- Opowiadanie: Lipa - Malefica (DUCHY 2012)

Malefica (DUCHY 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Malefica (DUCHY 2012)

Andrzej stał w korku, a przez pootwierane okna wdychał spaliny samochodów. Czuł się jakby do buzi ktoś wpakował mu stary kapeć. Synoptycy zapowiadali falę upałów lecz dzisiejszy dzień wydawał się Andrzejowi najgorętszym jakiekolwiek przeżył. Termometr w jego Audi pokazywał trzydzieści sześć stopni Celsjusza. Spocił się niemiłosiernie, a w samochodzie przybywa raptem dziesięć minut. Korek powiększa się z minuty na minutę. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął szukać numeru szefa ekipy budowlanej. Pamięta, że podpisał go jako „Majster”. Po chwili na wyświetlaczu pojawił się pożądany numer i przycisnął zieloną słuchawkę, tylko po aby usłyszeć komunikat: „Numer abonenta ma wyłączony telefon lub… ". Zakończył połączenie i rzucił telefon na siedzenie obok. Przynajmniej będę miał wymówkę, pomyślał.

 

Po godzinie jazdy zatrzymał auto przed pustą działką. Na samym środku zauważył pochylonego Artura, który grzebał w ziemi. W pośpiechu wysiadł z samochodu i ruszył w jego kierunku.

 

– Ma pan wyłączony telefon? – zapytał.

 

– Rozładował mi się w drodze.

 

– A gdzie pana samochód?

 

– Darek mnie podwiózł. Tynkarz z ekipy – Odparł. Był starszym mężczyzną około sześćdziesiątki z dorodną, siwą brodą. Andrzejowi przypominał Świętego Mikołaja.

 

– I co pan myśli? – zapytał Andrzej z uśmiechem na twarzy.

 

– Myślę, że powstanie tu piękny dom.

 

– Tak, mam taką nadzieję. Umówiłem się z panem aby dać panu projekt. Stworzył go Arkadiusz Nowak. Słyszał pan o nim?

 

Artur pokręcił przecząco głową patrząc na teczkę z projektem. Andrzeja zdziwiła niewiedza budowlańca, ponieważ Nowak był jednym z najlepszych projektantów w mieście.

 

– Szczerze to mi to zwisa czy pan go zna. Pan ma wybudować dom. Kiedy rozpoczniecie prace? – Majster nawet nie spojrzał na teczkę.

 

– Za takie pieniądze jakie dostaniemy mogę zacząć od jutra. – Odpowiedział.

 

– To dobrze.– Andrzej próbował ukryć zdziwienie. Po chwili Artur dodał:

 

– Jeżeli oczywiście posiada pan wszystkie zezwolenia.

 

– Tak! Oczywiście! Kopię są w teczce. – Odparł podnieconym głosem.

 

– W takim razie zbieram chłopaków i jutro o siódmej rano zaczynamy.

 

– Świetnie.

 

– Jeszcze trochę tutaj zostanę. Muszę zrobić swoje oględziny.

 

– Naturalnie. – Andrzej odwrócił się i wrócił do samochodu.

 

Majster odprowadził go wzrokiem poczym uklękną i zaczął coś mamrotać pod nosem marszcząc przy tym brwi. Po pięciu minutach wyciągną z kieszenie mały, czarny woreczek zrobiony z dziwnego materiału. Gdy wsypał do niego garść ziemi, woreczek przez chwilę tlił się słabym, złotym kolorem. Artur starannie go zawiązał i schował do kieszeni.

 

 

 

Po dwóch miesiącach mógł spędzić w domu pierwszą noc. Stał przed swym domem i przyglądał mu się z niedowierzaniem. Mój własny dom, powtarzał w koło i ściskał klucze w dłoni. Wszedł do środka. Był to parterowy dom z jednym, wielkim metrażem, który był podzielony ścianami na łazienkę, salon i dużą, przestronną sypialnie oraz kuchnie. W miejscu gdzie dwa skrzydła dachu łączyły się, były przymocowane grube, ozdobne belki. Wnętrze miał umeblowany w nowoczesnym stylu. W sypialni czekało na niego ogromne łóżko z pachnącą pościelą. Łożę ustawione było na wprost ogromnego okna zajmującego trzy – czwarte całej powierzchni ściany, z którego widok wychodził na ogródek. Wziął długi, gorący prysznic. Cieszył się każdą chwilą spędzoną w domu. Położył się spać gdy zegar wybił pierwszą w nocy. Zasypiając miał wrażenie, że coś go obserwuje. Śniło mu się, że stoi po środku jakiegoś dużego pomieszczenia i ogarniała go tylko ciemność. Próbował krzyczeć, lecz jego głos nikł gdzieś w nieznanym mroku.

 

Mimo wszystko obudził się rano wypoczęty. Pierwsza noc minęła wyjątkowo dobrze, a o dziwnym śnie zdążył już zapomnieć. Przez okno wpadały listopadowe promienie słońca. Uświadomił sobie, że za każdym razem gdy będzie się budził jego oczom ukaże się wspaniały widok. Projektant odwalił kawał dobrej roboty, pomyślał. Zjadł swoje pierwsze śniadanie w nowym domu, poczym pełen dobrego humoru wziął się do pracy nad scenariuszem, który pisze już od ponad trzech miesięcy. To będzie hit! Powtarzał tą myśl za każdym razem gdy siadał przy komputerze. Po trzech godzinach zaczął boleć go kręgosłup. Wstał i z kubkiem gorącej kawy i po raz kolejny przechadzał się po domu oglądając go dokładnie. Powinienem zorganizować jakąś parapetówkę dla rodziny i znajomych z tej okazji, pomyślał. Zarezerwował czas na sobotę. Jeszcze tego samego dnia zrobił listę gości i ułożył menu. W końcu cztery lata technikum gastronomicznego na coś się przydało.

 

 

 

Nadeszła druga noc. Podszedł do łóżka i znów naszło go to dziwne mrowienie na plecach. Miał wrażenie, że coś gapi się. Nasłuchiwał przez parę minut lecz w pokoju panowała cisza.

 

Gdy powoli zapadał w sen usłyszał jak dach zaczyna skrzypieć. Jakby przepływała przez niego dziwna energia. Tajemnicze dźwięki przybierały na sile. Nagle usłyszał trzaski w salonie jakby jedna z belek łamała się pod ciężarem dachu. Poderwał się i nasłuchiwał. Czego się tak boisz? Spytał się w duchu. Wstał z zagrzanego łóżka i powoli podszedł do drzwi. Chłód był teraz nie do zniesienia. Czuł jak przeszywa jego ciało wbijając w kości miliony ostrych igieł. Wszedł do salonu i rozglądnął się po nim. Podniósł głowę i spojrzał na belki pomalowane czarną farbą. Środkowa i zarazem najdłuższa belka tliła się słabym światłem. Andrzej zmrużył oczy aby uzyskać wyraźniejszy obraz. Dostrzegł, że to nie cała belka się tli lecz dziwne symbole, których nigdy wcześniej nie widział. Wyglądały jakby koś nakreślił je rozżarzonym gwoździem. Jakaś moc zmuszała go aby nie odwracał wzroku. Od kiedy spojrzał na belkę nie zamrugał oczami. Zaczęły napływać do nich łzy i w końcu zamkną powieki. Chciał zrobić to tyko na ułamek sekundy, aby dalej napawać się tym widokiem. Gdy otworzył oczy zobaczył okno w swojej sypialni, a za nim listopadowy wschód słońca.

 

 

 

Większość dnia pisał lecz cały czas myślał nad dziwnym zjawiskiem, które miało miejsce w nocy. Wiedział, że nie był to sen. W końcu muszę wyjść z tego domu, pomyślał. Nie przypuszczał, że tak szybko będzie tego chciał. Czuł się w nim nieswojo. Nie znalazł żadnego sensownego powodu dlaczego nachodzą go takie myśli, ale to niepokojące uczucie nie znikało.

 

W barze czekał na niego Michał, a przed nim stał kufel z piwem opróżniony do połowy. Przysiadł się do niego w milczeniu.

 

– Część – Powiedział Michał. – Fajnie, że zadzwoniłeś – ciągnął dalej – myślałem, że nie będziesz wychodzić ze swojej samotni przez dłuższy czas.

 

Andrzej zdążył ruchem ręki zamówić zimne piwo.

 

– Ja też tak myślałem – Odpowiedział. Michał nie był z tych ludzi, którzy pomagają przyjaciołom dobrym słowem. Krępowało go zadawania pytań, a obiecanie że wszystko się jakoś ułoży, było dla niego śmieszne.

 

– Tak chciałem pogadać. Co u ciebie? – zapytał Andrzej i pociągnął spory łyk piwa.

 

– Po staremu. Praca, praca, piwo, praca.

 

– To tak jak u mnie. – Skłamał Andrzej. Przez resztę wieczoru mówił tylko Michał, a on głównie kiwał głową i opróżniał kolejne kufle.

 

Obudził się następnego dnia na kanapie w domu. Głowa bolała go niemiłosiernie jakby rozwścieczony grubas skakał po niej domagając się kolejnej porcji frytek. Nie pamięta jak trafił do domu. Gwałtownie podniósł się i usiał na kanapie, a ból nasilił się. Popatrzył w górę na belkę, która sprawiała wrażenie normalnej. Podszedł do okna. Na podjeździe stało jego Audi, a Słońce drażniło jak wampira. Szybko udał się do lodówki po zimny okład na czoło. Wrócił na kanapę z mrożonką i przyłożył ją do głowy. Ulga była natychmiastowa. Włączył telewizor i postanowił, że większość dzisiejszego dnia spędzi oglądając kanał sportowy.

 

Po kilku godzinach głód odciągnął go od telewizora. Z niepokojem zobaczył, że za oknem jest już ciemno co oznaczało, że za nie długo położy się spać. O dwudziestej drugiej był już w łóżku. Cały dom znów przenikał lodowatym zimnem. Zarzucił na kołdrę jeszcze dodatkowy gruby koc, lecz nic to nie pomogło. Jakby chłód przenikał wszystko i trafiał wprost do jego kości.

 

Tej nocy nawet nie zdarzył zasnąć gdy dom znów zaczął wydawać z siebie tajemnicze dźwięki. Na początku leżał i nasłuchiwał. Z czasem zafascynował go ten śpiew. Wydawało się że dom śpiewa ale bynajmniej nie brzmiało to jak kołysanka. Wstał i powoli ruszył do salonu. Chłód dębowych desek sprawiał, że palce jego gołych stóp zaczęły mu drętwieć. Stanął w progu salonu i niepewnie spojrzał w górę. Runy na belce tliły się swoim złotym kolorem. Na niej siedział czarny jak noc kruk. Spoglądał na niego swoimi głębokimi oczami ruszając przy tym nerwowo główką. Nagle okropne ptaszysko zerwało się ze belki i zaczęło pikować wprost na niego. W ostatnim momencie uchylił się ratując swoje oko. Niecodzienny napastnik po nieudanym ataku przysiadł na kuchennym blacie. Adam szukał po omacku jakiejkolwiek broni do obrony. Cofając się gwałtownie uderzył barkiem o framugę lecz nie spuścił wzroku z ptaka. W tym samym momencie usłyszał świst przecinającego powietrza i potworny ból z tyłu głowy. Szamocząc się chwycił to coś i rzucił o ścianę. Okazało się, że napastników jest więcej. Kolejny, czarny jak smoła ptak, podniósł się z ziemi i przycupnął niewinnie obok swojego towarzysza. Andrzej trzymając się jedną ręką za głowę, drugą chaotycznie grzebał w szafce. Gdzieś tu musi być, pomyślał. Po chwili wycelował w napastników gazem pieprzowym. Już miał poczęstować je solidną porcją gdy znieruchomiał. Usłyszał głośny rechot. Odwrócił się powoli i spojrzał na belkę. W tym samym miejscu zobaczył kolejne czarne ptaszysko. Wzbiło się do góry, a na jego miejscu pojawił się kolejny. Po chwili kruki zaczęły mnożyć się z przerażającą szybkością. Co sekundę w powietrze wbijały się kolejne okazy. Teraz były ich setki, a dźwięki jakie wydobywały się z ich gardeł był ogłuszający. Andrzej całkowicie spanikował. Cofając się do tyłu nacisnął spust gazu pieprzowego. Jego przeciwników doprowadziło to do szału i błyskawicznie rzuciły się do ataku. Zdążył tylko zasłonić ręką oczy. Ptaszyska obsiadły całe jego ciało i zadawały bolesne ciosy ostrymi jak brzytwa dziobami. Poczuł potworny ból lewej ręki, w której trzymał gaz. Czuł jak bezwzględne ptaszyska odrąbują mu palce. Słyszał dźwięk miażdżonych kości. Ryknął przeraźliwie z bólu i runął na ziemię.

 

 

 

Gdy otworzył oczy leżał w swoim łóżku. Wpatrywał się w sufit, a słońce było już wysoko. Andrzej próbował się podnieść lecz jego głowę przeszył ból. Lekko dotknął ręką miejsce gdzie, jak mu się wydawało, dziś w noc zranił go obrzydliwy ptak. Rana, która powinna być świeża i jeszcze otwarta, była tylko starą, bolącą blizną. Szybko spojrzał na swoje dłonie. Były całe i zdrowe lecz podobnie jak głowa potwornie bolały. Andrzej leżał jeszcze przez chwilę poczym wstał i ruszył do salonu. Drzwi od sypialni znów były otwarte, a nie zamykał ich od kiedy tu mieszka. Zrobił kilka kroków na przód wychodząc z sypialni. W powietrzu unosił się drażniący zapach gazu pieprzowego. Oczy zaczęły mu łzawic i poczuł drapanie w gardle. Do tego w całym domu było duszno. Zatykając ręką usta i nos ruszył otworzyć okna. Orzeźwiające powietrze zaczęło szybko wypełniać pomieszczenie. Po drodze kopnął leżący na zieli mały pojemnik z gazem pieprzowym. Wpatrywał się w niego przez dłuższy czas. W jego głowie grało tysiące myśli o tym co tak naprawdę wydarzyło się ostatniej nocy. Na pojemniku zobaczył ślady krwi. Podniósł go ostrożnie. Zauważył, że stroną którą leżał do ziemi jest cały z krwi. Odłożył go powoli na stolik. Nie miał odwagi spojrzeć na belkę.

 

 

 

Andrzej miał w głowie mętlik. Ponownie wziął gorący prysznic. Relaksowało go to i mógł się spokojnie zastanowić nad swoimi problemami. Pierwsze pytanie jakie mu się nasuwało to czy nie zwariował. Bo jak to wszystko można wytłumaczyć? Potworny chłód każdej nocy, krew na pojemniku gazu pieprzowego i ta blizna na głowie, która wygląda jakby była tam od jego wczesnego dzieciństwa. Ten dom zbyt dużo mnie kosztował, żebym teraz z niego uciekał, pomyślał. Muszę jakoś zakończyć całą tą farsę. Ale coś mi się wydaję, że to nie będzie takie proste.

 

Gdy wyszedł spod prysznica wybrał numer komórkowy Majstra. Odpowiadała mu tylko głucha cisza. Żadnego sygnału, żadnego komunikatu o wyłączonym telefonie. To nie poprawiło mu humoru ale z drugiej strony nie zdziwiło. Przewalając stos papierów przeklinał sam siebie za to, że zatrudnił Michała jako pośrednika przy budowie domu. To on załatwiał za niego wszystkie formalności i wybierał firmę. Andrzej wtrącał się tylko wtedy kiedy musiał i kiedy miał na to ochotę. Po kilku minutach znalazł wizytówkę firmy BudTar’a.

 

 

 

Zjadł śniadanie i ruszył pod wskazany adres, który widniał na wizytówce. O tej godzinie miasto nie było zakorkowane, co polepszyło Andrzejowi humor. Biuro ekipy budowlanej znajdowało się na ulicy Wąskiej. Była to ciasna uliczka położona w starej dzielnicy miasta. Gdy stanął przed numerem szóstym na drugim piętrze starej kamienicy, oczom ukazały mu się wysokie, dwuskrzydłowe drzwi na których widniał niewielki plakat z napisem "BudTar" – Firma budowlana Dominika Sęgi. Bez chwili namysłu otworzył drzwi i wszedł do środka.

 

Znalazł się w małym pomieszczeniu z biurkiem po prawej stronie, za którym siedziała starsza kobieta przeglądająca dokumenty. Na przeciwko drzwi wejściowych było okno, przez które wpadało przytłumione listopadowe światło. Po jego lewej stornie były drzwi do głównego gabinetu. Sekretarka podniosła wzrok i spojrzała na Andrzeja.

 

– Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc? – powiedziała poprawiając okulary na nosie.

 

– Witam. Chciałbym się dowiedzieć czy zastałem pana Artura Sęge. – Odpowiedział. Sekretarka spojrzała na niego pytająco.

 

– Może pan powtórzyć?

 

– Zapytałem panią gdzie mogę zastać pana Artura Sęgę.

 

– Niestety nie wiem o kogo pan pyta. Właścicielem tej firmy jest Dominik Sęga. Pewnie chodzi o niego. – Zaczęła wyjaśniać.

 

– Nie, nie. Dwa miesiące temu niejaki Artur Sęga wybudował mi dom i, z tego ci mi wiadomo, to on jest właścicielem "ButTara".

 

– Chwileczkę. Poproszę tutaj pana Dominika i wszystko się zaraz wyjaśni. – Oznajmiła sekretarka i weszła do drugiego pomieszczenia. Po pięciu minutach wyszła, a chwilę za nią pojawił się około trzydziestoletni mężczyzna ubrany w krojony na miarę garnitur.

 

– Proszę. – Powiedział zaniepokojonym głosem i wskazał ręką na otwarte drzwi jego gabinetu.

 

Pomieszczenie było duże i przestronne. Na samym środku stał stół przy którym mogło zasiadać jednocześnie do dziesięciu osób. Przy każdej ścianie znajdowały się rzędy szaf na których leżały sterty dokumentów i planów. W powietrzu unosił się zapach dymu z papierosów i świeżo zaparzonej kawy. Po prawej stronie Andrzeja znajdowało się duże, masywne biurko, a za nim ogromne okno z widokiem na stary rynek miasta. Obydwoje siedli przy stole.

 

– Pani Martyna przedstawił mi pokrótce po co pan tutaj przyszedł. Ale może zacznijmy od początku. Nazywam się Dominik Sęga i jestem właścicielem firmy budowlanej ButTar.

 

Andrzej patrzył na niego i słuchał uważnie z rękoma wciśniętymi między kolana.

 

– Osoba której pan szuka to Artur Sęga, tak? – skiną pytająco głową. – A więc szuka pan mojego ojca ale… – mężczyzna przerwał na chwilę. Wziął głęboki oddech i powiedział:

 

– Mój ojciec, który założył tą firmę w 1990 roku, nie żyje.

 

Andrzej zachował poważną twarz. W jego głowie pojawiały się i znikały jak magiczne mantry dwa pytania. Pierwsze: jak to, do cholery, możliwe. I drugie: co teraz. Po chwili ciszy odezwał się:

 

– To jak wytłumaczy pan to, że pana ojciec i jego ekipa przez ostatnie dwa miesiące budował mi dom? – Po tych słowach zapadła cisza. Dominik patrzył na niego z niepokojem i zaczął nerwowo drapać się po głowie.

 

– Nie wiem jak można wytłumaczyć coś, co w ogóle nie miało miejsca. – Odpowiedział. Andrzej wyrazie zmieszany i zaskoczony odpowiedzią swojego rozmówcy zadał pytanie z uśmiechem na twarzy:

 

– No tak. Może ma pan racje. Ale zanim opuszczę pana biuro proszę jeszcze o odpowiedź na jedno pytanie. Jak umarł pana ojciec? – Dominik powoli tracił cierpliwość.

 

– Dobrze. Ojciec całkowicie poświęcał się swojej firmie i robił wszystko co mógł aby była ona najlepsza ze wszystkich. Jego pracoholizm pogłębił się gdy zaginęła jego żona, a moja matka, maiłem wtedy dziesięć lat. Uciekał w pracę jak większość z nas. Pracował razem ze swoimi ludźmi po dwanaście, a nawet szesnaście godzin dziennie. Pewnego dnia na budowie spadł z rusztowania z wysokości15 metrów. Nie miał szans na przeżycie. Niektórzy mówią, że popełnił samobójstw ale to są kompletne bzdury. Miał wtedy sześćdziesiąt jeden lat. Po tym incydencie większość jego ekipy zwolniło się i gdy przejąłem firmę miałem nie lada problem. Ale to było dziesięć lat temu.

 

Andrzeja przeszły dreszcze.

 

– Wszystko w porządku? – zapytał poważnie zaniepokojony budowlaniec.

 

– Tak, oczywiście. W takim razie musiałem coś pomylić. Zanim wyjdę mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłby mi pan podać jakieś namiary na najbliższych pracowników pana ojca? – Dominik westchnął głęboko.

 

– Wie pan, to było dziesięć lat temu. Ale mimo wszystko postaram się panu pomóc. Wszystko co znajdę wyślę panu na emaila ale teraz muszę już pana przeprosić i wrócić do pracy. Jak będzie pan wychodził proszę zostawić adres u pani Martyny.

 

Dominik sądząc po rozmowie był pewny, że rozmawiał właśnie ze świrem. Ale mimo wszystko postanowił wyświadczyć mu przysługę aby nigdy więcej go nie zobaczyć.

 

Gdy Andrzej wyszedł z biura padał deszcz. Założył na głowę kaptur i pełen zamętu w głowie ruszył do samochodu.

 

 

 

Kolejną noc spędził w hotelu. Zabrakło mu odwagi aby tam przenocować u siebie lecz w ciągu dnia dom sprawiał wrażenie całkowicie normalnego. Przyjechał do niego z samego rana i od razu sprawdził pocztę elektroniczną. Dominik wysłał mu wiadomość z trzema adresami i numerami telefonów pracowników swojego ojca. Wiadomość kończyła się krótką notką:

 

.

 

PS. Przepraszam. Wiem, że spodziewał się Pan czegoś więcej, przykro mi. Znalazłem tylko te dane i nic więcej. Jak będzie miał pan szczęście to może nawet któryś z nich jeszcze żyje.

 

Andrzej spisał kontakty na małej, żółtej karteczce poczym schował ją do tylnej kieszeni dżinsów.

 

Pierwszą osobą na liście był niejaki Mikołaj Rydz. Zajechał na ulicę Spokojną i wypatrywał domu numer dwanaście. Znajdował się w biednej części miasta. W miejscach gdzie stały karłowate, drewniane i naznaczone przez czas domy nie dało się stwierdzić czy ktokolwiek tam wegetował. Po jakimś czasie Andrzej musiał zostawić auto, ponieważ droga zrobiła się ciasna i nieprzejezdna. Dziurawa i zabłocona utrudniała poruszanie równie skutecznie jak bolesny odcisk. Nigdzie żywej duszy. W końcu po dziesięciu minutach stanął przed domem, a raczej tym co z niego zostało. Dach był zapadnięty, w okiennicach nie było śladu po szybach. Ogrodzenie, dawniej dzielnie spełniające swą funkcję, teraz było zardzewiałe i zniszczone. Ostała się dzielna furtka, na której wisiała zabrudzona tabliczka z nazwą ulicy i numerem dwanaście. Andrzej wpatrywał się w nią pełen zawodu. Pokręcił z niedowierzaniem głową poczym wrócił do samochodu. Po drodze jeszcze zapobiegawczo wykręcił numer telefonu. Odpowiedziała mu cisza. Wykreślił czerwonym długopisem pozycję Mikołaja Rydza.

 

Kolejną osobą na liście była kobieta – Maria Bosowska, zamieszkała przy ulicy Kozłowskiego 30/15. Kobieta? Pomyślał Andrzej. W sumie to może dobrze bo jeśli wierzyć statystyką kobiety żyją dłużej od mężczyzn. Ich strata.

 

Po pół godzinie jazdy przez zatłoczone miasto dotarł do celu. Jego oczom ukazała się stara, zabytkowa i pamiętająca jeszcze czasy przed wojenne kamienica. Drzwi na klatkę schodową były otwarte. Zaszedł na ostatnie piętro i stanął przed masywnymi, wysokimi na dwa metry drewnianymi drzwiami. Po ich obu stronach ze ścian odchodziła wiekowa już farba. Zapukał nieśmiało. Po kilku sekundach Andrzej usłyszał dźwięk otwieranego zamka i drzwi lekko się uchyliły.

 

W nich ukazała się twarz młodej kobiety. Jej czarne włosy sięgały do ramion, a oczy hipnotyzowały swym błękitem. Andrzej, spodziewał się starej kobiety lub jej męża. Dziewczyna spoglądała na niego poczym zirytowana zapytała:

 

– Słucham?

 

– Czy zastałem może panią Marię Bosowską? – dziewczyna uśmiechnęła się poczym ruchem głowy zaprosiła go do środka.

 

Gdy minął niewielki przedpokój wszedł do głównego salonu, w którym na samym środku znajdował się okrągły, stary stół z dwoma krzesłami. Młoda dziewczyna, a wyglądała na około dwadzieścia trzy lata, przeprosiła go na chwilę i gdy wychodziła z pokoju kazała się rozgości i z uroczym uśmiechem na twarzy poczuć się jak u siebie w domu. Andrzej usiadł przy stole. Dopiero teraz zobaczył, że za jego plecami znajdują się schody z ozdobną poręczą prowadzące na poddasze. Drewno z jakiego zostały zrobione wydawały się solidne lecz bardzo stare. W pokoju pojawiła się dziewczyna. Zbliżyła się bez słowa do stołu i usiadła naprzeciwko Andrzeja.

 

– Gdzie pani Maria? – zapytał podejrzliwie.

 

– Na początku chciałabym dowiedzieć się jaki cel ma pana wizyta.

 

– Może mi pomóc w rozwiązaniu pewnego problemu. – Powiedział z lekkim uśmiechem.

 

– Czy ta sprawa jest z tych nie cierpiących zwłoki?

 

– Myślę, że tak. – Odpowiedział Andrzej. Serce zaczęło mu szybciej bić. – To co? Przekonałem panią? – zapytał. Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem przenikającym na wylot.

 

– Chyba wiem po co tu przyszedłeś. – Powiedziała poważnym tonem. Wzięła do ręki paczkę papierosów bez filtra, włożyła sobie jednego go do ust i odpaliła.

 

Andrzej wcześniej ich nie zauważył ale nie to zasiało w nim niepewność. Bardziej zainteresowało go to, że takich papierosów nie produkują już od dekady. Pokuj wypełnił gęsty dym wydobywający się z ust dziewczyn, który maskował jej twarz. Odchyliła się powoli na krześle podpierając rękę z papierosem na oparciu.

 

– Słuchaj Andrzej – Zaczęła – czy naprawdę uważasz to za problem?

 

– O co pani chodzi? – zapytał, poczym po chwili dodał – I skąd zna pani moje imię. Przecież się nie przedstawiłem.

 

– Jak widzisz, nawet nie było to potrzebne. Ale wybacz moje maniery. Nie przedstawiłam się.

 

Po tych słowach powróciła do poprzedniej pozycji na krześle, a z dymu nie wyłoniła się twarz pięknej, młodej dziewczyny. Pojawiła się za to bardzo stara kobieta o skórze bladej jak kość. Jej policzki były zapadnięte, a z głowy wystawały resztki długich, szarych włosów. Miała na sobie popielatą sukienkę, która wyglądała jak worek.

 

– Maria Bosowska we własnej osobie, ale możesz mówić mi Marysia. Jeśli to cokolwiek zmieni. – Odparła spokojnym głosem zaciągając się papierosem. Jej hipnotyzujące, niebieskie oczy nie były pozbawione młodzieńczego wigoru. Andrzej poderwał się na równe nogi powalając przy tym na ziemię krzesło na którym siedział. Zrobił trzy kroki w tył poczym poczuł na plecach balustradę schodów. W pokoju było okropnie zimno, a dym z papierosa drażnił jego przełyk jakby wlał w siebie flaszkę wódki jednym haustem. Zauważył, że wnętrze salonu zmieniło się. Z zardzewiałych karniszy zwisały potargane i brudne strzępy, które dawniej były śnieżno białymi firankami. Na oknach szron tworzył obrazy. Na jednym z nich zobaczył swój dom. Na sąsiedniej szybie twarz Marii. Wpatrywała się w niego z uśmiechem, który ukazał teraz jej braki w uzębieniu, a te zęby które się ostały były czarne jak spalona ludzka skóra.

 

– Tutaj. – Usłyszał jej spokojny głos. Siedziała na swoim miejscu przy stole. Andrzej próbował złapać równy oddech i uspokoić się. Przykleił się do balustrady jakby miała okazać się jego wybawieniem.

 

– Przyszedłeś tutaj aby, jak to ująłeś, szybko wyjaśnić tą sprawę. – Odezwała się zaciągając się ponownie papierosem. – Czyż nie?

 

Andrzej nie wiedział co zrobić. Był na granicy szaleństwa.

 

– I po co to wszystko? I tak obudzę się tam gdzie zwykle. – Odpowiedział, a głos miał ochrypły jak przy zapaleniu migdałków.

 

– To zależy od ciebie. Myślałam, że już na to wpadłeś. – Powiedziała i uśmiechnęła się do niego, eksponując swoje dziąsła.

 

– Co tu, do jasnej cholery, się dzieje?

 

– Zadajesz złe pytania, mój drogi.

 

– Dobrze… a więc jak to wszystko mam zakończyć?

 

– Przecież jeszcze nic się nie zaczęło. – Odpowiedziała natychmiast bez żadnego uśmiechu, a jej głos był ostry jak kosa śmierci.

 

– To jak mam odzyskać spokój?

 

– Kolejne źle zadane pytanie, ale zaczynasz mnie nudzić więc powiem ci. Wszystkiego powinieneś dowiedzieć się na górze. – Wskazała dłonią, w której trzymała papierosa, na schody. W jej głosie można było wyczuć podniecenie, a na twarzy po raz kolejny zagościł uśmiech.

 

– A jak bym teraz uciekł? – zapytał. Napięcie każdego jego mięśnia zaczynało słabnąć i powoli czuł, że wraca z krainy paraliżu.

 

– Obudziłbyś się. – Głos Marii znów przybrał ostry ton, który sprawił że Andrzej cofnął się do krainy z której, jak mu się wydawało, powracał.

 

Nagle straszna kobieta przeleciała nad stołem i w ułamku sekundy stanęła twarzą w twarz z Andrzejem. Ręce położyła na balustradzie, zaraz obok jego głowy.

 

– Nie zawiedź mnie. – Wyszeptała.

 

Czuł jak bije od niej grobowy chłód. Po chwili Maria kręcąc piruety uniosła się w powietrzu, pod sam sufit i zniknęła pozostawiając po sobie ogromne ilości dymu papierosowego.

 

Andrzej pozostał sam w pomieszczeniu, z którego nie było teraz wyjścia. Przejście na korytarzyk zastąpiła ściana. Do okien nie mógł się nawet zbliżyć. Biło od nich chłodem na dwa metry. Gdy wystawił w ich kierunku rękę momentalnie poczuł miliony igieł wbijających się w dłoń. Panika prawie go opuściła i jak na razie pozostało mu jedno wyjście.

 

Stanął powoli na pierwszym stopniu. Spojrzał w ciemność, która czaiła się na niego na samym szczycie.

 

– Halo! – Zawołał. – Jest tam kto? – Za chwilę będzie po wszystkim, pomyślał. Ruszył powoli do góry, a towarzyszyło mu tylko skrzypienie starych schodów. Ich kolor przybladł jeszcze bardziej, jakby w tej krótkiej chwili gdy znikała Maria, czas popłyną do przodu o kolejne lata. Na samej górze jego oczom ukazały się drzwi. Były z pozbijanych nie oheblowanych desek. Po ich lewej stronie znajdowała się masywna klamka, która opadała sygnalizując tym samym, że mechanizm zamka nie podołał próbie czasu. Andrzej nacisną ją lekko i pchnął drzwi. Dźwięk jaki temu towarzyszył ranił jego receptory słuchu jak obsesyjny morderca masakruje swą ofiarę. Z pomieszczenia buchnął kolejny podmuch lodowatego powietrza.

 

Na przeciwnej ścianie znajdowało się średniej wielkości okno w kształcie łuku, przez które do pomieszczenia wpadało światło, przecinając ciemność jak brzytwa. Z tego powodu było tu stosunkowo jasno i Andrzej mógł się spokojnie rozejrzeć lecz bocznych ścian nie dostrzegł. Nadal skrywała je nienaturalna ciemność. Na środku stał mały, prostokątny stoliczek bez krzeseł. Po chwili usłyszał kroki z lewej strony. Z mroku wyłoniła się znana mu postać Majstra. Jego długa, siwa broda opadała na pokaźnej wielkości brzuch, który był opasany szerokim, skórzanym pasem. Szaro– siwe włosy opadały mu na ramiona, a na głowie miał zwieńczenie w postaci beretu. Grube, bawełniane spodnie niebieskiego koloru ze wzmocnieniami na kolanach były schowane do skórzanych butów z cholewką.

 

– Osobiście miałem złożyć ci wizytę, chłopcze. Nie sądziłem, że zaczniesz mnie szukać. – Powiedział mocnym, gardłowym głosem kiwając przy tym głową. Teraz, gdy Majster stanął w świetle dnia, Andrzej dostrzegł jeszcze coś. Do pasa podtrzymującego jego brzuch miał przymocowane malutkie, ciemne woreczki zasznurowane złotymi nićmi. Każdy z nich co jakiś czas tlił się złotymi znakami.

 

– Co w nich jest? – zapytał, wskazując ruchem głowy na brzuch Majstra.

 

– To nie powinno cię interesować. – Odpowiedział Majster.

 

– Czy twój syn wie o…

 

– Nie ma zielonego pojęcia i mam nadzieję, że na razie się nie dowie. Szykuję dla niego niespodziankę. Za jakiś czas do nas dołączy i znów będziemy prowadzić rodzinny interes.

 

– Dołączy do was. Czyli do kogo?

 

– Ciężko to wytłumaczyć, kim jesteśmy. Albo kim się staliśmy. Z naszego punktu widzenia może wydawać się nam, że jesteśmy dziełem Boga. Z twojego, że dziełem Szatana lub równie idiotycznego zabobonu. Tak. Nie ma żadnego dowodu na istnienie Boga, Diabła czy wspaniałych Niebios. Za to nas już poznałeś.

 

– Ale mnie to nie obchodzi. – Odparł Andrzej. Jego głos zaczynał powracać do równowagi. Ciągnął dalej – Chcę mieć tylko święty spokój. Żyć tak jak żyłem dopóki cię nie poznałem. I cały czas w głowie, mimo woli, pojawia mi się myśl…

 

– Gdzie się podziały moje pieniądze? – dokończył za niego Majster.

 

A więc czytają w moich myślach, pomyślał, Andrzej

 

– Tak. – odpowiedział na głos Artur. Na jego twarzy zagościł uśmiech. – ale staram się robić to jak najrzadziej. Potwornie boli mnie potem głowa.

 

– To świetnie, ale wracając do mojego pytania. Gdzie są moje pieniądze?

 

Tęgiej postury brodaty mężczyzna roześmiał się głośno poczym z rozbawieniem odpowiedział:

 

– Na twoim kącie, idioto. – Spojrzał mu w oczy – Ale nie wiem po co martwisz się o pieniądze, skoro do niczego Ci się już nie przydadzą. – Andrzej patrzył na niego z coraz większym niepokojem. Serce ponownie zaczęło mu szybciej bić jakby chciało wyskoczyć z jego klaki piersiowej i potoczyć się wprost pod nogi Majstra. Ten z kolei ponownie wybuchł chrapliwym i doniosły śmiechem.

 

– Przepraszam –Odparł łapiąc łapczywe hausty powietrza – Nie mogłem się powstrzymać. Ale nie sądziłem, że mi uwierzysz. Czy naprawdę jesteś tak naiwny i uwierzysz mi we wszystko co powiem? Lepiej się skup, bo wszystko zależy teraz od ciebie, przyjacielu.

 

– A co na to twój syn? Czy w ogóle wie o… twoim istnieniu?

 

Majster zmierzył go wzrokiem, a jego potężne, krzaczaste brwi napięły się jak struny wiekowej gitary. Andrzej miał wrażenie, że trafił w czuły punkt.

 

– Koniec tej dobrotliwej gadki. Przyszedłeś tu w konkretnym celu, a ja nie będę ci utrudniać.

 

– Chcę tylko wyjaśnić to… coś. Nie mam pojęcia co ode mnie chcecie i o nic nie prosiłem! – wykrzyczał Andrzej. Brodaty mężczyzna zaczynał tracić cierpliwość. Oparł ręce na stoliku i westchnął głęboko, jakby ta rozmowa go męczyła. Andrzej miał na tyle czasu i usłyszał wystarczająco wiele aby przejąć inicjatywę.

 

– Panie Arturze – Zaczął spokojnie – Teraz stąd wyjdę i obieca mi pan, że to wszystko się skończy.

 

Majster wykrzywił twarz ze złości. W jego oczach płonęły iskierki furii, której Andrzej miał stać się ofiarą.

 

– Nie wiesz co mówisz, chłoptasiu – Wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie mam zamiaru się z tobą bawić.

 

– Na zgodę mogę panu podać rękę. Nie mam nic więcej do zaoferowania. – powiedział Andrzej i wyciągnął do Majstra dłoń, która unosiła się nad stolikiem, zawieszona w powietrzu. Majster zmierzył go wzrokiem.

 

– Wyjdź, jeszcze się spotkamy. – Powiedział i wolnym krokiem usunął się w cień.

 

– Kurw… – Andrzej mrukną pod nosem. Mógłby sprawdzić co czai się w tych cieniach, które otaczają mały pokoik na poddaszu ale to nie było na jego nerwy, które i tak były już w szczepach. Zamknął oczy i czekał. Gdy otworzył oczy nadal był w na poddaszu zabytkowej kamienicy. Nic się nie stało. Nie tracąc ani chwili zszedł na dół. Mieszkanie zastał takim jakie je ostatnim razem widział. Stare i zapomniane. Pajęczyny gęsto kłębiły się w kątach, a w powietrzu nadal było czuć zapach papierosów. Przejście zostało otwarte i Adam ujrzał na końcu przedpokoju drzwi. Kamień z serca, pomyślał i nie zastanawiając się długo wyszedł na klatkę schodową.

 

W samochodzie mógł odpocząć od zimna jakie dokuczało mu przez cały czas w mieszkaniu. Gdy zapalił silnik samochodu spojrzał na ostatnia pozycję z adresami. Radosław Kaliczko, ulica Pojedynków 15/4. Co mam teraz zrobić? Pytał sam siebie. Po tym jak wyglądała jego rozmowa z Marysią ma pewne obawy. Nie miał ochoty na powtórkę, przy której mógł nie mieć tyle szczęścia. Powoli ruszył przed siebie. Muszę pogadać z Dominikiem, powiedział do siebie. Na którymś z kolei skrzyżowaniu skręcił w stronę biura ButTar’a.

 

Gdy dojechał na miejsce, Andrzej pocałował klamkę biura. Wrócił zrezygnowany do samochodu. Z całych sił starał się uniknąć nocowania w swoim domu. Ale dlaczego się boję, zadał sobie proste pytanie. W końcu to mój dom. Symbol mej ostoi i ustatkowania.

 

Było już całkiem ciemno gdy dotarł pod swój dom. Gdy wsunął klucz w zamek, słysząc dźwięk przeskakującego mechanizmu zamka, poczuł wypełniającą go ciekawość. Czy to co działo się w poprzednich nocach powtórzy się po tym jak spotkał się z Andrzejem i Marią. Czy to oni byli odpowiedzialni za co czego był świadkiem we własnym salonie? Czy może dom sam zaoferował mu taką rozrywkę?

 

Po zatrzaśnięciu za sobą drzwi od razu wcisnął przełącznik, który włączył wszystkie lampy w domu. Zrobiło się spokojnie i bezpiecznie jak w każdej szczęśliwej rodzinie na święta Bożego Narodzenia. Przyrządził sobie posiłek. Jego żołądek był w opłakanym stanie. Cały dzień pusty i osamotniony bez żadnego zainteresowania ze stronny właściciela. Adam jadł wolno, powoli przeżuwając pokarm. Nie bał się. Po prostu czekał na wydarzenia. Po dwu godzinnym posiłku Andrzej wziął długi i gorący prysznic. Zrelaksowany i ospały w szlafroku wszedł do salonu. Pełen uwagi spojrzał na belkę. Runy tliły się słabą, złotą poświatą, a niepohamowana chęć ciągłego patrzenia na nie zniknęła.

 

Długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał o Arturze, Marii i Radosławie. Jutrzejszego dnia postara się złożyć mu wizytę lecz tym razem nie uda się do niego sam. Poprosi o pomoc Dominika. W głowie łomotała mu także myśl czym lub kim tak na prawdę jest Majster. Duchem? Potępioną duszą, która dostała specjalne zadanie z samych czeluści piekła? I jak do cholery czyta w myślach?! Dotychczas Andrzej takie zjawiska widywał tylko i wyłącznie w filmach. Miał wrażenie jakby nie był w swoim domu wiele dni, nie opuszczało go wrażenie że dom żyje. Czuł jak przez jego ściany przechodzi dziwna energia. Andrzej był spokojny co do nadchodzącej nocy. Wiedział z kim ma do czynienia. Umysł miał oczyszczony z obaw i niepokoju. Pozostało mu tylko zasnąć.

 

 

 

Dominikowi w biurze wizytę złożył niezapowiedziany gość. Przedstawił się jako Radosław Kaliczko i zażądał od niego dokumentacji firmy. Mężczyzna pokazał identyfikator Państwowej Inspekcji Pracy i nakaz kontroli. Nie raz była już u niego taka kontrola i wiedział jak przebiega. Położył grube segregatory przed nosem gościa i czekał. Po jakiś trzech minutach trzymał już w rękach starą teczkę.

 

-Zabieram dokumentacje pana ojca dotyczącą pracowników jakich zatrudniał. Mamy podejrzenia, że robił to niezgodnie z prawem, a chcemy wyjaśnić tą sprawę zanim nie ulegnie przedawnieniu.

 

Dominikowi wydało się to podejrzane, ponieważ zjawił niedługo po wizycie Andrzeja, który wypytywał o to samo.

 

– Czy jest zgodne z prawem wynoszenie przez pana tych dokumentów poza moje biuro? – urzędnik zmierzył go ostrym spojrzeniem, a jego twarz przybrała kolor trupiej bieli, a na policzkach i czole pojawiły się ciemno niebieskie plamy. Dominik cofną się.

 

– Wiemy, że był u pan Andrzej. Czy uważa pan, iż jest bezpiecznie udzielanie obcej osobie informacji dotyczących pracowników pana ojca?

 

W gabinecie zrobiło się zimno.

 

– Teraz jest to moja firma i ja decyduje o takich sprawach i nie wydaje mi się żeby było to coś złego. A po za tym miał powód.

 

– No tak. Ale niech się pan nie obawia, na pewno się z panem skontaktujemy. A panu Andrzejowi proszę przekazać, że jego ciekawość może doprowadzić do nieszczęścia.

 

Za nim Dominik zdążył coś odpowiedzieć urzędnik był już przy drzwiach. Był odwrócony plecami, a jego garnitur przybrał morski kolor i wyglądał jakby został zdjęty z trupa, który przeleżał w ziemi kilka lat. Po chwili dobiegł do niego odór, płynąc od strony rozmówcy

 

– Nie musi pan mnie odprowadzać. Obiecuję, że zobaczymy się jak najszybciej. Może szybciej niż pan tego oczekuje.

 

Smród, jaki wypełniał pokuj był nie do zniesienia. Oczy Dominika zaczęły piec. Zamknął je na ułamek sekundy, a gdy otworzył ponownie gościa już nie było. W pokoju znów panowało przyjemne ciepło, a brzydki zapach rozpłynął się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przypomniał sobie wtedy, że nazwisko jakie widniało na legitymacji urzędnika było także na liście adresów, które przesłał Andrzejowi. Podszedł do stołu z zamiarem poukładania dokumentów jakimi zajmował się Kaliczko. Zauważył, że na jednym z segregatorów leży mała czarna sakiewka. Podniósł i rozwiązał sznureczek. W środku znajdowała się ziemia. Dominik wzruszył ramionami i schował znalezisko do kieszeni. Podszedł do mahoniowego biurka i drżącymi dłońmi wziął z niego wizytówkę Andrzeja. Zapamiętał adres i wszedł z biura z zamiarem złożenia mu niezapowiedzianej wizyty.

 

 

 

Maria zapaliła swojego ulubionego papierosa, Giewonty bez filtra, siedząc sama w pokoju kamienicy, do którego przez zabrudzone szyby wpadało ponure światło. Czekała spokojnie na Radosława. Zależało jej aby swoje zadanie wykonał szybko i skutecznie. Nagle pojawił się przed nią z teczką pod pachą. Miał na sobie ciemnoniebieski garnitur. Kiedyś białą, teraz spłowiałą i brudną, koszulę ozdabiał czarny krawat z czerwonymi szlaczkami. Jego sylwetka majaczyła w gęstym dymie papierosowym, który wydobywał się z Marii jakby roztaczała wokół siebie magiczną mgłę. Podszedł bliżej stołu wyłaniając się z dymu. Na środek stołu rzucił teczkę.

 

– Zrobiłeś co ci kazałam? – zapytała.

 

– Tak. Mam nadzieje, że Artur o wszystkim wie.

 

– No pewnie, że nie. Gdy tylko ziemia znajdzie się w domu tego człowieka, Artur nie będzie mógł go tknąć. Ale ja za to będę mogła zająć się… – przerwała uśmiechając się ponuro. Kaliczko spojrzał na nią podejrzliwie. Maria kontynuowała:

 

– Lepiej nic nie kombinuj. Wiesz, że mogę zgnieść cię jak robaka. Trzymaj swój zgniły język za zębami, a gdy zajmę miejsce Artura niczego nie będzie ci brakować. Poza tym będziesz mi potrzebny jak już go nie będzie. Możesz odejść.

 

Kaliczko stał jeszcze przez chwilę w milczeniu przed Marią, poczym rozpłyną się w powietrzu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki.

 

 

 

Andrzej obudził się gdy w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Wstał z łóżka i poszedł otworzyć drzwi. Spojrzał przez judasza i zauważył stojącego w przemokniętym płaszczu Dominika.

 

– Co się stało? – powiedział ospałym głosem otwierając drzwi.

 

– Dobry wieczór. Musimy porozmawiać – odpowiedział Dominik przechodząc przez próg – Pamiętasz Radosława Kaliczko, pracownika mojego ojca, którego miałeś na liście? Dzisiaj złożył mi wizytę.

 

– Jutro miałem się z nim spotkać. – Odparł Andrzej i poprowadził rozmówce do salonu. Dominik usiadł na kanapie i opowiedział całą sytuację w biurze. Gdy skończył, poprosił o wodę. Andrzej wchodząc z napełnioną szklanką z powrotem do pokoju poczuł lekki zapach dymu papierosowego. Rozglądną się odruchowo, a zapach jak szybko się pojawił, tak szybko znikł.

 

– Co to jest? – zapytał Dominik przypatrując się belce podtrzymującej strop, na której tliły się złote znaki.

 

– Sam chciałbym to wiedzieć.

 

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

 

– Pojawiły się już drugiej nocy i zawsze gdy je widzę dzieją się dziwne rzeczy.

 

– Strasznie tu u ciebie zimno. – Powiedział Dominik wlewając w swoje gardło wodę.

 

– Przyzwyczaisz się. Piec chodzi na najwyższych obrotach ale to wiele nie pomaga. Czuję jakby dom był sam w sobie źródłem zimna.

 

– Co teraz zrobisz? – zapytał gość nie zdając sobie sprawy, że sam był w to wplątany.

 

– Już mówiłem. Muszę porozmawiać z Kaliczko.

 

– Myślisz, że to coś da? Pewnie uważasz mnie za wariata ale on naprawdę wyglądał jak zombie, lub coś jeszcze gorszego. Bałem się wyjść z biura. Cały czas myślałem, że czai się gdzieś za rogiem.

 

Andrzej nie miał wątpliwości co do stanu Radosława. Zastanawiał się czy powiedzieć koledze o tym co zdarzyło się w kamienicy przy ulicy Kozłowskiego. W końcu Majster był jego ojcem, nieżyjącym – chodź cały czas obecnym w tym świecie.

 

– Widziałem się z twoim ojcem – Powiedział czekając w napięciu na reakcję rozmówcy.

 

– Ale on nie żyje! – uniósł się Dominik podnosząc się z kanapy. – Nie mogłeś się z nim widzieć, a tym bardziej rozmawiać!

 

– Radosław Kaliczko też nie żyje chodź złożył ci wizytę. – Dominik milczał ściskając w ręce szklankę, która w ułamku sekundy roztrzaskała się na setki kawałków raniąc jego dłoń i policzek.

 

– To nie możliwe. – wyszeptał.

 

– Musisz w to uwierzyć. Jak inaczej wytłumaczysz tego zombie w swojej firmie? – jego rozmówca milczał.

 

– Mówił ci coś jeszcze?

 

– Chyba to zgubił. – Powiedział wyjmując z kieszeni czarną sakiewkę, żarzącą się złotymi runami jak na belce. Po chwili dodał cichym głosem – Miałem ci przekazać, że jak będziesz wpychał nos nie swoje sprawy to źle skończysz.

 

 

 

– To prawda. – W pokoju zabrzmiał kobiecy głos.

 

Za plecami Andrzeja pojawiła się Maria. Nie miał czasu na reakcje. Poczuł silne uderzenie w plecy i poleciał do przodu. Dominik wrzeszcząc jak mała dziewczynka nie zdążył odskoczyć na bok unikając zderzenia z latającym ciałem przyjaciela. Upadli na podłogę wywracając przy tym fotel. Widząc gwiazdy przed oczami Andrzej próbował podnieść się na równe nogi. W tym samym czasie jego przyjaciel czołgając się na plecach chciał znaleźć się jak najdalej od napastnika. Andrzej poczuł kolejne uderzenie, tym razem w lewy bok, jakby ktoś walną go drzwiami pancernymi. Przeleciał przez cały pokuj zatrzymując się na ścianie. Nie wiedział ile czasu minęło zanim odzyskał przytomność. Gdy otworzył oczy i rzucił mgliste spojrzenie na salon zobaczył jak Maria w swej paskudnej formie starej kobiety ściska za gardło Dominika unosząc go nad ziemną. Z jego potylicy wypływała niebieskawa poświata, która trafiała wprost do jej ust. Pod jego zwisającymi stopami leżał mały czarny woreczek, który jeszcze kilka sekund temu trzymał w dłoni. Zaczął pełznąć w jego stronę.

 

Nagle w pomieszczeniu zmaterializował się Majster. Rozejrzał się po pokoju i zawiesił wzrok na Marii, która połykała ostatnie smugi duszy Dominika.

 

– NIE! – w pokoju zabrzmiał potężny, nadnaturalny głos Artura. Stara kobieta odrzuciła truchło jakie trzymała i odwróciła się w stronę Majstra.

 

– Jestem Malefica. Nowa władczyni twej Sfery, Arturze! – wykrzyknęła, a jej niski głos przenikał ciało Andrzeja wprawiając go w odrętwienie.

 

– Głupia jesteś! Nie rozumiesz, że tu nie chodzi o moją Sferę? Mogę dostać coś o wiele cenniejszego. Byłem zbyt głupi, że ci zaufałem. – odpowiedział Majster. Malefica roześmiała się jak upiór.

 

– Kregonie! – zawołał Majster. W tym samym momencie ze ściany nad Andrzejem wyleciał Radosław Kaliczko atakując Marie. Zderzył się wpadając w jej ramiona, a siła jaka temu towarzyszyła sprawiła, że obydwoje w uścisku wpadli naprzeciw legła ścianę, zagłębiając się w niej nie czując żadnego oporu. W oddali słychać było wysoki krzyk Malefici.

 

Majster podszedł po ciała Dominika. Uklękną przy nim i pogładził go po twarzy jak najczulszy ojciec.

 

– Nie chciałem tego – wyszeptał – Chciałem abyś znowu był przy mnie, ale ambicja Malefici przysłoniła jej oczy, a twoja dusza dała jej wielką moc, ponieważ byłeś moim synem. Wybacz.

 

Andrzej podczołgał się pod sakiewkę i zacisną ją w pięści. Z trudem podniósł się na równe nogi. Spojrzał na Majstra, który przyglądał się jego dłoni.

 

– Skąd to masz, chłopcze? – zapytał. Andrzej nie wiedział co odpowiedzieć. – Lepiej mi to oddaj.

 

– A jak tego nie zrobię? – Majster nie zdążył odpowiedzieć. W salonie powrotem ukazała się Malefica, która błyskawicznie rzuciła się na Andrzeja. Chwyciła go za gardło i uniosła. Andrzej próbując się wyrwać, zaciskając ręce na jej nadgarstku, wbijając przez spłowiałą sukienke paznokcie w jej paskudne ciało.

 

– A ty znowu tutaj? – wycedził przez zęby Artur i ruszył na Marie. Ta cisnęła w niego Andrzejem, który w jej rękach czuł się jak szmaciana lalka. W dłoni ściskał kawałek materiału z jej szarej, paskudnej sukienki. W momencie gdy miał zderzyć się z Majstrem ten znikną na ułamek sekundy. Andrzej wylądował na kanapie bez większych obrażeń, a Majster zderzył się z Marią. W tym samym momencie usłyszał potężny huk a fala uderzeniowa wywróciła go razem z kanapą. Andrzej poderwał się z ziemi i ruszył pędem w stronę drzwi. Gdy wybiegał przez nie dobiegł go, kolejny już tej nocy, przeraźliwy krzyk Maleficki, potem kolejny wybuch dziwnej energii, który rozbił w drobny mak szyby w całym domu zasypując go jak śnieg w Boże Narodzenie.

Biegł nie odwracając się za siebie, w jednej ręce ściskając sakiewkę, a w drugiej strzęp sukienki Malefici.

Koniec

Komentarze

Witam. Jest to mój debiut tutaj i liczę na konstruktywną krytykę w Waszej trony ;) Troszkę długie opowiadanie ale w początkowo miało 27 stron. Miałem nie lada problem dostosować je do warunków konkursu i wyszło jak wyszło. Miłego czytania, pozdrawiam. 

Mam za miękkie serce, by napisać więcej ponad to, że przeczytałem.

Barłóg, barłóg co nie może;

Łoże że pożal się Boże;

Ostrovskiego nędzne poty

No i słoty, spuścizn młoty!

My się im nie poddajemy!

Barłóg pod się - baraszkujemy!

     Wytłumacz, proszę, o co chodzi w Twoim opowiadaniu. Przeczytałam całe i nie wiem, co Autor miał na myśli, bo z treści  niczego się nie dowiedziałam. Początkowo notowałam błędy i potknięcia, ale szybko z tego zrezygnowałam, bo praktycznie co drugie (jeśli nie każde) zdanie wymaga poprawienia lub przeredagowania. Bardzo źle je konstruujesz, np.: ...na wyświetlaczu pojawił się pożądany numer i przycisnął zieloną słuchawkę... - wynika z tego, że numer przycisnął zieloną słuchawkę; Powinieniem zorganizować jakąś parapetówkę dla rodziny i znajomych z tej okazji, pomyślał. - rozumiem, że Andrzej chciał zaprosić na parapetówkę rodzinę i jakichś ludzi, którzy z tej okazji (parapetówki) staliby się jego znajomymi. To tylko dwa przykłady, bo na więcej nie mam siły. Mam wrażenie, że nie zawsze rozumiesz słowa, których używasz - tu dwa zdania z dalszej części opowiadania: Mógłby sprawdzić co czai się w tych cieniach, które otaczają mały pokoik na poddaszu ale to nie było na jego nerwy, które i tak były już w SZCZEPACH. - nerwy mogą być w strzępach; ...Kaliszko stał jeszcze przez chwilę w milczeniu przed Marią, poczym rozpłynął się powietrzu, jak za dotknięciem czarodziejskiej RÓŻYCZKI. - a pewnie miało być różdżki.  Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zła interpunkcja i takaż ortografia. Twoje życzenie miłego czytania uważam za sadystyczne. Myślę, że przed Tobą wiele pracy. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie zupełnie bez wyrazu. Nie różnicujesz tempa akcji, przez co nie ma napięcia, a zdania tylko klekocą. W finale kompletnie nie wiadomo, o co chodzi, zresztą znużonego czytelnika niewiele to interesuje. No i brakuje przecinków. Całkiem sporo.

mógł spędzić w domu pierwszą noc. Stał przed swym domem

Wszedł do salonu i rozglądnął się po nim. - "rozejrzał się" ? Hmm?

Zaszedł na ostatnie piętro - nie może być zwyczajnie "wszedł"?

Uświadomił sobie, że za każdym razem, gdy będzie się budził - brak przecinka.

Drewno z jakiego zostały zrobione wydawały się solidne, lecz bardzo stare - brak przecinka.

- Pani Martyna przedstawił mi pokrótce po co pan tutaj przyszedł.

 gdy zaginęła jego żona, a moja matka, maiłem wtedy dziesięć lat.


Od strony technicznej nie wygląda to kolorowo; wyżej wypisałem jedynie parę rzeczy, które rzuciły mi się w oczy. Wiele zdań poskładanych jest w bardzo dziwny sposób i mam wątpliwości, czy ich konstrukcja jest prawidłowa. W kilku miejscach brakuje przecinków, zdarzają się też literówki.

Tak jak już ktoś wcześniej napisał: sporo pracy przed Tobą.


No niestety, jest bardzo kiepsko. Przedzieranie się przez ten tekst, to jak chodzenie po polu minowym, na którym zagęszczenie min wynosi pięć na metr kwadratowy. Błędy ortograficzne, logiczne, gramatyczne... I chyba wszystkie inne możliwe.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Im dalej w tekst, tym było gorzej. Źle napisane, literówki, spłycenie motywu (i tak już płytkiego). Przykro mi, ale ten tekst powinien (ewentualnie!) zostać poddany naprawdę mocnym przeróbkom i poprawkom, żeby móc nadawać się do czytania.

Nowa Fantastyka