- Opowiadanie: Flavia - Poza-świadomość

Poza-świadomość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poza-świadomość

To straszne!

Horror!

Tragedia!

Och, bogowie, za co?!

Przepychając się między miękkimi, galaretowatymi ciałami istot szczelnie otaczających miejsce zajścia, Ng'yin nie mógł powstrzymać przypływu niechęci. Zignorował go jednak; sytuacja była zbyt poważna, a on w razie czego mógł posiłkować się wysuwanymi chitynowymi kolcami. W końcu wypchnął się przez tłum i zamarł. Jego skóra aż ścierpła od ohydnego, słodkawego zapachu, choć z tej odległości nie mógł dokładnie ustalić jego źródła ani charakteru. Pochylił się, wysuwając do przodu te fragmenty grzbietu, które chroniła nie gruba skóra, a jedynie cienka błona, doskonale przepuszczająca zapachy. Szybko ustalił, skąd dochodził ów smród i wciąż na dwóch nogach skierował się w odpowiednią stronę, jednak przystanął gdy tylko jego stopa trafiła na coś miękkiego i wilgotnego. To właśnie to tak cuchnęło i Ng'yinem aż wstrząsnęło, gdy odkrył, czym było.

Płyn żywotny. Rozlany poza organizmem, zupełnie jak u jego towarzyszy-myśliwych zabitych przez yn-nyngi na zewnątrz. Ale tutaj, w owocni? Jak to w ogóle możliwe?

Teraz bezbłędnie wyczuł zwłoki – podszedł pewnie i zaczął ostrożnie badać je palcami. Był to robotnik, największy spośród t'lyig, wciąż owinięty wokół jednej z paczek wypełniających magazyn. Gęsta ciecz spływała z przebitych worków grzbietowych, zostawiając lepkie smugi na bokach i wsiąkając w gąbczastą podłogę.

Trzeba go zabrać do Wielkiej Plechy, pomyślał Yaag, przewodnik grupy myśliwskiej Ng'yina. Był jednym z pierwszych, którzy dotarli na miejsce po tym, jak to się zdarzyło. Teraz stał nad ciałem razem z resztą grupy, pocierając nerwowo czułkami. Dźwięk, jaki przy tym wydawał był wyjątkowo drażniący, a ponieważ Ng'yin odbierał go całym ciałem, tak jak zapach, nie mógł powstrzymać dreszczy.

Jak to się stało?, pomyślał. Natychmiast w jego głowie pojawiła się odpowiedź.

M'yul pracował razem z nami. Był szybszy…

Zawsze lubił wyprzedzać, pomyślał ktoś zgryźliwie.

Był szybszy i sam potoczył się do magazynu. Tylko na chwilę. Nie myśleliśmy, że coś się może stać. A potem nagle zgasł…

Zgasł? A więc nie wyczuł, co go trafiło?

Nie.

Ng'yin zatrzepotał z oburzenia czułkami.

Musimy sprawdzić korytarze dookoła.

Yaag zaklaskał potakująco.

Roześlemy patrole. Będą szli parami – gdyby jednemu coś się stało, drugi zareaguje.

Ng'yin zaklaskał.

Wracajcie do pracy, polecił zgromadzonym dookoła robotnikom. Znów zalała go fala niechęci, ale tłum zaczął się przerzedzać. Dwóch robotników wzięło ciało M'yula i zaczęło pełznąć w stronę Wielkiej Plechy. Grupa Yaaga tymczasem podzieliła się na pary i rozpełzła po wszystkich korytarzach odchodzących z magazynu. Były one zbyt niskie, żeby poruszać się nimi w pozycji wyprostowanej, ale tocząc się t'lyigi były prawie zupełnie pozbawione czucia – zwłaszcza myśliwi, którzy podczas toczenia odruchowo zasłaniali swoje worki z płynem żywotnym. Toteż chcąc nie chcąc musieli pełznąć w irytująco wolnym tempie, niemal instynktownie czując, jak wszelkie niepokojące zapachy wokół nich ulatniają się.

Ng'yin został sam z Yaagiem. Pełzali na samym końcu, wybierając te korytarze, które schodziły w dół. Ten sposób poruszania był wyjątkowo niewygodny i obaj często spadali ze sporych wysokości prosto na pyski, boleśnie zaginając czułki, ale nie mieli wyboru. Zresztą, tutaj i tak nie mogliby się zwinąć. Za mało miejsca.

Jak myślisz, kto to zrobił?

Yaag zatrzepotał czułkami.

Pewnie ktoś z nas.

Trzeba to sprawdzić.

Kazałem innym grupom przeszukać umysły mieszkańców Miasta.

Ng'yin zaklaskał z uznaniem. Umysły t'lyig w pewnym sensie stanowiły jedność, ale też zachowywały pewien stopień indywidualności. To oznaczało, że mniej, niż stu myśliwych pod komendą Yaaga będą musiały przemknąć przez ponad dwa miliony jaźni robotników, rozpłodowców i magów. Na pewno zajmie to wiele czasu, ale był to ich najpewniejszy trop. W końcu jak lepiej odkryć mordercę, niż od środka?

Ng'yin wiedział, że ani Yaag, ani nikt inny z jego grupy nie spodziewa się niczego znaleźć w tych korytarzach. Ktokolwiek nimi uciekł, już dawno wmieszał się między pozostałych mieszkańców. Być może stał nawet w tłumie otaczającym zwłoki. Mógł być nawet jednym z nich, w końcu w obrębie Miasta tylko wojownicy posiadali kolce zdolne przebić worek żywotny t'lyiga. Przedstawiciel każdej innej płci musiałby posiłkować się jakimś narzędziem, a ile ich było w użyciu? T'lyig byli miękcy, to prawda, ale ich świat również – nie potrzebowali wielu twardych przyrządów a ich skromne potrzeby zaspokajały w większości właśnie kolce myśliwych-wojowników. Ale przecież nawet robotnik mógł wziąć coś ostrego – wśród paczek w magazynie Ng'yin dostrzegł kilka długich, metalowych rur i sztab – i zaatakować. Albo rozpłodowiec. Ktokolwiek!

To nie był wojownik, pomyślał Yaag. Ng'yin pytająco potarł czułki. Kolec wojownika zostawia czyste rany. Worki M'yula zostały rozszarpane. Jakby uderzono je czymś tępym z ogromną siłą.

Nie zauważyłem, przyznał ze skruchą Ng'yin. Yaag potarł czułkami.

Wiem.

Ta część kompleksu była prawie nieużywana, więc Ng'yin i Yaag dotarli niemal do Wielkiej Plechy nie napotkawszy nikogo. Zrezygnowani skulili się w najbliższym pomieszczeniu i potoczyli do domów.

Wszystkie mieszkania t'lyigów wyglądały tak samo – pojedynczy owalny pokój z wyścielanym mokrą gąbką zagłębieniem służącym do spania, chitynową misą z jedzeniem i strzępkami Wielkiej Plechy zwisającymi ze ścian.

Ng'yin pamiętał, że miał w misce jeszcze kawał mięsa z ostatniego polowania. Zaczynało się psuć, ale to mu nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie, dzięki enzymom wydzielanym przez bakterie on sam nie musiał tracić swoich. Jednak gdy Ng'yin podszedł do mięsa, wyczuł jakiś obcy zapach. Nie bakterii, ale jakby… innego grzyba? Pochylił się nad miską i powąchał zawartość. Miał rację, to był obcy grzyb! Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął mięsa, by zaraz potem oderwać ją jak oparzony. To była plecha! Obca plecha! W jego mięsie! Czyżby…? Podniósł głowę i zbliżył się do ściany. Nie, to nie była Wielka Plecha. Zresztą, czego miałaby szukać w jego misce? Ale zapach był jakoś znajomy… Próbował przypomnieć sobie, jaki rodzaj grzyba tak pachnie, kiedy nagle naszła go przerażająca myśl. Natychmiast odciął się od umysłu kolektywu, żeby nikt inny się o tym nie dowiedział.

To była jego plecha. Od ostatniego posiłku oderwał się w pośpiechu, wezwany przez Yaaga i nieopatrznie musiał zostawić w nim fragment strzępka. Ale on nie mógł być taki duży! Czyżby więc… rozrósł się? Co za absurdalna myśl! To prawda, że nowy t'lyig mógł powstać z nawet najmniejszej strzępki, jednak potrzebował do tego odpowiednich warunków: ciepła i wilgoci, jakie panowały tylko w workach żywotnych rozpłodowców.

Albo w kawałku gnijącego mięsa.

To szaleństwo. Ng'yin czuł, jak jego grzybnia aż skręca się z obrzydzenia. Społeczeństwo t'lyig w trakcie trwającej miliony obrotów ewolucji podzieliło się na wysoce wyspecjalizowane grupy, kasty czy też płcie i nie zrobiło tego po to, aby przedstawiciele każdej robili, co im się podoba! Ng'yin był myśliwym – jego rolą było zdobywanie pożywienia dla grupy i pilnowanie porządku, czasem obrona przed zagrożeniami z zewnątrz. Nie rozmnażanie! To była rola rozpłodowców.

A teraz on ją przejął. Powinien wyrwać sobie kolce i zająć się rozmnażaniem, skoro tak dobrze się do tego nadawał. Gdyby ktoś się dowiedział… Co za wstyd!

Ng'yin zastanawiał się, czy nie wynieść strzępka gdzieś poza owocnię i zostawić na pastwę losu, ale szybko zrezygnował. Nie udałoby mu się wyjść bez zwracania uwagi – nie, żeby było to coś, co robiono codziennie – a tym bardziej z obrośniętym własnym strzępkiem mięsem. Mógłby zanieść je na dół, do centrum Wielkiej Plechy, gdzie zostałby rozłożony i wchłonięty, ale na taką potworność nawet on nie mógł się zdobyć. To był w końcu żywy t'lyig! W pewnym sensie…

Nie doszedłszy do żadnych konkretnych wniosków Ng'yin po prostu położył się w ciepłym, wilgotnym łóżku i zaczął obserwować rozrost grzybni. Sądząc po zapachu, rozrastała się szybko. Przerażająco szybko.

 

* * *

 

Normalnie nie musiałby opuszczać domu, by wiedzieć, co się dzieje, ale zamknięcie umysłu praktycznie odcięło go od świata. Po zapachu odnalazł Yaaga – kręcił się w magazynie, w którym znaleziono martwego M'yula. Ng'yin zaryzykował wypuszczenie myśli.

Jak śledztwo?

Nijak. Nikt tego nie zrobił.

Yaag pocierał nerwowo czułki.

Ktoś musiał!

Tak… Ale sprawdziliśmy wszystkich. Z jednym wyjątkiem.

Ng'yin zadrżał.

Tak?

Yaag gniewnie uderzył czułkami.

Nie udawaj idioty! Jesteś jedynym, który zamknął swój umysł. Akurat teraz!

Ależ to absurd! Byłem wtedy w innym sektorze, pamiętasz? Pamiętasz?!

Może. Yaag nie wyglądał na przekonanego. Ale to, że zamknąłeś swój umysł akurat teraz i tak jest podejrzane. Co masz do ukrycia?

Ng'yin nie mógł opanować drżenia. Teraz już nie tylko Yaag próbował wniknąć w jego umysł, ale cała społeczność. Uwaga wszystkich była zwrócona na niego. Oczywiście, mógł ich powstrzymywać, ale wtedy Yaag uzna go za winnego i przedziurawi jego worki żywotne.

Wpuszczę tylko ciebie, wysłał do Yaaga. Tamten klasnął twierdząco i Ng'yin ostrożnie opuścił bariery, tak, żeby tylko jaźń Yaaga mogła się wsączyć. Jednak już po chwili poczuł ogromny napór i wszystkie jego bariery padły, wpuszczając dwa miliony t'lyigów z całego Miasta do jego umysłu. Poczuł ich ciekawość, a potem konsternację i zaraz potem wybuch rozbawienia. Natychmiast wyrzucił ich wszystkich ze swojego umysłu. Ze wstydu zakrył czułki rękami.

Ng'yin, czy ty się przypadkiem nie minąłeś z powołaniem?

Czułki Yaaga trzęsły się z rozbawienia.

Och, odłącz się!, posłał mu Ng'yin.

Jak to w ogóle możliwe, odezwał się ktoś w jego umyśle. Ng'yin natychmiast go wyrzucił.

Wydaje się naturalne. Grzyby rozmnażają się przez podział plechy. Ale żeby wojownik?

Mogę go zobaczyć? Mogę?

Zaraz, zaraz! Niby co zamierzacie teraz z nim zrobić?

To chyba oczywiste, że zachować i włączyć do społeczności. W końcu to dziecko. Nawet jeśli wojownika…

Ale jak ono w ogóle wyrosło?

Normalnie, w mięsie. Nie czułeś?

A nie powinno rozwijać się w ciele rodzica?

Niby tak…

Ale skoro już jest na zewnątrz, ktoś musi go wziąć.

Ja mogę. Niedawno wypuściłem jednego…

Ale czy on w ogóle tego potrzebuje? Wygląda na to, że nieźle sobie radzi na zewnątrz!

Daj spokój, to tylko mały grzyb! Jeśli ma wyrosnąć na prawdziwego, inteligentnego t'lyiga, potrzebuje nosiciela.

Na pewno będzie doskonałym wojownikiem…

Kolejny wybuch radości. Ng'yin nie mógł tego wytrzymać. Ponownie zablokował swój umysł, po czym zwinął się w kłębek i odtoczył do swojego pokoju. Pod śluzą już tłoczyli się ciekawscy. Wysunął kolce, dłuższe od ramienia niejednego robotnika i rozpędził ich w cholerę, po czym sam wślizgnął się do środka i zablokował śluzę.

Z zewnątrz dobiegł go świergot pocieranych czułek, prawie zapomniany język dźwięków, normalnie przydatny tylko w kontaktach z przedstawicielami innych kolonii.

– Ng'yin, daj spokój. Ktoś się musi tym zająć. Ty się nie nadajesz.

– Idź na Ziemię!

– No no, Ng'yin, nie ma potrzeby być niegrzecznym. I otwórz swój umysł, na Dziewięć Kręgów! Od tego ćwierkania skóra mi cierpnie.

– Nikt ci nie każe tu ćwierkać! – odparł zgryźliwie Ng'yin. – Powiedziałem, żebyś szedł na Ziemię.

– Ng'yin…

Nagle umilkł. Ng'yin też to poczuł, mimo że był odcięty. Natychmiast otworzył śluzę i wypadł na zewnątrz. Nikt już nie zwracał na niego uwagi, wszyscy gnali w jednym dobrze znanym kierunku. Robotnicy, rozpłodowcy i magowie poruszali się o wiele wolniej, niż wojownicy, więc Ng'yin popędzał ich wysuwając kolce. W końcu dotarł na miejsce. I znów słodkawy zapach płynu żywotnego niemal skręcił mu czułki. Ostrożnie podszedł do kolejnego trupa. To był rozpłodowiec. Nosiciel – i to podwójny, co znaczyło, że w każdym z jego worków żywotnych zanurzony był mały t'lyig. Jeden został przebity razem z workiem. Drugi umarł od szoku związanego ze śmiercią nosiciela.

Kto to zrobił?, odebrał myśl Yaaga. Jaka oderwana plecha mogła coś takiego zrobić?

„Oderwana plecha” oznaczała odszczepieńca i była najgorszą obrazą w częściowo kolektywnym społeczeństwie t'lyig. Ng'yin bezradnie zatrzepotał czułkami.

Zabierzcie go, rozkazał Yaag i dwójka robotników posłusznie podniosła ciało nosiciela.

Przynajmniej wiemy, że nie był to nikt z nas, pomyślał Ng'yin. Yaag zaklaskał bez entuzjazmu.

Nie był to też żaden z m'cańskich grzybów ani zwierząt czy roślin, bo Miasto było chronione przed prostymi organizmami. A więc… obcy tlaloi? Ng'yin dotknął brzegu korytarza. Duża istota, taka jak człowiek, nie miałaby szans przecisnąć się nim na tyle szybko, by umknąć pościgowi. No i nie miałaby się gdzie schować. Pozostawały małe tlaloi, jak gobliny, tarvabe, hatis, krigijczycy, nakail. Tcheol też byli mali, ale ze swoimi skórzastymi skrzydłami źle czuliby się w ciasnych korytarzach. Może owadzi tchek-tchek albo vaskoorianin? Albo t'lyig z innej kolonii, pod wieloma względami bardziej obcy od zwierzęcych tlaloi?

Yaag i pozostali członkowie jego grupy już dawno odeszli, by zająć się własnymi sprawami. Jakiś robotnik starł płyn żywotny z podłogi i wytoczył się, zostawiając Ng'yina samego.

Oderwanie miało miejsce niedaleko poprzedniego, w tej samej, rzadko odwiedzanej części owocni. Ng'yin wiedział, że gdyby teraz zapuścił się w korytarze odchodzące od pomieszczenia, prawdopodobnie nic by nie znalazł. Morderca poruszał się zbyt szybko, a w każdym razie dość szybko, by uniknąć pełznących t'lyig. Być może chował się w sercu Wielkiej Plechy, chociaż trudno w to uwierzyć, zważywszy że Wielka Plecha owijała i trawiła wszystko, co trafiało w jej zasięg. Ale przecież w korytarzach powyżej też było dość kryjówek. A jak nie w korytarzach, to w którymś z opuszczonych magazynów czy mieszkań. Zresztą, nikt nie powiedział, że istota nie zakrada się do bardziej uczęszczanych korytarzy i nie ukrywa tam. W końcu t'lyig też można było oszukać, ich zmysły, choć ostre, miały ograniczony zasięg i specyficzne ukierunkowanie. A jednak coś mu mówiło, że intruz czai się w tej właśnie opuszczonej części kompleksu.

Ale tym razem nie zamierzał szukać sam. Z pewnym wysiłkiem oderwał od własnego ciała niewielką kulkę gąbczastej materii. Bez trudu mieściła się w jego dłoni i była połączona więzią psychiczną z tym, z czyjego ciała powstała. Wypuścił ją, żeby potoczyła się korytarzem. Wiedział, że zbadanie choćby części kompleksu zajmie mu wiele czasu, ale nie przeszkadzało mu to. Był grzybem, o wiele lepiej przystosowanym do długiego czekania niż zwierzęta.

Ng'yin, co ty, na Dziewięć Kręgów, znowu wyprawiasz?

Zalały go myśli Yaaga. Był zły.

Wysłałem sondę do korytarzy między miejscami oderwań. Cokolwiek zabija, jest dość szybkie, by uciec samemu t'lyigowi, ale nie zdoła uciec sondzie.

Gdyby coś tam było, wyczulibyśmy to, nawet jeśli nie zdołalibyśmy tego złapać. Wysyłanie sond nie ma sensu.

Masz lepszy pomysł?

Odwołaj ją, zaraz przy tobie będę.

Myśli Yaaga ucichły, a Ng'yin nagle poczuł, że coś obejmuje go, jakby… Cudza plecha! Próbował wyrwać się i wtedy zrozumiał, że to nie jego ciało jest pochłaniane, ale wysłana przez niego sonda. Nie odbierała żadnego obcego zapachu ani nie czuła nic oprócz wnikającej w nią plechy. Spróbował poruszyć nią i znaleźć serce plechy, ale w którąkolwiek stronę by się poruszyła, napotykała tylko cienkie nici, które wchodziły w nią coraz głębiej i głębiej i wkrótce Ng'yin musiał przerwać kontakt, gdyż ból stawał się nie do zniesienia. Natychmiast zwinął się w kłębek i zaczął toczyć się najszybciej jak potrafił do miejsca, gdzie zostawił swoją sondę. Gdy tam przybył, nie znalazł nic oprócz strzępków – czyżby obcej plechy? – i ledwo uchwytnego zapachu, zbyt słabego dla sondy. Rozwinął się i podążył za nim bez wahania, odsłaniając worki żywotne i węsząc, byle tylko nie zgubić go w gąszczu korytarzy. Niestety, obcy grzyb musiał poruszać się o wiele szybciej, niż on, bo zapach słabł z każdą chwilą i w końcu Ng'yin zupełnie go zgubił. Co gorsza, zgubił też siebie, bo mimo wysiłków nie zdołał ustalić, gdzie jest ani jak wrócić do zamieszkanej części kompleksu. Nie pozostało mu nic innego, jak schodzenie w dół, aż do Wielkiej Plechy.

Sala, w której się gnieździła była to olbrzymia, naturalna jama, której ściany, sufit i podłoże przecinały niezliczone białe nici. Tylko naturalny instynkt pozwalał mu stawiać kroki tak, by nie nadepnąć na żadne z włókien Plechy, gdyż gdyby to zrobił, zostałby niechybnie owinięty i strawiony. Plecha była pod tym względem nieubłagana: jak wszyscy z niej powstali, tak wszyscy musieli do niej powrócić. Z oddali wyczuł dwa ciała, doszczętnie owinięte białymi włóknami i mniejsze o połowę od żywych t'lyigów. Minął je w pewnej odległości, niemal zwijając się od smrodu martwego grzyba i wszedł w najbliższy korytarz. Wiedział, którędy prawdopodobnie znoszono ciała i powinien łatwo znaleźć drogę do swojego domu.

Już przed wejściem czekał na niego jakiś nosiciel. To musiał być ten, który zaoferował się donosić to, co wyrosło z plechy Ng'yina. Na szczęście oprócz niego wszyscy zdawali się zapomnieć o tym pożałowania godnym incydencie. Ng'yin otworzył drzwi i wszedł do środka. Natychmiast uderzył go potworny smród, zupełnie taki sam, jak w korytarzach w pobliżu miejsca oderwania, tylko wielokrotnie silniejszy.

Nie zbliżaj się, rozkazał nosicielowi. Tamten posłusznie pozostał za drzwiami. Ng'yin zaczął węszyć i szybko znalazł źródło smrodu. Pod jego nieobecność fragment strzępka rozrósł się i białe wici zajmowały już pół podłogi. Najwyraźniej próbowały połączyć się z Wielką Plechą, bo ta cofnęła się i prawie całkowicie wniknęła w ścianę. Na zapach Ng'yina zarodek drgnął i zaczął pocierać dwiema wiciami, wydając przy tym nieskładny i wybitnie drażniący dźwięk. Ng'yin wyczuł, że część innych wici połączyła się, tworząc długi, tępy twór, podobny do jego własnych kolców.

I właśnie dlatego wojownicy nie powinni się brać do robienia dzieci, usłyszał w swojej głowie. Odwrócił się i pacnął stojącego za nim t'lyiga, który to pomyślał, w czułka. Tamten skulił się i czmychnął z mieszkania Ng'yina.

Co z tym zrobimy?

To jeszcze dziecko…

To zbrodniarz! Oderwał dwójkę naszych…

Sama Wielka Plecha się go boi.

Ng'yin, coś ty, na Dziewięć Kręgów narobił?!

Odłącz się!

Spokojnie. Musimy coś wymyślić zanim to… coś się rozrośnie.

Mówiłem, że potrzebuje nosiciela…

Znalazł sobie, nawet dwóch.

Oderwana plecha! To tylko dziecko!

Jedno dziecko. Na cztery trupy. To chyba wystarczający powód, żeby się go pozbyć?

A jak niby zamierzasz to zrobić?

Ja go nie dotknę.

Może spalmy?

Albo zatrujmy?

Plecha jakby wyczuła myśli t'lyig, bo zaczęła gwałtownie wymachiwać wiciami, tak, że Ng'yin musiał się wycofać i zamknąć drzwi.

Może lepiej to otwórz? Wolałbym widzieć, co to to robi.

Ng'yin posłusznie otworzył i natychmiast musiał umykać, żeby uniknąć uderzenia tępą wiązką wici. W sam raz, żeby przedziurawić worek żywotny.

Dalej chciałbyś to przygarnąć?

Fizyczny kontakt nie wchodzi w grę. Musimy pozbyć się go na odległość.

Czyli ogień albo trucizna.

Lepiej ogień.

Tylko czy nie uszkodzimy Wielkiej Plechy?

Właśnie dlatego ogień/Może ciężko to znieść.

Może zezłościć się i wchłonąć nas wszystkich.

Trzeba uważać, żeby nie doszło do ścian.

Zaraz! To mój pokój!

I twoja plecha/Nie martw się, damy ci nowy. W tym nowym sektorze, który budowaliśmy razem z M'yulem.

Nie chcę nowego! Ten był w sam raz!

Trzeba było nie zostawiać plechy w jedzeniu/Głupi grzyb.

Sam jesteś głupi!

Zamknijcie się wszyscy!

Idę po napalm!

Stój!

Wciąż jestem za trucizną…

Może wyciągnijmy go najpierw gdzieś, gdzie nie ma Wielkiej Plechy…

A będziesz go potem łapał?

Zadziwiające, ile myśli można wymienić w momencie krótszym, niż potrzebuje kawałek plechy na wyjście z pokoju. Ng'yin próbował zamknąć drzwi i przeciąć go wpół, ale ktoś powstrzymał go i odciągnął na bok.

Zwariowałeś? A jeśli się podzieli? Tego nam jeszcze trzeba – całej zgrai morderczych strzępków!

Więc co? Mamy mu pozwolić iść i odrywać się po kolei?

Hy'u już poszedł po napalm.

Zanim wróci, to cholerstwo podziurawi nas wszystkich!

Tymczasem strzępek prawie zupełnie wypełzł z pokoju, zmuszając najbliższe t'lyigi do wycofania się na bezpieczną odległość. Poszczególne nici – które w kilka minut zaczęły bardziej przypominać czułki dorosłych t'lyigów – zaczęły pocierać się, wydając dźwięk tyleż drażniący, co żałosny.

On potrzebuje nosiciela! Błaga o niego.

To idź, jak jesteś taki mądry!

Nikt nigdzie nie idzie, chyba, że jak najdalej stąd. W ogóle, idźcie wszyscy na Ziemię, dopóki Hy'u nie przyniesie napalmu i nie będziemy mogli zrobić z tym porządku!

My, to znaczy kto?

Kto, kto? Wojownicy, a kto inny?

W tym momencie Ng'yin poznał, że ostatnie agresywne myśli należą do Yaaga, który znalazł się tu nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy. Mimo wszystko zrobiło mu się żal, że ta istota – rozwinięta z jego własnej plechy – zaraz skończy w płomieniach. Wydało mu się nawet, że wydawane przez nią dźwięki nabrały błagalnego tonu, jakby już rozumiała, jaki los ją czeka.

Ng'yin, ty już lepiej nic nie myśl.

To przez ciebie cała ta sprawa! Zamiast zostawić rozmnażanie rozpłodowcom…

Odłącz się! Przecież nie zrobiłem tego celowo, oderwańcu!

Kogo nazywasz oderwańcem?!

Bezczelny!

Uważaj, żebyś sam nie został oderwańcem.

Tak, tak. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy zostawić cię w owocni.

Czy was oderwało?! Ng'yin jest najlepszym wojownikiem całego tego wysuszonego grzyba! Jeśli on odejdzie, to nie wiem, co będziecie jeść. Chyba własne ogony.

Ng'yin potarł czułki, wyrażając wdzięczność Yaagowi, który bronił go z takim zacięciem. Chyba za bardzo się zżyli polując tyle obrotów w jednej grupie.

Nie robię tego dla ciebie, durniu. Ale kto, jak nie ty, powali yn-nynga?

Yn-nyngi były wielkimi zwierzętami – jednymi z nielicznych w M'ca. T'lyigi rzadko na nie polowały, bo przy swoich rozmiarach i tak mogły co najwyżej pokaleczyć im nogi swoimi kolcami. Tylko raz i tylko przez przypadek Ng'yin zdołał z rozpędu wbić się w szyję przewróconego zwierzęcia, przebijając jego wewnętrzne worki żywotne czy co on tam miał.

W końcu wrócił Hy'u, niosąc wewnątrz zwiniętego ciała butlę napalmu. Przechodząc z rąk do rąk dotarła wreszcie do pierwszego rzędu. Oderwany strzęp zaćwierkał żałośnie, wiciami usiłował odgonić od siebie t'lyig, ale nawet wtedy z jakiegoś powodu trzymał się z dala od Ng'yina. To był błąd. Ng'yin wciąż był najlepszym myśliwym i równie celnie, jak sobą podczas ostatniego polowania, rzucił teraz butlą, która rozprysnęła się na milion kawałków, zalewając strzępek lepką cieczą. Mokre wici nie wydawały już dźwięków. Jakiś mag zaprószył iskrę, buchnął płomień i w kilka chwil było po wszystkim.

Ng'yin minął wielką plamę sadzy, jaka została z jego potomka. Przez żal przebiła się swego rodzaju ulga, że już po wszystkim, że nie musi więcej przejmować się feralną plechą ani oderwanymi t'lyigami, trawionymi już przez Wielką Plechę na dole. Poczuł szturchnięcie i odwrócił się, by wyczuć stojącego za sobą Yaaga.

No, Ng'yin. To cię będzie kosztowało naprawdę dużego Yn-nynga dla społeczności.

Oderwij się.

Koniec

Komentarze

Całkiem fakna opowieść o grzybach. Bardzo podobały mi się nazwy własne. Wciągnęło mnie, choć zakończenie trochę rozczarowało.

Podobało mi się  też użycie zwykłych wrazów w niezwykłym, nowym znaczeniu - np. oderwij się!

Masz parę powtórzeń w tekście, ale dokładną łapankę zrobi na pewno Regulatorzy.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

     Mogę przeczytać opowiadanie z grzybami w roli głównej, ale pod warunkiem, że będzie zaprezentowane w sposób, który nie utrudnia lektury. Skoro Twoi bohaterowie porozumiewają się myślami, w myślach prowadzą rozmowy, to chciałabym widzieć dialogi, nie tekst kursywą, zlewający się w jedno z narracją.

     Starałam się czytać uważnie, jednak nie wiedząc kto, co i do kogo myśli, zniechęciłam się i odpuściłam. Przykro mi, ale nie lubię przedzierać się przez litery jak przez chaszcze.

     W przeczytanym fragmencie nie zauważyłam drastycznych błędów, natomiast jest sporo powtórzeń.

     Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie bardziej mi się spodoba.

 

„…a on w razie czego mógł posiłkować się wysuwanymi spod własnej skóry chitynowymi kolcami”. –– Piszesz o NIM, że mógł posiłkować SIĘ, więc zupełnie oczywiste jest, czyja to skóra.

 

„…spod własnej skóry chitynowymi kolcami. W końcu wypchnął się przez tłum i zamarł. Jego skóra aż ścierpła…” –– Powtórzenie.

 

Umysły t'lyig do pewnego stopnia stanowiły jedność, ale też zachowywały pewien stopień indywidualności. To oznaczało, że umysły mniej, niż stu myśliwych pod komendą Yaaga będą musiały przemknąć przez ponad dwa miliony umysłów robotników…” –– Powtórzenia.

 

„…przeszukać umysły mieszkańców Miasta. Ng'yin zaklaskał z uznaniem. Umysły t'lyig do pewnego stopnia stanowiły jedność, ale też zachowywały pewien stopień indywidualności. To oznaczało, że umysły mniej, niż stu myśliwych pod komendą Yaaga będą musiały przemknąć przez ponad dwa miliony umysłów robotników…” –– Powtórzenia.

 

„Ta część kompleksu była prawie nieużywana, więc Ng'yin i Yaag dotarli prawie do…” –– Powtórzenie.

 

„Mieszkania t'lyigów wszystkie wyglądały tak samo…” –– Ja napisałabym: Wszystkie mieszkania t'lyigów wyglądały tak samo

 

„Ze wstydu zakrył czułki rekami”. –– Literówka.

 

Pozdrawiam.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zastosowanie kursywy było z mojej strony celowym zabiegiem. Moim zdaniem lepiej oddaje on charakter komunikacji, w której trudno czasem odróżnić myśli swoje od cudzych, a co dopiero myśli X od Y. Ma to szczególne znaczenie przy końcówce, gdy poszczególne kwestie zlewają się i w zasadzie nie wiadomo, o co komu chodzi. Normalny dialog pojawia się w rozmowie mówionej mniej więcej w połowie tekstu - odzdzielenie tych dwóch form komunikacji również miało dla mnie znaczenie.

Przykro mi, że takie rozwiązanie nie przypadło Ci do gustu. Dziękuję jednak, że znalazłaś czas na wyłapanie błędów.

Powtórzenia, jak ja was... -.-"

W każdym razie dziękuję i pozdrawiam.

 

...Opowiadanie jest kleiste, ciastowate gąbczaste i nudne. Pozdrawiam.

Mi się z kolei podobało. Było kilka niezręczności, tekst można by lepiej sformatować, ale czyta się nieźle.

pozdrawiam

I po co to było?

Plechę to miały chyba glony a nie grzyby, grzyby mają strzępki grzybni... no ale nie mają też magów i wojowników więc... czy to ma znaczenie? ; )

Ciekawa sprawa.

Nowa Fantastyka