- Opowiadanie: Isenna - Królowa kruków

Królowa kruków

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Królowa kruków

Dublin, 2008

– Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale w tym mieście są dziesiątki dziennikarzy poszukujących pracy. Co ja mówię?! Setki! Rozumiesz mnie, Queen? Setki. Więc lepiej rusz tyłek i bierz się do roboty.

Ciekawe, jakby to było wyłupić mu oczy? – szepnął Kruk skryty gdzieś głęboko w niej, a Wilk wyszczerzył zęby na myśl o świeżej krwi. Morgan szybko odsunęła od siebie wizję zmasakrowanej twarzy przełożonego, ale w jej oczach musiał pojawić się jakiś błysk, bo George nagle cofnął się o krok, chyba sam nie wiedząc dlaczego.

– Oczywiście. W piątek będziesz mieć artykuł na biurku – zapewniła, odsyłając Kruka do najdalszych i najmroczniejszych zakątków własnej duszy.

– Lepiej, żeby tak było, Queen – mruknął George, tym razem znacznie spokojniej. W redakcji słynął ze swoich wybuchów wściekłości i upodobania do mieszania pracowników z błotem, ale Morgan zawsze traktował odrobinę łagodniej. Nie bez powodów reszta ekipy nazywała ją żartobliwie wiedźmą, w jej twarzy o ostrych rysach i czarnych oczach kryło się coś niepokojącego. Teraz obserwowała szefa z tajemniczym uśmiechem na wąskich wargach. Co za żałosny człowiek. Czasami nachodziła ją ochota, żeby wyrwać mu serce i nie była pewna czy zdoła się przed tym powstrzymać. Pewnego dnia straci cierpliwość, a wtedy będzie musiała porzucić swoje wygodne, uporządkowane życie i zacząć wszystko od nowa.

– Nienawidzę gościa – oznajmiła Darina, przysiadając na skraju biurka i wpatrując się z niechęcią w drzwi gabinetu, za którymi znikł George. – Bywa, że mam ochotę po prostu wyrwać mu serce z piersi.

– Ja też – zaśmiała się Morgan niewesoło. – Uwierz mi, ja też.

Darina zerknęła na koleżankę, czując się trochę nieswojo. Owszem, wierzyła. Morgan była w pewien sposób przerażająca i jeśli ktoś mógłby zrobić coś takiego, to tylko ona. Chcąc zamaskować zakłopotanie, rzuciła na blat zwiniętą karteczkę.

– Jakiś facet zostawił to dla ciebie rano. Skądś ty go wytrzasnęła? Normalnie przystojny jak Apollo. Czemu ja nie wpadam na takich na ulicy?

– Apollo był idiotą – mruknęła Morgan, rozwijając kartkę. Kto używa takich środków komunikacji w dobie maili i telefonów komórkowych?

– Queen? – Darina wpatrywała się we współpracownicę, z niepokojem obserwując zmianę zachodzącą na jej twarzy. – Dobrze się…

– Jeśli George będzie pytać, gdzie jestem, przekaż mu ode mnie, że ma się pieprzyć – powiedziała Morgan nieobecnym głosem, podnosząc się z miejsca i ruszając ku wyjściu. Koleżanka patrzyła za nią, usiłując wmówić sobie, że to, co widziała, było tylko przewidzeniem.

O mój Boże, pomyślała, sięgając po kartkę porzuconą przez Morgan. Jej oczy. Co się stało z jej oczami? Czy one naprawdę przez chwilę były zupełnie czarne?

Wiadomość była krótka. Zapolujesz ze mną, Morrigan? T.

 

County Kerry, 2008

Morgan kiedyś nosiła inne imię. Wykrzykiwali je wojownicy idący na śmierć, a ona śmiała się i ten śmiech towarzyszył umierającym od odniesionych ran. Pod postacią kruka krążyła nad polem bitwy, bądź w ciele wilka biegała pomiędzy rannymi, gdy walka miała się ku końcowi. Jeśli ktoś szczególnie się jej spodobał, czasem ratowała mu życie. Częściej siadała na jego głowie i uderzała w nią ostrym dziobem. To było jednak dawno temu.

– Morrigan.

– Czy mógłbyś nazywać mnie Morgan? Będę wdzięczna.

Ostrożnie przestąpiła pomiędzy Siedmioma Siostrami, nie chcąc połamać obcasów. Miała już wprawę i potrafiła poruszać się na szpilkach w prawie każdych warunkach. Wyglądała tak, jak modelka dopiero co ściągnięta z wybiegu: w ciemnych dżinsach, jedwabnej bluzce, starannym makijażu, z włosami zaplecionymi w koronę wokół głowy. Nie pasowała ani do tego miejsca, ani do Taranisa jawiącego się niczym bohater z zamierzchłych czasów w zbroi i z mieczem przy boku.

– Twe życzenie jest dla mnie rozkazem, pani – powiedział zupełnie poważnym głosem, ale w kącikach jest ust czaił się kpiący uśmiech. – Oczywiście, to Morgan Queen, dziennikarka z Dublina, lat dwadzieścia sześć, przybyła by wyruszyć na łowy.

– Oczywiście – potwierdziła, siadając na jednej z kamiennych Sióstr i zarzucając nogę na nogę. – Natomiast celtycki bóg, Taranis, gdy tylko ktoś dojrzy go pod taką postacią, zostanie złapany i wysłany do zakładu dla psychicznie chorych. Możemy zostawić takie dyskusje na później? Mów lepiej, kto jest naszą ofiarą.

Kruk wewnątrz niej radośnie zatrzepotał skrzydłami, Wilk wydał z siebie gardłowy pomruk. Jeszcze nie, szepnęła do nich. Jeszcze nie czas. Niedługo. Obiecuję.

– Już nie możesz się doczekać? – zaśmiał się, a w głębi jego zielonych oczu rozbłysły iskry. – Mnie nie oszukasz, Morgan.

– Koniecznie chcesz mnie zdenerwować? Albo natychmiast powiesz mi, co się świeci, albo przechodzę przez portal z powrotem.

Uśmiech Taranisa zbladł i w końcu znikł zupełnie. Usiadł na jednym z kamieni tworzących krąg, nazwany Siedmioma Siostrami i zapatrzył się gdzieś w niebo.

– Hypnos – mruknął w końcu jakby niechętnie. – Nie wiem, co w ogóle robi na naszym terenie, Morgan, ale bruździ. Bardzo bruździ. Łamie wszystkie zasady Paktu Siedmiu. Trzeba go powstrzymać. Zrozumiem, jeśli odmówisz.

– Bliźniak Tanatosa – powiedziała po długim milczeniu, głosem kompletnie wyzutym z emocji. Wstała i uniosła głowę, spoglądając na księżyc. – Zapolujmy, Tar.

 

Rzeka Boyne, 1690

– Nie udzielisz im pomocy, pani?

Drgnęła. Nie spodziewała się, że ktoś jeszcze przybędzie aby być świadkiem bitwy.

– Nie mam ku temu powodów – odpowiedziała obojętnie, odwracając się plecami do ścierających się armii. Ten, który zakłócił jej spokój, wyglądał na młodzieńca, ledwo wyrosłego z lat dziecięcych, młodszego o przynajmniej kilka lat od ciała, jakie ona przybrała. Z pleców młodzieniaszka wyrastały ciemne skrzydła, a czarne oczy osadzone w opalonej twarzy były jedynym, co zdradzało jego prawdziwy wiek. Można było odczytać z nich coś jeszcze. Na ustach Morrigan pojawił się upiorny uśmiech. Wilk zawsze rozpozna innego wilka.

– Nie mam ku temu powodów – powtórzyła, znów spoglądając w stronę walczących. Odgłosy bitwy docierały aż do miejsca, w którym stali. – Podobno walczą o wiarę. Cóż mnie obchodzą królowie, sukcesje i nowe wierzenia? Pragnę jedynie nasycić się widokiem krwi. Co sprowadza tutaj ciebie, na ląd, który nie jest twoim?

– Ciekawość. Nawet z boskiej perspektywy świat jest rozległy… a do tego konkretnego miejsca, prawdopodobnie sprowadziło mnie to samo, co ciebie, pani.

– Krew – powiedziała w zamyśleniu. – Cierpienie. Śmierć. Wszystko może się zmienić, ale to jedno nie. Ludzie nigdy nie przestaną walczyć, choć robią to na różne sposoby. Na imię mi Morrigan.

– Celtycka bogini wojny i zniszczenia. Odgadłem to w chwili, gdy cię tu zobaczyłem – odparł, uśmiechając się lekko. To był miły uśmiech, w niczym nie przypominający przerażającego grymasu pojawiającego się na bladej twarzy Morrigan. – Nazywają mnie Tanatosem.

– Grecja – powiedziała, usiłując przypomnieć sobie, co wiedziała o tamtejszych bogach. Nie było tego wiele, nigdy nie opuściła zielonej wyspy, nie próbowała poznawać obcych kultur. – Bóg śmierci, syn Nocy.

– We własnej osobie. – Ukłonił się, trochę teatralnie. – To zaszczyt móc poznać osobiście jedną z Tuatha de Danann. Czy to prawda, że jedno z was mieszka tutaj?

– Aengus kiedyś żył nad Boyne – przyznała. – Znikł prawie pięćset lat temu.

Przez chwilę milczeli. Słychać było huk wystrzałów i krzyki. Znikł. Taki los spotkał już wielu bogów. Świat się zmieniał, nie wszyscy potrafili za nim nadążyć. Nie umierali, po prostu rozwiewali się jak pył.

– Chodźmy, Morrigan – powiedział Tanatos, wyciągając rękę. Zawahała się, ale podała mu dłoń. Odeszli, zostawiając za sobą walczących i umierających.

Jestem stara, pomyślała Morrigan, przymykając oczy. Stara i zmęczona. Nie miała nawet ochoty się śmiać, a krew wydawała się pachnieć mniej oszołamiająco niż kiedyś.

 

County Kerry, 2008

Morgan siedziała na trawie, opierając plecy o kamień. Oczy miała zamknięte, ale to nie przeszkadzało jej w widzeniu – patrzyła jednak nie przed siebie, a wstecz, w czasy, które już dawno temu przeminęły. Wsłuchiwała się w słowa wypowiedziane przed wiekami, wciągała w płuca zapachy, które wiatr rozwiał wiele lat wcześniej. Taranis kucał tuż przed nią, tak blisko, że wystarczyłoby wyciągnąć dłoń aby dotknąć jej twarzy, a jednocześnie wydawało mu się, że dzielą ich całe lata świetlne. Równie dobrze mogłaby być na księżycu.

– Prawdopodobnie przybył tutaj, ponieważ łatwiej działać mu na terenie, na którym nikt go nie zna – powiedział w końcu, wyrywając Morgan z zamyślenia. Wzdrygnęła się i uniosła powieki. – Wykrycie jego działań zajęło dużo czasu.

– Co takiego robi? – spytała pozornie obojętnie.

– Wydaje się, że… chce znowu zostać bogiem. Prawdziwym. Z wyznawcami i całą resztą. Próbuje odzyskać dawną moc. Wiesz, że to może zakłócić całą równowagę, którą wypracowaliśmy.

– Nie dość, że łamie reguły, to jeszcze robi to na naszym terytorium, co? – zaśmiała się, wstając. Odrzuciła głowę do tyłu, ciemne włosy wyrwały się z uwięzi spinek, opadając na ramiona. Ubranie zafalowało, zmieniając się w czerwoną suknię, buty na obcasach zniknęły i oto na trawie nie stała już Morgan Queen, ale Morrigan z mieczem przy boku i krukiem na ramieniu. – Na co czekasz, Taranisie? Rozpocznijmy łowy.

Limerick, 1919

Przyszła w środku nocy, blada, z podkrążonymi oczyma. Taranis o nic nie pytał, posadził ją za stołem i włożył w dłonie szklankę z whisky. Ostatni raz spotkał Morrigan niemal sto lat wcześniej, ale przyjął ją tak, jakby nie widzieli się parę godzin. Nigdy się nie witali, nigdy nie mówili żegnaj czy do zobaczenia. Mogło ich dzielić wiele, ale jeżeli na kogoś na tym świecie mogli liczyć, to na siebie nawzajem. Nie był zaskoczony, gdy zobaczył ją na progu. Dwieście lat temu obserwował, jak Tanatos zabiera Morrigan dla siebie kawałek po kawałeczku, jak jest coraz mniej jego, a coraz bardziej należy do boga śmierci, ale jakaś jej część na zawsze pozostała u Taranisa. Wiedział, że pewnego dnia wróci. Przez siedem wieków od czasu Paktu szli razem przez życie, znali się jeszcze dłużej, a czegoś takiego nie może wymazać nawet inne, potężniejsze uczucie. Do kogo miała przyjść, jeśli nie do niego?

– Tanatos znikł – powiedziała w końcu, gdy przez okno wpadały już pierwsze promienie słońca, a na stole pozostały tylko puste butelki. Taranis odstawił szklankę, wpatrując się w twarz Morrigan, szukając w jej twarzy oznak zwiastujących, że i ją czeka taki los. Pamiętał jak Aengus stopniowo się wypalał po tym, jak odeszła jego żona, ale choć ta, którą kiedyś czczono jako panią wojny, była blada i zmęczona, nie wydawała się wygasać.

– Nawet bogowie nie są nieśmiertelni – stwierdził, ściskając jej dłoń. – Co teraz zrobisz?

– Jak to co? – zaśmiała się niewesoło. – Będę żyć dalej, dopóki nie przyjdzie czas na mnie.

Jednym haustem wypiła kolejną porcję alkoholu. Dowolna śmiertelniczka zapewne już leżałaby pod stołem, ale ona jedynie chwiała się lekko na krześle. Nie, nawet bogowie nie byli nieśmiertelni. Stworzyła ich wiara i ona nadała im kształty, zaś gdy tej wiary zabrakło, zaczynali pomału wypalać się od środka, aż w końcu rozpływali się, nie pozostawiając po sobie śladu. Układ zawarty przez siedmiu najpotężniejszych bogów tego świata pozwolił im przetrwać, ale nie mógł ochronić ich przed nimi samymi.

– Może pójdę na studia – zastanowiła się. – Myślałam o Harvardzie. Nie będzie trudno omamić parę osób. Albo do liceum. Mogę pobyć trochę nastolatką.

– Na studia? Ty? Morrigan, Wielka Królowa? Jedna z najpotężniejszych Tuatha de Danann? W dodatku w Stanach? Byłaś poza wyspami może ze dwa razy!

– Przecież wrócę – mruknęła, kładąc głowę na blacie i przymykając oczy. – Kiedyś. Nie jestem już królową, pozostał mi zaledwie ułamek dawnej mocy, a po tym, co się działo na świecie w ostatnich latach… nawet ja mam dosyć bitew i krwi, Tar.

Wyprostowała się gwałtownie i wybuchła głośnym, prawie histerycznym śmiechem. Może dlatego, że nie chciała płakać.

– Wyobrażasz to sobie? Tar, Tar, ludzie osiągnęli taki poziom okrucieństwa, że zdołali mnie przerazić! Mnie, która kiedyś siadywała pod postacią kruka na głowach umierających i wydziobywała im oczy! Mnie, boginię wojny!

Potrząsnęła głową, osunęła się w dół na krześle, musiała podeprzeć łokcie o blat, żeby utrzymać się na miejscu.

– Mów, co chcesz, Tar. Od Paktu nie jesteśmy już niewolnikami opowieści. Tanatos mi to uświadomił. Chcę zwiedzić świat. Wreszcie trochę rozumiem śmiertelników. Skoro w każdej chwili mogę zniknąć, skorzystam przynajmniej z czasu, który mi pozostał.

– Te opowieści ciągle trwają – szepnął Taranis, podnosząc się i podchodząc do okna. – Wciąż są powtarzane i żyją wewnątrz nas. Nie oszukasz swojej natury. Jest w tobie Wilk spragniony krwi. Jak chcesz prowadzić normalne życie, Morrigan?

– Morgan – sprostowała cicho, ponownie kładąc głowę na blacie. – Teraz mam na imię Morgan… – powiedziała i po chwili już spała.

 

Dun Leoghaire, 2008

– Nazywają się Dziećmi Nocy, ugrupowanie liczy już ponad tysiąc osób, a poważną działalność rozpoczęli dopiero trzy lata temu. Wspólne modlitwy, rytuały, prawdopodobnie nawet ofiary. Hypnos zsyła na nich sny. Wierzą, że to ich bóg w ten sposób się z nimi kontaktuje.

– I mają rację – mruknęła Morrigan, mrużąc oczy.

Było ich troje: dwóch celtyckich bogów i Nemezis przybyła wprost z Grecji na polecenie Zeusa. Pani przeznaczenia i zemsty, córka Nyks, siostra Tanatosa i Hypnosa. Morrigan poznała ją na początku osiemnastego wieku i choć rzadko zdarzało się jej zapałać sympatią do przedstawiciela innego panteonu, polubiła Nemezis. W pewnym sensie były do siebie podobne. Najpoważniejszą wadą bogini była ślepa wiara w sprawiedliwość godna samej Temidy. Przynajmniej gwarantowało to jednak, że nie zechce nagle wesprzeć brata.

– Złamał postanowienia Paktu Siedmiu – powiedziała Nemezis, odrobinę zbyt doniosłym tonem. – Winny jest nieposłuszeństwa wobec Zeusa, władcy greckich bogów. Naraził na szwank nasze dobre imię i honor. Jego zdradę może zmazać jedynie krew.

Morrigan westchnęła. Zapomniała już, jak bardzo Nemezis była przywiązana do tradycji. A może trzysta lat temu po prostu nie było to aż tak zauważalne? Teraz wydawało się, że grecka bogini utknęła w poprzedniej epoce i nie zauważyła upływu czasu. Nawet Taranis nie dorównywał jej pod tym względem. Mimochodem zastanowiła się, jakim cudem Nemezis jeszcze nie rozpłynęła się w nicości, tak jak wielu innych. Przyjrzała się jej szatom, białym skrzydłom, zwiniętemu batowi przy boku i nagle zrozumiała, że może właśnie to trzymanie się ustalonych wzorców i niezachwiana wiara w sprawiedliwość pozwoliły bogini pozostać na świecie, gdy nawet Tanatos, bóg śmierci, nie mógł znieść nowej rzeczywistości. Morrigan wciąż pamiętała jego oczy, gdy wrócił z Europy, tylko po to aby ją pożegnać. Ludzie już nie potrzebują boga śmierci, moja ukochana, powiedział wtedy. Nawet ja nie potrafię udźwignąć tych wszystkich dusz. Wymyślili sposoby zabijania, które nigdy nie powstałyby w mojej głowie. Morrigan, Morrigan, moja Morrigan, gdzie jest teraz miejsce dla dawnych bogów?

– Wobec tego po prostu go zabijmy – powiedziała obojętnie, kładąc dłoń na rękojeści miecza. Kruk głośno zakrakał – ten wewnątrz niej i ten siedzący na jej ramieniu. – Mamy tutaj boga piorunów, panią zemsty i boginię wojny, nie chwaląc się, jedną z potężniejszych Tutatha de Danann… więc może weźmy się do pracy?

– Nie możesz się już doczekać? – zaśmiał się Taranis, mrugając do niej porozumiewawczo. – Nie będzie sam. Ludzi też zabijamy?

– Tylko, jeśli zajdzie taka konieczność – odpowiedziała Nemezis natychmiast. – Pakt Siedmiu…

– …głosi, że nie należy pozostawiać za sobą śladów, które mogą wydać się ludziom podejrzane – wszedł jej w słowo Taranis. – Nie pozostawimy.

– W takim razie ruszajmy – stwierdziła po prostu Morrigan, czując przypływ podniecenia, zmieszany z poczuciem winy. Oto miała zabić brata bliźniaka kogoś, kogo kochała. Wyrzuty sumienia jednak nie były zbyt silne. Taranis miał rację. Mogła żyć pośród ludzi, udawać jedną z nich, zachowywać się jak oni, ale nigdy nie była w pełni człowiekiem. Skrywała prawdziwe oblicze za maską, a teraz, gdy mogła wreszcie ją zedrzeć, czuła tak ogromną radość, że prawie ją to przerażało. Prawie.

Kruk zerwał się do lotu, kierując się ku posiadłości umiejscowionej na obrzeżach miasta. Niewidzialna maska uderzyła o ziemię i pękła – dźwięk, który wydała rozsypując się na kawałki, był tylko innym rodzajem ciszy.

 

Hypnos zatrudniał ludzkich ochroniarzy, czy też raczej odpowiednio wybrał paru wyznawców. Trzy osoby zapewne były czymś więcej niż tylko ludźmi, ale nie mieli okazji ich wypytać – Nemezis nie bez powodu uchodziła za uosobienie boskiego gniewu. Gdy trójka bogów przeszła przez budynek, niegdyś wspaniała posiadłość przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Morrigan wytarła zakrwawiony miecz o brzeg sukni i ruszyła ku schodom. Nie obawiała się Pana Snów. Nie był stworzony do walki, jego moc opierała się na snach, a one nie mogły nikomu zrobić krzywdy. Z tą myślą przekroczyła próg.

– Czasem za tym tęsknisz, prawda? – spytał Tanatos, otaczając jej talię ramionami. Wpatrywali się w obraz przedstawiający rudowłosą kobietę, dookoła której latały kruki. Nie przypominała Morrigan, ale trudno o to winić artystę.

– Trochę częściej niż czasem – przyznała. Był czerwiec roku 1850. – Ty nie? Nie pragniesz znowu być uwielbiany i czczony? Wzbudzać strach i podziw? Znów być potężnym, przerażającym, wspaniałym?

– To przecież możliwe – zaśmiał się, odwracając ją tak, że patrzyła mu w oczy. – Wystarczy trochę wiary. Możemy odzyskać to, co nam się należy. – Uniósł jej dłoń do ust i ucałował. – Kocham cię, Morrigan, moja królowo.

– Wiem – westchnęła, wpatrując się w jego twarz, chłonąc ten widok, jakby chciała zachować go na zawsze. Pogładziła opalony policzek, wdychając znajomy zapach. Pragnęła aby czas się zatrzymał i ta chwila mogła trwać przez całą wieczność, ale aż za dobrze wiedziała, że to niemożliwe. – Ja też cię kocham, Tanatosie.

Miecz pojawił się znikąd. Zacisnęła dłoń na chłodnej rękojeści i przebiła nim boga. Rzeczywistość dookoła rozsypała się, sen przeminął i wszystko się zmieniło.

– Sny jednak mogą boleć – mruknęła cicho Morrigan, opierając podbródek na ramieniu Hypnosa. Nie chciała na niego patrzeć. – Zapomniałam… tak dawno nie śniłam.

Zamrugała. Kilka łez spłynęło po jej bladych policzkach. Gdyby nie to, że jedną ręką podtrzymywała boga, a drugą zaciskała na mieczu, którym go przebiła, natychmiast by je otarła. Boginie nie powinny przecież płakać, zwłaszcza jeśli są patronkami wojny i zniszczenia. Na szczęście nikt nie mógł tego zobaczyć. Pozwoliła Hypnosowi osunąć się, sama także padła na kolana. Krew plamiła jej suknię. Kruk złożył skrzydła, Wilk zwinął się w kłębek i zasnął.

– Wszyscy… wszyscy znikniemy prędzej czy później – wykrztusił Hypnos. – Bez wiary… jesteśmy niczym.

– Dokładnie – przyznała, wyrywając ostrze z rany. Bóg jęknął cicho i pozbawiony oparcia jej ramion upadł na podłogę. Morrigan zacisnęła powieki, na ślepo ruszyła ku wyjściu, byleby nie patrzeć na ciało. Po schodach schodziła potykając się, ciemne loki same zaplotły się w warkocz, miecz znikł, suknia przemieniła w spodnie i żakiet. Ostatnie stopnie pokonywała już Morgan Queen.

– Morrigan? – spytała Nemezis, zwijając bat. Na wargach dziennikarki z Dublina pojawił się krzywy uśmiech.

– Morgan. Mam na imię Morgan. Tar, wysadź to wszystko w kosmos. Będę mieć materiał na artykuł o zamachu na przywódcę sekty Dzieci Nocy.

Wyszła na zewnątrz, stukając obcasami o zakrwawioną podłogę. Noc wyciągnęła ku niej ramiona, tuląc jak matka swe ukochane dziecko. Przez moment miała wrażenie, że słyszy płacz. Może to rzeczywiście aż z dalekiej Grecji jej uszu doleciał lament Nyks, opłakującej utratę kolejnego syna, a może było to zwykłe złudzenie.

 

Dublin, 1850

– Czasem za tym tęsknisz, prawda? – spytał Tanatos, otaczając jej talię ramionami. Wpatrywali się w obraz przedstawiający rudowłosą kobietę, dookoła której latały kruki. Nie przypominała Morrigan, ale trudno o to winić artystę.

– Trochę częściej niż czasem – przyznała. Był czerwiec roku 1850. – Ty nie? Nie pragniesz znowu być uwielbiany i czczony? Wzbudzać strach i podziw? Znów być potężnym, przerażającym, wspaniałym?

– Ja ciebie czczę i uwielbiam – zaśmiał się, odwracając ją tak, że patrzyła mu w oczy. – Nie, nie chciałbym. Utraciliśmy coś bezpowrotnie, ale równie wiele zyskaliśmy. Morrigan, moja Morrigan, jesteśmy wolni. Mówi się, że my władaliśmy ludźmi, tak naprawdę jednak to ich opowieści sprawowały nad nami rządy.

– Uważasz, że teraz jest lepiej? – zapytała, wygładzając spódnicę. Suknia z krynoliny nie była najwygodniejszym strojem na świecie, ale gdy przebywali wśród ludzi, musiała przestrzegać przykazów mody. – Z powodu rewolucji przemysłowej zniknęło nas więcej niż wcześniej w ciągu połowy milenium…

– Przynajmniej możemy żyć – powiedział, unosząc jej dłoń do ust. – Choćby przez chwilę. Mogę cię kochać, Morrigan, moja królowo. Czy to nie jest tego warte?

Uśmiechnęła się. Morrigan, bogini wojny i zniszczenia nieczęsto uśmiechała się naprawdę radośnie i to był jeden z tych rzadkich momentów. Po raz pierwszy pomyślała, że być może umowa zawarta przez siedmiu najpotężniejszych bogów tego świata nie była jedynie przykrą koniecznością, umożliwiającą ich przetrwanie w nowych warunkach. Może rzeczywiście coś dzięki niej zyskali, choć cena była bardzo wysoka.

– Ja też cię kocham, Tanatosie. I nie znikaj. Proszę. Niech to nie będzie tylko chwila.

Dublin, 2008

Artykuł znalazł się na biurku George’a w piątek rano. Miał idealną długość, był poprawny pod względem stylistycznym i nie zawierał żadnych błędów. Dlatego też Morgan Queen mogła wyglądać przez okno i obserwować ruch uliczny nie obawiając się, że za chwilę na jej głowę spadnie rozwścieczony szef.

– Ty, co za debile! – zawołała Darina, wymachując najnowszym wydaniem gazety. – Serio, wierzyli, że jakiś bóg zsyła im sny i wizje? Jak można być takim idiotą!

– Taaaak – westchnęła Morgan, podpierając dłonią podbródek. – Jak można być takim idiotą?

Nazywano ją Morrigan, Wielka Królowa. Obawiano się jej i podziwiano. Krążyła nad polami bitew pod postacią kruka i wydawało się, że tak właśnie będzie zawsze. Ale na wyspach pojawił się Patryk, a wraz z nim Nowa Wiara. Różne kultury zaczęły przenikać się ze sobą, świat się zmienił i bogowie, którzy od setek lat pozostawali niezmienni, powolni opowieściom, także musieli się dostosować. Zawarli przymierze i zaczęli żyć wśród ludzi. Może po raz pierwszy – naprawdę.

– Kto teraz potrzebuje bogów? – spytała, wyglądając na ruchliwe ulice Dublina. Obcas buta Morgan uderzał o podłogę, wybijając rytm melodii, której nie mógł pamiętać żaden śmiertelnik. Wskazówki zegara wskazywały godzinę piątą trzynaście. Na moment przymknęła oczy, uśmiechając się do siebie. Możliwe, że to jedna chwila, niewiele znacząca w obliczu wieczności, ale właśnie dla takich chwil się żyje.

– Jest tak wiele do zobaczenia, zanim zniknę… – mruknęła cicho, a Darina popatrzyła na nią z niezrozumieniem. Obcas wystukiwał rytm. Raz, dwa, trzy. I to było już wszystko.

 

_______

Eksperyment, niejako dodatek do większej całości, jeszcze z czasów liceum. Tak, wiem, nie każdy lubi bogów i mieszanie panteonów, ale cóż, miałam ochotę sprawdzić, jak mi to wyjdzie.

Koniec

Komentarze

Bogów lubie, pomieszanie panteonów mniej i wyszło ono jak zawsze, wesoła menażeria co to się nawzajem bawi, nie znaczy to, że źle. Bogowie co się muszą dostosowac do czasów i sa uzależnieni od wyzanwców to fajna sprawa, tylko mi nie pasuje bogini wojny przerażona okrucieństwe śmiertelników.
Ogólnie fajne, 4.

Pomieszanie panteonów się sprawdza, wystarczy spojrzeć na Gaimana. Dla mnie nie ma problemu, z tym, że jak wiadomo, pomysł nie nowy, natomiast wykonanie bardzo fajne. I celtyckie elementy nieźle oddane, a to często się miesza.
Natomiast zgodze się z poprzednikiem. Morrigan wydaję się za... delikatna? Zawszę jak czytam celtyckie mity i te ich wszystkie okropieństwa, to w głowie zapala się lampka "wtfholiszit, co oni brali?". Ale wiadomo, licentia poetica

Jak na to teraz patrzę, to myślę, że macie rację - za bardzo próbowałam pokazać, że ludzie wyrośli ponad bogów, którzy nawet już nie nadają się do pełnienia swoich funkcji i Morrigan wyszła nie do końca dobrze. Co do celtyckich elementów bardzo się starałam, żeby nie nawypisywać głupot.

Niemniej cieszę się, że nie jest tak strasznie, długo się zastanawiałam, czy to tu wklejać;)

PS. Zwykle przy czytaniu mitów, nie tylko celtyckich, zastanawiam się, co oni brali

Panteony pomieszane najlepiej to były w "Amerykańskich bogach" Gaimana (co już M.Bizarre przypomniał). Ale ten tutaj tez ciekawie zamotany. Ode mnie 4, bardzo mocne. Bo ja lubię mieszanie i takie multikulti. :)

Nieźle Ci wyszło, jeśli nawet taki jak ja czepialski ma ochotę przeczytać to jeszcze raz na spokojnie...

Mogę prosić o tłumaczenie tych buziek?

Nowa Fantastyka