- Opowiadanie: Malawisus - O smoku i trzech karłach

O smoku i trzech karłach

Witam serdecznie :) Fantastyką zajmuję się już od paru lat, ale to moje pierwsze poważne, i co najważniejsze, ukończone opowiadanie. Mam nadzieję, że czytanie sprawi Wam przyjemność, a jeśli nie- liczę na konstruktywną krytykę. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

O smoku i trzech karłach

Fimbur i Belegar nie byli braćmi, ba, nie pochodzili nawet z tego samego szczepu, ale mimo to wychowywali się razem. Kiedy ich rodzice zginęli, obaj zostali adoptowani przez pewnego krasnoluda– Tairona, który z biegiem lat otrzymał przydomek Srebrnobrody. Biologiczny ojciec Belegara był członkiem Białej Straży– formacji strzegącej krasnoludzkich sekretów. Dzięki bogom, syn odziedziczył po nim nie tylko wątłą budowę i włosy barwy słomy, ale także niebywałą jak na krasnoluda lotność umysłu. Fimbur, jako że pochodził z plemienia czarnych krasnoludów, słynących z gargantuicznej siły, z dumą dzierżył olbrzymi berdysz.

Mieszkali w górskiej twierdzy, położonej na złożach szlachetnych kruszców. Zamek był także najbardziej wysuniętym na północ bastionem krzatów, toteż umocnień znalazło się w nim co niemiara. Grube i wysokie mury opatrzono w zwaliste baszty z potężnymi balistami. Warownia gromadziła nie tylko wytrawnych górników, ale także potężnych wojów ze wszystkich krasnoludzkich plemion, gdyż obrona północnej granicy leżała w interesie każdego szczepu.

Na twarzach Fimbura i Belegara pojawiał się już pierwszy zarost, toteż od kilku dni puszyli się jak pawie. Tego dnia na językach było porwanie czerwonych krzatów– bardzo dziwna i śmierdząca smoczym łajnem sprawa. O świcie trzy dni temu z kopalni dał się słyszeć dźwięk wybuchu i basowe pokrzykiwania. Kiedy jednak wojownicy przybyli z odsieczą, stała się rzecz niesłychana: w kopalni kłębił się dym, ale nikogo w niej nie było. Co dziwniejsze, zniknęli wszyscy rudowłosi, ale nikt inny. Niektórzy snuli teorie, że czarnoksiężnik jest sprawcą tych dziwów.

Fimbur zawzięcie rozłupywał odłamek wyjątkowo upartej skały, kiedy potężne echo gongu zatrzęsło ścianami kopalni. Ucichł szmer rozmów, wszyscy zamarli, czekając na kolejne sygnały. TAM! TAM! TAM!

 

Kilofy z brzdękiem upadły na ziemię, a w rękach krzatów świsnęły topory. Ściany drżały, kiedy krzaty spiesznym truchtem opuszczały szyby kopalni. Fimbur i Belegar wypadli na główny korytarz, a ich twarze rozświetlił ostatni blask zachodzącego słońca. Ostatni, bo po chwili z donośnym rumorem wyjście zamieniło się w gruzowisko. Górnicy stanęli jak wryci, z niedowierzaniem wpatrując się w oświetlone migotliwym światłem pochodni kamienie.

– Boczny tunel, panowie!- zarządził donośnym basem sztygar.

W korytarzu zabrzmiał donośny stokot ciężkich buciorów. Po paru minutach zasapany tłum wysypał się na boczny plac twierdzy. Wojownicy utworzyli szyk bojowy i złapali za broń, ale po chwili opuścili topory. To co ujrzeli na murach, zmroziło nawet waleczne serca krasnoludów.

Górskie powietrze młuciły skrzydła, rozłożyste niczym żagle pirackiej fregaty. Uderzenia potężnego ogona raz po raz spadały na kamienne budynki, obracając je w gruz, niby buława ponurego geniusza oblężeń. Przerażającego obrazu dopełniał płaski, rogaty łeb i żółtawe ślepia. Przestrzeń rozdarł dziki ryk wściekłości, kiedy masywny bełt utknął w boku czarnego smoka. Gad odbił się od blanków i z furią poszybował w stronę zwalistej baszty. Miotnął potężnymi płomieniami, zamieniając balistę wraz z załogą w popiół, a potem z całym impetem wpadł w wieżę. Kopuła osunęła się z przerażającym zgrzytem.

 Fimbur i Belegar nie widzieli już nic więcej. Tairon złapał ich za kołnierze i pociągnął w głąb wąskiej uliczki. Stary krasnolud miał w oczach iskry berserkera, ale najwidoczniej zdrowy rozsądek powstrzymywał go przed samobójczą szarżą. Srebrnobrody poprowadził ich do jednego z dawno opuszczonych domów, w którym podobno straszył Bhob. Skradając się po skrzypiących deskach przeszukali izbę. Znaleźli cuchnącą pochodnię i kilka płatów równie aromatycznej suszonki. Nie słyszeli odgłosów bitwy. Może już się skończyła, a może te przegniłe ściany tłumiły wszystkie dźwięki? Tairon zwinął stary dywan i podniósł ledwie widoczną klapę. Wskoczyli do piwnicy, a Fimbur z niemałą pomocą hubki i krzesiwa zapalił pochodnię.

 

– Skąd się tu wzięło to przebrzydłe smoczysko?– zapytał Belegar.

 – Gdybym ci ja wiedział…– mruknął Tairon.– Smoki to bardzo stare i szlachetne istoty. Nie atakują bez powodu, a już czarne to wcale. Przeca pamiętają jakeśmy im pomagali podczas polowań. Prawiem pewny, że ktoś go do tego nakłonił. Paszczur śmierdział mi magią na milę. Dam sobie brodę zgolić, że w tym ataku maczał paluchy jakiś zniewieściały czarodziej!

Przez kilka minut szli w milczeniu, ale kiedy po raz kolejny zabłądzili w ślepym zaułku podziemnego korytarza, Fimbur już nie wytrzymał i zawołał:

– Na gacie Grimnira! Dokąd my idziemy?

– Byle dalej– odburknął Tairon.

– A gdzie to jest?– Młodzik nie dawał za wygraną.

– Nie szedłem tędy od lat. Sądziłżem że pamiętam drogę, ale albo przybyło korytarzy, albo mi jakaś elfia pokraka w głowie zmąciła! A teraz ruszta tyłki, bo zaraz nam się nafta skończy.

Zgodnie z przepowiednią Tairona, nie znalazłszy nic prócz zmurszałych szkieletów i ośmionogich przyjaciół, wkrótce musieli przedzierać się przez ciemność bez pochodni. Złapali się za ręce i po omacku wędrowali korytarzami, starając się nie myśleć co tak chrzęści pod ich stopami. Wciąż potykali się i ślizgali na nierównym klepisku. Nagle coś mocno trzepnęło Fimbura w tył głowy.

– Aj! Do stu piorunów! Jeszcze tylko tych cuchnących toperzyc brakowało!

– Toperzyce!- Belegar aż klasnął w dłonie z uciechy.– Gdzieś tu musi być wyjście z jaskini!

 

Krasnoludowie jeszcze długo błąkali się po ciemnych korytarzach. Gdy wreszcie poczuli powiew świeżego powietrza, czerwony krąg na niebie już dawno zniknął za horyzontem. Wspięli się na niewielki pagórek porośnięty krzewami, ponad ćwierć mili na południe od twierdzy. W oddali dostrzegli czarnego smoka bijącego powietrze skrzydłami, a w jego cieniu tłum związanych, przysadzistych postaci o ciemnych brodach. Na widok rudych, kędzierzawych postaci idących razem z innymi, Tairon wpadł w szał. Twierdzę napadli ci sami wrogowie, którzy porwali jego przyjaciół– czerwonych krasnoludów. Jednak nigdzie nie było widać wrogów. Najwyraźniej sam widok smoczydła wystarczał, aby jeńcy szli posłusznie. Bestia odwróciła swój wielki łeb, wypuściła parę z szerokich nozdrzy i zaczęła szybować w kierunku pagórka.

Tairon szybko odczołgał się, pociągając za sobą synów. Smok przybliżał się z każda sekundą. Trójka krzatów wstała i niewiele myśląc zaczęła uciekać w stronę czarnej ściany drzew… Wprost w Grimwald… Do Ponurej Puszczy…

Las ten nie cieszył się dobrą sławą. Każdy zdrowy na umyśle omijał Grimwald szerokim łukiem: żyły w nim tajemnicze stworzenia, opętane przez Cień. Im bliżej serca puszczy, tym drzewa stawały się dziksze. Krążyły pogłoski, że wiele z nich potrafiło poruszać się, mówić, a przede wszystkim– pochłaniać zabłąkanych wędrowców w swe ohydne, przepastne wnętrza.

Bestia ścigała ich dobrze ponad milę. Kiedy wreszcie dała za wygraną, krzaty wbiegły już w sam środek puszczy. Dysząc ciężko, usiedli w rozwidleniu dwóch potężnych korzeni. Cała trójka rozejrzała się dokoła. Stare drzewa były olbrzymie jak kamienice, a ich liście szumiały złowieszczo. W lesie panowała okropna duszność, bo górskie powietrze tu nie docierało.

– Uciekać!- wrzasnął nagle Tairon.

Poderwawszy się, Srebrnobrody złapał za rękę siedzącego bliżej Belegara. Fimbur już w połowie zapadł się w dziurę pomiędzy korzeniami. Pozostała dwójka szybko podbiegła i złapała go za ręce. Przez kilka minut siłowali się z żarłocznym drzewem, a potem padli na ziemię usłaną liśćmi, ciężko dysząc i kaszląc.

– Co za głupie drzewsko!- ryknął dopiero co uwolniony młodzik.– Chodżmy stąd! Wrócę tu kiedyś z pożądną siekierą! Się wtedy policzymy!

 

Długo błądzili w ciemnej puszczy. Nie wiedzieli czy to dzień, czy to noc, bo dookoła wciąż panował ten sam półmrok. Ich nogi domagały się odpoczynku, głowy długiego snu, a żołądki strawy. Suszone mięso zabrane z domu Bhoba już dawno pożarli, a do ziemi nie docierało słońce, toteż nie rosły tam żadne owoce. Mimo zmęczenia bali się nawet na moment przystanąć, żeby nie skończyć wewnątrz drzew.

Po paru godzinach nieustannego marszu, ujrzeli prześwit wśród drzew. Przyspieszyli, z nadzieją ujrzenia otwartej przestrzeni. Niestety, na nadziejach się skończyło. Znaleźli się na polanie przeciętej strumykiem. Rosło tam wprawdzie kilka krzaków porzeczki i dzika jabłoń, ale owoców miały niewiele. Mimo to z chęcią spałaszowali to co znaleźli, a Fimbur napił się nieco wody ze strumyka. Nagle upadł na kolana i zaczął wrzeszczeć, trzymając się za głowę.

– Co, do diaska?– zawołał przerażony Tairon.

– Napił się chyba tej wody– powiedział zaniepokojony Belegar, po czy podniósł nieco płynu do ust. Natychmiast go wypluł.– Zatruta.

– Głupi Fimbur!- zawył Srebrnobrody.

Ale do młodego krasnoluda niewiele docierało. Wciąż trzymał dłonie na skroniach i drżał.

– Musimy szybko stąd wyleźć i znaleźć uzdrowiciela, bo trucizna rozejdzie się po całym ciele. Chodź, bracie– rzekł Belegar i chwycił Fimbura pod ramię.

Ten wstał, co prawda, ale po chwili rzucił się na towarzysza. Rąbnąwszy go pięścią, zawył:

– Nie idę! Cień przyjdzie i będzie szeptać! Nie idę!- Reszta jego słów zamieniła się w bełkot. Znów upadł na ziemię.

– Synu, nic ci nie będzie– rzekł Tairon, podźwigając Fimbura.– Obronimy cię przed nim.

– Czyj to Cień, ojcze?– zapytał cicho Belegar.

– Właśnie w tym problem, że niczyj– mruknął z niepokojem Srebrnobrody.

 

W miarę jak krzaty zbliżały się do wschodniego skraju puszczy, drzewa rosły coraz rzadziej. Nie potykali się już o korzenie, a ich płaszcze nie zaczepiały się o krzaki. Fimbur nadal zachowywał się nieprzytomnie i często przystawał, z uporem wpatrując się w czubki butów. Wtedy Belegar musiał go popchnąć lub trzepnąć w tył głowy. Cały czas pamiętał atak brata, toteż w przywracanie go do żywych wkładał troszkę więcej siły niż było potrzeba.

Po przejściu kolejnych trzech mil, krasnoludowie dostrzegli wreszcie upragnione światło. Mimo wyczerpania ostatnie kilkaset stóp pokonali truchtem. Wkrótce ujrzeli słońce. Padli na ziemię tuż za linią lasu i leżeli przez kilkanaście minut, odpoczywając i odzyskując humor.

– Co my tu robimy?– zapytał nagle Fimbur, podnosząc się na łokciu.– Pamiętam tylko, że siedzieliśmy w jakowymś drzewie… I dlaczego tak mnie dymi łepetyna?

Belegar spuścił niewinie wzrok i spróbował ukryć uśmiech, a Tairon rzekł:

– No nareszcie wróciłeś do żywych. Jak się czujesz? Przez ostatnie kilka godzin nieprzytomnyś szedł przez las.

– Aaa, pamiętam już.– Fimbur powoli pokiwał głową.– W podchody graliśmi z… niziołkami i… dostałem z procy w głowę. No żeby od hobbita!

– Niezupełnie– stwierdził Tairon, a Belegar wsadził sobie pięść do ust, żeby powstrzymać śmiech. Ojciec skarcił go wzrokiem.– To wcale nie jest śmieszne. Naszą twierdzę podbili jacyś zaklinacze smoków, naszych braci porwano, a my uciekliśmy przez podziemia.

– Nie, nie.– Krasnolud uśmiechnął się pobłażliwie.– Nie zrobicie mnie w borsuka. Pamiętam dobrze, żeśmy w podchody grali.

– Chyba trochę zbyt mocno oberwał w głowę.– Tairon popatrzył oskarżycielsko na Belegara.– Jest w tym i twa zasługa. Ale dosyć gaworzenia. Musimy iść i znaleźć jakąś przyzwoitą oberżę. I uzdrowiciela.

– Po co uzrowiciel?– zapytał podejrzliwie Fimbur.– Głowa już mnie nie boli. Czyżby Belegar skaleczył się w paluszka?

– Przez własną głupotę zostałeś otruty. A właściwie to dałeś się otruć jak jakiś gołowąs– powiedział Belegar marszcząc gniewnie brwi.

– Chybabym wiedział, gdyby mnie ktoś otruł, co nie? Czuję się świetnie. I samżeś gołowąs!

– Oho! Ledwie meszek gęby obrósł, a już się puszycie jak pawie! Jazda mi! Już, ruszta tyłki!

 

Zmęczona trójka krasnoludów długo wlokła się na wschód, nim znalazła karczmę. Jej ściany dawno utraciły barwę, a skrzypiący szyld z napisem „Zielony Skrzat” ewidentnie domagał się odrdzewienia. Mimo odrzucającego zapachu gotowanej kapusty i strawionego alkoholu, raźno wkroczyli do środka. Wewnątrz gospoda okazała się całkiem przyjemna. Izba była czysta i zadbana, a w kominku trzaskał ogień. Przy długich stołach siedziało kilku niziołków, zapewne z pobliskiej wioski, a także wysoki mężczyzna w długiej szacie.

Krzaty natychmiast zamówiły dziczyznę i grzane piwo. Tairon poprosił także o pokój na nocleg. Usiedli przy stole, a szynkarz już po kilkunastu minutach wrócił, niosąc wielkie tace. Krasnoludowie szybko uporali się z wyborną pieczenią, popili wielkimi kuflami wybornego piwa i udali się na spoczynek do pokoju na piętrze. Fimbur zasnął, jeszcze zanim położył się na łóżku, a pozostała dwójka wkrótce po nim.

Nazajutrz trójka krasnoludów zerwała się z łóżek o świcie. Właściwie nie był to świt, ale słońce chyba niedawno wstało. I właśnie zachodziło. W każdym razie podnieśli się z łóżek, posłali je i zeszli na dół, do głównej izby. Prócz zakapturzonego człowieka i hobbitów, zastali tam dwóch krzatów. Nie byli starzy, ale jeden z nich wyłysiał, a jego brodę przetykała siwzna.

Tairon zamówił posiłek u barmana, po czym udał się do dwójki pobratymców.

– Witajcie, przyjaciele!- zawołał.– Może usiądziemy i wypijemy po kuflu czegoś mocniejszego?

– Nie mamy nic przeciwko– odpowiedział starszy z krasnoludów.

– Szczególnie przeciwko tej drugiej ofercie– dodał młodszy zacierając ręce.

Fimbur i Belegar nieśmiało dosiedli się do stołu. Okazało się, że nieznajomi to posłańcy z południa, zmierzający w stronę twierdzy na północy. Srebrnobrody westchnął, zamówił pięć kufli piwa i powiedział do towarzyszy:

– Nie macie już tam czego szukać.

Nim południowcy zapytali dlaczego, ich uwagę przyciągnęła rozmowa szynkarza.

– A słyszałeś o tym, co się stało w górach, u krasnoludów?– zapytał stary hobbit, który siedział na specjalnie podwyższonym stołku.

– Oho, jako widzę, niziołki wyreczą mnie w opowieści– szepnął ze smutnym uśmiechem Tairon.

– Tylko ze strzępków rozmów– odrzekł barman.– Zechciałłbyś powiedzieć coś więcej?

Niziołek najwyraźniej tylko na to czekał. Prócz szynkarza wpatrywało się już w niego kilkanaście par oczu, w tym krasnoludzkich. Upił łyk piwa, po czym otarł usta rękawem. Jak to hobbit– nie miał ni wąsów, ni brody. Wkrótce zaczął opowiadać:

– Nie dalej jak cztery dni temu, gdy zbierałem grzyby do omletu na podkurek, dostrzegłem jakiś wielki cień nad lasem. Myślałżem, że to tylko zwykła chmura, ale okazało się, że to smok! Przeraziłem się nie na żarty. Rzuciłem się na ziemię i zagrzebałem w liściach. Na moje szczęście, poczwara pofrunęła dalej. Posiedziałem w listowiu jeszcze trochę, ale potem podkradłem się do krawędzi lasu i ostrożnie wyjrzałem zza tego dębu, co to zawsze burmistrz pod nim śpi jak się upije. Zobaczyłem, że twierdza jest rujnowana przez czarne smoczydło! Pobiegłem co sił w nogach do wioski, ale nie wiedzieliśmy jak pomóc. Poza tym pewnie i tak już by było za późno. Jedyne co mogliśmy zrobić to schować nasze rzeczy i pokryć się po piwnicach.

– No tak. Taak– barman teatralnie się zamyślił.– Przed smokiem nie ma ratunku. A już szczególnie przed czarnym. Niewiele słabych punktów, niewiele…

– Niezupełnie.– Do rozmowy wtrącił się wysoki, zakapturzony jegomość, sączący wino przez rurkę.– Smoka pokonać to dziecinna igraszka. Sposobów jest od groma i ciut ciut.– Mówił z silnym akcentem, przeciągał wyrazy i akcentował końcówki.

– Gadać to i ja potrafię– odciął się oberżysta.

– Oj głupiś. Ze smoczkami to jam pracował długo i wiem o nich o wiele najwięcej niż który z was, hobbity. Mógłbym każdego skrzydlastego utłuc ręką jedną.

– Pewnyś swych racji, człowieku?– zapytał nagle Tairon.– Niewielu ludzi zna coś ponad sposób: włócznia w serce.

– A może ja wcale nie człowiek?– powiedział mrocznie mężczyzna, po czym odrzucił kaptur.– Jam Czarnoksiężnik z Południa! Darokoulius, co się zowie!

Atmosfera w gospodzie zmieniła się diametralnie. Świece pogasły, korpulentni hobbici jakby skurczyli się w sobie, a podsłuchujący kucharz zamarł w przerażeniu.

– Ani trochę się nie boję ciebie, mizerny czarowniku.– W głosie Srebrnbrodego dało się słyszeć drwinę i pogardę.– Twoja moc zgasła równie dawno co twa sława. Nie możesz skrzywdzić ani mnie, ani nikogo w tej gospodzie przy pomocy czarów. A jeślibyś inszej próbował, własnym toporem łapska ci odrąbię! A teraz gadaj: jak poczwarę ubić?!

Mag skrzywił się w drwiącym uśmiechu, po czym rzekł:

– Na pewno nie ciosem w pierś barbarzyńskim. Ale czegóż po krasnoludzie innego można się spodziewać? Góra mięśni, a pagórek właściwie, bo wzrostu to poskąpiono wam, do tego brody zawszone i umysł przez piwsko wyżarty – Mag z drwiącym uśmiechem patrzył na gotujących się wręcz krasnoludów. Fimbur zerwał się na nogi, ale towarzysze ściągnęli go na krzesło.– Serca smoków czarnych twarde i zimne jak lód są, a choćbyś je przebił po trzykroć na powrót całością się staną. Znam pokonania sposób stworów tych. Ale za darmo nic.

– Złota mam pod dostatkiem. A i klejnotów w mym skarbcu nie brakuje. Czegóż ci trzeba?

– Iście krasnoludzki tok myślenia. Nie potrzeba mi kruszców ani kamieni szlachetnych. Chciałbym, abyś wykonał dla mnie coś… SPECJALNEGO.

Krasnoludowie spędzili jeszcze jeden dzień w oberży. Rozmawiali, jedli dziczyznę i popijali piwem z dębowych beczek. Rankiem zapłacili za nocleg i posiłek, podziękowali grzecznie i wyszli. Posłańcy ruszyli na południe, a pozostali na wschód, do wioski niziołków, w której mieli nadzieję zakupić niezbędny prowiant, a może nawet narzędzia i broń. Czarnoksiężnik dosiadł konia, a krasnoludowie ruszyli pieszo. Po drodze mag tłumaczył w jaki sposób można pokonać smoka.

– Najbardziej prosto znaleźć kryształ lodowy na północy. On jest w lodowcu, ale dla was to kawałek ciasta wykopać go będzie, bo położenie jego znam i wykopacie go szybko.

– Co ten kryształ ma wspólnego z pokonaniem smoka?– zapytał nieco opryskliwie Tairon.

– Kiedy go wy go mieli, przetopimy na wahadeło. Gada zahipnotyzowujemy i on słucha nas.

– Rozumiem. Daleko ten cały lodowiec?

– Konno to ze dwa dni. Piechotą dłużej niedużo, bo i tak śnieżyskiem obsypana droga i konie zwalniają bardzo więcej. Na krasnoludzkich nogach to ze trzy słońca marszu.

– Czyli z kryształem w najlepszym wypadku za tydzień wrócimy.– Srebrnobrody westchnął głęboko.– Nasi przyjaciele będą musieli przetrwać te kilka dni.

 

Ćwierć mili dalej, podróżnicy dostrzegli niewielką, hobbicką wioskę– czystą, schludną i zadbaną, choć nie tak malowniczą jak podobne osady na południu kraju. Surowy klimat północy nie pozwalał niziołkom na hodowanie ozdobnych krzewów. Nawet zwykła trawa nie była tu tak soczyście zielona. Jedynie ciemne iglaki porastały podwórza hobbitów.

Kiedy przekraczali bramę i przemierzali wąskie uliczki w poszukiwaniu targu, w oknach i pomiędzy krzewami pojawiały się dziesiątki ciekawskich par oczu. Podróżnicy zdawali sobie sprawę, że ich wizyta będzie tematem rozmów dziesiejszego wieczora. Z natury gadatliwe istoty tylko czekały na pojawienie się nowych plotek.

Mieli szczęście, bo kupcy zwozili tutaj swe towary zaledwie dwa dni w tygodniu. Za Taironowe złoto zakupili mnóstwo suchego prowiantu i skórzane bukłaki. Gdy handlarz zorientował się, że klienci wybierają się w dłuższą podróż, zwietrzył interes: wcisnął im jeszcze wełniane płaszcze, czapy i rękawice. Niestety ani ten, ani żaden inny straganiarz nie miał na składzie pożądnych narzędzi. Z ponurymi minami odeszli od placu targowego.

– Krasnoludzie!- Gdzieś z bocznej uliczki dobył się cichy syk, a potem krótki gwizd.– Taironie Srebrnobrody! Tutaj!

Podróżnicy rozejrzeli się dokoła. Bystrooki Belegar jako pierwszy dostrzegł czającą się w głębi alejki postać, ale to jego brat ryknął:

– Kim jesteś? Czego od nas chcesz?– Fimbur natychmiast wyszarpnął topór zza pasa i machnął nim kilka razy. Ostrze świsnęło złowieszczo.

– Spokojnie, synu.– Tairon położył dłoń na drzewcu topora i zmusił młodszego krasnoluda do opuszczenia broni.– Pokaż no się i przedstaw natychmiast! Nie będę z krzakami gadał!

Z cienia wychyliła się niziutka postać. Był wyjątkowo mały, nawet jak na hobbita:

– Jakżeś mnie mógł nie poznać Srebrnobrody. Jam Bhob przecie! Razem żeśmy piwsko z magazynu podkradali i na polowania chodzili!

– Ach, oczywiście że cię pamiętam stary druhu!- Krasnolud wyciągnął rękę na powitanie.– Chyba znowu się skurczyłeś nieco– zażartował.– To moi synowie: Fimbur i Belegar. No już, przywitajcie się! Pozwoliliśmy sobie skorzystać ze starego twojego korytarza, kiedy smoczydło nam twierdzę rozwalało. A oto to nasz przewodnik– Darakoulius. Pomaga nam w pozbyciu się jaszczura.

– Wiem ja to. Toperzątka kochane mi opowiedziały wszyściuchno. Wejdzieta do środka.– Niziołek wskazał pobliskie drzwi, jednocześnie z ukosa zerkając na wysoką postać w czerni.– Mam dla was coś co przyda się być może.

Krasnoludowie chętnie weszli do ciepłego wnętrza, ale czarnoksiężnik zadarł nos i ostentacyjnie został na zewnątrz. Z natury gościnnego hobbita tak to rozłościło, że równie ostantacyjnie odwrócił się i zatrzasnął drzwi. Domek okazał się niewielki, ale bardzo przytulny. Niziołek zaprosił ich do salonu, gdzie wesoło trzaskał kominek. Usiedli w fotelach wokół okrągłego stołu. Gospodarz nalał im grzanego piwa i poczęstował dziczyzną.

– Panie Bhobie, ino prędko, bo czas ucieka, a my już iść musimy– rzekł Fimbur.

– Spokojnie młokosy. Już przyniosę.– Bhob wyszedł do sąsiedniej izby, a kiedy wrócił wręczył krzatom ekwipunek.– Tutaj macie mapę, aktualnie najaktualniejszą. W tym zawiniątku toporki, ino świeżo naostrzone. W tym, o tu, kilofy, co się na pewno przydadzą.

– Bardzo panu dziękujemy– powiedział Belegar, chowając mapę za pazuchę.

– Tak, tego brakowało nam– dodał Fimbur, zatykając toporek za pasem.

– Ależ nie ma za co, młokosy. Dom własny ratujecie, a tam przecie dom i mój stary stoi i wspomnienia wraz z nim. Piękne lata w nim spędziłem, to i dbać o niego muszę. Straciłem rodzinę– tylko ta sędziwa chatka mi pozostała.– Oczy Bhoba zaszkliły się od łez.

– Dziękujemy ci, Bhobie. Chciałbym zostać, ale czas nagli. Kryształ sam się nie wykopie– obwieścił Tairon, po czym zwrócił się do synów.– No jazda! Ruszta tyłki!

Braci ruszyli do wyjścia. Nim otworzyli drzwiczki, niziołek zatrzymał Srebrnobrodego.

– Powiedz mi, o jaki kryształ chodzi?– zapytał z powagą Bhob.

– Lodowy z tego co pamiętam. Do zrobienia hipnotyzującego wahadełka.

– Ach, tak. Lodowy.– Niziołek zamyślił się głęboko.– Lodowy. Do zobaczenia, krasnoludzie.

– Do zobaczenia, hobbicie.

Czarnoksiężnik poprowadził krasnoludów przez północną bramę, a następnie w kierunku ośnieżonych szczytów. Po kilku godzinach marszu dotarli do wąskiej przełęczy. Koń nie był już potrzebny, więc Darakoulius puścił go wolno. Krzaty, przyzwyczajone do ciasnych korytarzy w kopalniach, raźno wkroczyły między skały, ale czarnoksiężnik wszedł tam z pewną obawą. Szedł powoli i ostrożnie, wciąż zerkał w górę, jakby bał się, że śnieg zwali mu się na głowę. Kiedy dotarli do końca przełęczy, własnie zapadał zmierzch.

– Musimy znaleźć kotlinkę jakowąś, coby nockę przekimać– powiedział stanowczo Fimbur.

– Dobrze, że to zauważyłeś, bracie. Sami nie wymyślilibyśmy tego– zaszydził Belegar.

– A rozkwasić ci twój kartoflasty kinol?– zawołał brunet, grożąc pięściami.

– O widzę, że potrafisz mówić! Szkoda tylko, że za wolny jesteś żeby mnie trafić!

– Spokój! Nie kłócić mi się!- krzyknął Tairon.

– Proszę was, lawinę sprowadzicie– sapnął słabo czarnoksiężnik trzymając się za brzuch i nerwowo zerkając na ośnieżone zbocza gór. Był lekko zielony na twarzy.

– Nie bój boja, Fimburowi się i tak skończył repertuar– zadrwił Belegar.

Czarny krasnolud już miał odpowiedź na końcu języka, kiedy ze szczytu runęła czapa śniegu. Podróżnicy odskoczyli i popędzili w dół zbocza co sił w nogach. Po kilku chwilach strachu zatrzymali się na niewielkiej polanie, gdzie odetchnęli głeboko.

– Wiedziałem, że tak będzie!- sapnął Darakoulius.– Mówiłem wrzeszczeć żeby nie, ale nie!

– Spokojnie. Przecież się nie stało nic. Fimbur zrzucił trochę brzuszka– zażartował Belegar.

– Przynajmniej mam co zrzucać chuda szkapo!- bronił się brat.

– Uspokójcie się obaj, natychmiast!- zawołał Tairon.– Gaworzycie jak stare przekupki! Ruszta tyłki, musimy znaleźć jakieś miejsce na obozowisko.

Po kilku minutach błądzenia wśród skarłowaciałych drzew i odłamków skalnych, udało im się znaleźć idealne miejsce na spędzenie mroźnej nocy– zagłębienie w skałach, osłonięte od wiatru z trzech stron. Przed wejściem rozciągała się pusta przestrzeń, więc nic nie miało szans przedostać się do obozu niezauważone. Darakoulius wymamrotał kilka formułek. Zaklęcie usunęło cały śnieg, który wcześniej wiatr nawiał do wyłomu. Tairon zerkał na to podejrzliwie.

– Fimbur, zabierz toporki. Belegar, chodź z nami, natniemy drwa na ogień.

Krzat poprowadził synów kilkaset stóp od obozu, z dala od uszu czarnoksiężnika. Kiedy przy pomocy niewielkich siekierek ścinali niskie drzewa i suche krzaki, Srebrnobrody rzekł do nich:

– Nie ufam mu. Obejmiemy warty, bo ktoś go pilnować musi. No i przy okazji wyjście obserwować. Do północy ja, później Fimbur. Obudzisz Belegara, kiedy księżyc w tym miejscu będzie.– Wskazał palcem na niebo i zwrócił się do drugiego syna.– Twoja warta trwa do świtu. Obudźcie mnie gdyby tamten coś kombinował.

Młodsi krasnoludowie tylko kiwnęli głowami. Nacięli jeszcze parę drew i wrócili do obozowiska. Darakoulius w tym czasie zdążył ułożyć okrąg z kamieni na ognisko i przesłonił wejście zapasowym płaszczem. Ułożyli stosik z krótkich szczapek, po czym czarnoksiężnik znów wyszeptał kilka formułek. Drwa zapłonęły, wypełniając wyłom przyjemnym ciepłem i blaskiem. Usiedli wokół ogniska, pożywili się suchym prowiantem i otulili szczelnie płaszczami. Wkrótce Tairon objął swoją wartę. Usiadł przy wyjściu, naciągnął kaptur i znieruchomiał, cały czas kątem oka obserwując czarnoksiężnika.

Kiedy nastała północ, Srebrnobrody wstał i podszedł do drzemiącego Fimbura. Ziewając, młodzik przeniósł się w stronę wejścia, a jego ojciec, dorzuciwszy drewna na ognisko, ułożył się na twardej ziemi, wyciągając stopy w stronę ciepła. Belegar leżał tuż obok i chrapał w najlepsze. Chyba nawet lawina by go nie zbudziła. Szybko zasypiał i miał twardy sen.

Fimburowi trafiła się najgorsza warta. W środku nocy wszystkie zwierzęta wychodziły na żer, a z północy wiał lodowaty wiatr, szeleszcząc liśćmi. Każdy dźwięk brzmiał podejrzanie, więc krasnolud cały czas siedział w napięciu, obserwując cienie przemykające wśród ciemności. Kilka razy usłyszał trzask łamanej gałęzi, parokrotnie drwa osunęły się w ognisku, sypiąc dokoła iskry. Raz tak przeraził się wycia wilka w oddali, że zerwał się na równe nogi i wyszarpnął topór zza pasa. Obudził Belegara jeszcze przed końcem swej warty. Sporo czasu minęło, nim biały krasnolud się zbudził. Kołysząc się na boki, powlókł się w stronę wyjścia.

Mimo tego, że warta Fimbura już się skończyła, młodzieniec nie mógł usnąć. Wciąż słyszał trzaski i wycie wilków. Niespokojny sen pełen był lepkich cieni i skradających się drapieżników.

Słońce powoli wyłaniało się zza ośnieżonych szczytów, a cztery małe, czarne kropki walczyły z zamiecią pośród gór. Minęły trzy dni odkąd przekroczyli przełęcz i chociaż odmrozili sobie uszy, w sercach czuli ciepło. Tuż przed nimi majaczył lśniący lodowiec.

– Szczelinę znaleźć musimy!- krzyknął przez wiatr Darakoulius.– Na wschód, tam gdzieś!

Góra wcale nie była tak blisko jak się wydawało. Walcząc ze śniegiem i mroźnym, północnym wiatrem, powoli przedzierali się w stronę wąskiej rozpadliny. Znaleźli ją dopiero koło południa. Zziębnięci krasnoludowie wcisnęli się jakoś do groty. Czarnoksiężnik nie pozwolił im odpocząć. Poprowadził ich wgłąb ciemnej groty, aż do niewielkiego szybu.

– Zejść musimy, bo kryształ gdzie na dole najpewniej– powiedział mag, zieleniejąc z lekka.

– Może lepiej zostań– powiedział z politowaniem Tairon.– Ktoś powinien pilnować lin.

Darakoulius z wdzięcznością skinął głową. Krasnoludowie głęboko wbili kilofy, a potem zamocowali na nich liny. Ostrożnie zsunęli się po nich w dół. Korytarz na dole był mroźny i ciemny, jednak z jednej ze ścian bił chłodny blask. Kilka stóp w głebi lodowca majaczył wielki kryształ. Lodowy kryształ, cel ich podróży. Z zapałem zaatakowali ścianę kilofami, zapamiętale rąbiąc i odłamując kawały lodu. 

– Dobra, starczy!- zawołał Tairon. Delikatnie zebrał drobiny lodu i wyjął kryształ.– Przyjaciele, wkrótce was uratujemy– dodał z radosnym blaskiem w oczach. Ostrożnie zawinął klejnot w płaszcz i obwiązał liną.– Możesz wyciągać!- zawołał.

Czarnoksiężnik pomachał dłonią, a potem ostrożnie wydobył zawiniątko na powierzchnię.

– Odrzuć nam linę!- krzyknął Fimbur.– Hej!- Twarz maga wychynęła zza krawędzi szybu. Uśmiechnął się złośliwie, a potem przeciął wszystkie liny.

– Żegnajcie naiwne krasnoludki– powiedział cicho, a potem zniknął.

– ZDRAJCA!- ryknął Tairon.– NIEHONOROWY, PLUGAWY ZDRAJCA! HAŃBA CI!

Krzyki Srebrnobrodego na nic się zdały. Czarnoksiężnik teleportował się i krasnoludowie nic nie mogli na to poradzić. Próbowali wyjść, ale ściany były za śliskie. Stępione kilofy nie nadały się do dalszego kucia lodu, ani jako haki. Zrezygnowani, usiedli pod ścianą i byliby tak siedzieli, gdyby nie przemyślny hobbit. Bhob pojawił się obok załamanych krzatów z cichym trzaskiem. W dłoniach trzymał wielką toperzycę, a na jego płaskiej twarzy rozciągał się szeroki uśmiech.

– Do stu piorunów!- zawołał Tairon.– Jakżeś się tu znalazł? I skądżeś wiedział gdzieśmy są?

– Spokojnie, przyjacielu– rzekł niziołek.– Jakem usłyszał o krysztale coś mi zacapiło. Poczytałżem nieco ksiąg. Ino patrzę, a tam stoi: klejnot do magicznych konstrukcyj służy. Wypisane tam było wszystko, ale żem wahadła nie znalazł. To żem się przemieścił i żech je. Alem podczas szukania natrafił na informacje o innych dziwach, coby gadem kierować. Wżdy starczy medalik znaleźć, co pewnie gdzie we zamczysku jest.

– Możesz nas przenieść ze sobą?– zapytał podekscytowny Belegar.

– Szczerze mówiąc nie próbowałem. Mogą być jakieś nieprzyjemności. Łapta się za łapy.

Z pewną obawą chwycili się za dłonie, a potem Bhob, wykorzystując magiczne umiejętności toperzyc, w kilka minut przeniósł krzaty do podziemnego korytarza, którym wcześniej opuścili zamek. Tuż nad nimi była klapa do zniszczonego domu.

– Ostrożnie– burknął Tairon.– Coby nas jaka poczwara nie dojrzała.

Powolutku wyszli z domu i przemykając bocznymi uliczkami dotarli do głównego placu, na którym siedział olbrzymi, czarny gad, delikatnie przymykając oczyska. Przed jego skrzydłem, na złotym tronie siedział dumny Darakoulius. Ściskał w dłoniach magiczny kostur z osadzonym kryształem. Przed czarnoksiężnikiem stał tłum związanych krzatów, czarnobrodych lub blondwłosych. Wokół krzątali się, radośni, zadowoleni z życia…

– Czerwoni krasnoludowie!- wyrwało się Fimburowi.– Te rude szkapy spiskowały z tym ohydnym, zniewieściałym pomyleńcem! Hańba wam!- ryknął i ruszył w stronę placu.

– Zamknij się Fimbur!- syknął Belegar, ciągnąc brata w głąb uliczki.– Musimy mieć plan jakowyś!

– Patrzajcie!- szepnął Bhob.– Ten sztygar ma na szyi medalion. Gdyby tylko udało się go zdobyć…

– Hmm…– Tairon zamyślił się głeboko.– Poczekajcie tutaj, chyba mam pomysł.

Srebrnobrody okrążył plac bocznymi uliczkami. Potem zarzucił kaptur na głowę i z wdziękiem drwala wmieszał się w tłum krasnoludów. Żaden rudy strażnik nawet nie zwrócił na niego uwagi. Powoli, ale miarowo przesuwał się w stronę sztygara. A potem, wyskoczył jak zając zza krzaka i rzucił się na czerwonego krzata. Po paru sekundach, nim kto zdążył zareagować, zerwał medalion z szyi strażnika i przełożył go przez głowę.

– Wstawaj, przebrzydłe smoczydło! Capnij czarownika! Ino żywo!- wykrzykiwał Tairon.

Przez chwilę nic się nie działo. Darakoulius wybuchnął śmiechem. Krasnoludowie jęknęli z zawodu, ale potem, powolutku, jakby niechętnie i nieco ospale, smok podniósł się i zaatakował maga. Potężnymi szczękami skruszył tron i kryształowe berło, uniesione w rozpaczliwej obronie. Kłapnął zębami, chcąc pochwycić Darakouliusa, ale ten owinął się szatą i zniknął.

– Czerwoni krasnoludowie! Poddajcie się, a pozostawimy was przy życiu!- zawołał Belegar, wbiegając wraz z Fimburem i Bhobem na plac.

Rude postacie zamarły, ale po chwili zawahania upuściły topory i podniosły ręce w geście poddaństwa.

 

– A potem uwolniliśmy braci i ścięliśmy brody tym rudym zdrajcom!- zawołał Fimbur, unosząc kufel piwa. Wraz z niziołkami i krasnoludami świętował w karczmie „Zielony skrzat” zwycięstwo nad czarnoksiężnikiem. Smok powrócił na wschód, do swoich bogatych jaskiń, a Bhob do górskiej twierdzy, gdzie odnowił stary dom i zajął się księgowością. Wszystko wróciło do normy.

Siedzący na uboczu Tairon uśmiechał się pod bujnym wąsem. Zauważył, że jego synowie stali się dojrzałymi krasnoludami. I nie chodziło wcale o to, że ich brody podrosły o kilka cali, a szerokie barki nabrały krzepy. Wyprawa zahartowała ich. Walcząc z niebezpieczeństwami zdobyli życiowe doświadczenie i zrozumieli, że najważniejsza jest lojalność i poświęcenie w imię przyjaźni.

 

Przez okno obserwowała to wszystko zakapturzona postać o wąskich oczach i rozmytych rysach południowca.

– Następnym się razem policzymy– szepnął czarnoksiężnik, po czym rozpłynął się w nocy.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Językowo w miarę przyzwoicie, ale z lewej strony myślnika też powinna być spacja. “Biologiczny ojciec” nie bardzo pasuje do reszty tekstu.

Mam wrażenie, że zbytnio komplikujesz zdania. Kwiecisty styl niekiedy daje efekt komiczny zamiast podniosłego.

“młuciły“? Ojjj, popraw biegusiem.

Bestia ścigała ich dobrze ponad milę. Kiedy wreszcie dała za wygraną, krzaty wbiegły już w sam środek puszczy.

Czyli puszcza miała dwie mile średnicy? Jak można po czymś takim nie tylko wędrować godzinami, ale jeszcze się zgubić? I jak smok ścigał krasnoludy? Przeciskał się między drzewami czy z powietrza?

do ziemi nie docierało słońce, toteż nie rosły tam żadne owoce.

A jakie owoce rosną na ziemi? Tylko nie odpowiadaj, że arbuzy. ;-) Malin ani jeżyn nie było, ale krzaki do zahaczania ubrań – owszem. Ech, nie ma sprawiedliwości. ;-)

Czasami logika w opowieści szwankuje. Krasnoludy oświetlały sobie drogę pochodnią, ale skończyła im się nafta. Kto zatruł wodę w przeklętym lesie? Może była zaczarowana? Mieli szukać medyka i ratować swoich, a kimnęli się słodko w karczmie, a potem wzięli się za plotki. Gdyby nie ten czarownik, pewnie do dziś by siedzieli przy piwie. Numer z odcięciem lin jest tak oklepany, że tylko dzieciak by się na to nabrał. Skoro nie ufali czarownikowi, wystawiali warty, to jakim cudem tak po prostu oddali kryształ? I co za kilofy tępią się po kilku godzinach łupania lodu? Z czego one były? I jaka to była pora roku – bo rosły porzeczki, ale w górach o trzy dni drogi dalej szalała zamieć? Dlaczego pilota do smoka nosił jeden z krasnoludów, a nie siedzący na tronie czarownik? Całe szczęście, że miał go na wierzchu i dzielna trójka tak łatwo rozpoznała artefakt.

Babska logika rządzi!

Cieszę się, że komuś chciało się to czytać :) Oczywiście we wszystkich punktach masz rację. Niestety podczas pisania nie zauważyłam tego, a teraz rzeczywiście wszystkie niedociągnięcia i nieścisłości aż rażą. Eh, trzeba będzie popracować nad warsztatem podczas wakacji :) Dziękuję bardzo za wytknięcie błędów ;)

Niestety, opowiadanie niezbyt mi się podoba.

Do wypunktowanego przez Finklę braku logiki, dorzucę spostrzeżenie, że, moim zdaniem, Autorka nie miała pomysłu na wyjście z kilku sytuacji i postanowiła rozwiązywać problemy przy pomocy czarodziejskiej różdżki. Dlatego cała wędrówka krasnoludów toczy się zbyt gładko, zbyt łatwo wychodzą z opresji, skutkiem czego jest kompletny brak napięcia, zero niespodzianek, żadnych zaskoczeń. Od początku do końca wiadomo, że krasnoludom musi się udać.

Morał zawarty w przedostatnim akapicie utwierdził mnie w przekonaniu, że to jest opowieść przeznaczona raczej dla dzieci.

A ponieważ Fimbur do końca żyw pozostał, zachodzę w głowę – otruł się był, czy nie otruł? ;-)

 

„…obaj zostali adoptowani przez pewnego krasnoluda– Tairona…” – Brak spacji przed półpauzą. Ten błąd występuje w całym opowiadaniu. W dodatku dowolnie stosujesz znaki – czasem półpauzy, czasem dywizy. ;-(

 

„Fimbur, jako że pochodził z plemienia czarnych krasnoludów, słynących z gargantuicznej siły, z dumą dzierżył olbrzymi berdysz”. – Cały czas go dzierżył, bez przerwy i ustawicznie? ;-)

 

„Grube i wysokie mury opatrzono w zwaliste baszty z potężnymi balistami. Warownia gromadziła nie tylko wytrawnych górników, ale także potężnych wojów…” – Powtórzenie.

 

„Kilofy z brzdękiem upadły na ziemię, a w rękach krzatów świsnęły topory. Ściany drżały, kiedy krzaty spiesznym truchtem opuszczały szyby kopalni”. – Powtórzenie.

 

„Ściany drżały, kiedy krzaty spiesznym truchtem opuszczały szyby kopalni”. – Proszę mi wyjaśnić, w jaki sposób, truchtając, można opuścić szyb. ;-)

 

„Fimbur i Belegar wypadli na główny korytarz, a ich twarze rozświetlił ostatni blask zachodzącego słońca”. – Słońce w kopalni??? Czyżby to była kopalnia odkrywkowa… ;-)

 

„…zarządził donośnym basem sztygar. W korytarzu zabrzmiał donośny stokot ciężkich buciorów”. – Powtórzenie.

W drugim zdaniu pewnie miało być: W korytarzu zabrzmiał donośny stukot ciężkich buciorów.

 

„Wojownicy utworzyli szyk bojowy i złapali za broń…”Wojownicy utworzyli szyk bojowy i złapali/ chwycili broń

 

„Górskie powietrze młuciły skrzydła, rozłożyste niczym żagle pirackiej fregaty”. Górskie powietrze młóciły skrzydła, rozłożyste niczym żagle pirackiej fregaty.

 

„Przestrzeń rozdarł dziki ryk wściekłości…” – Nie umiem wyobrazić sobie przestrzeni rozdzieranej ani rykiem, ani innym odgłosem, ani, prawdę mówiąc, czymkolwiek. ;-)

Może: W przestrzeni rozległ się dziki ryk wściekłości

 

„…ale kiedy po raz kolejny zabłądzili w ślepym zaułku podziemnego korytarza…” – Czy tutaj nie powinno być: …ale kiedy po raz kolejny zabłądzili w ślepy zaułek podziemnego korytarza

 

„…czerwony krąg na niebie już dawno zniknął za horyzontem. Wspięli się na niewielki pagórek porośnięty krzewami, ponad ćwierć mili na południe od twierdzy. W oddali dostrzegli czarnego smoka bijącego powietrze skrzydłami, a w jego cieniu tłum związanych, przysadzistych postaci o ciemnych brodach. Na widok rudych, kędzierzawych postaci idących razem z innymi, Tairon wpadł w szał”. – Skoro słońce dawno zaszło, to zapewne zapadł zmrok. Jak mogli dostrzec w tych warunkach, w dodatku ze sporej odległości, że postaci stojące tłumnie w cieniu smoka, mają ciemne brody, a inne rude i kędzierzawe?

 

„Bestia odwróciła swój wielki łeb…”Bestia odwróciła wielki łeb

Czy bestia mogła odwrócić cudzy łeb? ;-)

 

„Smok przybliżał się z każda sekundą”. – Czy w tym świecie były zegarki odmierzające sekundy?

 

„Cała trójka rozejrzała się dokoła. Stare drzewa były olbrzymie jak kamienice…” – Co krasnoludy mogły widzieć nocą w gęstym lesie? ;-)

 

„Po paru godzinach nieustannego marszu, ujrzeli prześwit wśród drzew. Przyspieszyli, z nadzieją ujrzenia otwartej przestrzeni”. – Powtórzenie.

 

„Rosło tam wprawdzie kilka krzaków porzeczki…”Rosło tam wprawdzie kilka krzaków porzeczek

 

„…powiedział zaniepokojony Belegar, po czy podniósł nieco płynu do ust”. – Literówka.

 

„Belegar spuścił niewinie wzrok i spróbował ukryć uśmiech…” – Literówka.

 

„Czyżby Belegar skaleczył się w paluszka?”Czyżby Belegar skaleczył się w paluszek?

 

„…jeszcze zanim położył się na łóżku, a pozostała dwójka wkrótce po nim. Nazajutrz trójka krasnoludów zerwała się z łóżek o świcie”. – Powtórzenie. Skoro zasnęli w łóżkach, to jest jasne, ze rano z tychże łóżek się zerwali. ;-)

 

„Tairon zamówił posiłek u barmana…” – Skąd barman w krasnoludzkim świecie? ;-)

 

„…ich uwagę przyciągnęła rozmowa szynkarza”. – Czy szynkarz mówił do siebie? ;-)

 

„Oho, jako widzę, niziołki wyreczą mnie w opowieści…” – Literówka.

 

Zechciałłbyś powiedzieć coś więcej?” – Literówka.

 

„Jedyne co mogliśmy zrobić to schować nasze rzeczy i pokryć się po piwnicach”. – Zrozumiałam, że schowali swoje rzeczy i, już na golasa, zaczęli pokrywać się, czyli uprawiać seks, w piwnicach. A wszystko ze strachu przed smokiem… ;-)

Proponuję: Jedyne co mogliśmy zrobić to schować nasz dobytek i ukryć się/ schować się w piwnicach.

 

„Mówił z silnym akcentem, przeciągał wyrazy i akcentował końcówki”. – Powtórzenie.

 

„…a podsłuchujący kucharz zamarł w przerażeniu”. – Wolałabym: …podsłuchujący kucharz zamarł z przerażenia.

 

„Nie możesz skrzywdzić ani mnie, ani nikogo w tej gospodzie przy pomocy czarów”. – Co to jest gospoda przy pomocy czarów? ;-)

Proponuję: Nie możesz skrzywdzić czarami ani mnie, ani nikogo w tej gospodzie.

 

„A jeślibyś inszej próbował, własnym toporem łapska ci odrąbię!” – Czy tu czegoś nie brakuje?

Może miało być: A jeślibyś inszej metody próbował, własnym toporem łapska ci odrąbię!

 

„…ich wizyta będzie tematem rozmów dziesiejszego wieczora”. – Literówka.

 

„…żaden inny straganiarz nie miał na składzie pożądnych narzędzi”. – Albo: …żaden inny straganiarz nie miał na składzie porządnych narzędzi. Albo: …żaden inny straganiarz nie miał na składzie pożądanych narzędzi.

 

„Z ponurymi minami odeszli od placu targowego”.Z ponurymi minami odeszli z placu targowego.

 

„A oto to nasz przewodnik– Darakoulius”. – Wolałabym:  A oto nasz przewodnik – Darakoulius. Lub: A to nasz przewodnik – Darakoulius.

 

„Z natury gościnnego hobbita tak to rozłościło, że równie ostantacyjnie odwrócił się i zatrzasnął drzwi”.Z natury gościnnego hobbita tak to rozzłościło, że równie ostentacyjnie odwrócił się i zatrzasnął drzwi.

 

„Niziołek zaprosił ich do salonu, gdzie wesoło trzaskał kominek”. – Jak i czym trzaskał kominek, w dodatku wesoło? ;-)

Pewnie miało być: Niziołek zaprosił ich do salonu, gdzie na kominku wesoło trzaskał ogień.

 

„Kiedy dotarli do końca przełęczy, własnie zapadał zmierzch”. – Literówka.

 

„Podróżnicy odskoczyli i popędzili w dół zbocza co sił w nogach”. – Wolałabym: Podróżnicy odskoczyli i co sił w nogach, popędzili w dół zbocza.

 

„Kilka razy usłyszał trzask łamanej gałęzi…” – Kilka razy łamano jedną gałąź? ;-)

Kilka razy usłyszał trzask łamanych gałęzi

 

„Poprowadził ich wgłąb ciemnej groty…” – Poprowadził ich w głąb ciemnej groty

 

„Kilka stóp w ebi lodowca majaczył wielki kryształ”. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Również dziękuję za wytknięcie błędów. Rzeczywiście jest ich mnóstwo! Następne opowiadanie przeczytam jeszcze raz uważnie i poproszę kogoś o przejrzenie. Wasze komentarze pokazały mi co robię źle. Obiecuję, że się poprawię :)

 

Cieszę się, że mogłam pomóc i mam nadzieję, że lektura kolejnego opowiadania dostarczy mi wyłącznie przyjemności. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem i wrażenia są następujące:

– zbyt duża liniowość fabuły. Żadna kolejna scena nie zaskakuje, nie buduje napięcia i w zasadzie niczego nie zmienia. To jest tak samo jak z opowieścią o jakiejś wycieczce. Można powiedzieć „Byłem we Włoszech, tam spędziliśmy w Rimini dwa dni, później pojechaliśmy do Francji do Paryża i Hiszpanii do Alicante (…)” a można wyciąć jeden interesujący kawałek i wokół niego zbudować opowieść np. o jakiejś nietypowej restauracji, konkretnym wydarzeniu. Skupić się na unikalnym szczególe który przykuje uwagę zamiast na ogóle który niby fajny ale nic specjalnego po sobie nie pozostawia.

– Barman? Nie ta bajka ;)

– Uciekali a złoto i klejnoty to nie problem? Mieli czas się spakować na długą wyprawę czy noszą tyle kosztowności na co dzień?

– Dlaczego mag tak ostentacyjnie zostaje na zewnątrz?

– Skąd Bhob wie czego potrzebują? Kryształ występuje w jakiejś encyklopedii jako konkretny kryształ który należy wydobyć by ujarzmić smoka po czym odłożyć na miejsce by kolejna wyprawa mogła go odnaleźć w razie gdyby ich miasto napadł smok? Wiem, że w końcu nie do tego jednak posłużył (chociaż oprócz ozdoby nie jest napisane do czego), nie mniej jednak fabularnie nie ma to dla mnie sensu. To jakby mi ktoś powiedział, żeby wygrać 6 w lotto muszę pojechać do Wielkiego Kanionu na którego dnie w tym i tamtym miejscu będzie wahadełko. Wystarczy zawiesić je nad kuponem i wskaże odpowiednie cyfry.

Zakładając, że uwierzę w magię (bo takie jest założenie w tym opowiadaniu) to:

dlaczego ktoś akurat mnie to mówi?

dlaczego sam nie użyje wahadełka?

jaka jest tego cena? Nie ma przecież nic za darmo.

skalkuluję na szybko koszty, ocenię prawdopodobieństwo i wrócę do swoich zajęć.

– Trochę dziwna ta rozmowa krasnoluda z hobbitem o krysztale i nienaturalnie zakończona. Nikt by chyba tak tematu nie zostawił.

– Krasnoludzkie uciekanie na piechotę przed lawiną… hm… nie widzę tego ;). Zresztą i na uciekających nie wywarło efektu zbytniego.

– Dlaczego wszystkie zwierzęta wychodzą w nocy na żer?

– Czemu mag tak zielenieje?

 

Poza fabularnymi przygryzkami czytało się prosto i szybko. Zachęcam do kolejnych prób i mam nadzieję zobaczyć więcej ukończonych opowiadań :).

 

/ Jaaf

Dzięki za słowa otuchy Jaaf ;) Z pewnością jeszcze jakieś opowiadania się pojawią ;)

Nowa Fantastyka