- Opowiadanie: tomaszg - Egzamin

Egzamin

Wraca jak bumerang temat dochodu podstawowego. Był on poruszany w literaturze SF, pomysł pojawił się w USA i Hiszpanii (może już nawet został wprowadzony).

A co, gdyby wrócić do obowiązkowej pracy na rzecz państwa? I dać ludziom to pewne rzeczy za “darmo”?

Moje pierwsze przemyślenia na ten temat...

S.F. lekki.

Krótkie, mam nadzieję, że dające do myślenia.

 

PS. Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Egzamin

– Wiesz co? Tamta furgonetka, co ją wczoraj widzieliśmy, to przywiozła najlepsze lapki. – Jaromir zaciągnął się szlugiem i spojrzał na mnie swoim zwykłym kpiąco–łobuzerskim wzrokiem.

Można powiedzieć, że dobraliśmy się jak palce u jednej ręki, jak Flip i Flap, Bolek i Lolek, Lech i Jarosław, Remus, Romulus, Biff, George, Kastor i Polluks. Znaliśmy się jak łyse konie od piaskownicy i wspieraliśmy, a nasi starzy regularnie chodzili do siebie chlać i nieraz dawali sobie po mordzie. Jaromir był moim najlepszym kumplem, który miał klasyczne i niezdrowe jak cholera fajki, ja robiłem mu zadania i dawałem ściągać. Dla niego stanowiło to układ niemal doskonały. Wiedział o tym, choć nigdy tego nie nadużywał, zawsze się odwdzięczając.

Wzdrygnąłem się, choć nie dlatego, bo poruszył wrażliwy temat.

Byłem na głodzie i skupiałem się bardziej na towarze, który tak niedbale ściskał. Fajki były zakazane, ale nie od dzisiaj wiadomo, że zakazany owoc smakuje najbardziej… i dla mnie nie liczyło się to, że jego szlugi czasem pachniały świeżością, a czasem cuchnęły, czasem były całe, a czasem wypalone do połowy. Skubany nigdy nie zdradził się, skąd je ma. Podejrzewałem jakieś układy starego, emerytowanego wojskowego, ale nie wnikałem. Ich sprawa, zresztą w przeżartym rakiem systemie nieważne było, kto, co i jak, liczyło się tylko za ile, na kiedy i dlaczego tak późno.

– Nie gadaj głupot. Jak mogli przywieźć aż tyle zwykłą furgonetką? Wszyscy dobrze pozdawali. Ja ci mówię, że zwozili je przez kilka dni – odparłem na odczepnego, i niby niedbale dodałem: – Daj sztacha.

– A czy to ważne, kto co dostanie? Ważne, że je dostaniemy i wszyscy się w końcu od nas odpieprzą. – Jolka Szlauch zaczęła kleić się Jaromira, wykorzystując fakt, że właśnie przekazał mi dziesięć centymetrów najlepszej polskiej nikotyny.

Siedzieliśmy całą paczką w dziesięć osób na ławeczkach, jakieś pięćset metrów od szkoły. Byliśmy od niej odsłonięci drzewami. Wiedzieliśmy, że wuefista ma ważniejsze sprawy niż ganianie kilku młodych z ostatniej klasy, do tego oznaczałoby to dla niego masę papierowej roboty, a tylko idiota siedziałby w czerwcu po godzinach.

– No to dobra państwo, czas na nas. – Robert spojrzał na zegarek.

– Te prymus, nie pękaj. Dostaniesz swój komputerek.

– Biegnij, biegnij, bo ci zabiorą. I dostaniesz Aira…

– … i nie będziesz mógł robić stymulacji.

Wszyscy parsknęli śmiechem, ale zaczęli zbierać swoje graty. Robercik, nasz największy kujon, miał rację. Nie było sensu tego przeciągać. Był ostatni dzień matur, a przed nami jedna z ostatnich wizyt w szkole stulatce, zbudowanej na wzór tysiąclatek po słynnej katastrofie lotniczej sprzed stu lat.

 

***

 

I had a dream my life would be so different from this hell I'm living”

„Ból. To on powoduje, że żyjemy. Nasze matki rodzą w bólu. Bolą zastrzyki, boli też złamana duma. Tak samo boli rozczarowanie, gdy się napracujemy, a kto inny przypisze sobie zasługi.

To wszystko boli jak diabli.

Ale boli też to, jak pracujemy za dwóch czy trzech, a dostajemy mniej niż inni. Boli, że oni urodzili się w lepszej rodzinie, mają znajomości u sędziów czy polityków. Boli, że dostają bez wysiłku drogie ciuchy, auta i samochody, i śmieją, że tego nie chcą, a my pracujemy całe życie i nie stać nas nawet na ułamek tego samego.

Ból, ból i jeszcze raz ból. Na tym polega życie.”

 

***

 

– Jacek Bąkmistrz. – Pół godziny później sekretarz komisji wyszedł na korytarz i wyczytał moje nazwisko, a ja cicho westchnąłem.

Tak, to było skierowano do mnie. Wiedziałem, jak to brzmi, ale nie mogłem tego zmienić. Mój stary, starszy rewident w Okręgowym Kuratorium numer trzydzieści siedem[1], miał ten przywilej, ale nie kwapił się nigdy do tego i nie próbował nawet złożyć wniosku. Nie wiem, jak matka z nim wytrzymała i co nim kierowało, ale dla mnie nazwisko przez lata było nieustającym powodem do kpin i żartów.

Pierduoz. Gazolot. Bąkalista. Pierdomiot. Gazmistrz. Gazik. Gazeusz. Pierdolina. Pierdzioch. Pierdziel.

Kreatywność dzieciaków była nieskończona, i ratowała mnie tylko niewyczerpana cierpliwość albo mocny charakter po matce.

Schowałem telefon, na którym pisałem swój kolejny tekst, wszedłem do klasy i spojrzałem na wysoką komisję, poczynając od lewej, a kończąc na prawej stronie stołu.

Pani Jola, nasza wychowawczyni. Kobieta o gołębim sercu, która nie mogła mieć własnych dzieci. Herod baba, która nieraz wybawiała nas wszystkich z kłopotów. Pan Wiesio. Konus z sumiastym wąsem, przywodzącym na myśl szlachciców. Umysł ścisły tłumaczący cudownie każdy niuans królowej nauk. I wreszcie pani Elwirka. Mała drobna istotka z cienkimi okularkami. Naiwna i płaska jak deska, do tego bojąca się własnego cienia.

Trzy ciała pedagogiczne siedziały za stołem z zielonym suknem i patrzyły na mnie jak sroka w gnat. Wszystkie osoby znały mnie jak zły szeląg, i choć nie mogły tego pokazać, to dzisiaj na pewno będą świętować.

– Dzień dobry. – Przerwałem po chwili niezręczną ciszę.

– Witaj Jacku. – Przemówił najważniejszy samiec. – Usiądź.

– Dziękuję panie dyrektorze. – Spocząłem na skrzypiącym krześle, które postanowiono na środku sali.

– Matematykę zdałeś nieźle, bo na osiemdziesiąt procent. Fizyka i informatyka na sto. Trochę gorzej polski, bo tylko sześćdziesiąt. Jesteś umysłem ścisłym. Czy wiesz już, na jakie studia chcesz iść?

– Informatyka chyba.

– Doskonale. My wyślemy rekomendację na sieci neuronowe, masz też prawo do wszystkich modeli komputerów. Który wybierasz?

– Piętnaście cali, najmocniejszy z matowym ekranem i powiększoną baterią, w czerni. – Wyrecytowałem specyfikację, którą znałem od wielu tygodni.

– Dobry wybór – potwierdził przewodniczący, a pani Elwira wstała, wybrała odpowiednie pudełko i podeszła do mnie mówiąc:

– Gratulacje.

Wstałem gwałtownie, wyprostowany jak struna, wziąłem od niej ogromny pakunek, wykręciłem tułów i położyłem go na krześle, wróciłem do normalnej pozycji i uścisnąłem delikatnie jej wyciągniętą rękę:

– Dziękuję pani.

Kobieta zaczerwieniła się i wróciła na swoje miejsce, ja z ostrożnością znowu wziąłem pudło w ręce i usiadłem, kładąc je sobie na kolanach.

– Który telefon? – Wiesiek się nie rozczulał i najwyraźniej nie chciał tracić czasu.

– Średni.

– Kolor?

– Czarny.

– Doskonale.

Procedura powtórzyła, tym razem jednak urządzenie wręczyła mi moja wychowawczyni.

– Do tego twój certyfikat.

Kropka nad i należała oczywiście do mężczyzny, który zmusił mnie do podejścia, podał mi pamięć i dopilnował, żebym od razu zautoryzował się kciukiem.

– Powodzenia młody człowieku.

– Dziękuję, do widzenia.

Wyszedłem i spojrzałem na resztę paczki:

– Wieczorem w Amplitronie?

– A jak myślisz?

– Ósma?

– OK.

 

***

 

But there are dreams that cannot be and there are storms we cannot weather”

„Życie ludzie jest takie kruche. Co warte są te wszystkie egzaminy, jeśli wystarczy chwila i świeczka naszej egzystencji jest bezpowrotnie gaszona?

Mam problem. Wokół szaleje wredna epidemia. Małe mikroby są na całej planecie, i to jest tylko kwestia czasu, kiedy każdy z nimi się zetknie. Goliat kontra Dawid. W szpitalu mogą mnie zarazić, nawet nieświadomie. Mogę tego nie przeżyć, ale mnie boli i potrzebuję ich pomocy. Czy mam czekać i zwijać się w bólu czy iść i ryzykować życie? Boję się tak bardzo, bo Maryla, kobieta, którą znałem, przeżyła ostatnie chwile bez bliskich. Zabili ją w szpitalu.

Nie wiem co zrobię, ale bez bólu nie byłoby życia

Jest też ból emocjonalny. To jeden z moich stałych problemów, związany bezpośrednią z nią. Jagoda Wątroba siedzi po drugiej stronie stołu w swojej białej służbowej bluzie, upiętych równo włosach i właśnie coś pisze na komputerze. Raczej mnie nie zauważa, chociaż widzę jej ból, który poniekąd staje się moim bólem.

Bawią mnie takie obserwacje. Obok niej siedzi szef, którego najwyraźniej nie znosi. Przy nim nie zmienia barwy głosu, ale jej ciało delikatnie sztywnieje, a oczy matowieją. Nie ma to nie wspólnego z napięciem, ona chce być jak najdalej od tego skurwysyna.

Bez niego dziewczyna też się blokuje. Czasami zauważam jej delikatny uśmiech i to, jak zamyka się, gdy ktoś go odwzajemnia. Wiem, że ktoś musiał jej coś zrobił albo ona boi się tego, co ludzie pomyślą. To najbardziej prawdopodobne, choć nie wykluczam tematu finansów albo konwenansów.

Biedna dziewczyna, która zasługuje na to, co najlepsze.

Mam w nosie jej majątek.

Chciałbym zaprosić ją na romantyczną kolację o północy na dachu naszego biurowca, chciałbym wykąpać się z nią w świetle księżyca albo pojechać do Rzymu i delikatnie musnąć jej ucho na Piazza Navona i szepnąć bella ragazza.

Pragnę, żeby się odblokowała, zrzuciła kaftan, który sobie narzuciła, poczuła, co to znaczy mieć słońce na twarzy i umiała docenić piękno małych krętych włoskich uliczek, urok mazurskich chat, amerykańskie klimaty w Big Apple i drobne przyjemności z dobrym jedzeniem.

Marzę o tym, żeby zobaczyć, jak się budzi, jak siada na sedesie i którą ręką je.

Chcę o niej myśleć i ją ubóstwiać, i żeby ona chciała mnie mieć u swego boku. To największe marzenie mężczyzny, dać kobiecie rozkosz bycia wyjątkową, pieścić jej zmysły, ale tak po troszeczku, na raty.

Na pewno nie dostanie ode mnie wszystkiego na srebrnej tacy. To oznaka męskiej słabości, gdy dama całkiem steruje swoim mężczyzną. Granica ma być ustawiona tak, żeby doprowadzać ją na skraj słodkiego szaleństwa, żeby rozpływała się w radości i smutku, czuła tęsknotę i spełnienie, miała sny o upojnych wieczorach i była zaskakiwana tysiąc razy na minutę.

Ona powinna chcieć więcej, i przyjmować z wdzięcznością to, co ja sam zdecyduję się jej podarować. Ma sama z siebie pracować nad naszą wspólną przyszłością i mnie zaskakiwać.

Czy tak, czy inaczej, to dobry materiał na wspaniałą towarzyszkę życia, na dobre i na złe, na pluchę i na słońce. Szkoda, że w obroty weźmie ją jakiś plastikowy Ken.”

 

***

 

Schowałem telefon i popatrzyłem przez szybę.

Pokolenie straceńców, które nie czuje życia.

Tak o nas mówiono. Po niesławnych wyborach majowych i pomorze tysięcy władzę przejęła Nowoczesność[2]. Inteligentna inwersja chorej sytuacji. Przez kilkanaście lat jej członkowie usuwali Chińczyków, Amerykanów i ich popleczników, potem budowali lokalny przemysł, a jeszcze potem ich ideały stały się tylko mglistym wspomnieniem… Rewolucja pożarła swoje dzieci. Państwo niby dalej działało, niby mieliśmy dobrobyt, ale jak tu i tam spojrzeć, to wyglądało to jak dzwon, który brzmi tak fałszywie…

Możliwe, że to przez świat, który stał się bardziej drapieżny. Globalizacja od dawna była bajką, niektórzy myśleli o idei resetu kultury i bankowości[3], nic nie było przyjazne jak sto lat wcześniej… ale ja wiedziałem, że sobie poradzimy.

W głowie miałem słynny cytat, który wbijano nam w szkole przez długie lata:

„Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany”.

Czy starczy nam tylko czasu?

– Te Jacuś. Nie śpij, bo cię ukradną. – Usłyszałem nagle nad sobą znajomy głos.

– Andrzeju. – Spojrzałem na kolejnego kolegę, który najwyraźniej też miał ochotę na dobrą zabawę. – Nie denerwuj się. Będzie się działo.

– A będzie.

Stał nade mną i uśmiechał się szeroko. Wysiedliśmy przy placu i przeszliśmy do klubu, gdzie cała paczka już siedziała i piła drinki.

– Siemandero – Witałem się z każdym.

Część była ubrana bardzo elegancko, część niedbale, ale bardzo wygodnie. Widziałem, że zamówili. Podszedłem do baru, wziąłem Aperol Spritza i wróciłem do stołu, gdzie przysiadłem się i wzniosłem toast:

– Zdrówko. Wiecie już co będziecie robić?

– Ja idę na podstawowy – Jolka nigdy nie była ambitna.

– I będziesz robić kanapki do pracy. – Zaśmiał się Jaromir.

– Ale nie z ogórkiem. – Parsknęliśmy wspólnie śmiechem, a ja znowu wzniosłem toast:

– Za ogórki.

– I za kanapki. – Towarzystwo ochoczo podchwyciło.

– I kanapki, które Jolka zrobi na parapetówie – dodałem, wiedziony jakimś dziwnym impulsem.

– A ty co tam Jacuś? – Jaromir najwyraźniej chciał mi dać prztyczka w nos.

– A bo ja wiem? – Podrapałem się po głowie. – Zacznę grać w RPG. Komputer słaby, ale jak zarobię, to kupię lepszy.

– Żebym ciebie nie znał od dziś. Przestań ty pieprzyć. Informatyka?

– No tak, tak. Jasne. A wie kto, co robi Robercik? – Odbiłem piłeczkę.

– Zabrał co jego i poszedł w swoją stronę.

– Cały Robercik.

– Może już siedzi w jakimś laboratorium i obmyśla, co tam popsuć.

– A wiecie, że Monika się nie zjawiła?

– Jak myślicie, kiedy ją zgarną?

– Ja obstawiam tydzień.

– O co się zakładamy?

– Kolejka dla wszystkich za tydzień.

– Stoi. – Przeciąłem.

 

***

 

Obudziłem się z kacem i rozejrzałem wokół. Zasłonięte żaluzje. Nierozpakowany sprzęt na biurku. Opakowania po chipsach na ziemi. Brudne skarpetki. Pudełko po chińskim żarciu.

Czas dorosnąć.

Zaniosłem śmieci do kuchni, gdzie krytycznym okiem spojrzałem na pełen zlew.

Nie pamiętałem, jak to wszystko się wczoraj skończyło, ale najwyraźniej zamówiłem taryfę i wróciłem sam do domu.

Nihil Novi.

Umyłem część garów, przygotowałem porządną kawę, zarzuciłem ścierkę na ramię i niczym szef kuchni zacząłem robić spaghetti z mięsem, układając sobie masę wymyślonych dialogów w głowie.

How long chief?

Ten minutes.

Where is this fucked salt?

This is disgusting.

All of you. Come in.

Get out.

You, you, you, fuck off.

Takie gadanie w głowie czasem mi pomagało. Wierzyłem, że umysł trzeba ćwiczyć, tworząc w wyobraźni różne scenki.

Zjadłem, przepiłem i spojrzałem bardziej przychylnym wzrokiem na małą kawalerkę, która miała jeden pokój. To lokum całkiem mi wystarczało, a teraz czekała mnie tu praca.

Wyniosłem wszystko do kuchni, żeby mnie nie kłuło w oczy. Rozpakowałem laptopa, model standardowy z mocniejszą grafiką, jeden z tych, które rozdawano młodym, którzy mieli lepsze wyniki i byli kierowani do bardziej ambitnej pracy na dochodzie podstawowym. Nie wiem, gdzie to wszystko składali, ale nasz kraj nawet teraz nie był potęgą w elektronice i choć projekt pewnie był lokalny, to wszystko raczej przywożono z Azji.

Mogłem na tym śmiało przeglądać Internet, grać w średnie gry, a nawet programować. Urządzenie było zabezpieczone przed wodą i pyłem, a jego żywotność założono na całe dziesięć lat. Obejrzałem je z każdej strony, nie zauważając na szczęście żadnych uszkodzeń.

Pozostawało mi się teraz tylko zalogować i czekać na maila, który mógł przyjść w każdej chwili. Wszystko wskazywało na to, że pół etatu będę zapieprzał, a drugie pół studiował.

Ciekawe czy skierują mnie do jakiejś większej serwerowni czy będę może serwisował serwery na osiedlu?

Nikt na to nie narzekał. Kiedyś trzeba było płacić podatki, teraz w zamian za podstawowy wystarczyło opracowywać pańszczyznę w naturze.

Odpaliłem sprzęt.

„Witamy. Prawo do wiadomości i Internetu jest jednym z podstawowych praw człowieka.”

Tak, i co jeszcze?

„Pierwszy bezpłatny serwis za pięć lat, baterie możesz wymienić najwcześniej za dwa”

Szanuj kompa swego, bo możesz mieć gorszego.

„Czy się zgadzasz?”

Tak, kurwa, zgadzam się. Na wszystko się zgadzam. Jakbym miał jakiś cholerny wybór.

Klikałem na kolejne „tak”, potem w końcu otworzyłem Posłańca i podpisałem się pendrive.

Nic. Pusto.

Otworzyłem narodową i zacząłem od dodania klasyki do ulubionych, podobnie zresztą jak na komputerze ojca.

Mróz. Dick. Dick. Lem. Fantazmaty.

Do tego nudny do bólu, dopracowany do perfekcji cichy sprzęt, darmowy idealnie skrojony soft i Aero 3.

To co władzy potrzebne, władza potrafi doprowadzić do perfekcji.

 

***

 

I dreamed, that love would never die I dreamed that God would be forgiving”

„Patrzyła na mnie kpiącym wzrokiem.

– No co? Języka w gębie zapomniałaś? – Nie byłem jej dłużny po tym, co właśnie powiedziała.

Byliśmy właśnie na spotkaniu projektowym w kameralnym gronie, to znaczy ona i ja. Siedzieliśmy w odgrodzonym od świata pokoju.

Spojrzała z szokiem, najwyraźniej nie spodziewając się tak konkretnej odpowiedzi. Widziałem, że w jej głowie trwa walka, czy wybiec i wydrzeć się na całe piętro czy grać w grę, która dopiero się rozkręcała i mogła być pasjonująca dla mnie i dla niej.

Podejmiesz wyzwanie, czy jednak ciepłe kluchy?

Mój wzrok zawierał w sobie niewypowiedziane pytanie, które najwyraźniej zrozumiała, bo lekko pochyliła się do przodu, niby przypadkiem odsłaniając centymetr miękkiego jak jedwab ciała.

Byłem zaskoczony, ale nie dałem tego po sobie poznać.”

 

***

 

Najlepiej pisało mi się na kacu. Siedziałem na balkonie z laptopem na kolanach, słoneczko przyjemnie grzało mnie w stopy, wiaterek chłodził pod kapeluszem.

Ping. Ping. – Nagle zabrzmiał głos wiadomości.

„Obywatel Jacek Bąkmistrz ma zgłosić się z tokenem na komendę policji we wtorek o ósmej.”

Mail miał nagłówek „Twoja nowa szansa!” i wiedziałem, że ktoś na górze podjął decyzję co do mojego przydziału.

Nie wiedziałem, czy maczał w tym paluchy mój stary czy ojciec Jaromira, ale w sumie miałem to w dupie. Wróciłem do pisania.

 

***

 

He slept a summer by my side He filled my days with endless wonder”

„Wszystko w jej życiu sprowadzało się dotąd do tego, że dominowała. Od zawsze dostawała na srebrnej tacy głowy nawet tych, którzy się na nią krzywo patrzyli. Jagoda od lat odnosiła same sukcesy… aż do teraz.

Ten chłopak budził w niej coś, czego nigdy wcześniej nie czuła. Był pyskaty, do tego ładnie pachniał. Zaintrygował ją, bo inni skrapiali się litrami drogich płynów, chodzili do specjalnych fryzjerów i dentystów, i starali się dawać jej, to co chciała. To było nudne i przewidywalne. On był inny, czasem wręcz z niej kpił. Nie czuł się gorszy, potrafił jasno powiedzieć, co mu nie pasuje… do tego ją szanował i nie traktował jak pustą lalkę do przelecenia.

Czasami łapała się na tym, że myślała, jak zdobyć jego uznanie. I to doprowadzało ją do szaleństwa, bo znane jej sposoby odpadały. Innych wystarczyłoby zaprosić do jakiejś modnej knajpy. No właśnie, czy dobrze gotował? A czy potrafił zająć się tak dobrze potrzebami kobiety jak mówił?

Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.”

 

***

 

Ziewnąłem. Kilka ostatnich dni mnie rozleniwiło i nie miałem na nic ochoty.

Która godzina? Siódma, czas wstawać.

Po kilku minutach usiadłem na łóżku, obróciłem ciało w stronę krawędzi łóżka, opuściłem nogi i wsunąłem stopy w stare znoszone kapcie. Znowu ziewnąłem i spojrzałem na plastikowe okno, za którym dopiero świtało.

Natura wyczarowała żółto–czerwono–fioletową feerię barw, coś co kiedyś budziło we mnie podziw, ale teraz zupełnie mnie nie obchodziło. Byłem zbyt mocno zaspany i zmęczony, żeby myśleć o czymkolwiek tak skomplikowanym i abstrakcyjnym, jak piękno przyrody.

Zjadłem śmieciowe śniadanie, ubrałem się i pojechałem na komendę, w drodze klikając na przycisk publikujący ostatni tekst. Przeszedł on do domeny publicznej, a ja nie miałem wątpliwości, że to co jest w Internecie, to tam pozostanie.

„Poczułam się wykorzystana przez całą pieprzoną planetę. Każda osoba na świecie ma teraz dostęp do moich intymnych zdjęć”

Tak tylko mogły myśleć naiwne blondynki.

– Dzień dobry. Dostałem przydział – rzuciłem dziesięć minut później do dyżurnego funkcjonariusza, który nudził się za plastikową szybą z dziurkami do mówienia i metalową okrągłą półeczką z wgłębieniem, którą można było obracać.

– Dowód.

Położyłem plastik na półeczce, on ją obrócił, sprawdził dokument i zwrócił z tabletem pełniącym rolę księgi wejść, każąc mi się w nim podpisać:

– Podpis przy godzinie.

– Pokój dwieście dwa – dodał po odebraniu ode mnie tabletu.

Poszedłem na drugie piętro, gdzie zapukałem do drzwi. Drzwi gwałtownie się otworzyły, a wychodzący mężczyzna prawie na mnie wpadł:

– Co jest? Kim jesteś?

– Jacek Bąkmistrz. Skierowano mnie tu do pracy.

– Do pracy, mówicie? – Odruchowo się odwróciłem, patrząc czy ktoś za mną nie stoi, ale on jakby coś sobie przypomniał i przeszedł na ty. – No dobrze, wchodź.

Weszliśmy do małego pokoju, gdzie pod przeciwnymi ścianami stały dwa biurka.

– Siadaj. – Mężczyzna pokazał mi krzesło w środku, usiadł za biurkiem z lewej, zaczął stukać w klawisze laptopa i zapytał:

– Naa-zwisko?

– Jacek Bąkmistrz.

– Dobrze, mam. Dziewięć godzin tygodniowo, trzy tutaj i sześć w terenie. Tutaj będziesz liczył efektywność w ściganiu uchylających się od obowiązków obywatelskich. Usiądziesz naprzeciwko. – Pokazał na drugie biurko. – W terenie zajmiesz się serwerami. Będziesz je serwisował i uczył, jak je serwisować. Poniedziałki na komendzie, potem po trzy godziny w środę i piątek. Pytania?

Milczałem.

– Dobrze, siadaj. Laptop jest przygotowany, token dostałeś na maturze.

Program był już otwarty, opis wyświetlony na ekranie i zgodnie z nim miałem jedynie sprawdzić, czy dane zostały poprawnie skopiowane.

„Monika S. – skierowana do aresztu Warszawa Białołęka”.

Znajoma z mojej klasy. Nie zazdrościłem jej. W takich miejscach nie cackano się z opornymi. Obowiązki obywatelskie były małe, a uchylanie od nich uważane za największe przestępstwo. W zakładach nie dbano o więźniów i nie dawano im zdechnąć, trzymając ich ciągle pomiędzy życiem i śmiercią.

Siedziałem nad tymi statystykami, i po trzech godzinach miałem dość. Gdy wychodziłem z komendy, nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałem.

– Synu masz pracę. – Aż do bólu znałem ten głos, który bardziej stwierdził niż zapytał.

– Tak tato.

– Rób ją dobrze. Większość stanowisk jest zdublowana. Jesteś sprawdzany. Powodzenia.

– Dzię… – zacząłem, ale on się już rozłączył.

Cały ojciec.

W trakcie jazdy do domu wszedłem do biblioteki.

Trzysta odwiedzin, trzydzieści pozytywnych.

Uśmiechnąłem się.

Kiedyś były całe kółeczka wzajemnej adoracji. W telewizji przez lata promowano córeczki albo syneczków, Gordon Ramsey miał być chamski, a Magda Gessler jeszcze bardziej. Ciężko było powiedzieć, czy coś jest dobre, bo dobre, czy dlatego, bo iluś ludzi dostało kasę.

To się zmieniło.

Każde lobbowanie w Internecie było karane więzieniem. Ludzie mieli spotykać się osobiście. Po czasach dekadencji, shit–work i wirtualnego nie-wiadomo-czego przyszedł czas na konkrety.

Inteligentna inwersja.

Mój wynik dobrze wróżył. Stało się na tyle ważne, że recenzje pozytywne liczyły się do kapitału i puli punktów, a brak punktów to skasowanie plików po człowieku i jego rodzinie, wymazanie go na zawsze i ze wszystkich nośników.

Taka opinia obywateli to był oczywiście początek i ważne były również opinie ekspertów, ale ci zajmowali się dopiero tym, co wskazał lud.

Miało to pewien sens. Świat cierpiał na niedostatek kwarcu i nośniki były drogie[4], serwery chmur rządowych w każdym bloku też kosztowały krocie[5] i nie należało marnować miejsca… szczególnie, że kostki się nie sprawdziły[6] i w kraju przechowywano takie dobra narodowe jak filmy z YouTube czy pliki z Chomika.

Matura to bzdura. Wchodziłem do gniazda żmij. Dopiero teraz zaczynał się prawdziwy egzamin. Może nie będzie tak źle.

 

1 „Matura to bzdura”

2 „Z ziemi obcej do Polski”

3 “Ale to już było”

4 „Z piachu powstałeś”

5 “A miało być tak pięknie…”

6 “Srebra rodowe”

Koniec

Komentarze

Cześć! Hm, jakoś tak trudno mi wypowiedzieć się jednoznacznie o tym tekście. Niby poruszasz ciekawe aspekty społeczne, ale całość jest dla mnie utkana ze zbyt wielkiego chaosu. Momentami się gubiłem w tych przeskokach. No ale to osobiste odczucia. Bardzo spodobał mi się za to fragment, w którym bohater opisuje swoje wyobrażenie związku. Jest trochę literówek, brakująca interpunkcja i inne inności, które spokojnie wyłapiesz przeglądając tekst na spokojnie (piszę z tel. więc nie wstawię konkretów).

Przeczytałam bez większej przykrości, ale też Egzamin nie zainteresował mnie niczym szczególnym. Ot, wizja jakich wiele, przedstawiona dość chaotycznie i, jak dla mnie, niezbyt zajmująco.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka