Cholera jasna, szlag mnie trafi przez tego dzieciaka. Jak go zdybię przy wyjściu, pożałuje, że nie urodził się bez tyłka.
Jest już poniedziałek rano. Tak się kończy chęć sprawienia dzieciakowi frajdy na pierwszego czerwca. Mam wory pod oczami i pogniecioną koszulę, a ręce mi się trzęsą na myśl, że za dwie godziny powinienem złożyć pod-szefowi wszystkich szefów wstępny raport z wprowadzenia nowej strategii marketingowej. Teraz to już sam nie wiem, czy – zakładając, że do tej pory Maciek się znajdzie – w ogóle powinienem do biura jechać. Dobrze choć, że Monika wyjechała w delegację. Oby się o niczym nie dowiedziała, bo w życiu mi go już nie odda na weekend, i żaden sąd jej tym razem nie zmusi.
Poszukiwania trwały przez cały wieczór i noc. Policja przetrząsnęła Experyment od góry do dołu. I nic. Zaczęli, oczywiście, od pokoiku z pochyłą podłogą w krzywą szachownicę. Staje człowiek w jednym rogu, a druga osoba patrząca z zewnątrz przez wizjer widzi olbrzyma. Przechodzi w drugi róg, a obserwatorowi wydaje się, że zmalał o dwa metry.
Maciek był zafascynowany tym stanowiskiem. Nie wiem, czy tak działa na wszystkie czterolatki, ale mój spędził przy nim wczoraj półtorej godziny. Kazał mi wchodzić chyba ze czterdzieści razy i zawsze zaśmiewał się do rozpuku. Błagałem, prosiłem, tłumaczyłem, że przeszkadzamy innym zwiedzającym, że muszę popracować na tablecie… nic z tego. Tata! Pokaż jeszcze raaaz! Potem zamieniliśmy się rolami i musiałem dokładnie opisywać smarkaczowi, co widzę, kiedy on spaceruje w lewo i prawo. O wszystkim opowiedziałem ładnej policjantce.
A także o tym, że w pewnym momencie, kiedy stanął w punkcie gdzie wydawał się najmniejszy, Maciek wykonał taki dziwny gest: jakby wyjmował z podłogi jedno z namalowanych czarnych, zwichrowanych pól szachownicy. Wyprostował się z triumfalnym uśmiechem, pokazał mi pustkę między rozłożonymi rękami – i zniknął. Myślicie, że mi uwierzyli? Pewnie, że nie. Już prędzej uznali za wariata, który sam nie wie, kiedy i gdzie zapodziało mu się dziecko.
Na szczęście, kierownictwo Experymentu pozwoliło mi zostać tu na noc, pod czujnym okiem stróża. Kilka razy spróbowałem powtórzyć sztuczkę Maćka, przysypiałem też trochę na niebieskim pufie, ale co to za sen w takich warunkach. Próbowałem też nadgonić pisanie sprawozdania.
A, chrzanić je. Nie wiem jak w miejscu, gdzie jest Maciek płynie czas, ale będę czekał do skutku.
Kilka razy, kiedy podchodziłem do tej przeklętej komory z iluzją optyczną, wydawało mi się, że słyszę jego śmiech. Ciekawe, czy łobuz nabija się ze mnie – czy po prostu świetnie się tam bawi.