- Opowiadanie: Naviedzony - "Czarna Krew"

"Czarna Krew"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Czarna Krew"

Czarna Krew

 

– To pewne? – spytał ostrożnie Rennerick. Głos miał cichy i spokojny, ale gdzieś głęboko w środku był przerażony do szpiku kości.

– Tak, żołnierzu. Jesteście otoczeni, a łuny na horyzoncie, palone sioła, świadczą o tym najlepiej. Nie ma już odwrotu. Gotujcie się do czarnej szarży. Takie są rozkazy. Jestem posłańcem woli Cesarza, mówię jego ustami, a Cesarz rozkazuje wam przypuścić ostatni atak. Wykonacie jego wolę. Ja mam do spełnienia swoje zadanie, a wtedy również… podążę za wami.

– Rozumiem. – nie spytał o pełnomocnictwa, pisma z samej góry. Nie musiał. Dowody rozkazów wydanych z samej góry znajdowały się przed nim. Rząd małych, czarnych flakoników stojących karnie w dwuszeregu na polowym stole przywodził mu na myśl zabutelkowany oddział piechoty. Jego oddział.

– Nie mam zbyt wiele czasu, Ren. – Posłaniec i stary znajomy dowódcy jednej ze Szpic, elitarnych szturmowych oddziałków Cesarstwa, potrząsnął czarną grzywą. – To koniec, muszę już jechać.

– Jedź, Hinnie. Niech żagiew Cesarza oświetla twoją drogę.

Gasnąca żagiew, dodał w myślach.

 

*

 

Stał przed swoją kompanią i nie mógł wykrztusić już ani słowa więcej. Jego towarzysze, partnerzy, kompani, dzieci milczeli również. Jedynie blade światło gwiazd wydobywało z mroku zarysy twarzy. Zaciśnięte szczęki, błyszczące blado blizny. Ponurą rezygnację w oczach. Igrało srebrnymi refleksami na okuciach tarcz, na klamrach pasów, wydobywało z mroku podłużne kształty pochew.

I to już, pomyślał, nie ma nic więcej do powiedzenia. Reszta odbędzie się w milczeniu. Ciężkim, jak kamienie kurhanu.

Posłaniec opuścił ich już jakiś czas temu. Musiał zawieźć złą nowinę innym żołnierzom, sprowadzić na nich rozpacz i ohydną, dławiącą, gorzką jak wymioty świadomość, że nie ujrzą świtu. Bo okrążenie się zamknęło i nie ma wyjścia. Bo Orvint, stolica Cesarstwa płonie. Bo nie wolno im przeżyć, gdy świat umiera.

 

*

 

– Ren, dlaczego przyszedłeś? Każdy przygotowuje się sam. – Jasne oczy Semiego zamigotały w świetle księżyca. Jego krótkie, sterczące włosy przypominające kolorem wiecheć słomy były już nakryte płaskim jak chłopska miska półhełmem. Semick był jego adiutantem i zastępcą, najbardziej zaufanym z kompanów i starym przyjacielem.

– Wiem, Semi. Nie idę z wami. Nie pójdę do czarnej szarży.

– Co?! – żołnierz wypuścił z rąk kawałek rynsztunku i zamarł z otwartymi ustami. Gdzieś dalej rozległ się zgrzyt żelaza, potem gorączkowy szept, być może modlitwa.

– Ciszej Sem… Ten rozkaz… Ja nie mogę go wykonać. Poprowadzisz ich wszystkich za mnie? Proszę Sem.

– Rennerick! Co się z tobą stało? – przerażony Semick nawet nie schylił się po upuszczoną nogawicę – Dlaczego nie pójdziesz?

– Złożyłem obietnicę Sem, przysięgę! Misanna chciała, żebym dał słowo, że mnie nie zabiją. – Rennerick był zrozpaczony, palił go wstyd. Wstyd przed przyjacielem i przed żołnierzami. Wielki, brudny ocean wstydu, głęboki jak sama Otchłań i trujący jak Czarna Krew.

– Jak mogłeś Ren?! Wiesz, że żaden z nas nie może składać takiej obietnicy! Żołnierz przysięgający, że nie zginie?! Jesteś głupi. Koszmarnie głupi.

Rennerick skurczył się w sobie przytłoczony goryczą, jaka skaziła głos przyjaciela. Teraz już pewnie byłego przyjaciela. W obozowisku rozlegały się ostatnie, ciche brzęknięcia komponentów zbroi, skrzypienie oliwionych rzemieni. Krótkie, ciche uwagi.

– Zrozum, wiesz, że ona… Misanna… Nie zrozumiesz jak to jest patrzeć w oczy kobiety i musieć powiedzieć coś takiego.

– Nie dbam o to! Teraz jesteś już zdrajcą Ren… Podwójnym. Zdradzasz właśnie teraz Cesarza. Za niedługo zdradzisz Misannę, bo zginiesz i jest to pewne jak to, że księżyc świeci. Co też ja mówię? Potrójnym! Bo Misanna będzie mieć dziecko, a przyrzeczenie złożone brzemiennej kobiecie składa się też jej dziecku. A my wszyscy? Cała Szpica? Nas też zdradzasz, zostawiasz, opuszczasz. Idź stąd, Ren. Idź sobie teraz. Tylko nie wiem dokąd pójdziesz, patrzyłeś może na horyzont? Napawa nadzieją?

Horyzont poprzetykany był widmową czerwienią. Z map wynikało, że płoną wszystkie wsie w okolicy, a to oznaczało, że wrogów jest prawdziwe mrowie. Nieprzebrana czerń rebeliantów, brudnych pastuchów w zawszonych chałatach z wielkim generałem na czele.

– Muszę spróbować Sem. Pójdę tam, gdzie się nie pali, gdzie być może nie ma wroga. Dotrę do taborów, a potem ucieknę potem z Misanną, wyjedziemy daleko, może na wybrzeże. Przecież chcesz żeby przeżyła. Ratuję twoją siostrę Sem, twoją rodzinę.

– Idź już, Rennerick, niedobrze mi na twój widok, przeklęty zdrajco.

Były dowódca Szpicy, samotny i zelżony odwrócił się odchodząc w mrok. Pod pachą dzierżył bojową maskę z wielkimi, złotymi rogami rozkazodawcy.

– Niech waszą drogę oświetla żagiew Cesarza, Sem. Do zobaczenia. – powiedział nie odwracając się.

– Niech twoja będzie mroczna jak śmierć, zdrajco! Fałszywy przyjacielu! – Semick poczuł nagle jak pod powiekami pęcznieją mu przezroczyste perły łez. Potrząsnął głową i odetchnął głęboko. Nie chciał, żeby inni żołnierze pomyśleli, że płacze ze strachu.

 

*

 

– Oddział wymarsz! – krzyknął cicho Semick – Zbierać się, zbierać!

– Gdzie dowódca? – zapytał Mick, najmłodszy z żołnierzy.

Semick milczał przez chwilę.

– Nie ma. – powiedział w końcu – poszedł pierwszy. Mamy iść za nim.

Żołnierze zaszemrali niespokojnie. Bojowe maski, stalowe twarze demonów kołysały się w mroku.

– Taki był rozkaz! Teraz ja dowodzę, idziecie więc za mną. Każdy ma… każdy ma swoją dolę?

Zewsząd nadpłynęły ciche pomruki, gdy macali się po paskach sprawdzając, czy buteleczki z czarną zawartością są bezpieczne w zagłębieniach materiału.

Mają przy sobie swoją śmierć, pomyślał Semick. Dobrzy żołnierze ze śmiercią przy pasku. Ja też mam. Nawet dwie. Swoją i przyjaciela.

– Dobrze. Formujcie szyk. Opuszczamy to miejsce, idziemy w stronę największej łuny, o tam! – Semick wskazał ręką najbardziej rozległy poblask pożarów.

Wymaszerowali z prowizorycznego obozu w karnym dwuszeregu.

 

*

 

Rennerick przedzierał się przez mroczny las. Co krok noga grzęzła mu w wilgotnym wykrocie. Przy ziemi płożyła się mgiełka, a może nawet dym z palonych siół. Mokre gałązki czepiały się ubrania, pryskały zimnymi kropelkami. Wieczorem padało. Doświadczony żołnierz nie czuł jeszcze swądu palonych ciał, odoru rozkładających się trupów. Nie wkroczył na szlak, który przemierzała wroga armia. Horda. Wataha. Ciągle zapominał, że nieprzyjaciel to banda chłopów i jedynym problemem jaki stanowili była ich liczebność. Nadal czuł się od nich lepszy, bardziej wartościowy od hołoty w słomianych łapciach. Nawet teraz, ze zbrukanym honorem przewyższał w swoim mniemaniu każdego z nich.

Szedł dalej, starając się utrzymać kierunek północny. Zmierzał do oblężonej stolicy Cesarstwa, do Orvintu, ale nie leżało w jego zamiarze dołączyć do bitwy. Chciał jedynie dostać się do taborów polowych sił Cesarza, gdzie na jednym z uciekinierskich wozów spodziewał się zastać Misannę. Potem mogą uciec, poszukać schronienia za rzeką, w jednym z ościennych państw i przeczekać burzę, jaka pustoszyła Cesarstwo.

 

*

Oddział szedł. Kroczył ku łunom pożarów, nieustępliwie parł w paszczę ognistego demona. Ponad ich głowami szumiał nocny las, stalowe maski pobrzękiwały przy pasach. Gdy zbliżyli się już do pozycji wroga, gdy dzieliło ich od śmierci kilkanaście minut niespiesznego marszu, oddział zaczął śpiewać. A pieśń tę znali wszyscy.

 

*

 

Czarna Krew, pomyślał Rennerick stawiając kolejne niepewne kroki w ciemnościach, błogosławieństwo dla armii i przekleństwo dla żołnierzy. Genialny wynalazek starożytnego mnicha, którego imię zaginęło z mrokach dziejów. Lekarstwo na agonię. Cudowny środek pozwalający cierpiącym odejść z godnością i uśmiechem. Mikstura oddalająca ból, obracająca w niwecz smutek i nienawiść. Dająca siłę by uśmiechnąć się po raz ostatni.

Oczywiście śmiertelna trucizna.

Ostateczny kres złapanych w pułapkę żołnierzy. Wojowników do końca wiernych Cesarzowi, nie plugawych zdrajców i tchórzy jak on sam.

Nie rozpłaczesz się, pomyślał, na Otchłań miej choć tyle dumy, żeby się nie rozpłakać.

Ale nie mógł powstrzymać łez, bo wiedział jak skończą wszyscy przyjaciele, na których kiedykolwiek mu zależało. Otruci, oszołomieni lekarstwem, ogarnięci błogim zadowoleniem runą do czarnej szarży, by w desperackim ataku zmieść wroga z oblicza świata. I oby im się nie udało. Na wszystkich Bogów jakich kiedykolwiek miał ten świat! Oby wszyscy zginęli!

 

*

Czarni święcą nam bogowie

Myśmy czarni heroldowie

Gwardia czerni wrogów zdławi

Czerwień słońca czernią skrwawi

Czarna stal się czernią jarzy

Czarny ogień ciała parzy

Czerń króluje nam monarsza

Naszym losem czarna szarża

Już opadły czarne pyły

Dusze czarne w czerń złożyły

Czerń zamieszka w naszych ciałach

Czerń przedwieczna i zuchwała

 

 

*

 

Coś jest nie tak, zauważył Rennerick, gdy po raz kolejny wyjrzał ostrożnie na trakt. Droga okazała się pusta. Co więcej, w rozmokniętym gruncie nie widniały odciski żołnierskich buciorów, podkutych kół, nie było świeżych śladów kolein.

– Mam zbyt dużo szczęścia – mruknął do siebie. Przekradał się przez pierścień okrążenia i właśnie powinien był dotrzeć do największego zgrupowania wrażych sił. W tym miejscu zaspani wartownicy powinni kolebać się sennie uczepieni trzonków włóczni. Konie powinny rżeć, wrogowie gotować strawę lub grać w Gebo.

Ale trakt był pusty. Cichy i pusty.

Coś było bardzo nie tak.

Z ciemności powoli jak mgliste widma wypłynęły zarysy chłopskiej sadyby. Zmoknięta strzecha puszyła się ponad belkowaniem ścian. Z murowanego komina buchały w mrok kłębki białej pary. Gdzieś na podwórzu zarżał koń, rozległy się nawoływania i śmiechy.

Na skraju wioski piętrzyły się stosy wypalonego drewna, całe góry popiołu. Świeżo ścięte drzewa straszyły poszarpanymi ranami cięć. Tak wielkie ogniska musiały z oddali wyglądać na prawdziwy pożar. Na płonące wsie.

Rennerick w jednej chwili pojął co się stało. Odwrócił się, by uciekać, by pędzić co sił w nogach do dawnych przyjaciół, by ostrzec ich i zapobiec katastrofie, ale zobaczył wyjeżdżających z zasięg wzroku konnych i zdał sobie sprawę z faktu, że już nie zdoła.

Mimo wszystko odwrócił się i puścił dzikim galopem w stronę ciemnej ściany lasu. Za sobą słyszał już krzyk i galopadę. Nie zdołał przebiec za wiele. Usłyszał świst lin i poczuł potwornie silne uderzenie w tył głowy. Sekundę później jeździec strzelił batem po raz drugi. Sznur okręcił się wokół ściśniętego rozpaczą gardła Rena i powalił go na ziemię. Potem ból uderzonej głowy zaćmił wzrok żołnierza i odebrał mu przytomność.

*

– Oddział stój!

Pieśń umilkła.

Cesarzu, czy to już teraz? Czy teraz muszę im wydać rozkaz?

Patrzą na mnie.

Czekają.

Całkiem spokojnie.

Całkiem.

– Gotuj się do czarnej szarży.

Sięgają do pasków.

Wszyscy naraz.

Jak na paradzie.

I ja też sięgam do paska, ja Semick, ja żołnierz Cesarza i Cesarstwa. Drżącymi palcami utrącam cienką szyjkę flakonu. Czarna Krew chlupocze lekko. Na zdrowie Rennerick, myślę i wychylam buteleczkę jednym łykiem. Ostro. Po żołniersku. Czarna Krew jest bardzo rzadka, przypomina rosę. Wokół rozchodzi się ciężki ziołowy zapach.

– Miecze w dłoń!

Śpiewny jęk stali. Cienkie ostrza kołyszą się w mroku.

– Za mną Szpica! Do szarży! Za Cesarza!

Zaczynają truchtem. Lekki krok wydłuża się gdy wypadają spomiędzy drzew. Ciekawe, czy im też jest tak przyjemnie ciepło, myśli Semick. Łuna bije w niebo zza małego pagórka, Semick spodziewa się znaleźć tam płonące gruzowisko.

Wbiegają na szczyt i zwalniają kroku. Semick zatrzymuje się, a za nim inni. Bo oto płoną wielkie ogniska, większe niż na Dzień Rozkwitania. Dzieci biegają we wszystkie strony, mężczyźni dokładają do ognia. Semick jest zaskoczony, nie wie co powiedzieć. Nie wie co się stało.

Zbiegają ze wzgórza. Zamaskowane demony o stalowych twarzach wzbudzają panikę. Ludzie krzyczą, uciekają. Semick dopada grubego mężczyznę i osadza go w miejscu uderzeniem pancernej rękawicy.

– Co to jest?! Gdzie wróg?! – wrzeszczy zza stalowej maski prosto w przerażoną twarz – Mów wieśniaku bo zarżnę!!!

Chłop zasłania się ręką, próbuje wyszarpnąć ubranie z pancernego uchwytu demona. Semick zamierza się mieczem. Klinga zgrzyta na kości czaszki, tryska krew. Semick łapie za rękę zawodzącą kobietę.

– Litości! – wyje niewiasta – my niewinni! Przyjechali, kazali palić ognie!

– Kto?! Kto kazał palić? – Semick czuje jak w duszy kiełkuje mu podejrzenie. Pomyślał o Cesarskim pośle, Hinnicku, który nadjechał od strony płonących wsi.

– My nie wiemy! Panie! Błagam! – łzy kobiety, jej skrajne przerażenie nie robi na nim żadnego wrażenia. Czarna Krew krąży już w żyłach a za nią płynie obojętność.

– Gdzie teraz są? Dokąd pojechali? – Semick zaciska dłoń mocniej czując jak pancerne płytki zdzierają wieśniaczce skórę, chrupią kości nadgarstka.

– Tam… Tam, gdzie się już nie pali… pojechali sprawdzić… Panie boli… Puśćcie panie! – zrozpaczone krzyki kobiety wibrują w powietrzu.

– Oddział do mnie!!! – Semick wydziera się z całych sił, żeby przekrzyczeć lamenty chłopów i trzaskanie ognia – Biegniemy, tam gdzie się nie pali, w tamtą stronę! Za mną Szpica! Śpiewać! Śpiewać!

Oddział wytacza się ze wsi. Ciężkie buty pluskają o rozmoknięty trakt, dudnią na belkach heblowanego mostu. Czarna Pieśń ponownie płynie w noc.

 

*

– Ren? – Zdumiał się Hinnick, zwany przez przyjaciół Hinnim. – Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś ze Szpicą? Uciekłeś?

Rennerick powoli otworzył oczy. Głowa bolała go koszmarnie. Posłaniec cesarski pochylał się nad nim, a za jego plecami kilku żołnierzy. Wszyscy nosili znaki cesarskiego syna, wodza buntowniczej armii.

– Hinnick, zdrajco… – wycharczał żołnierz. Dławił go sznur ciągle zaciśnięty na gardle – Będziesz wisiał…

Posłaniec roześmiał się. Gdzieś w tyle rozległy się krzyki. Buntowniczy oddział z werwą pacyfikował niepokorną wieś. Miękkie uderzenia toporów i ohydny odgłos rozdzieranego mięsa splotły się z jękiem rannych i charczeniem umierających. Popłynęła krew.

– Ja zdrajcą? Ja tylko wybrałem stronę. Nie ma tu żadnego wojska głupki. Nie pali się żadna wieś. I wiesz co? Wszystkie Szpice, cała polowa armia Cesarza dała się nabrać. Widzisz Ren, nasz dowódca to prawdziwy geniusz i w dodatku walczy w słusznej sprawie. Miał rację, że skostniała tradycja mroczy wam mózgi.

– Ta rzeź… ta masakra jest słuszna? Bredzisz Hinnick.

– Liczy się cel. To wszystko to tylko droga, środki. Zresztą nieważne. Wybrałem wygrywającą stronę i przeżyję tę burzę.

– Ty…

– Tak, wiem. Zdrajco. Chcesz coś jeszcze powiedzieć?

– Wyzywam cię! Wyzywam cię Hinnick, słyszysz?

– Nazwałeś mnie zdrajcą, a sam kim niby jesteś? Świętym mężem? Bohaterem Cesarstwa? Też jesteś zdrajcą i to jeszcze gorszym. Ja przynajmniej mam odwagę się przyznać. – Hinnick spojrzał na znajomka jak na krwawe błocko oblepiające mu buty – Ty chcesz się ze mną pojedynkować? Ty, Rennerick, jesteś zdrajcą i tchórzem. A jak sam słusznie zauważyłeś zdrajców się wiesza. Powieście go.

Szarpnięty za ramiona Rennerick pojechał po mokrej ziemi.

Misanno, pomyślał, wybacz mi.

 

*

 

Pierwszy wybiegł z lasu Semick, a zaraz za nim wysypała się Szpica. Dziewiętnaście rogatych demonów o stalowych twarzach zakrzyknęło mrożącym krew w żyłach głosem. Metaliczny skowyt popłynął w noc. Zaskoczeni jeźdźcy zerwali się na nogi, ktoś wykrzykiwał rozkazy pokazywał palcem. Świsnęła strzała, najpierw pierwsza, potem druga.

Semick dobył broni. Wysuwane ostrze wyszeptało wrogom śmierć.

– Do szarży!!! Za Cesarza!

Pobiegli, rozwijając się w szpicę, płytki klin najeżony stalą. Wąskie, krótkie ostrza piechoty jaśniały w mroku. Zza bojowych masek wyzierały szalone oczy o poszarzałych, zasnutych czernią białkach.

Wpadli w pomieszane szyki wrogów budząc szczęk i okrzyki bólu. Semick okręcił rękojeść miecza w dłoni i pchnął pełznącego po ziemi buntownika w odsłonięte plecy. Wyrwał ostrze z dygoczącego ciała i natychmiast ciął wprzód miażdżąc chrząstki dłoni, odcinając czyjeś zaciśnięte na rohatynie palce. Coś uderzyło go w ramię raz i drugi, pogięte blachy pancerza stanęły sztorcem. Rzucił się do tyłu i wpadł na wroga barkiem, przydusił do ziemi. Pancerna rękawica gruchnęła młodego, przystojnego bruneta w twarz. Zalał się krwią. Semick wyprostował palec i wbił go głęboko w oko tamtego. Pociekł śluz i ohydna różowa maź. Ponad szczęk i krzyki wybił się przeszywający wizg konia pchniętego w szyję. Zwierzę upadło przygniatając jeźdźca. Jego głowa chwilę później pękła jak zgniły owoc pod ciosem pancernego buta. Semick podniósł się z ziemi, skoczył w bój. Krótki cios, szerokie cięcie, tryska krew.

– Zdrajcę! Zdrajcę! – wrzasnął Semick okropnym, zachrypniętym głosem – szukać zdrajcy!

Żołnierze rzucili się naprzód, rąbiąc i kłując. Niektórzy leżeli już na ziemi wpatrzeni w krwawe błocko lub zimne srebro księżyca. Semick nie zważał na to. Trzasnął rękojeścią w chrapy szalejącego pod niewprawnym jeźdźcem rumaka i zmiótł wroga z siodła uderzeniem miecza. Popchnął drugiego w tył i przebił trzymaną płasko klingą. Ktoś przypadł od boku, podniósł broń. Runął na ziemię staranowany przez jednego z żołnierzy Cesarstwa, by nie podnieść się już nigdy.

Dowodzący szpicą potoczył wokół mętnym wzrokiem, ujrzał zdrajcę Hinnicka i skoczył ku niemu. Brzęknęły ostrza, świsnęło rozcinane powietrze. Semick nacierał rąbiąc i kłując, posłaniec Cesarski bronił się z najwyższym trudem, uchylając się przed cięciami, nie mając sposobności do kontrataku. Całą twarz miał zbryzganą krwią. Broń Semicka uderzyła go płazem w policzek, posłała na ziemię. Przez chwilę walczących rozdzielił broczący krwią i parującymi wnętrznościami koń, uciekający w szale ku własnej zagładzie. Semick chwycił ułomek włóczni i cisnął we wstającego wroga. Lancetowate ostrze utkwiło w samym środku brzucha wysnuwając strużki krwi.

Ranny zakrzyczał. Rozpaczliwie. Zwierzęco.

Semick przypadł ku leżącemu, ciął znad głowy. Zęby rozprysnęły się we wszystkie strony. Krew zdławiła kolejny krzyk, zmieniła w bulgot. Następne uderzenie zmiażdżyło nos, rozszarpało policzek, zdarło mięsień odsłaniając kości twarzy. Hinnick zacharczał po raz ostatni. Trzeci cios wbił się głęboko w szyję, zachrobotał na miażdżonych kręgach, niemal oddzielił głowę od korpusu.

I nagle było po wszystkim.

Semick rozejrzał się.

Tylko trzy osoby stały jeszcze na nogach. Nie mógł rozpoznać tych, którzy na swoje nieszczęście przeżyli. Pokryci gorącą krwią, zakuci w obojętną stal masek byli anonimowi. Metr nad ziemią na grubym sznurze wisiało nieruchomo ciało ich dowódcy. Semick podszedł i spojrzał w wywrócone białka oczu. Powinno mi być przykro, pomyślał, przeklęta trucizna, przeklęta wojna. Powinienem teraz płakać, żałować z całych sił rzuconej na odchodnym klątwy, ale na Otchłań nie mogę. Nie mogę.

Odwrócił się w stronę kompanów. Jeden z nich klęczał na brejowatej ziemi, trzymał się za bok. Nie jęczał. Nie czuł bólu, ale życie wartko płynęło mu między palcami razem z poczerniałą krwią.

– Trudno – powiedział Semick – Przeżyliśmy.

Nikt się nie odezwał.

– Teraz każdy jest już sam. – dodał – ja idę do taborów. Wy szukajcie czerni gdzie chcecie.

Odwrócił się i powlókł noga za nogą traktem ku stolicy.

– Niech żagiew Cesarza oświetla twoją drogę, dowódco! – usłyszał za plecami głos Micka, najmłodszego z żołnierzy.

– I twoją Mick. I twoją żołnierzu.

*

Miasto było zdobyte. Widział to już z dala. Płonące cesarskie ogrody jaśniały niczym przedwcześnie obudzone słońce. Pożar na nocnym niebie. Żagiew Cesarza rzeczywiście oświetlała mu drogę.

Semick wiedział dlaczego Ci, w których żyłach płynęła Czarna Krew szukali śmierci w walce. Każdy żołnierz to wiedział, legendy o ludziach, którzy przeżyli budziły grozę, a on sam stał się teraz ich częścią. Zastanawiał się, czy Mick dobił swojego rannego kompana i czy przebił się potem mieczem.

Miał nadzieję, że tak.

