- Opowiadanie: RobertZ - Opowieści w odcinkach - Requiem dla maga

Opowieści w odcinkach - Requiem dla maga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści w odcinkach - Requiem dla maga

Coś było, byt, pomruk ledwo tlącej się świadomości. Panowała tutaj nieprzenikniona ciemność. Niespodziewanie mrok rozproszył nie wiadomo skąd przybywający promyk światła. Zrobiło się jaśniej. Próbował się obudzić, ale nie mógł. Był zły, przeklinał, krzyczał, lecz nikt nie słyszał jego rozpaczającej duszy. Chciał żyć, ale zamiast życia padające światło ofiarowało mu jedynie przedłużającą się agonie; preludium śmierci. W końcu promyk słońca nabrał mocy, a wraz z malejącym mrokiem trochę żywiej zaczęło bić jego serce. Z niebytu wyłoniła się jaskinia. Jej ściany pulsowały jasnoróżową tkanką pokrytą węzłami żył, które tętniły miarowo płynącą w nich krwią. W samym jej środku, na kamiennym podwyższeniu leżało olbrzymie jajo. Białe w czarne kropki, jakby oblazł je liszaj lub pleśń. „Dlaczego ostrzysz swą kosę?Nie zetniesz mojej głowy” – zaświtała w nim pierwsza wyraźna myśl. Czuł rosnącą moc i przepływającą przez ciało energię. Powoli wracał do życia. Na jaju pojawiło się pierwsze pęknięcie. Po nim kolejne. Coś zatrzeszczało. Pomarszczona ręka rozrywała twardą skorupę. Z rozbitego jaja wyszedł mężczyzny. Miał skłębione, brudne włosy. Mętne, zasuszone i ślepe oczy, oraz starczą obwisłą, popękaną skórę. Nie widział i nie słyszał tak jak zwykły człowiek. Moc zastępowała mu utracony wzrok i słuch. – „Zmartwychwstałem.” – kolejna jasna, ale jakże bolesna myśl nawiedziła czarodzieja. Stojąc tam, na podwyższeniu, w środku pogrążonej w półmroku jaskini, wśród rozrzuconych skorup rozerwanego jaja, nagi, bezbronny otworzył usta i zaczął krzyczeć. Nieludzki wrzask pełen szaleństwa i rozpaczy po brzegi wypełnił dotąd cichą grotę. Rozpierzchły się gdzieś dotąd jasne myśli. Zaszedł za daleko i za dużo zobaczył. Odzyskując ciało musiał oddać swoją duszę. Pozostał mu tylko obłęd. W końcu odzyskał na tyle siły, że mógł opuścić jaskinie i wyjść na słońce. Był pozbawiony strachu i bólu. Ruszył przed siebie, a otaczający go świat umierał karmiąc jego wątły płomień życia. Odżywiał się wszystkim co żyło, wysysając każdą odrobinę, ciepła, nadziei i radości, a potrzebował tej strawy coraz więcej. Był potężny, ale nie posiadał już niczego. Stracił nawet złudzenie co do tego, że kiedyś obudzi się z tego koszmarnego snu fikcji i ułudy. Budząc się tak naprawdę nie został przywrócony życiu.

Koniec

Komentarze

To kolejna część opowieści w odcinkach. Tutaj załączamy kolejne cześći. Wyjaśnienia i komentarze zamieszczamy na forum w watku przeze mnie założonym.

To kolejna część opowieści w odcinkach. Tutaj załączamy kolejne cześći. Wyjaśnienia i komentarze zamieszczamy na forum w watku przeze mnie założonym.

Literówki się wkradły:
Chciał żyć, ale zamiast życia padające światło ofiarowało mu jedynie przedłużającą się agonie; preludium śmierci. - agonię.
Z rozbitego jaja wyszedł mężczyzny. - mężczyzna.

Mętne, zasuszone i ślepe oczy, oraz starczą obwisłą, popękaną skórę. - w szkole uczono mnie, że nie powinno się umieszczać w zdaniu zbyt wielu przymiotników następujacych po sobie. To trochę psuje estetykę tekstu. Poza tym po słowie starczą brak przecinka.

W końcu odzyskał na tyle siły, że mógł opuścić jaskinie i wyjść na słońce. - jaskinię (literówka)

Mastiff

(...) karmiąc jego wątły płomień życia.
A nie byłoby zgrabniej po przesunięciu "jego" o dwa miejsca w prawo?
(...) kiedyś obudzi się z tego koszmarnego snu fikcji i ułudy.
Sen, fikcja i ułuda w jednym zdaniu, jednym ciągiem?
(...) wyszedł mężczyzny.
Duch? Cień? Czy co innego mężczyzny?
Przecinkologia.

Skaliste, smagane wiatrem i ostrym słońcem zbocze nie oferowało zbyt wiele, ale i tak znać było, którędy podążył mag. Rośliny zwijały się z cichym, żałosnym szelestem, szarzały i obracały w perzynę, kamienie murszały, a owady, zwabione bijącą od mężczyzny wonią rozkładu, padały mu u stóp. Mało, za mało, by w pełni tchnąć życie w zmartwiałą skorupę, w którą przyoblekł się czarodziej, ale na niespieszny marsz wystarczyło. Moc, dzika, nieokiełznana, dudniąca w najgłębszych trzewiach ziemi - Moc, której odważył się zaprzedać jako jedyny - pulsowała w nim jak olbrzymi wrzód, lecz był to ból słodki, a wkrótce miał przerodzić się w rozkosz... musiał się tylko pożywić, urosnąć znów w siły, inaczej przegra po raz kolejny, a tętniąca w jego żyłach magia wyrwie się i któż wie, czy uda mu się znowu wrócić.
W miarę zbliżania się do soczyście zielonych kotlin i pagórków, leżących u stóp potężnych masywów, chód czarodzieja stawał się raźniejszy. Źródła pożywienia mnożyły się, a on bez emocji wykorzystywał każde z nich, przywłaszczał sobie tę subtelną, a jednak stanowiącą fundament wszechświata energię, sprawiającą, że każdy kwiat i każde źdźbło tak zażarcie walczyło o przetrwanie. Po sobie zaś pozostawiał tylko ciężki, jadowity opar, jaki bucha ze świeżo rozkopanego grobu, i to grobu wybitnego skurwysyna.
Zanim zza podgórza wyłoniła się pasterska wioska, ciało maga zdążyło pozbyć się garbu, a oczy przejrzały nieco zza łuszczącej się błony. Staruch odsłonił w paskudnym uśmiechu sczerniałe, pozbawione zębów dziąsła i ruszył w kierunku chatek. Szczęście - o ironio! - wydawało się mu sprzyjać.

*

Britta nie należała do specjalnie atrakcyjnych. Pulchna, jasnowłosa, o cerze zbliżonej wyglądem do mielonki, w niczym nie przypominała posągowych, nieludzko urodziwych koleżanek po fachu, jednak to ona, a nie kto inny, zajmowała stanowisko Niższego Arcymaga Zachodniego Kręgu od czterdziestu ośmiu lat. Choć dobiegała dwóch setek, dbała o wygląd trzydziestolatki, ale często uznawała, że chyba niepotrzebnie - mężczyzn zachęcała jej pozycja i prestiż, a nie całkiem gładka twarz, której urok i tak odbierały dwa podbródki. Piersi magini ginęły w licznych fałdkach tłuszczu, podobnie jak talia, pośladki i uda zaś cierpiały na zaawansowany cellulit. Tak, czary mogły zdziałać cuda, ale niestety nie w jej przypadku - ona zwyczajnie miała pecha. Och, oczywiście, że co jakiś czas pragnęła skraść ciało jakiejś drobnej, zgrabniutkiej brunetce, ale nie była pewna, czy to nie umniejszyłoby jej głębokiej nienawiści do świata, paliwa, które pozwoliło Britcie przetrwać w tym gnieździe węży.
Nie o tym jednak myślała, budząc się obok dwóch młodych, przygłupich adeptów po kolejnym bezowocnym posiedzeniu Zachodniej Loży. Poderwała się, cała spocona, rozrzucając wokół atłasową pościel; jeden z młodzików chrapnął i przewrócił się na drugi bok gdzieś w nogach łoża. Nigdy nie śniła o Przepędzeniu, jedynym wspólnym sukcesie wszystkich czterech Kręgów; wiele lat temu wyparła z pamięci zdarzenia sprzed dwóch dekad. Panicznie bała się Czarnego i faktu, że tak potężny czarodziej jak on mógłby kiedyś... w jakiś sposób... wrócić. Wrócić przede wszystkim po nią, bo nikt nie przyłożył się do odesłania go w niebyt bardziej niż ona; strach był jednak poniżej godności Niższego Arcymaga i tłuściutka kobieta zamknęła tamten rozdział swojego życia najszybciej i najlepiej, jak umiała.
Ale teraz... czuła się, jakby nieboskłon pękł tuż nad jej głową i zwymiotował najgorszym świństwem. Aury Czarnego nie dało się pomylić z czymkolwiek, ale nie chciała, z całego serca nie chciała wierzyć gwałtownemu przeczuciu.
Tu? Teraz? Tak nagle? Nie, to nieprawdopodobne, niemożliwe, to zły sen, wyrazisty jak inne...
Britta chrząknęła i bez ceregieli obudziła jednego z adeptów, a po namyśle i drugiego. Seks uznawała za uniwersalne remedium, a tego zrobiona kariera dostarczała jej pod dostatkiem.

*

Zwierzęta uciekły na długo przedtem, zanim dotarł do pierwszych zabudowań. Psy zrywały się z uwięzi i uciekały grupami z zagród, łapa w kopyto i racicę z hałasującą trzodą.
Ludzie, pomyślał z bezgranicznym obrzydzeniem mag. Nigdy nie braliście i nie bierzecie przykładu ze stworzeń wciąż pierwotnie mądrych... tacy oddaleni od Matki, żałośni, a przekonani o swojej sile. Butne, małe larwy...
- Ale nie - wymamlał na głos. - Nie, nie. Ja nawet z was zrobię użytek.
Zaalarmowane kwikiem i beczeniem pastuchy wyległy ze swoich lepianek na wydeptany, usłany gnojem i słomą placyk na środku wioseczki. Niektórzy dzierżyli widły i inne poręczne, śmiercionośne narzędzia, z pewnością niezawodne przy spotkaniach z górskimi olbrzymami.
Byli jak na talerzu.

*
Wiedział, że w kupie nabierają pewności siebie i odwagi. Pozwolił się otoczyć a nawet zbliżyć na odległość kilku kroków. Mógł, co prawda zmieść ich z powierzchni ziemi, jedną najmniejszą myślą. Mógł wycisnąć z ich brudnych ciał całą energię, jaką posiadali, podobnie jak wykręca się wodę ze szmaty do podłogi. Mógł. Lecz nie zrobił tego.
Chciał poczuć strach paraliżujący ich ciała i dusze. Nic nie może równać się z ludzkim przerażeniem, które nie tylko staje się widoczne, ale też słyszalne i nawet śmierdzi. Jakże to wspaniałe, widzieć, że oddaliby wszystko byle tylko znaleźć się gdzie indziej. Czytał w ich myślach niczym w otwartej księdze, odbierał każdy sygnał rodzący się w głowach przerażonych chłopków.
W tłumie zawsze znajdzie się taki osobnik, który jako pierwszy zrobi krok, rzuci kamieniem, wykrzyknie obelgę. Zawsze.
- E! Dziwadło! - Wrzasnął krępy, zarośnięty i niemłody chłop, szukając wsparcia u innych. - Wypierdalaj!
Wypowiedź zakończył plując w kierunku nieznajomego. Zawsze się znajdzie takowy śmiałek, ale bohaterstwo, jak i kij, ma dwa końce. Chwała i klepanie po plecach u jednego, u drugiego mocny kopniak w dupsko lub coś jeszcze gorszego.
Mag nie poruszył się nawet, lecz ślina zmieszana z resztkami kaszy nie doleciała do niego. Zawisła w powietrzu tuż przy jego twarzy i w jednej chwili wróciła tam skąd przyleciała. Wyłamała pożółkłe siekacze, rozszarpała język i z łatwością wyleciała drugą stroną głowy. Chłop, co dziwne nie czuł strachu a raczej wielkie zdziwienie.
- O kujwa! - Wycharczał wypluwając krwawą masę z ust.
Upadł w gnój na środku placyku z głośnym mlaśnięciem, drgnął jeszcze kilka razy i zastygł na wieczność. Bohater. Mag uśmiechnął się bezzębnymi ustami, wciągnął powietrze głęboko w płuca. Tak. Strach cuchnął. Zastanawiał się ilu z nich się zesrało bądź zlało, lecz zaraz odrzucił te myśli. Czasy, gdy był podobny do tego robactwa prawie całkowicie zatarły się w jego pamięci. Teraz nic nie łączyło go z tymi karaluchami, byli tylko pożywieniem.
W jednej chwili zrozumieli, że to nie jest czas bohaterów, bowiem jego podstawową wadą była krótkość trwania. Poleciały na ziemię widły i motyki, wypadły ze spoconych dłoni siekiery, cepy i kije. Odwaga leżała w śmierdzącym błocie i nikt nie był na tyle głupi by do niej dołączyć. Spojrzenia chłopów krzyżowały się przez chwilę, zagubione oczy szukały rady. I jedyne, co im pozostało to zwierzęcy instynkt, którego powinni posłuchać wcześniej. Mag słyszał tę zbiorową myśl i pozwolił im jeszcze chwilę mieć nadzieję.
Zaczęli uciekać w popłochu, rozpychając się między sobą, potrącając i wywracając na śliskim błocie. Czarodziejowi wystarczyła jedna sekunda by wszystkich powalić samą siłą woli. Słyszał krzyki kobiet i dzieci w rozwalających się lepiankach. Na razie zajął się tymi na podwórzu, wypijał z nich nędzne życie, wyrywał dusze z wciąż jeszcze dygoczących ciał. Z każdą chwilą jego oczy nabierały blasku, stawały się coraz bardziej czarne i lśniące. Energia napływająca z wielu źródeł pulsowała w jego ciele niczym narkotyk, regenerowała każdą komórkę i tkankę. Nie przejmował się tym, że ktoś może poczuć jego rosnącą siłę. Chciał by go dostrzeżono.
- Idę po was! - Syknął zamroczony energią gromadzącą się w ciele. - Idę.
*
Patrzyła na nich jak głupków, którymi w istocie byli.
Czy mówię nie wyraźnie?! - Warknęła poprawiając suknię. - Zwołać radę!
Krąg Zachodni? - Spytał niższy z młodzieńców, nawet nie pamiętała jak miał na imię, lecz nie było to jej teraz potrzebne.
Jesteś kretynem! - Wrzasnęła rozkładając ręce, jej piersi zafalowały pod miękkim materiałem. - Wszystkie kręgi! Wszyscy magowie i maginie! Każdy choćby najbardziej skurwiały członek rady jest na wagę złota!
Machnęła ręką odsyłając ich by wykonali polecenie. Zrobili to czym prędzej nie chcąc się więcej narażać na gniew Britty. Nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Gdy tylko wyszli pogrążyła się w czarnych myślach. Czy to możliwe, że znalazł jakiś sposób, żeby się odrodzić? - Zastanawiała się. Analizując całą sytuację próbowała się uspokoić, lecz nie było to takie proste. Odrzuciła pewną możliwość już na samym początku. Czarny nie mógł uwolnić się sam. To wydawało się tak jasne jak to, że po nocy następuje dzień. Czyżby mrok znów miał wypełnić świat, zniszczyć to, na co tak ciężko pracowała? Ktoś zdradził. Nie było innej możliwości, poza nią w rytuale Przepędzenia brało udział trzech magów. To oni zamknęli wrota do niebytu, zatrzasnęli na wieki wieków. Jednego mogła wykluczyć, stary Dorba umarł siedem lat wcześniej, nie zaprzątała sobie nim głowy. Siebie siłą rzeczy nie zaliczała do podejrzanych, zostało, więc dwóch. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nigdy im nie ufała. Jeden z nich? Czy też może obaj uwolnili Czarnego? Znajdzie sposób by się dowiedzieć, choćby miała im obu ukręcić jądra i powiesić nad kominkiem. Znajdzie.
*
Czarny zdawał sobie sprawę ze swojej mocy, lecz wiedział też, że gdyby nie pomoc kogoś z tego świata, nigdy nie byłby w stanie się uwolnić. Nie wiedział, kim jest pomocnik, lecz będzie musiał go odnaleźć. Trupy leżące na podwórzu ulegały przyśpieszonemu rozkładowi, poskręcane ciała zdawały się zapadać w sobie. Mag pogrążył się w myślach. Dopiero czyjś dotyk wyrwał go z tego stanu. Jakież było jego zdziwienie, gdy odwracając się zobaczył kilkuletniego chłopca w lnianej koszuli, którego twarz pokrywały ropiejące krosty. Nie było w nim strachu a to Czarnego całkowicie zbiło z tropu.
- Musisz mnie tego nauczyć. - Rzekł chłopiec ze zdumiewającym spokojem.
Wpatrywał się w oczy Maga jakby należały, co najmniej do dobrego znajomego. Chłopak rozdrapał ropienia na czole. Żółta maź pociekła po bladej i niezdrowej skórze.
- Nazywają mnie Hun, ale możesz się do mnie zwracać Dorba. - Chłopiec uśmiechnął się złowieszczo, oblizując spękane wargi.
*

 

http://tatanafroncie.wordpress.com/

- Britta, co ty do cholery wyprawiasz! – krzyczał nerwowo stary i wychudzony mężczyzna piastujący stanowisko Arcymaga Zachodniego Kręgu.

 - Edgar wyświadcz mi przysługę i zamknij swoją cholerną gębę. Sprawa jest poważna i nie możemy bawić się w przepisy – powiedziała, rzucając mu złowrogie spojrzenie.

 - Okaż szacunek ty niewdzięczna ladacznico. Nieważne jak poważna sytuacja by to nie była, nie masz prawa zwoływać rady bez mojego pozwolenia. Przez twoją lekkomyślność tracę reputację! – wykrzyczał. Britta była wściekła miała ochotę spalić tego dziada, ale wiedziała, że w niczym by jej to nie pomogło. Musiała zachować spokój i spróbować wyjść z tego obronną ręką.

 - Posłuchaj mnie Edgarze, na miłość bogów wysłuchaj mnie choć ten jeden raz. Dzisiejszej nocy wyczułam obecność piątego Arcymaga – powiedziała starając się przy tym udać opanowaną, czego nie ułatwiała jej drgająca nieustannie ręka.

 - Czarny powrócił? Jesteś tego pewna? - spytał ją podenerwowanym głosem.

 - Tak – odpowiedziała głucho.

 - Więc masz moje pozwolenie, rada zbierze się jeszcze dziś – powiedział łagodnym tonem i wyszedł.

*

Czarny stał wpatrując się w malutkiego chłopca. Nie mógł uwierzyć, że jest to Dorba, jeden z najpotężniejszych ludzi jakich znał. Chciał zabić go gołymi rękami, rozszarpać i wyssać całą energię życiową, którą emanował siedmioletni chłopiec, aby tylko sprawić by poczuł się jak on podczas Przepędzenia.  Już miał wyciągnąć rękę by go udusić gdy poczuł, że nie może nią poruszyć. Chłopiec patrzył na niego z obrzydzeniem. - Może to on mi pomógł – ta myśl coraz częściej gościła w jego głowie, jednak za każdym razem odrzucał ją z całych sił. Ku jego przerażeniu teraz wydawała się nadzwyczaj logiczna i sensowna, co coraz bardziej wprowadzało go w obłęd. - To nie moje myśli – spostrzegł w pewnym momencie co tylko pogorszyło jego i tak słabą, po Przebudzeniu, psychikę. Chłopiec niespodziewanie ruszył przed siebie. Czarny mimowolnie podążył za nim, ale nawet nie zdawał sobie z tego sprawy ponieważ znalazł się już w pułapce swojego umysłu.

*

 Britta stała na mównicy, znajdującej się w samym centrum ogromnej, wykonanej z marmuru auli. Nie mogła opanować drżącej ręki ani swojego przerażenia, które nie opuszczało jej na krok od momentu kiedy się obudziła.

 - Szanowna rado zwołałam was ponieważ wydarzyło się coś przerażającego. Powrócił Czarny, Arcymag nieistniejącego już Centralnego Kręgu – oznajmiła starając się zachować spokój, jednak już sama wzmianka o nim powodowała u niej dreszcze.

- Jak miałby niby powrócić? Przecież Przepędziliśmy go ponad dwadzieścia lat temu? - spytał jeden z magów przerażająco chłodnym głosem.

 - Ktoś z odprawiających rytuał musiał nie dokończyć swojej pieczęci. Nie ma innej możliwości – powiedziała, przyciszonym tonem dobrze wiedziała co teraz usłyszy.

 - Może ty? W końcu ty i Czarny jesteście rodziną – powiedział mag zajmujący miejsce Arcymaga Wschodniego Kręgu.

Britta spuściła wzrok, czując ciężar oskarżenia. Zaczęła dygotać z wysiłku, próbując zdławić dwa potężne uczucia, które w jednej krótkiej chwili nieomal nią zawładnęły. Wstyd, jakiego już dawno nie czuła, usiłując ze wszystkich sił zapomnieć o tym cholernym piętnie. Przed laty wiele się z jego powodu nacierpiała. Zbyt wiele. Zdrada potomka zacnego rodu Tankaren rzuciła się cieniem na całą rodzinę. Sława zamieniona w hańbę. Zaufanie przerodzone w podejrzliwość. Nic dziwnego, że jej ojciec odebrał sobie życie... Kto by pomyślał, że jej starszy, opiekuńczy brat zwróci się ku Tym mocom. Dlatego postanowiła być tą, która go powstrzyma.
Teraz, czując na sobie spojrzenia wszystkich członków Rady, po raz kolejny musiała stawić czoła przeszłości. Jednak była dna to gotowa.
Zdławiła ten okropny wstyd, a jego resztki zamieniła w gniew. Rosnący z każdą krótką chwilą panującej w auli ciszy. Pozwoliła mu się zawładnąć i rzuciła podniesionym głosem, siląc się na ironiczne wyrazy szacunku:
- Wasza dostojność, doskonale wszystkim znany jest mój stosunek do Czarnego, a tak płytki sposób myślenia jakim przed chwilą skalałeś majestat pełnionego urzędu, mój panie, wydaje się odpowiedni dla wsiowego plotkarza, łażącego w obsranym worku, nie dla potężnego Ardvesa. Przypomnij o swojej legendzie, o wspaniały - czym wsławiłeś się podczas walki z Nim? Chodzą pogłoski, że żaden mag nie wypróżnił się obszerniej od ciebie, kiedy przyszło ci spotkać mego brata. A kto wtedy ratował nasz uroczy świat, ryzykując swoje życie, by tacy jak ty, parszywy sukinsynu , mogli srać sobie ze strachu do woli? Kto?! Masz czelność rzucać na mnie oskarżenia, ty obłudna świnio?
W ławach wybuchła salwa śmiechu, gdzie niegdzie tylko któryś z magów spojrzał na maginę z niesmakiem i oburzeniem.
Ardves skulił się natomiast, niczym zbity bies, ale w jego oczach widoczna była złość. Nie uczynił na szczęście nic.
Na mównicę wskoczył Edgar, zasłonił Bricie usta i rzucił wymowne spojrzenie. Ta wypuściła głośno powietrze, poczym oddała miejsce swemu mistrzowi. Ruszyła w stronę wyjścia, by ochłonąć w samotności. Edgar zajmie się resztą. Ona musi się zastanowić. Przemawiając do tej bandy głupców nic nie zdziała.
Oddalając się powoli, rzuciła ostatnie spojrzenie na tłum zgromadzony w auli. Natrafiła na znajomą twarz. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się zetknęły, jednak to wystarczyło. Przeczytała jego aurę.
Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem.
Oddychała ciężko, analizując informacje. Podeszła do okna, i mrużąc oczy poddała swoją twarz delikatnym muśnięciom promieni. Uchyliła okiennicę, by zaczerpnąć świeżego, rześkiego powietrza.
Wszystko zaczynało się układać.
Tasris zjawił się na posiedzeniu Rady. Zjawił, chociaż wiedział, że to na niego padną podejrzenia. I jego aura... - Britta pogrążyła się w rozmyślaniach, kiedy nagle, tuż obok niej rozległo się głuche stuknięcie.
Wyciągnęła ręce w stronę przybysza i syknęła zaklęcie. Powietrze przeszył szmaragdowy błysk, huknęło. Na moment cały korytarz zaczął falować, wyginać się, łamać. Widziała rozsypane puzzle, części pomieszczenia, które wirowały, zamieniając się miejscami. Poczuła jak uderza o podłogę, nie będąc jednak pewną, czy nie była to ściana, lub sufit. Części jej ciała parzyły z bólu, powykręcane niemożliwe we wszystkie strony. Zwymiotowała. Walczyła z paniką i bezradnością, zebrała resztki swych sił.
Wszystko nagle ustało. Leżała bezwładnie na posadzce, jej policzek lepił się od żółci. Podniosła wzrok. Kilka metrów dalej stał chuderlawy młodzieniec. Prawa ręka dzierżyła miecz. Błyszczące białe ostrze, z widocznym runicznym pismem. Niemożliwe, pomyślała. Znała ten miecz. Jak świat długi i szeroki, znał go każdy mag.
Podniosła się ostrożnie, bacznie obserwując nieznajomego.
Młodzieniec byłby przystojny, gdyby nie rude, sterczące włosy - przeszło jej przez myśl. Jednak co się wydarzyło kilka sekund temu? Cóż to za dziwna magia. I na dodatek odbił jej zaklęcie...
- Wyrwałaś mi się, Britto - odezwał się chłopak - Mogłem się tego spodziewać po kimś, kto uczestniczył w rytuale Przepędzenia.
Prychnęła.
- Potrzeba więcej, by mnie załatwić, dzieciaku. Wykorzystałeś moment mojej nieuwagi, nic więcej - powiedziała, chociaż zdawała sobie sprawę z nieprawdziwości swych słów - chłopak był na tyle biegły, że zdołał zneutralizować jej magię, nie byle jaką magię.
- Jak się tu dostałeś i jaki jest twój cel? - Zniżyła wzrok - I skąd masz tę broń, dziedzictwo Dorby?
Mag uśmiechnął się jeszcze szerzej. Powoli wsunął miecz do pochwy.
- Myślę, że to nie jedyna rzecz, jaka może cię zainteresować, Britto...
Urwał, bo w tym momencie drzwi od auli otwarły się z hukiem. Próg przeskoczyło kilku magów, w tym Edgar. Zza pleców chłopaka wyłonili się kolejni członkowie Rady.
- Och... - mruknął nieznajomy.

*

Czarny powłóczył szkaradnie nogami. Miał spuszczoną głowę, ramiona zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia. Podążał bezmyślnie za chłopcem.
Zemsta...
Pokonywali kolejne metry, trawa szumiała smagana podmuchami wiatru. Słońce grzało przyjemnie. Pokonali łyse wzniesienie.
Zmartwychwstałem...
Przeszli przez niewielką polanę. Pokonywali leniwy strumyk. Chłopiec wskoczył w wodę, śmiejąc się radośnie.
Ja...
Szli dalej, zbliżając się do skraju puszczy.
Czarny zatrzymał się i wbił swoje spojrzenie w plecy dziecka. Pryszczaty człowieczek odwrócił się w stronę maga.
- Musisz mnie tego nauczyć - rzucił radośnie.
Ten mały karaluch przedstawia się jako Dorba? Czy to właśnie on pomógł mi wrócić? Nie boi się mnie, stoi tam, bez krzty strachu. Stoi przede mną, radosny. Za kogo się uważa? Szczury takie jak on powinny być dla mnie pokarmem, są wobec mnie podrzędne. Są niczym wobec mnie. Nic nie może mi się równać.
- Jesteś pokarmem - szepnął Czarny i wyciągnął rękę w stronę dziecka.
- Musisz mnie nauczyć... Pokaż mi...
Skóra chłopca zaczęła się marszczyć i szarzeć. Oczy prawie wyszły z orbit, włosy w jednej chwili posiwiały i zaczęły opadać. Gardło zwęziło się niemożliwie. Ofiara patrzyła wybałuszonymi oczami jak skóra na jej rękach i nogach kurczy się i pęka. Spod ran wypłynęła czarna krew. W końcu wysuszone, pozbawione resztek życia ciało opadło na ziemię.
Czarny delektował się tą chwilą. Zaśmiał się ochryple patrząc na truchło chłopca.
- Nie jesteś Dorba - rzekł spokojnie.
- Nie - ciemna postać, niczym żywy cień wyłoniła się ze zwłok chłopaka - Dorba nie żyje - przerwał na chwilę, poczym dodał: - Wspaniale, że znów się spotykamy, Skugga Tankaren.

*

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Britta nie mogła uwierzyć własnym oczom. Te niedołęgi pozwoliły mu się teleportować. Kilkunastu członków Rady nie zdołało zatrzymać jednego młodzieniaszka! Najgorsze obelgi cisnęły się na usta Britty, ale nim otworzyła usta, by zrugać magów, przypomniała sobie, że sama dopiero co leżała w bezwładnie na ziemi, kiedy użył swojej magii. Dopiero po jego zniknięciu odzyskała siły. Zerknęła na pozostałych. Ciemnozielone zazwyczaj oczy Edgara mieniły się teraz wszystkimi kolorami. Pozostali Magowie wyglądali na wstrząśniętych. Jakby zobaczyli Cień.
- Ale kto... - wydukała. - Chyba nie...
- Niestety tak - odparł lakonicznie Edgar. Twarz mu drgała, tęczówki nie przestawały zmieniać koloru, zaciśnięte w pięści dłonie drżały. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Miała wrażenie, że zaraz się na nią rzuci. Tak jakby to była jej wina. A może jednak jej? Nagle przypomniała sobie coś, co usiłowała zatrzeć w pamięci prze ostatnie lata. Tymczasem Edgar, który najwyraźniej postanowił  nie odzywać się w obawie, że straci nad sobą kontrolę, wskazał palcem na kamienną posadzkę.
List.
Leżał dokładnie tam, gdzie przedtem stał nieznajomy.
Britta podniosła z ziemi czarną kopertę ze złotym godłem. Przełknęła ślinę i spojrzała na pozostałych. Edgar uniósł dłoń, każąc jej poczekać, po czym znacząco spojrzał na stojących za nim, wyciągających z ciekawością głowy magów. Ci pospiesznie opuścili pomieszczenie, razem z Tasrisem, który zerkał teraz na nią ze złośliwą satysfakcją.
W końcu tłum partaczy opuścił pomieszczenie. Kiedy zatrzasnęły się drzwi za ostatnim z nich, Edgar przestał się hamować:
- Czytaj, dziwko! - wrzasnął.
„Jak śmiesz, starcze" - pomyślała Britta, ale widząc minę Arcymaga Zachodniego Kręgu, postanowiła się nie odzywać. Otworzyła kopertę, w której znajdował się długi, napisany starannymi, równymi literami list.

***

Czarny splunął z obrzydzeniem.
- Ty?
- Wiedziałem, że się ucieszysz - zabrzmiał ochrypły głos.
- Takich padalców jak ty nawet nie warto zabijać - odparł Czarny, usiłując wypatrzeć twarz pod czarnym kapturem. - Stałeś się Cieniem?
- I tak i nie. Ale to nie jest teraz istotne. Myślę, że to, co mam ci do powiedzienia, zainteresuje cię.
- Nie sądzę.
- Daj spokój, kuzynie. Chyba nie chcesz wrócić do tego śmierdzącego jaja?

 


Pomieszczenie wypełnione było dziwną energią. Silną i wyraźną. Emanowała od mężczyzny siedzącego po środku na starym, obdartym fotelu. Ten wpatrywał się pusto w ciemną przestrzeń pokoju. Starzec ułożył ręce na stole przed sobą. Westchnął cicho oblizując suche wargi. Jego oczy wciąż patrzyły w jedno miejsce.
- Mówisz zatem, że byłeś tam... i się wymknąłeś. - mruknął zdumiony.
- Tak, co powinienem zrobić teraz? To ty mnie znalazłeś i przypomniałeś o mojej przeszłości. Powiedz, nie zwlekaj dłużej. - młody mężczyzna próbował przyjrzeć się twarzy starca, która znikała w cieniu.
Pomieszczenie rozświetlane było tylko przez jedną, wcześniej zapaloną świece. Staruch przesunął się do przodu ujawniając swoją twarz. Pokryta była licznymi bliznami ale co rzucało się w oczy - oczy nie posiadały źrenic. Mężczyzna był niewidomy, tak! To wyjaśniałoby jego spokojne ruchy pozbawione jakiejkolwiek dynamiczności... i to puste spojrzenie.
- Jesteś synem swojego ojca, Dorby. Choć ten nie żyje, cząstka jego jest w tobie i towarzyszy ci z każdym oddechem. - znów mruknął coś niewyraźnie - cząstka, która jest pożądana przez innych magów. Cząstka, która daje ci siłę i potęgę, którą właśnie czujesz i dzięki której czujesz się pewnie.
Młodzieniec nie rozumiał słów ślepego starca. Wiedział, że Dorba był potężnym magiem bitewnym. Nie znał jednak jego przeszłości.
- Mroczne czasy przed nami, młody Kurio synu Dorby. - starzec zamilkł i pogrążył się w zamyśleniu.

***

Czarny, choć rzadko ujawniał emocje, tym razem nie powstrzymał się. Syknął i spojrzał niepewnie na mężczyznę. Nie był pewien jak ma odbierać rodzinną wizytę.
- Kuzynie powiadasz? - Czarny rzucił ostrożnie.
- Nie rozpoznajesz mnie, mój drogi?
- Oczywiście, że rozpoznaje. Pytanie brzmi czy zechcę pamiętać o naszych więzach krwi. Kiedyś miałem siostrę, wiesz? - prychnął pogardliwie i splunął pod nogi.
- Z nią jeszcze przyjdzie nam się spotkać. Z tego, co się orientuję nie uchodzi za ulubienicę reszty Rady. Jak myślisz, odmówi rodzinie? - zaśmiał się w głos szczerząc przy tym.
- Czego chcesz? - zapytał Czarny
- Tego co ty, kuzynie! - krzyknął - Obydwoje wiemy, że w pojedynkę możemy chodzić z dziwkami w krzaki, nie stawiać czoła tutejszym arcymagom. Kiedy Rada upadnie, będziemy mogli wprowadzić swój porządek.
- Mój drogi... - odchrząknął - kuzynie. Dwóch przeciwko reszcie? Samobójstwo - prychnął i ruszył przed siebie - Britta nigdy nie odwróci się od tych głupców.
- A co powiesz na Dorbe? - zauważył reakcję Czarnego, który stanął i gwałtownie odwrócił w jego stronę. - a konkretnie syna Dorby.

***

Nastał wieczór. Starzec siadł na bujanym fotelu, na ganku domu. Chata znajdowała się na uboczu tuż przy drodze, aczkolwiek nie uczęszczanej. Za chatą znajdował się las gęsty i emanujący delikatnie czarną siłą. Bufa, bo tak starzec był nazywany przez innych, nie przejmował się lasem i siłą w nim drzemiącą. Był stary, wykonał zadanie, mógł odejść w spokoju.
Drzwi chaty skrzypnęły, Bufa drgnął.
- Opowiedz mi o Dorbie. Jestem jego synem... a nawet nie wiem dlaczego takie wielkie zamieszanie wokół mojej osoby.
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Chcę wiedzieć teraz! - młodzieniec był niecierpliwy
- Zupełnie jak ojciec, musisz panować nad sobą, być cierpliwym! Niedługo wszystko się wyjaśni i to do ciebie będzie należeć decyzja.
- Decyzja? Jaka decyzja? - Kurio kiwał głową i robił zniesmaczoną minę, czego stary nie mógł zobaczyć, nie mógł też zobaczyć jak rysy skrzywionej miny bardzo nasuwają obraz Durby. Kto go znał tak dobrze jak Bufa od razu zauważyłby podobieństwo.
- Będziesz musiał opowiedzieć się po jednej ze stron. To nie mit ani bajka. Pamiętaj, że nagroda jest prawdziwa, a heroizm czasami niemożliwy. Zastanów się co byś zrobił, wybierając między potęgą a dobrem. Między siłą, bogactwem i władzą, a światłem, ładem i harmonią. Wkrótce... wkrótce może ci się to przydać.
Kurio westchnął zbity z tropu. Wierzył w słowa bufy tylko przez strach, który nie pozwalał mu nie wierzyć.

Britta w milczeniu wodziła wzrokiem po równych wierszach tekstu. Mijały minuty. Edgar nerwowo krążył po ciasnej komnacie. Powoli kończyła się jego cierpliwość.
- Co on tam napisał? - spytał w końcu.
Magini zmięła list w kulkę i rzuciła w kąt pomieszczenia. Wyczerpana, przysiadła na ziemi.
- Nabija się z nas - stwierdziła obojętnie. - Drwi z naszej ignorancji, z naszej nieudolności. Śmieje się nam w twarz, przypominając nam, że nie byliśmy w stanie go zabić. Szczyci się tym, że zerwał pieczęć i uwolnił Czarnego. Jest z tego dumny.
- Więc to jednak on?
Britta powoli kiwnęła głową. Edgar zaklął i podniósł z ziemi pomięty list. Ręce drżały mu, kiedy rozwijał pomięty papier.
- Przecież jest Cieniem! Nie może opuszczać Królestwa Zmarłych!
- Jest na tyle potężny, że może - Wzruszyła ramionami. - I, jak widać, potrafi także przyjmować cielesną formę, choć pewnie go to sporo kosztuje.
Kolejne przekleństwo. Pomięty list został ciśnięty z furią przez okno.
- Bezczelny sukinsyn - skwitował Edgar. Zaklął ponownie; nie chciał, by to tak zabrzmiało. Spojrzał na Brittę przelotnie. - Zły dobór słów. Przepraszam.
Kobieta prychnęła jedynie, odwracając głowę w stronę zamkniętych drzwi.
- Nic nie szkodzi. Ridge jest w takim samym stopniu moim, jak i twoim synem.
Niemal bezwiednie, zaczęła bawić się kawałkiem swojej szaty. Pulchnymi dłońmi miętosiła misterne, koronkowe ozdoby, niwecząc ciężką pracę służących. Wszystko nabierało sensu. Kawałki układanki powoli łączyły się w obrazek. Problem polegał na tym, że nie był to przyjemny widok. Jedwab łagodnie przepływał między jej palcami. Ridge chciał zemsty, dlatego wybrał na sprzymierzeńca ich najgorszego wroga, obracając w perzynę ich wieloletnie starania. Głupiec. Sam nie wie, z czym igra. Zadziwiało ją tylko, z jaką łatwością tego dokonał. Potrzebował jedynie krwi jednego z nas. Dlatego porwał Dorbę.
- A potem go zabił - mruknęła pod nosem - uniemożliwiając nam raz na zawsze odnowienie pieczęci.
Edgar podszedł do okna i oparł się o nie ciężko. Britta wciąż katowała swą delikatną suknię. Nie podejrzewała, że jej syn będzie tak sprytny. Dorba, jako jedyny z nich, nie posiadał potomka. Gdyby tylko arcymag spłodził syna, mogliby wykorzystać jego krew do zamknięcia pieczęci. Westchnęła ciężko.
- Ale dlaczego? - spytał Edgar. - Dlaczego on to wszystko robi?
- Nie wiem - skłamała Britta.
Drzwi otworzyły się nagle i do pomieszczenia wpadł niski starzec w błękitnej todze. Rozglądnął się po pomieszczeniu zmieszany, otrząsnął się i zamknął za sobą wrota, przytrzaskując sobie swoją długą, siwą brodę. Zaklął nieprzyjemnie. Szybko szarpnął głową, uwalniając się z pułapki. Dysząc ciężko ukłonił się w pas i oparł się o drewniane drzwi.
- Przybyłem, jak tylko się dowiedziałem - powiedział po chwili. - Czy to prawda, że Czarny...?
Pokiwali w milczeniu głowami. Starzec chwycił się za głowę.
- O bogowie! Jesteśmy zgubieni! Co teraz z nami będzie?
- Nic już nie możemy zrobić - powiedział Edgar, spoglądając gdzieś w przestrzeń za oknem. - Trzeba było zapobiegać zaraz po sporządzeniu pieczęci.
Tego było już za wiele. Britta poderwała się na równe nogi.
- Odezwał się ten, który pierwszy stchórzył - wrzasnęła. - Kiedy człowiek jest młody, nie jest chętny do popełniania samobójstwa, w imię pokoju na świecie.
- To teraz pocierpimy - odparł spokojnie.
Starzec poruszył się gwałtownie.
- Co teraz zrobimy?!
- Bez paniki - Britta wzięła głęboki oddech. - Jest ich tylko dwóch. Mamy całą cholerną armię pod sobą!
- Poprzednio też mieliśmy - przypomniał Edgar. - Pamiętasz, jak to się skończyło?
Milczeli po tym chwilę. Starzec sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpłakać. Co chwilę chwytał się za głowę, wydzierał swoje popielate włosy, bełkotał coś pod nosem. Britta wróciła do powolnego miętoszenia swojej szaty. Dotyk jedwabiu na skórze, uspokajał ją, pozwalał zebrać myśli.
- Musimy ponownie uwięzić Skuggę - jęczał starzec. - Musimy zamknąć pieczęć!
- Dorba nie żyje - przypomniała spokojnie magini.
- A prawo krwi? Jego dziedzictwo?
Britta westchnęła ciężko. Jedwab rozdarł się, pod jej palcami.
- Dorba nie ma potomka.

* * *

Usta Czarnego wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. Oddychał ciężko; podpuchnięte oczy wychwytywały każdy szczegół twarzy młodziana, który mógł się stać jego zbawieniem lub zgubą. Oblizał spierzchnięte wargi.
- Zbliż się - powiedział, a jego głos był bardziej jak syk. - Nie bój się, synu Dorby. Podejdź do mnie. Niech ci się przyjrzę.
Kurio postąpił krok do przodu, nie więcej. Emanowała od niego ogromna moc. Niemal namacalna. Mógł go wykorzystać, użyć do swoich celów. Ten potężny bękart mógł stać się trzonem jego nowej armii. Ale był też tym, co mogło go wpędzić z powrotem do jaja. Zabić czy przygarnąć?
- Zbliż się, synu Dorby.
Zabić czy przygarnąć?

Pył i piasek. Szare podłoże rozciągało się po horyzont, jedynie gdzieniegdzie monotonie krajobrazu ubarwiała jakaś wydma, budowana i znów rozwiewana przez dmący bezlitośnie wiatr.
Ridge szedł w stronę, którą wskazywało przejaśnienie na dziwnym, przypominającym szkło firmamencie. To był jego jedyny punkt odniesienia. Lecz od jakiegoś czasu powziął pewne podejrzenie, które coraz bardziej nie dawało mu spokoju. Światło krąży, a razem z nim i on.
Nie mógł posłużyć się czarami. W dzikiej furii zużył cały zapas mocy, rzucając na oślep zaklęcie za zaklęciem, w desperackiej próbie powrotu do świata, który znał.
Dwa razy się nie zmartwychwstaje, pomyślał.
Człowiek, który był cieniem, upadł na kolana i pierwszy raz od wielu lat zapłakał.

***

- Co to? - Chłopak niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w olbrzymi, czarny kryształ wiszący u pasa starszego maga. Cięty w rozetę brylant wydawał się pulsować, niczym wprawiany w ruch kowalski miech. Lub serce. Wyrwane przed momentem z piersi i bijące ostatkiem sił.
Młodzieniec wzdrygnął się na tę myśl.
- Podoba ci się? - Twarz Czarnego zaczęła zmieniać się. Usta, podobne grubym, bladym larwom, rozchyliły się, a w szczelinie powstałej między nimi pojawiły się ociekające śluzem pniaki zniszczonych zębów. Dopiero po chwili Kurio zorientował się, że była to próba uśmiechu. Nieudolna. - To... Przypominacz. Tak, to dobre określenie. Przypomina on, że w grze zwanej życiem nie należy planować zbyt wielu ruchów do przodu. Bo sytuacja na szachownicy zmienia się dynamicznie. Jak będziesz grzeczny, nauczę cię robić podobne.
Niepohamowany śmiech przerwał jego wypowiedź.
- T-ty słyszy-ysz co mó-ówisz? - Kurio z radości nie mógł złapać oddechu. Po chwili uspokoił się. - Spójrz na siebie. Jesteś tylko cieniem tego, kim byłeś. A nawet wtedy zwykła, choć nieco uzdolniona dziewka pokonała cię i ośmieszyła. Stoisz tutaj dumny i taki mroczny, lecz bacz na to, z kim mówisz. Jam jest synem Drogby! - ostatnie słowa chłopak wykrzyczał.
Na twarzy Czarnego zagościł uśmiech, jeszcze paskudniejszy od poprzedniego. Decyzja została podjęta.


***


Gdzieś w samotnej chacie starzec, którego oczy kiedyś widziały zbyt wiele, a potem odmówiły patrzenia na cokolwiek, złapał się za serce i upadł na krzesło.
- Jesteśmy zgubieni - wyszeptał.


***


- Na dziewiczą piczkę bogini, czyście powariowali? - Britta wyglądała jak wcielenie furii. Z oczu sypały jej się skry, a Edgar pomyślał mimowolnie, że tylko w takich chwilach ta pucułowata kobieta jest piękna. I śmiertelnie groźna, jak królewska kobra. - Czy wasze słabowite mózgi już kompletnie przeżarte zostały francą i syfem? Jak mogliście mi o tym nie powiedzieć?
Starzec, który przekazał informacje, wyglądał jak skamieniały, więc to Edgar musiał przejąć na siebie ciężar rozmowy.
- Tu chodziło o bezpieczeństwo chłopca. Do diaska, przecież Skugga to twój brat.
- Ty śmiesz mi to mówić? - zaśmiała się - Po tym, co zrobił nasz syn jesteś ostatnią osobą, która ma prawo zarzucać mi coś. Mój brat. Dobre sobie. On wie, co robiłam przy zamknięciu. Będę pierwszą, po którą przyjdzie. Już mogę zacząć się żegnać z życiem.
Ramiona opadły jej w geście rozpaczy i znów była małą, brzydką Brittką, której olbrzymiej mocy nikt się nie spodziewał. Edgarowi prawie zrobiło się jej żal.
- Jeszcze nic straconego. Czarny nie ma pojęcia o Kuriu. Musimy tylko dotrzeć do dzieciaka, nim będzie za późno.
- Genialnyś - powiedziała z przekąsem - od początku naszej rozmowy próbuje go zlokalizować. Zbierz grupę uderzeniową, wylatujemy natychmiast.
Mag nie musiał, a nawet nie powinien słuchać jej rozkazów. Lecz postanowił zapomnieć o tym na moment.


***


Czarownicy, lecący w formacji klucza i ściskający kurczowo między udami miotły, przypominali żurawie. Z ziemi nikt nie rozpoznałby grupy uderzeniowej, składającej się z kilkunastu magów, arcymagów i uczniów, którym przewodzili Britta i Edgar.
Kobieta, dojrzawszy cel podróży, skierowała przednią część kija niemal pionowo w stronę podłoża i spikowała niczym sokół na ofiarę. Nikt nie powtórzył tej brawurowej ewolucji, więc magini miała chwilkę, nim Edgar spokojnym ślizgiem wylądował koło niej.
Cała polana pokryta była krwią i malutkimi kawałkami mięsa. Po bliższym przyjrzeniu, można było rozróżnić poszczególne organy i części ciała.
- To koniec - westchnęła cicho Britta.
Mag podniósł coś, co przypominało mu palec.
- Jesteś pewna, że to ten dzieciak? - zapytał.


Britta spuściła wzrok i pogrążyła się w myślach. W ciąż nie dawała jej spokoju treść listu pozostawionego przez Ridga. Zanim zmięła kartkę, zmieniła wypisane słowa i pogrążony we ściekłości Edgar, skutecznie nabrał się na prostą sztuczkę. Teraz musiała zacząć działać według instrukcji. Ridge doskonale przewidział wstępne działania magów, dlatego też była przekonana, że nie omylił się w pozostałych kwestiach.
Edgar zniecierpliwiony milczeniem Britty powtórzył zadane pytanie.
- Britta! Czy to ten dzieciak?
- Tak - odpowiedziała ściszonym głosem. - Edgar?
- Co takiego? - niemal krzyknął zirytowany. Zamiast gadać, powinni zacząć działać. I to szybko.
- Przepraszam.
Britta uniosła ręce i wypowiedziała krótkie zaklęcie podarowane przez Ridga w liście. Oczy Edgara zaszły mgłą, a jego ciało owinął przezroczysty, niebieski kokon. Magini poczuła moc odbieraną arcymagowi i wtedy usłyszała krzyki. Rozległ się pierwszy huk wycelowanego w jej stronę zaklęcia.
Nie musiała się bronić. Paraliżująca wiązka została przechwycona przez kokon i zaklęcie trafiło w Edgara. Drugi z nierozważnych magów posłał w jej stronę kulę ognia, a kolejny poszedł za jego przykładem. Oba pociski skręciły w stronę nieprzytomnego Edgara.
Głupcy! Pomyślała Britta i jednym gestem zdmuchnęła obie kule, zanim dotarły do celu. Jej moc stawała się coraz większa. Nawet dziesięć takich zaklęć mogła w jednej chwili zneutralizować.
- Głupcy! - wykrzyknęła. - Nie rozumiecie, iż nic nie możecie zrobić?
Magowie nie wykonali żadnego ruchu, lecz dłonie mieli przygotowane do ataku.
- Możecie mnie dopaść jedynie po zabiciu Edgara. Nie mogę do tego dopuścić.
Britta wypowiedziała drugie zaklęcie i zniknęła wraz z Edgarem, z oczu czarowników.
Na polu przez długą chwilę panowała cisza.
***
Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę. Do pomieszczenia wszedł starzec. Jego wisząca niczym worek szata skrywała samą skórę i kości. Dyszał gwałtownie i sprawiał wrażenie doszczętnie wyczerpanego. W końcu starzec zachwiał się i upadł na drewnianą podłogę.
Tasris klęknął przed nieznajomym i spojrzał w jego mętne oczy.
- Bufa! - krzyknął nie ukrywając zdziwienia. - Co ty tu robisz do cholery?
- Kurio - wydyszał starzec. - Kurio jest w rękach Czarnego.
Tasris pomógł starcowi stanąć na nogi, po czym usadził go w fotelu.
- Skąd to wiesz? Miałeś wizję? Poza tym Kurio powinien być z tobą!
- Tak. Lecz musiał odejść.
- Jesteś pewien swojej wizji? Wiesz, że nie zawsze się sprawdzają - przypomniał Tasris.
- Tym razem jestem pewien - powiedział Bufa. - Ale to nie jedyne zmartwienie. Britta została zmuszona do pojmania Edgara. Kilka chwil temu teleportowała się w miejsce przebywania Czarnego.
Tasris przechadzał się to w jeden kraniec gabinetu, to w drugi. W końcu ustał za plecami starca.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia? Jakieś inne wizje? To bardzo ważne Bufa. Jeżeli masz rację, to znaleźliśmy się w śmiertelnym położeniu.
- Nic więcej nie mam ci do powiedzenia. Powinniśmy jak najszybciej ostrzec resztę magów.
- Oczywiście - odparł Tasris. - Ridge spisał się lepiej niż myślałem.
Bufa znieruchomiał i jego serce ponownie na chwilę stanęło.
- Co...
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż ostrze przecięło miękką tkankę i chlusnęła ciemna tętnicza krew.
Tasris uśmiechnął się szyderczo, gardząc naiwnym starcem.
***
Kurio siedział oparty o ścianę. Nie mógł wstać, gdyż Czarny unieruchomił go za pomocą czarów. Owinął szmatą kikut uciętego palca. Rana nie krwawiła już obwicie, ale dotkliwy ból był niemal nie do wytrzymania.
Lecz nie ból martwił go najbardziej. W drugim końcu pomieszczenia, Skugga wypowiadał zaklęcia nad krwią w czarnej misie. Chłopak czuł kwaśną woń, powodującą zawroty głowy. Chciało mu się zwymiotować, ale z całych sił powstrzymywał mdłości.
Nagle powietrze zawirowało i rozbłysło niebieskie światło. Pojawiła się pulchna kobieta i mężczyzna we wnętrzu przezroczystego bąbla. Wcześniej, Czarny zapowiedział ich przybycie.
Kobieta spojrzała na niego i chłopak wiedział, że go rozpoznała.
- Kurio! Myślałam, że nie żyjesz.
Skugga uśmiechnął się pod nosem.
- Och, przecież nie zabiłbym go zanim nie zobaczy jak jego świat pogrąża się w chaosie.
- Co planujesz Skugga? Nadal myślisz, że ci się uda? Jest nas zbyt wielu. Lada moment nas odnajdą, a wtedy cię zabiją. Nie odzyskałeś w pełni mocy. Zbyt szybko zacząłeś działać.
Czarny zbył jej słowa machnięciem ręki, po czym zanurzył czubek wskazującego palce w krwi Kuria.
- Zabawne są twoje słowa siostrzyczko - powiedział z pogardą. - Wszystko idzie po mojej myśli.
- Gdzie jest Ridge?
Skugga oblizał krew z palca. Jego ciało przeszedł dreszcz. Siedzący pod ścianą Kurio nie wytrzymał i zwymiotował na podłogę.
- Ridge jest teraz w nieco mniej przyjemnym miejscu - odparł Czarny. - Już nigdy więcej go nie zobaczymy. Ma jeszcze jedno zadanie do wykonania. Zapewniam cię, iż niedługo zrobi się naprawdę ciekawie.
***

Ridge otrzymał sygnał. Krew Kuria została przelana. Teraz musiał przekroczyć granicę między światem żywych a światem umarłych. Pragnął uciec, ale ostatecznie od początku wiedział, iż to nie będzie możliwe.
Ruszył w głąb wirującej przestrzeni. Niebawem ujrzał setki cieni podobnych do niego. Skierował myśl w kierunku jednego z nich. Poczuł kontakt i dążył do celu niczym ślepiec trzymający się sznurka. Minęła godzina, dwie, a może cała wieczność. Czas w zaświatach rządził się całkowicie różnymi prawami. W końcu jednak poczuł duszę pałającą do niego nienawiścią.
Ridge zatrzymał się i użył mocy przekazanej mu przez Czarnego. Cień jakby się rozmył, a Ridge wraz z nim.
Cień przekroczył granicę i wstąpił na świat żywych.
Ridge przestał istnieć w obu światach.
***
Skorupa pękła i z wnętrza wydobyła się pomarszczona ręka. Potem następna. Obie rozłupały całe jajo. Nagi pokryty śluzem mężczyzna przeszedł dziesięć kroków, po czym upadł i zaklął. Nie pamiętał jak się tu znalazł, ale ostatnie wspomnienie jakie mógł przywołać, to moment jego śmierci.
Ja umarłem...
Zaczął widzieć twarze, które znał z pierwszego życia. Pamiętał jak ci ludzie umierali.
Odrodziłem się...
Walczył z Czarnym. Doskonale to wiedział.
Muszę ich zniszczyć...
Teraz musiał mu pomóc.
Zabiję, zabiję, zabiję...
Ridge! Ridge go uwolnił.
Czarny nim zawładną.
Dorba ruszył w kierunku, z którego przywoływał go Skugga.


Życie nie jest łatwe. Nie kiedy myślałeś, że już nigdy go nie doświadczysz. Dorba na nowo uczył się stawiać kroki. Lewa, lewa, prawa. Noga ciągnięta za nogą. Jak działają te pieprzone stawy? W górę, jeszcze troszeczkę. Znowu upadek. I promieniujący ból, gdy delikatne ciało gwałtownie spotyka się z zaostrzonym kamieniem. To ból jest najgorszą niespodzianką.
Stale musiał przypominać sobie, żeby oddychać. Lecz szedł w stronę zewu silniejszego niż wszystko, czego do tej pory doświadczył. Pan wzywa, sługa musi wysłuchać. A gdy spełni swoje zadanie, znów uwolni się od wszystkiego. Byle przezwyciężyć cierpienie.

***

Britta patrzyła rozszerzonymi oczami na poranione, chodzące zwłoki, w których z trudem rozpoznała jednego z najpotężniejszych magów znanego świata.
- Jak... jak udało ci się pokonać prawdziwą śmierć? - wysyczała w stronę Czarnego, patrzącego z dumą na swoje dzieło. - Czemuś go przyzwał?
Jej sytuacja wydawała się być z minuty na minute coraz gorsza. Edgar nie dawał znaku życia. Czar, który przygotował Ridge, okazał się być silniejszym niż kobieta się spodziewała. Kurio, wpatrzony w kikut palca, wpadł w podobne katatonii otępienie. Kobieta coraz mniej wierzyła w rychłą akcję ratunkową. Mają nas za współspiskowców, pomyślała. A jej brat okazał się potężny. Potężniejszy nawet od śmierci. Jakby na potwierdzenie tego faktu Dorba właśnie dotarł do pomieszczenia,w którym przebywali.
Czarny zignorował maginie, całą swoją uwagę poświęcając przybyszowi.
- A więc jesteś już. Moją siostrę i to ścierwo już znasz. Ale pozwól, że przedstawię ci twojego syna. Chyba nie dane było wam się poznać. - Jego śmiech brzmiał niczym gra smyczkiem na zardzewiałej pile. Britcie ciarki przeszłyby po plecach, gdyby nie fakt, że odkąd znalazła się w niewoli dreszcze lęku nie opuszczały jej nawet na sekundę.
Trupie oczy Dorby nie zmieniły wyrazu. Wyglądało jakby nie rozumiał tego, co się wokół mówi.
- Brakuje nam tylko jednego człowieka, by koteria największych na świecie magów spotkała się w komplecie. Rozgośćcie się i uzbrójcie w cierpliwość. - Uprzejmość Skuggi nie pasowała do niego. Magini pomyślała, że to jest najbardziej przerażające w całej sytuacji.

***

Tasris patrzył na zgromadzenie Rady Arcymagów z obrzydzeniem. Głupcy, ich świat płonie, a oni miast działać organizują szopkę. Chcą przedstawienia, to je dostaną.
Rozpoczął Ardves.
- Od wielu lat mówiłem, że ta ladacznica przywiedzie nas do zguby. Krew nie woda, ród Tankarenów to zdradzieckie psy. - Splunął na posadzkę, która i bez tego nie była dobrym przykładem jakości usług świadczonych przez zamkową służbę. - Suka i jej brat połączyli siły.
Jakiś pomniejszy klakier którejś z Potęg Północy wyrwał się przed szereg.
- Wnioskuję o wykluczenie Britty z grona Rady, ogłoszenie jej renegatką i wreszcie natychmiastowy wyrok śmierci - wykrzyczał.
Tasris śmiał się, gdy magowie jeden przez drugiego zaczęli przekrzykiwać się i popierać wniosek.
Tylko na to było ich stać?
Inwokację przygotował sporo wcześniej i trzymał w ukryciu, czekając na odpowiedni moment. Starczyło tylko wyszeptać zaklęcie i pozwolić delikatnie płynąć mu po palcach, a potem teleportować się, by nie patrzeć na piekło, które z pewnością rozpęta się niebawem.
Zaklęcie powoli rosło w siłę.

Zaklęcie stawało się coraz wyraźniejsze i przepełnione mocą. Tasris wiedział, że już teraz nie może się cofnąć, Ardves niczym pajęczyna rozrastał się w jego ciele, duszy i umyśle, krwawymi nićmi splatał ze sobą całą moc, jaką mag kiedykolwiek posiadał. Nie było odwrotu ze ścieżki śmierci. Raz podjęta decyzja wiązała się z dopełnieniem rytuału do końca, bądź też śmiercią, rzucającego zaklęcie. Mag szeptał słowa w starożytnym, prawie już zapomnianym języku.
Z początku ledwie poruszał ustami w obawie, że któryś z bystrzejszych czarodziei zorientuje się w sytuacji, potem jednak dał się ponieść zaklęciu. Bariera, którą otoczył się na samym początku snucia zaklęcia zapewniła mu bezpieczeństwo i spokój, a tego drugiego potrzebował, jeśli chciał poprawnie wyrecytować wersy Ardvesu.
Stał z zamkniętymi oczyma, nie widział, więc jak najpierw kilku magów, a potem już prawie cała zgromadzona w auli Rada, rzuca w niego rozmaite zaklęcia. Jednego nie można było im odmówić - fantazji. Z czarodziejskich dłoni ulatywały ogniste kule, wirujące i skrzące się wszystkimi barwami tęczy, snuły się widmowe węże, kłębiły opary, pęczniały łby wielkich istot podobnych do kałamarnic. Gdzie indziej efekt nie był taki widowiskowy, bo magowie rzucali tylko zaklęcia psychiczne, wkradające się do umysłów mieszacze, zapomni ki, żywiące się ludzkimi uczuciami hummoniby przywierały do bariery otaczającej Tasrisa i spalały się w mgnieniu oka.
Panował chaos. Nie przypominali już dumnych i rozważnych czarodziei, jakimi byli do niedawna. Długie, purpurowe i szare szaty powiewały w ogromnej auli, poruszane magicznym wiatrem. Krzyki, intonacje, inkantacje i formuły mieszały się z przekleństwami. Zawodziły wszelkie próby powstrzymania Tasrisa. Coraz więcej było i takich, którzy wykorzystawszy cały arsenał zaklęć zaczęli wpadać w panikę. Niewielu zwróciło uwagę na fakt, że każdy rzucony czar rozpływał się, lecz nie znikał. Niczym ledwo widoczny dym unosił się pod samą kopułę auli. Wsiąkał w mury starożytnego budynku i wypełniał go mocą.
Nikomu z zebranych, nawet samemu Tasrisowi, nie przypomniała się historia tego miejsca. Marmurowa aula powstała jeszcze w czasach, gdy magowie nie znaczyli wiele i dopiero odkrywali swoje moce. Jej przeznaczenie zostało zapomniane, podobnie jak pierwotna nazwa - Kedreh Tertam. Ostrze ziemi. Miecz, dla którego pojęcie dobra i zła nie istniało, zapadło w sen przed wiekami. To magowie do tego doprowadzili, korzystali z zasobów energii i choć sami nie byli tego świadomi, odbierali moc z jednego i tego samego źródła.
Magia rozpierzchła się po świecie, rozdrobniła na każdą istotę, która choć w najmniejszym stopniu potrafiła ją przyzwać. Nikt nie podejrzewał, że cała moc stanowi całość. Ostrze ziemi.
Teraz ta potęga wracała do swojego źródła. Wnikała w marmurowe ściany, wypełniała drobne pęknięcia, drobnymi kanalikami spływała do wnętrza ziemi. Gromadziła się w jednym punkcie i zbierała informację. Cała wiedza o świecie, każde wydarzenie, wspomnienie skupiło się w przedwiecznej materii. Kedrah Tertam potrzebował tylko jednego.

*

Broo znalazł się w radzie tylko dzięki pozycji swojego ojca. Teraz, patrząc na to, co działo się w zamkniętej auli, żałował, że nie jest synem kogoś innego. Magia nigdy nie przychodziła mu z łatwością, lecz stołek w radzie to posada, na której więcej zyskiwał niż tracił.
Nie starał się już zachować pozorów. Gdy rozpoczął się ten cały jarmarczny pokaz rozmaitych zaklęć, Broo schował się pod jedną z ław. Wolał uniknąć trafienia jakimś zbłąkanym zaklęciem. A było ich sporo, bo zdawało się, że Tasris jest celem nieosiągalnym.
Głos pojawił się nagle. Z głębi ziemi. Z pod brudnej i zniszczonej kamiennej posadzki dochodził wprost do umysłu Broo.

*
Zabicie tylu magów nie było prostą sprawą, lecz Tasris korzystał z zaklęcia, które zdawało się być czymś potężniejszym od wszystkiego, z czym się spotkał. Odnalezienie starożytnej inwokacji zabrało mu wiele czasu, poznanie prawie martwego języka także.
Już wiedział, że najwyższy czas się teleportować. Uciec z miejsca gdzie za chwilę rozpęta się piekło. Znaleźć się obok tego, którego stronę wybrał. Nie widział innej możliwości, Czarny stawał się coraz silniejszy a tylko do takich należy przystawać. Zwycięzcy są najlepszym towarzystwem.
Nie mógł się jednak powstrzymać. Chciał zobaczyć miny choćby kilku członków rady, co prawda czuł ich strach i przerażenie, ale to nie to samo co widzieć.
Otworzył oczy. Zdziwił się. Tuż przed sobą zobaczył kogoś, kogo najmniej się spodziewał. Niewysoki chłopak stał tuż obok. Mag widział tylko poruszające się usta młodzieńca. Zaniepokoiło go nieobecne spojrzenie chłopaka. Gdy poczuł ukłucie pod żebrami zrozumiał swój błąd.

*

Szept był wyraźny. Nie była to prośba czy błaganie a rozkaz. Istota z głębi ziemi wymagała jednego. Bezwzględnego posłuszeństwa, w zamian obiecywała nagrodę. Nawet bez tej obietnicy Broo zrobiłby, co mu kazano.
Wolno zbliżał się do Tasrisa stojącego w centrum auli. Inni magowie okrążyli arcymaga i rzucali zaklęcia. Przestali, gdy zrozumieli, na jaki pomysł wpadł Broo. Niektórzy dopiero teraz uświadomili sobie, że to może być ich ostatnia nadzieja.
Broo miał Tasrisa na wyciągnięcie ręki. Tyle potrzebował. Długi sztylet zalśnił w drżącej dłoni chłopca. Nie zawahał się jednak nawet, gdy arcymag otworzył oczy. Bez trudu przebijając się przez magiczną barierę wbił ostrze w podbrzusze zaskoczonego Tasrisa.
Wszystko ucichło. Nawet jęczący, pozbawieni do tej pory nadziei młodzi członkowie rady wpatrywali się w Broo. Stojący w pobliżu starzec Thorn Gonda, jako pierwszy krzyknął radośnie, gdy ciało Tasrisa opadło na kamienną posadzkę.
- Oto bohater! Wiwat!
Zawtórowali mu inni.
Ryk. Niczym odgłos miliona gardeł ukrócił radość. Cała aula zatrzęsła się i wypełnił ją smród gnijących ciał. Ich własnych ciał, lecz to do nich dotarło na ułamek sekundy przed śmiercią. Wszyscy rozpadli się niczym usypane z piasku babki, które po utracie wilgoci tracą swój kształt.
To nie był czas bohaterów.
Przedwieczna istota została uwolniona. Będąc jednocześnie ładem i chaosem miała już swój cel. Chciała odebrać całą moc, która była niegdyś jej częścią. Bez podziału na dobrych i złych, na godnych i parszywców. Świat jak i wszystko inne miało dwa końce, a tak się składało, że oba należały do istoty.
Kedrah Tertam, początek wszystkiego, niczym ogromna burzowa chmura wypłynął na powierzchnię.

*
W jednej chwili poczuli to samo. Przerażenie malujące się na twarzach tak potężnych ludzi mogło, a nawet musiało coś znaczyć. Nawet Czarny, którego człowieczeństwo już dawno stało się wspomnieniem musiał sprawdzić swoje portki.

 

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Kiedy dwójka magów opuściła towarzystwo Britty, ta usiadła i zalała się łzami. Poczuła wielkie ukłucie w sercu i nie zdawała sobie sprawy jak bardzo te spotkanie wpłynęło na jej psychikę. Bała się też decyzji, którą niebawem będzie musiała podjąć.

***

- Tasris nie żyje. Jest pierwszą ofiarą rzezi, która się zbliża. – Czarny stwierdził z pewną oziębłością w głosie – nie umarł na marne. Wiemy, że rada jest słaba. Nie jest silniejsza od nas. Są zaskoczeni i przestraszeni co negatywnie wpływa na strukturę rzucanych przez nich zaklęć. Potrzebujemy więcej ludzi… - stwierdził pewnie i zmierzył wzrokiem Dorbę.

- Jesteś pewny? – rzucił pytające spojrzenie w kierunku Czarnego – Miałem na myśli… czy jesteś pewny, że muszą to być ludzie?

- Mów dalej…

- Potrzebujemy armii zdechlaków, na których nie stracimy. Wiesz co mam na myśli, nie możemy narażać potęgi naszych magów, oni mogą przydać się później.

- Od kiedy parasz się nekromancją? – parsknął rechotliwym śmiechem

- Nie znasz mnie? Jestem… kreatywny – rzucił w stronę Czarnego demoniczny uśmiech i ruszył przed siebie w kierunku lasu.

***

Las był ciemny, a powietrze między drzewami wilgotne. Grunt pod zdawał się bardzo niepewny. Był to znak, że Dorba i Czarny zbliżali się do bagien. Między drzewami świstał ponury wiatr. Widoczność była ograniczona, a żaden z magów nie chciał dawać nikomu znać o swojej obecności, im dłużej byli niewidoczni, tym bardziej bezpieczni mogli się czuć.

- To tu… czuje to. – rozejrzał się po jeszcze bardzie gęstniejącym lesie.

- Co? O czym mówisz?

- Tu znajduje się mogiła. Czuje odór zwłok.

Dorba odkaszlnął chrapliwie i splunął krwią na pień jednego ze starych drzew. Upadł na kolana, biorąc na palec krew umazał sobie dziwny symbol na czole. Zaczął wymawiać formułę, która odbijała się między drzewami.

Czarny stał z boku przyglądając się w zadumie. Nie znał formuły, nigdy nie maczał palców w nekromancji aczkolwiek mógł pomóc swoją obecnością w wypełnieniu rytuału większą mocą. Upadł więc naprzeciw. Skrzyżował ręce na piersiach i zaczął szeptać zupełnie odrębną formułę. Dorba czuł jak napływa do niego siła z zewnątrz. Czuł potęgę, która bez wątpienia była w stanie przywołać każde ciało leżące pod nimi.

Drzewa znajdujące się najbliżej nich zaczęły się rytmicznie kołysać za pośrednictwem magicznej, niewidocznej aury. Spłoszone zwierzęta zaczęły uciekać od epicentrum nieznanej im siły. Ptaki opuszczały gałęzie drzew ze skrzekotem odlatując. Dorba przypomniał sobie swoją dawną siłę i przyjemność, którą czerpał ze swoich chorych zainteresowań.

Grunt pod drzewami zaczął pękać. Korzenie drzew wychodziły na zewnątrz. Pnie zaczynały pękać, a uginające się gałęzie wydawały z siebie ponure jęczenie. Pierwsza kończyna wysunęła się ślamazarnie. Była pokryta obszarpanym materiałem, który nie rozłożył się przez ten czas. Trupy nie były za życia żołnierzami, było to zwyczajne chłopstwo, bez umiejętności wojaczki – ale tego było im potrzeba. Nie chodziło o jakość armii a o jej liczebność.

Z czasem pod drzewami zaczynały pokazywać się nowe trupie i kościste twarze. Dorba wstał i rozejrzał się po wezwanych. Westchnął głęboko napawając się smrodem armii.

- Jesteś chorym człowiekiem – zaśmiał się Czarny.

- Może właśnie dlatego się dogadujemy. – odpowiedział z pewną powagą – czuję namiastkę wróconego życia każdego z nich. Czuję, że brakuje im uczuć. Czuję silną więź umysłową, wykonają każde moje polecenie. To początek końca… początek końca. – dwa ostatnie słowa odbiły się tajemniczym i mrocznym echem po lesie wraz z mlaskaniem i charczeniem stojących na nogach trupów.

Tekst bardzo interesujący. Kilka opisów typu "zagadka" a jednak w pełni przejrzystych i zrozumiałych. Zapraszam również do mnie; do przeczytania i skomentowania opowiadania: "Oszalała Opowieść Zmarnowanego Mężczyzny".

Kedrah Tertam rosło w siłę. Amorficzny kształt uniósł się wysoko nad ruinami gildii i zawisł na tle bursztynowych chmur. Dzień zbliżał się ku końcowi, a wraz z nim świat jaki był znany. Każdy człowiek i każde zwierze wyczuwało niebezpieczeństwo. Gdzieś na wschodzie, w oddalonej wiosce, w kołysce zapłakało dziecko. Żadna pociecha i ciepło kochającej matki nie zapewniło dziecku bezpieczeństwa. Serce matki biło szybko ogarnięte nieokreślonym lękiem.

Gdzieś w lesie, jeleń zawył przeciągle wzywając resztę stada. Wiatr zakołysał trawą, a dźwięk kopyt rozniósł się wokoło. Przerażone zwierzęta uciekły w głąb lasu, gdzie zawsze mogły czuć się bezpieczne. Lecz nie tym razem. Szeroko otwarte oczy i pilnie nadstawione uszy wypatrywały nie drapieżnika, tylko pradawnej mocy, której były świadome, mimo iż były pozbawione magii.

Wysoko pod sklepieniem chmur szybował jastrząb wypatrując zbłąkanego królika. Po wielu minutach wyczekiwania dostrzegł pożądany ruch w polu, przyjął pozycję do zanurkowania, po czym runął w duł za ofiarą. Wtedy poczuł ukłucie w sercu i stracił stabilność lotu. Opór powietrza wykręcił skrzydło ptaka, który teraz mógł się tylko przyglądać ucieczce królika i zbliżającej się w zawrotnym tempie ziemię. Wzrok ptaka zaszedł mgłą, gdyż dzięki małej iskrze magii zawdzięczał niespotykaną ostrość widzenia. Ptak spadł w wysoką trawę, łamiąc skrzydło. Nie umarł od razu. Czekała go długa i bolesna śmierć.

Pewien czternastoletni chłopiec, który nie był jeszcze świadomy swych olbrzymich mocy, osunął się na kolana pod wpływem zawrotów głowy, pośrodku utwardzonej kamieniami drogi. Poczuł kiełkujące ziarno smutku, drążące pustkę po czymś ,czego nie zdążył poznać, a czego już nigdy nie odzyska.

W ruinach zamku, przed którym ostrzegali swoje wnuki zatroskani dziadkowie, pulchna kobieta złapała się za serce, które zatrzymało się na niebezpiecznie długą chwilę, po czym zaczęło bić szaleńczym rytmem. W miejscu, gdzie od niezliczonych lat wyczuwała swą energię, teraz nie mogła odnaleźć nic prócz bezkresnej pustki. Każda próba dosięgnięcia mocy kończyła się porażką. Zdolność rzucania czarów przeminęła jak nieustająca młodość, o ile magia w jej wnętrzu nie powróci.

Mężczyzna tkwiący przez długie godziny we wnętrzu pułapki, upadł na plecy przebudzając się brutalnie ze snu pozbawionego obrazów. Usiadł na zimnej podłodze i pomasował zraniony tył głowy. Usłyszał płacz kobiety, która znał niemal od dziecka. „Przepraszam." Usłyszał w myślach ostatnie jej słowa, gdy niespodziewanie uderzył w niego strumień niebieskiego światła. Ona go pojmała. Ona zdradziła całą radę i powinna zapłacić za swoje czyny. I wtedy poczuł smutek, który mógł się zrodzić jedynie w obliczu niewyobrażalnie dużej straty. To jego moc rozpłynęła się niczym poranna mgła przed promieniami słońca. Choć był mężczyzną, jego oczy zaperliły się od łez.

Siedzący pod ścianą dorastający chłopiec, nie mógł pozbyć się zdziwienia kiedy ujrzał rozpływającą się w powietrzu niebieską bańkę, która ostatecznie znikła całkowicie w mrokach komnaty. Kobieta i mężczyzna wyglądali na całkowicie zdruzgotani, jakby dowiedzieli się o śmierci swoich najbliższych. Chłopak pokrywał w nich nadzieję na ocalenie. Jeżeli oni nie mogli stawić czoła niebezpieczeństwu, już nikt ich nie uratuje. Kiedy rozmyślał o niespodziewanej reakcji magów, poczuł to co oni. Choć na niższym, pierwotnym poziomie, nie tak dotkliwym i bolesnym, lecz poczuł niewyjaśniony lęk. Pragnął się schować w najciemniejszy kąt, by uniknąć niebezpieczeństwa. Jego ciało przeszedł dreszcz.

Kedrah Tertam zebrało już niemal całą magię, która znajdowała się na świecie. Pradawna siła nie przejmowała się cierpieniem i strachem oraz załamaniem równowagi świata, pasożytującego na jej energii. Tylko dwie istoty posiadały duże zapasy magii, niedostępnej dla Kedrah Tertam. Dwie istoty znające śmierć, które ją przezwyciężyły. Jedynie ponowna śmierć udostępni ich moc.

Kadrah Tertam ruszyło na północ. Nie mógł zabijać istot powracających do świata żywych, ale istniał ktoś, kto mógł posiąść całą moc i zabijać dla niego.

 

***

 

Czarny uśmiechnął się od ucha do ucha. Teraz stał się pewny, że cała rada poszła do piachu. Teraz nikt nie mógł ich powstrzymać. Jego błyskotliwy plan zapoczątkowany wiele lat temu okazał się doskonały w najmniejszych szczegółach. Co za głupcy! Wielcy Edgar i jego przeklęta siostra. Cała rada! Nie mieli pojęcia, że jego śmierć była celowym posunięciem. Tasris zrobił kawał dobrej roboty. Skugga również. Szkoda, że już ich nie zobaczy. Naprawdę wiele im zawdzięczał. Cóż... Nie każdy może być największym. Najbardziej przydatne były zdolności Dorby, który wskrzesi dla niego małą armię umarłych. Dzięki nim będzie mógł zapanować nad przestraszonym ludem, nie brudząc przy tym rąk. Tylko w przypadku silnego buntu użyje swej mocy. Bo kto może go powstrzymać? Kedrah Tertam odbierze najmniejszą cząstkę mocy znajdującą się na świecie. Tylko Dorba i on. Najpotężniejszy mag Czarny, który niebawem ogłosi siebie królem świata.

Czarny przez wiele lat zbierał informacje na temat pradawnej mocy. Nie raz kosztowało go to długim cierpieniem i narastającym zwątpieniem, czy to może mu się udać. Jednak z upływem lat nabierał doświadczenia i potężnej wiedzy, gdy w końcu stał się pewien, że wiedział już wszystko i postanowił umrzeć. Tego wielkiego dnia mógł napawać się swoim sukcesem.

- Jak tam nasze chodzące zwłoki?- zapytał oddalonego o kilka kroków Dorbę.

- Nigdy nie byłem w tym najlepszy, ale mogę zagwarantować, że w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, wszystkie trupy wyłaniają się spod ziemi i zmierzają w naszą stronę - powiedział Dorba z nieukrywaną dumą. - Kiedy się przemieścimy będę mógł ożywić więcej umarlaków.

- Dobrze. Bardzo dobrze.

Czarny ponownie się uśmiechnął. Umarlaki nie posiadały żadnej mocy. Poruszały się bezmyślnie za pomocą magii i słuchały rozkazów pana. Dorba będzie doskonałym dowódcą jego armii.

Ciekawe co tam u siostry. Myślał Czarny. Biedna nie ma na pewno pojęcia dlaczego kazał jej pojmać Edgara i przybyć do jego tymczasowej siedziby. Ten manewr miał służyć rozproszeniu uwagi rady i przykuć ich do innego problemu, odwracając ich oczy od prawdziwego zagrożenia. Dzięki wysłaniu listu manipulował nią jak szmacianą lalką ciągając za sznurki. Groźba ataku nieuchwytnego Skuggi na niczemu winnych mieszkańców poskutkowała . Dobre lecz naiwne serce Britty nie mogło pozwolić na śmierć bezbronnych ludzi. Następnie jego siostra posłużyła się wskazówkami o zmianie treści listu i użyła potężnego czaru, obezwładniającego kolejnego wielkiego maga. Idioci nie mieli najmniejszego pojęcia co się kroi.

Czarny triumfował.

 

***

 

Kurio krzyknął na pogrążonych w rozpaczy magów.

- Co jest z wami!? Przestańcie natychmiast! Ja też się przestraszyłem. Nadal się boję, ale nie załamuję się tak jak wy!

Britta zdławiła z trudnością szloch.

- Nic nie rozumiesz - wydusiła z siebie. - To koniec. Nasz koniec.

Kurio nie potrafił zrozumieć.

- Jaki koniec? O czym ty mówisz. W końcu Edgar jest wolny, więc możecie postawić się czarnemu.

Edgar nie spojrzał na chłopca. Swe błyszczące nienawiścią oczy skierował w stronę Britty.

- Jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś zdradzić wszystkich magów!? - zagrzmiał.

Britta skuliła się. Zmala pod wpływem zarzutów.

- Nie zdradziłam rady Edgarze. Nigdy tego nie zrobiłam To była największa konieczność. Czarny panował nad wszystkim od samego początku.

- Panował od samego początku? Co masz na myśli? - Edgar pokręcił głową. - Nieważne - powiedział. - Co się dzieje z nami? Gdzie się podziała nasza moc?

Kuria przeszedł kolejny dreszcz. Więc o to chodzi. Pomyślał. To brak magii doprowadził ich do takiego stanu. Ale jakim cudem?

- Nie wiem Edgarze. Ale wiedz, że odczuwam tę stratę tak samo jak ty i nie mam najmniejszego pojęcia co mogło się stać. Jestem pewna tylko jednego. Za tym stoi Czarny, a jeśli my zostaliśmy pozbawieni magii, to...

Nagle ziemia zatrzęsła się.

 

***

 

Kedrah Tertam dotarło do celu. Szczególna istota znajdowała się kilkanaście metrów pod nim. Ona będzie mogła zabić istoty znające drogę powrotną ze świata umarłych.

Czarna chmura rozświetlana iskrami energii przebiła się przez mury zamku.

 

***

 

Kamienny odłamek spadł po prawej stronie Kuria lecz drugi uderzył go w głowę. Chłopak zatoczył się i upadł bezwładnie.

„Niedługo wszystko się wyjaśni i to do ciebie będzie należeć decyzja."

Kurio dokładnie pamiętał słowa starca, który opiekował się nim od dzieciństwa. Staruszek od zawsze miał nakręcone w głowie i prawdopodobnie bredził od rzeczy. Przecież nie mógł nic zdziałać. Nie dostał daru magii. Był nikim w porównaniu do potężnych magów, do których należał jego ojciec.

„Będziesz musiał opowiedzieć się po jednej ze stron."

A niby, po której ze stron miał się opowiedzieć. To oczywiste, że nie mógł stanąć po stronie Czarnego.

Jakiś czarny, bezkształtny twór pojawił się w komnacie. Niczym duch zawisł w powietrzu skrząc się niezliczonymi rozbłyskami. Kurio chciał uciekać, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma dokąd, że nigdzie nie umknie czarnej mgle.

Britta i Edgar znikli gdzieś za obłokami czarnego dymu. Kurio był pewien, iż stwór przybył po niego.

„Zastanów się co byś zrobił, wybierając między potęgą a dobrem. Między siłą, bogactwem i władzą, a światłem, ładem i harmonią. Wkrótce... wkrótce może ci się to przydać."

Roziskrzony obłok wniknął w ciało Kuria, który nagle zrozumiał słowa Bufy.

Finalna wersja tutaj

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka