- Opowiadanie: TomaszMaj - (SHERLOCKISTA 2011) Przypadki Meryl i Bruce'a: Sprawa Eleonory Krauze

(SHERLOCKISTA 2011) Przypadki Meryl i Bruce'a: Sprawa Eleonory Krauze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(SHERLOCKISTA 2011) Przypadki Meryl i Bruce'a: Sprawa Eleonory Krauze

Bruce wpadł bez pukania do mojego gabinetu i szczerząc zęby jak gwiazda filmowa, rzucił od drzwi:

– Meryl, szybka piłka– co wiesz na temat zaginięcia Eleonory Krauze?

Podnosząc wzrok znad czytanej właśnie gazety, spojrzałam na młodego detektywa. Miał trzydzieści lat, był wysoki, przystojny i wysportowany. Chociaż byłam dwa razy od niego starsza, uwielbiałam na niego patrzeć.

 

Byliśmy wspólnikami od pięciu lat. Prowadziliśmy razem biuro detektywistyczne, w którym Bruce był gwiazdą, słynnym detektywem, a ja mózgiem naszego biura, upozorowanym na szarą myszkę, schowaną w jego cieniu.

W szowinistycznym świecie wielkich pieniędzy, którym rządzą głównie mężczyźni, samotna kobieta detektyw nie ma szans na wybicie się. Potrzebowałam męskiego wspólnika, wabika przyciągającego bogatych klientów.

Bruce O'Connor pochodził za slumsów południowego Londynu. Przygarnęłam go dosłownie wprost z ulicy. Co prawda, na początku musiałam zainwestować w nauczenie chłopaka ogłady towarzyskiej, ale było warto. Nie jest zbytnio inteligentny, za to zabójczo przystojny, doskonale gra swoją rolę i jest lojalny. Odkąd pracujemy razem, do naszego biura płynie dyskretny, lecz nieustający strumyczek zamożnych klientów.

Doskonale się uzupełnialiśmy i każdemu z nas pasował taki układ.

 

Odwzajemniłam jego szczery uśmiech i rzuciłam mu gazetę.

– „The Daily Telegraph" – powiedziałam. – Artykuł na pierwszej stronie.

Bruce rzucił się na zadrukowany papier, na którym widniało spore zdjęcie zasuszonej starszej damy i artykuł informujący o zaginięciu pani Eleonory Krauze– bogatej wdowy z arystokratycznymi korzeniami.

Poprawiłam siwiejące włosy, zebrane w kok i spojrzałam na wspólnika.

– Rozumiem, że mamy tę robotę? – spytałam.

– Acha – burknął mój partner, zajęty studiowaniem gazety. – Przed chwilą dzwonił jej wnuk, Karl Krauze, i zapowiedział się na wizytę za pół godziny. Muszę przygotować się na rozmowę.

Zamyśliłam się na moment. Przypomniałam sobie czasy, kiedy sama Eleonora była moją klientką. Z przykrością uświadomiłam sobie, jaka jestem stara. Powstrzymałam jednak czarne myśli i rzeczowo odpowiedziałam wspólnikowi:

– Dobra, siadaj – wskazałam wolne krzesło po drugiej stronie biurka. – Powiem ci w skrócie, o co chodzi.

Bruce odłożył gazetę i usiadł, wpatrując się we mnie swoimi cudownymi, brązowymi oczami. Przełknęłam ślinkę. Byłam już starą babą, a on wciąż działał na mnie jak na nastolatkę.

– No, więc – zaczęłam, dla swojego bezpieczeństwa przenosząc wzrok na widok za oknem – Eleonora od kilku miesięcy zapowiadała swoje przejście na emeryturę. W końcu ma już osiemdziesiąt sześć lat. Przekazała wszystkie interesy swojemu wnukowi i jedynemu spadkobiercy, Karlowi, i tydzień temu poleciała na Florydę, wygrzewać się w słońcu.

Po kilku dniach, zaniepokojony wnuczek zawiadomił policję o zaginięciu babci. Wyjechała z Londynu, ale nie dotarła do swojej rezydencji w Stanach.

Na policji, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, ktoś połakomił się na łapówkę i sprzedał wiadomość dziennikarzowi z „The Daily Telegraph". Dodatkowo, dziennikarze poszperali gdzie trzeba i okazało się, że konto Eleonory jest puste. Dzień przed wyjazdem, babcia wybrała całą należącą do niej forsę. Wysmażyli więc sensacyjny artykuł, który właśnie masz przed oczami. Prawdopodobnie już cała Anglia huczy od plotek.

– Więc jeżeli ją odnajdziemy – podjął Bruce – o nas też wszyscy będą mówić. Nareszcie będziemy sławni.

 

Karl Krauze okazał się mężczyzna pod czterdziestkę, z lekko odstającym brzuszkiem. Ubrany był na sportowo, w jasny T-shirt i bawełniane spodnie. Na głowę nasuniętą miał czapkę z daszkiem.

– To przez tych cholernych paparazzi. Nie chciałem, żeby ktoś widział, że korzystam z waszych usług – przeprosił nas od wejścia, zdejmując czapkę. Naszym oczom ukazała się gładka jak kolano łysina, okolona wianuszkiem krótkich, czarnych włosów.

Bruce wskazał mu fotel. Gość rozsiadł się i od razu przeszedł do rzeczy.

– Eleonora, moja szacowna babcia, wyjechała z domu w towarzystwie osobistej pielęgniarki, ale nie pojechała na lotnisko, tak jak to było planowane. Zamiast tego, udała się do naszej wiejskiej rezydencji. Gdzieś po drodze, przez telefon, anulowała swój bilet. Służbie zakazała informowanie mnie, że zmieniła plany. Wieczorem poszła spać, a rano już jej nie było. Kiedy nie mogli jej znaleźć, majordomus zadzwonił do mnie i powiedział o wszystkim.

Przez kilka dni próbowaliśmy szukać jej na własną rękę, po znajomych i krewnych. Nikt nic nie wiedział. Dlatego wczoraj zgłosiłem zaginięcie na policji; a dzisiaj rano, przeglądając prasę, znalazłem ten parszywy artykuł. Czytaliście, co oni insynuują? Stawiają tezy, że być może to ja stoję za jej zaginięciem; że niby połakomiłem się na oszczędności zgromadzone na jej prywatnym koncie i na kosztowności. Argumentują, że nigdy nie byliśmy w dobrych relacjach i kilkakrotnie widziano nas kłócących się publicznie. To prawda, nie kochałem babki, ale też jej nie zabiłem. Kompletna bzdura! Przecież i tak, po jej śmierci wszystko bym odziedziczył.

– Kosztowności? – wpadłam mu w słowo. – Mówi pan, że zniknęły?

– No tak – Karl oderwał wzrok od Bruce'a i ze zdziwieniem spojrzał na mnie. – Zabrała ze sobą całą biżuterię, jaką tylko posiadała. Sporo tego było. Gdyby to sprzedać, wystarczyłoby na kilkadziesiąt lat dostatniego życia.

– Czy ma pan jakieś podejrzenia, dotyczące zniknięcia pańskiej babci? – zapytał Bruce.

Byłam wdzięczna chłopakowi, że nareszcie zabrał głos. Niedobrze by wyglądało przed klientem, gdyby robił tylko za tło.

– Myślę – Karl spojrzał na nas z zaciętym wyrazem twarzy – że starucha specjalnie gdzieś się zaszyła, żeby mi zaszkodzić. Zawsze była wobec mnie złośliwa, nawet kiedy jeszcze żyli moi rodzice. Nie zaakceptowała ich związku, uważała, że moja matka specjalnie zaszła w ciążę, żeby zmusić ojca do małżeństwa. Odkąd pamiętam, wyżywała się na matce, a potem na mnie. To, co zrobiła teraz, to jej pożegnalny prezent. Pewnie teraz siedzi gdzieś, dobrze ukryta i cieszy się, że jej wnukowi grozi więzienie.

– I chce pan, żebyśmy ją odnaleźli? – Bruce zadał najoczywistsze z pytań.

– Dokładnie – zaperzył się Karl Krauze – znajdźcie ją, żebym mógł pokazać całemu światu, jaka z niej złośliwa suka!

 

Szybko dogadaliśmy szczegóły umowy i umówiliśmy się na popołudniową wizytę w wiejskiej rezydencji, z której zniknęła staruszka, aby dokonać oględzin miejsca i przesłuchać służbę.

 

Karl wyszedł, a Bruce spojrzał na mnie pytająco.

– No i co o tym sądzisz? – zagaił.

– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Może rzeczywiście babcia zrobiła mu głupi dowcip i się ukryła, albo ktoś ją porwał. Jednak znając historię ich rodziny, przypuszczam, że Karl sam ją załatwił.

– W takim razie, dlaczego miałby nas wynajmować?

Popatrzyłam w te jego cudowne, słodkie i naiwne oczęta.

– Kiedy już policja znajdzie ciało i oskarżą go o morderstwo, obrońca będzie mógł powiedzieć, że troskliwy wnuczek nie szczędząc pieniędzy, wynajął nawet prywatnych detektywów, żeby odnaleźć babcię. Po to teraz odwiedził nas w tajemnicy, żeby potem być tym bardziej wiarygodnym.

 

Po południu podjechaliśmy pod mały pałacyk z czerwonej cegły, otoczony kilkunastohektarowym parkiem. Wiejska rezydencja rodziny Krauze robiła wrażenie.

Ledwo zdążyliśmy wejść, w holu pojawił się Karl, wyciągając na powitanie obie dłonie, niczym polityk, witający się z wyborcami na wiecu.

– Dobrze że jesteście. Mam dla was jeszcze coś, nowy ślad. List.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Spodziewałam się czegoś w tym rodzaju. Jeżeli facet porwał własną babkę, na pewno zmusił ją do napisania listu pożegnalnego, żeby pokazywać go później, jako dowód dobrowolnej ucieczki Eleonory. Z udawanym zdziwieniem zapytałam:

– Ooo, to pana babcia zostawiła panu list?

– Nie, nie do mnie i nie od babki, tylko do niej – rzeczowo wyjaśnił miliarder.

Teraz naprawdę się zainteresowałam.

– To list od Marthy Feldman, bliskiej przyjaciółki Eleonory. Znalazłem go w naszej bibliotece, a właściwie znalazła go pokojówka. Kiedy sprzątała dzisiaj rano, wypadł z jednej z książek. Na kopercie było nazwisko szanownej babci, więc przyniosła go do mnie. Policji oczywiście nie informowałem o tym znalezisku; dość mam przecieków do prasy z ich strony. Oto list – mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki białą kopertę.

Bruce wyciągnął rękę, więc Karl podał list dla niego, chociaż tym razem mówił do mnie, a nie do mojego partnera. Sprytna bestia, szybko wyczaił nasz układ. Inna sprawa, że Bruce miał dzisiaj jakiś gorszy dzień i niespecjalnie się starał.

Detektyw otworzył kopertę, przeleciał wzrokiem po liście i podał dla mnie. Przeczytałam.

Droga Eleonoro,

Już niedługo zrealizujemy nasze plany. Bez najmniejszego wątpienia, ten pan, o którym mówiła nam Justine, jest tym, za kogo się podaje. Miała z nim spotkanie dwa dni temu, a wczoraj zadzwoniła do mnie. Mówiła, że wszystko, co jej obiecywał, się spełniło. Ja jestem umówiona na spotkanie za trzy tygodnie. Jestem taka podekscytowana. Nie mogę się wręcz doczekać. Potem, jeżeli naprawdę tego chcesz, będzie twoja kolej.

Daj mi szybko znać, czy się zgadzasz. Wtedy ten pan pod jakimś pretekstem zatrzyma się u ciebie, żebyśmy obie dyskretnie mogły skorzystać z jego usług.

Rozumiesz chyba, dlaczego musimy zachować wszystko w tajemnicy?

Całuję Cię serdecznie i czekam na odpowiedź,

Martha Feldman

 

– Hmm, dość zagadkowy list. Czy nie wie pan przypadkiem, o kim i o czym pisały? – zapytał Bruce.

– Może moglibyśmy spotkać się z panią Marthą i spytać, czego dotyczył? – zapytałam na wpół retorycznie. Karl uśmiechnął się krzywo i odpowiedział:

– Nie porozmawiacie z Marthą i o to właśnie chodzi. Jest nieuchwytna. Wyjechała na Florydę dwa miesiące temu i zniknęła. Jak moja babka.

– I nikt jej do tej pory nie szukał, nikt się nie interesował? – Bruce szczerze się zdziwił.

Karl pokręcił głową.

– Była starą panną, nie miała bliskich. W porównaniu do naszej rodziny, nie była też specjalnie zamożna. Wyjechała i już. Gdyby nie moja babka i ten list, też bym nic nie wiedział. Dopiero dzisiaj, po powrocie z Londynu, kiedy to przeczytałem, zadzwoniłem na jej adres do USA. Powiedziano mi, że Martha Feldman sprzedała swoją posiadłość kilka miesięcy temu i teraz mieszka tam nowy właściciel. Nic nie wiedzą o miejscu pobytu tej kobiety.

– No dobrze… – w zamyśleniu skubałam torebkę – a kim jest, lub była, wymieniona w liście Justine?

– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział Karl – przypuszczam, że to kolejna przyjaciółka mojej babki. Eleonora miała swoje grono starych ropuch, znaczy przyjaciółek, u których bywała. Nigdy nie interesowałem się tym specjalnie. Poprosiłem jej pielęgniarkę, żeby zrobiła listę osób, z którymi babka się spotykała…

-Tak, pamiętam – Bruce wpadł miliarderowi w słowo – mówił pan dzisiaj rano, że pańska babcia miała osobistą pielęgniarkę. Czyżby pani Eleonora była aż tak niedołężna?

– Niedołężna, to za dużo powiedziane. – Karl pokręcił głową – Po prostu babka miała swoje lata i potrzebowała czasami pomocy. Kilka tygodni temu przyjęła dziewczynę do intymnej posługi. Na imię ma Amy. Oczywiście, z nią także będziecie mogli porozmawiać.

Pan Krauze wprowadził nas do biblioteki. Wychodząc, wręczył mojemu partnerowi listę osób zatrudnionych w rezydencji.

– Jestem pełna uznania – odpowiedziałam gospodarzowi – Co za organizacja.

– Dziękuję, ale nie ma za co – Karl uśmiechnął się oficjalnie – Policja prosiła o taką listę. Byli tutaj dzisiaj rano, kiedy ja byłem u was. Przesłuchiwali służbę, zbierali odciski palców i takie tam. Wolałem nie patrzeć, jak łażą z brudnymi buciorami po moim domu. To tutaj, to kopia. Pomyślałem, że się przyda.

Karl Krauze wskazał nam fotele ustawione przy stoliku do kawy i wyciągnął na pożegnanie dłoń.

– Przepraszam, ale muszę wracać do firmy. Mam jeszcze parę spraw na głowie. Sami rozumiecie. Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania, dzwońcie na komórkę.

Po chwili weszła, ubrana w fartuszek pokojówki, żylasta i płaska jak deska kobieta, niosąc tacę z dwoma filiżankami i porcelanowy czajniczek pachnący herbatą. Na początek przepytaliśmy pokojówkę, a później wszystkich pracujących tam ludzi, którzy po kolei przychodzili na rozmowę. Wszyscy potwierdzali wersję gospodarza: pani Eleonora przyjechała w godzinach wieczornych, kazała podać sobie kolację do sypialni i zamknęła się od środka. Rano drzwi do pokoju były otwarte, a po staruszce ani śladu.

Także Amy, piegowata i pucułowata dziewczyna, nie potrafiła powiedzieć nam nic nowego. Potwierdziła, że w drodze na Heathrow, staruszka kazała kierowcy zmienić trasę i zawieźć się na wieś, a następnie poprosiła o telefoniczne anulowanie biletów. Po przyjeździe do rezydencji, pani Krauze szybko ją odprawiła, tłumacząc, że jest zmęczona.

Pielęgniarka, wychodząc, zostawiła na stoliku, przy którym siedzieliśmy, kartkę z nazwiskami i adresami przyjaciółek swojej pracodawczyni.

– Przynajmniej tyle – powiedział Bruce, biorąc do ręki papier zapisany niedbałym pismem.

– Dziwna ta Amy, nie sądzisz? – zwróciłam się do wspólnika.

– W jakim sensie?

– Nierozgarnięta jakaś. Taka zwykła dziewczyna ze wsi. Jakby Eleonory nie było stać na dobrą, wykwalifikowaną pomoc. – wypowiedziałam na głos swoje wątpliwości.

– Przyuczyła się do obsługi starszej kobiety – Bruce wzruszył ramionami – Jeżeli babcia nie narzekała, to widocznie dziewczyna sprawdzała się w swojej roli.

– A ja mam wrażenie, że Amy była tu potrzebna do czegoś zupełnie innego.

– Na przykład?

– Jeszcze nie wiem. No nic – potrząsnęłam głową – czy to już wszyscy, których mieliśmy przepytać?

Bruce spojrzał na listę służby, którą pan Krauze wręczył nam na początku wizyty.

– Został jeszcze kierowca. Pewnie ten, który ją wtedy wiózł na lotnisko.

Ponieważ przez kolejnych kilka minut nikt sam nie przychodził, wstaliśmy z foteli i wyjrzeliśmy na hol. Był pusty.

– Halo – zawołałam cicho. Może było to mało grzecznie, ale za to nad wyraz skuteczne. Natychmiast pojawiła się pokojówka; ta sama, z którą rozmawialiśmy na początku.

– Słonko moje – zagadnęłam ją – na liście mamy jeszcze kierowcę – spojrzałam na kartkę – Edward Baker. Czy byłabyś tak łaskawa poprosić go, żeby przyszedł?

– Oh – westchnęła, rumieniąc się jak nastolatka – Ed już tutaj nie pracuje. Zwolnili go. Przyjechał dzisiaj rano, specjalnie na rozmowę z policją, ale zaraz potem znowu wyjechał.

– Kiedy, jak? – nie kryłam zdziwienia.

– Dzień po zniknięciu starszej pani – pokojówka rozejrzała się, czy nikt nas nie widzi i łapiąc mnie za poły kostiumu, wciągnęła do pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszła.

– Zamknij drzwi – rzuciła do Bruce'a.

Ten posłusznie wszedł za nami i cicho zamknął za sobą wejście. Rozejrzałam się. Byliśmy na, wąskiej i ciemnej klatce schodowej, przeznaczonej dla służby do dyskretnego poruszania się po pałacyku. Nad nami zamrugała i zapaliła się jarzeniówka, uruchamiana prawdopodobnie przez fotokomórkę.

– Ja pani wszystkiego nie powiedziałam, pan Karl by mnie za to wyrzucił; ale z Ed'em tak nieładnie postąpił, nieładnie… Co on winien, że ładny chłopak jest?

– Czego nam pani nie powiedziała? – zapytałam, uwalniając się z jej rąk.

– No właśnie? – mój partner próbował grać swoją rolę detektywa.

– No bo pan Karl jak zatrudniał Amy, to kazał jej donosić na panią, gdzie i kiedy jadą, co robią i tak dalej. I wtedy, kiedy przyjechali tutaj, zamiast na lotnisko, to ta zdzira zadzwoniła do pana Karla i powiedziała mu. No i pan przyjechał tutaj, późnym wieczorem. Ze służby nikogo w domu już nie było, tylko ja i ta papla, Amy; ale wam ona nic nie powie. No więc, Pan Karl poszedł do sypialni starszej pani i jak ich zobaczył, to pokłócili się. Pan Karl kazał Ed'owi wynosić się z samego rana, a jak wychodził, to aż drzwiami trzasnął.

– Co, jak? Za co go zwolnił? – zapytał mój wolno kojarzący przystojniak.

Pokojówka zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

– No bo on, pan Karl, zastał ich razem, no wiecie, w sypialni…

 

Jeszcze kiedy znaleźliśmy się w naszym samochodzie, Bruce dochodził do siebie. Palnęłam go w ucho. Co prawda, zamiast energicznego uderzenia, mimowolnie nieomal go pogłaskałam; na szczęście, chłopak się nie zorientował.

– Tak? – zapytał, patrząc na mnie półprzytomnie.

– Bierz się do roboty, zamiast marzyć.

– Bo nie mogę pojąć. Stara baba, po osiemdziesiątce i takie rzeczy…

„Oj głupiś ty, głupi" – zaśmiałam się w duchu. – „Żebyś ty wiedział, o czym ja myślę, kiedy gapię się na ciebie."

– Nie nasza sprawa – ostrym tonem przyprowadziłam go do porządku – Bierz listę przyjaciółek Eleonory i szukaj, czy któraś nie nazywa się Justine. Ja mam telefon do załatwienia.

– Chyba nie chcesz dzwonić do naszego klienta? – zaniepokoił się – a jak ta służąca straci pracę?

– Spokojnie, moja w tym głowa– odburknęłam.

Wybrałam numer i zadzwoniłam. Odebrał niemal natychmiast.

– Tu Karl Krauze, słucham?

– To ja, Meryl Ashby. Dzwonię, żeby powiedzieć panu, że zrywamy współpracę.

Siedzący obok mnie Bruce, zakrztusił się nagle. Kaszląc, wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Zignorowałam go. Tymczasem mój rozmówca po drugiej stronie linii, po chwili milczenia, ostrożnie zapytał:

– Czy mogę znać powód, tak nieoczekiwanej decyzji?

– Bo robi nas pan w konia – walnęłam bez ogródek – Nic nam pan nie powiedział, że był pan tego wieczoru w rezydencji i że przyłapał pan własną babcię in flagranti z jej szoferem.

Usłyszałam, jak Karl zmiął w ustach przekleństwo.

– Cholerna lista – rzucił – zapomniałem, że ten palant też tam figuruje.

– Jeżeli mamy panu pomóc – dodałam ostro – musi pan z nami współpracować.

– Rozumiem – odpowiedział powoli – Czego pani oczekuje?

– Kilku szczerych odpowiedzi.

– Proszę pytać.

– Czy zabił pan swoją babkę, Eleonorę?

– Nie, do diabła, już mówiłem, że…

– W porządku. Drugie pytanie; czy wie pan, co się z nią stało?

Najpierw usłyszałam w telefonie przeciągłe westchnięcie, później zrezygnowany głos klienta.

– Nie, nie wiem.

– Dobrze, dziękuję. Pytanie trzecie– co pan wie o Edwardzie Baker i jak on wygląda?

– Eleonora zatrudniła go dwa miesiące temu, zwalniając przy tym poprzedniego szofera pod jakimś pretekstem. – Karl wyrzucił z siebie jednym tchem – Facet ma dwadzieścia trzy lata, jest średniego wzrostu, szczupły. Robił wrażenie melancholika, ale kobietom się podobał. Mojej babce się podobał – Karl stopniowo podnosił głos – Że też wcześniej nie zorientowałem się, o co chodzi. Szanowna babcia przygruchała sobie żigolo.

– Spokojnie, nie ma powodu się unosić – powiedziałam łagodnie jak matka. – Jak do was trafił?

– Z rekomendacji którejś z przyjaciółek babki. Zaraz, niech sobie przypomnę, która to… O mój Boże! – krzyknął przez telefon – Już wiem! Justine Timberlake! To u niej poprzednio pracował. Stara Justine, która niecałe pół roku temu sprzedała wszystko co miała i wyjechała…

– Na Florydę? – zakończyłam domyślnie.

– Nie, do Kanady, ale to nic nie zmienia. Od tej pory jej nie widziałem. Nikt za nią nie tęskni, to była jędza nie z tej ziemi.

– Czy to może być ta sama Justine, o której jest wzmianka w liście? – zapytałam, chociaż przecież znałam już odpowiedź.

– Tak, do cholery! – Karl był wściekły – Oczywiście, że ona; a ten tajemniczy gość, to Ed. Stare rozpustnice przekazywały sobie chłopca jak zabawkę, a on je w zamian grabił i mordował. Dzwonię na policję, zagadka rozwiązana! – rzucił radośnie.

– Spokojnie, niech się pan tak nie spieszy – ostudziłam jego zapał – To brzmi prawdopodobnie, ale wciąż nie bardzo mi to pasuje. Niech pan poda jego adres, chcielibyśmy z nim najpierw porozmawiać.

– Ależ po co, tylko go wypłoszycie…

– Niech nam pan zaufa, wiem co robię – rzuciłam pewnie, chociaż wcale nie wiedziałam. Po prostu coś mi nadal śmierdziało i chciałam to wyjaśnić. – Poproszę adres.

Podałam telefon Bruce'owi, a on wysłuchał Karla i pokiwał głową. Może i jestem sprytniejsza od mojego partnera, ale pokornie przyznaję, że O'Connor ma lepszą orientację w terenie. Ja potrafię zgubić się w drodze z supermarketu na podziemny parking, nie wspominając już o odnalezieniu własnego auta.

– Jeżeli już musicie go nachodzić – dodał Karl na zakończenie – to moja sekretarka podrzuci wam do biura jego zdjęcie. Nie chcę, żebyście przypadkiem wypaplali wszystko nie temu człowiekowi.

– Ma pan jego zdjęcie? – zdziwiłam się.

– Mam kartotekę wszystkich moich pracowników.

 

Zaparkowaliśmy pod wskazanym adresem, na przedmieściach wschodniego Londynu. Po obu stronach ulicy ciągnął się rząd jednakowych domków jednorodzinnych, z miniaturowym ogródkiem przed frontonem każdego budynku.

Był już wieczór. W większości domów paliły się światła. Tylko w tym wynajętym przez Bakera, było ciemno.

– Nic to, poczekamy – powiedziałam, przesiadając się na tylne siedzenie. – Ty pilnujesz pierwszy, a ja śpię. Za dwie godziny się wymienimy. Bruce odjechał samochodem kilka metrów dalej, żeby nie wzbudzać podejrzeń u Ed'a, gdy ten wróci do domu. Zgasił silnik. W samochodzie zrobiło się ciemno. Rozmościłam się na tylnym siedzeniu, szykując się na długą noc i próbując nie myśleć, że tuż obok mnie jest mój słodziutki baranek.

Jednak nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, kiedy mój towarzysz trącił mnie w kolano.

– Idzie. To chyba on, rysopis pasuje.

Przykleiłam twarz do szyby. Ulicą, doskonale widoczna w świetle latarni, szła para młodych ludzi: zgrabna dziewczyna o długich, jasnych, kręconych włosach, oraz niewysoki, szczupły mężczyzna o dużych, smutnych oczach. Jego wygląd zgadzał się z tym na zdjęciu.

– Idziemy? – zapytał Bruce.

Pokręciłam przecząco głową.

– Tutaj może nam uciec. Poczekamy, aż wejdą do domu.

Młodzi minęli nasz samochód i weszli do domu. Zdziwiłam się, że nie obejmowali się jak para, ani nawet nie trzymali się za ręce. Zwyczajnie szli obok siebie. Poza tym– ta dziewczyna. Skądś ją znałam, tylko nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd.

Kiedy w salonie, a następnie w pokoju na piętrze, zapaliły się światła, dałam znak Bruce'owi.

– Idziemy.

Mój niezastąpiony partner w kilka sekund pokonał wytrychem zamek w wejściu do domu i cicho otworzył drzwi. Trzymając dłoń w okolicach kabury zawieszonej pod marynarką, wszedł pierwszy. Ja wyjęłam z torebki swój damski, mały, ale skuteczny pistolecik i ruszyłam za detektywem, chowając się za jego szerokimi plecami, jak za tarczą ochronną. Weszliśmy do salonu. Był pusty. Z kuchni, na tyłach domu, doleciało nas ciche pogwizdywanie. Bruce pokazał palcem w tym kierunku. Kiwnęłam głową. Gdy weszliśmy, Ed stał tyłem do nas, szperając w lodówce.

– Na co masz ochotę, Elen? – zapytał.

Bruce wyjął swój pistolet i chrząknął. Edward odwrócił się gwałtownie, wypuszczając z dłoni opakowanie jajek. Wylądowały na podłodze, wydając ciche chrupnięcie.

Mężczyzna popatrzył na pistolety, na nas i raz jeszcze na pistolety. Westchnął i pokręcił głową.

– Opuśćcie to, nie ucieknę wam. Wiedziałem że wcześniej, czy później się wyda.

– Gdzie są ciała Eleonory Krauze, Marthy Feldman i Justine Timberlake? – Bruce zapytał groźnie, nie zwracając uwagi na słowa mężczyzny. – Gadaj, gdzie je ukryłeś, a być może sąd okaże ci łaskę.

„Cały on" – z zażenowania spuściłam wzrok – „Zero finezji i taktu. Robi wrażenie, dopóki się nie odezwie."

Ed jednak przestraszył się, bo pobladł, wybałuszył oczy i zaczął się jąkać:

– Ale ja… ja przecież nikogo.. no, myślałem że wiecie… ja nie zabiłem.

– Dajcie mu spokój. Ed nie zrobił nic złego – usłyszeliśmy za plecami stanowczy damski głos.

No tak, jego lala. Zupełnie zapomnieliśmy.

Odwróciłam się. W wejściu do kuchni stała młoda, na oko, około osiemnastoletnia, zgrabna blondynka, ubrana w jeansy i kusy sweterek, odsłaniający pępek. Znów opanowało mnie wrażenie, że powinnam ją znać.

– A ty, to kto? – zapytał Bruce, wciąż tym samym groźnym tonem, którym przed chwilą przestraszył Bakera. Dziewczę jednak, nie wydawało się ani trochę zastraszone.

– Meryl Ashby, nie poznaje mnie pani? – śmiejąc się, jakby właśnie usłyszała dobry dowcip, zwróciła się do mnie, całkowicie ignorując mojego towarzysza – Przecież znaliśmy się na długo przedtem, zanim przygarnęła pani tego przystojniaczka. – kiwnęła głową na Bruca – Jestem Eleonora Krauze.

 

Siedzieliśmy w kuchni przy stole, pijąc gorącą kawę. Słuchałam najbardziej niewiarygodnej opowieści w moim życiu.

– Mam dar. Odmładzam – głos Edwarda był cichy i spokojny; jak starca, który niejedno już przeżył. – Odkryłem to przypadkiem, kilka lat temu. Niechcący, z dorosłej kobiety zrobiłem dwunastoletnie dziecko. Pomyślałem, że mogę zarobić. Spytacie dlaczego właśnie kobiety; nie wiem, zwyczajnie na mężczyzn mój czar nie działa. Próbowałem – dodał, dziwnie się rumieniąc.

– Początkowo sam wybierałem kandydatki i składałem ofertę. Potem moja fama zaczęła się rozchodzić. Wiadomość o mnie przekazywano sobie z ust do ust. Stopniowo moimi klientkami stawały się coraz bogatsze panie. Zawsze jednak pilnowałem, żeby były to osoby samotne, których nikt nie będzie szukał. Dla Elen zrobiłem wyjątek.

– Dlaczego? – wtrąciłam.

– Po każdym… zabiegu potrzebowałem kilka tygodni na odpoczynek. To mnie bardzo wyczerpywało. Z czasem, nawet odpoczynek niewiele dawał. Mam wrażenie, jakby te wszystkie lata zdjęte z nich, osadzały się na mnie. Poza tym, ile jeszcze samotnych kobiet może wyjechać za ocean i zniknąć bez wieści, zanim ktoś zacznie się tym interesować? Taki proceder nie mógł trwać wiecznie. Postanowiłem zarobić jeszcze raz i zniknąć na zawsze.

– Taki „złoty skok" zapewniający utrzymanie do końca życia?

– Dokładnie – Ed pokiwał głową.

– Więc dlaczego jeszcze tu mieszkasz? Dlaczego trzymacie się razem, zamiast rozjechać się w różne strony?

– Tak zrobiliśmy. – wtrąciła się nastoletnia Eleonora – Tymczasowo ukryłam się na wsi, nad morzem. Dzisiaj przyjechałam do Londynu, odebrać od pasera nowe dokumenty, żeby zacząć normalne życie. Miałam tu tylko przenocować. Pech chciał, że trafiłam na was.

– Ja zamierzałem poczekać jeszcze kilka tygodni, żeby nie wzbudzać podejrzeń i też się zmyć – dorzucił Ed.

W tym momencie wtrącił się Bruce.

– Powiedz mi jedno – wskazał na Ed'a palcem – Czy byliście kochankami, wtedy, jeszcze przed jej przemianą? Dlaczego jej wnuk nakrył was w łóżku?

Już otwierałam usta, żeby skarcić Bruc'a i przeprosić Eleonorę i Edwarda za prymitywne pytanie, kiedy tamci oboje zarumienili się i uciekli wzrokiem gdzieś w bok. Zawahałam się.

– Wiesz, eeee, Bruce, to nie do końca tak. – Baker zaczął się tłumaczyć – Nie powiedziałem wam, w jaki sposób odbywa się to… odmładzanie. Karl nakrył nas, że tak powiem, tuż przed rozpoczęciem hmmm… procesu odnowy.

– Na szczęście, Ed to dzielny chłopak. – dorzuciła, purpurowa jak piwonia, Eleonora – Po wyjściu Karla, zebrał się w sobie i dokończył dzieła.

Zatkało mnie pierwszy raz w życiu.

 

– I co teraz? – zapytała Elen, kiedy wszystko już zostało wyjaśnione – Chyba nie wydasz nas Karlowi? To byłby koniec. Ja sobie poradzę, ale co z Edwardem? Hieny tego świata już nigdy by się od niego nie odczepiły. Wierz mi, wiem co mówię.

Zgadzałam się z nią. Tylko, co ja mogłam na to poradzić?

– Mam zlecenie. Nie mogę, ot tak sobie olać klienta. Twój wnuk może nam zniszczyć reputację. Poza tym, co ja z tego będę miała?

– Czy masz odłożone jakieś oszczędności? – wtrącił się Ed – Takie, żeby móc spokojnie zacząć nowe życie u boku kochanego?

Mówiąc to, spojrzał dwuznacznie na Bruce'a. Na szczęście, ten kołek domyślności, nie załapał aluzji.

Za to Eleonora w lot podchwyciła myśl.

– Zabrałam z sobą tyle zaskórniaków, że chętnie się z tobą podzielę. Wystarczy dla nas obu. Dam ci tyle, żebyś mogła spokojnie rozkręcić interes w nowym miejscu, kiedy już Ed podzieli się z tobą swoim darem.

Tę aluzję pojął nawet mój słodki tępak. Parsknął śmiechem, waląc mnie po plecach.

– I znów będziesz piękna jak gazela, szefowo.

Odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość i popatrzyłam na Elen. Znów być młodą; co za pokusa. Zdecydowałam się. Został tylko jeden problem.

– Co zrobimy z Karlem? Przecież on wie, że przyjechaliśmy tutaj. Nie możemy ot tak sobie, zniknąć bez słowa.

– Zapominasz moja droga – Eleonora uśmiechnęła się złośliwie – że mamy na niego haka. Sama to odkryłaś, kiedy kazałam ci szpiegować jego matkę, trzydzieści lat temu.

– Jesteś właścicielką tych informacji – odpowiedziałam obojętnie – masz prawo zrobić z nimi, co tylko zechcesz. Tylko jak zamierzasz dotrzeć do Karla? Przecież się z nim nie spotkasz?

– Przez list wpadł na nasz trop, więc listem zamkniemy sprawę.

 

Przeciskając się obok zaskoczonej sekretarki Karla Krauze i wchodząc bez pukania do jego gabinetu, szeptem przypomniałam Bruce'owi nasze ustalenia:

– Ja mówię, ty działasz.

Kiwnął głową uspokajająco. Uwielbiałam jego niewerbalny przekaz informacji. Typowy facet.

– Witam, witam. – szczerząc zęby, powitał nas zaskoczony miliarder, machnięciem dłoni odprawiając sekretarkę – Co się stało, że przyszliście tak wcześnie rano? Jeszcze nie ma dziewiątej. Czyżbyście znaleźli w ogródku Ed'a zwłoki mojej babci?

– Znaleźliśmy panią Krauze – odpowiedziałam spokojnie – całą i zdrową. Prosiła, żebyśmy przekazali panu ten list.

Bez dalszych wyjaśnień, podałam mu kopertę. Karl złapał ją pospiesznie, otworzył i wyjął list. W trakcie czytania, jego twarz robiła się na przemian blada i czerwona. Uśmiechnęłam się pod nosem. W końcu sama pomagałam redagować treść przesłania.

 

Witaj Karl,

Mam nadzieję, że rozpoznajesz pismo swojej drogiej babci Eleonory. Jak widzisz, miałeś rację– nikt mnie nie zamordował, ani nie uprowadził. Jestem cała i zdrowa. Tak samo zresztą, jak i moje drogie przyjaciółki: Martha i Justine, które niniejszym Cię pozdrawiają. Ukryłyśmy się dobrowolnie i nie zamierzamy tłumaczyć się przed tobą z naszego pomysłu. Możesz uznać nasze zachowanie za ekscentryczny żart starszych pań, które przed śmiercią, chcą się jeszcze zabawić.

Piszę do Ciebie, ponieważ chciałabym prosić Cię, żebyś dobrze się zastanowił, zanim zrobisz coś głupiego i pójdziesz na policję, donieść o romantycznej relacji łączącej mnie z Edwardem Baker i powiązać tego biednego chłopca z moim zaginięciem. Chcę Cię ostrzec, że odbije się to negatywnie przede wszystkim na Tobie.

Po pierwsze, policja dowie się, że kazałeś Amy mnie szpiegować, a tego feralnego wieczoru, odwiedziłeś mnie na wsi i zrobiłeś mi awanturę o młodego kochanka. Jak ci się podoba podejrzenie o morderstwo w afekcie?

Po drugie, jeszcze tego samego dnia, którego policja dowie się o Edwardzie, pewien anonimowy informator przekaże prasie kilka faktów z twojego życia, które wolałbyś zachować dla siebie.

Tak mój drogi, doskonale wiem o twoim sekrecie. Znałam go na długo przed tym, zanim Ty dowiedziałeś się o nim od swojej matki.

Mam dowody na to, że żona mojego biednego syna, jeszcze przed ich ślubem, oraz przez większość ich małżeństwa, była kochanką pewnego aktora, a ty jesteś owocem tego związku. Jestem również w posiadaniu zdjęć i dokumentów, z których jasno wynika, iż od wielu lat znasz całą prawdę i utrzymujesz kontakty ze swoim biologicznym ojcem.

Pomijając już pytanie, jak poradziłbyś sobie ze skandalem towarzyskim i ostracyzmem, który z tego wyniknie, radzę Ci zastanowić się, co o Tobie pomyśli policja, kiedy dowie się, że nie łączą nas więzy krwi. Czy logicznym wnioskiem nie będzie przypuszczenie, iż tym bardziej byłeś zdolny do morderstwa bezbronnej staruszki?

Postarałam się, abyś nie mógł wykorzystać tego listu przeciwko mnie; za kilka minut przekonasz się dlaczego. Z całą życzliwością radzę Ci– ciesz się fortuną, którą ci zostawiam, chociaż ci się nie należy i zapomnij o mnie, Marthcie, Justine, oraz o Edwardzie.

Twoja pseudobabcia

Eleonora.

 

W momencie, kiedy Karl skończył czytać i podniósł na nas czerwone ze wściekłości oczy, Bruce błyskawicznie wyrwał mu list z dłoni i przystawił do zapalonej zapalniczki. Zanim miliarder zdążył zareagować, mój wspólnik strzepywał już z palców resztki popiołu.

Nie oglądając się za siebie, wzięłam O'Connora pod ramię i jak najszybciej opuściliśmy biuro.

 

Z perspektywy kilku miesięcy, niczego nie żałuję. Karl'a i tak uniewinniono. Moja przemiana też nie była hmmm… nieprzyjemna. Rozkręcamy teraz z Bruce'm nasz interes od nowa, w Sydney; docierając się jednocześnie jako para. Chociaż czasami zastanawiam się, czy nie jest dla mnie za stary. Mój słodki, głupiutki misiaczek o złotym serduszku.

 

Koniec

Komentarze

Tomaszu, może wprowadź przemyślane rozdzelenie akapitow gwiazdkami lub czymś w tym stylu. Źle się czyta. Pomiedzy pierwszym a drugim akapitem rozdzielenie gwiazdkami na pewno jest potrzebne. 
 A włosy szefowej albo są siwe albo są farbowane. Tertium non datur. To zdanie zgrzyta.
Pozdro.

"- Meryl, szybka piłka; co wiesz na temat zaginięcia Eleonory Krauze?" - w tym zdaniu proponuję zastąpić  średnik albo wykrzykinkiem, albo myślnikiem.
"- „The Daily Telegraph" - powiedziałam - artykuł na pierwszej stronie." - zły zapis dialogu. - „The Daily Telegraph" - powiedziałam. - Artykuł na pierwszej stronie.
"Chociaż byłam dwa razy od niego starsza, uwielbiałam na niego patrzeć." - może lepiej byloby nieco inaczej: " Może dlatego, ze byłam dwa razy od niego starsza, uwielbiałam na niego patrzeć." Kobieta ma jednak sześcdziesiąt lat ...
"- Dokładnie - zaperzył się Karl Krauze - znajdźcie ją, żebym mógł pokazać całemu światu, jaka z niej złośliwa suka!" - chyba zły zapis dialogu.
" - W takim razie, dlaczego miałby nas wynajmować?" - kto to mówi?
"- Kiedy już policja znajdzie ciało i oskarżą go o morderstwo, obrońca będzie mógł powiedzieć, że troskliwy wnuczek nie szczędząc pieniędzy, wynajął nawet prywatnych detektywów, żeby odnaleźć babcię. Po to teraz odwiedził nas w tajemnicy, żeby potem być tym bardziej wiarygodnym." - kto to mówi?
"Ledwo zdążyliśmy wejść, w holu pojawił się właściciel  ..." - kto to jest? To Karl?
"Policji oczywiście nie informowałem o tym znalezisku; dość mam przecieków do prasy z ich strony." - chyba lepiej podzielić na dwa zdania, a ostatnie zakończyć wykrzyknikiem.  
W poszczególnych akapitach rozjeżdżają się wersy. Nie wygląda tro dobrze i utrudnia czytanie.
Na razie czyta się fajnie, ale teraz muszę dopilnować gotującego sie mięska.
Pozdro.




Tekst jest niezły, ale zastanów się czy nie lepiej zdjąc go z portalu, przemysleć, dopracować i wrzucić ponownie tak gdzieś w lutym. Jest dużo czasu, a pośpiech to zazwyczaj zły doradca. Pozdrawiam z wyrazami najwyższego szacunku. 

Przeczytałem. Zapis dialogów wymaga zdecydowanej poprawy. Czasami nie wiadomo, co kto mówi. Po ewentualnych zmianach edytorskich będzie można ocenic.
Pozdro.

Co do spacji, to rozjechało mi się przy wklejaniu. Może teraz będzie lepiej. A dialogi... wciąż popełniam ten sam problem. Dla mnie wydaje się wszystko jasne, a Wy mi piszecie, że nie wiadomo, co kto mówi. Oh...

Ja nie miałem problemu z określeniem co kto mówi w danym momencie. Opowiadanie jest wyjątkowo przejrzyste dla czytelnika. Sugerowałem jedynie, że można by je było dopracować. Jakiś dodatkowy opis, ciekawe porównanie, tego typu rzeczy. Jest duzo czasu. 

Podzielam zdanie AndrzejaTrybuli. Opowiadanie oparte jest na dobrym wyjściowym pomyśle kryminalnym. Para bohaterów jest nietypowa i fajna, między innymi  poprzez odwrócenie ról. Wykonanie jest niezłe, choć wiele rzeczy w opowiadaniu wymaga poprawy. Podstawowe zarzuty - raz: zagadka wyjaśnia się jakby trochę za szybko, za latwo i za przyjemnie; dwa - wątek " odmłodzenia" jest niedopracowany; trzy - zakończenie jest napisane bardzo skrótowo i nie wygrywa wszystkich humorystycznych implikacji. Mało też wiemy o głównych bohaterach - detektywach - o męzczyżnie może i starczy, ale kobieta to kompletna enigma - kim jest, co robiła, czemu jest teraz detektywem!J
To jest pomyśł na bardzo dobry tekst,  dłuższy, trochę bardziej zawiklany i lepiej literacko dopracowany( choć nie jest źle).
Co do zapisu dialogów.
Przyklad. 
"- Zapominasz moja droga - Eleonora uśmiechnęła się złośliwie - że mamy na niego haka. Sama to odkryłaś, kiedy kazałam ci szpiegować jego matkę, trzydzieści lat temu.
- Jesteś właścicielką tych informacji - odpowiedziałam obojętnie. - Masz prawo zrobić z nimi, co tylko zechcesz. Tylko jak zamierzasz dotrzeć do Karla? Przecież się z nim nie spotkasz?
- Przez list wpadł na nasz trop, więc listem zamkniemy sprawę - pokiwała / pokręcila głową/ oblizała wargi / Eleonora / moja dawna zleceniodawczyni / mlodsza  o sześcdziesiąt lat ...   itp/. 
Pozdro.

(...) podał dla mnie. --- podać coś komuś. Komuś...
Karl'a --- co tu robi apostrof? To znaczy wiem, on tu jest, ale po co, tego nie wiem.
Bruce'm --- Bruce'em. Wymawiasz 'Brius' (w przybliżeniu), więc z "Briusem". Polską końcówkę fleksyjną dopasowujesz do ostatniej wymawianej głoski, pomijając nieme 'e'.
Andrzej ma rację w kwestii zdjęcia ze strony i dopracowania.

tekst przyjemny i miły dla oka. czytało się go łatwo i przyjemnie. nie rozumiem co prawda skąd zarzuty o nieczytelności dialogów. jak dla mnie wszystko było zrozumiałe i sensowne.
jedyny problem, jaki rzuca mi się w oczy to zakończenie. nie chodzi o styl czy język, bo te naturalnie są ok. po prostu uważam, że motyw z odmładzaniem jest trochę naciągany. wciąga się człowiek w tajemnicę, rysowaną przez autora, a tu nagle magia pęka na samym końcu.
cóż, tak czy inaczej, pomijając lekką zakończeniową niestrawność, tekst uważam za bardzo udany i czekam na następne
pozdrawiam

Ciekawe opowiadanie, dobry pomysł. Przyjemnie i lekko się czytało. Ze strony technicznej: błędnie czasami zapisujesz dialogi i  zauważyłem kilka razy brak spacji przy myślnikach.

Ponieważ przez kolejnych kilka minut nikt sam nie przychodził, wstaliśmy z foteli i wyjrzeliśmy na hol. - nie wiem, czy to błąd, ale napisałbym: wyjrzeliśmy do hallu. "Na hol" to można wziąć samochód lub inny pojazd:).

Pozdrawiam

Mastiff

Duchy przodków odcięły mi internet na ponad dobę. Nie wyrobiłem się w terminie edycji na poprawki. Trudno.
Dzięki za komentarze. To mój najlepiej oceniony przez Was tekst. Nie spodziewałem się. Przyzwycziliscie mnie już do ostrej krytyki moich wypocin. Tym bardziej dzięki :-).
Niedociągnięcia są. Trudno. Siedziałem nad nim ponad dwa tygodnie i juz byłem zmęczony szlifowaniem i poprawkami; dlatego go opublikowałem.
Pierwotnie opowiadanie miało być shortem i kończyło się na scenie w domu Ed'a. Później dopiero uświadomiłem sobie, że jest kilka niewyjaśnionych kwestii i że coś trzeba zrobić ze zleceniodawcą, czyli Karlem. Dopisałem więc trochę to tu, to tam, oraz drugi list i scenkę w biurze. Tak wyszło to, co wyszło. Niech idzie na konkurs.
Czekam na następne błyskawiczne wyzwanie. Może napiszę coś jeszcze lepszego niż to.
ps. Polubiłem Meryl i Bruce'a. Mam już zarysy następnej ich przygody.

Zaczęłam czytać i usmiechnęłam się pod nosem na kolejnego "przystojnego, wysokiego detektywa" - a tu niespodzianka. Para bohaterów bardzo fajna i nietypowa, kobieta (współczesna panna Marple? :)) mózgiem a facet jako wabik na klientów - naprawdę niezły pomysł :) Zagadka rozwija się i wciąga, niestety mam wrażenie, że koniec nie został do końca dopracowany. Nie podobało mi się zwłaszcza wyjaśnienie "haka" na Karla - jakiś taki mało skandaliczny, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę że jest personą znaną, poważaną i bogatą. Podsumowując - niezłe, ale mogłoby być lepsze. Daję 4.

A jednak sprawdza się niemiecka zasada " Treibung macht Meister". Wyszło zwarte, wartko napisane, spójne i fajne opowiadanie. Szkoda, że losowe przeciwności uniemozliwły uczynienie go znacznie lepszym i znacznie bardziej zaskakującym, bo byla taka mozliwość, a Autor mial na to dużo, dużo  czasu ... Ale w dobrym tekście łatwo jest wskazywać to, co można jeszcze poprawić, zmienić  i dopracować. Zostało tak, jak jest - po poprawkach edycji i niewilekich zmianach. Ale i w tym kształcie opowiadanie jest bardzo dobre. 
5/6

Dreammy- ten "hak", to moje wielkie niedociagnięcie. W ostatnim liscie było wyjasnienie, że gdyby Karl nie wiedział o swoim ojcu, to pół biedy. "Wielki świat" by mu wybaczył. Ale jeżeli świadomie i dobrowolnie przez większość życia udaje kogoś, kim nie jest, oszukuje (przynajmniej myśli, ze oszukuje) swoją babkę i tzw. towarzystwo, to traci na wiarygodności. Angielska śmietanka nie zadaje się z oszustami. Plus, oczywiście, domysły policji na temat jego motywów popełnienia zbrodni.
Jednak list od Elen do Karla zrobił się tak długi i zagmatwany, że wyciąłem większość.
Tak wyglądało tworzenie tego tekstu: pisanie i wycinanie 2/3, pisanie i znowu wycinanie.
W kazdym razie mam na zapas: wspomnienia Maryl i kryminalną (nieudaną) przeszłość Bruce'a. Przyda się na przyszłość ;-)

Fajne. Pierwszy Twój tekst, który przeczytałam i taka miła niespodzianka. Zwłaszcza, że w paru wątkach - niesłusznie - sugerowałeś, że nie są one najlepszej jakości. Po co taka antyreklama? Przeczytałam, żyję i bardzo mi się podobało. Meryl i Bruce są bardzo sympatyczni i tacy "życiowi". Historia ciekawa, choć intrydze przydałoby się kilka dodatkowych "meandrów" - muszę przyznać, że dość szybko domyśliłam się, o co chodzi i jaki będzie finał. Motyw PR-owego detektywa też nie jest nowy. Gdy byłam dzieckiem, oglądałam serial o genialnym nastolatku, który wynajął aktora żeby ten był taką jego detektywistyczną twarzą. Ale cóż - jak mówią - wszystko już było, więc bynajmniej nie traktuj tej dygresji jako zarzut. Z czystym sumieniem daję 5.

Na początku czytało się fajnie, a potem gadali, gadali, gadali... I w sumie oprócz gadania nic w tym tekście nie ma. Fabuła miałkia, bohaterowie o głębokości kałuży, a intryga praktycznie żadna. Co gorsze, po lekturze znowu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że chodzisz do gimnazjum.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tomasz, masz chyba rację: to najwyżej oceniony Twój tekst. Ale na pewno zyskałby na obróbce. Weź, popracuj nad nim. Już nie w ramach konkursu, lecz dla własnej satysfakcji i dla piękna sztuki pisarskiej. :)

Powiem tak, opowiadanie jest poprawne, ale zupełnie mnie nie porwało. Intryga dość prosta i dla mnie osobiście średnio przekonująca. Z tego pomysłu mogłoby urodzić się coś o wiele lepszego, gdyby tylko bardziej go dopieścić.

Ocena (tylko na potrzeby sherlockisty) - 4/10

Pozdrawiam.

A mnie spodobała się narracja z punktu widzenia kobiety! Ambitne zamierzenie i naprawdę wyszło! Może gdyby podzyte było większą dozą erotyzmu... heh:) Podobało mi się! I czuć tu klimat Sherlocka w spódnicy!

Agata Christe pisała o detektywie Herkulesie, to ja mogę o pani detektyw Meryl.
Wiem że opowiadanie jest płytkie, ale próbowałem się zmieścić w limicie znaków. Może jesienią lub zimą, jak znowu będę miał więcej czasu, wkleję tutaj pełniejszą wersję "Sprawy Eleonory".
Dla mnie osobiście pisanie sprawiało frajdę, zostało mi też trochę niewykorzystanych notatek, więc chętnie wrócę do tych bohaterów.

Nowa Fantastyka