- Opowiadanie: Nevermind - (Nie)zwykły dzień świąt (MASAKRA 2010)

(Nie)zwykły dzień świąt (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(Nie)zwykły dzień świąt (MASAKRA 2010)

(Nie)zwykły dzień świąt

Za oknem panowała kolejna „zima stulecia". W radiu świątecznie. Jakieś znane gwiazdy strasznie fałszowały, śpiewając przeróżne kolędy. W telewizji leciały powtórki seriali, które oglądała z zafascynowaniem jej babcia Józefina, a zaraz obok przeglądał swoje winyle dziadek Jan. Mama siedziała cały dzień w kuchni, dopinając wszystko na ostatni guzik, zaś jej ojciec szykował stół w salonie. Tak, dziś miała odbyć się Wigilia, której trzynastoletnia Zofia już nigdy nie zapomni.

Mieszkała z rodziną w ogromnym domu, tkwiącym przy szosie na obrzeżach miasta. Z wielkich okien widać było pobliskie lasy, a zza ich wysokich drzew wystawały największe budynki miasta. Dziewczynie często doskwierała samotność. W szkole nie miała wielu przyjaciół, a jej dom był zbyt daleko, aby często odwiedzać ich po szkole. Zofia swój smutek przelewała na papier w formie różnych obrazków, głównie krajobrazów, ale jak już malowała coś innego, to było to naprawdę psychodeliczne dzieło. Siedziała teraz na parapecie swojego dużego pokoju i w skupieniu tworzyła kolejny twór. Obraz przedstawiał młodą kobietę, wypruwającą sobie brzuch athame, sztyletem używanym często w rytuałach. Dama na zdjęciu była półnaga, jej nogi zasłaniała tylko gruba spódnica. Zofia miała ogromny, niezauważany przez nikogo talent.

Bardzo chciała, aby ktoś kiedyś dostrzegł jej zdolności. W szkole szło jej średnio, więc mało kto ją chwalił, lecz ona była zbytnio wstydliwa, aby komuś swoje prace pokazać. Za oknem padał śnieg, Zofia lubiła chłód, dlatego zawsze, gdy przesiadywała na parapecie, otwierała okno. Spojrzała na oddalone miasto i właśnie taki postanowiła nadać taki krajobraz dla swego kolejnego dzieła. Wyszło naprawdę pięknie i kontrowersyjnie.

Malowała tak chyba z pół godziny, gdy z piętra niżej dobiegły ją nawoływania matki. Pokój Zofii mieścił się na poddaszu, więc zeszła po drewnianej drabinie, omal z niej nie spadając. W końcu zeszła na korytarz, który właśnie wystrajała jej Mama.

– Wołałaś mnie?

– Tak. Chciałabym, abyś zeszła do piwnicy i przyniosła mi jeszcze kilka ozdób.

– Niech będzie i tak nie mam nic do roboty.

Zofia zeszła tym razem na parter. Nikogo tutaj nie było, ale w kuchni słychać było jakąś krzątaninę. Dziewczyna spojrzała w okno, śnieg nie przestawał padać, zapowiadała się niezła śnieżyca. Wejście do piwnicy nie znajdowało się daleko, toteż Zofia zaraz się tam znalazła. Znów przemierzyła kolejne schody. Pomieszczenie było naprawdę obskurne, nieznanego pochodzenia dziury w białych kamiennych ścianach, dodawały temu miejscu tajemniczości. Zostało tutaj zamontowane światło, ale było ono bardzo słabe. Piwnica była dosyć rozległa, miała bowiem trzy wielkie części, w których łatwo się można było zagubić.

Nie za bardzo wiedziała, gdzie znajdują się stroiki, więc musiała zdać się na własną intuicję. Ruszyła przed siebie, wpatrując się w mijane przez nią przedmioty. Znajdowała swoje stare ilustracje i pamiątki wakacyjnych wypraw, zasłonięte kurzowym puchem. Na chwilę przystanęła, znalazła się naprzeciwko zamkniętych na kłódkę drzwi. Dotknęła gładkiej mahoniowej powierzchni. Te drzwi tutaj nie pasowały, wyglądały na całkowicie nowe. Ponadto mogła usłyszeć stamtąd szmery. Ktoś niewątpliwie tam był. Nagle, ku jej zdziwieniu, usłyszała za drzwiami coś jakby szuranie krzesła. Dziewczyna lekko się przeraziła, przecież wszyscy byli na górze, więc kto mógłby tam być?

– Zofia, Zofia– wołał ją energicznie głos zza drzwi.

– Kto tam jest?– spytała przerażona.

– Po co mam ci mówić? Zepsuję ci całą zabawę– człowiek po drugiej stronie zachichotał, w jego śmiechu dało się wyczuć podniecenie.

– Zaraz zawołam rodziców!- zagroziła stanowczo.

– Ha! Dobrze, ale uwierz mi, nie wyjdziesz wtedy z piwnicy żywa– dziwna istota nie przestawała się śmiać.

– Nic nikomu nie powiem, ale daj mi stąd wyjść– Zofia zrozumiała, że to już nie są żarty.

Odpowiedziała jej ponowna kaskada śmiechu. Nagle zgasło światło. Zosia przestraszyła się, w amoku zaczęła obmacywać ścianę. Piszczała z całej siły, ale chyba nikt jej nie słyszał. To wywołało po tamtej stronie jeszcze większą salwę śmiechu. Dziewczyna powoli traciła siły. Przypomniały jej się słowa wujka Henryka, „zawsze należy zachować spokój". Łatwo mu było mówić, miał krzepę jak niedźwiedź i wiek akurat na zapaśnika, ona zaś była tylko drobną gimnazjalistką. Pomimo tego wzięła głęboki wdech i zamknąwszy oczy, zaczęła szukać drogi do wyjścia. Orientacja w ciemnościach z czasem przychodziła. Dobiegła ją z oddali muzyka, człowieczysko zaczęło grać na pianinie, którąś z arii Chopina. Melodia była psychodeliczna, co zaczęło wytrącać Zosię ze skupienia. Otworzyła oczy i darła się w niebogłosy, widząc otaczającą ją pustkę. Puściła ściany i biegła w czeluści gdzie popadło, byle się stamtąd oddalić.

Po kilku chwilach bezowocnej krzątaniny, uderzyła głową o coś twardego. Otrząsnęła się z szału i ujrzała przed sobą wysoką, umięśnioną sylwetkę. Cofnęła się do najbliższej ściany. Ten ktoś się do niej zbliżał i trzymał coś , co przypominało nóż. Zofia próbowała krzyknąć, ale strach zapierał jej oddech w piersiach. Po chwili usłyszała znajomy głos.

– Co ci się stało córeczko?– to był jej ojciec. Odetchnęła z ulgą.

– Tato– zawahała się, czy mówić o zdarzeniach, sprzed kilku minut przypomniawszy sobie groźby tego człowieka– to była tylko mysz albo może cień, który ją przypominał– skłamała.

– I o to tyle hałasu? O zwyczajny cień? Przestraszyłaś nas.

– Zgasło światło i…– strach wciąż przeszkadzał jej w mówieniu.

– Korki w piwnicy wysiadły, ta mysz by cię nie zjadła, uwierz mi. Dorosła dziewczyna, a boi się ciemności. Chodźmy już.

– A stroik?

– Znalazłem świecący łańcuch– pomachał dłonią.

Ojciec objął drżącą wciąż córkę i wyszli. Ona zaś szybko zamknęła oczy i dała się prowadzić rodzicowi, nuciła w myślach swoją ulubioną piosenkę, gdyby z oddali znów zaczęły się wydobywać te okropne dźwięki. Czuła się jak liść niesiony przez wiatr. Obiecała sobie, że już nigdy więcej tutaj nie wróci. Przenigdy!

Po powrocie do pokoju położyła się na swoim łóżku i ślepo patrzała w plakat grupy muzycznej „Nightwish", wiszący na jednej ze ścian w kolorze zachodzącego słońca. Śniegu przybywało z każdą minut, a jego płatki tworzyły na oknie przeróżne sceny. Co to mogło być? Jak się tam dostało? Ciekawość nie dawała Zośce spokoju. Oczywiście bała się, lecz chciała się dowiedzieć czym jest osoba, przesiadująca Bóg wie ile w jej piwnicy. Ten szyderczy rechot nie dawał jej spokoju, było w nim coś tak nieludzkiego, spaczonego. W jej pokoju panowała tak martwa cisza, że można było usłyszeć rozmowy prowadzone w kuchni, dwa piętra niżej.

– Sądzę, że to nie cień był powodem tego lęku.

– Brawo Szerloku– westchnęła matka– ona jest taka zamknięta w sobie. Ostatnio rzadko z nią rozmawiamy.

– Cóż. Byliśmy zapracowani, nie zwracaliśmy na nią uwagi.

Dziewczyna nie chciała tego słuchać. Z biurka podniosła mp3 i oddała się jednemu z utworów Led Zeppelin. Spojrzała przez okno, rodzina, której nawet nie znała zaczęła się już zjeżdżać. Zostawiali swoje czarne, modne samochody na podjeździe, aby przykryła je biała kołdra. Dzwonek do drzwi rozległ się po całym domu. Zofia nienawidziła wigilii Prezenty uważała za jedyny pozytywny aspekt świąt. Mimo woli postanowiła zejść na parter i powitać przybyszy. Otworzywszy drzwi, natknęła się na brzydko owiniętą paczkę w kształcie prostokąta. Podpisany został obrzydliwym charakterem pisma, nie godnym nawet dysgrafa. Dołączony został również bilecik, który głosił „najważniejsze jest często niezauważalne". Nikt w jej domu nie pisał tak obrzydliwie i koślawo, dlatego zdziwiło ją to zawiniątko. Rozpakowawszy paczkę ujrzała prostokątne pudełko, pomalowane ręcznie w małe fioletowe oraz białe kwadraty. Otworzyła wieko, spod którego wydobył się duszący odór.

Znów się przeraziła, odwróciła głowę, zamykając na dodatek oczy. Kto mógł zrobić coś tak obrzydliwego. Jeszcze raz spojrzała w kierunku prezentu, wewnątrz znajdowała się zakrwawiona szczurza czaszka, a zaraz obok niej reszta ciała i skóra zdjęta z głowy. Dziewczyna zamknęła czym prędzej pudło, podbiegła do otwartego okna i piszcząc wyrzuciła przez nie opakowanie. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy znów ten okropny śmiech z piwnicy, ale to na pewno był tylko wiatr. Przynajmniej miała taką nadzieję. Stała i jeszcze patrzała przez chwilę w zaśnieżoną przestrzeń, a następnie zeszła na dół. To było naprawdę obrzydliwe.

Na dole zastała już swoją ciotkę, od której zawsze pachniało lukrecją, wuja, górnika oraz wielu innych krewnych, o których istnieniu zdążyła już zapomnieć. Pod choinką przybyło wiele nowych prezentów, które przyjdzie jej otworzyć już wkrótce. Jednak nie chciała wiedzieć co znajduje się pod tymi kolorowymi papierami, przypominając sobie pierwszy, tegoroczny podarunek. Już niedługo potem rozpoczęło się świętowanie. Zofia zajęła miejsce między nieco ekscentryczną, osiemdziesięcioletnią ciotką, Urszulą, a jej matką. W tym roku wszystko było naprawdę dziwne, już na wstępie, przy jedzeniu barszczu z uszkami. Kołduny w jej misce ułożyły się w kształt strzałki, wskazującej drogę do piwnicy. Mięso w nich było jakieś takie żylaste, a z dołu dobiegała ją wciąż ta przerażająca melodia, będąca niemożliwym połączeniem akordów. Co jakiś czas słyszała również skrzypienie podłogi na piętrze wyżej.

Najgorsze było wtedy , gdy na stole podano karpia. Zosia była jego zwolenniczką, dlatego od razu poprosiła o jedną porcję w sam raz, nie za dużą, ani nie za małą. Jej uwagę odwróciła ciocia Ula, która szturchnęła ją delikatnie i szepnęła:

– Pamiętaj. Najważniejsze jest najczęściej niezauważalne– gdy ciotka wypowiedziała te słowa Zofia przełknęła szybko ślinę, przez co zadławiła się jedną z ości.

– Właśnie o tym mówiłam! Ach, ta dzisiejsza młodzież, na nic nie uważają. Poza tym, Zosiu, jesteś dziś jakaś nerwowa, co się stało?

– Miała incydent w piwnicy, przestraszyła się cienia– roześmiał się jej brat, Michał.

Nie mogła nic odpowiedzieć, ość stanęła jej w gardle i to jej poświęciła całą swą uwagę. Gdy już wróciła do jedzenia, zamiast fragmentu karpia ujrzała wypatroszoną szczurzą czaszkę. Zosia znów poczuła, jak strawiony wcześniej karp powraca do gardła. Pochwyciła czym prędzej szklankę wody, którą przyszykowała specjalnie Babcia. Przez chwilę wpatrywała się w szklankę, szukając jakichś złowieszczych znaków. Ciecz zdawała się nie wykazywać żadnych objawów, więc bez zbędnych lęków wzięła sporego łyka. Gdy znów spojrzała na talerz, obraz karpia powrócił, ale nie miała już na niego ochoty. Dłużej nie mogła wytrzymać, musiała zajrzeć do tej przeklętej piwnicy.

Pod pretekstem wyjścia do ubikacji, zeszła do podziemia.

Na chwilę jeszcze wróciła do swojego pokoju i zabrała na wszelki wypadek latarkę oraz telefon komórkowy. Następnie zgasiła światło w swoim pokoju. Nogi uginały jej się ze strachu coraz bardziej. Z trudem szła tak, aby deski pod nią nie skrzypiały. Mijała korytarz prawie w ciemności, oświetlało go tylko wątłe światełko latarki. Gdy zatrzymała się na schodach, usłyszała skrzypienie, coś również poruszało się po korytarzu. Obejrzała się za siebie. Nic nie wskazywało na to , by ktoś się tam chował. Westchnęła i niewzruszenie zeszła po wiśniowych schodach, przykrytych różowym kocem.

Spojrzała w stronę patio, nikogo tutaj nie było, wszyscy znajdowali się na kolacji. Nikt nie przygotował u nich miejsca dla nieoczekiwanego gościa, wszyscy woleli zamknąć swój dom dla innych, sztucznie uśmiechając się do siebie. Westchnęła i ruszyła w stronę piwnicy. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. W jej przypadku to chyba prawda. Spróbowała zapalić światło. Niestety korki w piwnicy dalej były wyłączone. Zamknęła oczy, wizualizując jakiś przyjemny obrazek. Wzięła kilka głębokich wdechów i uruchomiwszy latarkę, ruszyła w ciemność. Mijając rozwidlenia korytarzy, zawsze stawała na moment, wyczekując jakiegoś znaku obecności dziwacznej istoty. W myślach starała się przypomnieć sobie drogę, jaką doszła do tamtych drzwi poprzednio.

Wciąż czuła na sobie czyjś wzrok, ta piwnica pełna była jakiegoś pierwotnie ukrytego zła. Zorientowała się dopiero teraz, że pianino umilkło dopiero teraz , gdy zeszła do piwnicy. Mimo tego, w jej głowie wciąż grała muzyka, a ona czuła się już jakby uwiedziona jej rytmem. Jednak szła dalej. Strach już w niej ustał, uzyskała dziwny spokój, jakiego nie czuła od dawna. To wszystko przez tą ciszę. Nareszcie znalazła nowe mahoniowe drzwi. Srebrna, pięknie świecąca się kłódka zniknęła. Zofia chciała przekręcić klamkę, ale zatrzymała się na moment. Gałka przemieniła się w szczurzą czaszkę. Zaraz, zaraz.

– Najważniejsze jest najczęściej najmniej widoczne– wyrecytowała z pamięci sentencję.

Ta szczurza czaszka była czymś w rodzaju klucza, zaproszenia. Dopiero teraz to zrozumiała. Nic nie przydarzyło się bez przyczyny, ta tajemnicza osoba ją tutaj zaprosiła. Pomiędzy nimi toczyła się gra, której nie rozumiał nikt inny. Skoro nie było kłódki, przejście musiało być otwarte. Ktoś przyniósł tutaj ten czerep z dworu, gdzie wylądował wraz z pudłem. Świadczyło o tym to , że mysia głowa wciąż była mokra. Delikatnie naparła ciężarem ciała na wejście. Znalazła się w dużej komórce, w lewym rogu stało czarne pianino oraz pożerany przez korniki taboret. Przy wyjściu mieściła się ogromna zakurzona komoda, na której dulczały słoje z rybami w zalewie (jedna nawet otwarta), kilka opróżnionych puszek po piwie i paczka papierosów. W rogu leżał stos jakichś spalonych gazet i śmieci, tuż obok nich sterczało podniszczone łóżko. Naprzeciw niego znajdował się stół, a na nim resztki zwłok i dwa markery: fioletowy i biały. W powietrzu unosił się duszący odór, przypominający ten, panujący na śmietniku.

Zofia stała i przyglądała się pomieszczeniu. Podeszła do stosiku. Nie dało już się rozpoznać spalonych papierzysk, rozsypywały się one po kolei w jej dłoniach. W pewnej chwili, echo przyniosło z oddali dźwięk zamykanych drzwi. Czyżby właściciel tego pomieszczenia powrócił? Dziewczyną wstrząsnęło na samą myśl, co ta persona może jej zrobić. Nieopanowany lęk powrócił, zaczęła rozglądać się za jakimś schronieniem. Kroki stawał się donośniejsze z każdą sekundą, a ona zdała sobie sprawę z tego, że jest w pułapce. Nagle dostrzegła małą szczelinę między łóżkiem, a podłogą. Na szczęście mogła się w niej schować. Szybko położyła się na ziemi i odbijając się od niej klapkami, wsunęła się pod mebel.

Po jej oczach ciekły łzy. Po chwili kroki ucichły. Zastąpił je za to dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoiku weszła tajemnicza istota, odziana w biały garnitur. Zofia uniosła wzrok wyżej, jednak zaraz tego pożałowała. Mężczyzna, który właśnie tutaj wszedł, nie był, a przynajmniej nie wyglądał na bezpiecznego człowieka. Ba! Nie wyglądał w ogóle na człowieka. Gąszcz szarych, pokręconych włosów zasłaniał czoło. Dwoje oczu w kolorze węgla, wpatrywały się w Zofię nieprzychylnym wzrokiem. Nad nimi znajdowały się nienaturalnie uniesione, długie brwi. Całą twarz zalewały zmarszczki, głównie dookoła fioletowych uśmiechniętych szyderczo ust. Zza nich wyłaniały się żółte zębiska, na których znajdowały się śladowe ilości czerwonej substancji, prawdopodobnie krwi.

Dłonie pokryte były łuskami, a z palców sterczały długie, nierówne paznokcie.

– Zofia!- wykrzyknął potwór– miło cię widzieć, szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

Dziwna energia wyciągnęła dziewczynę spod łóżka i postawiła na nogach, uginających się ze strachu. Dookoła było ciemno, a naprzeciwko niej stała jakaś szkarada, to nie wyglądało dobrze. Dziewczyna trzęsła się cała ze strachu, przeczuwała teraz najgorsze. Postanowiła zebrać się w sobie, aby odpowiedzieć.

– Ostrzegam cię, na górze jest cała moja rodzina. Jeśli coś mi się stanie…– wycedziła, jąkając się.

– Głupia!- roześmiał się, poprawiając długi czarny wąs, znajdujący się poniżej ogromnego nosa– Uważasz, że jeśli przejście nagle skryte zostanie za ścianą, to ktoś się domyśli, że tutaj jesteś?

– Z tego co widzę, to nie jest– Zofia powiedziawszy te słowa, resztką sił zerwała się do wyjścia, mijając monstrum. Drzwi nagle zamknęły się jej przed nosem. Próbowała znów je otworzyć, ale zostały zamknięte na kłódkę, od drugiej strony.

– Chcę stąd wyjść– zapłakała.

– Skoro chcesz wyjść, to po co przyszłaś mnie odwiedzić?

-Bo byłam ciekawa kim jesteś.

– Aha. Trafiłaś na diabła.

– Co?– Zofii zaparło dech w piersiach.

– Tak, moja mała. Jestem diabłem. Na twoje szczęście, tylko podwładnym „tych wysoko", me imię brzmi Sceptr!

– Ponieważ zwyczajne diabły nie potrafią odbierać ludziom życia tak łatwo. To sztuka, którą trudno opanować.

– Więc czego chcesz?

– To ty przybyłaś do mojego mieszkania.

Teraz między tą dwójką zapadła cisza. Sceptr przysiadł przy zakurzonym fortepianie i znów zaczął grać tą przedziwną muzykę. Na podłodze dostrzegła plamy krwi, które wniósł tutaj diabeł. Czyżby kogoś zabił? A może to tylko złudzenie? Zrobiło jej się słabo. Opadła na ziemię, zahipnotyzowana dźwiękami, wydobywającymi się z instrumentu. Później słyszała już tylko diabelski śpiew. Przez moment czuła, jak ziemia pod jej plecami zaczyna znikać, a ona sama spada w przepaść.

Z krzykiem ocknęła się w ciemnościach. Przed sobą miała trochę świec, wokół których ustawione zostały talerze z przeróżnymi częściami ciała. W jednej z nich zanurzony był widelec. Dziewczyna wstała z kamiennej posadzki, na której leżała i postanowiła poszukać czegoś, co pomogłoby jej się stąd wymknąć. Dopadł ją jeszcze większy lęk, gdy uświadomiła sobie, że to w niczym nie przypomina piwnicy, w której poprzednio się znajdowała. Demon zapewne przeniósł ją, gdy spała. Tylko gdzie ona teraz się znalazła?

Po chwili cały pokój rozświetlił się, za sprawą wielkich halogenów umieszczonych na suficie. Ściana pokryta została wielkimi arrasami, przedstawiającymi różne przerażające istoty. Całe to pomieszczenie wyglądało, jakby żywcem wyjęte z przerażającego filmu fantasy. Na ścianach oprócz nich pozawieszane były kości różnych kształtów. Na północy pomieszczenia znajdowały się potężne drzwi, wykonane z drewna. Za nimi mieścił się kominek, dwa różowe fotele (z czego jeden był zajęty) i stolik, na którym tkwiły dzbanek oraz dwie filiżanki.

Zofia postanowiła przejść do następnej sali. Tutaj na wszystkich ścianach zostały namalowane farbami rysunki, których koślawe rysy poruszały się żwawo po ścianie niczym glizdy. Nie myliła się, twierdząc, że w fotelu siedzi Sceptr. Nie przypuszczała jednak , że diabeł śpi, miała szansę i musiała ją możliwie jak najlepiej wykorzystać. Dziewczyna rozejrzała się za wyjściem z izby. Widniejący po lewej stronie wielki łuk w ścianie, prowadził na korytarz. To właśnie tam się udała. Przechodząc tamtędy, postanowiła, że sprawdzi gdzie w ogóle się znalazła w jednym z wielkich okien, znajdujących się tutaj. Miejsce za oknem było niewątpliwie cmentarzem, jednak nie było to jej rodzinne miasto. Ba! W oddali nie sterczała żadna budowla. Cały ten teren to cmentarz. Więc gdzie ona jest?

Nabrała powietrza w płuca i powędrowała dalej. Przemierzywszy cały korytarz, odnalazła się przy długich, prostych schodach, zmierzających w dół. Po otynkowanej ścianie jak wąż ciągnęła się złota poręcz. Zeszła, nie korzystając z podpory. Budziła się w niej odraza, gdy dostrzegła tajemniczą maź na niej maź. W końcu zeszła po stopniach i stanęła w sieni. Na przepierzeniach wisiały portrety różnych osób, nie wywołujących miłych emocji. Podłoga wyłożona została kolorowymi kafelkami. Stanąwszy na jednym z nich, po całym domostwie rozległ się donośny dźwięk alarmu. Zofia zmarszczyła czoło. Sceptr niewątpliwie się już przebudził, bowiem słyszała już szuranie na górze. Wyrwała się przed siebie i spróbowała otworzyć wrota, mając nadzieje, że są otwarte. Za pierwszym razem, gdy nacisnęła na klamkę nic się nie stało oprócz tego, że stąpanie nasiliło się. Po policzkach dziewczęcia niekontrolowanie zaczęły płynąć łzy. Bez namysłu zaczęła szarpać za uchwyt, kopiąc tym samym w dębowe drewno.

Gdy Zofia chciała usiąść na podłodze i czekać na śmierć, nagle coś cyknęło w zamku. Nastolatka naparła na przejście, przez które tym razem przeleciała i wpadła na małe schodki, prowadzące w głąb cmentarza spowitego mgłą. Już po upływie momentu zniknęła we mgle, słysząc tylko wrzaski porywacza. Gęsta trawa po której się poruszała, co rusz zdradzała jej położenie, toteż musiała czym prędzej znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę. Mijała pozapuszczane groby, martwiejące drzewa oraz porozkopywane doły coraz wolniej. Im dalej rezydencji się znajdowała, tym cięższy ból męczył jej i tak już wycieńczone ciągłą ucieczką ciało.

W końcu odnalazła jakiś podniszczony ołtarz, gdzie wyryty został posąg jakieś kobiety o dorodnych kształtach, smukłej sylwetce i długich warkoczach, opadających na drobne ramiona, tablica tuż za rzeźbą, wypełniona została obszerną inskrypcją. Była na tyle duża , że na jej tyłach mógłby się skryć nawet niedźwiedź, a gąszcz roślin, za którym się znajdował, sprawiał, iż sam monument był trudno widoczny. Weszła za dyptyk i wpatrywała się przez moment bez namysłu, w ogromne dwa gnijące dęby, których wystające spod ziemi korzenie, splatały się w objęciach jakoby dwójka zakochanych. Czy znalazła się w piekle? Czemu Sceptr nie zabił jej od razu? I czemu ta dziewczyna wciąż czuje z tym demonem jakąś więź?

Zofia starała się sapać ze zmęczenia jak najmniej, aby nie zdradzić swojego położenia. Zlękła się, usłyszawszy chód za postumentem. Strach nakazał jej czekać w paraliżu, póki zagrożenie minie. Zamknęła oczy, starała przypomnieć sobie swoją rodzinę. Gdy poczuła na swoim ramieniu dotyk, wrzasnęła przeraźliwie, a zarazem tak głośno jak nigdy nie krzyczała. Otworzyła oczy i spojrzała na osobę, która właśnie nad nią stała. Zdziwienie jej nie miało końca, gdy dostrzegła kobietę ze statuy, odzianą w białą suknię, ozdobioną tulipanami. Obie dziewczęta miały taki sam odcień włosów, ogólnie były bardzo do siebie podobne. Gdyby nie kilkanaście lat różnicy, można by je uznać za bliźniaczki. Dotyk panny był miły i ciepły, tak samo jak głos, który wydobywał się z jej ust.

– Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy– mimo bardzo żywego głosu, jej bezbarwny wzrok tkwił gdzieś w gęstwinie przed nimi.

– Kim jesteś?

– Mam na imię Wanda i chcę ci pomóc, nie musisz się mnie bać– osóbka zdawała się coś ukrywać przed rozmówczynią.

– Co to za miejsce?

– To moje dziecię jest piekło. Różni się od ziemskich opowieści? Tak naprawdę nie jest to wcale takie okropne miejsce, z ludźmi po prostu nie dzieje się nic. Doskwiera im samotność.

– To smutne. Jesteś taka miła, dlaczego tu jesteś?

– To długa opowieść, zostawię ci ją na inny raz– pannica próbowała wymigać się od odpowiedzi.

– Mam czas– Zofia nie ustąpiła.

Gdy Wanda już westchnęła i zgodziła się wyjawić prawdę, pojawił się Sceptr. Zosia nie mogła już krzyczeć, energia ją powoli opuszczała. Podskoczyła tylko i wtuliła się w ramiona swojej nowej znajomej, szepcząc z płaczem:

– Obroń mnie przed nim, błagam, on jest zły, zabierz go, błagam!

Poczuła, jak i ona zaczyna płakać. Głaskała ją po głowie i starała się coś powiedzieć, ale z trudem jej to przychodziło. Sceptr nie rzucił się na żadną z nich. Cała trójka stała w milczeniu. Grobową ciszę postanowił przerwać diabeł, jego głos nie przyprawiał już o ciarki, był bardzo ludzki i pogrążony w smutku.

– Zofia? Nie czujesz tej więzi między naszą dwójką?

– I co z tego? To tylko jakieś czary!- nagle poczuła jak demon zbliża się do niej.

– Spójrz na mnie– posłuchała się go i ukazała swoją mokrą od łez twarz– Ta więź to coś więcej niż czary.

– Jesteś…– zaczęła Wanda.

– Kim niby Jestem? Ofiarą, celem, niewinną duszą?– głos dziewczęcia także się zmienił, pełen był wyrzutu. Spoglądała to na pannicę, w której objęciach spoczywała, a za moment na osobę, która niewątpliwie zafundowała jej tą wycieczkę. To dziwne, ale oboje łkali złotymi łzami. Jednak milczeli.

– Jesteś naszą córką– odezwała się bardzo cicho Wanda.

– Co? Nie, to niemożliwe. Mieszkam na górze, w wielkiej posiadłości, z moją mamą, tatą, babcią, dziadkiem! Pomyliliście mnie z kimś! Chcę wrócić!

– Okłamałem cię, mówiąc, że Jestem diabłem– jąkał się Sceptr– Tak naprawdę Jesteśmy duchami. Tamta rodzina nie jest dla ciebie biologiczna.

Zofia próbowała nie wierzyć w to , co wygaduje ten duch, ale nie potrafiła. Wyczuwała prawdę.

– Willa, w której mieszkałaś dotychczas stała w tym samym miejscu, gdzie znajdował się nasz pałac. Twój ojciec pojechał na wojnę, z której już nie mógł powrócić ciałem. Nie potrafiłam tego znieść, chciałam, abyśmy wszyscy byli razem, ale to nie było możliwe– ciągnęła opowieść Wanda– Mimo tego, że bardzo cię kochałam, słabłam każdego dnia. Wkrótce potem zmarłam, wycieńczona potworną chorobą, ale, że chciałam być z moim ukochanym, nie poszłam do nieba. Nim to się jednak zmarłam, sprzedałam dom, bo nie miałam pieniędzy na utrzymanie naszej dwójki. Tamtego dnia wprowadzili się właśnie nowi właściciele. Poprosiłam moją przyjaciółkę, aby podrzuciła cię do ich drzwi. Na początku nie mogli cię zaakceptować, ale gdy byłam już tylko zmorą, rzuciłam na nich czar. Uwierzyli, że jesteś dzieckiem, którego nie mogli mieć.

– Jednak czar miał pewną wadę– przerwał Sceptr– nie mogliśmy być razem, dopóki nie ukończysz stosownego wieku. Dziś Jaśmina Hanicka kończy trzynaście lat.

– Ja Jestem Jaśminą?

– Dokładnie. Nie zainteresowałbym cię tak bardzo, gdybym powiedział ci prawdę. Niebezpieczeństwo cię przyciągnęło.

– Mam siostrę?

– Tak, Maria przebywa teraz gdzieś w naszym domu. Urok ma jeszcze jeden warunek. Musisz sama wyrazić zgodę, aby tutaj żyć.

– Co, jeśli wybiorę mój dotychczasowy dom?

– Wtedy obudzisz się w piwnicy i nie będziesz o nas pamiętać. Już nigdy nie powrócimy. Zaś gdy wybierzesz życie tutaj, zapomną o tobie wszyscy z tamtego świata, przyjaciele, przybrana rodzina, otoczenie. Nikt nie będzie w stanie przypomnieć sobie twojej osoby. Twoje ciało zniknie i pojawisz się na cmentarzu, w grobie obok naszej trójki. Wybór należy do ciebie.

Zofia nie wiedziała, co teraz począć. Propozycja życia z prawdziwą rodziną była taka cudowna, ale musiałaby zrezygnować z życia. Stała i myślała chyba cały kwadrans, aż po chwili stwierdziła:

– Muszę zostać. Nie należę do tamtego świata. Skoro nikt nie będzie pamiętał tej zamkniętej w sobie dziewczyny i nie będzie czuł bólu, zostaję. Mam tylko jedno pytanie.

– Hę?– zapytał Sceptr.

– O co ci chodziło z tą szczurzą czaszką?

– Jaką szczurzą czaszką?– zdziwił się

– Przecież podrzuciłeś mi tą paczkę i te zwłoki w piwnicy!

– Nic o tym nie wiem! Przysięgam! Chyba coś ci się przywidziało.

Sprawa z paczką nigdy nie została wyjaśniona. Wkrótce potem ciało drobnej, trzynastoletniej brunetki ulotniło się razem z wiatrem i niesione całe miasto, trafiło na cmentarz. Ludzka rodzina Zofii przez chwilę czuła pustkę. Dziewczynka pozbawiła ich dziecka. Jednak wkrótce potem zdecydowali się na adopcję, a zagubioną Zosię zastąpiła Zuza, rudowłosa piękność. Jednak w Zofii pozostała pustka, tęsknota za starym życiem, rozmowami z przyjaciółmi po szkole i w czasie lekcji. Zabrakło jej człowieczeństwa, z czym nie pogodziła się już nigdy.

Koniec.

 

Koniec

Komentarze

Mama siedziała cały dzień w kuchni, dopinając wszystko na ostatni guzik, zaś jej ojciec szykował stół w salonie. – trochę tu niejasności. Ojciec tej małej, czy ojciec matki, czyli dziadek?

 

Z wielkich okien widać było pobliskie lasy, a zza ich wysokich drzew wystawały największe budynki miasta. - To „ich” chyba tu nie potrzebne, bo to brzmi, jakby lasy były czymś żywym, a drzewa do nich należały.

 

Siedziała teraz na parapecie swojego dużego pokoju i w skupieniu tworzyła kolejny twór. – Szwankuje cosik. Na parapecie w dużym pokoju – tak powinno to brzmieć lepiej.

 

Obraz przedstawiał młodą kobietę, wypruwającą sobie brzuch athame, sztyletem używanym często w rytuałach. – Brzuch można rozpruć, a wypruć wnętrzności.

 

i właśnie taki postanowiła nadać taki krajobraz dla swego kolejnego dzieła. – nadprogramowe „taki”

 

więc zeszła po drewnianej drabinie, omal z niej nie spadając. W końcu zeszła na korytarz,

- Wołałaś mnie?
- Tak. Chciałabym, abyś zeszła do piwnicy i przyniosła mi jeszcze kilka ozdób.

- Niech będzie i tak nie mam nic do roboty.
Zofia zeszła tym razem na parter.

 

Ruszyła przed siebie, wpatrując się w mijane przez nią przedmioty. – po co? Wiadomo, że to ona je mijała.

 

Dobiegła ją z oddali muzyka, człowieczysko zaczęło grać na pianinie, którąś z arii Chopina. – skąd wiedziała, że to człowieczysko, skoro było za drzwiami?

 

Przeczytałem poczatek i tyle na razie wyłapałem. Do tego pełno jej, jej, jej, w wielu miejscach niepotrzebnie. Jak dam radę, to jeszcze wrócę do opka, bo mnie zaciekawiło, ale to już pewnie nie dziś.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"- Niech będzie i tak nie mam nic do roboty."- przed i, jako przed dygresją chyba powinien być przecinek.

"Orientacja w ciemnościach z czasem przychodziła."- Za chwilę przyzsła, po czym ugryzła ją w tyłek;). chyba lepiej "zaczeła się orientować w ciemności".

"Dobiegła ją z oddali muzyka, człowieczysko zaczęło grać na pianinie, którąś z arii Chopina."- skąd wiedziała kto i na czym gra?

"Puściła ściany i biegła w czeluści gdzie popadło, byle się stamtąd oddalić."- "biegła gdzie popadło"- czyli tam i siam? Może lepiej "zaczęła biec przed siebie"?

"Po kilku chwilach bezowocnej krzątaniny, uderzyła głową o coś twardego."- krzątanina sugeruje pracę.

"Po powrocie do pokoju położyła się na swoim łóżku i ślepo patrzała w plakat grupy muzycznej „Nightwish", wiszący na jednej ze ścian w kolorze zachodzącego słońca."- wisiał w kolorze zachodzącego słońca:).

"Śniegu przybywało z każdą minut, a jego płatki tworzyły na oknie przeróżne sceny."- gdzie przybywało?

"Na dole zastała już swoją ciotkę, od której zawsze pachniało lukrecją, wuja, górnika oraz wielu innych krewnych, o których istnieniu zdążyła już zapomnieć."- a górnik z jakiej racji? Wujek był górnikiem?

"Zofia zajęła miejsce między nieco ekscentryczną, osiemdziesięcioletnią ciotką, Urszulą, a jej matką."- trzebas przyznać- długowieczna rodzina;).

Miałem napisany dłuższy komentarz, jednak przez przypadek został usunięty. W tekście wkurza nie tylko masa błędów, ale także banalne i z niczego nie wynikające zakończenie.

PS: I jeszcze przekroczyłeś limit znaków o jakieś 6 tysiaków, ale chyba nikt cię z tego powodu nie pogryzie.

PS: I jeszcze przekroczyłeś limit znaków o jakieś 6 tysiaków, ale chyba nikt cię z tego powodu nie pogryzie.

Nie, no skąd... co to jest 6 tysięcy, zaledwie 1/4 limitu...

Mortycjan, biorąc pod uwagę konkurencje w tym konkursie ma to jakieś znaczenie?

OK, do konkursu.

Po pierwsze zgadzam się z Mortycjanem. Po coś ten limit znaków chyba jest? Skoro można go swobodnie olewać, to po co w ogóle ograniczenia? A ilość znaków ma znaczenie, bo w obszerniejszym tekście masz więcej miejsca na skonstruowanie ciekawej intrygi, zbudowanie klimatu, zbudowanie postaci, itp.

A co do powyższego tekstu - mnóstwo błędów, niezbyt mi się podobało, szczególnie końcówka.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka