. Chociaż było mi przykro z tego powodu. Dla mnie czyjaś śmierć nie jest obojętna. Ale sam był sobie winien.

– Masz rację, zbyt inteligentny to on nie był – zamrugał. Widział coraz lepiej, plamy zmieniały się w konkretne kształty. Sylwetka dziewczyny nabierała ostrości – widział coraz wyraźniej jej zgrabną, szczupłą figurę i kasztanowe włosy. Mimo, że nie potrafił rozróżnić jeszcze szczegółów, domniemywał, że Rundi musi być niezwykle piękna. Domyślił się tego, słysząc jej dźwięczny, trochę kobiecy i trochę dziewczęcy głos. Brzmiała w nim pewność siebie i siła ale także radość z życia i spontaniczność. Nic dziwnego – pomyślał – Skoro jest przecież półdemonem i to potężnym. Prawdopodobnie jest mało rzeczy, których musi się obawiać – Rundi… Domyślam się, że jesteś potężna.

– Określenie potężna – odparła, nieco rozbawiona jego pytaniem – Jest lekką przesadą. Jest wiele demonów, silniejszych ode mnie. Ale jestem dosyć silna. Silniejsza, niż wiele demonów czystej krwi.

– Właśnie… Czy mogłabyś się postarać zabić lub zranić jak najmniej żołnierzy? Gdy dostaną rozkaz, nie będą mieli wyboru. Niezależnie od tego, czy darzą sympatią tego zdrajcę, czy nie. Poza tym, tylko oni powstrzymują Zakon od napaści na nas i nawrócenia nas siłą na wiarę w Pana Słóńca.

– Także o tym myślałam – kiwnęła głową, po czym zaciągnęła się głęboko zielem – Widziałam ich, goszcząc w twojej wiosce. Mogłabym po prostu po nich przejść, wyrąbujuąc sobie drogę. Jednak nie lubię zabijać niepotrzebnie ludzi, zwłaszcza takich, którzy mi nic nie zrobili. Spróbuję dostać się tam z tobą w nocy, w miarę niespostrzeżenie a w najgorszym wypadku po prostu ich wystraszyć, sprawić, że będą się bali podejść. Przyda się tutaj twoja umiejętność poruszania się po ciemku… Ale nie ręczę za to, że żaden nie zginie albo nie zostanie ranny – zaciągnęła się po raz ostatni i wyrzuciła niedopałek do wąwozu – Moim żywiołem jest ogień. A uzyskać precyzję, władając nim, jest bardzo trudno.

– Przestraszyć? – zdziwił się – Etireńczycy to odważni wojowie, mało czego się boją… – urwał. Nagle dziewczyna wstała i uniosła się na około łokieć nad ziemię. Jej ciało otoczyły płomienie, które zaczęły się od niej oddalać, tworząc dookoła ochronną sferę – Faktycznie, żaden wojownik nie zaatakowałby cię teraz – zmrużył oczy. Od sfery biło takie gorąco, że trawa pod Rundi zaczęła się tlić. On sam ledwie mógł wytrzymać – Jesteś w stanie to długo utrzymać?

– Nie – opadła lekko na ziemię – Nawet w moim przypadku na stworzenie i kontrolowanie tej osłony potrzeba ogromnej ilości energii. Rzadko który czarodziej to potrafi, potrzeba do tego idealnej koncentracji. Chwila nieuwagi i ogień wybucha, spalając wszystko na swojej drodze. A na tym by nam nie zależało. Gdzie uwięzili twoją siostrę?

– W kamiennej wieży, na północy wioski. To jedyna kamienna budowla w całym Eti’rein.

– Pamiętam. Z tego, co widziałam, to ma drewniany dach.

– Owszem. Mury są bardzo silne ale do dachu nie przywiązywano tyle uwagi. Na samym szczycie znajduje się pokój, w którym ją więżą. Jedynym sposobem na kontakt z nami było dla niej wychodzenie z ciała i odwiedzanie nas na jawie lub w snach.

– Rozumiem… Zapewne jest tam okno?

– Tak, dosyć duże. Traktują ją dobrze, dostaje wszystko, co jej potrzebne… Oprócz wolności. Nawet nie wiesz, jak to ją przytłacza. Zawsze była ruchliwa, wszędzie jej było pełno… A teraz musi siedzieć w jednym pomieszczeniu.

– Okno… – powiedziała, zamyślona – Musiałabym porozmawiać z Turdo i Uwukiem. Ale myślę, że mogłoby im się udać. Straże stoją pewnie tylko przed wejściem do wieży?

– Tak, wejście jest po jej południowej stronie… Ale co zamierzasz? – zdziwił się.

– Posłuchaj… – przyłożyła usta do jego ucha i opowiedziała mu wszystko. Ten plan był naprawdę śmiały. A najważniejsze było to, że nikt by się czegoś takiego nie spodziewał.

* * * 

– Co?! – oburzył się Uwuk na wieść o pomyśle Rundi – Nie, nie i jeszcze raz nie! Krasnoludem się nie rzuca jak workiem mąki. To ziele chyba ci szkodzi, Rundi.

– Uwuk – uśmiechnęła się uroczo – Właśnie dlatego, że jesteś takim wojownikiem, chciałam powierzyć to tobie. Jestem pewna – dodała, bawiąc się gęstymi włosami – Że starczy ci odwagi – spojrzała na niego, przekrzywiając lekko głowę – No chyba, że się boisz. Nie chciałabym narażać cię na coś, co mogłoby być dla ciebie zbyt trudne. Ale na pewno podołałbyś temu.

– Jak powiedziałem. Jestem wojownikiem a nie jakimś… jakimś… nawet nie wiem, jak to nazwać, psiakrew.

– Cóż – zawinęła kosmyk wokół palca i wzruszyła ramionami – To był tylko pomysł. Myślałam, że kto jak kto ale ty powinieneś podołać temu zadaniu. Ale skoro uważasz, że nie podołasz…

– Nic takiego nie powiedziałem! – zdenerwował się – Na jakiej podstawie…

– Skoro uważasz, że podołałbyś temu, dlaczego mi odmawiasz? – zrobiła tak kokieteryjną minę, że krasnolud zaczerwienił się cały – Wiesz, nie będę nigdy wiedziała na pewno, czy odmówiłeś dlatego, że nie masz ochoty czy dlatego, że się boisz… – tym razem uniosła niewinnie oczy w górę.

– Psia mać, więc dobrze! – uderzył pięścią o udo, wściekły. Wiedział, że Rundi nim manipuluje, jednak nie miał innego wyjścia. Uderzyła dokładnie w jego czuły punkt, w krasnoludzką dumę. Teraz wyszedłby na tchórza nie tylko przed nią ale też przed Turdo i Iternem, a co najważniejsze – przed samym sobą. Najgorsze było to, że patrzyła teraz na niego z takim podziwem i uznaniem, iż nie miał siły się złościć – Podejmuję się tego. Nie jestem tchórzem.

– Dziękuję – uśmiechnął się Itern z wdzięcznością –  Wy wspaniali, naprawdę.

* * *

– W porządku? – spytał troll krasnoluda – Wydaje mi się, że się trzęsiesz. Czyżby to lot na plecach Rundi tak na ciebie wpłynął?

– Nic mi o tym nie mów – odburknął Uwuk – Skoncentrujmy się lepiej na naszym zadaniu – spojrzał w górę. Faktycznie, w kamiennej ścianie okrągłej wieży, jakieś dwadzieścia stóp nad nimi, widniał otwór okienny – Rzucaj – ustawił się przed przyjacielem – Raz kozie śmierć. Tylko ostrożnie, z wyczuciem. Bo inaczej to może być faktycznie śmierć… – urwał. Troll chwycił go niczym lalkę i wyrzucił z ogromną siłą. Wrzask wyrwał się z gardła krasnoluda samoczynnie. Przez chwilę myślał, że zginie. Potem zobaczył, że jego kompan się pomylił. Zamiast chwycić się parapetu okna, chwycił krawędź drewnianego dachu. – Psiakrew – zaklął pod nosem – Oczywiście, musiało tak być… – stęknął, wspinając się powoli. Na szczęście dach nie był zbyt stromy. Gdy stanął na jego czubku, jął się zastanawiać, co teraz.

Spróbuję – wyjął zza pleców topór i zamachnął się – To lepsze, niż stać i kląć jak krasnolud – uderzył z całej siły. Jedynym rezultatem było to, że na okapie został ślad uderzenia – Oż, ty… – uderzył znów, potem jeszcze raz, szybciej i silniej, a potem jeszcze kilka razy.

– Nic – powiedział do siebie po chwili, opierając się na trzonku i dysząc ciężko – Psiakrew, ten chędożony dach ani… – urwał. Nagle coś zatrzeszczało pod jego stopami. Z okrzykiem „Psia jego mać!” runął do środka razem z kawałkami drewna i drzazgami.

* * *

Siedziała, czytając właśnie jeden ze zwojów, który jej dostarczono. Nie mogła narzekać na nic, poza brakiem wolności. Od dwóch lat siedziała w tej celi bez krat i czytała, pragnąc w końcu wyjść na zewnątrz. Nie, wychodząc z ciała. Chciała poczuć na skórze wiatr, dotknąć trawy i drzew, posmakować wody ze strumienia… To wszystko skończyło się dla niej dwa lata temu, gdy ten drań, Stürn, doszedł do władzy. Zaczęły się dni samotności i marzeń o wolności. Dni, w których nie mogła nawet przytulić brata ani ojca. Mogła tylko przychodzić do nich nocą, gdy wszyscy spali. Rozmawiać z nimi w snach albo na jawie. Niemniej, wykorzystała ten czas dobrze. Szpiegowała Stürna i Ÿdarna, zdołała się wiele o nich dowiedzieć. Oni nie tylko pragnęli władzy, byli też zdrajcami. Widziała, jak przyjęli jednego z tych kapłanów Słońca. Patrzyła na ten ich symbol – srebrny okrąg, otoczony złotą obręczą. Słuchała ich rozmów o podziale władzy i widziała, jak kapłan poddaje ich temu dziwnemu rytuałowi nawrócenia. Jak unosi ręce w górę i wypowiada po tierańsku słowa „Oddaję was Panu naszemu, jego Światłu i Potędze”. Rozumiała wszystko, co mówili, bowiem nauczyła się tiereńskiego już jak była dzieckiem. Gdyby mogła ostrzec innych, powiedzieć, że ci dranie to zdrajcy…

Z rozmyślań wyrwał ją wrzask i odgłos uderzeń, dochodzący z góry. Zupełnie, jakby ktoś rąbał toporem dach… Wstała i spojrzała w stronę hałasu. Do uderzeń doszły przekleństwa po krasnoludzku – rozpoznała dialekt z Gór Nirvagu. Po chwili rozległ się trzask pękających desek, okrzyk „Psia jego mać” we wspólnym i na podłogę runęła sterta kawałków drewna. Gdy opadł pył, zobaczyła, że między nimi leży jakaś postać.

– Witam – dziwny gość wstał z trudem, stękając – Cóż – spojrzał na nią. Z jego brody sterczały drzazgi. Była zapewne czarna – pył nadał jej szarawy odcień. Z fizjonomii domyśliła się, że jest to krasnolud – Wiem – otrzepał brodę i jął wyjmować z niej drzazgi – Dziwny to sposób ratowania panien z wieży – kaszlnął – Przejdźmy do rzeczy. Mam na imię Uwuk. Przysłał mnie Itern, czy raczej sam przyszedłem, gdy opowiedział mi swoją historię. Jestem pod wrażeniem, twój brat bardzo cię kocha – uśmiechnął się.

– Itern? – zdumiała się. Teraz sobie przypomniała – to tego krasnoluda widziała na pogrzebie swego ojca – Nie tylko pogrzebaliście mego ojca ale też przyszliście mnie uwolnić? Jak się dostałeś na dach?

– To długa historia. Podrzucił mnie ten sam przyjaciel, który złapie cię, jeśli odważysz się wyskoczyć przez okno. Pośpieszmy się, krzyczałem dosyć głośno a hałas mógł kogoś zaalarmować. Bierzesz coś ze sobą? – rozejrzał się – Faktycznie, chłopak miał rację. Dużo tu zwojów… – zobaczył, że Dertin zaczyna zdejmować suknię.

– Mości krasnoludzie – powiedziała znaczącym tonem – Mógłbyś się odwrócić? Chcę się przebrać, suknia nie jest najlepszym ubraniem do ucieczki.

– Ach, tak – obrócił się, lekko zaczerwieniony – Wybacz.

* * *

Pierwsze wyleciały przez okno zwoje, zapakowane w prześcieradło. Turdo złapał je delikatnie i położył pakunek obok. Potem wyskoczyła Dertin, ubrana w koszulę i spodnie z czarnego jedwabiu, włożone w wysokie za kostkę buty. Spadając, nawet nie krzyknęła. Gdy troll ją postawił na ziemi, stanęła pewnie. Nie było po niej widać nawet śladu strachu. Poprawiła długie do ramion, kruczoczarne włosy i uśmiechnęła się do niego, patrząc mu prosto w oczy. Po niej skoczył Uwuk, ledwie powstrzymując krzyk. Choć ważył trzy razy tyle, co dziewczyna, troll go utrzymał

– Dziękuję – powiedziała – Nie wiem, jak się wam odwdzięczę. Nareszcie będę mogła zobaczyć Iterna w tym ciele. Pewnie wiecie, jak mam na imię.

-Wiemy – troll chwycił delikatnie jej dłoń i pocałował ją – Turdo, miło mi cię poznać – zaśmiał się, widząc jej zdziwienie – Wiem, takie maniery u trolla – spojrzał w stronę wieży. W ich stronę szli czterej ubrani w lekkie zbroje żołnierze, z toporami, gotowymi do ataku. Na widok Dertin ruszyli biegiem, szybko i sprawnie. Jeden z nich krzyknął coś po etireńsku – zapewne wzywał pomoc.

– Pamiętaj – Uwuk spojrzał na Turdo – Delikatnie. Nie zabij ich – zamachnął się toporem. Przeciwnicy zatrzymali się na ten widok. Ten, który krzyczał, wyjął zza pasa róg i chciał zadąć weń.

Cios trolla wybił mu go z dłoni a następny odrzucił go na kilkanaście stóp. Gdy pozostali rzucili się na nich, krzycząc, Turdo chwycił dwóch za przeguby i rzucił nimi. Spadli i potoczyli się po ziemi, nieprzytomni. Poruszał się zadziwiająco szybko, biorąc pod uwagę to, że wyglądał niczym powolny osiłek. Ostatni żołnierz jął uciekać, lecz wtedy stało się coś zadziwiającego.

Ruchy Dertin były ledwo dostrzegalne. Jednym skokiem znalazła się przed uciekającym i osłoniła się przed ciosem toporem, przyginając mu prawą rękę do ciała. Uderzenie w podbródek odchyliło mężczyźnie głowę do tyłu. Wykorzystując zachwianie równowagi, przesunęła prawą nogę za nogę przeciwnika i nacisnęła piętą w tył kolana. Spory mężczyzna zwalił się na ziemię jak kłoda. Chwilę potem ostrze topora Uwuka dotknęło jego gardła.

– Nie – powiedział krasnolud, stając nad nim – Krzyknij a opuszczę topór. Wiesz, ile waży? Sam jego ciężar odetnie ci głowę.

Tamten nie rozumiał słów, jednakże domyślił się, o co chodzi. Zamilkł posłusznie, przełykając tylko ślinę i odrzucił broń.

