- Opowiadanie: verity - Wyprawa do Naan cz.I

Wyprawa do Naan cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyprawa do Naan cz.I

Nazajutrz było przyjęcie. Tak naprawdę , dopiero za 7 dni obchodzono święto Danu, bogini urodzaju , matki ziemi, lecz Vesper organizowała wszystkie uroczystości z wyprzedzeniem . Dlatego zawsze miała komplet gości , wszystkie potrzebne artykuły , które przed prawdziwym świętem ciężko już dostać, no i co najważniejsze – prawdziwy spokój. W święto Danu często gęsto działy się dziwne rzeczy , uaktywniały sie zazwyczaj spokojne siły nadprzyrodzone i notorycznie posyłano do niej zziajanych posłańców z prośbami o pomoc, którym nie odmawiała.

Było już późne popołudnie w Ener , po pięknym słonecznym poranku , miała nadzieje że chociaż w dzień przyjęcia będzie ładnie , ale nie – słońce schowało się głęboko za szare śniegowe chmury z których pruszył malutki śnieg. Przedwiośnie…

Przeglądała wszystkie potwierdzenia przybycia od zaproszonych gości . Był tam liścik od jej przyjaciółki Deli , która oświadczała że oczywiście – kto jak kto ale ona zawsze! Było potwierdzenie od burmistrza Nerrin , od Hrabiny Hampon i Hrabiego Wenderton, od Estery z Rugii i Arteny Haen z dalekiego Salgotaru. Potwierdził przybycie jej przyjaciel alchemik i pisarz Edgar z Ener. Obawiała się , że w natłoku pracy odmówi przyjęcia ale szczęśliwie , jak i cała reszta bliższych i dalszych znajomych , chętnie przybędzie i spędzi niby– święto na zamku Vesper.

– Świetnie.– powiedziała do kota. Zastanawiała sie tylko czy będzie jej ukochany , czy może wybierze ciemny las na ten wieczór? Ale nie zrobiłby jej tego , wielu z zaproszonych gości liczy na rozmowę rownież z nim. Choćby burmistrz chciałby zapytać o kilka kwestii związanych z lasem i polowaniami , o które go nękaja gajowi i myśliwi. A ciężko tak na codzień zamienić słowo z Duchem Lasu. Będzie – myslała . No a poza tym ma przybyć jego brat! To dopiero wydarzenie! Widziała go tylko raz przez kilka dni. Pamięta go. Był interesujący… i intrygujący.

Byli wtedy w Naan , miejscowości w której okolicy sie urodziła. Była w sprawach 'służbowych' a Norell towarzyszył jej w ramach akcji walki z codzienną nudą . Postanowił zwiedzić okoliczne lasy , jedynie tam było coś co mogło zająć jego uwagę na tak długo. Ona badała północne wzgórze. Krążyły wieści , że widziano tam fioletowy blyszczący kamień , który pokazał się spod ziemi po osunięciu skalnej półki. Vesper pełna nadzieji wyruszyła na poszukiwanie ametystu. To był jej kamień.

W tym dziwnym świecie , niewiele rzeczy było obdarzonch ponadprzeciętną energią , a jeszcze mniej było tych , którzy tą energię potrafili wykorzystać. Do nich należeli czarodzieje , albo kapłani jak ich niegdyś nazywano. Cały wszechświat drgał energią. Każda prosta rzecz była nią obdarzona – drzewo , kamień , dom , człowiek , pies , woda i ziemia. Ale niewiele z nich drgało w jednym rytmie , niewiele było zsynchronizaownych elementów. Dla czarodzieji , były kamienie. Nie byle jakie , każdy miał swój. Czasami kilkoro miało jeden , i nie uchowała sie wtedy przyjaźń między nimi. Dla Vesper był ametyst. Piękny głęboki fiolet wciągał jej świadomość za każdym razem gdy w niego spojrzała. Nie wybierali ich , czuli je. Kiedy dotknęła go pierwszy raz wiedziała , że nigdy , przenigdy niemoże go oddać. Wtedy jeszcze niewiedziała dlaczego…

Szukała po urwisku fioletowego blasku , ale po całym dniu już straciła nadzieję. Obeszła wszerz i wzdłuż skarpę i całe wzgórze nawet ale na nic. Szukała fizycznie i mentalnie , próbowała go wyczuć i przywołać – nic. Z urwiska roztaczał się cudowny widok na morze. Daleko, daleko przed nią , powoli rozmywając się w oczach zachodziło pomarańczowe słońce , leniwie zanurzało się w spokojnym atramentowym morzu. Tęskniła za tym widokiem , w Ener widziała tylko słońce chowające się za gęste korony wiekowych drzew na kamiennych szczytach. Upajała się chwilą… Słońce zabierając ze sobą dzień w głębiny na krótką chwilę zabarwiło taflę na głęboki fiolet. Ametyst – cudowny kamień mocy , gdyby go znalazła… Taki wielki kamień musi mieć ogromną siłę , niezkończone pokłady emergii. Energii dla niej , jej siły.

Spłoszony ptak z furkotem wyleciał z krzaków przyprawiając ją o przyspieszenie akcji serca. Wtem drugi większy , prosto z nieba natarł na niego, złapał w szpony, zaatakował krzywym dziobem i przyszpilił do ziemi tuż przed nią . Z lasu przygalopował koń a na nim wysoki mężczyzna o ciemnawej skórze i czarnych , stojących do góry włosach. W ciemnym skórzanym kaftanie i karwaszach , z władczym wyrazem twarzy sprawił , że przez chwile stała oniemiała. Zanim dotarł bliżejzdążyła skupić energię, gotowa do obrony przyjęła niebezpieczną dla oprawcy pozycję chowając pięść w drugą dłoń na wysokości mostka.

– Stój! – krzyknęła.

– Łoooo… spokojnie paniusiu – powiedział niskim głosem ,hamując konia i pojednawczo podnosząc dłoń.– W pokojowych celach.

– Czemu szarżujesz na mnie wtedy? – zapytała ostro nie zmieniając pozy.

Zeskoczył z wielkiego wierzchowca.

– A może tak bez broni? Ja nie mam nic jak widzisz.– rozłożył ręce.

– A może powiesz czemu zawdzięczam tą wątpliwą przyjemność?

– A tak myślałem , że po zmierzchu można tu jakąś miłą czarodziejkę spotkać.

Zmarszczyła niebezpiecznie brwi , w okolicach mostka lekko zadrgało powietrze.

– Dobra ,dobra – uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów – to mój ptak , polujemy .– schylił się po sokoła i jego zdobycz.

– Musiałem tak szybko , bo gotów całego zeżreć – posadził sobie pieżastego napastnika na ramieniu , a zdobycz przywiązał do siodła. – Czy wytłumaczyłem się wystarczająco aby dokończyć tę przemiłą konwersację bez broni?

– Tak .– opuściła ręce.

– To może teraz ja mogę zapytać o powód wizyty na tym uroczym urwisku po zmroku?

Spojrzał przekornie ,opierając się o konia.

– Nie możesz.– gwizdnęła przeciągle , na co kara klacz przygalopowała zza zakrętu. Wskoczyła na siodło, zamaszyście okrywając konia długim płaszczem.

– Bywaj Sokolniku , udanych łowów!

– Bywaj czarodziejko.– powiedział zamyślony patrząc na oddalającą się galopem karą klacz. Dalej rozmyślając dosiadł konia i powoli ruszył w zmrok z krzywodziobym ptakiem kurczowo trzymającym się ramienia.

Koniec

Komentarze

Parę błędów ortograficznych. Fabuła taka sobie. Zdaje się, że początek romansu czarodziejki z ptasznikiem. Zobaczymy jaki będzie ciąg dalszy.

Podzielam opinię Roberta.

Nie tylko. Sporo tu też fatalnych błędów stylistycznych. Do poprawki.

Okropnie dużo błędów ortograficznych. Poza tym:

> Krążyły wieści , że widziano tam fioletowy blyszczący kamień , który pokazał się spod ziemi po osunięciu skalnej półki.

Pokazał się... i co dalej? Sam sobie poszedł? Przecież ktoś, kto zobaczył szlachetny kamień, zabrałby go sobie. A to "widziano", jakby to jakiś duch był.

> Szukała po urwisku fioletowego blasku , ale po całym dniu już straciła nadzieję. Obeszła wszerz i wzdłuż skarpę i całe wzgórze nawet ale na nic. Szukała fizycznie i mentalnie , próbowała go wyczuć i przywołać - nic. Z urwiska roztaczał się cudowny widok na morze. Daleko, daleko przed nią , powoli rozmywając się w oczach zachodziło pomarańczowe słońce , leniwie zanurzało się w spokojnym atramentowym morzu.

Powtarzasz wyrazy. W poprzednich zdaniach co krok była energia, tutaj mamy szukanie, urwisko i morze - spróbuj nieco wzbogacić swoje słownictwo.

> Spłoszony ptak z furkotem wyleciał z krzaków przyprawiając ją o przyspieszenie akcji serca.

"Akcji serca", hm. Medyczne określenie wrzucone w poetycką narrację wygląda nieco dziwnie. Czemu nie po prostu "o przyspieszone bicie serca"? Albo jeszcze prościej: spłoszony ptak nagle wyleciał z zarośli tak gwałtownie, że jej serce zabiło.

> a na nim wysoki mężczyzna o ciemnawej skórze i czarnych , stojących do góry włosach.

Y-y... stojących do góry?

> Zanim dotarł bliżejzdążyła skupić energię, gotowa do obrony przyjęła niebezpieczną dla oprawcy pozycję chowając pięść w drugą dłoń na wysokości mostka.

Dla oprawcy? Skąd takie mocne słowa, przecież mężczyzna nic jej jeszcze nie zrobił.


> - Czemu szarżujesz na mnie wtedy?

WTEDY? Chyba chodziło Ci o "Czemu tedy na mnie szarżujesz?". Bo wiesz... archaizować to trzeba umieć...

Ogólnie: nie jest źle, tylko uważaj na ortografię i te nieszczęsne powtórzenia.

Romansowe historie mają swoją publiczność. Ale musi być coś zaskakującego. Ode mnie 4 - na dobry początek.
Pozdrawiam. 

Podzielam komentarze wyżej :) Jak dla mnie całkiem całkiem, ale takie... wyświechtane. Przynajmniej w moim odczuciu.
Ortografia to mały problem, ją da się wyleczyć choćby Wordem czy Open Oficem. Gorzej jeśli chodzi o logiczne wpadki.

Np. ten fragment, z samego początku:
"Było już późne popołudnie w Ener , po pięknym słonecznym poranku , miała nadzieje że chociaż w dzień przyjęcia będzie ładnie"
Południe miało nadzieję? Ener? Wiem, że chodziło o bohaterkę, ale takie rzeczy odrzucają. Czytelnik zaczyna myśleć "Co autorka miała na myśli?", gdy powinien odbierać tekst.

Zauważyłem jeszcze, że towrzysz piekielnie długie zdania. W takim gąszczu złożeń podrzędnych, nadrzędnych, siakich i owakich bardzo łatwo można zgubić pantofelek, a Ariadna nie rzuci nam nici na ratunek ;)

Dziękuję za wszystkie wypowiedzi , dalej będzie więcej akcji :)

Nowa Fantastyka