– Pomóżcie. – Naga dziewczyna wyjęczała tylko jedno słowo, widząc wyrostków, którzy mieli może ze trzy lata mniej.
Spojrzeli na nią z nieukrywaną pogardą, bez słowa zdjęli sukmany, i stojąc zaczęli karmić się jej strachem.
– Błagam, pomóżcie mi – szepnęła widząc, że najodważniejszy ruszył w jej kierunku.
– Zamknij rzyć czarownico. – Tamten ją spoliczkował, zakneblował ręką usta i wszedł, nie pytając o zgodę.
– Glll… All… Bllr… – Zaczęła się rzucać, ale przestała, gdyż ją podduszał. Była ledwo żywa. Czuła straszliwy ból i jego smród, po dłuższej chwili doszło do tego przyjemne gorąco, które rozlało się w środku.
– Kurwa. No nie wierzę. Podoba się jej. – Chłopak odsunął się z odrazą, strzelił ją pięścią w twarz i odszedł, zostawiając na łasce kompanów.
Zabolało fizycznie i psychicznie, ale nie mogła nic zrobić, gdyż leżała związana na ofiarnym krzyżu w słonecznej enklawie otoczonej tym lasem, gdzie najbardziej pradawne drzewa szumią. Nie było nikogo, kto by mógł pospieszyć jej z pomocą. Nikt nie zachodził do tej okolicy, nawet dzieci nie bawiły na łąkach obok i wianków nie plotły ani w strumieniach nie kąpały.
Wyrostki w końcu się znudziły i poszły precz, a ona zaczęła łkać.
***
Osłabiona głodem przespała całą noc, zaś obudziło ją dopiero światło dnia o poranku.
Jak tu pięknie.
Wydawało się jej, że pomiędzy drzewami stoi ukochany dziadek Tadek, którego ledwo pamiętała z dzieciństwa.
Już wkrótce dziadunia, już wkrótce.
Jedno oko miała spuchnięte, drugim dostrzegała więcej szczegółów, tak jakby jej wzrok się wyostrzył. Była bez sił, żeby powiedzieć choć słowo. Nic ją nie bolało na dole, i choć nie czuła rąk ani nóg, to przepełniał ją nieznany wcześniej rodzaj szczęścia.
To dla was, matko i ojcze, i dla ciebie Prymka, i dla ciebie Peta. Nie mam wam tego za złe.
***
Czwartego dnia padało. Nie wiedziała z początku, czy to złudzenie czy nie, ale chłód i wilgoć na skórze spowodowały, że choć trochę odżyła.
Odruchowo z dziewczęcą wprawą łapczywie łapała to, co skapywało do ust, i cieszyła z niespodziewanego daru niebios.
Całkiem straciła nadzieję, że przyjdzie ktoś z wioski, albo że uwolni ją zabłąkany wędrowiec, książę z bajki czy dobry duch lasu.
Jak przez mgłę pamiętała, jak mocno płakała matka, gdy przyszła z kubkiem i powiedziała:
– Nie martw się curuś, będziesz nieśmiertelna.
Od dawna czuła, że to może być jej obowiązek. Wioska podupadała, i bogowie domagali się ofiary, a ona była przecież najmłodszą dziewicą i tak naprawdę jedyną nadzieją umierającej okolicy.
– Mame, ale co ja mam robić?
– Nic kochanie. Wypij tylko to. – Matka wzięła ją za rękę, posadziła na łóżku, przyłożyła kubek do ust i zmusiła, żeby wypiła gorzki płyn.
– Mame, mame. – Zaczęła się krztusić, próbując wszystko zwrócić.
– Nic nie mów kochanie. – Matka przytrzymała ją brutalnie i równocześnie przytuliła, a gorzałka zaczęła szybko działać i otumaniła na tyle, że bez krzyku dała się zaprowadzić na ofiarną polanę.
