.
Przeglądając Tumblra natrafiłam na taki post i tak mnie naszło na założenie tematu tutaj, bo sama często zmagam się z dylematami, jak ugryźć wątek niepełnosprawnej postaci w świecie fantastycznym.
Czy wy też tak macie?
Ciekawy temat. Myślę, że w przytoczonym wątku wypowiadały się bardzo młode osoby, które szukają w literaturze/filmie bohaterów o nadnaturalnych mocach. IMO takie idealne postacie są nudne, a odbiorcy trudno się z nimi utożsamić, bo każdy z nas ma jakieś problemy.
Czy trudno przedstawić osobę niepełnosprawną w fantastyce? Zdecydowanie tak.
Dużo zależy od stopnia i rodzaju niepełnosprawności. Problemy z kręgosłupem, zaburzenia psychiczne (nawet nasilona nerwica), niektóre choroby przewlekłe – na to wszystko można dostać orzeczenie o niepełnosprawności. Łatwiej wczuć się i wiarygodnie opisać bohatera bez palca niż np. osobę niewidomą lub autystę.
Potrzebna jest duża wiedza, żeby przedstawić tego typu postać wiarygodnie. Człowiek, który nie zna takiej osoby z realnego świata, może nawet nie przypuszczać, jakie problemy niesie dana niepełnosprawność. Łatwo popaść w stereotypy, nadmierny patos, płytkie potraktowanie tematu.
I rzecz moim zdaniem najważniejsza: warto zadać sobie pytanie, dlaczego autor pisze o niepełnosprawnym bohaterze. Jeśli tylko w celu wzbudzenia emocji u czytelnika, to nie wyjdzie. Odbiorca wyczuje sztuczność takiego zabiegu.
Poza tym widzę częsty błąd w opowiadaniach – pokazywanie jednego przejawu niepełnosprawności u bohatera, który poza tym zachowuje się jak osoba zdrowa.
Z drugiej strony, wiele tematów w fantastyce można podciągnąć pod szeroko pojęte zaburzenia psychiczne. Opętanie, widzenie duchów, nawiedzenie itp. Nie wyobrażam sobie fantastyki bez tej działki.
Czy unikać tematu niepełnosprawności w fantastyce? Nie, ale warto mieć wyczucie i umiar. Jak we wszystkim. ;)
Wiele moich postaci było niepełnosprawnych w jakimś stopniu. Dla mnie najważniejsze jest, żeby podobnie jak z orientacją seksualną, niepełnosprawność nie stanowiła całego jestestwa bohatera.
W przypadku zagranicznych komentarzy odnośnie tego, jak media przedstawiają niepełnosprawność, często spotykam się z, jak to ująć, nadmiernym krytycyzmem. Przynajmniej ja tak to odbieram, ale ponieważ sama nie mam podobnych doświadczeń, to nie mi oceniać.
Niepełnosprawność to szerokie słowo.
niepełnosprawność nie stanowiła całego jestestwa bohatera.
Fizyczna? Raczej nie stanowi. Umysłowa? Stanowi.
Chodziło mi o to, żeby o bohaterze można było powiedzieć coś więcej, co nie jest powiązane z jego niepełnosprawnością, np. co lubi jeść, jakiej muzyki słucha, na kogo głosuje w wyborach, woli psy, czy koty. Nie chodzi o traktowanie tej niepełnosprawności jako tła, ale żeby niepełnosprawna postać miała coś więcej do zaoferowania czytelnikowi.
Ale jak sam sam zauważyłeś, to wszystko zależy od niepełnosprawności. Popkultura znormalizowała noszenie okularów, brak jednego oka, protezy oraz pewne cechy autyzmu i ADHD przez co łatwo zignorować problemy, z jakimi muszą się mierzyć takie osoby na co dzień (niewyraźne obrazy, ograniczone pole widzenia, ból widmo, samokontrolę, wstyd i frustrację na swój brak uwagi i szybki język).
Ale takie coś musisz mieć o każdej postaci. Niepełnosprawność intelektualna albo nawet nieneurotypowy mózg STANOWIĄ tę osobę, wpływając na całą jej psychikę. Oczywiście, że każda lubi to, nie lubi tamtego itp.
Zgadzam się z tym obrazkiem, który wkleiłaś. Niepełnosprawność za często jest czymś, co można zlikwidować, jakąś lekką wadą, która ma tylko przeszkadzać albo wzbudzać litość. Cieszę się, że u moich dwóch niepełnosprawnych bohaterów uniknąłem tych pułapek.
Rozumiem co masz na myśli. Wcześniej musiałam użyć złych słów. Chodzi mi o uniknięcie sytuacji zbliżonej do tej, jaka była w fandomie disneyowskiego “Encanto”, gdzie niektórzy przypisali bohaterom cechy LGBTQ+. W fandomach jest to w sumie norma, ale w przypadku “Encantp” ponoć było bardzo źle. Krytycy szczególnie zwracali uwagę na uleganie stereotypom (zmiennokształtny = niebinarny dla przykładu) oraz ignorowanie bogatej kultury Kolumbii, tła historycznego i właściwego przesłania filmu o szkodliwości traumy pokoleniowej.
A wracając z offtopu: jednej z moich obecnych bohaterek po ataku doskwiera nieuleczalny ból w udzie, którego nasilenie zależy od sytuacji i przez który musi przez większość czasu chodzić o lasce.
jednej z moich obecnych bohaterek po ataku doskwiera nieuleczalny ból w nodze, którego nasilenie zależy od sytuacji i przez który musi przez większość czasu chodzić o lasce.
Czyli Glokta z “Pierwszego prawa” Abercrombiego ;)
Są też takie sytuacje, kiedy jako autorzy nie czujemy się pewni swojego ukazania danej niepełnosprawności. Może tak być, że możemy w takiej sytuacji skontaktować się z osobą z jakąś formą niepełnosprawności i – jeśli ta osoba wykaże chęć do takiej rozmowy – porozmawiać i zapytać. Choćby sam fandom jest spory i są w nim osoby bardzo różne i z różnymi doświadczeniami, a mamy poza tym i swoje własne sieci znajomych. Oczywiście, nie zawsze i nie w każdym przypadku się da, ale to też bywa jakieś wyjście (ja to robiłam akurat nie w przypadku niepełnosprawności – do pisanego w tym momencie tekstu rozmawiałam sporo z osobą z greckiej diaspory w Polsce, urodzoną już tu, ale mocno zanurzoną w tamtej kulturze – jak to jest, jak życie w takiej de facto podwójnej kulturze wygląda na co dzień).
Jak chcecie, to zerknijcie: pod linkiem jest tekst, w którym bardzo przeze mnie skądinąd lubiana pisarka Ada Palmer, sama będąca osobą z niepełnosprawnością, mówi o rozumieniu niepełnosprawności i pisaniu o niej.
ninedin.home.blog
Dzięki, ninedin. Może się przydać. :-)
Ostatnio biję się z myślami, czy dalej w historii nie dać tej mojej bohaterce zaczarowanych butów, w których mogłaby chodzić w powietrzu niemal bez problemów, które jednak wróciłyby po ich zdjęciu a podczas noszenia ból nadal by był, tylko odległy. Zastanawiam się, czy to nie byłoby oszukiwanie...
Edit: Wydaje mi się też, że w przypadku wątku “leczenia” niepełnosprawności warto zwrócić uwagę na to, czy jest ona wrodzona, czy nabyta (np. wskutek wypadku), a jeśli w drugim przypadku tak, to na jakim etapie życia i czy najbliższy odpowiednik jest w prawdziwym życiu możliwy do zoperowania.
Fantastyka to pojęcie bardzo szerokie i dużo zależy od tego, jaką konwencję piszemy, bo np. w wielu z nich wykorzystujemy obserwacje dotyczące ludzkich niepełnosprawności po to, żeby pokazać odmienność wynikającą z innych przesłanek. Jeśli bohater jest częściowo alienem i w związku z tym ma się zachowywać “dziwnie” to sięgniemy po repertuar tego, co się z “dziwnością” kojarzy, czyli zazwyczaj obecnie różne formy zaawansowanej nieneurotypowości. Zachowania z kręgu autyzmu, Aspergera, ADHD i tak dalej, a więc zaburzeń powszechnych, choć w formach radykalnych jednak niecodziennych.
To jest oczywiście odwieczny i raczej nielikwidowalny problem wszelkiej fantastyki – antropomorfizacja obcości. Dlaczego nielikwidowalny? Bo pokazanie obcości musi być komunikowalne, zrozumiałe dla czytelnika. Oczywiście można się w tym stoczyć w śmieszność, kiedy autor tworzy sobie społeczeństwa istot całkowicie nie-humanoidalnych pod względem anatomii (rozmaite formy oparte na anatomii mrówek, gadów, ptaków czy kotów), ale nie bierze pod uwagę tego, że np. zachowania społeczne będą odmienne, bo anatomia łączy się ze sposobem życia, i tak naprawdę dostajemy ludzi w niedostosowanych do ludzkiej egzystencji ciałach. (Pomijam tu bajki zwierzęce i ich fantastyczną odmianę w rodzaju Wodnikowego wzgórza czy Lasu Duncton, gdzie ta antropomorfizacja jest wpisana w konwencję). Istoty, które myślą jak ludzie, działają jak ludzie, organizują się społecznie jak ludzie, ale niby nie są ludźmi.
Odejście od tego udało się z pewnością w dwóch przypadkach (pewnie w większej liczbie, osoby bardziej na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami fantastyki może uzupełnią). Po pierwsze Cardowi w “Grze Endera”, ale tak naprawdę tylko pierwszej, bo potem to się rozmywa, gdzie cały koncept oparty jest na konieczności przełamania ludzkiej mentalności i pomyśleniu tak jak obcy. Po drugie Dukajowi W “Innych pieśniach”, gdzie pokazał granicę naszej percepcji obcości – granicę, za którą nie widzimy żadnej formy, bo jest ona tak całkowicie obca. Jeszcze “Piaseczniki” Martina są dobrym przykładem, bo tam też obcy są rzeczywiście zupełnie obok ludzkiego pojmowania i ich wpływ na człowieka dostrzegamy dopiero w porażającym finale.
Nawiasem mówiąc, mam wrażenie, że gdzieś w jakiejś fantasy czytałam zaczerpnięte z szamańskich praktyk (i to jeszcze pradziejowych) interpretacje niepełnosprawności (wrodzonej lub indukowanej) jako wybraństwa przez bogów. To kolejny, zupełnie inny aspekt “inności”. Z kolei w finale “Chagi” McDonalda przyspieszona ewolucja de facto produkuje ludzi, których część dziś uznalibyśmy za “niepełnosprawnych”...
Sorry za tę przydługą dygresję, ale ona nie jest tak naprawdę nie na temat, bo nader często do kreacji obcości służą cechy związane z umysłową niepełnosprawnością i jej społecznym postrzeganiem. I mam wrażenie, że nie ma co nad tym rwać włosów z głowy ani tym bardziej widzieć w tym deprecjonowania chorób czy niepełnosprawności, bo w większości przypadków to działa, a i spotkałam się z opiniami rodziców dzieci autystycznych, że ich dzieci są jak “istoty z obcej planety”. Oczywiście może powstać pytanie, czy dany tekst jest fantastyką czy realnie zapisem choroby, halucynacji i tak dalej... Ale to osobna bajka.
Zupełnie inną sprawą jest kreacja bohatera w obrębie świata “realnego”, ludzkiego, który rzeczywiście ma jakąś niepełnosprawność – psychiczną czy fizyczną. Mierzył się z tym Huberath i mimo że robił to z bardzo mocno zideologizowanej pozycji, wychodziło mu. Ale można też ulec fetyszowi “reprezentacji” i odczuwać potrzebę wprowadzenia do fabuły różnorodności i osób z takimi czy innymi utrudnieniami życiowymi. To jest śliski grunt, bo wciskanie ich tam na siłę nie ma sensu i może skutkować instrumentalizacją.
Ale znowu: wiele zależy od konwencji. Reprezentacja ma największy sens w YA, gdzie chodzi m.in. o oswajanie młodego czytelnika z bardzo różnorodną innością, a i grupy młodzieżowe, które są zbiorowym bohaterem takiej literatury, mogą być dowolnie zróżnicowane. Gorzej, jeśli np. kogoś sparaliżowanego, na wózku, będziemy chcieli wysłać w sci-fi czy space operze na misję militarną na inną planetę. To też jest możliwe, ale musi mieć uzasadnienie fabularne (genialny uczony albo strateg, bez którego misja nie ma szans, to motyw oklepany, ale może zadziałać). Ewentualnie zawsze można niepełnosprawność komuś zafundować w trakcie misji.
Natomiast kwestia “likwidowania” niepełnosprawności... Znowu: można wymyślić dobrą fabułę, w której to będzie sensowne. Żyjemy w czasach, kiedy jesteśmy namawiani do akceptacji wszelkich niepełnosprawności ze względu na psychikę zainteresowanych. I bardzo słusznie, tak trzymać. Niemniej to jest związane po części z tym, że medycyna nie umie (jeszcze?) wielu z tych niepełnosprawności usuwać, leczyć czy jakkolwiek to nazwać. Jest super, jeśli człowiek bez nóg gra w piłkę, a niepełnosprawny umysłowo ma szanse na życie w społeczeństwie. Ale ile osób pozbawionych kończyn, sparaliżowanych, niewidomych, głuchych czy też lekko upośledzonych umysłowo (na tyle, żeby być świadomym wynikających z tego ograniczeń życiowych), gdyby miało pełny wybór, wybrałoby swoją kondycję? Nie można więc w czambuł potępić fabuł, które o czymś takim mówią, choć to oczywiście delikatna kwestia wyczucia oraz typu fantastyki. Czym innym jest opowieść o eugenice, a czym innym o magii, która pozwala np. niewidomemu zobaczyć świat, a głuchemu usłyszeć muzykę. Oczywiście w drugim przypadku grozi popadnięcie w usłodzenie, ale to też inna bajka.
http://altronapoleone.home.blog