– Tawüg ritge durä – powiedziała dziewczyna. Żołnierz wstał i obrócił się tyłem do niej. Po chwili dostał kantem jej dłoni w tył głowy i padł, nieprzytomny.

– Widzę – skomentował krasnolud – Że też uczył cię Tsengan. Ten sposób poruszania się jest zbyt charakterystyczny – dodał, widząc jej zdziwienie – By go nie rozpoznać.

– Więc Itern mówił wam też o Tsenganie… – ruszyła biegiem, po niej troll i krasnolud. Słyszeli już krzyki i odgłos rogu. Nie mieli wiele czasu.

* * *

– Jak lot? – spytała Rundi, lądując na dachu z Iternem na plecach, na dachu zamku – Mam nadzieję, że nie bałeś się.

– To było piękne – odparł zachwycony – Te widoki… Nie sądziłem, że kiedykolwiek przeżyję coś podobnego –ruszył sprawnie po belce, wieńczącej dach – Koło komina jest klapa, na wypadek, gdyby trzeba było stąd uciekać. Tamtędy dostaniemy się do środka.

– Dobrze – kiwnęła głową. Była pod wrażeniem jego zręczności. Sama jako półdemon była sprawniejsza niż człowiek i lepiej widziała po ciemku, jednak chłopak poruszał się nie gorzej od niej.

Gdy doszli do komina, zobaczyła klapę. Była idealnie dopasowana, nawet słoje zgadzały się ze wzorem reszty desek. Przeciętny człowiek, po ciemku, nie zauważyłby jej – a już na pewno nie w bitewnej wrzawie.

Zeszli w dół, na strych, a następnie po drabinie na ostatnie piętro drewnianego budynku. Pierwsza zeskoczyła demonka. Zanim wartownicy zdążyli krzyknąć, leżeli, ogłuszeni ciosami w tył głowy. Poruszała się tak szybko, że nawet nie dostrzegli jej ruchów.

– W porządku – skinęła głową, patrząc w górę. Zobaczyła, że on także nie skorzystał z drabiny – skoczył, obracając się w powietrzu i wylądował na ugiętych nogach – Zadziwiasz mnie coraz bardziej, Itern – powiedziała cicho – Na każdym piętrze są wartownicy?

– Tak. Odkąd Stürn doszedł do władzy, panicznie boi się spisku. Wytruł nawet całą Radę Starszych, bo uważał, że knują spisek przeciwko niemu. Każdy posiłek próbuje przed nim niewolnik.

Niewolnik? – spytała telepatycznie, idąc – Myślałam, że wy nie macie niewolników.

Nie mieliśmy – posmutniał – Przez te dwa lata wiele się zmieniło. Etireińczycy słabną, nie tylko nasza wioska. Zwycięstwo Zakonu jest tylko kwestią czasu. Potem zmuszą nas do oddawania czci temu ich bogu, tak, jak zmusili Ivreńczyków, Kareńczyków i wiele innych ludów.

* * *

Weszli do pokoju Rundi. Na szczęście, zwoje leżały, nienaruszone. Zaklęcie zadziałało – pomyślała. Sprawiła, że każdy, kto chce bez jej pozwolenia chwycić zwoje lub dowolną część jej bagażu, czuje ból jak przy poparzeniu. Co prawda nie powodował on obrażeń, jednakże sam ból zniechęcał do kradzieży.

– Niesamowite – chłopak podszedł do jednego ze zwojów i już miał go wziąć w ręce, gdy towarzyszka powstrzymała go błyskawicznie.

– Nie – powiedziała, chwytając jego rękę – Rzuciłam na nie zaklęcie, tak byście to nazwali. Nic groźnego ale wrzasnąłbyś z bólu i ściągnął nam na głowy całą straż. Wtedy musiałabym ich zabić – podeszła do zwojów i chwyciła jeden z nich. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Cały jej bagaż rozjarzył się słabym, czerwonym blaskiem, który po chwili zniknął – Gotowe, teraz możesz tego dotykać – wrzuciła zwoje do stojącej w rogu skórzanej torby ze sztywnym dnem.

– Pozwól – wyciągnął rękę, gdy skończyła się pakować – Poniosę to…

– Doceniam twoje dobre wychowanie – uśmiechnęła się – Jednak ja będę się mogła z tym sprawniej poruszać. Za to – podała mu skórzany, wiązany worek, zakładany na plecy – To mógłbyś ponieść. W końcu – dodała z uroczym uśmiechem – Jestem kobietą. Wychodzimy – ruszyła ku drzwiom.

* * *

Biegli, uciekając przed żołnierzami. Dertin okazała się zaskakująco szybka i wytrzymała. Podczas, gdy krasnolud dyszał z wysiłku, niewiele wyższa od niego dziewczyna biegła jakby w ogóle nie wkładała w to siły, zwinnie niczym elfka. Za sobą słyszeli krzyki żołnierzy i, co było najgorsze, ujadanie psów.

– Psiakrew – wydyszał Uwuk – Z wilkami walczyłem wczoraj, dzisiaj psy… Co będzie jutro, niedźwiedzie?

– Nie narzekaj – odparł troll, biegnąc bez wysiłku – Z psami łatwiej dam sobie radę.

– Oni – odezwała się dziewczyna – Mają rozkaz mnie zabić. Podsłuchałam rozmowę Stürna z dowódcą. Ÿdarn znów podobno skontaktował się z bogami. I powiedzieli mu, że jestem zagrożeniem dla całego plemienia… – obejrzała się. Psy były tuż – tuż, widziała, że za chwilę rzucą się na nich. Biegły całą watahą, w liczbie około trzydziestu  – Turdo, jak dobrze walczysz?

– Psy nie byłyby problemem, gdyby nie było ich tyle… – zatrzymał się, widząc, że dalsza ucieczka na niewiele się zda – Dertin, stań za nami… – urwał. Nagle z nieba spadł jakby ognisty pocisk, uderzając w sam środek watahy. Psy, które stały dalej, rozbiegły się, skamląc. Te, stojące bliżej, albo spłonęły żywcem, albo zostały odrzucone przez falę gorąca niczym szmaciane lalki.

– Rundi – ucieszył się Uwuk – Z nieba nam spadłaś. Jak widzisz, mamy mały problem – wskazał na żołnierzy, którzy, widząc, co się stało, stanęli w odległości, którą uznali za bezpieczną.

– Widzę – kiwnęła głową – Uciekajcie, zatrzymam ich. Itern czeka pod granią, tam, gdzie ostatnio zaczynaliśmy wspinaczkę. Turdo, zostaw ten pakunek – spojrzała na zawinięte w prześcieradło zwoje – Wezmę go. Ponieś Uwuka i Dertin.

– Wybacz – zauważył Turdo – Ale jest ich za dużo, byś nawet ty…

– Róbcie, co powiedziałam – uniosła dłonie, pomiędzy którymi pojawiła się kula ognia. Gdy urosła do rozmiarów sporego głazu, uniosła się nad wioskę.

– Ruszcie się – powiedziała zdecydowanie do żołnierzy po etireńsku – A podzielę tą kulę na mniejsze. Które spadną na wasze domy, zamieniając tą wioskę w piekło. I nie myślcie, że nie byłabym do tego zdolna – odetchnęła w duchu z ulgą. Przeciwnicy stanęli, patrząc z przerażeniem, jak wielka kula dzieli się na wiele mniejszych. Miała tylko nadzieję, że uda jej się to utrzymać dostatecznie długo, by jej towarzysze byli już bezpieczni. Samo stworzenie tak dużej kuli ognia kosztowało ją dużo energii a teraz czuła, jak ulatuje z niej coraz więcej sił. Wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Ogień płonie w naturze tylko wtedy, gdy może spalać coś, co dostarcza mu energii. W tym wypadku czerpał ją z półdemonki, z jej ciała. Nawet przy swojej sile nie mogłaby tak stać długo.

