Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nazajutrz było przyjęcie. Tak naprawdę , dopiero za 7 dni obchodzono święto Danu, bogini urodzaju , matki ziemi, lecz Vesper organizowała wszystkie uroczystości z wyprzedzeniem . Dlatego zawsze miała komplet gości , wszystkie potrzebne artykuły , które przed prawdziwym świętem ciężko już dostać, no i co najważniejsze – prawdziwy spokój. W święto Danu często gęsto działy się dziwne rzeczy , uaktywniały sie zazwyczaj spokojne siły nadprzyrodzone i notorycznie posyłano do niej zziajanych posłańców z prośbami o pomoc, którym nie odmawiała.
Było już późne popołudnie w Ener , po pięknym słonecznym poranku , miała nadzieje że chociaż w dzień przyjęcia będzie ładnie , ale nie – słońce schowało się głęboko za szare śniegowe chmury z których pruszył malutki śnieg. Przedwiośnie…
Przeglądała wszystkie potwierdzenia przybycia od zaproszonych gości . Był tam liścik od jej przyjaciółki Deli , która oświadczała że oczywiście – kto jak kto ale ona zawsze! Było potwierdzenie od burmistrza Nerrin , od Hrabiny Hampon i Hrabiego Wenderton, od Estery z Rugii i Arteny Haen z dalekiego Salgotaru. Potwierdził przybycie jej przyjaciel alchemik i pisarz Edgar z Ener. Obawiała się , że w natłoku pracy odmówi przyjęcia ale szczęśliwie , jak i cała reszta bliższych i dalszych znajomych , chętnie przybędzie i spędzi niby– święto na zamku Vesper.
– Świetnie.– powiedziała do kota. Zastanawiała sie tylko czy będzie jej ukochany , czy może wybierze ciemny las na ten wieczór? Ale nie zrobiłby jej tego , wielu z zaproszonych gości liczy na rozmowę rownież z nim. Choćby burmistrz chciałby zapytać o kilka kwestii związanych z lasem i polowaniami , o które go nękaja gajowi i myśliwi. A ciężko tak na codzień zamienić słowo z Duchem Lasu. Będzie – myslała . No a poza tym ma przybyć jego brat! To dopiero wydarzenie! Widziała go tylko raz przez kilka dni. Pamięta go. Był interesujący… i intrygujący.
Byli wtedy w Naan , miejscowości w której okolicy sie urodziła. Była w sprawach 'służbowych' a Norell towarzyszył jej w ramach akcji walki z codzienną nudą . Postanowił zwiedzić okoliczne lasy , jedynie tam było coś co mogło zająć jego uwagę na tak długo. Ona badała północne wzgórze. Krążyły wieści , że widziano tam fioletowy blyszczący kamień , który pokazał się spod ziemi po osunięciu skalnej półki. Vesper pełna nadzieji wyruszyła na poszukiwanie ametystu. To był jej kamień.
W tym dziwnym świecie , niewiele rzeczy było obdarzonch ponadprzeciętną energią , a jeszcze mniej było tych , którzy tą energię potrafili wykorzystać. Do nich należeli czarodzieje , albo kapłani jak ich niegdyś nazywano. Cały wszechświat drgał energią. Każda prosta rzecz była nią obdarzona – drzewo , kamień , dom , człowiek , pies , woda i ziemia. Ale niewiele z nich drgało w jednym rytmie , niewiele było zsynchronizaownych elementów. Dla czarodzieji , były kamienie. Nie byle jakie , każdy miał swój. Czasami kilkoro miało jeden , i nie uchowała sie wtedy przyjaźń między nimi. Dla Vesper był ametyst. Piękny głęboki fiolet wciągał jej świadomość za każdym razem gdy w niego spojrzała. Nie wybierali ich , czuli je. Kiedy dotknęła go pierwszy raz wiedziała , że nigdy , przenigdy niemoże go oddać. Wtedy jeszcze niewiedziała dlaczego…
Szukała po urwisku fioletowego blasku , ale po całym dniu już straciła nadzieję. Obeszła wszerz i wzdłuż skarpę i całe wzgórze nawet ale na nic. Szukała fizycznie i mentalnie , próbowała go wyczuć i przywołać – nic. Z urwiska roztaczał się cudowny widok na morze. Daleko, daleko przed nią , powoli rozmywając się w oczach zachodziło pomarańczowe słońce , leniwie zanurzało się w spokojnym atramentowym morzu. Tęskniła za tym widokiem , w Ener widziała tylko słońce chowające się za gęste korony wiekowych drzew na kamiennych szczytach. Upajała się chwilą… Słońce zabierając ze sobą dzień w głębiny na krótką chwilę zabarwiło taflę na głęboki fiolet. Ametyst – cudowny kamień mocy , gdyby go znalazła… Taki wielki kamień musi mieć ogromną siłę , niezkończone pokłady emergii. Energii dla niej , jej siły.
Spłoszony ptak z furkotem wyleciał z krzaków przyprawiając ją o przyspieszenie akcji serca. Wtem drugi większy , prosto z nieba natarł na niego, złapał w szpony, zaatakował krzywym dziobem i przyszpilił do ziemi tuż przed nią . Z lasu przygalopował koń a na nim wysoki mężczyzna o ciemnawej skórze i czarnych , stojących do góry włosach. W ciemnym skórzanym kaftanie i karwaszach , z władczym wyrazem twarzy sprawił , że przez chwile stała oniemiała. Zanim dotarł bliżejzdążyła skupić energię, gotowa do obrony przyjęła niebezpieczną dla oprawcy pozycję chowając pięść w drugą dłoń na wysokości mostka.
– Stój! – krzyknęła.
– Łoooo… spokojnie paniusiu – powiedział niskim głosem ,hamując konia i pojednawczo podnosząc dłoń.– W pokojowych celach.
– Czemu szarżujesz na mnie wtedy? – zapytała ostro nie zmieniając pozy.
Zeskoczył z wielkiego wierzchowca.
– A może tak bez broni? Ja nie mam nic jak widzisz.– rozłożył ręce.
– A może powiesz czemu zawdzięczam tą wątpliwą przyjemność?
– A tak myślałem , że po zmierzchu można tu jakąś miłą czarodziejkę spotkać.
Zmarszczyła niebezpiecznie brwi , w okolicach mostka lekko zadrgało powietrze.
– Dobra ,dobra – uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów – to mój ptak , polujemy .– schylił się po sokoła i jego zdobycz.
– Musiałem tak szybko , bo gotów całego zeżreć – posadził sobie pieżastego napastnika na ramieniu , a zdobycz przywiązał do siodła. – Czy wytłumaczyłem się wystarczająco aby dokończyć tę przemiłą konwersację bez broni?
– Tak .– opuściła ręce.
– To może teraz ja mogę zapytać o powód wizyty na tym uroczym urwisku po zmroku?
Spojrzał przekornie ,opierając się o konia.
– Nie możesz.– gwizdnęła przeciągle , na co kara klacz przygalopowała zza zakrętu. Wskoczyła na siodło, zamaszyście okrywając konia długim płaszczem.
– Bywaj Sokolniku , udanych łowów!
– Bywaj czarodziejko.– powiedział zamyślony patrząc na oddalającą się galopem karą klacz. Dalej rozmyślając dosiadł konia i powoli ruszył w zmrok z krzywodziobym ptakiem kurczowo trzymającym się ramienia.
Parę błędów ortograficznych. Fabuła taka sobie. Zdaje się, że początek romansu czarodziejki z ptasznikiem. Zobaczymy jaki będzie ciąg dalszy.
Podzielam opinię Roberta.
Nie tylko. Sporo tu też fatalnych błędów stylistycznych. Do poprawki.
Okropnie dużo błędów ortograficznych. Poza tym:
> Krążyły wieści , że widziano tam fioletowy blyszczący kamień , który pokazał się spod ziemi po osunięciu skalnej półki.
Pokazał się... i co dalej? Sam sobie poszedł? Przecież ktoś, kto zobaczył szlachetny kamień, zabrałby go sobie. A to "widziano", jakby to jakiś duch był.
> Szukała po urwisku fioletowego blasku , ale po całym dniu już straciła nadzieję. Obeszła wszerz i wzdłuż skarpę i całe wzgórze nawet ale na nic. Szukała fizycznie i mentalnie , próbowała go wyczuć i przywołać - nic. Z urwiska roztaczał się cudowny widok na morze. Daleko, daleko przed nią , powoli rozmywając się w oczach zachodziło pomarańczowe słońce , leniwie zanurzało się w spokojnym atramentowym morzu.
Powtarzasz wyrazy. W poprzednich zdaniach co krok była energia, tutaj mamy szukanie, urwisko i morze - spróbuj nieco wzbogacić swoje słownictwo.
> Spłoszony ptak z furkotem wyleciał z krzaków przyprawiając ją o przyspieszenie akcji serca.
"Akcji serca", hm. Medyczne określenie wrzucone w poetycką narrację wygląda nieco dziwnie. Czemu nie po prostu "o przyspieszone bicie serca"? Albo jeszcze prościej: spłoszony ptak nagle wyleciał z zarośli tak gwałtownie, że jej serce zabiło.
> a na nim wysoki mężczyzna o ciemnawej skórze i czarnych , stojących do góry włosach.
Y-y... stojących do góry?
> Zanim dotarł bliżejzdążyła skupić energię, gotowa do obrony przyjęła niebezpieczną dla oprawcy pozycję chowając pięść w drugą dłoń na wysokości mostka.
Dla oprawcy? Skąd takie mocne słowa, przecież mężczyzna nic jej jeszcze nie zrobił.
> - Czemu szarżujesz na mnie wtedy?
WTEDY? Chyba chodziło Ci o "Czemu tedy na mnie szarżujesz?". Bo wiesz... archaizować to trzeba umieć...
Ogólnie: nie jest źle, tylko uważaj na ortografię i te nieszczęsne powtórzenia.
Romansowe historie mają swoją publiczność. Ale musi być coś zaskakującego. Ode mnie 4 - na dobry początek.
Pozdrawiam.
Podzielam komentarze wyżej :) Jak dla mnie całkiem całkiem, ale takie... wyświechtane. Przynajmniej w moim odczuciu.
Ortografia to mały problem, ją da się wyleczyć choćby Wordem czy Open Oficem. Gorzej jeśli chodzi o logiczne wpadki.
Np. ten fragment, z samego początku:
"Było już późne popołudnie w Ener , po pięknym słonecznym poranku , miała nadzieje że chociaż w dzień przyjęcia będzie ładnie"
Południe miało nadzieję? Ener? Wiem, że chodziło o bohaterkę, ale takie rzeczy odrzucają. Czytelnik zaczyna myśleć "Co autorka miała na myśli?", gdy powinien odbierać tekst.
Zauważyłem jeszcze, że towrzysz piekielnie długie zdania. W takim gąszczu złożeń podrzędnych, nadrzędnych, siakich i owakich bardzo łatwo można zgubić pantofelek, a Ariadna nie rzuci nam nici na ratunek ;)
Dziękuję za wszystkie wypowiedzi , dalej będzie więcej akcji :)