Semick zgubił po drodze miecz, odpiął zbroczoną maskę. Utytłany we wrogiej posoce i błocku przypominał krwawego golema na ścieżce samozagłady. Brudne, pozlepiane w strąki włosy sterczały we wszystkie strony jak kolce. Zaczynały już czernieć u samej skóry. Semick spojrzał na swoje dłonie. Zsunął rękawice. Zeszły z kawałkami poczerniałej skóry.

Rozpadam się, pomyślał, rozsypuję. Oderwał sobie paznokieć i spojrzał na swoje palce z fascynacją. Skurczyły się, jakby wewnętrzny ogień wytapiał z nich tłuszcz. Zmarszczona, poczerniała skóra odchodziła przy najlżejszym dotknięciu. Wydłużył chwiejny krok. Musiał dotrzeć do taborów. Do Misanny.

Szedł.

*

– Demon! Demon!

Ludzie ustępowali mu z drogi, rzucali się do tyłu i wpadali na siebie nawzajem, kurczyli ze strachu starając się nie patrzeć w broczące czarnymi łzami oczy. Nie było już w nich ani jednego jasnego punkciku. Potężna armia, upojeni zwycięstwem buntownicy. Teraz przerażone bydło.

Misanno, gdzie jesteś?

Semick kroczył powoli przez zdobyte tabory, starał się odnaleźć w chaosie grabieży. Nie zważał na wybuchające obok okrzyki przerażenia, na rozochocone pokrzykiwania żołdaków. Na toczące się tu i ówdzie bójki.

Dobrze, że nie zmieniono układu wozów, pomyślał, znajdę ją. Znajdę i wyprowadzę.

– Widmo! Upiór Cesarza!

Zobaczył ją. Leżała zwinięta w kłębek i naga. Jej smukłe ciało było brudne i posiniaczone. Gruby powróz biegł od koła wozu i zamykał się pętlą na jej szyi. Całe uda i pośladki pokryte miała zakrzepłą krwią. Obok siedział zwalisty chłop w słomianych łapciach i płóciennej koszuli. Liczył pieniądze.

– Hej, ty! Jeśli chcesz pociupciać, musisz… – zaczął i urwał spojrzawszy przybyszowi w oczy. Zbladł ze strachu. Zrobił ruch jakby chciał uciec, lecz zawahał się. Semick podniósł długi rożen i bez słowa, bez chwili wahania ugodził olbrzyma w gardło. Zostawił rożen w dygoczącym ciele i odwrócił do siostry.

– Misanno… Hej… Słyszysz mnie? – wyszeptał pękającymi wargami.

Podniosła twarz. Miała paskudną szramę na policzku, podbite oko i ślady duszenia na szyi.

– Sem? To ty?

– Tak. Przyszedłem po ciebie, siostrzyczko. Moja Mi. Moja mała Mi. Wezmę Cię stąd. – Semick osunął się na ziemię. Nie czuł jak stawy jego kolan powoli rozpuszczają się pod wpływem trucizny – choć chyba będziesz musiała uciekać sama.

– Sem, nie zostawię Cię tu. Nie tutaj. Tutaj jest koszmar.

– Wiem Misanno, dlatego musisz uciekać.

– Sem… Gdzie jest Rennerick? Czy on…

– Tak, siostrzyczko. Nie żyje. Ale to była dobra śmierć – dodał, myśląc o wiszącym w bezruchu ciele i nienawidząc się za kłamstwo. Już wiedział, co czuł przyjaciel składając ukochanej kobiecie niemożliwą do wypełnienia obietnicę. Już go nie winił.

Misanna ukryła twarz w dłoniach. Wcisnęła się głębiej w ścianę wozu.

– Semick… powiedz, czy on zginął tak jak chciał? Jak żołnierz… Wiesz… z honorem i mieczem w ręku? Myślisz, że umarł szczęśliwy?

– Tak.

– Przyrzekasz?

– Tak.

– To… to dobrze.

– Misanno, nie ma czasu. Musisz uciec, ratować się. – Semick nie czuł, że umiera. Trucizna mroczyła jego umysł, płonęła w ciele gorącym, czarnym płomieniem.

-Nie Sem. Już nie braciszku. Już nie mam po co żyć. Nie ma już mojego dziecka, nie ma już Rennericka. Nie ma już ciebie. Nie ma dokąd uciekać.

Przesunęła ręką po jego pasie szukając broni. Nie znalazła. Jej ręka spoczęła na szklanym flakoniku. Misanna podniosła buteleczkę i spojrzała na czarny płyn przelewający się wewnątrz.

– Sem… To Czarna Krew, prawda?

– Tak, siostrzyczko.

Misanna podniosła się z kolan i sięgnęła do wozu. Szukała tylko chwilę. Potem wyszarpnęła krótki, żołnierski miecz o wąskim ostrzu i rozcięła krępujący ją sznur. Zważyła ostrze w dłoni, stając przed swoim bratem.

Naga.

Zbrukana.

Piękna.

I groźna.

– Semick, jesteś dowódcą. Wydaj mi rozkaz.

– Siostrzyczko…

– Sem! Wydaj mi rozkaz!

Semick zamknął oczy. Popłynęły czarne łzy, żłobiąc długie strugi na pomarszczonych, zszarzałych policzkach. Zastanowił się chwilę nad ironią tej sytuacji. Oto kobieta, która bez swojej winy doprowadziła do upadku ukochanego sięga po przeznaczoną dla niego śmierć. Bo trucizna, którą wypije należała wcześniej do Rennericka i… to takie skomplikowane. Bogowie, jeśli jeszcze na mnie patrzycie… Przebaczcie mi to, co za chwilę zrobię, pomyślał i spojrzał na siostrę atramentowoczarnymi oczami.

– Oddział stój… – wyszeptał – Gotuj się do czarnej szarży…

Misanna pewnym ruchem utrąciła buteleczce szyjkę i wlała sobie zawartość do gardła. Rozszedł się ostry, korzenny zapach. Na chwilę stłumił odór krwi i nieczystości.

– Za Rennericka! – krzyknął Semick pełnym, czystym głosem, wkładając w ten okrzyk wszystkie siły, jakie jeszcze mu zostały – Do szarży!

Misanna odwróciła się i pobiegła.

Chwilę później rozległy się wrzaski ranionych i miękkie odgłosy uderzeń. Ostatni żołnierz Cesarstwa wypełniał swą powinność.

Semick nie słyszał już tego. Leżał martwy w obozie wroga, a w jego ciele zamieszkała czerń.

Czerń przedwieczna i zuchwała

Koniec

Komentarze

Podoba mi się sposób, w jaki obnażasz absurd wojny, walki, opowiadanie mimo wszechobecnego patosu bardzo przewrotne i mozna je na różne sposoby interpretować. Bohaterowie - ludzcy, prawdziwi, interesujący. Tekst wywołujący emocje. Podobało mi się.

"- Rozumiem. - nie spytał o pełnomocnictwa, pisma z samej góry. " - Nie, przecinek przed pismem zbędny,

"Jedynie blade światło gwiazd wydobywało z mroku zarysy twarzy. Zaciśnięte szczęki, błyszczące blado blizny. Ponurą rezygnację w oczach. Igrało srebrnymi refleksami na okuciach tarcz, na klamrach pasów, wydobywało z mroku podłużne kształty pochew. " - nie podoba mi się ten fragment. Co igrało? O świetle mówiłeś dwa zdania wcześniej, a teraz tak nagle wracasz? I jak na tak krótki fragment, za często się coś z tego mroku wydobywa,

"Jasne oczy Semiego zamigotały w świetle księżyca. Jego krótkie, sterczące włosy przypominające kolorem wiecheć słomy były już nakryte płaskim jak chłopska miska półhełmem. Semick " - Semick, a więc oczy Semicka, jak dla mnie, skąd wziąłeś Semiego?

"Ciszej[,] Sem... [...] Proszę[,] Sem." - przed bezpośrednim zwrotem do kogoś stawiasz przecinek,

"- Rennerick! Co się z tobą stało? - przerażony Semick " - Przerażony, masz konstrukcję dialogów w podpiętych tematach,

"skrzypienie oliwionych rzemieni. " - ? oliwony rzemień, skrzypiący?

" a potem ucieknę potem z Misanną " - potem Ci się wkradło,

"Cesarza, Sem. Do zobaczenia. - powiedział nie odwracając się." - zbędna kropa

"- Oddział wymarsz! - krzyknął cicho Semick - Zbierać się, zbierać! " - nie pasuje mi ciche krzyczenie,

"I ja też sięgam do paska, ja Semick, ja żołnierz Cesarza i Cesarstwa. Drżącymi palcami utrącam cienką szyjkę flakonu. Czarna Krew chlupocze lekko. Na zdrowie Rennerick, myślę i wychylam buteleczkę jednym łykiem. Ostro. Po żołniersku. Czarna Krew jest bardzo rzadka, przypomina rosę. Wokół rozchodzi się ciężki ziołowy zapach. " - nie możesz od tak, przejść sobie do narracji pierwszo osobowej, przynajmniej tak mi się zdaje, zaznacz, że są to myśli Sema,

" Lekki krok wydłuża się[,] gdy wypadają spomiędzy drzew

To błędy, które wyłapałem, pewnie nie wszystkie, bo warsztat momentami kulał. Samo opowiadanie mi się podobało, ciekawa historia, z której pewnie dałoby się wycisnąć więcej, ale i tak jest dobrze. 4/6

Pozdrawiam

Witajcie!

Dreammy - dziękuję za miłe słowo. :)

Haniel - dobrze mnie wypunktowałeś, postaram się uniknąć tych błędów w przyszłości. Tobie również dziękuję za zainteresowanie i oczywiście cieszę się, że się podobało.

Jakiś czas mnie tu nie było. Dobrze znów widzieć znajome... nicki. =] "Czarna Krew" to drugie z moich opowiadań, którego akcja toczy się w tym samym uniwersum. Pierwsze zostało dodane kilka miesięcy temu i nazywa się "Cesarskie ogrody". Zapraszam oczywiście do lektury, bo mimo, że wojna ta sama to jednak z zupełnie innej perspektywy.

Pozdrawiam
Naviedzony

A żebym był znajomym nickiem, to nie powiem :D jestem tu nowy. Ok, zerknę na ogrody, a Ciebie zapraszam do mojego "Poza życiem", bo "Hotel" już odwiedziłeś :)

Pozdrawiam. 

Haniel napisał: "- Rozumiem. - nie spytał o pełnomocnictwa, pisma z samej góry. " - Nie, przecinek przed pismem zbędny,
Drobna pomyłka, przecinek jak najbardziej na miejscu. Nie pytał o pełnomocnictwa ani / lub / i pisma z samej góry. Zastąp spójniki przecinkiem, jak to się robi w wyliczeniu, i jest OK.

Ale tu chodzi chyba "nie spytał o pełnomocnictwo pisma z samej góry" przynajmniej tak mi się zdaje

Przepraszam, ale źle Ci się wydaje. Jakie pełnomocnictwa może otrzymać pismo, czyli tekst na czymkolwiek utrwalony? Na piśmie można pełnomocnictw udzielić, potwierdzić je i tak dalej, ale nie uczynić pełnomocnikiem w jakiejkolwiek sprawie.
Gdyby tekst brzmiał: nie spytał o pełnomocnictwo piśmie --- byłoby jasne, że Autor "zjadł" pzryimek "na". Skoro tekst wygląda jak wygląda, mamy do czynienia z wyliczeniem.

Witajcie!

Interpunkcja zawsze była moją najsłabszą stroną, więc przyjąłem, że Haniel ma rację. Chyba jednak AdamKB ma tutaj słuszność. W tym zdaniu było wyliczenie.

Pozdrawiam
Naviedzony

Muszę szczerze przyznać, że opowiadanie swym początkiem, szczególnie błędami związanymi z interpunkcją, nieco mnie zniechęciło, lecz nie przestałem czytać z czego jestem wielce zadowolony. Każda kolejna partia tekstu wydaje mi się lepsza, akcja jest wartka, ciekawa i trzyma w napięciu do końca. Na szczególną uwagę, według mnie, zasługują opisy walki, podchodzące pod dark fantasy, a to akurat coś, co lubię. Gdzieś wyżej wytknięty został patos, ale mi się wydaje, że akurat tu pasuje doskonale.
Opowiadanie, pomimo mankamentów technicznych, napisane ciekawym i barwnym językiem, doskonale oddziałującym na wyobraźnie - wszystkie opisane sceny potrafiłem sobie wyobrazić bardzo dokładnie.
Chciałem zapytać o tekst pieśni - sam go napisałeś? Czy może miałeś jakaś inspirację?
Całość oceniam na 5 i muszę przyznać, że to jedno z tych opowiadań, które łyknąłem na raz, bez szemrania.
Pozdrawiam serdecznie

Witaj!

Uniżenie przepraszam za początek. Dostałem już solidną burę za interpunkcyjne kalectwo.

Też lubię dark fantasy i nie jestem miłośnikiem patosu, ale myślę, że niektóre sceny powinny takie być. Skrajności, takie jak wojna, nawet opisane bardzo mrocznie i krwiście nie obejdą się bez szczypty patosu. Bardzo dziękuję, za pochlebne słowa, aż przyjemnie jest się znowu wziąć do pracy licząc na to, że raz jeszcze uprzyjemnię komuś wieczór. :)
Tekst pieśni jest w pełni mój, nie zgapiam fragmentów opowiadań od innych. ;)

Pozdrawiam
Naviedzony

Bardzo dobry tekst. Uwielbiam dark fantasy i jestem pod wrażeniem wykreowanego przez Ciebie świata i bohaterów. Chętnie przeczytam też Twoje poprzednie opowiadanie (lubię serie :)). Mocne 5.

Dziękuję za dobre słowo! :)
To nie seria, tylko dwa opowiadania, których akcja toczy się w dokładnie tym samym momencie i w dwóch niezbyt oddalonych od siebie miejscach. W zasadzie obydwa stanowią zamkniętą całość, ale są dość ściśle powiązane spójnym uniwersum.
Jeszcze raz dziękuję!
Pozdrawiam
Naviedzony

Bardzo dobry tekst. Fajny warsztatowo sposób opisu.Pozdrawiam i przesyłam 6;)))

Kontynuuję podróż po ogarniętym wojną Cesarstwie. Zakładam, że obserwujemy tu ten sam moment dziejowy, co w Cesarskich ogrodach, lecz w innym miejscu i oczywiście  z innej perspektywy. Myślę, że głównym atutem tej opowieści są postacie. W krótkim tekście udało Ci się zbudować trójkę naprawdę ciekawy bohaterów. Mimo, że lektura zajęła mi nie więcej niż pół godziny, mimo, że większość ich poglądów i czynów oceniłem jednoznacznie jako głupie; jednak zdążyłem się do nich na swój sposób przywiązać i polubić. Szkoda, że nie usłyszymy o nich więcej. Udało Ci się wzbudzić moje emocje, a jest to sukces niemały. Gratuluję. :)

Tak, dobrze zrozumiałeś osadzenie czasowo-przestrzenne tej historii. Cieszę się, że jest to jasne i oczywiście, że nadal Ci się podoba. :) Podczas pisania również zdążyłem się przywiązać do tych postaci i żal mi , że już nie żyją, ale to zamknięta historia i musiała potoczyć się tak, a nie inaczej. Dziękuję raz jeszcze za bardzo miłe słowo!

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka