- Opowiadanie: tomaszg - Profesorek

Profesorek

Ćwi­czyć, ćwi­czyć, jesz­cze raz ćwi­czyć...

Ko­lej­na in­ter­pre­ta­cja hasła “In­te­li­gent­na in­wer­sja” i próba pi­sa­nia w innym stylu.

Pi­sa­ne przy obec­nym sta­nie ducha (więc pew­nie będę jesz­cze po­pra­wiał w ko­lej­nych dniach i ty­go­dniach i pew­nie uzu­peł­nię drugą część), na­wią­za­nia do pew­nych utwo­rów.

You have been war­ned.

PS. Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Profesorek

Młoda po­li­cjant­ka Olga Błądź obu­dzi­ła się na swo­jej czę­ści po­dwój­ne­go mał­żeń­skie­go łoża. Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła jaśka spod głowy, po­sta­wi­ła go przy za­głów­ku i usia­dła, opie­ra­jąc na nim wy­god­nie plecy.

Ja pier­do­lę, tyle lat służ­by i muszę wsta­wać z ku­ra­mi.

Było jej tro­chę zimno. Za­czę­ła po­wo­li za­cie­rać dło­nie, trzy­ma­jąc je na cien­kiej sa­ty­no­wej koł­drze, która wciąż ją przy­kry­wa­ła.

Za­spa­nym wzro­kiem po­pa­trzy­ła na chra­pią­ce­go od­wró­co­ne­go tył­kiem męża, któ­re­go tak mocno ko­cha­ła.

Tyle ide­ałów i pla­nów, a zo­sta­ła szara rze­czy­wi­stość i kre­dyt we fran­kach.

Po kilku mi­nu­tach ob­ró­ci­ła ciało w stro­nę kra­wę­dzi łóżka, opu­ści­ła nogi i wsu­nę­ła stopy w stare zno­szo­ne kap­cie. Ziew­nę­ła i spoj­rza­ła na pla­sti­ko­we okno, za któ­rym do­pie­ro świ­ta­ło. Na­tu­ra wy­cza­ro­wa­ła żółto–czer­wo­no–fio­le­to­wą fe­erię barw, coś co kie­dyś bu­dzi­ło w niej po­dziw, ale teraz zu­peł­nie jej nie ob­cho­dzi­ło. Była zbyt mocno za­spa­na i zmę­czo­na, żeby my­śleć o czym­kol­wiek tak skom­pli­ko­wa­nym i abs­trak­cyj­nym, jak pięk­no przy­ro­dy.

Wsta­ła, wy­ko­na­ła kilka skło­nów i po­szła do ła­zien­ki, żeby zro­bić to, co za­zwy­czaj trze­ba robić po nocy. Chwi­lę po­du­ma­ła na se­de­sie, potem sta­nę­ła na nogi i wła­śnie się­ga­ła do kranu, gdy w lu­strze za­miast od­bi­cia zo­ba­czy­ła zma­sa­kro­wa­ną twarz mło­dej ofia­ry wy­pad­ku z So­bie­skie­go.

Po­czu­ła się słabo. Od­ru­cho­wo zła­pa­ła obu­rącz umy­wal­kę. Za­mknę­ła oczy. Chcąc nie chcąc po­my­śla­ła o krwi, zmiaż­dżo­nej twa­rzy i po­gru­cho­ta­nej nodze dziew­czyn­ki, która ni­cze­mu nie za­wi­ni­ła.

Z wiel­ką siłą wró­ci­ły ob­ra­zy z tam­tej nocy.

Błysk sy­gna­łów. Krew. Płacz. Szar­pa­ni­na. Wy­mio­ci­ny.

Dziec­ko zo­sta­ło ude­rzo­ne na przej­ściu dla pie­szych, a spraw­ca miał dwa pro­mi­le i śmiał się, gdy wy­cią­ga­li go z sa­mo­cho­du. Nie opie­rał się, ale nawet to nie prze­szko­dzi­ło w tym, żeby do­stał kilka so­lid­nych cio­sów pałką.

Nie­raz ży­czy­ła takim skur­wy­sy­nom śmier­ci, wy­ka­stro­wa­nia albo przy­mu­so­wej zmia­ny płci.

Praw­ni­cy, gar­ni­tu­row­cy, nawet zwy­kli lu­dzie, któ­rzy się mocno po­gu­bi­li. Oni wszy­scy za­słu­gi­wa­li na spra­wie­dli­wą karę, któ­rej za­zwy­czaj nie do­sta­wa­li, koń­cząc ze śmiesz­nym wy­ro­kiem w za­wia­sach.

Za­ci­snę­ła ręce i po­wo­li za­czę­ła uspo­ka­jać od­dech. Do­szła do wnio­sku, że pa­ra­dok­sal­nie to takie in­ter­wen­cje po­wo­du­ją, że chce jej się wsta­wać, ma mo­ty­wa­cję do po­ma­ga­nia lu­dziom, nie rzu­ci­ła tego we wszyst­kie dia­bły i nie po­szła do jed­nej z wielu firm far­ma­ceu­tycz­nych.

W sumie nie je­stem jesz­cze taka zła.

Po­pa­trzy­ła na ob­li­cze bez zmarsz­czek i ku­rzych łapek, spró­bo­wa­ła na­cią­gnąć rę­ka­mi zdro­wą ela­stycz­ną skórę, zro­bi­ła dwa kroki do tyłu i z za­do­wo­le­niem oce­ni­ła wy­spor­to­wa­ną syl­wet­kę, która tak nie­wie­le zmie­ni­ła się po ostat­niej ciąży.

Uspo­ko­jo­na do­koń­czy­ła to­a­le­tę.

Po wyj­ściu z ła­zien­ki przy­mknę­ła drzwi do po­ko­ju, za­pa­rzy­ła kawę i zro­bi­ła trzy ka­nap­ki z szyn­ką kon­ser­wo­wą, gru­by­mi pla­stra­mi so­czy­ste­go po­mi­do­ra i pi­kant­ny­mi ka­wał­ka­mi ogór­ka kon­ser­wo­we­go.

Na­peł­ni­ła szyb­ko żo­łą­dek. Była już szó­sta i zro­bi­ło się cał­kiem jasno. Ubra­ła się w mun­dur, za­ło­ży­ła czap­kę, jesz­cze raz oce­ni­ła się w lu­strze, wzię­ła głę­bo­ki od­dech, potem za­mknę­ła drzwi na klucz i spo­koj­nie ze­szła na dół.

– Dzień panie Krzy­siu – przy­wi­ta­ła się z eme­ry­tem spod czwór­ki, który jak co dzień wy­cho­dził z pie­skiem.

– Dzień dobry pani wła­dzo. Moje usza­no­wa­nie. – Stary kacap miał śred­nie zda­nie o no­wych po­ko­le­niu, które ode­bra­ło mu do­dat­ki eme­ry­tal­ne, ale dziw­nym tra­fem aku­rat ją za­wsze bar­dzo sza­no­wał i kła­niał się w pas. – Służ­ba z rana?

– Tak panie Krzy­siu – od­rze­kła z uśmie­chem, a on po­pa­trzył ła­ko­mym wzro­kiem na jej zgrab­ną, do­sko­na­le pre­zen­tu­ją­cą się fi­gu­rę.

Ko­bie­ta prze­szła chod­ni­kiem obok osie­dlo­we­go spo­żyw­cza­ka, wpraw­nym okiem oglą­da­jąc się na lewo i prawo, i od­ru­cho­wo spraw­dza­jąc, czy w oko­li­cy nie dzie­je się nic złego. Ko­cha­ła war­szaw­ski Mo­ko­tów i choć miała takie mo­men­ty zwąt­pie­nia jak rano, to nawet teraz czuła swoje po­wo­ła­nie. Na ko­men­dę pod­je­cha­ła jak za­wsze tram­wa­jem, tam zaś od­by­ła krót­ką od­pra­wę, po­bra­ła broń i resz­tę wy­po­sa­że­nia, i ru­szy­ła z part­ne­rem na bu­dzą­ce się do życia mia­sto.

– Trzy­dzie­ści sie­dem zgłoś się – za­brzmia­ło w ra­dio­wo­zie kilka minut póź­niej.

Funk­cjo­na­riusz­ka przy­ci­snę­ła guzik grusz­ki na ra­mie­niu, na­chy­li­ła do niej głowę i po­wie­dzia­ła:

– Trzy­dzie­ści sie­dem, od­biór.

– Pod­je­dzie­cie na Mo­niusz­ki i Idzi­kow­skie­go. Stuk­nę­ły się dwa sa­mo­cho­dy. Ze­pchnię­te. Brak ofiar. Od­biór.

– Zro­zu­mia­łam, je­dzie­my nor­mal­nie bez bomb. Bez od­bio­ru.

– I spo­koj­ny dzień szlag tra­fił – sko­men­to­wał jej part­ner.

– Nie przej­muj się Mie­ciu, przy­naj­mniej po­go­da jest pięk­na.

– Pięk­na, pięk­na. I co z tego?

– Patrz le­piej na drogę.

– Spo­koj­nie, nie bę­dzie jesz­cze kor­ków.

Po­li­cjan­ci po­pa­dli w mil­cze­nie. Olga wie­dzia­ła z do­świad­cze­nia, że warto oszczę­dzać ener­gię. Let­nie czerw­co­we dni były przy­jem­ne tylko z rana, potem ro­bi­ło się zde­cy­do­wa­nie za go­rą­co i or­ga­nizm po­trze­bo­wał każ­de­go od­po­czyn­ku.

– Do­jeż­dża­my. Zo­bacz, tam stoją.

Mie­tek za­par­ko­wał ra­dio­wóz na pasie zie­le­ni, potem pod­szedł z Olgą do dwóch panów, któ­rzy pa­trzy­li po sobie z mocno nie­pew­ny­mi mi­na­mi.

Góra pięć­set zło­tych – po­my­śla­ła od­ru­cho­wo, pa­trząc na za­ry­so­wa­nia zde­rza­ka bia­łe­go auta uży­wa­ne­go nor­mal­nie przez sprze­daw­ców chru­pek. A w tam­tym bok do ro­bo­ty.

– Co tu się stało pa­no­wie? – Jej part­ner prze­jął ini­cja­ty­wę.

– Jego wina. – Za­czął star­szy z męż­czyzn.

– On mi wy­je­chał. Mia­łem zie­lo­ne – wtrą­cił drugi.

– A pan to któ­rym je­chał? – Mie­tek za­py­tał się pierw­sze­go z nich.

– Czer­wo­nym. Ale to ja mia­łem zie­lo­ne.

– Jak pan mógł mieć zie­lo­ne? To nie­moż­li­we.

Kie­row­cy wdali się w sprzecz­kę, Mie­tek zdjął czap­kę i trzy­ma­jąc ją w jed­nej ręce otarł czoło, i po­pa­trzył wy­mow­nie na ko­le­żan­kę:

– Co o tym my­ślisz?

– Któ­ryś z panów miał czer­wo­ne. To pewne – od­po­wie­dzia­ła ze zde­cy­do­wa­niem w gło­sie, i pod­nio­sła głos. – Pa­no­wie, pa­no­wie, pro­szę o spo­kój.

Kie­row­cy umil­kli, a ona do­da­ła:

– Czer­wo­ne auto było w ruchu, a białe mu­sia­ło prak­tycz­nie wy­ha­mo­wać. Po­zo­sta­je do usta­le­nia, kto wje­chał na czer­wo­nym.

– Ale… – Kie­row­cy znowu chcie­li do­cho­dzić swo­ich racji, ona jed­nak kon­ty­nu­owa­ła: – Widzę, że sa­mo­cho­dy nor­mal­nie jeż­dżą, więc nie może być mowy o uszko­dze­niu świa­teł.

– Pani po­li­cjant, byłem funk­cjo­na­riu­szem. Wcze­śniej było coś nie tak, pro­szę spraw­dzić ze trzy cykle. – Jeden ze star­szych panów użył nie­ty­po­we­go ar­gu­men­tu.

