- Hydepark: [DKNF] Książka na styczeń 2016: Richard Matheson - "Jestem legendą"

Hydepark:

książki

[DKNF] Książka na styczeń 2016: Richard Matheson - "Jestem legendą"

Tym razem omawiamy klasykę gatunku. Proponowane przeze mnie tematy:

 

​1. Nauka kontra mit. Bohater powieści Mathesona, Robert Neville ma do czynienia z wampirami, ale podchodzi do tematu w stricte naukowy sposób.

​2. Ekranizacje powieści – ich zalety i wady; problemy z przeniesieniem książki Mathesona na ekran.

​3. Mistrzowie puenty. Rzadko zdarza się powieść, w której zaskakująca puenta, wywracająca wszystko do góry nogami, spadałaby na czytelnika tak gwałtownie jak w “Jestem legendą”, na ostatniej stronie, w ostatnim zdaniu. Mistrzem puenty w niefantastycznej literaturze jest Jeffrey Archer (polecam jego powieść “Co do grosza”). Czy znacie jeszcze inne przykłady?

​4. “Jestem legendą” jako powieść o rozpadzie psychiki – bo właśnie tego jesteśmy świadkami, gdy obserwujemy Neville’a, który usiłuje nie popaść w obłęd spowodowany samotnością i nieustannym poczuciem zagrożenia.

 

Oczywiście zachęcam do recenzowania, dyskusji i pisania artykułów.

Komentarze

obserwuj

Wpis obserwacyjny. Na razie powiem tylko tyle – książka mi się nie podobała :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja nie czytałem, ale zapodane wyżej tematy, sprawiają, że chyba się nie oprę :)

Nie biegam, bo nie lubię

Wpis obserwacyjny. Przeczytałam, podobało mi się. Mam alergię na współczesne historie o wampirach, ta – choć sprzed ponad pół wieku – była zaskakująco świeża :D

JeRzy najwyraźniej stawia tę świeżość wysoko, ale mnie naukowe próby wyjaśnienia wampiryzmu przyprawiały o odruch wymiotny. Nie dlatego, że uważam, że magia rządzi światem czy coś, ale dlatego, że te rozkminy po prostu wydawały mi się śmieszne. (SPOILER ALERT) Rozgniatamy czosnek, szukając w nim składnika, który wampirom przeszkadza, ok, to kupuję. Ale “dlaczego boją się krzyża” – “bo takie mają uwarunkowania kulturowe”? A wampiry-Żydzi boją się Tory. Serio? A najgorsze i tak było szukanie przyczyn, dla których niektóre rozpadają się w proch po wbiciu kołka, a inne nie... Dla mnie – naciągane i denerwujące elementy, nawet jeśli samo odkrycie przyczyny wampiryzmu ma wpływ na rozwiązanie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeśli chodzi o punkt 1 zgadzam się z jose. Ekranizacje oglądałem dawno temu i podobnie jak książka podobała mi się mimo znaczących różnic. Zakończenie bardzo sprawnie domyka książkę i stanowi o jej sile. Opisy psychiki głównego bohatera to zdecydowanie najlepsza część powieści. Alkoholizm, stopniowe pustelnictwo, apatia. Matheson idealnie pokazał zachowanie człowieka wystawionego na takie sytuacje jak Neville.

Joseheim – jeśli Matheson do Ciebie nie przemawiał z naukowymi wyjaśnieniami wampiryzmu, to pewnie u Wattsa, w “Ślepowidzeniu” i “Echopraksji” też by raziła np. skaza krzyżowa.

Zdecydowanie nie przemawiał... Naprawdę moim zdaniem Matheson posunął się tu wręcz do śmieszności. To znaczy fajnie, że próbował, to odświeżające, ale efekt słaby.

 

Wattsa nie znam i nie zachęcasz mnie, bym spróbowała poznać :>

 

W sumie, skoro już tu jestem...

 

Pkt. 2 – Ekranizację oglądałam ładnych parę lat temu, ale – poza tym, że pozostawiła ogólne wrażenie hollywoodzkości – generalnie mi się podobała. Po skończonym filmie miałam wrażenie niezgorzej spędzonego czasu, czego nie mogę powiedzieć o powieści. Dobrze, że jest krótka ;]

Truizm, ale jak wszyscy wiemy, książki bardzo trudno jest zekranizować (no chyba, że są proste jak konstrukcja cepa, tylko że wtedy po co zadawać sobie trud :). Za przykład podam “Grę Endera” – jakże psychologiczna to powieść, której wszystkich aspektów po prostu nie dałoby się przenieść na ekran. No i twórcy nawet nie próbowali, tak cholernie wiele opuścili i pominęli. Także film był dla mnie o wiele za płaski, ale z drugiej strony nie wiem, jak przyjął go widz, który nie zna pierwowzoru?

Zdarzają się za to filmy, które cenię sobie wyżej niż książki. Koronnymi przykładami na zawsze dla mnie pozostaną “Zielona Mila” i “Skazani na Shawshank” – majstersztyki.

 

Pkt. 3 – To fakt, zakończenie jest dobre. To mu się udało, temu Mathesonu. Ale w sumie tak z miejsca nie jestem w stanie wymienić tytułu, który by mnie zabił właśnie samą końcówką...

 

Pkt. 4. – To też nie do końca do mnie przemówiło. To znaczy w większości byłam w stanie kupić reakcje bohatera, załamania, pijaństwo, depresje, marazmy i tak dalej, ale na tyle drażnił mnie sposób, w jaki to wszystko jest opisane, że koniec końców pozostaję sceptyczna. Może trafiłam na jakiś lewe tłumaczenie? A może po prostu styl jest nie dla mnie. Taki jakiś szarpany, drętwy, nieprzekonujący. Gdyby książka była lepiej napisana, nawet ten pseudonaukowy bełkot bym przełknęła bez mrugnięcia okiem. A tak... pozostaje się cieszyć zakończeniem – bo a) dobre, bo b) kończy książkę ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Chętnie dorzucę swoje trzy grosze co do mistrzów puenty – fenomenalne jest ostatnie zdanie (dwa?) w “Łańcuchu Zdarzeń” Olssona.

Na czytelnika w ułamku sekundy spływa dosłownie całe spektrum emocji – od szoku, przez wezbranie łez w oczach i kiwanie z uznaniem głową, że to po prostu musiało się tak zakończyć, po nadzieję, że “może jednak nie?” i wreszcie zachwyt nad tym, “jak to dobrze sobie autor obmyślił, żeby tak mną wstrząsnąć”.

Ciężko to opisać bez spoilerów, ale to byłaby wręcz zbrodnia. Ograniczę się zatem do tego, że ta książka to jedna z największych dla mnie niespodzianek ubiegłego roku. Może w ogólnym ujęciu nie jakoś szczególnie nowatorska, ale w tym aspekcie przyznaję zawszę rację Kresowi – nie liczy się o czym, liczy się jak.

 

Kilka słów również odnośnie punktu 4. Nie wiem, czy miałeś okazję JeRzy widzieć – ale świetnie w tematykę postapo wpisuje się tutaj również “The Divide” z Michaelem Biehnem. Oczywiście wszystko jest tu ściśnięte w filmowych ramach i podkręcone do granic, ale mimo wszystko, nadal potencjalnie wiarygodne.

W temacie “co dzieje się z głowami obcych sobie ludzi zamkniętych w sytuacji bez wyjścia”, to chyba jedyny film, który łykam absolutnie bez pytań. No i ten motyw z US Army... ale to trzeba zobaczyć ;)

And one day, the dream shall lead the way

Co do zakończeń to spore wrażenie wywarła na mnie końcówka Metra 2033. Czytając za pierwszym jak i za drugim razem miałem opad szczęki. Chociaż autor już w pierwszym rozdziale zostawia tropy do niego prowadzące.

Trzeba zauważyć, że Jestem Legendą powstało w 1954 roku na długo przed całym popkulturowym boomem na wampiry.  Może współczesny czytelnik jest już zmęczony tematem, ale wtedy to musiało być mega świeże. 

  1. Nauka kontra mit – Czy ktokolwiek wcześniej próbował patrzeć na postacie z horrorów w taki sposób? Mówią, że Matheson wpłynął na wielu późniejszych pisarzy grozy, w tym Kinga. Pewnie Scooby Doo też by nie powstał. 

    Wbrew wszystkim komentarzom nie przypominam sobie, aby bohater sam posługiwał się nazwą “wampir” zbyt często. Potwory występujące w książce są bliżej nieokreślone, ni to zombie, ni to inne strzygi.  Wszystko tam jest bliżej nieokreślone. Przecież przez cały czas mamy do czynienia tylko z narracją pierwszoosobową, subiektywna wizja świata oczami bohatera. W zestawieniu z definicją nauki zastosowanie narracji pierwszoosobowej zgrywa się idealnie, nic nie jest nam dane na tacy jako prawda absolutna, czytelnik wraz z bohaterem po kawałeczku odkrywa świat. Tu powstaje groza. 

  2. Ekranizacja – Film zmienia narrację, nie wiemy co dzieje się w głowie bohatera, on sam sprawia wrażenie mniej inteligentnego niż ten z książki. Za to o wiele bardziej widać jak traci rozum. Coś za coś. Lecz przez to film przestaje być horrorem a staje się zwyczajnym filmem akcji z elementami sci-fi. 
  3. Jak to mówią twórcy cinemasins na youtube: Roll the credits! 
  4. Sytuacja w książce jest o wiele bardziej skomplikowana niż w filmie. W filmie wszystko widać jak na dłoni, twarz Willa Smitha mówi wszystko. W książce najpierw w ogóle nie zauważyłem problemu samotności, dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie jak dużo się tam dzieje, że on nie ma czasu się nudzić. Neville codziennie coś robi, wyraźnie jest pracoholikiem, zajmuje się czymś żeby nie zwariować, ale przecież nie ucieka od rzeczywistości, tylko ją bada, studiuje. Jego brak pewności kojarzy mi się z buddyjskim oczyszczeniem umysłu. Nie wmawia sobie niczego, nie poddaje się panice, jest zimny aż do przesady, ale jak inaczej miałby przetrwać? Również “rozmawia” z potworami nie wierząc w to, że po prostu “umarli i ożyli”. Traktuje je wciąż jak żywe istoty, które mu zagrażają trochę jak dzikie zwierzęta. Nie ma w tej historii nic magicznego i nadprzyrodzonego. 

Przyznasz, Sionil, że to niesamowite, jak wielkie emocje potrafią budzić książki...

:)

 

Nie biegam, bo nie lubię

Nowa Fantastyka