Książka

| KOPIUJ

Recenzja redakcyjna:

Wojciech Chmielarz

Ciągle świeże

{
"Uniwersum Metro 2033" trzyma poziom.
Potwierdza to najnowsza wydana w Polsce powieść z cyklu.

„Do światła” Andrieja Diakowa to powieść z cyklu „Uniwersum Metro 2033”. Podobnie jak w przypadku wydanego niedawno „Pitra”, jej akcja dzieje się w Sankt Petersburgu. Tym razem jednak, zamiast wędrować po metrze, razem ze stalkerami wyruszymy w niebezpieczną wędrówkę po powierzchni, do Kronsztadu.

„Do światła” nie odbiega jakością od reszty tomów serii. Trzyma poziom, a nawet zdaje się być lepsza niż „Metro 2034”, które też przecież nie jest złą książką. To solidna, awanturniczo-sensacyjna, postapokaliptyczna opowieść, mocna i brutalna lektura, okraszona kilkoma zwrotami akcji i ciekawą puentą. Na upartego można by się w niej doszukać również głębszego przesłania.

W zainicjowanym przez Dymitra Glukhovsky’ego „Uniwersum Metro 2033” zaskakuje to, że autorzy wykorzystują dobrze znane od lat motywy: zniszczone po apokalipsie miasta, walczące o przeżycie resztki ludzkości, kurczące się w zastraszającym tempie zasoby, śmiertelnie groźnie mutanty i szalejące promieniowanie. Do tego, zgodnie z zasadami rządzącymi serią, Diakow nie zmienił nic w Petersburgu wykreowanym przez Szymuna Wroczka w „Pitrze”. Ciągle największą nadzieją ocalonych jest Alians, a największym zagrożeniem tajemnicze Imperium Wegan. A jednak „Do światła” pozostaje powieścią świeżą. Niby to wszystko widzieliśmy, czytaliśmy, znamy, a jednak ciągle to coś nowego, przyjemnie innego. Rosyjska perspektywa, jak się okazuje, czyni cuda.

Fani serii po „Do światła” mogą sięgać śmiało. Jest tam wszystko to, za co polubili „Uniwersum Metro 2033”. Pozostali niech się nie zrażają stereotypowym zawiązaniem akcji i lekko schematyczną fabułą i dadzą się porwać postapokaliptycznej, wschodniej grozie. W kategorii fantastyki rozrywkowej trudno znaleźć coś lepszego.

Nowa Fantastyka