- Opowiadanie: ulaaa - Pobawmy się w życie

Pobawmy się w życie

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pobawmy się w życie

1. Jabłecznik

 

Tego dnia niebo było ładne. Leżałam w polu pszenicy i choć kilka kłosów kłuło mnie w plecy, nie zawracałam sobie nimi zbytnio głowy. Patrzyłam na chmury – białe, puszyste obłoki, które przywodziły mi na myśl bitą śmietanę na babcinym jabłeczniku. Rety, jakże miałam na niego ochotę! Niemal czułam na języku smak prażonych jabłek, a między zębami pozostałości po słodkiej kruszonce. Sięgnęłam do ust, by wytrzeć je wierzchem dłoni i zaśmiałam się cicho. Obróciłam twarz w kierunku słońca i chwilę później, zmrużyłam powieki. Jaka szkoda, że tylko parę sekund można patrzeć na wprost jego białych promieni… Po tym czasie dostrzegasz, że są zbyt jaskrawe, oczy zachodzą ci łzami i jesteś zmuszony je zamknąć. Babcia zawsze mi powtarzała, żebym nie bawiła się ze słońcem w ten sposób. ,,Linuś, kochanie, chyba nie chcesz popsuć sobie oczek?”.

Usiadłam, uwalniając przy tym parę kłosów od mojego ciężaru, chwyciłam plecak i ruszyłam w kierunku domu babci. Tego już było za wiele! Z każdą myślą o mamie mojego (tfu, tfu!) ojca, chęć na pyszniutki placek rosła coraz bardziej. A co, jeśli babcia dokładnie w tej chwili wkłada go do piekarnika? Co, jeśli ciasto za chwilę zacznie brązowieć i stawać się coraz bardziej chrupiące? Tak bardzo, że babcia będzie zmuszona wyciągnąć je z objęć gorąca i… zjeść?

Przyspieszyłam kroku. Tam taram tam! Lina Super Bohaterka wzywana do nowej misji! Kierunek – błękitny domek za lasem. Cel – pochłonąć pół blachy szarlotki. Babcia na pewno odznaczy mnie Medalem za Ofiarność i Odwagę!

Parę minut później otwierałam furtkę, prowadzącą do babcinego świata. Świata kolorowych kur, plątających się między nogami, świata mniszków lekarskich, grządek z marchewką i sałatą, świata przerośniętych wiśni i jabłoni, pod którymi można czytać książki albo spać, kiedy noce są wystarczająco ciepłe. Świata, który kochałam, mimo że nigdy nie zdałam sobie sprawy z istnienia tej miłości.

– Babciu! To ja! – krzyczałam, podążając ścieżką w stronę błękitnych drewnianych drzwi. W jednej chwili wydawało mi się, że poczułam ten zapach naprawdę… Tak! Nie… to tylko złudzenie. Chociaż…

– Babciu!

Pchnęłam lekko uchylone drzwi (babcia zamykała je tylko na noc, kiedy do domu mógł wkraść się chłód nocy, wierzyła bowiem, że w tutejszej okolicy, prócz niego, nie istnieje żaden złodziej) i naprawdę go poczułam! Otoczył mnie ze wszystkich stron – słodki i wymarzony. Idealny.

– Wiedziałam, że umie czytać w myślach – mruknęłam pod nosem i zdjęłam trampki. Czasami naprawdę się zastanawiałam, czy ta, na pozór spokojnie wyglądająca staruszka nie posiada jakichś magicznych mocy albo przynajmniej niesamowitego daru wiedzy, czego w danym momencie ci potrzeba. Kawa z mlekiem? – dawno gotowa. Gorąca kąpiel? – już czeka. Bilet na księżyc, w obie strony? – zamówiony.

 Weszłam do kuchni, spodziewając się zastać babcię w kwiecistym fartuchu, wyciągającą z piekarnika blachę parującego placka. Placek rzeczywiście tam był – stał na stole, czekając aż ktoś go pokroi – ale babci jak okiem sięgnąć, nie było.

– Babciu!

Pomyślałam, że może wyszła do łazienki albo do salonu, włączyć radio – pewnie właśnie leci jej ulubiona audycja, w której szalone przeboje lat sześćdziesiątych puszczane są na przemian ze wspomnieniami podstarzałych gwiazd rocka…

Skubnęłam złocistej kruszonki i przystawiłam nos bliżej ciasta. Mmm… rozkosz.

– Hej! To ja! Wróciłam!

Ruszyłam do salonu, pozostawiając z wielkim żalem parujące pyszności. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Radio stało cichutko na kredensie obok świeżo przyniesionych fioletowych kwiatów, ale po babci nie było śladu. Podeszłam do drzwi łazienki i zapukałam delikatnie. Nikt nie odpowiedział. Może poszła do ogrodu tylnym wyjściem i nieszczęśliwie się minęłyśmy? Ta myśl wydawała mi się dość prawdopodobna, ale i tak nacisnęłam na klamkę. A serce zabiło mi odrobinę szybciej niż dotychczas. Drzwi były zamknięte.

– Babciu? Jesteś tam? – Zapukałam ponownie, jednak tym razem mocniej i bardziej energicznie. Wciąż nikt nie odpowiadał. Przyłożyłam ucho do drewna, ale z wewnątrz nie dochodziły mnie żadne dźwięki. W mojej głowie zaczęły rodzić się nieprzyjemne myśli – wypisane neonowym odcieniem zieleni zdanie, migotało: Coś Się Stało.

– Babciu! – Nie bawiłam się już w bezsensowne pukanie. Zaczęłam walić w drzwi otwartą pięścią. – Otwórz! Błagam!

Poczułam na czole występujące powoli kropelki potu. Mózg co chwilę podsuwał mi coraz gorsze myśli. Coraz straszniejsze wypadki, jakie mogły przydarzyć się babci. Jedynej osobie, którą naprawdę kochałam i która naprawdę kochała mnie.

Cofnęłam się o parę kroków i ruszyłam z powrotem. Naparłam na drzwi całą swoją masą i całą siłą, jaką udało mi się w sobie zebrać. I właśnie w tym momencie się otworzyły, a ja runęłam jak długa na ziemię.

Au.

– Lina! Skarbie! – krzyknęła babcia.

Leżałam z twarzą przyklejoną do wzorzystych kafelków. Wokół głowy kręciły mi się gwiazdki i ptaszki, słoneczka i Bóg wie co, a ja czułam się trochę jak bohaterka kreskówki. Wolno podniosłam się na rękach i z wielkim bólem usiadłam.

– Kochanie, co ty wyrabiasz?

Podniosłam głowę i zobaczyłam babcię, na której twarzy malowało się niemałe zdziwienie. W rękach trzymała ogromne nauszne słuchawki i moją starą mp3. Stęknęłam cicho.

Staruszka podała mi rękę i pomogła wstać (co wcale nie było takie łatwe). Następnie wszystko jej wyjaśniłam, a ona… wybuchnęła gromkim śmiechem! Chwilę udawałam obrażoną, ale była to bardzo krótka chwila, po której dołączyłam do babci i razem śmiałyśmy się tak długo, aż rozbolały nas brzuchy. Babcia oddała mi słuchawki i odtwarzasz, mówiąc, że woli tradycyjne radio od tych ,,plątających się kabelków, od których swędzą uszy” i ostrzegła, żebym zbytnio się o nią nie martwiła, bo ona ze wszystkim sobie świetnie radzi. Chwyciła mnie pod ramię i razem poszłyśmy zajadać się plackiem. Był wyśmienity! Uznałam, że bez łazienkowej przygody, nie byłby tak smaczny jak wówczas, i opowiedziałam babci, jak stopniowo rosła mi na niego ochota. Zjadłyśmy prawie pół blachy!

Teraz przypominam sobie jego smak. I babcię. Jej zmarszczki i zawsze szczery uśmiech, jej kojące słowa i zimne palce, ocierające moje ciepłe łzy.

Przebijają się jasnym promieniem przez pancerz chroniący mnie…

Właśnie. Przed czym?

 

***

 

Widzę go. Naprawdę go widzę.

Promień.

Biała łuna światła dociera do moich na wpół zamkniętych oczu i sprawia, że wreszcie je otwieram. Jest kojąca i ciepła. Dotyka moich zszarpanych nerwów, pobladłych zmysłów, dotyka m n i e. Wyciągam rękę, by zanurzyć ją w jasnej głębi i nareszcie poczuć. Czuję. Czy to serce tak bije? Przykładam drugą dłoń do piersi, a słona łza wypływa mi spod powieki i żłobi słoną ścieżkę na moim policzku. Ono naprawdę tu jest. Żywe.

Przyglądam się drobinkom kurzu, tańczącym na mojej skórze. Przez myśl mi przechodzi, że są piękne. Znów spoglądam ku górze. Promień jest bardzo słaby, co sprawia, że mogę wpatrywać się w niego tak długo jak zechcę. Mogę zatracić się w nim, tak samo jak zatraciłam się ciemności. Ale drugi raz nie popełnię tego błędu. Teraz wiem, czego chcę naprawdę.

Chcę więcej światła.

Drugiego promienia.

Wspomnienia.

 

***

 

2. Alek

 

– Jeden za wszystkich! Wszyscy za jednego!

W brudnej dzielnicy brudnego miasteczka szyby w oknach przydrożnych domostw drżały od siły dziecięcych wrzasków. Głośno, głośniej, najgłośniej! Wszyscy muszą nas usłyszeć! Przecież jesteśmy niepokonani!

Alek splunął na swoją brudną od ziemi dłoń i wyciągnął ją wierzchem ku górze w kierunku przyjaciół.

– Na zawsze – powiedział, a jego głos nie brzmiał wówczas jak głos jedenastoletniego chłopca. Jedenastoletni chłopcy nigdy nie używają tak poważnego tonu (chyba że stłuką szybę w oknie i muszą wytłumaczyć się ze swojego postępku mamie). Jedenastoletni chłopcy plują na swoje brudne dłonie i krzyczą w głos z przyjaciółmi, ale nigdy nie wydają się tacy dorośli, jak tamtego dnia wydawał nam się Alek.

Jego błyszczące oczy zawsze były pełne szczerości. Mówiły – możesz mi zaufać, śmiało, nie zawiodę cię. I miały rację. Nie było możliwości, by jakaś tajemnica wymsknęła się z ust Alka, by jakaś przysięga została przez niego złamana. Nieświadomie dawał nam – swoim przyjaciołom – bezpieczeństwo, którego często tak bardzo brakowało nam w domu. A jego głowa każdego dnia o każdej porze pękała od nadmiaru pomysłów! Dzięki niemu nie wiedzieliśmy, co to znaczy nuda… O nie, na pewno nie. Byliśmy małymi bohaterami naszego wielkiego (w naszym mniemaniu) świata, (w rzeczywistości) zamkniętego w murach obskurnego miasteczka. A nasze serca przejmowała pewność, że możemy zrobić wszystko.

– Na zawsze – powtórzyliśmy chóralnie.

Odchrząknęliśmy i wypluliśmy na ręce spore dawki śliny, które zmieszaliśmy ze sobą w mocnych uściskach dłoni. Ten gest przepełnił nasze serca uczuciem pewności, że nic nie jest w stanie rozerwać więzów naszej przyjaźni. To było jasne jak słońce! Jak najsmaczniejsze z najsmaczniejszych lody truskawkowe z bitą śmietaną i posypką czekoladową.

Zaburczało mi w brzuchu.

– Ja też jestem głodny – odparł Maciek.

– Ty zawsze jesteś głodny – uznał z przekąsem Jędrek i wytarł swoją oślinioną dłoń w rękaw koszulki Maćka.

Zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, a tym bardziej zauważyć mokre plamy na pasiastym materiale t-shirtu, Jędrek był już na drugim końcu łąki.

– Złap mnie, jeśli potrafisz! – krzyknął z oddali i zaśmiał się głośno.

Maciek ruszył za nim najszybciej, jak tylko potrafił (co wcale nie oznaczało szybko), a Alek i ja, zwijając się ze śmiechu, pobiegliśmy za chłopakami.

Mijaliśmy tysiące dmuchawców, wzbijając w powietrze ich puszyste nasionka, które wirowały wokół naszych chudych posiniaczonych nóg. Ptaki w pobliskim lesie wydawały się śpiewać harcerskie piosenki w rytm naszych szybkich kroków, a kolorowe biedronki zerkać na nas spod swoich kropek.

– Polowanie na lody truskawkowe! – zawołał Alek, udając, że strzela z łuku. Przeskoczył przez kopiec kreta, a ja pomyślałam, że byłby z niego lepszy Robin Hood od samego Robina Hooda. Poczułam, że mogłabym zostać jego Lady Marion, a moje policzki zabarwiły się na jasnoróżowo.

Zatrzymaliśmy się na brzegu lasu, żeby poczekać na drepczącego za nami Maćka. Burczał pod nosem, że nie chce mu się szybko biegać, lecz gdyby miał ochotę, przegoniłby nas wszystkich. Usiedliśmy na ściółce i przeliczyliśmy zawartość naszych kieszeni: dwa niebieskie guziki (pierwszy bardziej niebieski od drugiego), trzy papierki po karmelkach i cztery po ciągutkach, trzy duże okruszki chleba (dla kaczek) i kilkanaście mniejszych oraz dziewięć złotych i pięćdziesiąt dziewięć groszy.

– Wystarczy – odparł z uśmiechem Alek.

– A na posypkę czekoladową też? – zapytał frasobliwie Maciek.

– Nawet na trzy! Tylko, że jest nas czwórka…

– Ja tam mogę jeść bez posypki.

– No, to chodźmy już, bo nie wytrzymam z głodu!

I ruszyliśmy przez las na główny plac miasteczka, na którym stała nasza ulubiona budka z najlepszymi na świecie lodami truskawkowymi. Po drodze wymyślaliśmy piosenki o żabach, skaczących do stawu na działce Jędrka, o panu z dużym zakręconym wąsem, który sprzedawał lody, i oczywiście, o samych lodach. Śpiewaliśmy głośno i wyraźnie, podekscytowani łamaniem prawa, jakim było zachowanie ciszy w lesie. Alek przystawał co chwilę i zrywał stokrotki, a później starannie je splatał. Wszyscy zastanawiali się, co stworzy z tych małych białych kwiatków, jednak nikt nie odważył się go o to zapytać.

Wreszcie dotarliśmy do celu. Daliśmy panu z dużym wąsem dziewięć złotych i pięćdziesiąt dziewięć groszy i poprosiliśmy o cztery lody truskawkowe, trzy z czekoladową posypką, a jednego bez. Patrzyliśmy, jak z magicznej maszyny wypływa różowa substancja wprost do chrupiącego wafelka oraz, jak lodziarz posypuje ją czekoladowymi drobinkami. Loda bez posypki dostał Jędrek. Widzieliśmy, że jest mu trochę przykro (choć bardzo starał się to ukryć), więc każdy z nas dotknął swoim lodem, loda Jędrka, i tym sposobem wszyscy mieliśmy czekoladowej posypki po równo. Zadowoleni i wpatrzeni w smakowite kąski, usieliśmy na ławce i zaczęliśmy je wcinać.

A później Alek wyciągnął z kieszeni trochę pognieciony stokrotkowy wianek i bardzo delikatnie włożył mi go na głowę. Po raz drugi w ciągu kilkunastu minut na mojej twarzy wystąpiły różowiutkie rumieńce. Na szczęście chłopacy ich chyba nie zauważyli…  Jędrek i Maciek zaczęli krzyczeć, żeby Alek nauczył ich robić ,,takie cuda”, a prezent na Dzień Matki będą mieć jak znalazł!

Za to chłopiec o błyszczących oczach patrzył w moje, równie błyszczące i trochę nieśmiałe, radosne i totalnie zakochane. Uśmiechnął się do mnie (rany, jak on się pięknie uśmiecha!), a ja odwzajemniłam się skromnie tym samym. I wówczas moje serce wkradło się ukradkiem uczucie. Najpiękniejsze uczucie na świecie!

Szczęście.

 

***

 

Najpiękniejsze na świecie…

Naprawdę byłam wtedy szczęśliwa! P r a w d z i w i e szczęśliwa. Przypominam sobie… jak trzęsły mi się kolana i ręce, i jak nie potrafiłam wydusić z siebie sensownego słowa… Rety! Ale byłam zakochana!

Patrzę w górę i dostrzegam wąską szczelinę. Wije się na całej długości sklepienia skorupy i wydaje na mój świat magiczną biel światła. Wpatruję się w niego, lecz po chwili mrużę oczy. A to znaczy, że jest coraz silniejsze. Zalewa mnie całą, więc widzę moją bladą, zmartwiałą skórę, pokrywające ją cienkie, jasne włoski i mieszkające wśród nich pyłki siwego kurzu. Strzepuję go z całej powierzchni ciała i oddycham głęboko. Czuję się teraz taka lekka…Mogłabym pofrunąć w stronę światła. Jak ptak.

Bardzo tego pragnę. Pragnę tego z całych sił.

Potrzebuję ostatniego promienia, który doda mi skrzydeł. Który skruszy kamienny pancerz, chroniący mnie przed…

Bólem.

Chcieliśmy zostać rodzicami. Alek i ja.

 

 

3. Dziecko

 

Chcieliśmy zostać rodzicami. Alek i ja.

On byłby dobrym ojcem. Najlepszym.

Wieczorem, leżąc w łóżku i wtulając się w jego ciepłe ramię, wyobrażałam sobie, jak bawi się z małym chłopcem o złotych lokach i w za dużych spodniach. Jak daje mu tysiące całusów, unosi do góry i udaje, że jest samolotem, a malec śmieje się i śmieje, aż zaczyna boleć go brzuszek i dostaje kolki.

Kiedy Alek zasypiał, płakałam. Zwykle się budził (nawet przez sen wiedział, że coś jest ze mną nie tak), uspokajał mnie i mówił, że wszystko będzie dobrze, że spróbujemy jeszcze raz, że na pewno się uda. Patrzyłam w jego błyszczące oczy, które tak bardzo kochałam, i po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam im uwierzyć.

Rano szedł do pracy i zostawiał na kuchennym stole karteczkę:

Nie zapomnij o uśmiechu. Kup pudełko lodów truskawkowych.

Kocham,

Alek.

Zakładałam kurtkę i buty, wychodziłam do parku, siadałam na ławce pod dębem i patrzyłam na przechodniów. Na młode kobiety, takie jak ja, wędrujące z wózkami i różowymi malcami w śmiesznych czapeczkach. Na dzieci, budujące w piaskownicy kruche pałace. Na starców, wycierających usta pociesznym wnukom, jedzącym batony. Czasem któryś z nich siadał obok mnie i oznajmiał, że mamy dziś piękny dzień, że słońce cudownie grzeje lub, że ptaszki ślicznie śpiewają. Potakiwałam tylko głową i uśmiechałam się, nie rozumiejąc po co to wszystko mówią.

Któregoś dnia, zamiast starca, młodej matki czy dziecka, na mojej ławce usiadł samotny mężczyzna. Nie stwierdził piękna owego dnia, słońca ani trelu ptaków, lecz piękno dziecka.

– Pani też uważa, że są niesamowite? Małe istotki, beztroskie i naiwne, potrafiące ze wszystkiego uczynić zabawę, ze wszystkiego czerpać radość, prawdziwe żyć. Rozumieją to, co dla nas, dorosłych jest nieodkryte. Są nadzieją dla świata. Dlatego wspaniale jest wydać na niego dziecko. Mieć świadomość, że ulepszyło się miejsce, w którym żyjemy. Oraz samego siebie. Nie uważa pani? Mam rację, prawda?

Wpatrywałam się w niego, lecz nie widziałam go. Zatopiłam się w jego hipnotyzującym spojrzeniu, w którym odkryłam spełnienie wszystkich moich pragnień. Oddałam się w całości marzeniu i uwierzyłam, że już nie jest tylko marzeniem. Jest rzeczywistością. Prawdą.

– Proszę pomyśleć… jakby to miało być, gdyby mogło być tak, jak nam się nawet nie śniło.

I tak właśnie zrobiłam.

 

Nie wiem jak wróciłam do domu. Tego już nie pamiętam. Przypominam sobie tylko, że usiadłam w fotelu Alka, a chwilę później znalazłam się w innym świecie. Idealnym.

Byliśmy w nim ja i mój mąż oraz mały chłopiec. Miał złote loki i za duże niebieskie spodnie. Alek trzymał go w ramionach, a ja robiłam im zdjęcia aparatem mojej, świętej pamięci, ukochanej babci. Krzyczałam do nich, żeby uśmiechali się najszerzej jak potrafią! Jejku. Jakie piękne mieli uśmiechy.

Byliśmy w naszym ogrodzie, na tyłach domu. Słońce oświetlało rumiane twarze moich chłopców, a mnie grzało swoimi długimi promieniami w plecy. Na składanym stoliku stało radio, z którego płynęły (głaskane wiatrem) moje ulubione utwory Janis Joplin. Położyłam aparat obok radia i zaczęłam tańczyć w rytm muzyki.

– Popatrz jak mamusia wywija!

Alek dołączył do mnie i zrobił kilka piruetów, co bardzo spodobało się maluchowi. Zaczął wierzgać nóżkami i machać rączkami. Będzie z niego niezły tancerz!

Całowałam naszego szkraba w nosek i dmuchałam mu ciepłym oddechem w uszka, a on śmiał się i odpowiadał mi w swoim dziwnym bobaskowym języku. Alek udawał zazdrosnego, więc obdarowałam go długim pocałunkiem, po którym stwierdził, że powinien częściej bywać zazdrosny. Pocałowałam go po raz drugi i wówczas poczułam, że trzęsie moimi wychudzonymi ramionami.

– Lina, ocknij się! Musisz się obudzić! No dalej, kochanie, proszę!

Spojrzałam na niego, zaskoczona. Nie uśmiechał się i nie miał rumianych policzków. Słońce nie oświetlało jego twarzy. W ramionach nie trzymał naszego chłopca.

– Gdzie on jest? – zapytałam. Serce zabiło mi szybciej. Czułam jak krew gotuje mi się w żyłach. – Gdzie on jest?!

– Lina, nikogo tu nie ma. Uspokój się. Musiałaś wszystko sobie wyobrazić. Nie rób tego nigdy więcej. Lina… mówię do ciebie. Lina… co ty robisz? Kochanie…

Chodziłam z kąta w kąt, z pokoju do pokoju, szukałam jakichś oznak, piosenek, zdjęć, słońca, czegokolwiek. Wybiegłam do ogrodu. To nie mogło być złudzenie. To było tak realistyczne, tak prawdziwe! Ja tam żyłam, słyszałam, widziałam, czułam. Tam był Alek. Tam było ono. Moje dziecko.

Gdzie jest teraz? Gdzie jest?

Skuliłam się przy ścianie, objęłam głowę rękoma i próbowałam przywołać wszystko jeszcze raz. Jeszcze raz. Kołysałam się w rytm blues rocka, mając nadzieję zaraz usłyszeć go naprawdę.

– Przestań. Natychmiast przestań.

Alek uklęknął przy mnie, objął moje nadgarstki jedną ręką, drugą chwycił mój podbródek, i kazał spojrzeć sobie w oczy.

– Pamiętasz jak byliśmy mali? Jak zrobiłem ci wianek ze stokrotek? Jedliśmy wtedy lody truskawkowe z posypką. Najlepsze na świecie. A jak pierwszy raz cię pocałowałem? Przed moim wyjazdem? Obiecałem ci wtedy, że każdą myślą będę przy tobie. Przypomnij sobie. I jak listy pisałem. Bo uznałaś, że to bardziej romantyczne od esemesów. Pamiętasz? Skarbie mój. Powiedz, że pamiętasz… Właśnie to jest teraz ważne. Wspomnienia. Przypomnij sobie, proszę. Kochanie…

Wtedy pierwszy raz widziałam, że płacze.

I było to ostatnie, co zapamiętałam ze świata. Jego szklane spojrzenie, łzy. Teraz wiem, że to jedyny świat. Jedyny prawdziwy. Nie ma drugiego, nawet jeśli łudząco przypomina rzeczywistość.

Jednak pewien samotny mężczyzna zdołał przekonać mnie, że jest inaczej. Uczepiłam się tej myśli i nie chciałam puścić. Nie mogłam jej stracić. Dlatego zamknęłam się w moim wyśnionym świecie, w którym mogłam być matką, i w którym Alek mógł być ojcem.

Zostałam w nim.

 

***

 

 

– Alek!

Nic nie widzę. Ta biel… oślepia mnie.

– Alek!

Już wszystko sobie przypomniałam. Wszystko pamiętam. Każde wspomnienie.

Moje dzieciństwo i babcię, która piekła jabłecznik z kruszonką, moich przyjaciół i przygody, które były nieodłącznym elementem każdego dnia, i pana z dużym wąsem, który sprzedawał lody truskawkowe, piosenki i blask księżyca, wianek ze stokrotek, dmuchawce, długie listy i pocałunki, tęsknotę, i miłość, i strach. Pamiętam miesiące, w którym traciłam nadzieję na szczęście. A moim szczęściem mogło być jedynie ono – dziecko.

– Alek!

Jak mogłam być taką egoistką? Jak mogłam go zostawić? Jak mogłam zapomnieć, że w moim cierpieniu nie jestem sama? Jak mogłam?

Moją kopułą wstrząsają coraz silniejsze fale, a skorupa, w której ukryłam się przed bólem, zaczyna pękać, gubiąc swoje ciężkie fragmenty. Spadają wokół mnie, sprawiając, że trzęsie się również cała ziemia.

Staję na palcach i wyciągam rękę, najwyżej jak potrafię.

Teraz wiem, że nie wolno uciekać. Że najpiękniejszym, co możemy sobie wyśnić, jest życie. Dlatego zamierzam pobawić się w nie jeszcze raz.

 

– Alek – szepczę.

Koniec

Komentarze

Ciekawy tekst, skłaniający do refleksji. Jak dla mnie, trochę zbyt moralizatorski na końcu, ale to tylko moja opinia. Językowo na całkiem przyzwoitym poziomie.

Ubierałam kurtkę i buty,

Odzieży się nie ubiera – można ją co najwyżej założyć, wrzucić na siebie itp. Ubrać można dziecko, lalkę, siebie… Popraw to szybko, zanim zbierzesz ochrzan. ;-)

Babska logika rządzi!

Podobało mi się. Przyjemnie były spisane te wspomnienia. Akurat tak, żeby nie było nużąco, ale żeby przyjemnie było się zatopić w ich powolnym nurcie. Moim zdaniem tekst tracił w momentach, w których przyspieszał (szczególnie mocne miałem to uczucie w przypadku końcówki pierwszego wspomnienia). Tematyka nienowa, ale użyta wystarczająco zręcznie, żeby była poruszająca.

 

Nie skupiałem się na błędach, ale na pewno widziałem wybuchła, zmaiast wybuchnęła

Bardzo, bardzo dziękuję! Pańskie opinie są dla mnie szczególnie ważne, ponieważ jest to moje pierwsze opowiadanie zamieszczone.. gdziekolwiek! i nikt, oprócz osób mi bliskich, wcześniej go nie komentował. Błędy już poprawiam, redakcją też się wkrótce zajmę (tym bardziej pańska krytyka jest niezbędna :). Jeszcze raz DZIĘKI!

Nooo… Nie wiem, co powiedzieć/napisać… Serio… Aż strach pomyśleć, o czym będziesz pisała, jak będziesz miała dwadzieścia parę lat /żart/. A tak już zupełnie na serio: to jest bardzo dobrze napisany tekst. Nic dodać nic ująć.

Widać dużą dbałość o edycję – tekst na pewno był wielokrotnie czytany i poprawiany.

Z tego co widzę, najlepiej wychodzi Ci opisywanie emocji. Dobrze, że się nigdzie nie spieszysz, że starasz się rozpisywać świat na różne głosy, kolory, skojarzenia – to rzadka cecha znamionująca talent. Być może, rzeczywiście ten tekst trochę ociera się o „harcerskość” i patos, ale w tym konkretnym przypadku nie można tego uznać za jakiś znaczący defekt. Wszak kobiecy punkt widzenia rządzi się swoimi prawami devil. Bardzo udany debiut. Osobiście czekam na więcej fantastyki w Twoich opowiadaniach.

...always look on the bright side of life ; )

Opisywanie wspomnień może być ryzykowne, albowiem to co dla Autora ważne i warte pamiętania, wcale nie musi być tak odebrane przez czytelnika. Tobie udało się mnie zainteresować, albowiem wybrałaś wspomnienia zwyczajne, ale ładne, takie, które w każdym budzą nostalgię i przywołują to, co dobre, co chciałoby się, żeby trwało wiecznie – babunia, zapach ciasta, beztroskie wakacje, dzieciństwo spędzone na zabawach z rówieśnikami, pierwsze zauroczenie, bukiecik kwiatków…

Nieco mniej podoba mi się ostatnia część, ale widać musi być także wspomnienie o marzeniu…

W tekście jest trochę potknięć, ale nic czego nie można wyeliminować w kolejnych opowiadaniach.

Usunęłabym także cyfry i kropki ze śródtytułów.

Udany debiut. Gratuluję! ;-D

 

 

Jabłecznik

 

„Bab­cia za­wsze mi po­wta­rza­ła, żebym nie ba­wi­ła się ze słoń­cem w takie za­ba­wy”. – Powtórzenie.

Proponuję: Babcia zawsze mi powtarzała, że takie igranie ze słońcem nie jest dobre.

 

„Cel – po­chło­nąć pół bla­chy szar­lot­ki. Bab­cia na pewno od­zna­czy ją Me­da­lem za Ofiar­ność i Od­wa­gę!” – Dlaczego babcia odznaczała szarlotkę medalem? ;-)

 

„Parę minut póź­niej prze­kra­cza­łam furt­kę, pro­wa­dzą­cą do bab­ci­ne­go świa­ta”. – Rozumiem, że furtka była niziutka i można ją było przekroczyć, nie otwierając. ;-)

Proponuję: Parę minut póź­niej otwierałam furt­kę, pro­wa­dzą­cą do bab­ci­ne­go świa­ta.

 

„Bab­ciu! To ja!! – krzy­cza­łam, po­dą­ża­jąc ścież­ką…”Bab­ciu! To ja! – krzy­cza­łam, po­dą­ża­jąc ścież­ką

Stawiamy jeden wykrzyknik. W uzasadnionych wypadkach, trzy. Dwa wykrzykniki nie mają racji bytu.

 

„Bilet w obie stro­ny na księ­życ? – za­mó­wio­ny”.Bilet na księ­życ, w obie stro­ny? – za­mó­wio­ny.

 

„…pusz­cza­ne są na prze­mian za wspo­mnie­nia­mi pod­sta­rza­łych gwiazd rocka…” – Literówka.

 

„Po­de­szłam do drzwi ła­zien­ki i za­pu­ka­łam de­li­kat­nie. Nikt nie od­po­wie­dział. Może po­szła do ogro­du tyl­ny­mi drzwia­mi i nie­szczę­śli­wie się mi­nę­ły­śmy? Ta myśl wy­da­wa­ła mi się dość praw­do­po­dob­na, ale i tak po­sta­no­wi­łam otwo­rzyć drzwi. Na­ci­snę­łam na klam­kę, a serce za­bi­ło mi odro­bi­nę szyb­ciej niż do­tych­czas. Drzwi były za­mknię­te”. – Powtórzenia. W następnym fragmencie drzwi występują jeszcze trzykrotnie.

 

„Na­stęp­nie wszyst­ko jej wy­ja­śni­łam, a ona… wy­bu­chła grom­kim śmie­chem!”Na­stęp­nie wszyst­ko jej wy­ja­śni­łam, a ona… wy­bu­chnęła grom­kim śmie­chem!

 

 

Alek

 

„…szyby w oknach przy­droż­nych do­mostw drża­ły pod siłą dzie­cię­cych wrza­sków”. – …szyby w oknach przy­droż­nych do­mostw drża­ły od dzie­cię­cych wrza­sków.

 

„…lecz gdyby miał ocho­tę, prze­go­nił­by nas szyst­kich”. – Literówka.

 

„Alek przy­sta­wał co chwi­lę i zry­wał sto­krot­ki, a póź­niej sta­ran­nie za­pla­tał je ze sobą”. – Czy Alek i stokrotki zostali zapleceni razem? ;-)

Nigdy nie spotkałam stokrotek w lesie. :-(

Proponuję: Alek przy­sta­wał co chwi­lę i zry­wał sto­krot­ki, a póź­niej sta­ran­nie je s­pla­tał.

 

„Uśmiech­nął się do mnie (rany, jak on się pięk­nie uśmie­cha!), a ja od­wza­jem­ni­łam ten drob­ny gest. Gest, który wy­wo­łał w moim sercu uczu­cie”. – Uśmiech, choćby najpiękniejszy i najważniejszy, nie jest gestem.

Za SJP: gest  «ruch ręki towarzyszący mowie, podkreślający treść tego, o czym się mówi, lub zastępujący mowę»

 

 

Dziecko

 

„…wy­obra­ża­łam sobie, jak bawi się z małym chłop­cem o zło­tych lo­kach i za du­żych spodniach”. – Masz wyobraźnię. Ja nijak nie mogłam sobie imaginować chłopca o za dużych spodniach. ;-)

Pewnie miało być: …o złotych lokach i w za dużych spodniach.

 

„Ro­zu­mie­ją to, co dla nas, do­ro­słych jest nie od­kry­te”.Ro­zu­mie­ją to, co dla nas, do­ro­słych jest nieod­kry­te.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O rety… Dziękuję :)

Widzę, że jeszcze naprawdę dużo muszę się nauczyć. Nie ma na co czekać! Za chwilę zabieram się za niwelowanie wszystkich błędów!

jacek001 – Panie Jacku, mam nadzieję, że za ładnych parę lat moje opowiadania napędzą Panu stracha (w tym pozytywnym sensie, oczywiście!) :D Dziękuję za opinię i miłe słowa!

regulatorzy – Pani rady są dla mnie niezwykle cenne i na pewno z nich skorzystam. Dziękuję za wnikliwą analizę mojego tekstu :) (Jednak cyfry i kropki w śródtytułach zostawię! :p)

Jaki tam pan. Mów mi Jack ;)

...always look on the bright side of life ; )

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. To Twoje opowiadanie i tylko od Ciebie zależy jak będzie wyglądać, ale musisz wiedzieć, że kropka w tytule jest błędem. :-(

 

I bardzo proszę, byś nie zwracała się do mnie pani. Ty lub nick zupełnie wystarczy. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jack, regulatorzy – okej!

Nie wiedziałam, że kropka w tytule jest błędem :( (Dzięki ;)

Jeszcze raz dziękuję! :)

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka