- Hydepark: Dieta piszących

Hydepark:

Dieta piszących

Temat głupi jak wiele innych (wbrew pozorom jestem tego świadoma ;P). Jesli jednak "odpornośc pochodzi z brzucha" i "jesteśmy tym, co jemy" to chyba pytania w tym względzie są zasadne?

 

Znam bowiem ludzi, którym lepiej pracuje się po piwie/winie/nalewce albo mocnej kawie (lub dobrej herbacie) i takich, którzy do jakiejkolwiek pracy intelektualnej potrzebują czekolady.

 

Czy są jakieś napoje/potrawy/specjalna dieta którą stosujecie jak piszecie?

 

Czy dieta (rodzaj jedzenia) ma związek z "natchnieniem", pomysłami, postępami?

 

Podkreślam, że uważam i będę uważała, że pisanie to ciężka praca.

Komentarze

obserwuj

Staram się stosować pewnego rodzaju 'dietę', ale czy ma to wpływ na pisane przezemnie teksty, to nie wiem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie wiem czemu, ale najdziwniejsze pomysły przychodzą mi po piwie. A po dwóch to już jest naprawdę wesoło. Ma ktoś podobnie? ;)

http://www.youtube.com/watch?v=AbcwOHvoZbA  I tyle.

Ja tam do pisania nie potrzebuję dopalaczy. Ale często piszę po nocach, a wtedy przydaje się herbata na rozgrzanie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Skoro już jest taki wątek, to pozwolę sobie zadać podobne pytanie. Czym karmicie swoich bohaterów? Jaką rolę odgrywa kuchnia w waszej twórczości? Pochwalcie się swoją najlepiej przyrządzoną potrawą - oczywiście tą we własnej prozie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Piwo lubię, jednak nie potrafię pisać pod wpływem. Pomysły może i do głowy przychodzą, ale wtedy lepiej je zanotować lub zapamiętać niż coś pisać, bo i tak mi nie wyjdzie. Zdecydowanie wolę herbatkę.

Ktośtam kiedyśtam pałaszował "duszone w gęglach kaczapany", ale co to było - nie pomnę, zresztą chyba sam nie wiedzialem :) Tyle tylko wiem, że to fast-food, bo baba szybko podała na stół.

Dla mnie ważnym dopalaczem przy pisaniu był papieros. Rzucam... i chwilowo nie piszę :P

A dla mnie to dwulitrowa cola. Piszę i popijam od czasu do czasu. (Częste przerwy na kibelek):D

JA pisuje wieczorem, wtedy kiedy już raczej nic nie jadam :P
A tabliczkę czekolady + wszystko co zbędne i jadalne z lodówki wyciągam przy posiedzeniu przed filmem :P

hastalavista - ponoć częsty kibelek dobrze wpływa na układ wydalniczy bo się bakterie lepiej wypłukują :P

Herbata jest dobra. Teraz piszę serio. :)

U mnie to ejst czekolada i kakao.

Z jakichś przyczyn porzebuję ogromnych ilości magnezu.

Czekolada musi być gorzka (ale nie 90 procent bo to jest ohydne po prostu). Dwie, trzy kostki.

Kakao robię tradycyjne (w mikrofali hehe) z takiego kakao do ciast (nie z Puchatków ani mieszanek) prawie bez cukru i daję dużo kakao. Sprawa jest o tyle ciekawa że jestem uczulona na mleko.

Generalnie jak pisze to mogę jeść  (nie mówię o jakimś objadaniu się) więcej i nie tyję.

Zielona herbata też jest dobra, ale nie może być za mocna. Mnie to pobudza powoli a nie jak kawa, że ożywam, ale na krótko.

Piwo:) W przeciwieństwie do Katy, ja magnez wypłukuję. 
(Ale wbrew temu, co w komentarzu do jednego z moich opowiadań napisał Lassar, akurat tamto jedno powstało na trzeźwo).
O, dobrze, że się ten temat pojawił, bo włożyłem akurat piwo do zamrażarki, żeby się szybciej schłodziło, i całkiem zapomniałem.

Herbata jest na wyciszenie. I lepiej dla myśli, żeby mi wtedy nie przychodziły do głowy i nie przeszkadzały, bo się złoszczę i kąsam. (Ale pomysł na ostatnie opowiadanie z tej strony przyszedł mi do głowy w herbaciarni w Nałęczowie. Herbata była jaśminowa, lokal też nazywa się "Jaśminowa" - i nikt mi za reklamę nie płaci - a w tle leciała wtedy muzyka Chopina i chorały gregoriańskie. Dobra muzyka jest często lepsza nawet od piwa. A do "Jaśminowej" zajrzyjcie, jak będziecie kiedyś w Nałęczowie).

Mi się najlepiej piszę, jak sobie sączę jakieś piwko i słucham jakieś delikatne lub mnie instrumentalne kawałki (najlepiej z filmów, które lubię).

Ponoć wielcy tego świata tworzyli będąc co najmniej pod wpływem, więc wróżę sobie świetlaną przyszłość ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

@Ajwenhoł && Snow

Mnie muzyka klasyczna wnerwia. Lubię jej słuchać by podziwiać konkretne kawałki (na koncertach np) ale jak leci przez 4h na okrągło jedna płyta to czuję emocjonalny mętlik w głowie, to jest za mocne.

Dla mnei to musza być albumy do których jestem przyzwyczajona (mogą być z wokalem), po prostu po jakimś czasie i tak nie słysze już słów. Może być Deine Lakaien, Spiritual Front, Emily Autumn, Jacek Kowalski, niektóre rzeczy Kaczmarskiego (wiele jest za mocnych jak na tło), Dikanda, soundtrack z Elizabeth the Virgin Queen, czerwony tulipan i moja abslutnie ukochana śpiewająca kobieta - Krystyna Świątecka. Kiedys lubiłam Colony 5, Diva Destruction i SDM, dziś nie mogę tego słuchać. Czasem puszczam losowo i czasem trafię na coś fajnego (mam gignatyczną kolekcję dziwnych mptrójek).

 

Muzyki silnie nacechowanej emocjonalnie nie mogę słuchać, pisząc (nie wyobrażam sobie pisać przy "Czerwonym tulipanie", ani przy SDM, do którego czasami wracam), zbyt mocno odbieram śpiewaną poezję. Dlatego klasyka leży mi bardziej, bo obojętna, może nie jestem aż tak na nią wyczulony. No i Dead Can Dance, albo późniejsze solowe projekty Lisy Gerrard... Dawniej była jeszcze Era, Enigma.
I w sumie to nie offtop, bo muzyka to dieta dla serca i głowy, choć nie zawiera glukozy ani WKT:)

Mi się SDM od pewnego czasu wydaje straszliwą tandeta i nie mogę tego słuchać, bo co usłyszę to się wnerwiam, że to takie... dziecinne, emocjonalność "wrażliwej" licealistki.... (chociaż poczynię wstydliwe wyznanie i przyznam się, że ja odkryłam to na piątym roku:P ) .

Faceci z tych piosenek to dość często takie (sorry za wyrażenie) d*** z uszami co to nie umieją walczyć o kobietę. Co umieją pocałowac i napisac wiersz ale... niekoenicznie wziąć odpowiedzialność.

Taka walka o kobietę to istne heroic fantasy - nie wiadomo po co, ale i tak będą walczyć do ostatniej kropli krwi. Ale tak naprawdę to po co? Jak grymasi i woli innego, to niech se idzie jemu marudzić, nie ta to inna. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

@brajt
I "z nim będziesz szczęśliwsza, dużo szczęśliwsza będziesz z nim";)

@Katy
Jak teraz powiem, że jest kryzys męskości i kryzys kobiecości, to będzie to truizm.  I może sobie John Eldredge (podejrzewam, że wiesz, o kim mowa) pisać różne poradniki i książki z cyklu "Wiem, co siedzi w twoim wnętrzu". Nie zawsze wie. Nie rozwijam tematu, bo offtop robi się poważniejszy od głównego wątku.
A emocjonalność wrażliwej licealistki jeśli idzie o SDM - no to chyba jasne... Ale to jedne z najlepszych piosenek do grania i śpiewania przy ognisku albo w długie wieczory, bo są "niespieprzalne":) A niektóre piosenki i dziś (a jestem akurat na piątym roku studiów...;)) bardzo do mnie przemawiają - jak "Zgodliwość".

Mi również zdarza się pisać po nocach. Najlepsza dla mnie jest jedna (nie więcej) szklaneczka whisky. Sączona powoli pozwala mi się zrelaksować. Co do bohaterów i ich kulinarnych przygód, jako klasa żywieniowa chcąc nie chcąc kładę duży nacisk na to co spożywają ów bohaterowie.

Nie mam jakoś wybranego typu muzyki. Jeśli sceneria w opowiadaniu jest spokojna włączam podkład muzyczny np. z "Bandyty", a jeśli coś dramatycznego, pełnego akcji wtedy przełączam się na "Come", "Lipali".

Wcześniej pisałem przy muzyce, ale okazało się, że lepiej mi idzie bez słuchania. Jestem bardzo wrażliwy na bodźce z zewnątrz i wolę być sam na sam ze swoimi myślami. Inspiracja - owszem - muzyka jest najlepsza. Gdy nadchodzi pomysł, to muszę wyłączyć i wsłuchiwać się dalej w dźwięki naciskanych klawiszy i innych szumów dochodzących z komputerka :)

@Ajwehoł
Normalnie poświęciłam się i odnalazłam Zgodliwość na youtubie :-)
No i to jest dobre.
Ale z nieśmiertelnych hitów to nie znudziły mi się jeszcze chyba tylko "bieszczadzkie anioły" i "Jak".
Naśpiewałam się w życiu przy ognisku i nie przy ognisku i w sumie przy ognisku dobrze się śpiewa też wolną grupę bukowina, nieśmiertelne górskie hity, kaczmarskiego.... jest trochę nowych "górskich" zespołów, niektóre są dobre.

A co do offtopu: ojoj nie wiedziałem że czytałeś Elgredgów :) Powiem tak - tam jest trochę prawdy, ale nie cała. Mi te ksiązki pomogły, ale brałam co mi sie podobało i oddzielałam plewy od ziaren, raczej niż traktowałam je jak druga Biblię. A kryzys męskości po prostu jest, ale inni tutaj będą nas nienawidzić za takie rozważania, więc EOT. Maila znajdziesz, jeśli chcesz to przedyskutować. Mnie tam Twoja enigmatyczna wypowiedź zafrapowała.

@Brajt
Moi bohaterowie lubią żuć śniadanie, bez wskazania, co to za śniadanie.
Nie karmie ich za często, chyba, że alkoholem w postaci wódki z redbulem (ten drink może zabić jak wódki jest za dużo) i liofilizatami. Piją jaśminową herbatę (lub w ogóle herbatę).
Nigdy nie przywiązywałam jakiejś wagi do opisów jedzenia.

@Katy
Jak najbardziej, odezwę się. Tylko myśli muszę pozbierać.

A ja preferuję ciepłą czerwoną herbatę :) Kawy i piwa nie lubię. Zdarzało się, że robiłam sobie delikatnego drinka i sączyłam go powoli podczas pisania. Odpręża i pozwala zebrać myśli.
Co do "bieszczadzkich aniołów" to ostatnio moi rodzice zostali obdarowani całą składanką, za zorganizowanie cudownej wyprawy w Bieszczady. Wpada w ucho, ale muszę przyznać, że niektóre teksty są pretensjonalne (tytułów nie przytoczę, bo nie mam do takowych pamięci).

ja tam siorbię sobie yerbę - http://pl.wikipedia.org/wiki/Yerba_mate

bardzo silnie pobudza - fizycznie i intelektualnie ;)

a co ważniejsze - w przeciwieństwie do kawy yerba jest bardzo zdrowa

Dieta dla autora - nie przywiązuję wagi. Wystarczy kawa.
Ale dieta dla bohaterów? Jak najbardziej ważna. Sam lubię też gotować, więc i opisy jedzenia i jego przygotowywania są ;) Tylko czasem trzeba uważać, żeby nie było anachronizmów. Są uważni czytacze, którzy je wytkną. Karmię bohaterów potrawami prostymi, przaśnymi, poję alkoholem. Wtedy są zadowoleni (Polacy wszak lubią dobrze, tłusto zjeść i dużo wypić). Posiłek to często pretekst do spotkań, rozmów, czasem konfliktów. Ogólnie przydatny motyw.

ad  Erreth - właśnie, ciągle spotykam bohaterów w realistycznym średniowieczu wpieprzających ziemniaki :/ Dobra okazja, aby przypomnieć: nie! Nie wolno!
Ale chyba jeszcze gorsze są "chleb, mięso i ser". W dziesiątkach książek jest ten cholerny zestaw. R.Jordan - uwielbiam gościa, ale 16 tomów szamania "chleba, mięsa i sera"... :/  Co to, jakiś ogólnosettingowy zestaw happy meal?
Super opisy jedzenia, chyba już nie do przeskoczenia -> Scott Lynch, cykl Gentleman Bastard czyli Lamora et consortes.

Od przeszło siedmiu lat jestem na ścisłej diecie wysokobiałkowej z racji na konieczność utrzymania wysokiej formy. W myśleniu, zarówno w pracy jak i "pisaniu rekreacyjnym", wspomagam się  ogromnymi ilościami kawy i zielonej herbaty bez cukru, bo tego nie używam w ogóle od 10 lat. Jeśli chodzi o alkohol, też w zasadzie już nie piję, ale muszę przyznać, że piwko lub trochę winka czasem pomaga się skupić. Mam jedno uzależnienie. Pisząc, pochłaniam wręcz orzechy, migdały, pistacje itd.

Jeśli to nazwać "dietą" to moja jest strasznie niezdrowa.
Piszę zwykle po nocach. Do pisania muszę mieć (no nie mówię, że to dominanta) nalewkę: wiśniową, morelową, albo żytnią :D

Kiedyś wspólokatorka mnie podpatrzyła, że pisząc opowiadanie przez 3 godziny, wypaliłam paczkę fajek. Zawsze jak mam coś napisać, palę jak smok.

Muzyka? Owszdem. Ale w języku, którego nie znam :D Jak litewski, łotewski, czeski :D

Nowa Fantastyka