Nic nie mówiła, gdy wiązali ją do krzyża, tylko głupio śmiała i patrzyła, że matka cały czas płakała, gdy ojciec ją tulił.
– Nie buczcie – powiedział na odchodne najważniejszym kobietom w swoim życiu.
Wtedy widziała ich po raz ostatni. Nie wiedziała, że mężczyzna dzień potem zabił żonę, a sam podpalił dom i rzucił się w płomienie.
***
Nitki pojawiły się po tygodniu. Las w końcu przyszedł po swoje, zgodnie z odwiecznym kręgiem życia.
– Dziadumiła! – szumiały drzewa.
– Dziadumiła! – słyszała w klekocie boćków.
– Dziadumiła! Miła! Miła! – Miała wrażenie, że wtóruje im echo.
Przyroda ją uspokajała, chociaż nie musiała, gdyż ona pogodziła się ze swoim losem.
Nie mogła nic zrobić, gdy pająki wchodziły do uszu i nosa, gdy oplatały jędrne piersi, tuliły brzemienne łono i zamykały wzrok w bezkresnej głębinie czerni. One tkały swoją sieć, a ona trwała w coraz większej jedności z przyrodą.
Nie czuła nawet okropnego głodu, który prześladował ją przez pierwsze dni
Przepełniała ją miłość do tej ziemi.
Tysiące lat później
– Witajcie w nowym domu! – Siedzący za niewielkim stołem gospodarz domu uśmiechnął się promiennie do dziesięciu rodzin przydzielonych do blokhauzu, który znajdował się pod jego nadzorem. – Ja nazywam się Maggie, zupełnie jak słynna zupa. – Zaśmiał się, jakby opowiedział dobry dowcip. – Teraz powiem wam, gdzie zamieszkacie. Będę wszystkich po kolei wyczytywał. Państwo Kowalscy.
Ludzie stłoczeni na chodniku przed budynkiem spojrzeli po sobie i spokojnie przepuścili blondynkę z dużym brzuchem, która podeszła z opuszczoną głową i oznajmiła cichym zbolałym głosem:
– Sama jestem, odkąd mąż zginął.
– Przykro mi. Proszę tu podpisać. – Pan Maggie odezwał się równie cicho, podając jej długopis i klucz, a jego słowa zagłuszyły oklaski ze strony wszystkich zgromadzonych.
– Państwo Szopenhauer.
Dwoje staruszków ochoczo potruchtało do stołu niczym para młodych źrebaków, a klucz został oczywiście przekazany kobiecie.
– Państwo Kawka.
Uśmiechnąłem się, delikatnie wziąłem Helen pod ramię, i podeszliśmy, a ja poczułem, że się rumienię.
Zupełnie jak uczniak. – Skarciłem się w myślach patrząc na nowych sąsiadów, chwilę potem zaś o tym zapomniałem, gdyż trzymałem upragniony klucz do naszego nowego M–4.
Kilka kolejnych minut minęło niewiadomo kiedy. Myślałem tylko o przyszłości i było mi obojętne, z kim będziemy mieszkać. Na resztę prezentacji pana zupy nie zwracałem w ogóle uwagi, zauważając tylko, że była tam mowa o wynoszeniu śmieci, braku ciszy nocnej i położeniu najbliższego szpitala.
– A teraz zapraszam na górę. Moi pomocnicy służą wszelką pomocą. – Pan Maggie pokazał ręką na dwóch młodych chłopaków, którzy skłonili się w pas.
To sen – pomyślałem czując, że nasze życie w końcu zmienia się na korzyść.
– Zapraszam państwa z pierwszego i drugiego piętra. – Moi nowi sąsiedzi przedostali się do windy, a ja objąłem swoją ukochaną i przytuliłem ją tak mocno, jak to tylko możliwe.
– Państwo z trzeciego i czwartego – usłyszeliśmy po chwili, a po kolejnej minucie przyszła nasza kolej. – A teraz piąte i szóste piętro.
Wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy na górę, gdzie przekręciłem klucz w zamku mieszkania numer sześćdziesiąt jeden i otworzyłem drzwi, a potem gwałtownie złapałem i przeniosłem Helenę przez próg.
– Iiii – zapiszczała zaskoczona i dodała z kocim westchnieniem, gdy stękając stawiałem ją na ziemi. – Ko–chaanie. Ostatni raz robiłeś to trzydzieści siedem dni po ślubie. Jestem z ciebie taka dumna.
– Macie państwo trzydzieści dni na reklamację. – Towarzyszący nam chłopak udał, że nie widzi naszych czułości, i zaczął prezentację, pokazując po kolei pomieszczenia i sprzęty. – Tutaj jest łazienka, tutaj kuchnia, a tu balkon. Mają państwo dużą wannę, lodówkę, kuchenkę elektryczną, można też założyć zmywarkę.
– Kochanie, zobacz jak tu pięknie. – Moja kobieta spojrzała z zachwytem na widok za oknem, świeże meble i doskonale zaopatrzone królestwo do przygotowywania potraw wszelakich i dogadzania najbardziej wysublimowanym gustom kulinarnym.
To była jej działka, ja z kolei od razu zauważyłem łoże na dwoje osób, kanapę, stolik z leżącym na nim dosyć nowoczesnym laptopem, szafę, stół i krzesła.
Jest wszystko – zauważyłem oceniając, że ciężko znaleźć tu jakiekolwiek braki.
Mieszkanie miało jeden ogromny pokój, oddzielne pomieszczenia do gotowania i toaletę, jak również bardzo praktyczne miejsce do siedzenia na dworze.
Nic dodać, nic ująć.
– To nie wszystko. Mają jeszcze państwo schowek, wystarczy zjechać na najniższy poziom. Czy mogę poprosić o pokwitowanie, że odebrał pan klucz? – Chłopak podsunął mi papier, który dokładnie przeczytałem i podpisałem. – Gdyby trzeba było, to tu jest mój natel. – Podał mi wizytówkę.
– Dziękuję.
– Czy mają państwo jakieś pytania? Chcą państwo obejrzeć schowek?
– Nie, dziękujemy.
– Życzę miłego dnia. – Zaczął się kierować do wyjścia.
– Dziękujemy, nawzajem. – Wypuściłem go i włożyłem klucz do zamka od środka.
– Jezu, jak się cieszę. – Helena złapała się za brzuch i usiadła na brzegu łóżka.
Usiadłem obok niej, i objąłem ją delikatnie mówiąc:
– To nasza życiowa szansa. Obejrzyjmy teraz wszystko, co tu jest. Potem pójdziemy do sklepu i zrobimy zakupy.
– Dobrze. – Helena odpowiedziała cicho.
***
Nasze nowe mieszkanie było połączone z doskonale zaopatrzonym centrum handlowym. Zeszliśmy tam z Heleną i stanęliśmy jak wryci, patrząc na półki wprost uginające się od towarów.
– Biedra to to nie jest – mruknąłem.
– Nie wybrzydzaj. – Żona dała mi kuksańca i zabrała do tłumaczenia składów produktów.
Obeszliśmy sklep, a potem wróciliśmy do wejścia. Straciłem zainteresowanie. Stałem oparty o koszyk sklepowy i bawiłem się telefonem, a moja żona właśnie wybierała jakieś warzywa trzy metry dalej, gdy nagle usłyszałem, jak jakiś starszy jegomość do mnie mówi:
– Dzień dobry.
– Pan do mnie mówił? – Spojrzałem na niego pytająco, na co dodał:
– Tak. Mieszkam obok, tylko nie było mnie na prezentacji. Stefan. – Podał prawicę.
– A to witam szanownego sąsiada. – Uścisnąłem ją po męsku. – Marian.
– A pan zdaje się był w wojsku. – Uśmiechnął się. – Wiem, bo pracuję w nadzorze krajsu.
– Stare czasy. Służyłem przy kampanii marcowej w dwudziestym pierwszym.
– Korona plus?
– Dokładnie.
– Może wpadniecie na obiad w niedzielę?
– Zapytam się mojej lepszej połówki. – Uśmiechnąłem się znacząco, wskazując ją ręką. – O, już idzie.
– Doskonale.
Helena podeszła, a ja objąłem ją w pasie:
– Kochanie, pan mieszka obok i zaprasza nas w niedzielę na obiadek. Czy to nie wspaniałe?
– Przyjdziemy, na bank przyjdziemy. – Moja wspaniała kobieta podała mu z uśmiechem rękę, a ja widziałem, że już pewnie próbuje wymyśleć, co upichci.
***
Obiad był zaiste pyszny – my przynieśliśmy domową napoleonkę i sałatkę, zaś gospodarze, bo jak się okazało Stefan nie był sam, przygotowali porządne wiener–schnitzle z ziemniakami.
Rozmawialiśmy o Polsce, którą musieliśmy opuścić. Wspominaliśmy niewydolność NFZ, pazerność ZUS i ostatni projekt ostatniego rządu w kraju o jakże adekwatnej nazwie „Husaria”.
Tematy się skończyły, i w końcu obecna przyjaciółka szanownego gospodarza zaproponowała:
– To my sobie pójdziemy na lampkę wina.
Kobiety wstały i zajęły się sobą, a my usiedliśmy na kanapie.
– Baby niech sobie plotkują – Sąsiad pokazał głową na panie siedzące na balkonie – a my możemy napić się dobrego piwa i zrobić to, co tygrysy lubią najbardziej. – Tu uśmiechnął się do swoich myśli, poszedł do kuchni i po chwili wrócił z cudownie zmrożonym Heinekenem, którego z wdzięcznością przyjąłem.
– Widziałem pana odznaczenia. – Pokazałem butelką na jego małą wystawę medali.
– Skończ z tym panem, a medale to pikuś. Są z obecnej kampanii.
– Ciężko było?
– Nawet nie ciężko, tylko jakoś dziwnie. Jak przyszliśmy, to ludzie leżeli na ulicach i w domach. Ale proszę się nie martwić, wszystko po nich zostało zdezynfekowane. Mieliśmy dobry sprzęt od Chińczyków.
– A kto to robił?
– Wojsko, i nieliczni ocalali.
– Nie buntowali się?
– Wybiliśmy im to z głowy.
– Jak się wam mieszka?
– A dziękuję. Mieszkanie dobre, praca też, tylko Internet szwankuje.
– Nie rozumiem.
– Mają tylko 4G.
– A tak. Swojego nie próbowałem, ale słyszałem, że nie chcieli 5G.
– Tak. Bardzo dużo technologii odrzucali.
– A mnie się to podoba – zaprotestowałem. – Byli bardzo ekologiczni. Pan spojrzy na te panele i domy, które są samowystarczalne.
– Kurwa, powiedz jeszcze raz pan, to nie ręczę za siebie.
– Sorry, taki klimat. – Wzruszyłem ramionami.
***
Leżał w łóżku i trzymał w ręku wiekowego Samsunga, na którym pisał jakiś tekst, coś chyba na konkurs o ptakach.
Była noc, a obok łóżka zostawił zapaloną lampkę.
Czuł złość. Był zmęczony i wypoczęty, miał tyle pomysłów w głowie i tak mało czasu. Chciał przelać wszystko na papier i na kod komputerowy.
Ledwo widział ze zmęczenia, ale nie mógł zasnąć. Postanowił wstać i poszedł do kuchni napić się wody z kranu. Patrzył tam na kubek „Superman”, i nagle zaczęło kręcić mu się w głowie…
…Otworzyłem oczy i gwałtownie usiadłem.
– Co? Co? – Usłyszałem głos Heleny.
Noc. Rozejrzałem się z przerażeniem, bo w śnie widziałem dokładnie ten sam pokój. Byłem zlany potem i znajdowałem się obok swojej kobiety, która dopytywała zaspanym głosem:
– Kochanie? Co się stało?
– Miałem zły sen. Dziwne, bo śniło mi się… Nieważne.
– Przytul się.
– Tylko zmienię koszulkę. Nie chcę przy tobie śmierdzieć.
– Och ty mój tygrysie, krokodylu mój, ty bohaterze. – Jej oczy zrobiły się maślane. – Jak ja ciebie kocham.
***
– Podobają mi się te spodnie – powiedziałem rano do Heleny. – Facet miał dobry gust.
– To fakt, pasują ci. Ale chyba trzeba będzie oddać je do krawca, żeby poszerzył w pasie.
– Ohh, kochanie. – Przyciągnąłem ją. – Czy sugerujesz, że przytyłem?
– Oj Marian, Marian. Wyglądasz jak prawdziwy mężczyzna.
– No, tak już lepiej. I za to cię kocham. – Pocałowałem ją czule.
– Ale wiesz… Jakoś dziwnie się tu czuję.
– Za mało zakupów?
– Nie o to chodzi.
– Taka duża zmiana w życiu to zawsze zmiana. Wiesz dobrze, że nie było wyboru.
– No wiem, wiem.
– A pomożesz mi zawiązać krawat?
***
– Jakbym czuła ich duchy – zakomunikowała niespodziewanie Helena tydzień później, gdy siedzieliśmy przez telewizorem i przerzucaliśmy kanały.
– O czym mówisz kochanie?
– Nawet teraz czuję się, jakbym ukradła czyjeś życie.
– To tylko rzeczy. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. – Wzruszyłem ramionami, pokazując na mieszkanie. – Wiesz, że mieliśmy do wyboru albo to, albo Mega City One.
Moja kobieta przezornie milczała, gdy wspominałem pierwszy projekt w Europie, który docelowo miał dać schronienie kilkunastu milionom rdzennych mieszkańców.
Łabędzi śpiew nieistniejącej Unii, gigant o trzech kilometrach średnicy, który miał być budowany przed dziesiątki lat.
Nikt do końca nie wiedział, jak oszacować skalę problemów takich jak brak światła i energii, niewydolność instalacji wodnych i sanitarnych albo brak materiałów na budowę i stąd ostrożność w ocenie, czy kolos będzie miał sto czy dwieście pięter.
Wielu fachowców obawiało się, że będzie zbyt ciężki. Po miesiącach debat i sporów zdecydowano, że po wybudowaniu każdego poziomu wprowadzą się tam kolejni osadnicy, a po pomiarach nad ich głowami budowane będzie kolejne piętro.
Bogacze mieli oczywiście inne schronienia, ci jednak, którzy zdecydowali się na apartamenty, mogli dostać lokale na zewnętrznych ścianach czy w środku głównej studni, której przekątna miała mieć równo kilometr.
Wielki gigantyczny projekt na miarę gigantomanii Hitlera z dużą studnią jak w starych kamienicach, z zieloną strefą, mniejszymi studniami bez zieleni, własną kolejką, centrami handlowymi i wszystkimi możliwymi lokalami usługowymi.
Kolos na miarę możliwości zjednoczonej Europy, który przetrwał jej rozpad.
– Spójrz, Warszawa – przerwałem niezręczną ciszę, gdy na ekranie pojawiło się miasto, które nienawykłe do ogromnej ilości uchodźców zamieniło się w slumsy.
Patrzyliśmy ze smutkiem na obrazy z dronów, które ukazywały namioty na ulicach, mrowie ludzi na zaimprowizowanych bazarach, kolejki przed punktami pomocy czerwonego księżyca i wypalone mieszkania w blokach.
Znaliśmy to uczucie.
Dla nas to działo się do momentu kolejnej epidemii, po której oczywiście zmieniło się wszystko – biedni i bogaci ze zdumieniem znowu odkryli, że tak samo potrzebują czystego powietrza, że muszą jeść i pić, i że nawet największe pieniądze mogą służyć co najwyżej do rozpalenia ogniska.
Wtedy doszło do kolejnej wędrówki ludów, a my mieliśmy szczęście, że objął nas rządowy program relokacji, jakim nazwano strategiczny odwrót na z góry upatrzone pozycje.
Warszawa została sama.
***
– Jak w ogóle udało się przenieść wirusa? – zapytałem Stefana po którejś z kolejnych kolacji.
– Wystarczyło zainfekować ludzi na granicach, do tego wysłano kilka dronów z napędem jądrowym, które skaziły ujęcia wody pitnej.
– Chińczyk kichnął w styczniu, Polak w kwietniu otwiera drzwi łokciem – mruknąłem. – Słuchaj no, a czy ten atom nie był aby zbyt szkodliwy?
– Bez przesady. – Machnął ręką. – To chirurgicznie precyzyjna wojskowa technologia. Małe, szybkie jednostki GROM2, przynoszą skażenie jedynie, gdy przeciwnik je zestrzeli.
– No ale nikt przyparty do muru nie myśli logicznie.
– Opad jest niewielki, a skażenie to akurat straszak. – Doświadczony wojskowy machnął ręką. – Skuteczny, bo nikt nie chce w tym grzebać bez sprzętu i zaplecza.
– A my nie pijemy tego gówna?
– Tabletki z dronów działały tylko kilka dni i żaden się nie rozbił.
– Ty mi tu propagandy nie uprawiaj. Za stary jestem. – Zdobyłem się na śmiałość, bo znałem realia.
– No dobrze, jeden, ale w polu.
– Stefan…
– Trzy, ale tylko na granicy.
– Jak to potem wyglądało?
– Białe kokony. Wszyscy leżeli tak spokojnie i wystarczyło ich spalić.
– I nikt z tubylców nie protestował?
– A co mieli zrobić? Przecież wiesz, jak wszyscy się nas bali po koronie.
– Kaczor to jednak miał łeb.
– Fakt. Dobrze wykorzystał reaktory w Świerku.
– No to cyk. – Wzniosłem toast kieliszkiem wódki, wstając do pozycji zasadniczej.
Odśpiewaliśmy międzynarodówkę, jak na dobrych Polaków przystało.
***
Środek nocy. Wyły syreny, a ja jak na złość byłem pijany.
– Obudź się! Helena! Obudź się! Kochanie! – Szarpałem za rękę żonę, która była jakaś taka nieprzytomna.
– Co? Co jest? – Zaczęła mamrotać.
– Chodu! Alarm!
– Proszę obudzić mnie rano.
Trzasnąłem ją w twarz dla otrzeźwienia, tak lekko, z miłością.
Wstała w końcu.
Założyliśmy jakieś ubrania… i na klatce zobaczyliśmy sąsiada ze sterczącym interesem, który z cygarem celował niewiadomo do kogo z karabinka Sauer pięć trzydzieści pięć.
– Co jest? – patrzyłem z rozdziawioną buzią na przywiązaną do ściany nieznajomą kobietę za jego plecami w jego mieszkaniu.
– Nie wiem. – Wyjął cygaro i zaczął wyjaśniać. – Miałem jakieś koszmary i nagle usłyszałem syreny. Zobacz, to nie tylko u nas. – Wskazał na inne domy w okolicy.
– A ciebie nie stać na gacie?
– Doświadczenia z wojska. – Machnął ręką. – Widywałem całe tabuny nagich lasek, które wyskakiwały z łóżek w trakcie alarmu i leciały na stanowiska obrony, na których siedziały godzinami. Normalnie jak armia zombie z taniego pornola.
***
Po nieprzespanej nocy zostawiłem śpiącą żonę i ledwo żywy poszedłem po świeże pożywne śniadanie do Burger King.
– Steckhause poproszę, samą kanapkę. – poprosiłem dziewczynę o ciemnej karnacji i pomyślałem Niewolnicy, którzy robią nam jedzenie i dostają za to żarcie. Gdyby chcieli, bez trudu mogliby nas wytruć. Trzeba pogadać ze Stefanem, a Helenie kupić jakąś zdrową sałatkę.
***
– Ludzie podobno widzą duchy – dodał Stefan dwie godziny później, gdy zebraliśmy się u niego. – Stąd ten alarm.
– To już piąty w tym miesiącu.
– Fakt, są coraz częściej.
– A ja mam wrażenie, że ten dom żyje – wtrąciła się Helena.
– Słyszałaś głosy? – O dziwo jej nie wyśmiał.
– Nie, ale wczoraj, jak cię nie było – Moja kobieta zwróciła się do mnie. – to mieszkanie nagle się powiększyło. O tam było przejście do sąsiadów. – Pokazała ręką.
– Coś w tym jest – dodał Stefan, który zaczął stukać palcem w zęby. – Kilka razy miałem wrażenie w nocy, że coś widzę, ale… nieważne.
***
Minęła północ. Miał znowu siłę. Przyłożył pistolet z biodra i strzelił, a kula przeszła przez rękę mężczyzny, który nazywał siebie Stefanem. Tym razem musiała pozostawić jakiś ślad z tamtej strony, bo tamten się zatrzymał z wyrazem szoku na twarzy. Strzelił w niego jeszcze raz, i z satysfakcją stwierdził, że tamten upadł.
Obcy byli na jego ziemi, w jego budynku. Nie wiedział, co się stało, ale położył się spać w swoim łóżku, a potem obudził z bronią u boku i oni już tam byli, w jego własnym mieszkaniu. Chodził tam kilka razy i wszystko było przemeblowane. Stał przed stołem, patrząc na swoje zdjęcia i drobiazgi, i nie czuł litości.
Najeźdźców trzeba tępić.
Wszystko wokół tętniło prastarą energią, a żywce jawili mu się niczym puste, suche skorupy.
Spalić. Zniszczyć. – Dudniło mu w głowie.
***
– Kurwa, po dzisiejszej nocy mam ślad. Na prześwietleniu widać niewielkie uszkodzenia tkanki miękkiej, jakby po kuli. – Stefan po kolejnej nocy z alarmem nie miał dobrych wieści.
– Wiecie, jak się bronić?
– Kurwa nie. Moi koledzy mówią, że to dzieje się na całym obszarze, od północy do wschodu słońca. Tamci są coraz bardziej bezczelni i widoczni. Dobra wiadomość, że może będziemy mieć pewne urządzenie, ale to we wtorek…
– A przyjdzie tu ktoś od ciebie do pomocy?
– We wtorek.
– Jakaś broń dla nas?
Tu Stefan pokręcił głową, więc dodałem złośliwie:
– Wtorek?
– Nie. Sam dobrze wiesz, że im więcej broni, tym mniej bezpiecznie.
– Ale…
– I tej wersji się trzymajmy – dodał całkiem poważnie.
– Możemy uciekać?
– Kwarantanna. Francja, Włochy i inne kraje mają nas w dupie i strzelają na granicach. Prześpijmy się, noc może być ciężka.
– Tamten mężczyzna. – Z zadumą powiedziała Helena i poprawiła się: – Tamten duch. Spojrzał na mój brzuch i wtedy się wstrzymał.
– Myślisz, że zostały w nich odruchy ludzkie?
– Tak.
***
Był zły. Obcy nie poszli. Widział, że kobieta nosiła dziecko. Jej nie ruszał, ale innym nie dawał litości.
Rozumiał w końcu, że to miejsce miało energię, energię tych, którzy zginęli, żeby zostawić energię dla takich jak on.
Nie wiedział, że objęto go specjalnym programem i zrobiono z niego broń. To dlatego ten kraj nie miał takiego wojska jak inni. I dlatego skorupy, które tamci spalili, nie były ważne.
Wiedział, że musi skończyć z napastnikami, żeby wrócić do tamtego świata. I że jutro zacznie od nowa…
I'll be back.
***
– Może im chodzi tylko o mieszkania? Śpijmy w samochodzie kochanie. Proszę. Proszę. Proszę. – Helena uwiesiła się mojego ramienia.
– No nie wiem. Wojskowi rozpaczliwie szukają odpowiedzi, jak to wszystko możliwe, ale nie wiadomo, o co chodzi. Ja myślę, że to przez jakieś stare obrzędy, składanie ofiar z ludzi czy coś.
– Zabobony.
– Jak byliśmy z inwentaryzacją w bibliotece, to widziałem masę takich książek dla dzieci…
– …jaja sobie robisz?
– Oj Helcia, chciałbym.
– To dlaczego nikt nie chciał ruszać tego kraju przez lata?
– Myślę, że wszystko się złożyło. – Wzruszyłem ramionami. – Wszyscy robili tu interesy i w ogóle.
***
Mieszkanie było puste. Był głodny ich energii, i zaczął krążyć wokół. Nagle poczuł trop, który prowadził poza budynek.
Są. Ale weź tylko trochę.
Metodą prób i błędów doszedł do tego, że żywce się regenerują, i można z nich w nieskończoność ciągnąć życie na raty.
Korona tu, korona tam, korona chuja zrobi nam.
Stanął, niczym rażony piorunem.
Cholera, musiałem złapać wirusa od któregoś z nich.
Zdezorientowany, przytrzymał się barierki.
***
– I jak wam się spało na dole? – Stefan od razu przeszedł do konkretów, gdy spotkaliśmy się rano bez Heleny.
– Jakoś. Tamten był łagodniejszy niż zawsze.
– Nie jest dobrze. Duchy przejmują władzę. Zabiły już trzynaście osób. Pożywiają się naszą energią i dzięki temu mogą funkcjonować w dwóch wszechświatach.
– I co? Powiedzieli ci to? – zapytałem ostrożnie.
– Jeden z nich był dosyć rozmowny, i udowodnił, że nie za bardzo mamy jak z nimi walczyć. Marian, oni wrócą i przejmą ten kraj, a my będziemy ich pieskami.
– To co? Mamy się poddać?
– Nie… ale będzie trzeba jakoś uzupełnić braki w ludziach. Będą obowiązkowe przydziały do pracy.
Z deszczu pod rynnę. Uchodźcy zawsze mają pod górkę.
***
Steckhause, samą kanapkę.
– Już podaję. – Spojrzałem na poprzedniego właściciela naszego mieszkania, którego ledwo było widać. Duch uśmiechnął się drwiąco garniturem prześwitujących zębów, a ja nie mogłem nic zrobić.
Stefan miał niestety rację. Tamci rzeczywiście mogli przenikać przez ściany i wpływać na całą materię wokół, i byłem na ich łasce i niełasce, bo w dowolnym momencie mogli wyssać ze mnie energię. Robili to co noc, rosnąc w siłę i wracając do tego świata, w którym mogli karmić się tym, co my.
Bo wszystko, co martwe, jest żywe, a wszystko, co żywe, martwe.
Inteligentna inwersja.
Nasze ulice, wasze kamienice. – Duch znał moje myśli i wcale się z tym nie krył Bądź grzeczny. Pamiętaj, że Helena nie zawsze będzie w ciąży. Meee…
– Proszę bardzo, smacznego! – Uśmiechnąłem się tak szeroko, jak to tylko możliwe, i dodałem cicho. – Zapraszamy, kurwa, później. Podano do stołu.