- Opowiadanie: dokato - Winda

Winda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Winda

*

RRRAAAUUU!!! – Obiekt 713 wrzasnął tak przeraźliwie, że obiad podszedł Dariuszowi do gardła. Na rany Chrystusa! Coś niesamowitego… Ten stwór zjadł całego owczarka niemieckiego! Czterdziestokilowe bydle! Właściwie nie można mówić o „jedzeniu". On go połknął – pochłonął w mgnieniu oka.

Dla Dariusza zawsze to był on. Niezależnie od tego co mówili Grabowski i Nowicka. Nie ono, tylko on. Złapał za notes leżący obok panelu sterowania upstrzonego niezliczoną ilością migających diod. Zapisał spostrzeżenia:

Godzina 17.50

Drugie karmienie.

Padlina. Czterdziestokilowy owczarek niemiecki. Całość. Czas konsumpcji ok. dwóch minut.

Zbliżył się do klatki. Świetlówka zamigotała tuż za jego plecami. Zaklął na głos. Musi powiedzieć Grabowskiemu, żeby wreszcie zrobił porządek z tym oświetleniem.

Znajdował się tuż obok Obiektu 713. Jakieś dwa metry od krat leżał na wykładzinie blady stwór. Przypominał zwykłego mężczyznę, jeżeliby nie zwrócić uwagi na jego tułów pokryty łuskami, brak uszu, a poza tym… niewielu mężczyzn po kolacji leży całkiem zapapranych we krwi. Obiekt przewrócił się na drugi bok. Najwyraźniej spał, choć trudno to było określić, gdyż nie miał powiek.

Dariusz z podziwem spoglądał na własne dzieło. Na początku był trochę przerażony ofertą, którą dostał pięć lat temu (Boże, jak ten czas szybko mija!) od ogromnej korporacji branży elektronicznej: BrashQ7. Praktycznie nieograniczone fundusze miał przeznaczyć na coś, do czego dążył przez całe życie -do stworzenia hybrydy. Zagadnieniem tym zajmował się już od studiów doktoranckich. Nie zdawał sobie sprawy, że jego prace teoretyczne ktoś potraktuje serio. Oczywiście, za młodu towarzyszyły mu wizjonerskie koncepcje. Szybko jednak pogodził się z licznymi protestami i etyką zawodową. Aż w końcu nadszedł czas realizacji jego marzeń. Decyzja o przystąpieniu do projektu wcale nie przyszła tak łatwo. Wielu kolegów z pracy próbowało przekonać go, że to co robi jest złe. Nawet środkami prawnymi.

Nie, wcale nie było złe. Może odrobinę szalone. Widział jednak przed sobą perspektywy rozwoju. Mógł sporządzić lekarstwa na tyle uciążliwych chorób. Mógł stworzyć istoty przeznaczone do konkretnych celów. Wszystko dzięki genetyce i ogromnej firmie z gigantycznym budżetem. Co z tego, że podkradał zajęcie Bogu? Gdyby Bóg nie chciał dopuścić do stworzenia Obiektu 713, z pewnością by mu na to nie pozwolił. W końcu jest wszechmocny, nie?

W tym momencie usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się do sektora trzeciego. Odwróciwszy się na pięcie, zebrał wszystkie papiery ze stolika przy klatce, udając, że pilnie je przegląda. W końcu płacili mu za badania, a nie za podziwianie rezultatów.

Nowicka.

– Dobry wieczór, proszę pani – powiedział do tej starej szmaty.

– Witam. Jak Obiekt po pierwszym karmieniu? – zapytała siadając na fotelu, tuż przy drzwiach prowadzących do magazynu.

– To niesamowite. Zjadł zwierzę, wie pani, tego psa, którego wczoraj przywieźli, o masie ciała stanowiącej dwie trzecie jego wagi. W nie więcej niż dwie minuty. Jest bardziej mięsożerny niż się spodziewaliśmy – zażartował.

– To dobrze. Jeszcze tylko test sprawności ruchowej i zabieramy go.

Dariusz się wzdrygnął.

– Mówiłem pani, że nie oddam go do żadnych waszych intryg. Obiekt 713 pozostanie tutaj. Został stworzony jedynie do celów poznawczych. Nie jakiś chorych misji. Powtarzałem wielokrotnie, że nie chcę o tym słyszeć.

Nowicka wstała. Była wysoką kobietą o ostrych rysach twarzy. Miała wyraźnie zarysowane kości policzkowe, szpiczasty nos i trochę za grube, jak na kobietę, brwi. Stanowiła ten typ, który może się podobać, ale jednocześnie wzbudza niepokój. Przynajmniej u takich mężczyzn jak Dariusz. Taka Cruella De Mon, jeżeli wiadomo o co chodzi … Dziś ubrana była w schludny kremowy żakiet, na który założyła biały fartuch. Na nogach miała czarne pantofle, o które nie raz potknął się schodząc przez jej biuro do laboratorium.

– Panie Zabraniak – zaiskrzyło jej w oczach. – nie mam zamiaru tłumaczyć panu oczywistych rzeczy. To nasz projekt, nasze finanse i nasza wola do jakich celów go wykorzystamy. Pana czas pracy pomału się kończy. Nie chcę pana straszyć, ale w tej firmie pozbywamy się niepotrzebnego balastu…

– Pani mi grozi?

– Skądże – odpowiedziała naprędce. Minęła go i udała się w stronę klatki. Przez chwilę obserwował ją, jak patrzy w kierunku Obiektu. Chwilę potem obróciła się i nie patrząc w oczy Dariuszowi rzuciła:

– Zebranie jest jutro o dwunastej. Oczekujemy szczegółowego sprawozdania – i wyszła.

Matko, jak on jej nienawidził. Zupełnie nie rozumiał, o czym miały świadczyć te pogróżki. Usiadł przy komputerze i już miał drukować raporty, kiedy przyszło mu do głowy, że może to zrobić jutro. Najlepiej kwadrans przed zebraniem. Chyba może się trochę spóźnić… He he.

**

Zamknął drzwi taksówki zapominając o odebraniu reszty. Kierowca wołał do niego, ale udał, że nie słyszy. Olbrzymia kropla deszczu spadła z trójkątnego daszku hotelu wprost na kurczowo trzymaną teczkę. Na szczęście wszystkie notatki starannie pochował do folii.

Musiał uciekać. Wyjechać z miasta, a najlepiej z kraju… Nie miał pomysłu gdzie może się udać. Na początku ukryje się u siostry na wsi. Nie będzie mógł za długo zagrzać tam miejsca. Z pewnością szybko odkryją gdzie przebywa. Pieprzona firma. Przeczuwał, że będą z nimi same problemy. Wszyscy go ostrzegali: rodzina, znajomi, współpracownicy, ale nie! Po co żyć w spokoju? Lepiej teraz uciekać przed bandą chorych morderców, z genetycznie zaprogramowaną maszyną do zabijania na czele.

Szklane drzwi uchyliły się przed nim trochę za wolno i zawadził łokciem o ich krawędź. Wpadł do hotelu i o mało się nie przewrócił. Teczka upadła na czerwony dywan. Już miał się po nią schylić, kiedy spostrzegł, że wyręczył go Janek – hotelowy chłopiec na posyłki, którego ostatnimi czasy zdążył polubić.

– Co tak prędko? – zapytał chłopiec z uśmiechem na twarzy. Nie czekając na odpowiedź dodał: – Paskudna pogoda.

– Dokładnie – westchnął Dariusz. – Przepraszam najmocniej, ale się śpieszę. Jeszcze dziś muszę stąd wyjechać.

Twarz Janka nie kryła zdumienia.

– Dopiero co pan się wprowadził… – zaczął chłopiec.

– Nie pytaj – machnął ręką i zabrał mu teczkę.

Udał się w kierunku windy, niespokojnie rozglądając się wokoło. Mordercy mogli być wszędzie. Ciekawe zresztą, czy już wiedzieli w jakim hotelu przebywa. Przełknął ślinę. Wypadki, które ostatnimi czasu mu się zdarzały z całą pewnością były sprawką firmy. Zaczęło się od stacji benzynowej. Kiedy wrócił, z portfelem uboższym o całą stówę, miał odjeżdżać. Zdążył jednak pokonać tylko kilka metrów, kiedy przypomniał sobie, iż zapomniał odebrać fakturę. Pobiegł czym prędzej w kierunku kas. BUM!!! Cholernie potężne bum… Potem kolejne! Na szczęście nie było ofiar śmiertelnych. Kilka osób za to było rannych. Jedna z nich całkiem poważnie. Poparzenie twarzy, czy coś takiego. Mówił mu o tym, ten gruby policjant, który wypytywał go o wrogów, przyjaciół, kochanki, czy żona wie o kochankach…

Mogli być wszędzie. Natrafił wzrokiem na Janka, który udawał, że szuka czegoś w szafkach przy recepcji. Tak naprawdę obserwował Dariusza kątem oka.

Naukowiec zebrał się w sobie i przywołał windę. Przyjechała na całe szczęście niespodziewanie szybko. Przejrzał się w wielkim lustrze zajmującym całą ścianę windy. Miał zmierzwione włosy. Na szczęście jeszcze nie siwe, choć już pewnie niedługo mógł się tym cieszyć. Worki pod oczami wyglądały wręcz zabawnie. Co najważniejsze jednak, potrzebował kontaktu z maszynką do golenia. Bezzwłocznie. Westchnął smutno i nacisnął guzik z numerem sześć.

 

***

Daria trzasnęła drzwiami. Pieprzony dupek. Chciała się odwrócić i pokazać mu język, jednak wiatr powiał zbyt mocno i jej króciutka sukienka zapragnęła latać. Musiała się chronić i niezgrabnie zasłoniła rękami.

„Co za pech…", pomyślała „Teraz ten idiota będzie miał powód do śmiechu".

Jeszcze na dworze złapała się za głowę. Co ona zrobi? Matko, co ona zrobi?

Inna kwestia co zrobi jej szef, matka, ojciec, a najważniejsze Marek. Brat już wiedział. Razem z nim pojechała do szpitala, nie mogąc uwierzyć w wyniki testów. Niestety prawda była wypisana czarno na białym. Po wizycie brat przywiózł ją tutaj, aby mogła spotkać się z Markiem.

Zdarzało jej się od czasu do czasu zaszaleć, ale ta impreza to była absolutna przesada. Pamiętała dokładnie harce do białego rana. Francuskie wino, potem polska wódka, potem kilka upadków, potem już leżała w łóżku. Nawet nie pamiętała, czy było jej z nim dobrze. Spojrzała jeszcze raz na nazwę hotelu.

„Tutaj mieszka…", stwierdziła i zaraz zawahała się. Jej umysł nie chciał dopuścić tej myśli. „Tutaj mieszka ojciec jej dziecka."

 

****

Przemek włożył ręce do kieszeni. Co za beznadziejna pogoda… Nienawidził tej ponurej polskiej jesieni. Szarość nieba, drzew, ulic i życia. Aż chciało się wziąć pistolet i strzelić sobie w łeb. I tak co roku. Czuł się jak w środku słoika do którego ktoś nasrał, dolał wody i rozmieszał.

Kilka kropel deszczu spadło, z wysokiego dębu który mijał i wpadło mu za kołnierz.

– Szlag by to! – wrzasnął przestraszony. Rozejrzał się wokół. Jakiś stary dziadek, z psem na smyczy spojrzał na niego z ukosa. „Kit z nim", pomyślał i ruszył przed siebie. Miał poważniejsze problemy.

Problemy zawodowe. Tak o nich mówił swojej żonie, Beacie. Biedaczka nie wiedziała nic o pracy swojego męża. Nic! Po pięciu latach małżeństwa. W sumie nie raz chciał jej wszystko powiedzieć, o drugiej stronie osobowości. Doszedł jednak do wniosku, że nie zrozumiałaby. Sięgnął wstecz pamięcią. Beatkę poznał na pewnej imprezie, u matki. Imieniny, czy urodziny. Nie ważne. Ważne było to, że matka zaprosiła na uroczystość całą wieś, w której kupił jej willę kilka lat temu. Jedną z uczestniczek była właśnie Beata. Skromna dziewczyna w okularach, ze spiętymi włosami. Zupełnie nie przypominała tych lalek w lateksowych wdziankach, wokół których obracał się w „pracy". Matce zależało, aby poznał Beatkę bliżej. Jemu nie zależało na niczym. Rok później pobrali się. Ona go kochała i nie zadawała wielu pytań. On potrzebował obiadu na stole i nie miał zamiaru odpowiadać.

Kichnął donośnie. Po chwili jeszcze raz. Pociągnął nosem. Choroba nie wybiera. Niedługo będzie leżał pod pierzyną z termometrem wetkniętym w dupę i oglądał kreskówki telewizji. Najpierw jednak musiał załatwić sprawę z Gołdapu.

„Cholerne polskie psy!", pomyślał „Będzie trzeba dać im porządnie w łapę".

Za chwilę zadzwoni do Pięknego i powie mu, żeby się z nimi dogadał. Niedługo potem przeleje pieniądze na konto. Tak myślał, żeby nie zatrudniać do roboty tego ruska, Iwana. Kretyn upił się przed samą granicą i psy zabrały go na komisariat. Najgorsze było jednak to, że sprawdzili ładunek ciężarówki i znaleźli cały towar. Co do grama.

Wszedł do hotelu i zatopił się w strumieniu przyjemnego ciepła. Spojrzał w kierunku recepcji. Ten młody gnój, który tutaj pracował, grzebał coś przy szafkach zamiast zapytać się, czy podać herbatę. Odwrócił się w kierunku wind. Właśnie jedna się zamykała. Pobiegł tam szybko.

Najwyżej po herbatę zadzwoni z pokoju.

 

*****

Drzwi windy właśnie się zamykały, kiedy przecisnęła się przez nie drobna brunetka. Dariusz zmierzył ją niespokojnie wzrokiem. Mogła przecież należeć do spisku. Nie wyglądała jednak na szpiega, a już zupełnie nie na morderczynię. Miała długie kruczoczarne włosy, wyrazisty makijaż i małe usta. Przypominała trochę jedną z francuskich modelek, którą widział ostatnio na rozkładówce Elle. Miała bowiem długie nogi, była szczupła jak wieszak, lecz mimo wszystko trochę za niska.

Kiedy upewnił się, że z nową pasażerką będzie miał spokój, do windy wbiegł w ostatniej chwili mężczyzna. Ten natomiast wyglądał bardzo nieprzyjemnie. Co do stroju nie można się było przyczepić. Wyglądał dość nonszalancko, ale w umiarkowanych proporcjach. Na twarzy miał długą bliznę przecinającą lewą brew i ciągnącą się aż do kącika nosa.

Kobieta stała wpatrzona przed siebie. Najwyraźniej też jechała na szóste. Natomiast mężczyzna rozejrzał się po obecnych i wcisnął ósemkę.

Już nikt nie zechciał im towarzyszyć. Winda ruszyła.

„Całkiem, zresztą dobrze", pomyślał. Może trochę przesadzał, lecz teraz naprawdę wolałby być sam. O ile kobieta wyglądała przyjaźnie, mężczyzna w windzie wzbudzał w nim obawy. W dzieciństwie uczono go i w domu, i w szkole, aby nie oceniać ludzi po wyglądzie. Życie dawało zupełnie inne rady. Cechy fizyczne bardzo, ale to bardzo często odzwierciedlały się w charakterze. Zdarzały się wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę.

Głośnik znajdujący się tuż nad jego głową zacharczał. Następnie wydobyły się z niego nuty cichej muzyki country. Facet obok uśmiechnął się. Widocznie znał tę melodię, albo do czegoś się szykował. Dariusz skulił się w kącie i przycisnął teczkę do piersi.

Mężczyzna zaczął kiwać się do przodu i do tyłu w rytm muzyki.

Trzecie piętro.

„Boże!", prawie krzyknął. Kobieta zaczęła grzebać w torebce. Być może szukała pistoletu. „Uspokój się palancie", zganił się w myślach. Nie mógł jednak wytrzymać. Obawa przed śmiercią była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Chyba stanie się niedługo kompletnie odizolowany od społeczeństwa. Musiał wyjechać z kraju; i to szybko!

Tymczasem towarzyszka znalazła pewien tajemniczy artefakt, którego działanie znają tylko kobiety. Odetchnął z ulgą. Postukała w niego jakimś patyczkiem, niczym różdżką, a następnie nałożyła nim, coś zielonego na oczy przed lustrem. Musiał przyznać, że zabieg okazał się skuteczny. Zieleń pasowała do jej szalu i rozpromieniła twarz.

Czwarte piętro. Winda się zatrzymała.

Na korytarzu ozdobionym obrazami Claude Moneta nie było nikogo. Ostatnio coraz gorzej było u niego ze wzrokiem, ale wyraźnie rozpoznawał słynny „mostek" i lilie. Już miał coś bąknąć, o wychowaniu współczesnej młodzieży, strojącej sobie niepoprawne żarty z ciężko pracujących ludzi, lecz zrezygnował. Nikt z towarzyszy nie był szczególnie zainteresowany dziwnym zjawiskiem.

Po chwili drzwi windy znowu się zamknęły i ruszyli dalej.

Następne co widział to… nic. Ciemność.

Winda gwałtownie się zatrzymała.

Piskliwy krzyk kobiety.

On, albo facet obok krzyknął:

– Kurwa, co jest?!

I stała się światłość…

 

******

Żołądek skurczył jej się do wielkość pistacji. Zasłoniła ręką usta tłumiąc krzyk. Nogi ugięły się wbrew woli, ale zaraz potem przypomniała sobie porady terapeuty. Chlast stresowi w pysk, czyli trzy głębokie oddechy. Nie chciała wyjść na idiotkę i zrobiła to po cichu.

Nagły błysk światła sprawił, że musiała zmrużyć oczy.

Dwaj faceci przestępowali niespokojnie z nogi na nogę. Ciekawe czy też mieli takiego pietra, czy tylko się śpieszyli. Poczuła kłucie w okolicach serca. Postanowiła kontynuować terapię. Chlast stresowi w pysk. Pomyśl o domu. Spokój. Pomyśl co zrobisz jak wyjdziesz z opresji. Spokój. „Będę musiała powiedzieć Markowi, że zaszłam w ciążę". Znowu kłucie w sercu. Spokój. Nic. „Spokój! Kurwa! Dwie stówy za wizytę, więc spokój".

– Panowie, co robimy? – wyjąkała, uciszając myśli.

– Czekamy – powiedział facet z teczką. – Zaraz na pewno ruszy. Widziała pani, że była burza. Być może mieli niegroźną awarię.

– A może groźną? – warknął drugi. – I jesteśmy tu udupieni na amen.

– Być może… – odparł Pan Teczka. – W takim razie zadzwonię na recepcję i zapytam co się stało.

Wyciągnął komórkę.

– Padła mi bateria. Może państwo…

– Ja – powiedziała i zaczęła pośpiesznie grzebać w torebce. – Ja mam.

Szybszy był jednak ten przystojny ponurak z blizną.

– Szlag by to! Nie mam zasięgu – stwierdził zdenerwowany.

Poprawiła okulary na nosie i wyciągnęła swój telefon. Miała zasięg.

– Spokojnie. Już dzwonię – powiedziała.

Pik. Pik. Pik. Pik.

– Nie odbierają? – zapytał facet z teczką.

Kiwnęła twierdząco głową.

– Kurwa.

– No.

Stali przez chwilę w ciszy.

– Ale nie odbierają, czy nie ma sygnału? – upewniał się Pan Teczka.

– Nie odbierają – odparła.

– To niech pani spróbuje jeszcze raz.

Zadzwoniła.

Niestety bez skutku.

 

*******

Siedział z nogami założonymi jedna na drugą. Pół godziny temu stwierdzili, że nie ma sensu stać. Czekali dalej. Już nawet nie na otwarcie windy. Zwykły odzew z recepcji…

Brunetka chciała zadzwonić do swojego chłopaka, czy tam męża, który miał apartament tu, w hotelu. Niestety palant miał wyłączoną komórkę. Z minuty na minutę było coraz gorzej. Ten kretyn z teczką zaczynał go pomału wkurwiać. Trzymał ją kurczowo, niczym uliczna prostytutka stówę. Ciekawe, co tam miał. Może nagie fotki z żoną. Może nagie fotki szefa z dziwką.

Nudy. Mogliby chociaż z powrotem puścić muzykę.

Musiał przyznać, że na początku, kiedy zgasły światła trochę się przestraszył. Później, kiedy pierwsze emocje opadły był bardziej zdenerwowany. Nie uśmiechało mu się siedzieć tutaj z jakimś starym prykiem i wygłodzoną szmatą.

Wygłodzona szmata nie była zresztą taka zła. Miała może trochę za mały biust. Dobra. Cholernie mały biust. Z twarzy i figury prezentowała się jednak okazale. Beatę zdradził nie raz. Gdyby tak policzyć to wychodziłoby, że… dwa razy. Pierwszy raz z tą dziennikarką, która miała napisać artykuł o jego hurtowni i wspaniałomyślności, z jaką daje pracę wielu ludziom. Rzucił sukę po dwóch miesiącach. Pod koniec ich znajomości wymyśliła sobie, że to ona będzie wybierać kiedy ma ochotę na nocne igraszki. Nie pamiętał, czy zostawił ją w spokoju, czy kazał ją zabić. Chyba, że do piachu poszła ta druga, znajoma Brodacza. Z nią związał się na dłużej. Poszło o jakąś głupią sprawę i ją zostawił. Właściwie Beata też nie była taka zła. Czasem może zbyt melancholijna i spokojna. Nierzadko umiała jednak dobrze się zabawić. Wiadomo, że błądzić jest rzeczą ludzką. Może Beata też miała kogoś na boku…

W tym momencie włączył się głośnik.

Zamiast muzyki słyszeli jednak przeraźliwe piski i trzaski.

Nie mógł wytrzymać. Pozostała dwójka też nie, ale tylko patrzyli po sobie tępym wzrokiem.

„Matko co za hałas".

Wstał i pięścią usunął źródło pisku.

 

********

Śmierć zbliżała się wielkimi krokami. Czaiła się w oczach brunetki, która niewinnie poprawiała makijaż. Ukrywała się w oczach tego gbura, który przed chwilą rozwalił głośnik. Śmierć machała do niego, z krwistoczerwonym uśmiechem, przyklejonym do jej białego oblicza. Jej oczy promieniały niezrozumiałym pożądaniem. „Niedługo będziesz mój, kotku. Mój. Mój", szeptała. Wtem zdjęła kaptur z głowy. Od łysej czaszki odbiło się światło i musiał przymrużyć oczy. „Cholera", dostrzegł coś na jej obliczu. Nie miała uszu. Nie miał. To był on. Obiekt 713.

Z trudem powstrzymał się, aby nie krzyknąć. Nagle wzdrygnął się. Poczuł kłucie w brzuchu. Czuł, że zaraz popuści. „Matko, nie! Nie upokarzaj mnie już bardziej", błagał.

Ból powoli opadał. Pojawił się tak szybko, ale zniknąć w tym tempie nie zamierzał. Podniósł głowę. Bliznowaty wpatrywał się w niego. Brunetka nadal grzebała w torebce.

Oni go zabiją. Czuł to w każdej komórce swojego ciała. To wrażenie, niczym tłok kotłowało mu przerażające wizje. Ukatrupią go. On będzie odcinał głowę, a ona stopy. Centymetr po centymetrze, posypując solą. Krew. Hektolitry krwi zaczęły wlewać się do windy. Współpasażerowie ujawnili swoje ukryte oblicze. Zamienili się w monstra. Łypali na niego spode łba. Poczuli zapach potrawy. Stanowił dla nich smakowity kąsek. Nie da się bez walki! Ukatrupi bestie.

Po windzie zaczęły latać duchy. Mamrotały coś pod nosem. W końcu szmer stał się tak głośny, że zabolały go uszy. Złapał się za głowę. Niewiele to pomogło. A duchy z coraz większym natężeniem wypowiadały niezrozumiałe słowa. Może to ofiary Obiektu 713 nawołują do stwórcy maszkary, w ramach zemsty. Słyszał szlochy, płacze… Nie mógł wytrzymać. Czuł, że zaraz pęknie mu głowa.

Czas konsumpcji ok. dwóch minut.

Potwory zaprezentowały przed nim bogate uzębienie. Wkrótce będą, z pomiędzy tych zębów, wydłubywać jego szczątki.

…pozbywamy się zbędnego balastu…

Kiedy jedna z bestii miała zaatakować, wrócił mu trzeźwy umysł. Potwór podniósł się do góry i co dziwne zmierzał w kierunku drugiego zwyrodnialca. Jednak w tym samym momencie zza poły marynarki wyłonił się pistolet. Szybkim ruchem ręki złapał za broń i wycelował w oprawców.

„I kto ma teraz, kurwa przewagę, kto?"

 

*********

Serce waliło jej w piersi, z siłą Mike'a Tysona. Wiedziała, że Pan Teczka jest pomyleńcem, ale żeby aż do tego stopnia? Przed chwilą, takzirytował Bliznowatego, że ten chciał się od pieprzeńca odsunąć. W tym momencie Teczka zabrał mu pistolet. Celował w nich, z opętaniem wymalowanym na twarzy.

To było silniejsze od niej. Zaczęła piszczeć.

Bliznowaty otoczył ją silnym ramieniem.

– Nie zabijecie mnie!!! Kurwa! Kto jest teraz panem? Kto jest panem? Na kolanach powiedzieć kto jest panem! – wrzeszczał Teczka. Po chwili odpowiedział sobie sam: – Ja, kurwa jestem! Zaraz będziecie… tego… własną krwią…

Nie było jej wcale do śmiechu. To najgorszy dzień w jej życiu. Najpierw dowiedziała się o niechcianej ciąży, potem zatrzasnęła w windzie, a teraz jakiś opętaniec chce ją zabić.

– Niech pan się uspoko… – zaczął Bliznowaty. Nie zdążył jednak skończyć.

PUF!

– Aaaa!!! Ty fiucie. Postrzeliłeś mnie.

Z uda jedynego normalnego mężczyzny w tej windzie trysnęła krew. Była na lustrze, drzwiach, na jego białej marynarce. Ponownie krzyknęła.

– Siedź cicho, ty dziwko! – wrzasnął Teczka.

Bliznowaty osunął się po ścianie. Chciała się do niego przytulić, pocieszyć, ale…

– Pod drzwi, szmato.

Napastnik stanął okrakiem nad postrzeloną ofiarą:

– Teraz wiesz jak to jest, nie? Chciałeś żebym ja tak cierpiał? Gadaj!

– Nie wiem o czym mówisz człowieku. Coś sobie ubzdu…

– Gadaj!

– Co?

– Chcesz jeszcze jedną kulkę? – potrząsnął bronią.

– Dobra! Nie! Nie chciałem, żeby pan tak cierpiał.

Teczka był zdezorientowany. Nie oczekiwał takiej odpowiedzi. Widać było, że nie wie co robić. Mogła, w sumie, rzucić się teraz na niego. Jednakże strach sparaliżował jej ciało od stóp po czubek głowy. Mogła tylko płakać i modlić się.

Nagle usłyszeli donośny brzdęk. Z pewnością pochodził z góry i wszyscy podnieśli głowy. Być może ktoś chodził po kabinie windy. Ratunek? Czyżby?

– Obiekt? Czy to ty?! – wrzasnął Teczka.

Nie usłyszał odpowiedzi.

Bliznowaty chciał wykorzystać chwilę nieuwagi i rzucił się rozpaczliwie w kierunku pistoletu spoczywającego w ręce szaleńca. Ten jednak był szybszy. Odsunął się i strzelił mu prosto w głowę. Pocisk trafił przy tym w lustro tworząc charakterystyczną pajęczynkę. Krew roztrysnęła się po całej windzie.

Zakryła usta dłonią. Już nie płakała. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Wtem ton głosu szaleńca zmienił się. Pochylił się nad nią.

– Niech mi pani uwierzy. Tu jest on… Lepiej dla nas jeśli umrzemy od kul.

Chciała mu odpowiedzieć, że ona już w nic nie wierzy, ale nie zdążyła. W tym samym momencie Pan Teczka strzelił sobie w głowę. Pistolet upadł wprost koło jej lewego pantofelka, który niesfornie zsunął się ze stopy. Nawet nie zauważyła kiedy.

Poczuła się bardzo samotna. Po takiej tragedii została sama. Wybuchnęła donośnym płaczem. Miała ochotę przytulić się do ciepłego ciała mężczyzny. Lub mamy. Tak. Nawet bardziej do mamy…

Nie wiedziała co robić. Nie mogła za wiele. Była zatrzaśnięta w tej windzie z dwoma trupami.

I właśnie w tej chwili otwór wentylacyjny windy otworzył się…

Koniec

Komentarze

Wielka firma wykłada wielkie pieniądze na bliżej nie sprecyzowane eksperymenty genetyczne, bo ma w tym nieujawniony cel. OK. Ale: dlaczego ta wielka, bogata firma zatrudnia durniów, oznajmiających wprost eksperymentatorowi, że stał się zbędny, pozwalających mu uciec z dokumentami? Przypuszczam, że wielka i bogata firma umiałaby zadbać o swoje interesy...
Jest oczywiste, że bez ucieczki bohatera i tego stwora nie byłoby dobrych i mocnych scen w windzie, ale przydałoby się usunąć wspomnianą wyżej niedoróbkę, rozegrać to inaczej.
Przydałoby się tez usunąć takie potknięcia, jak >> Jednakże strach sparaliżował jej ciało od stóp po czubek głowy. << Strach może sparaliżować umysł, odebrać zdolność myślenia, może sparaliżować ciało, unieruchomić --- ale można to ładniej i zgrabniej napisać. Jej ciało od stóp po czubek głowy. Nadmiarowo, bardzo...

To nie moja ocena, dla jasności. Nie wystawiam ocen.

Coś się tu kroi. Opowiadanie domaga się jednak poprawek. Ode mnie 4.
Pozdrawiam.

Opowiadanie dobre już chociażby dlatego, że temat dość nowatorski, eksperymenty genetyczne, chimery to jest to co lubię! Jednak muszę zgodzić się z AdamemKB jest kilka rzeczy, które są nieco sztuczne.

Po pierwsze postać samego doktora, dlaczego skoro za młodu kierowały nimi szlachetne pobudki nagle skończył jako twórca okropnego, człowiekopodobnego potworka, czy od początku właśnie takie było jego założenie? Trochę zabrakło w tym wszystkim spójności. To samo tyczy się kwestii potężnej firmy, dlaczego od razu na wejściu ktoś informuje doktora, że wkrótce zginie? Można byłoby tego uniknąć i przedstawić doktora jako już przerażonego, podejrzewającego, że firma chce z nim skończyć. Ten wątek wyszedł Ci trochę nieporadnie.

Najbardziej udane sceny oczywiście w windzie, spektakularne, krwawe i skupiające uwagę czytelnika. A to chyba najważniejsze. Ogólnie dla mnie bardzo obiecująco.

Podejrzewam, że będzie ciąg dalszy, dlatego czekam na kolejną część:)

Otwarła się klapa wentylacyjna? No to CDNastąpić powinien.

Wyczuwam ironię w twojej wypowiedzi AdamieKB...

Dlaczego ironia? Dlatego, że strzelba, w pierwszym akcie wisząca na ścianie, musi wystrzelić w akcie najdalej ostatnim? Po prostu otwarcie tej klapy w oczywisty i naturalny sposób domaga się dalszego ciągu. Albo domknięcia opowiadania trzema, czterema konkretnie zamykającymi słowami. Oczywiście można kwestię pozostawić otwartą, ale, przyznaję, nie przepadam za takimi zakończeniami, gdy autor zdążył narobić apetytu.

Podejrzewam, że będzie ciąg dalszy, dlatego czekam na kolejną część:)

Wyraziłam jedynie nadzieję na przeczytanie dalszej części, a moje wahanie co do tego czy ją kiedyż ujrzę czy nie wypłynęło z przeświadczenia, że autorzy często coś zaczynają i nie kończą, planują większy tekst, ale potem z jakiś przyczyn rezygnują.

Niestety nie będzie ciągu dalszego. Zakończenie miało zostać otwarte. Dzięki za wpisy!

Nowa Fantastyka