- Opowiadanie: surfaceofthesun - Palce w ciemnościach

Palce w ciemnościach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Palce w ciemnościach

Miałem dwadzieścia cztery lata, kiedy zmarła moja babcia. Miałem dwadzieścia cztery lata, a mimo to schowałem się pod łóżkiem i płakałem tak długo, aż zabrakło mi sił. Otuliłem się szczelnie kocem, żeby swoim pochlipywaniem nie obudzić rodziców ani siostry, jeszcze zbyt małej, by zrozumieć ogrom tej bardzo małej przecież tragedii.

Może byłoby inaczej, gdybym wtedy był przy niej. Ale tak się nie stało. W momencie, w którym – po długiej walce z nowotworem, który pozbawił ją prawej piersi, a z jej uśmiechu zabrał trochę szczęścia – na zawsze zamknęła oczy, pracowałem gdzieś hen, na drugim końcu świata.

Nigdy wcześniej ani nigdy później nie byłem świadkiem tego, jak ktoś odchodzi. Mój pies umarł – nie interesuje mnie to , że zwierzęta zdychają; mój umarł i kropka – może chwilę przed tym, a może chwilę po tym, jak wyciągnąłem z kieszeni długopis i zacząłem pisać zupełnie nieważny egzamin na zupełnie nieważnej uczelni. Pewnie nie przejąłbym się tym tak bardzo, gdyby nie fakt, że gdy rano wychodziłem – strasznie piszczał. Szczekał i skakał, nawet merdał ogonem, choć miał już swoje lata i to wszystko musiało być dla niego nielichym wysiłkiem. Robił to, jakby bardzo mnie prosił, żebym tylko go nie zostawiał – zawsze, byle nie dziś.

A ja zamknąłem go w łazience.

 

Zrobiłem to niemal odruchowo, bo było to obowiązkiem osoby, która jako ostatnia wychodziła z domu. Nie pomyślałem o nim ani razu do momentu, w którym dowiedziałem się, co się stało. I było mi z tym źle, bo gdybym wiedział, to nigdy nie zamknąłbym go w tej pierdolonej, ciemnej łazience, gdzie był sam i na pewno się bał.

 

Bo może i zwierzęta nie mają duszy, ale na pewno wiedzą, co to strach przed śmiercią.

Spójrzcie na świnie, na chwilę przed tym, zanim ktoś wrzuci ją do wrzątku. Zerknijcie w oczy konia, kiedy wieziecie go do fabryki kleju. Nawiążcie kontakt wzrokowy z mordercą, który siedzi na krześle elektrycznym i hardo wrzeszczy, żeby ten pieprzony klawisz w końcu raczył przesunąć dźwignię – plama moczu pojawi się na jego spodniach, zanim tysiące woltów przekłują miękkie ciało.

 

Ja też się boję – pewnie bardziej niż jedni, mniej niż drudzy. Ponoć każdy z nas jest inny, ale co z tego, skoro wszyscy i tak skończymy tak samo. Ale zanim to nastąpi – a niestety najczęściej bywa to dużo wcześniej, niż byśmy tego chcieli i zawsze wtedy , gdy nie jesteśmy na to gotowi – poczujecie, jeśli jeszcze nie poczuliście, dotyk zimnych palców na waszej twarzy i karku.

Te palce mają zwyczaj pojawiać się w nocy. Czekają na was w ciemnym korytarzu, który co prawda można jasno oświetlić, ale włącznik – jak na złość – jest na samym końcu drogi. Jeśli śpicie przy zamkniętych drzwiach – a wiem, że ja tak robię i czasem jest mi z tym całkiem dobrze – to zanim wyjdziecie, połóżcie się na podłodze i spójrzcie przez szparę przy podłodze.

Może ich nie zobaczycie – potrafią się bardzo dobrze schować – ale powinniście je usłyszeć. Delikatne dreptanie za szafą zbyt ciasno przystawioną do ściany, by coś mogło się za nią zmieścić. Albo głuchy, cichutki odgłos dywanu uginającego się pod ciężarem czegoś, co na pewno nie jest człowiekiem.

Najgorzej jest jednak z lustrami.

 

Palce bywają złośliwe – mogą dać ci spokój przez całą drogą do toalety i delikatnie musnąć ci szyję na sam koniec, kiedy już, już prawie wchodzisz do swojego pokoju. Wtedy wystarczy bardzo szybko zamknąć drzwi, odetchnąć głęboko i modlić się, żebyś tego wieczoru już nie musiał – albo musiała – iść jeszcze raz do kibla.

Ale kiedy nocą idziecie gdzieś, gdzie jest lustro – wtedy dopiero palce pokazują, na co je stać. Zaczynają pocierać o siebie samymi opuszkami, aż wydają nieprzyjemny, drażniący odgłos przypominający szept, który nie ma żadnego sensu. Zaczynacie go słyszeć wszędzie dookoła siebie i gardło wydaje się jakby zaciskać. Możecie przygryźć wargę – śmiało, niektórym to pomaga – ale tym ich nie odgonicie.

Wiecie o tym, prawda?

 

Pewnie, że dobrze byłoby się odwrócić i krzyknąć prosto w tą ciemność, z której wychodzą one – lodowate, trupio blade palce pozbawione ciał, pozbawione dłoni – ale na to rzadko komu starcza odwagi.

A co dopiero… A co dopiero podnieść głowę i spojrzeć wprost w lustro, gdy czujesz ich niemal niewinny dotyk przy płatkach uszu. Nie odwrócić wzroku, gdy zobaczysz, jak wyłaniają się zza ciebie, jeden po drugim, obejmując ciasno nogi, tak by nie można było uciec, wplątując się we włosy, by już tam zostać, a jednocześnie ani na moment nie przerywając – szepczą.

 

Aż w końcu zaczynacie rozumieć, co mówią. Wtedy zatkajcie uszy i, nie oglądając się już więcej za siebie, spróbujcie uciec. Jeśli zrobicie to odpowiednio wcześnie, to może nawet uda wam się jeszcze tej samej nocy zasnąć. Jeśli nie, cóż… Lepiej przyzwyczajcie się do uczucia strachu, bo palcom udało się w końcu wejść pod waszą kołdrę.

Mnie też się to przytrafiło.

 

Jakieś trzy miesiące po śmierci babci przyśniły mi się wampiry bez twarzy. Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy to aby na pewno były wampiry. Możliwe, że ten szczegół dodałem później, ot tak, dla odpowiedniego efektu.

W tym śnie uciekałem przed nimi – czymkolwiek by nie były – w budynku o tysiącu korytarzy i ścianach bez kantów. Gdziekolwiek bym się nie schował – wcześniej, czy później, wyczuwali mój zapach. Biegałem tak wiele godzin, aż w końcu postanowiłem spojrzeć prosto w oczy mojemu strachowi. Zanim to jednak nastąpiło wywróciłem się o nierówność dywanu, którego – daję głowę – wcześniej tam nie było. Właśnie wtedy jeden z potworów usiadł na mnie okrakiem, a ja mocno zamachnąłem się ręką, ale ta, zamiast zrzucić ze mnie jego ciężar – przeleciała przez niego, a on rozpłynął się w powietrzu.

Gdyby to była noc, jak każda inna – zapewne obudziłbym się nad ranem i roześmiał na myśl o niedorzeczności snu. Tyle, że tym razem było inaczej. Potwór dopadł mnie, gdy śniłem, ale w momencie, kiedy chciałem go uderzyć – oczy miałem szeroko otwarte, a zamiast dziwnego budynku, siedziałem zdyszany we własnym łóżku. Uwierzcie, widziałem go tak wyraźnie , jak własne odbicie w lustrze. Zniknął dopiero po chwili, ale to wystarczyło, żebym poczuł leciutki, prawie niewyczuwalny, uścisk na moich łydkach.

Tamtej nocy nie odważyłem się pójść do toalety. Ani następnej. Opracowałem całkiem niezły system sikania przez okno – za którymś razem udało mi się nawet ominąć kwiaty mojego sąsiada, który miał nieszczęście mieszkać piętro niżej.

Aż nadszedł piątek.

 

I mimo że nie pamiętam, kiedy dokładnie się zdarzył to wiem , co wtedy zobaczyłem.

Wróciłem do domu dość późno, była może trzecia nad ranem. Gdybym wypił o dwa, może trzy piwa mniej, pewnie pamiętałbym, żeby nie iść do łazienki – ba, pewnie nawet bym nie musiał!

Ale poszedłem.

I wszystko było w porządku, kiedy nagle zgasło światło, a ja stanąłem w połowie drogi do mojego pokoju, otoczony ścianami – które wydawały się dziwnie blade – i dokładnie naprzeciwko lustra.

Chyba nigdy wcześniej nie byłem przerażony tak , jak wtedy , gdy rozpoznałem palce, które ruchem tak szybkim, że nie nadążyło za nim moje oko, schwytały moje kostki w lodowatym uścisku. Zakryłem twarz dłońmi i pobiegłem niemal na oślep do pokoju. Tam schowałem się pod kołdrą, jak biedne, przestraszone dziecko – ale właśnie tak się wtedy czułem.

Tyle, że – jeśli pamiętacie – palce już znały drogę. Gładko prześlizgnęły się pod drzwiami i z tym szeptem, cały czas z tym szeptem, wpełzły pod pościel, by ją przebić i złapać mnie najmocniej, jak potrafią.

Wyglądały, jak…

Nie chcę o nich pamiętać, ale one się tym wcale nie przejmują.

 

Palce, które mnie prześladowały, należały do mojej babci. Skóra luźno na nich wisiała i zginały się z cichymi skrzypnięciami, jakby małe stawy musiały starać się z całych sił.

I tylko paznokcie nie były jej. O nie.

Bo widzicie, one były zakończone czarnymi pazurami. Identycznymi, jak te, którymi mój biedny pies drapał drzwi łazienki, bo nie chciał umierać sam na zimnych kafelkach.

Uwierzcie, trudno zasnąć po czymś takim.

 

Minęły cztery miesiące i można powiedzieć, że nawet trochę się z nimi oswoiłem. Przypominają o sobie tylko czasem, najczęściej wtedy , gdy już zamknę oczy i przyłożę twarz do poduszki. Niekiedy czuję chłód czarnego pazura, który zdaje się rysować dziwny wzór na moim policzku. Wtedy staram się mocniej zacisnąć oczy i myśleć o czymś innym, o czymś, co jest daleko stąd.

Tak zrobiłem ostatnio. I wtedy przyśniła mi się babcia.

 

Był piękny dzień, zbyt nierzeczywisty, żeby mógł być realny. A mimo to byłem przekonany, że wszystko się dzieje naprawdę. Nie pamiętam, dlaczego stałem na ulicy, a potem wolnym krokiem podszedłem do auta. Wiem tylko , że koło niego stała ona. Taka, jak ją zapamiętałem, na długo przed operacją. Z burzą nieco przerzedzonych, ale radośnie sterczących, białych włosów, bardzo błękitnymi oczami – jedynym elementem, który wydawał się opierać działaniu czasu – a przede wszystkim z obiema piersiami.

Nic nie mówiliśmy, po prostu przytuliłem ją bardzo mocno, a ona pogłaskała mnie po głowie. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie wzdrygnąłem się pod jej dotykiem. Było mi dobrze i smutno zarazem.

Bo w momencie, w którym złączyła dłonie na moich plecach – wiedziałem już, że tylko śnię.

Nie wiem, dlaczego właśnie wtedy sobie to uświadomiłem.

Słońce mocno świeciło, babcia stała tuż przy mnie, ale jedynie co czułem to chłód poduszki. Może to były łzy, ale to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia.

Czy przestałem się bać nocami?

Nie.

Czy palce rozpłynęły się w ciemnościach, czy pognały tylko sobie znanymi korytarzami, by dręczyć kogoś innego?

Nie.

Wciąż są ze mną i wiem, że mają zamiar tu zostać. Pewnego dnia, gdy nie będę się tego spodziewał, pazurami rozorają skórę i wedrą się do środka, stając się na zawsze częścią mnie. Wtedy nie będą potrzebowały już nocy, by wywołać to cholerne, nieprzyjemne uczucie w żołądku.

Pamiętajcie o tym – was też to czeka.

Żaden sen nie sprawi, że poczujecie, jak tęsknota i – być może niezasłużone, ale bardzo intensywne – poczucie winy zmieniają się w wiatr.

Prawdziwe za to będą coraz cięższe palce – te zrodzone w mroku – które spoczną na waszych ramionach i będą ważyły coraz więcej i więcej, aż w końcu nie będziecie już potrafili ich utrzymać, a wtedy bezlitośnie wepchną was głęboko do piachu.

Ale nie martwcie się – kiedyś i te, które należą do was; którymi jecie; którymi łapiecie; które potrafią pokazać znak wojny i pokoju; kiedyś one złapią tego, który przy was nie był, choć powinien.

Może wtedy przyjdziecie do niego we śnie i położycie palec – jeden z tych, których tak bardzo się boi – na swoich ustach, by go uspokoić, a potem złączycie wskazujący z kciukiem, żeby pokazać, że wszystko jest w porządku.

Może tak zrobicie, ale pamiętajcie, że to będzie tylko sen, nikły i ulotny refleks jego wyobraźni – i na pewno mu nie pomoże.

 

Po prostu są takie rzeczy, przez które zawsze będziemy czuć, że to my i tylko my zasłużyliśmy, by umierać na chłodnej posadzce pośrodku ciemnej, pustej łazienki.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i nie do końca wiem, co w tym jest. Z jednej strony podoba mi się koncepcja takiej opowieści, trochę może trąci myszką, ale w dobrym stylu. Z drugiej nieco się pogubiłem - chyba przez te dłonie zakończone pazurami. Sądzę, że gdyby tego psa wyrzucić z historii albo zamienić na kogoś innego, ale skoncentrować sie wyłącznie na osamotnionej babci, byłoby nieco lepiej.
Nie oceniam - choć generalnie odbieram tekst pozytywnie, lubię takie rzeczy.

Przy okazji - przejrzyj jeszcze raz. Bohater dowiaduje się o śmierci babci i płacze w domu, choć gdy umierała, był daleko i dlatego nie było go przy niej w chwili śmierci. Rozumiem, że wrócił i się dowiedział, ale w dobie telefonów i internetu to mało wiarygodne. Chyba, że płakał po pogrzebie.

Tak, poczucie winy jest jak horror. Przeczytałam całosc z zainteresowaniem. Opisujesz tutaj parę bardzo "prawdziwych", przejmujących rzeczy -  odczucia bohatera w stos. do chorej babci , ale kończysz wszystko jak bajkę, którą czyta się pod kocem z latarką - przestrogą (jakoś ten koniec nie przemawia do mnie, chyba innej refleksji się tu spodziewałam).  Trochę się pogubiłam, więc na razie nie oceniam.
Pozdrawiam

Wydaje mi się, że pies jest nieodłącznym elementem.  Nawet --- kluczem. Przeczuwające swój koniec zwierzę, zamknięcie w ciemnej łazience, zimne kafelki podłogi... Od niego się zaczęło, myślę.
Sugerowałbym --- niezbyt silnie, co prawda --- skondensowanie treści. Są w opowiadaniu fragmenty jak gdyby przeciągnięte, o jedno zdanie, o dwa --- być może tylko mi tak się wydaje.
Jedno chciałbym wiedzieć: czy opowiadanie zostało napisane za jednym podejściem, pod wpływem tak zwanego impulsu i nastroju chwili, czy powstawało etapami.

Jeszcze taki drobiazg:
(...) kiedyś i te, które należą do was; którymi jecie; którymi łapiecie; które potrafią pokazać znak wojny i pokoju; kiedyś one złapią tego, który przy was nie był, choć powinien.
Przecinki zamiast średników. To nie jest wyliczenie tego typu, w którym średniki są obowiązująca normą. Łapiecie --- złapią. Niezręczne to łapanie, plus powtórzenie. Chwytanie może? W które ujmujecie różne rzeczy (...) kiedyś one uchwycą  kogoś, kogo nie było przy was w chwili, w której czyjejś obecności pragnęliście. Może tak, by nie zawężać do rodzaju męskiego?

Dziękuję za komentarze i uwagi, szczególnie doceniam wytknięcie błędów - przyznam się, że pewnie nigdy bym nie zwrócił na nie uwagi :).

@ Adam

Z tego co pamiętam napisałem to w dwa wieczory, a dlaczego pytasz? Choc można powiedziec, że powstało pod wpływem pewnego impulsu.

Dwa wieczory, jeden impuls --- to może znaczyć, że masz dar lekkości pisania. (Nie myl z ewentualną lekkością tematów.) Dwa podejścia do takiego tematu to, wydaje mi się, niewiele.

Adamie - dzięki, Twoje uwagi mają dla mnie dużą wartosc :).

Co do lekkości pisania - marzę o tym lecz tego nie czuję. Postrzegam siebie, jako jednego z wielu "pisarzy", którzy tworzą wiele opowiadań ale żadne z nich nie jest czymś wybitnym.

joke mode on --- o wybitności dzieła mówimy wówczas, gdy pomimo upływu kilku tysięcy lat jest ono nadal znane, wciąż morduje się nim dzieci w szkole (kolega Homer), albo gdy nikt na świecie nie jest w stanie dzieła zrozumieć (i nikt nie chce się przyznać do tego, żeby nie wyjść na głupka) --- joke mode off

Pobudza do refleksji, przejawia pewną wartość i za to 5 ode mnie.

Z czystym sumieniem sześć.

dla mnie mocne 4, właściwie tak pomiędzy 4 a 5. czekam na dalsze prace Autora.

do poczytania...

Całkiem dobry klimat, ciekawe odczucia. Myślę, że można je było przedstawić nieco "głębiej". Jak dla mnie 4.

Witaj!

Klimat raz jeszcze. Znasz to uczucie, gdy po skończonej lekturze przez chwilę nie możesz wydostać się ze świata przedstawionego? Właśnie.

Pozdrawiam
Naviedzony

po raz kolejny się wzruszyłam, tym razem już na początku kiedy wspominasz śmierć babci..moja mam tez miała amputowana pierś...żyje...pies w łazience - dlaczego ludzie to robią ???? absolutnie nie kumam tego chorego rytuału...ja swojej psiuni nigdy bym nie zamknęła w łazience...może nie powinnam ale naiwnie i z przewrażliwonym nawykiem wzruszania się, kiedy tylko czytam, słyszę o psach czy nowotworach, czuję, że tak właśnie było i czuję jakbym dokładnie wiedziała co czujesz i jak się czujesz...mam teraz przed oczami moment gdy moja Zu skaleczyła się o rozbite lustro, które schowałam pod łóżkiem kiedyś bo sprzątanie natychmiastowe sprawiło by spóźnienie do pracy....spóźnie!!!!!!!!!!!!! jak wróciłam zapomniałam o kawałkach szkieł..nagle podeszła do mnie i zobaczyła jak krew jej się sączy z łapy.......cholera jasna - to była moja wina, ja powinnam się skaleczyć, przeze mnie mój pies cierpiał, ja ryczałam jak dziecko a wyrzuty sumienia wbijały mi się w szyję...teraz wszystko wróciło...popłakałam się jak wtedy...a może po prostu jestem zbyt wrażliwa...fajnie, że wywołujesz emocje, zazdroszczę

a może to jedna wielka metafora a ja  idiotycznie naiwnie odebrałam historię jeden do jednego tak jak jest i że jest prawdziwa...? nieważne. :)

Nowa Fantastyka