Olga spoj­rza­ła na Miet­ka, ten jed­nak wzru­szył ra­mio­na­mi i po­ka­zał ręką:

– Spraw­dzić za­wsze można. A na­gra­nia to pew­nie i tak bę­dzie trze­ba przej­rzeć. Ja pójdę tam, a ty sobie po­stój.

– Do­brze pa­no­wie, spraw­dzi­my – zgo­dzi­ła się z nim.

Funk­cjo­na­riusz prze­szedł na bok skrzy­żo­wa­nia i spoj­rzał na świa­tła.

– Co u cie­bie? – za­py­tał przez krót­ko­fa­lów­kę.

– Zie­lo­ne.

– A teraz?

– Czer­wo­ne.

Męż­czy­zna wró­cił.

– No i widzą pa­no­wie. Tu jest czer­wo­ne, a tam zie­lo­ne. Dwie­ście pięć­dzie­siąt i pięć punk­tów kar­nych dla kie­row­cy bia­łe­go auta. Na tym skrzy­żo­wa­niu za­zwy­czaj jest duży ruch i gdyby to czer­wo­ny po­jazd wje­chał na czer­wo­nym, to byśmy mieli pew­nie ko­lej­ne­go po­szko­do­wa­ne­go.

– Kurwa – Star­szy pan prze­klął – A pani skąd?

– No z fa­bry­ki. Za prze­kli­na­nie stówa bez punk­tów – do­da­ła, bo nie zno­si­ła po­wo­ły­wa­nia się na zna­jo­mo­ści.

– Z wy­dzia­łu Mo­si­cy? – Drą­żył temat, po­ka­zu­jąc ręką. – Sprawdź­cie pro­szę na­gra­nia. Tam i tam są ka­me­ry. Bądź­cie ludź­mi, na­praw­dę byłem w fir­mie i nie­po­trzeb­na mi utra­ta zni­żek.

Po­li­cjan­ci ode­szli kilka kro­ków. Olga spoj­rza­ła na part­ne­ra, ten znowu wzru­szył ra­mio­na­mi i lekko przy­tak­nął głową.

– Tu trzy­dzie­ści sie­dem. Mo­ni­to­ring, sprawdź­cie mi na­gra­nia ze stro­ny Mo­niusz­ki i ze stro­ny Idzi­kow­skie­go. Ja­kieś dwa­dzie­ścia minut temu, gdy była stłucz­ka. Od­biór. – Olga po­wie­dzia­ła do krót­ko­fa­lów­ki.

– Trzy­dzie­ści sie­dem, zie­lo­ne z obu stron skrzy­żo­wa­nia. Od­biór.

– Dzię­ku­ję. Wy­łą­cza­my świa­tła na tym skrzy­żo­wa­niu i po­trze­bu­je­my kogoś do kie­ro­wa­nia. Bez od­bio­ru.

– To cud, że była tylko jedna stłucz­ka – sko­men­to­wa­ła Olga i wska­za­ła ręką na kie­ru­ją­ce­go:

– Ma pan szczę­ście. Mo­ni­to­ring wszyst­ko po­twier­dza. Za­pra­szam do ra­dio­wo­zu, a drugi pan po­cze­ka.

Funk­cjo­na­riusz­ka po­de­szła do ra­dio­wo­zu z kie­row­cą bia­łe­go auta:

– Zo­sta­je tylko man­dat za prze­kli­na­nie.

– No żarty chyba.

– Muszę coś wy­pi­sać. Niech bę­dzie dwa­dzie­ścia zło­tych za śmie­ce­nie.

– Dzię­ku­ję.

Szczę­śli­wy kie­row­ca od­szedł, a ona kiw­nę­ła na dru­gie­go pana:

– Dzi­siaj bę­dzie po­ucze­nie.

Jej part­ner dodał:

– Macie się do­ga­dać, my mu­si­my wy­łą­czyć świa­tła do spraw­dze­nia.

– I co dalej?

– A co nas to ob­cho­dzi? Spi­su­je­cie ze­zna­nia, bie­rze­cie od­szko­do­wa­nie i na­pra­wia­cie szko­dy.

– Do­sta­nie­my jakaś no­tat­kę?

– Tylko, jeśli po­pro­si­cie. Z na­szej stro­ny to wszyst­ko.

– Trzy­dzie­ści sie­dem, trzy­dzie­ści sie­dem zgłoś się – za­trzesz­cza­ła krót­ko­fa­lów­ka na ra­mie­niu funk­cjo­na­riusz­ki.

– Trzy­dzie­ści sie­dem zgła­szam się. Od­biór. – Olga ode­zwa­ła się do cen­tra­li.

– Skoń­czy­li­ście? Od­biór.

– Tak. Od­biór.

– Jedź­cie na Wid­nic­ką, koło opery. Sa­mo­chód wje­chał w la­tar­nię… – Dys­po­zy­tor za­wie­sił na chwi­lę głos. – …pi­ja­ny. Ka­ret­ka i straż już we­zwa­ne. Od­biór.

– Ro­zu­miem. Je­dzie­my na sy­gna­łach. Od­biór.

– Po­twier­dzam. Za­mel­duj po przy­jeź­dzie. Od­biór.

– Zro­zu­mia­łam. Bez od­bio­ru.

– Sły­sza­łeś? – za­py­ta­ła part­ne­ra.

– Tak.

Wsie­dli do ra­dio­wo­zu, za­pię­li pasy i dosyć gwał­tow­nie ru­szy­li. Prze­jazd tym razem był uła­twio­ny, a Krzysz­tof spraw­nie omi­jał więk­sze za­to­ry i pa­niu­sie, które uda­wa­ły, że nie sły­szą sy­gna­łów na przej­ściach dla pie­szych.

– Zo­bacz, chyba tam. – Po­ka­za­ła ręką.

Sa­mo­chód koło opery rze­czy­wi­ście był wbity w la­tar­nię. Ota­cza­ła go grup­ka ja­kichś pięt­na­stu do dwu­dzie­stu ludzi.

– Trzy­dzie­ści sie­dem. Na miej­scu. Bez od­bio­ru. – Olga za­mel­do­wa­ła i za­czę­ła pod­cho­dzi­ła z ręką na ka­bu­rze. – Prze­pra­szam, prze­pra­szam.

Gapie roz­stę­po­wa­li się, a ona od­prę­ży­ła się do­pie­ro wtedy, gdy zo­ba­czy­ła tylko po­gię­te bla­chy i kie­row­cę, który był uwię­zio­ny i nie stwa­rzał wi­docz­ne­go za­gro­że­nia.

– Halo, pro­szę pana. Sły­szy mnie pan? – Pró­bo­wa­ła się z nim po­ro­zu­mieć.

– Cooo? Jaaak? – Męż­czy­zna miał od­chy­lo­ną głowę do tyłu i jedną rękę na kie­row­ni­cy. Pró­bo­wał się wy­pro­sto­wać, ale naj­wy­raź­niej tkwił w pi­jac­kim amoku, bo nie­zbyt mu to szło. Nie krwa­wił, a przy­naj­mniej nie w spo­sób wi­docz­ny, więc Olga dała sobie spo­kój z jego ru­sza­niem.

Spra­wa była cał­ko­wi­cie jasna. Smród al­ko­ho­lu czuć było na ki­lo­metr i funk­cjo­na­riusz­ka mu­sia­ła cof­nąć głowę.

Nie wy­glą­da na kra­wa­cia­rza. – Oce­ni­ła. Co naj­wy­żej pra­cow­nik bu­dże­tów­ki.

Kie­row­ca był star­szym panem w wieku około pięć­dzie­się­ciu lat.

Olga obej­rza­ła po­bież­nie wnę­trze auta, star­sze­go mo­de­lu Fabii kombi. Po­dusz­ki oczy­wi­ście wy­strze­li­ły, na sie­dze­niach nie widać było żad­nych rze­czy, sam po­jazd rów­nież wy­glą­dał na dosyć stan­dar­do­wy… poza kil­ko­ma dro­bia­zga­mi. Funk­cjo­na­riusz­ka wy­chwy­ci­ła przy­kle­jo­ną z przo­du na desce roz­dziel­czej mo­ne­tę, do tego cho­in­kę za­pa­cho­wą z na­pi­sem „kokos” i radio ze wszyst­ki­mi no­wo­ścia­mi, włą­cza­jąc w to ob­słu­gę MP3 i DAB+.

– Czy ktoś wi­dział, jak to się stało? Kto za­dzwo­nił na sto dwa­na­ście? – Jej part­ner za­czął wy­py­ty­wać ludzi, z któ­rych po­ło­wa od razu się ulot­ni­ła.

Olga wy­ję­ła z kie­sze­ni mun­du­ru gumę do żucia w list­kach i le­ni­wie spoj­rza­ła na bo­jo­wy po­jazd stra­ży po­żar­nej, który zbli­żał się na sy­gna­le. Po chwi­li do­łą­czył do niego am­bu­lans, więc od­da­li­ła się tro­chę chcąc wspo­móc part­ne­ra przy spi­sy­wa­niu świad­ków.

– To wy by­li­ście pierw­si? – Usły­sza­ła nagle z tyłu py­ta­nie.

Od­wró­ci­ła się i spoj­rza­ła na ko­bie­tę, która stała z le­gi­ty­ma­cją i szcze­rzy­ła zęby:

– He­le­na Rust.

– A co robią tu wy­wia­dow­cy?

– Nie pani in­te­res.

Ko­bie­ta nie wzbu­dzi­ła w niej sym­pa­tii, Olga nie miała jed­nak wy­bo­ru. Mu­sia­ła współ­pra­co­wać, ale po­sta­no­wi­ła nie być zbyt wy­lew­na.

– Coś za­uwa­ży­li­ście?

– Przy­je­cha­li­śmy, zna­leź­li­śmy sa­mo­chód. Męż­czy­zna naj­wy­raź­niej pi­ja­ny.

– Wie pani co? To widzi każdy. Skończ­my z pier­do­ła­mi. Co pani tu nie pa­su­je?

– Facet nie wy­glą­da na ta­kie­go, co tan­ku­je. Jedną rękę ma cią­gle na kie­row­ni­cy i naj­wy­raź­niej lubi od­pu­sto­we ozdo­by na desce.

– Do­brze.

– Do­brze?

– Do­brze. – In­spek­tor wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– To nie jest nor­mal­ny pi­ja­czek?

– Nie po­twier­dzam, nie za­prze­czam. Pro­szę robić swoje.

 

 

***

 

 

– Olga, stary wzywa. – Po całym dniu służ­by na uli­cach Błądź usły­sza­ła od dy­żur­ne­go, gdy zda­wa­ła broń.

– Co znowu zma­lo­wa­łaś? – Mie­tek nie mógł się po­wstrzy­mać.

Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, po­szła na pierw­sze pię­tro i za­pu­ka­ła do ga­bi­ne­tu in­spek­to­ra Mo­si­cy, a potem we­szła. W środ­ku zo­ba­czy­ła swo­je­go szefa i Rust, z którą miała wcze­śniej przy­jem­ność.

– Rust, Błądź. Błądź, Rust. – Mo­si­ca po­ka­zał ręką, naj­wy­raź­niej uzna­jąc, że to jest naj­lep­sza forma pre­zen­ta­cji. – Usiądź Olga. He­le­na nie jest z War­sza­wy i po­trze­bu­je kogoś, żeby z nią po­jeź­dził.

– Mam być niań­ką? Cho­dzi o spra­wę tam­te­go pro­fe­sor­ka?

– Po­nie­kąd – mruk­nął prze­ło­żo­ny, a jej za­pa­li­ła się w gło­wie czer­wo­na lamp­ka. – Od teraz weź­miesz Nis­sa­na, ko­mór­kę i po­mo­żesz w śledz­twie. Ja­kieś py­ta­nia?

– Nie.

– Do­brze.

– Spo­tkaj­my się za pięt­na­ście minut przy wej­ściu – do­da­ła in­spek­tor. – Prze­bierz się w cy­wil­ne ciu­chy.

 

 

***

 

 

– Co jest grane? – Olga za­py­ta­ła się nowej part­ner­ki, gdy ta po­de­szła do niej przed bu­dyn­kiem.

– Sły­sza­łaś o be­stii?

– Nie­zbyt.

– To było kilka lat temu. W wiel­kim skró­cie mor­der­ca za­bi­jał i zo­sta­wiał przy ofia­rach mo­ne­ty.

– A co ma wspól­ne­go z tym sta­ru­szek?

– Mamy już pięć prób za­bójstw na­ukow­ców. Przy każ­dym znaj­du­je­my mo­ne­ty.

– Ten sam za­bój­ca?

– Nie­moż­li­we. Tam­ten sie­dzi. Spraw­dzi­łam.

– Na­śla­dow­ca?

– Tak myślę.

– Dla­cze­go mnie chcia­łaś?

– Funk­cjo­na­riu­sze są różni. Za­uwa­ży­łaś mo­ne­tę i to, że ręka na kie­row­ni­cy może coś zna­czyć. Za­le­ży ci. Przej­rza­łam twoje akty. Za­im­po­no­wa­ła mi zwłasz­cza akcja z bi­le­ta­mi pił­kar­ski­mi.

– Aaaa, stare czasy. – Olga mach­nę­ła ręką. – Głu­pia byłam i pełna ide­ałów. Ob­sra­łam się jak nic.

– Jak my wszy­scy na po­cząt­ku. Dupki nie dali ci awan­su. Chcę, żebyś się do­łą­czy­ła do śledz­twa. Mo­si­ca się zgo­dził.

– To od czego za­czy­na­my?

– Je­dzie­my na UW.

– Bo?

– Bo ja tak mówię.

– Słu­chaj…

– Bo facet tam pra­co­wał.

– Sa­mo­chód stoi tam. – Olga po­ka­za­ła ręką i ru­szy­ła na par­king.

– Dla­cze­go je­steś w po­li­cji? – usły­sza­ła kilka minut póź­niej, gdy już je­cha­li na uni­wer­sy­tet.

– Chcia­łam po­ma­gać lu­dziom, a potem się przy­zwy­cza­iłam.

– Ro­zu­miem.

– Jaki mamy plan?

– Idzie­my do dzie­ka­na­tu i szu­ka­my jego współ­pra­cow­ni­ków.

– Mało fi­ne­zyj­ne.

– Trud­no.

 

 

***

 

 

– Dzień dobry pani, po­li­cja. – He­le­na po­ka­za­ła od­zna­kę w po­ko­iku, gdzie trzy czwar­te po­wierzch­ni było do dys­po­zy­cji ob­słu­gi, a ści­śnię­tych jak sar­dyn­ki in­te­re­san­tów przyj­mo­wa­no przed dużym sto­łem z pod­no­szo­ną deską z boku. – Szu­ka­my kogoś, kto do­brze zna pro­fe­so­ra Mo­ra­wiec­kie­go.

– Dzie­kan No­wic­ki.

– Mo­że­my?

– Za­py­tam się. – Ko­bie­ta wsta­ła i po­szła otwie­ra­jąc drzwi na ścia­nie z boku, które przy­po­mi­na­ły wej­ście do ga­bi­ne­tów apa­rat­czy­ków mi­nio­nej epoki. – Panie dzie­ka­nie, panie z po­li­cji.

– Niech wejdą. – Po­li­cjant­ki usły­sza­ły męski głos, a pani po chwi­li cof­nę­ła się, pod­nio­sła deskę, przy­gar­bi­ła i po­ka­za­ła ręką:

– Pro­szę wejść.

– Dzień dobry. In­spek­tor Rust. – He­le­na znów po­ka­za­ła od­zna­kę po wej­ściu do ga­bi­ne­tu. – A to aspi­rant Błądź. Mamy kilka pytań na temat pro­fe­so­ra Mo­ra­wiec­kie­go.

– A stało się coś?

– Miał wy­pa­dek. Może mi pan po­wie­dzieć, czym się zaj­mo­wał?

– Coś po­waż­ne­go?

– Jest w szpi­ta­lu, jego życiu nie za­gra­ża nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Pro­fe­sor zaj­mu­ję się spra­wa­mi teo­lo­gii.

– Czy miał ja­kichś wro­gów?

– On? Nie. Naj­spo­koj­niej­szy czło­wiek pod słoń­cem.

– Gdyby pan sobie coś przy­po­mniał, pro­si­my o te­le­fon.

– Oczy­wi­ście.

– Dzię­ku­je­my, do wi­dze­nia.

 

 

***

 

 

– Wi­dzia­łaś, jakie tam sto­sun­ki pa­nu­ją? – Olga za­py­ta­ła po wyj­ściu z bu­dyn­ku.

– Takie będą rze­czy­po­spo­li­te, jakie mło­dzie­ży wy­cho­wa­nie. – Ta mruk­nę­ła – To po­przed­nia epoka. Czego ocze­ku­jesz?

– Dobra, a czego mi nie mó­wisz?

– Facet miał pi­guł­kę gwał­tu we krwi, a ręce przy­kle­jo­no mu do kie­row­ni­cy.

– No to jak sa­mo­chód wje­chał w la­tar­nię?

– Ktoś mu kazał.

– A inni?

– Nikt nic nie wie­dział, nikt nic nie wie.

– Też pi­guł­ki?

– Na to wy­glą­da. I nie ma żad­ne­go punk­tu wspól­ne­go.

– No to jak je wzię­li?

– Obiad w sto­łów­ce, bu­tel­ka ze skle­pu.

– Żar­tu­jesz?

– Tro­chę.

 

 

***

 

 

Po wyj­ściu przed uni­wer­sy­tet Olga po­czu­ła, że ktoś dzwo­ni na służ­bo­wy te­le­fon.

– Halo?

– znowu wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy. – Usły­sza­ła głos Mo­si­cy. – Pro­fe­sor fi­zy­ki. Mi­łosz. UW.

– Znał Mo­ra­wiec­kie­go?

– Tak.

– Coś jesz­cze?

– Nie.

– Dzię­ki sze­fie.

Dziew­czy­na roz­łą­czy­ła się, a Rust, od­pa­la­jąc pa­pie­ro­sa, za­py­ta­ła krót­ko:

– Co jest?

– Ko­lej­ny, tym z wy­dzia­łu fi­zy­ki.

– No to je­dzie­my na wy­dział fi­zy­ki.

 

***

 

 

– Spójrz. To jakiś obłęd.

Kart­ki z za­pi­ska­mi roz­rzu­co­ne były po całym ga­bi­ne­cie pro­fe­so­ra. Wy­glą­da­ło to, jakby prze­szło tu tor­na­do. Oprócz zgnie­cio­nych i po­rwa­nych frag­men­tów pa­pie­ru wszę­dzie wa­la­ły się szcząt­ki drew­na z roz­bi­te­go krze­sła, w po­dob­nie kiep­skim sta­nie znaj­do­wał się kom­pu­ter na biur­ku.

– Nie ro­zu­miem. – Asy­stent pro­fe­so­ra, który otwo­rzył im drzwi ga­bi­ne­tu, pa­trzył na to mocno zdzi­wio­ny. – Pro­fe­sor za­wsze miał wszyst­ko po­ukła­da­ne.

– Kiedy wi­dział pan go po raz ostat­ni?

– W czwar­tek.

– I od czwart­ku nikt tu nie wcho­dził?

– Ni­ko­go nie po­win­no tu być.

– Dzię­ku­je­my.

– Ale… czy mają panie nakaz?

– Chcia­ły­śmy się tylko ro­zej­rzeć. Może nas pan wy­pro­sić i wró­ci­my wtedy z więk­szą grupą ko­le­gów albo mo­że­my za­ła­twić to teraz. – He­le­na wy­po­wie­dzia­ła to znu­dzo­nym tonem z miną mó­wią­cą, że jest jej to cał­ko­wi­cie obo­jęt­ne, i do­da­ła. – To może pomóc pro­fe­so­ro­wi. Jest pan tutaj i prze­cież nic ta­kie­go nie ro­bi­my.

– No do­brze.

– Dzię­ku­ję.

– To ro­bo­ta sza­leń­ca – do­da­ła Olga po chwi­li. – Albo coś się tu stało.

– Zga­dzam się. – Jej ko­le­żan­ka przy­tak­nę­ła. – Może pro­fe­sor się bro­nił.

– Mi­łosz ostat­nio do­stał ja­kieś wy­ni­ki z CERN. Bar­dzo się zmie­nił. Raz mia­łem wra­że­nie, że przy­cho­dził pod wpły­wem. – Asy­stent za­czął wy­ja­śniać sam z sie­bie.

– Czyli nie był ostat­nio taki po­ukła­da­ny, jak pan mówił?

– Zo­bacz, tu jest więk­szy frag­ment. – Olga wska­za­ła na dużą kart­kę, na któ­rej widać było tekst z licz­ny­mi skre­śle­nia­mi „Ciało każ­dej isto­ty za­wie­ra duszę. Dusza nie opusz­cza ciała, tylko tkwi przy jego szcząt­kach. Dusza mar­twe­go ciała za­nie­czysz­cza ener­gię pla­ne­ty. Im bar­dziej pla­ne­ta za­nie­czysz­czo­na, tym szyb­ciej bę­dzie dążyć do re­star­tu. In­te­li­gent­na in­wer­sja”.

– Nie ru­szaj tego. To może być ma­te­riał do­wo­do­wy. Zrób zdję­cie.

– Co pan o tym myśli? – He­le­na za­py­ta­ła asy­sten­ta.

– Ostat­nie dwa słowa są po­gru­bio­ne i na­pi­sa­ne czer­wo­nym pi­sa­kiem. Są chyba naj­waż­niej­sze. A je­że­li Mi­łosz od­na­lazł duszę w ma­te­rii, to zmie­nia wszyst­ko. Kto wie, może to pierw­szy krok do stwo­rze­nia teo­rii sto­sów ko­ro­wych.

– To pan nie znał jego badań?

– W pracy ba­daw­czej czę­sto udo­stęp­nia się wy­ni­ki z ko­men­ta­rzem. Tego frag­men­tu naj­wy­raź­niej pro­fe­sor nie zdą­żył mi prze­ka­zać. Nie dzi­wię się zresz­tą temu.

– Nie ro­zu­miem.

– Pani po­my­śli. Im wię­cej or­ga­ni­zmów na pla­ne­cie i im wię­cej ich umrze, tym szyb­ciej ga­tu­nek wy­mrze. I nawet jeśli lu­dzie żyją zgod­nie z nor­ma­mi mo­ral­ny­mi, to i tak są ska­za­ni, a na świe­cie nie­za­leż­nie od ich sta­rań bę­dzie coraz go­rzej.

– No i co z tego?

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią jak na małe dziec­ko, które nic nie wie, nic nie umie i błą­dzi ni­czym we mgle.

– Pani zo­ba­czy, jakie zna­cze­nie dla ludzi mają dzie­ci. To sens ich ist­nie­nia. Je­że­li po­sia­da­nie dzie­ci spro­wa­dza nie­uchron­ną za­gła­dę i je­że­li nawet czy­nie­nie dobra na świe­cie nic nie daje, to po­wo­du­je, że wszyst­kie re­li­gie tracą sens. To daje otwar­tą drogę do lu­do­bój­stwa. Wojny by­wa­ły już o mniej­sze spory. No i ta sy­tu­acja z za­nie­czysz­cze­niem. To wy­raź­nie ne­gu­je całą walkę o kli­mat, z góry ska­za­ną na po­raż­kę.

– Pan wy­ba­czy, ale prze­cież my­śli­my o wy­pra­wie na Marsa.

– Tak. Ta teza może tłu­ma­czyć, dla­cze­go nie­któ­rzy mi­lio­ne­rzy tak na to na­sta­ją.

Koniec

Komentarze

Tomaszu, jesteś uparty, ale ja też, więc powiem raz jeszcze – cztery teksty jednego dnia to o trzy za dużo. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zaznaczaj w takim razie że jest to tekst konkursowy

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Mam tylko dwa pytania:

Dlaczego wrzucasz cztery opowiadania jednego dnia?

Dlaczego wrzuciłeś cztery opowiadania do konkursu, gdzie regulamin mówi o jednym opowiadaniu?

Pod drugim opowiadaniem z tagiem zostało Ci to wytłumaczone, więc nie rozumiem, czemu dalej robisz po swojemu ignorując regulamin.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

  1. regulamin tej strony chyba tego nie zabrania, a powodów jest tysiące: dostęp do internetu, chęć udostępnienia obecnej wersji, brak publicznej bety na stronie, itp. → nie oczekuję nawet odpowiedzi z Loży
  2. “Na portalu należy zamieścić jedno opowiadanie konkursowe z tagiem konkursowym: „Kawka z Kafką”. “ → nie ma tu mowy, że można zamieścić tylko jedno opowiadanie konkursowe w tagiem, bo inaczej dyskwalifikacja→ dla świętego spokoju usunąłem tagi, które miały jedynie pokazywać to, w jakim duchu są teksty

Nie zabrania, ale widząc cztery opowiadania pod rząd jednego autora to interpretuję to, jak chyba wielu, jako masówkę. Nie zauważyłem by takie “cykle” cieszyły się popularnością.

Jak należy jedno zamieścić, to należy jedno zamieścić. To chyba nic skomplikowanego? A nie robić coś na zasadzie, “przecież nikt definitywnie nie zabronił i nikt o tym nie wspomniał – to tak jakby można”. Nikt z organizatorów konkursu nie będzie definiował każdego przypadku bo ktoś akurat będzie myślał po swojemu. To naprawdę proste i nie tworzy się przez to bałagan. 

A jak chcesz opublikować opowiadanie w klimacie konkursu poza konkursem to napisz to we wstępie i tyle.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

powtórzę – mam swoje ograniczenia i muszę wrzucić czasem cztery. Life is brutal.

problemem wielu ludzi jest nieprecyzyjne definiowanie rzeczy → słówko “powinien” wskazuje jedynie na coś co można zrobić, ale nie jest to konieczne. Każdy regulamin powinien być definiowany precyzyjnie (ups! ma być definiowany precyzyjnie). Ten konkurs na tym portalu jest zrobiony bardziej w celu rozpoczęcia fajnej inicjatywy, ale gdybyś miał podobne sformuowanie w umowie (dajmy na to “użytkownik powinien spłacać rachunki wynikające z umowy w przeciągu trzydziestu dni”), to czy byś się do tego zastosował? Dla humanisty nie ma różnicy, dla osoby analitycznej to ogromna różnica, a dla mnie… no cóż zależy kto pyta :D

gdybyś miał podobne sformuowanie w umowie (dajmy na to “użytkownik powinien spłacać rachunki wynikające z umowy w przeciągu trzydziestu dni”), to czy byś się do tego zastosował?

Oczywiście, że bym się do tego stosował bo jak podpisałem tą umowę to ją respektuję w formie zrozumiałej dla wszystkich, a nie kombinuję, doszukuję się podtekstów i nie wiem jeszcze co. 

 

Jednak dziękuję, bo dzięki takim Twoim komentarzom w których błyszczy esencja logiki, erudycja i bezprecedensowe udowodnienie swojej racji, świat staje się lepszy i piękniejszy. To jest nam potrzebne w obecnych, trudnych czasach. :) 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

nie ma tu mowy, że można zamieścić tylko jedno opowiadanie konkursowe w tagiem

Można zamieścić dowolną liczbę, ponieważ technicznie jest to możliwe, co zresztą pokazałeś empirycznie. Zasadniczo również wolno zamieścić dowolną liczbę, ponieważ nie jest to czyn zabroniony. Jednakowoż modalność “należy [zamieścić jedno]” wskazuje, że warunkiem udziału w konkursie jest zamieszczenie jednego, a nie więcej tekstów. W przeciwnym przypadku byłoby napisane “co najmniej jedno”.

 

PS. Sprawdziłam, że komentujesz wyłącznie własne teksty. Nie zamierzam zatem ich czytać, ilekolwiek by ich dziennie nie przybywało, ponieważ ten portal opiera się na zasadzie altruizmu wzajemnego.

http://altronapoleone.home.blog

Dear Sagitt@

Nie chcę się doszukiwać w Twoich słowach sarkazmu → wskazuję jedynie na to, że podobne sformuowanie w różnych miejscach byłoby wręcz zaproszeniem do różnych interpretacji.

 

Dear Drakaina@

Właściwe sformuowanie to np. takie “Każda osoba fizyczna może zgłosić do konkursu dokładnie jeden tekst” (można też dodać np. “kolejne teksty z tagiem konkursowym nie będą brane pod uwagę” albo “dodanie kolejnych tekstów z tagiem oznacza automatyczną i bezwarunkową dyskwalifikację”)

Modalność “należy zamieścić jedno” formalnie nie wskazuje na nic → co najwyżej na to, że zamieszcznie więcej niż jednego jest w jakiś bliżej nieokreślony sposób gorsze (ale nie wiemy w jaki, bo nie zostało to określone)

To tyle apropo lapsusów i niuansów językowych.

 

Portalowi można się przysłużyć na różne sposoby → szkoda, że Ty zaliczasz do tego wyłącznie pisanie komentarzy i automatycznie zakładasz, że nic innego nie istnieje.

“Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.”

Ale drakainę to Ty szanuj.

 

Wiesz co, sam wystawiasz sobie ocenę w tym momencie. Obracasz kota ogonem pisząc:

szkoda, że Ty zaliczasz do tego wyłącznie pisanie komentarzy i automatycznie zakładasz, że nic innego nie istnieje.

ponieważ drakaina czegoś takiego nie wyraziła. Nigdzie. Próbujesz jakoś oczerniać akurat tą użytkowniczkę forum, która wnosi tutaj wiele cennych rzeczy a odniosła się ona do pewnej zasady “dobrego zachowania” w tej grupie. Społeczność tego forum opiera się na wymianie doświadczeń zarówno w twórczości swojej jak i innych, a komentarz to po prostu wyrażenie tego po przeczytaniu/analizie i całym procesie z tym związanym. Skoro tego nie rozumiesz, tylko przychodzisz, robisz jakiś wywód, który jest bełkotem z akcentem ckliwego cytatu, pouczasz wszystkich jak ma to wyglądać, to wiedz, że nie musisz tu być. Może to forum nie jest na Twój wysoki poziom.

To tyle apropo lapsusów i niuansów językowych.

I nie pisze się “apropo” tylko “a propos”.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Szanowny Sagitt,

 

Szanowna Drakaina dosyć jasno napisała, że altruizm wzajemny równoważny jest z komentowaniem tekstów innych użytkowników… a jedyne, co zostało skomentowane, to jej słowa, a nie jej osoba.

 

Oburzasz się, bo napisałem prawdę? Naprawdę nie masz merytorycznych argumentów i musisz się posuwać do obrażania ? (”bełkotem z akcentem ckliwego cytatu”, “pouczasz wszystkich jak ma to wyglądać”, “Może to forum nie jest na Twój wysoki poziom.”)

 

PS. hipotetycznie mówiąc, gdybym teraz napisał, że mamy do czynienia z kółeczkiem wzajemnej adoracji, to byłoby obrażanie i robienie osobistych wycieczek (tego jednakże nie robię). Tak samo możnaby podciągnąć pod to napisanie “nikt nie jest świętą krową” (tego też nie robię).

 

Drakainę szanuję, nie znaczy jednak, że nie mogę komentować jej słów i wyrażać zdania o samym poglądzie.

 

I tak, może miewam dysleksję czy coś w tym stylu.

Portalowi można się przysłużyć na różne sposoby → szkoda, że Ty zaliczasz do tego wyłącznie pisanie komentarzy i automatycznie zakładasz, że nic innego nie istnieje.

Cóż, za coś jednak zostałam wybrana do Loży i to drugi rok z rzędu, więc widać się jakoś przysługuję. Poza tym zmartwię Cię: oprócz pisania komentarzy zamieszczam tu również opowiadania, w tym takie, które wygrywają konkursy. I w ogóle nigdy nic nie zakładam automatycznie, jako że jest to sprzeczne z metodą naukową.

 

A co do altruizmu. Podejrzewam, że już Ci to kiedyś wklejałam, bo wklejam większości świeżynek, ale nie raczyłeś wziąć sobie tego do serca, jeśli w ogóle zajrzałeś, więc w ramach nieskończonej (?) cierpliwości wrzucam jeszcze raz. Racz łaskawie przeczytać, to się przekonasz, że idea altruizmu wzajemnego polegającego na komentowaniu tekstów innych użytkowników, nie jest moją fanaberią ani wymysłem:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

PS. Cytujesz mi boldem moją ulubioną książkę – ale dalibóg, oświeć mnie, jakąż to wartość niewidoczną dla oczu zwykłego śmiertelnika wnosisz w portalowe życie? Bo widać i serce mam z kamienia, skoro tego nie zauważam.

PS 2. Co do à propos, to Sagitt słusznie prawi, niestety edytor portalowy nie uwzględnia obcojęzycznej diakrytyki, więc wkleiłam Ci całkowicie poprawną wersję.

 

http://altronapoleone.home.blog

Nie oburzam się na prawdę bo jej tu nie ma i przestałem korzystać z argumentów bo argumenty "regulamin", "powszechne rozumienie danego zapisu" rozwlekasz, doszukujesz się drugiego dna i czepiasz się słówek byleby tylko udowodnić swoją rację. Nie jestem pierwszą osobą, która w kultularny sposób chciała Ci wytłumaczyć zapis regulaminu ale jak wiesz wszystko lepiej… Mówisz, że portalowi można się przysłużyć na wiele sposobów, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Cytat głęboki w swoim przesłaniu jednak mocno się zastanawiam co tutaj za nim idzie. 

Z mojej strony to koniec tej "dyskusji" bo to rozwlekanie tematu nic nie wnosi. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć, tomaszug.

Cztery teksty wrzucone jednego dnia, jak piszesz – dla ćwiczenia i publicznej bety. 33k, 32k, 10.5k,19k.

 

W przedmowie ostrzegasz, że pewnie poprawisz i uzupełnisz o drugą część, gdy przejdziesz do innego stanu ducha. Będąc osobą grzeczną i ja podzielę się z Tobą swoim nastrojem. Mój dzisiejszy mood oscyluje od zołzowatości do uszczyliwości. W związku z powyższym, kiedy mi on minie… może wrócę i przeczytam.

 

Sf – brak. Kwalifikacja – obyczaj.

Fabuła – jest.

Bohater – jest. Kobieta – policjantka, postać schematyczna.

Dialogi – dużo, w obecnej postaci – za długie i nużące. Powielasz w jednym miejscu sekwencję, prawie dosłownie, z Westworldu”. 

Poprawność – zdecydowanie do poprawy. Literówki, odmiany i interpunkcja.

 

piątkowa asylum

PS. Jeśli brakuje części drugiej opka, proponowałabym, oznaczyć jako fragment. ;)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – podoba mi się Twoje podejście i styl. W dużej części masz rację i mogę tylko przeprosić, że za bardzo nie potrafię się odwdzięczyć za Twoją pracę.

Dziękuję.

 

Drakaina – chyba się za bardzo uniosłem. Przepraszam, ale nie za to że żyję, tylko bardziej za to, że jako tomaszg jestem chyba w stanie dostarczyć tylko tyle (przynajmniej na razie). Dziękuję za Twoją cierpliwość.

Miej wyrozumiałość dla mnie proszę :)

Łapa na zgodę, już się nie kajaj. :-) Pisz i komentuj, naturalnie jeśli tego chcesz.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. Nie bardzo widzę tu fantastykę. OK, wypadki może nie do końca wyjaśnione, ale w zasadzie możliwe. Zwłaszcza pigułka gwałtu nie należy do świata nadnaturalnego.

Fabuła dość ciekawa, ale IMO nie doprowadzasz jej do końca.

Kuleje interpunkcja, zapis dialogów do poprawy.

Przejrzałam twoje akty.

Bardzo zabawne w odniesieniu do policjantki. Te jej akty to były w internecie czy na komendzie? ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka