***
Na dworze padał deszcz, gdy Jurek otworzył oczy. Podźwignął się do pozycji siedzącej i rozciągnął mięśnie. W pokoju panował nieład. Wszędzie leżały bełty, kusze i probówki. Znalazły się też pergaminy i księgi potworów. W rogu stała szafa. Tuż obok ogromna klepsydra, odliczająca jakiś czas. Chłopak przyglądnął się jej uważnie, po czym ziewnął.
– Jeszcze dwa dni.
Odsunął zasłony, po czym do środka wpadło mętne światło poranka. Na zewnątrz nie było ani żywej duszy. No, może z wyjątkiem sześcionożnego psa, który właśnie obgryzał ludzką rękę. Odkąd nastąpiła apokalipsa, na ulicach spotkać można było zombie albo zmutowane potwory. Co najciekawsze, większość z nich przybierała dość ostentacyjne rozmiary. Jedne sięgały dachu domu rodzinnego, drugie z kolei potrafiły wejść pod ubranie i zaciukać klienta po kryjomu. Jurek znał je wszystkie. Stworzył sobie bestiariusz, w którym zawarł mocne i słabe strony demonów. W dodatku, gdyby czegoś zapomniał, mógł spokojnie wrócić do lektury.
Kilka minut później jadł w kuchni obfite śniadanie. Nie żałował sobie gazu ani produktów. Monopolowy stał za rogiem, dlatego żarcia powinno starczyć na co najmniej pół roku. Dzisiaj jednak potrzebował dodatkowej energii. Dostanie się do arsenału z bronią wymagało nieziemskiego wysiłku, zwłaszcza, jeśli otaczały go hordy upiorów.
Po posiłku wypił Dobermanna i poczuł jak ogniste ciepło rozchodzi się po całym ciele. W sekundzie nabrał pewności siebie i chęci do walki. Spakował do plecaka kilka granatów oraz min przeciwpiechotnych. Do pasa przypiął świetlistą katanę. Bełty włożył do kołczanu obok, a do ręki wziął gigantyczną kuszę. Przez chwilę czuł się jak Van Helsing.
– Identyfikacja! – rzucił, stojąc już w przedpokoju.
Nagle z sufitu wyłonił się ażurowy hologram, na którym widniała kobieca twarz. Jurek powoli dotknął ją palcem i powiedział:
– AG-42!
– Witam w systemie ochronnym, panie Grugała – przemówił melodyjnie spiker. – W czym mogę panu pomóc?
– Potrzebne mi informacje o strefie czterdzieści trzy.
– Proszę czekać.
Przez chwilę komputer wczytywał jakieś dane i ukazywał je na ekranie. Większość ściągnięto z państwowego archiwum. Istniejącego, ale przez nikogo nie pilnowanego. Jurek natychmiast nałożył specjalne okulary wojskowe, dzięki którym wszystkie rekordy zaczęły być utrwalane w jego głowie. Wynalazek wspaniały. Oszczędzało się czas i pieniądze podatników. Teraz niestety martwych, ale kiedyś płacących za wszystkie ustrojstwa.
– Wczytywanie i przyswajanie zakończone – podsumowała kobieta.
Jurek zdjął narzędzie pracy. Przetarł oczy wierzchem dłoni, po czym zdał sobie sprawę, że zna położenie każdego karabinu, pistoletu i pocisku. Wszystko leżało jak na tacy. Drogę ustalił mu komputer, toteż wiedział, gdzie i jak skręcić. Niebywałe! Wystarczyło tylko wyjść, zabić kilka zombie i przejąć towar. Bułka z masłem. Zaraz się zrobi. Podobnie było z monopolowym.
– Wylogowanie z systemu.
Przedpokój ogarnęły egipskie ciemności. Łowca wyszedł na ganek i odetchnął świeżym powietrzem. Deszcz przestał padać. Mimo niskiej temperatury, Dobermann odpowiednio rozgrzewał Łowcę. Nie wiadomo było, kto stworzył ten preparat, ale dawał niezłego kopa. Po nim człowiek czuł, że żyje i że walka z potworami sprawiała niemałą przyjemność.
Sześcionożny pies podniósł głowę i przyglądnął się nowej ofierze. Z pyska leciała mu krew. Szczękę miał tak rozwaloną, że ledwo co trzymała się kości. Zamiast ogona miał dwie dziwne odstające odnogi. Na ich końcu, jak biczem strzelił formowały się krzywe mordy, pełne ludzkich zębów.
– Niech to diabli – zdumiał się Jurek – Z kim ty się do cholery ciupciałeś?
Wycelował, jak na profesjonalistę przystało i ubił zwierza jednym ruchem. Bełt trafił prosto w mózg. Głowa eksplodowała, a flaki rozleciały się na cztery strony świata. Nie minęła sekunda jak trzewia potwora zaczęły pełznąć po ziemi i same się regenerować. Gdy Łowca myślał, że zwyciężył, teraz stał w pełni oszołomiony.
– Co jest, do kurwy?
Zbiegł ze schodów na ulicę i posłał przeciwnikowi serię śmiercionośnych pocisków. Groty przewierciły się na wylot, powodując dotkliwe obrażenia wewnętrzne. Niestety, sytuacja powtórzyła się. W końcu Jurek wyciągnął z plecaka granat i rozniósł potwora w perzynę. Odgłos wybuchu potoczył się po całej dzielnicy. Tuman kurzu wzbił się w powietrze, a gdy opadł, na asfalcie widać było czerwoną kałużę krwi.
Nagle ni stąd ni zowąd, wyłoniły się oddziały szwendaczy. Parły przed siebie, jedne po drugim, byle tylko dopaść ocalałego człowieka. Pędziły, by skosztować świeżego mięska. Łowca nie zamierzał im sprawić tej przyjemności, dlatego też rzucił się prędko do ucieczki, skręcając w boczną uliczkę.