– Uciekamy – powiedział troll – Uwuk, wskakuj mi na plecy – przykucnął. Krasnolud, choć niechętnie, wszedł na włochate plecy towarzysza – Dertin, wezmę cię na ręce. Biegnę szybciej, niż wy dwoje.

– Ciekawe – skomentował krasnolud – Czemu to ją bierzesz na ręce a mnie na plecy.

– Ona jest lżejsza – odparł Turdo – To proste. Zrzuć trochę wagi, to też będę cię nosił na rękach, Uwuk.

– Niedoczekanie twoje – odparł tamten – Ruszajże, Rundi długo nie wytrzyma.

* * *

– Itern! – Dertin podbiegła do brata i rzuciła mu się w ramiona – Nareszcie! – pocałowała go czule w policzek – Zmężniałeś, masz zarost – zauważyła – I stałeś się silniejszy. Nie duś mnie tak!

– Wybacz – odparł, szczęśliwy – To z radości. Nareszcie mogę cię dotknąć, przytulić, wiedząc, że to nie sen. Że już zawsze będziemy razem. Moja mała siostrzyczko…

– Ja ci dam mała! – uszczypnęła go w łopatkę – To tylko dwa lata różnicy. Poza tym, jestem prawie dorosła.

– W to nie wątpię. Zawsze byłaś bardzo dojrzała… – puścił ją i spojrzał jej w oczy – Dwa lata… Tak wiele się przez ten czas zmieniło – posmutniał trochę – Widziałaś pogrzeb ojca. Gdyby nie ci szlachetni wędrowcy, błądziłby po świecie, nie zaznawszy spokoju.

– Widziałam… – także spojrzała mu w oczy, zdumiona – Widziałam też, że straciłeś oczy…

– Ach, to – zaśmiał się – Gdyby nie Rundi, ta dziewczyna, byłbym ślepy. Jej magia jest zadziwiająca. Chociaż strasznie mnie swędziło, gdy odrastały mi oczy. Ale opłaciło się… Teraz mogę patrzeć na ciebie. I cieszyć się tym, że stajesz się piękną kobietą.

– Ty także mężniejesz – uśmiechnęła się – A jak twój wspólny? – spytała we wspólnym.

– Cóż… – spuścił wzrok.

– Nadal się uczy – odparł Uwuk – Ale można go zrozumieć. Chociaż przydałoby mu się jeszcze poduczyć. Myślicie, że Rundi już zmierza w naszą stronę?

– Czuję jej zapach – zawęszył Turdo – Zbliża się, powinna być za moment. Uwuk, widzisz, będziemy musieli… – spojrzał w górę.

– Wiem przecież – obruszył się tamten – Nie mam innego wyboru.

– Czyżby – spytała dziewczyna, rozbawiona – Lęk wysokości? Stąd był ten krzyk wtedy?

– To był – odparł, cały czerwony – Okrzyk bojowy. Chciałem dodać sobie animuszu. Nie boję się wysokości. Poza tym, Turdo źle mną rzucił, miałem wejść przez okno. Ale teraz to nieważne. W końcu udało nam się.

– Wybacz – odparł troll – To był mój pierwszy rzut krasnoludem wzwyż. Musiałbym trochę potrenować – spojrzał na przyjaciela, uśmiechając się półgębkiem.

– Ani mi się waż! – tamten odruchowo chwycił za topór – Żartów mu się, psiakrew, zachciało.

– Uwuk, spokojnie – zaśmiał się Turdo – Cóżeś taki nerwowy?

– Nieważne. Wejdźmy tam jak najszybciej. Nie boję się wysokości, niemniej nie lubię zbyt długo na niej pozostawać – spojrzał w górę. Wysoko nad nimi majaczyła na tle nieba krawędź wąwozu. Mimo woli wzdrygnął się lekko.

* * *

– Udało się – powiedział Itern, gdy znaleźli się znów na znanej im łące – Rundi, ja mieć nadzieję, że ty nie musieć zabić nikogo?

– Nie mieli nawet szans, by mnie dogonić – wzruszyła ramionami – Gdy rozwijam pełną szybkość, biegnę szybciej niż jakikolwiek koń. Więc nie było sensu ich zabijać. Ale możemy zapomnieć o tym miejscu. Na pewno nas zapamiętają.

– Czy byłabyś w stanie – spytała Dertin – Spełnić swoją groźbę, gdyby cię nie posłuchali? – spojrzała uważnie w twarz półdemonki – Zniszczyłabyś…

– A jak myślisz? – odpowiedziała jej równie uważnym spojrzeniem – Czy wyglądam ci na kogoś, kto skrzywdziłby niewinnych ludzi? To był jedyny sposób, by ich zatrzymać, poza zabiciem ich.

* * *

Odpoczęli chwilę i ruszyli dalej, na południowy zachód. Uznali zgodnie, że nie chcą nocować w miejscu, w którym zostało pochowane ciało Tukura. Jego religia zakładała bowiem, iż zmarły powinien mieć spokój przynajmniej przez jedną noc, by przygotować się do Ważenia Duszy i do odpowiedzi na pytania, które zostaną mu zadane. Podczas wędrówki Dertin opowiedziała im wszystko, czego dowiedziała się, śledząc poczynania Stürna i Ÿdarna. Okazało się, że za dwa dni w nocy spotykają się oni z przedstawicielem Zakonu Słońca. Postanowili zakończyć tą sprawę raz na zawsze, także przybywając na to spotkanie.

– Nareszcie odpoczynek – powiedziała Dertin z ulgą, gdy zatrzymali się pod wieczór – Przez dwa lata odwykłam od wędrówek – rozejrzała się. Mała polana, na której się znaleźli, leżała nad wąską rzeczką. Teren opadał na zachodnią stronę a dookoła sterczały z ziemi spore głazy i kamienie. Trzeba było przyjrzeć im się uważnie, by zauważyć, że są to resztki jakiegoś muru – ułożone były tak, że tworzyły jakby zarys pomieszczeń, sądząc po wielkości, komnat jakiegoś zamku. Po północnej stronie stał jeszcze samotnie kawałek ściany, szeroki na jakieś osiem a wysoki na dziesięć stóp – Byłam tutaj kiedyś – podeszła do głazu i dotknęła go – Pamiętam te obrazy, wspomnienia tych ścian.

– Wspomnienia ścian? – zdziwił się krasnolud – Jak ściany mogą mieć wspomnienia?

– Nie wiem – wzruszyła ramionami – Dotykałam tych ruin i widziałam sceny z zamierzchłej przeszłości. Przestrach, trwogę, pękające mury… Widziałam kawałki ścian, odrzucane przez jakąś straszliwą siłę. Myślałam, że coś mi się wydawało. Aż nie znalazłam podobnych głazów jakieś pół mili stąd. Nie było tam fundamentów a niektóre drzewa wyglądały niczym połamane potężnym uderzeniem.

– Powiedz mi – spytała Rundi, zaciekawiona – Czy podobne wizje zdarzały ci się też w innych miejscach?

– Tak – kiwnęła głową – Dotykałam murów, ziemi, przedmiotów, drzew… Czasem nawet ludzi. Widziałam ich wspomnienia, to, co przeżyli. Jakbym była w samym środku tego, co się działo. Mogłam obserwować, czułam zapachy, słyszałam dźwięki, czułam nawet emocje poszczególnych ludzi.

– Rozumiem – spojrzała na nią z podziwem – To, co potrafisz, nazywa się inuka. Wiesz zapewne o tym, co nazywacie namligung a na wchodzie zwane jest bion lub titse, a co płynie w każdej istocie żywej i materii nieożywionej? – gdy dziewczyna potwierdziła to wzrokiem, Rundi kontynuowała – Wygląda na to, że masz dostęp do najgłębszych warstw namligung. Potrafisz odczytywać wydarzenia sprzed setek lat poprzez wyczuwanie namligung ludzi, przedmiotów i miejsc… – uśmiechnęła się z podziwem – Nie każdy demon to potrafi, a co dopiero człowiek. To niesamowite, znać kogoś, kto posiada tę umiejętność.

– Szukałam wiedzy o tym – powiedziała Dertin – Gdy zauważyłam, że to potrafię, pomyślałam, że pewnie jest to opisane w jakiejś księdze albo zwoju. Tylko, że nic nie znalazłam – rozłożyła ręce – Ani linijki. Jakby komuś zależało na ukryciu wiedzy o tym.

– Doszłaś do słusznego wniosku – odparł troll – Jest wiele rzeczy, o których ludzie mają nie wiedzieć. Nas przykład zwoje, które znaleźliśmy pół roku temu. Ocalały z łap Zakonu chyba tylko dlatego, że były ukryte głęboko pod ziemią. Ich treść zaprzecza wielu poglądom, głoszonym przez Światłych. Na szczęście nie wiedzą o tym, że je mamy.

– Więc – uśmiechnęła się – Będę miała dzięki wam kolejną porcję wiedzy do przyswojenia – powiedziała radośnie – Chętnie podzielę się moimi zwojami.

– My naszymi także – Turdo spojrzał na nią z uśmiechem –  Ale, nim zaczniemy czytać, rozpalmy ognisko. Jak zwykle, ja poluję a wy zbieracie chrust?

– Jak zwykle – kiwnęła głową Rundi – Popieram twój pomysł. Jestem głodna jak wilk.

– Nie wspominaj mi o wilkach – odezwał się krasnolud – Mam ich serdecznie dosyć – poruszył dłonią. Mimo, iż półdemonka ja uleczyła, wciąż pamiętał tamten ból i strach, gdy uzbrojona w kły paszcza zbliżała się do jego twarzy. Przed oczami widział dziwnie ludzkie, jasnobłękitne ślepia, pełne gniewu i żądzy mordu ale też rozpaczy. Ślepia, przywodzące na myśl oczy szaleńca, szamocącego się we własnym ciele niczym ranne zwierzę. Mimo woli wzdrygnął się na to wspomnienie.

* * *

Las u podnóża Zębu Irmiwa, drugiego najwyższego szczytu w Etirein. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna w szarym płaszczu siedział na kamieniu, obserwując ciemność. Powinni się dawno zjawić – pomyślał niecierpliwie. Denerwowało go poczucie czasu tych barbarzyńców. Patrząc w gwiazdy, domyślił się, że jest około północy.

Nagle usłyszał kroki spomiędzy drzew. Należały ewidentnie do trzech ludzi. Sądząc po sposobie chodzenia, żaden z nich nie był Stürnem ani Ÿdarnem. Kroki były zbyt lekkie i pewne. Władca Eti’rein był wysokim mężczyzną słusznej postury a szaman chudym, zniszczonym starcem. Nie pasowały więc do żadnego z nich. Zasadzka? – pomyślał, rozbawiony. Ci głupcy myśleli, że dadzą mu radę we trójkę… Jemu, Jervnikowi, jednemu z najlepszych magów wody w Zakonie Słońca. W takim razie przekonają się, z kim zadarli – uśmiechnął się. Wstał i zbliżył dłonie do jednego z młodych drzew. Po chwili jego liście pożółkły i opadły a mag trzymał w rękach sporą kulę wody. Podzielił ciecz na dwoje i otoczył nią dłonie, układając je przed klatką piersiową.

Z lasu wyszły trzy postacie. Nie kryły się pod płaszczami i szły pewnie w jego stronę. Przodem szła dosyć drobnej postury dziewczyna o kasztanoworudych włosach, ubrana w podartą na dole suknię. Za nią podążali wysoki, rudowłosy młodzieniec i nieco niższa od niego dziewczyna o kruczoczarnych włosach.

– Jervniku – powiedziała brunetka, wyprzedzając towarzyszkę – Znów się widzimy – uśmiechnęła się, patrząc mu prosto w oczy – Wybacz, nie przedstawiłam się. Jestem Dertin, córka poprzedniego władcy, uznanego za szaleńca. To mój brat,  Itern Ramdung, słyszałeś o nim.

– Wy… – zaniemówił. Skąd ta dziewka znała jego imię? I skąd wiedziała o miejscu spotkania? Postanowił jeszcze nie atakować – musiał się tego dowiedzieć. Wiedział, kim jest ona i kim jest jej brat. Potomkowie nie liczącego się już władcy, którego uznano za szaleńca – Skąd wiesz – spytał, obserwując ją uważnie – Kim jestem?

– Widzisz – wyjęła zza pasa topór – Cały czas siedziałam w wieży… To znaczy, moje ciało. Potrafię z niego wychodzić, kiedy tylko zechcę. Musiałam tylko uważać, byś mnie nie zobaczył. Jesteś magiem i, w przeciwieństwie do oszusta Ÿdarna, mógłbyś mnie widzieć. Raz prawie by się tak stało, przyznaję. Byłam nieostrożna – skinęła ręką na Iterna, który podszedł bliżej.

– Ty… – przypomniał sobie ten moment. Zobaczył coś między drzewami, jakiś ruch. Gdy poszedł to zbadać, nikogo tam nie znalazł. Tak wiec opanowała też sztukę błyskawicznego przemieszczania się – Dlaczego mi to mówisz? Gdy cię pokonam, wydobędę z ciebie siłą, ile zdołałaś się dowiedzieć i komu powiedziałaś. Nie licz na to, że okażę ci litość, bo jesteś kobietą – uśmiechnął się z pożądaniem w oczach – Celibat zakonników to tylko reguła, którą można złamać. Ja to nieraz robiłem. I wiesz, co? Chyba były zachwycone – do pożądania doszedł straszliwy, sadystyczny wyraz twarzy – Krzyczały – woda, otaczająca jego dłonie, zmieniła się w lodowe ostrza – I to głośno. Chłopki, księżniczki, szlachcianki… Wszystkie tak samo. To ciekawe, że ludzie odczuwają ból tak samo, niezależnie od stanu i pochodzenia – zaatakował błyskawicznie, chcąc odciąć jej rękę w nadgarstku. Nie zdążył – druga dziewczyna poruszyła się tak szybko, że nawet tego nie zauważył. Chwyciła go za przedramię i ścisnęła z nieludzką siłą, łamiąc je. Usłyszał mrożący krew w żyłach chrupot i poczuł ostry, rozrywający ból. Wrzasnął z bólu i cofnął się. Spojrzał na rękę, wykrzywioną pod dziwnym kątem, potem na przeciwniczkę. Poczuł dreszcz przerażenia. Jej źrenice były tak szerokie, że nie było widać tęczówek, przypominały dwa wielkie, czarne okręgi. Demon – pomyślał, panikując. Wiedział, że nie ma szans. Poczuł metaliczny smak strachu w ustach. To już koniec. Nigdy nie walczył z demonem. Zawsze przewaga była po jego stronie. Wieśniacy, kobiety, dzieci, nawet żołnierze wroga, byli słabsi od niego. Teraz było odwrotnie.  Uciekać! – pomyślał i odwrócił się, otaczając ranę wodą i zamrażając ją, by uśmierzyć ból oraz usztywnić ramię. Drugą ręką skinął w stronę demonki. Pozostała część wody zmieniła się w grad lodowych ostrzy, które zaatakowały przeciwników. Nie przebiegł jednak dwóch kroków, gdy usłyszał wybuch i poczuł falę gorącego powietrza, która powaliła go na ziemię. Wrzasnął z bólu, do jego nozdrzy dotarł swąd palonego materiału i ciała – gorąco spaliło jego szatę i poparzyło skórę na plecach.

– Cóż to – usłyszał lekko zachrypnięty, kobiecy głos – Czyżbyś się bał? – półdemonka obróciła czarodzieja na plecy. Jęknął, gdy poparzona skóra dotknęła ziemi i spojrzał na nią, niczym przerażone zwierzę – Czyżby potężny mag się bał? – płomień, otaczający jej prawą dłoń, lśnił oślepiającą bielą – Widzisz, Dertin nie jest głupią dziewczyną. Nie stanęłaby bez wsparcia przeciwko magowi, uzbrojona tylko w topór – uśmiechnęła się. Gdy spróbował zaatakować ją lewą ręką, nadepnęła na jego ramię, łamiąc je – Dertin, Iternie – spojrzała na nich – Proszę, jest wasz. Zróbcie z nim, co tylko chcecie.

– Nie… – jęknął, płacząc z bólu i ze strachu – To nie miało tak… – przerażenie sprawiło, że myśli plątały się w jego głowie – Błagam, nie!

– Błagasz? – etireinka przykucnęła nad nim. Rundi uniosła go tak, by mógł patrzeć dziewczynie w twarz. Zrezygnowany, nawet nie próbował się wyrywać. Patrzył tylko na nią, szlochając i trzęsąc się ze strachu – Powiedz mi – przesunęła ostrzem po jego twarzy – Jak czujesz ten ból? Z pewnością tak samo, jak te chłopki, księżniczki i szlachcianki? – uderzyła go pięścią w twarz. Poczuł smak krwi i ból, gdy wybiła mu przednie zęby – Tak samo, jak nasi żołnierze, ginący w walce z wami? Powiedz, czy tak samo! – pociągnęła go za włosy.

– Tfak… – powiedział, plując krwią i sepleniąc – Tfak tfamo… – załkał – Bfagam, nie mętfie mnie…

– Spokojnie – uniosła topór – My to nie ty. Nie lubimy męczyć innych. Zginiesz szybko – jednym ruchem rozcięła mu gardło. Na szatę maga poleciała gęsta krew. Zacharczał i padł, martwy, gdy Rundi go puściła.

– Teraz – usiadła na kamieniu – poczekamy na tych dwóch łajdaków. Dostaną to, na co zasłużyli – spojrzała na ostrze, czerwone od krwi – Zrobiłam to. Zabiłam go – powiedziała lekko nieobecnym głosem.

– Dertin – Itern położył jej dłoń na ramieniu – Wszystko w porządku? To chyba było zbyt wiele…

– Nie – potrząsnęła głową, próbując się uspokoić. Zabiła człowieka. Nieważne, jakiego. Człowieka. I jego krew pokrywała teraz ostrze jej trigre. Jego ciało leżało na ziemi. Serce jej biło jak oszalałe, nie mogła opanować oddechu – Wszystko dobrze – chwilę trwało, nim zebrała się w sobie – Wszystko dobrze, Itern. Jestem już prawie kobietą, nie mogę rozczulać się nad sobą. Nie martw się o mnie.

* * *

Usłyszeli kroki dwóch ludzi i stukot końskich kopyt. Teren dookoła był tak nierówny, że nie można było jechać tutaj na oklep, więc Stürn i Ÿdarn zmuszeni byli prowadzić konie, stąpające niepewnie i ostrożnie.

– To oni – powiedział Itern, wskazując na wyłaniające się z mroku postacie.

Wysoki, blondwłosy, muskularny mężczyzna ubrany był w jedwabną, przeszywaną złotymi nićmi czarną koszulę i czarne spodnie. Na piersi miał przypiętą broszę, przedstawiającą złote koło z rozchodzącymi się dookoła srebrnymi promieniami – symbol Kultu Słońca. Podobną broszę miał idący obok niego starzec, ubrany w czarny płaszcz z kapturem, zarzuconym na plecy. Rozejrzeli się, zdziwieni. Spojrzeli najpierw na trupa zakonnika a potem na Rundi, Iterna i Dertin. Na ich twarzach pojawiło się przerażenie.

– Tak – dziewczyna wstała, z nią jej brat i półdemonka – To my, Dertin i Itern – uśmiechnęła się dziwnie – Wuju – spojrzała Stürnowi prosto w oczy – Zapewne byłeś już w drodze, gdy uciekłam, nie wiedziałeś więc o tym.

– Nie – powiedział wielki mężczyzna – Jak ci się udało…

– Zawdzięczam to – założyła ręce na piersi – Pewnej półdemonce, krasnoludowi i trollowi. Byli tak szlachetni, że pomogli mi i memu bratu – Rundi – powiedziała do towarzyszki – Mogłabyś? Chcę im coś powiedzieć a nie chcę, by skończyli tak, jak ten mag – wskazała na trupa. Półdemonka przemieściła się za plecy dwóch mężczyzn tak szybko, że nawet nie widzieli jej ruchów. Jej dłonie otoczyły białe płomienie, oświetlając noc.

– Dertin – Stürn spojrzał na nią, mówiąc dobrotliwie, ugodowym głosem – Widzisz, tak się złożyło…  To zatarg między mną a twym ojcem. Nie dotyczy ciebie, nie chciałem cię nigdy skrzywdzić.

– Nie – odparła – Nie chciałeś. Przynajmniej, dopóki nie ożeniłbyś się ze mną. Ty albo twój syn opój i dziwkarz – powiedziała to ostrym tonem, pełnym kpiny i cynizmu.

– Uratowałem cię przed nim. Gdyby nie ja…

– Nie miałby czym napastować Rundi – dokończyła za niego.

– Proszę cię – uśmiechnął się – Dziecko, to nie musi się tak skończyć. Chcesz władzy, dam ci ją. Zadowolę się byciem twym doradcą. Mam wiedzę, doświadczenie… Możecie władać razem – spojrzał na Iterna – Co do tego oszusta – wskazał na czarownika – poznałem się na nim niedawno. Wiem, że kłamał cały czas i nie dziwię się, że twój ojciec mu nie wierzył.

– Przecież – odezwał się Ÿdarn – Współpracowałeś ze mną! Dziecko, widzisz – powiedział do dziewczyny – Stary jestem, niedomagam już czasem na umyśle – zgarbił się jeszcze bardziej, niż przedtem – Ten łajdak mnie omamił, okłamał…

– Zamilczcie – urwała potok słów starca – Zamilczcie natychmiast. Myślicie, że kim ja jestem? Myślicie, że nie widzę tych symboli na waszych piersiach? – podeszła do Stürna i zerwała jego broszę, po czym splunęła na nią – Symboli waszej obłudy i zdrady. I, gwoli jasności, nie chcę żadnej władzy. Chcę tylko uwolnić mój lud od was. Niech sami sobie wybiorą władcę, lecz ani ja ani mój brat nie mamy zamiaru wracać do Eti’rein.

– Nie musi tak być – powiedział Stürn – Wiesz, jak to jest, skazać się na tułaczkę? Nie mieć domu nad głową, miejsca…

– Wiem, ojciec mi nieraz opowiadał. Wybrałam swoją drogę, wuju. I nie narzucisz mi swojej, choć wiem, żeś przebiegły. Ale nie starczyło ci przebiegłości, by odkryć, że potrafię wychodzić z ciała. Siedziałam razem z wami podczas waszych narad. Obserwowałam, słuchałam, wyciągałam wnioski. Nie okłamiesz mnie bo wiem, co robiliście, o czym rozmawialiście. Nawrócenie się w zamian za władzę nad ludami Eti’rein. Powiedziałąm dosyć – spojrzała na broń przy ich pasach – rzućcie broń, w tej chwili i uklęknijcie, jak to zrobiliście przed tym kapłanem. Chyba, że wolicie umrzeć w płomieniach, niż szybko i bezboleśnie.

Mężczyźni, widząc, że nie mają wyjścia, zrobili, co im kazała. Podeszła do nich i podcięła im gardła. Patrzyła, jak padali we krwi. Nie oderwała od nich wzroku, dopóki nie przestali drgać w spazmach na ziemi.

– Chodźmy stąd – powiedziała, odwracając się – Dostali to, na co zasłużyli – wytarła topór o krzaki i zatknęła go za pas – A bogowie dopełnią zemsty. Dla zdrajców nie ma miejsca w Ogrodzie Dürnga. Dla nich jest jedno miejsce. Nihëim, Kraina Ognia, gdzie ich namiętności będą spalać ich bez końca.

* * *

– Taak – powiedział Uwuk, gdy wysłuchał ich historii. Siedzieli przy ognisku, zjadając  mięso jelenia, upolowanego przez Turdo – Zasłużyli sobie, zdrajcy. U nas biło się takich rozgrzanymi do czerwoności łańcuchami.

– Zasłużyli – potwierdził Itern, patrząc niepewnie na siostrę. Dziewczyna siedziała, trzymając w ręku kawał mięsa, lecz od czasu, jak wrócili, nie zjadła ani kęsa – Dertin, wszystko dobrze? Jesteś blada i jakaś nieobecna…

– Mówiłam – powiedziała trochę nieprzytomnie – Nie martw się o mnie. Nic mi nie będzie – spojrzała na mięso. Mięso… Tak, to tylko mięso. To nie byli ludzie, to zdrajcy. A ich ciała to mięso. Takie samo, jak to. Byli tylko mięsem… – przeraziła się sama swoimi myślami – Widzicie – zmieniła temat – Nie chcemy wracać do wioski. Od tej pory będziemy wędrować, tak jak wy. Czy zatem moglibyśmy wam towarzyszyć? Nie będziemy obciążeniem, damy sobie radę.

– Zaiste – uśmiechnął się krasnolud, oblizując wargi – Z przyjemnością przyjmiemy wasze towarzystwo.

– Dziękować – odparł Itern – To być miłe, naprawdę. My was polubić, chcieć być wasze kompany… kompanie… kompanowie…

– My was też. I my przy okazji nauczyć… – splunął gwałtownie w bok – Tfu, psia mać! Nauczymy Iterna lepiej mówić we wspólnym. Nie obraź się, chłopcze. Można cię zrozumieć ale inna kwestia to słuchanie. Poza tym, to po prostu lepiej brzmi, gdy mówisz czysto we wspólnym – wgryzł się ze smakiem w mięso, przeżuł i przełknął – I nie wspominajcie więcej o byciu dla nas ciężarem. Dla nas jesteście miłym towarzystwem, a nie obciążeniem – powiedział, patrząc na Dertin.

– Miło słyszeć – uśmiechnęła się etireinka – Przed nami nowe życie, nowe doświadczenia. To tak, jakby skończył się stary zwój i zaczynał nowy. Którego treść, historia, jaką będzie opisywał, zależy tylko od nas.

– Ot co – powiedział troll – Chętnie pomożemy wam ją pisać. Tak, żeby była jak najciekawsza. I jak najbardziej mądra, pouczająca. Takie historie są najlepsze.

– Zgadzam się – powiedziała Rundi, wyjmując zza pasa ziele – W pełni się zgadzam.

Koniec

Komentarze

Zapraszam odwiedzających do komentowania :)

Spokojnie – bo to dłuuugaśne jest. ;) Ale ja skomentuję, oczywiście, jak już zasiądę i przeczytam.

Bądź cierpliwy, Tenuvie. Właśnie zaczynam czytać. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdzie jesteś, funkcjo drukowania? Z papieru czyta się łatwiej i dwa razy szybciej… :-(

No popatrz, Tenuvie, ile masz już komentarzy. ;)

Przeczytawszy w słowie wstępnym, że zrywasz z tradycyjnym wizerunkiem trolli i krasnoludów, spodziewałam się oryginalnej opowieści, a zostałam uraczona historyjką, jakich wiele. Nie znalazłam w niej chyba nic, o czym nie czytałabym wcześniej. W dodatku Twoja opowieść zdała mi się dość nudna i dobrnęłam do końca wyłącznie z obowiązku.

Może, gdyby Wilki Unhragu były staranniej napisane, odniosłabym lepsze wrażenie. Jednak mnóstwo powtórzeń, różnych usterek, niezręczności i nie najlepiej skonstruowanych zdań, a także prosta fabuła, i nie najlepiej dobrane słownictwo, nie dostarczyły mi spodziewanej przyjemności. :-(

Nie tracę nadziei, ze w przyszłości będzie lepiej. ;-)

 

Miała na sobie je­dwab­ną, ja­sno­nie­bie­ską suk­nię z je­dwa­biu, wią­za­ną po bo­kach. Widać było że, by móc się spraw­nie po­ru­szać, mu­sia­ła ją skró­cić i ro­ze­rwać z boku. – Czy istniała możliwość, by jedwabna suknia nie była uszyta z jedwabiu? ;-)

Nie bardzo umiem wyobrazić sobie suknię wiązaną po bokach, rozerwaną z boku.

 

…zła­pał się wy­stę­pu i pod­cią­gnął z wy­sił­kiem – Daję głowę. Źle chwy­cę, tra­fię na luźny wy­stęp – Powtórzenie.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

…ode­zwa­ła się dziew­czy­na, wska­ku­jąc zwin­nie na szczyt ka­nio­nu – Kanion, będąc doliną, raczej nie ma szczytu. Szczyt mogą mieć jego zbocza.

 

To chodź­cie tutaj szyb­ko. Kogoś za­ata­ko­wa­ły tu­tej­sze wilki – wsta­ła i ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Na ziemi le­ża­ły czte­ry ciała – dwa na­le­ża­ły do tu­tej­szych riivu… – Powtórzenia.

 

Broń była wbita w szyję zwie­rzę­cia, które trzy­ma­ło w pysku za­krwa­wio­ną szyję prze­ciw­ni­ka. – A co z resztą przeciwnika, skoro zwierzę trzymało w pysku tylko szyję? ;-)

 

Kilka stóp dalej leżał wy­so­ki, blon­d­wło­sy chło­pak. Wilk, który go za­ata­ko­wał, leżał na nim z tri­gre, wbi­tym w gar­dło. – Powtórzenie.

 

Jed­nak jego pło­mień ledwo pło­nie – Jeśli coś płonie, to raczej nie ledwo.

 

Tem­pe­ra­tu­ra ośle­pia­ją­co bia­łych pło­mie­ni spra­wi­ła, że za­pło­nął ni­czym suche źdźbło… – Powtórzenie.

 

Pro­si­my cię więc, Kten­de, Ko­zi­co o Zło­tych ro­gach – Jeśli to drugie imię Kten­de, to chyba: …Ko­zi­co o Zło­tych Ro­gach

 

…wtar­gnął do mojej kom­na­ty, chcąc mnie po­siąść siłą. Naj­pierw chcia­łam go tylko od­go­nić, bo­wiem nie chcia­łam mieć pro­ble­mów ze stra­żą… – Powtórzenia.

 

Do­pie­ro za­czę­łam czy­tać część i wolno mi to idzie…Do­pie­ro za­czę­łam czy­tać część i wolno mi to idzie

 

Wi­dział jed­nak plamy, przy­po­mi­na­ją­ce kształ­tem ludzi i drze­wa. Po ich kształ­cie zgadł, że jego to­wa­rzy­sze spali jesz­cze. Gdy spoj­rzał w kie­run­ku prze­pa­ści, zo­ba­czył plamę o dziw­nym kształ­cie – Powtórzenia.

 

To od niej czuł nie­sa­mo­wi­tą, ży­cio­wą siłę.To od niej czuł nie­sa­mo­wi­tą, ży­cio­wą siłę.

 

Jak unosi ręce w górę… – A mógł unosić w dół? ;-)

 

…na­stęp­ny od­rzu­cił go na kil­ka­na­ście stóp. Gdy po­zo­sta­li rzu­ci­li się na nich, krzy­cząc, Turdo chwy­cił dwóch za prze­gu­by i rzu­cił nimi.  – Powtórzenia.

 

A po­dzie­lę kulę na mniej­sze.A po­dzie­lę kulę na mniej­sze.

 

…za­mie­nia­jąc wio­skę w pie­kło. – …za­mie­nia­jąc wio­skę w pie­kło.

 

Samo stwo­rze­nie tak dużej kuli ognia kosz­to­wa­ło ją dużo ener­gii… – Powtórzenie.

 

Po­sta­no­wi­li za­koń­czyć spra­wę raz na za­wsze…Po­sta­no­wi­li za­koń­czyć spra­wę raz na za­wsze

 

Trze­ba było przyj­rzeć im się uważ­nie, by za­uwa­żyć – Powtórzenie.

 

Wiesz za­pew­ne o tym, co na­zy­wa­cie na­mli­gung a na wcho­dzie zwane jest bion lub titse – Literówka.

 

Mimo, iż pół­de­mon­ka ja ule­czy­ła… – Literówka.

 

Po­win­ni się dawno zja­wić – po­my­ślał nie­cier­pli­wie. – Jak się myśli niecierpliwie? ;-)

 

Nagle usły­szał kroki spo­mię­dzy drzew. – Co to są kroki spomiędzy drzew i jaki dźwięk wydają? ;-)

 

…po­czuł ostry, roz­ry­wa­ją­cy ból. Wrza­snął z bólu i cof­nął się. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To tak. Skonstruowałeś kompletny świat o interesującej charakterystyce (fajny był zwłaszcza ten fragment o zwojach wyjaśniających pochodzenie ras antropomorficznych), aczkolwiek niektóre jego elementy są jak dla mnie zbyt schematyczne – rasy występujące praktycznie we wszystkich utworach fantasy, opresyjna religia,  zły wuj w bezprawny sposób zasiadający na tronie itp.

Fabuła nieco przewidywalna. Przydałby się jakiś zaskakujący zwrot akcji. Główna bohaterka jest trochę “przekokszona” – nie dość, że świetnie się bije, to jeszcze lata, leczy i rzuca ognistymi kulami.  Szkoda, że w opowiadaniu nie umieściłeś jakiegoś równie potężnego wroga dla przeciwwagi.

Niezliczone powtórzenia. Wymienię kilka:

 

Miała na sobie jedwabną, jasnoniebieską suknię z jedwabiu, wiązaną po bokach.

 

Na samym końcu wdrapywał się ostrożnie, […] Na samym początku wdrapywała się wysoka dziewczyna

 

Kozico o Złotych rogach, byś róg swój

Nie wiedział, jak długo spał. Obudził się, gdy swędzenie stało się tak nieznośne, że nie dało mu spać.

Tak. Odkąd Stürn doszedł do władzy, panicznie boi się spisku. Wytruł nawet całą Radę Starszych, bo uważał, że knują spisek przeciwko niemu.

dużej kuli ognia kosztowało ją dużo energii

Ty także mężniejesz […] Zmężniałeś, masz zarost

Nadal się uczy – odparł Uwuk – Ale można go zrozumieć. Chociaż przydałoby mu się jeszcze poduczyć

 

Radzę zaprzyjaźnić się ze skrótem ctrl+f i Słownikiem Wyrazów Bliskoznacznych, po sobie wiem, że pomaga :)

 

Błędnie zapisujesz dialogi – brakuje kropek po wtrąceniach, w niektórych miejscach powinieneś je rozpoczynać od dużej litery. Więcej o tym tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Niemniej masz rację

Zjadłeś “jednak”

 

Nic groźnego ale wrzasnąłbyś z bólu i ściągnął nam na głowy całą straż

Zabrakło przecinka przed “ale”

 

Jeśli trochę popracujesz nad sobą, to uniwersum można wykorzystać do stworzenia czegoś dłuższego.

 

Pozdrawiam.

 

Edit: Niektóre uwagi pokrywają się z tymi od Regulatorów, jednak jest to czysty zbieg okoliczności – kiedy zacząłem pisać jej komentarza jeszcze nie było :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hmmm. Długi tekst. W przedmowie omawiasz wszystkie rasy, raczej klasyczne dla fantasy. Sam taki opis potrafi skutecznie zniechęcić czytelnika. Lepiej takie rzeczy wyjaśniać (jeżeli w ogóle wyjaśniać je trzeba), w treści. I pod żadnym pozorem nie na początku.

Doczytałam do pierwszych gwiazdek i nie znalazłam nic, co by mnie zaintrygowało. Mieszana rasowo drużyna, jakich mnóstwo na kartach fantasy. Raczej dobra, bo pomaga ciężko rannemu chłopakowi. Żadnej tajemnicy, żadnego pytania sprawiającego, że chciałabym poznać na nie odpowiedź. Dużo (nudnych dla mnie) opisów walk i broni.

Aha, zdanie, że chłopak uczył się walczyć od ośmiolatka, jest zabawnie dwuznaczne.

Babska logika rządzi!

Tenuvie, musisz mi jednak wybaczyć, ale nie doczytałam do końca. Przeczytałam, że chcesz łamać konwencje i bawić się nimi, dlatego też ochoczo zabrałam się do czytania. Bo takiego typowego fantasy z krasnoludami to ja nie za bardzo… 

I w sumie nie zauważyłam tu tej zabawy konwencjami. Krasnolud jak to krasnolud, pani – megaepicka supermenka, trochę patosu i mordobicia. Według mnie to jednak dość stereotypowe fantasy, a ja jego fanką niestety nie jestem.

W jaki sposób bohaterowie na początku zorientowali się, że jedna z ofiar jest młodzieńcem, skoro jego twarz była kompletnie zmasakrowana?

Wiched G, dzięki za konstruktywny komentarz i wskazanie błędów – chociaż nie wszystie z nich za takie uważam (np. styl wymyślonej przeze mnie modlitwy zakłada z góry pewne powtórzenia, poza tym nie można tego tekstu traktować jak normalnego utworu literackiego). Oczywiście, poprawię błędy w najbliższym czasie, gdy będę miał czas przejrzeć to opowiadanie :) Rundi celowo stworzyłem taką a niue inną – na tle swojej rasy jest średnio silna, są słabsze i silniejsze od niej demony (jedną z ich cech jest wielokrotnie większa od ludzkiej szybkość i siła fizyczna, niezależna od postury). Jest też nie do końca powiązana ze światem materialnym, więc posiada mniejsze ograniczenia, niż ludzie, którzy od początku swego istnienia posiadają ciało fizyczne i są do niego dużo bardziej przywiązani. Co do potężnego wroga – to, że włada ogniem, potrafi uzdrawiać i latać itd. nie oznacza, że nie można jej zagrozić :) Zresztą, to pierwsze opowiadanie z cyklu – dalej takiego wroga umieszczę. Jego główną siłą nie będą jednak żywioły czy zdolności bojowe :) Okażę się też, że nie zawsze była tak silna. A propos przewidywalności fabuły – nie było moim celem tworzyć zawiłych wątków. Pojawią się one raczej w cyklu jako całości, aniżeli w pojedyńczych opowiadaniach :)

Regulatorzy – fabuła opowiadania to nie fabuła całego cyklu :) Ale nie będę zdradzał szczegółów – wspomnę tylko, że Zakon Słóńca okaże się akurat najmniejszym z zagrożeń.

Abstrachując do wypowiedzi o powtarzalności ras – posłużyłem się klasycznym kanonem, jednak trochę go zmieniłem. Usuwając np. nieśmiertelność i “nadnaturalność” elfów, czy też standardową głupotę, przypisywaną trollom. Poza tym, dodam później jeszcze dwie wymyślone rasy :)

W takim razie  pozostaje nam tylko czekać na kolejne opowiadanie z cyklu :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka