- Opowiadanie: Katy - University life 2/2

University life 2/2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

University life 2/2

Absolutne Teraz

 

I stanęłam w końcu przed jego drzwiami, i popatrzyłam na siebie. Zabłocone buty, podarte rajstopy, potargane włosy, lekko rozmazany od biegu makijaż. Kiedy ty dorośniesz, no powiedz, kiedy? Czułam się jak mała dziewczynka z czwartej klasy, która przychodzi, bardzo podniecona, pokazać pani od informatyki rysunki zrobione na komputerze, jestem jak dziecko myślałam, jak totalne, absolutne dziecko, i nie dorosnę nigdy, ponieważ ci, którzy kończyli żelbetonową szkołę nie dorastają nigdy, ponieważ ciąży na nas klątwa i ponieważ takie jest życie.

 

Zapukałam do drzwi i weszłam.

 

– O, dzień dobry, już myślałem, że pani nie przyjdzie.

 

Mówi szczerze, a może tylko mi się wydaje, że szczerze, może jestem zbyt zdenerwowana by wykryć cień nieszczerości.

 

– Przyniosłam… – mówię i wyciągam z torby teczkę i rzucam mu na biurko kartki z dokumentacją.

 

– Nie musiała pani drukować, wystarczyło przesłać plik

 

– Chciałam, by miał PAN dowód MATERIALNY.

 

– Siadaj, to znaczy, niech pani usiądzie.

 

Siadam posłusznie, głupia, patriarchalna kultura, która powoduje, że intuicyjnie, bezwiednie podporządkowuję się mężczyźnie, o jak bardzo teraz tego nienawidzę, co to ma znaczyć, zrobiłam wszystko dobrze, a on nadal jest niezadowolony?

 

Bierze kartki w swe długie palce i patrzy, może czegoś zapomniałam, ale nie, wszystko jest, kierunki rozwoju, opis bibliotek, wszystko szczegółowo, po kolei, tak jak nauczyłam się robić z sieci, bo na zajęciach nikt mi przecież nie powiedział, tak jak w żelbetonowej szkole, wymagają zawsze nie tego, co uczą. Czekam na pytanie, na cios, na wyłapanie ortograficznego błędu, na wstyd, na upokorzenie, ale nie, nie pada nic takiego.

 

– No powiedz, ale szczerze, po co napisałaś Pea's challennge?

 

Pytanie niemal zwala mnie z nóg, na pewno by mnie zwaliło, gdyby nie to, że siedzę na krześle i mocno zapieram się butami o wykładzinę, po co napisałam Pea's Challenge, hmm?

 

Zastanawiam się poważnie, a irytujące milczenie przedłuża się. Po co, hmm, właściwie – po co?

 

– To gra, tak? Chciałam sama mieć radość z pisania, i żeby inni też mieli rozrywkę.

 

– A napisałaś to z nienawiści czy z zemsty?

 

Kolejne pytanie niemal pozbawia mnie oddechu. Z nienawiści czy z zemsty??? A odwal się, palancie, napisałam, bo tak!

 

– Ani z jednego ani z drugiego. To GRA.

 

– Jesteś pewna?

 

Pytanie mnie dobija. Co to jest, seans psychoanalitycznym czy jak? On chce mnie złamać czy tylko potwierdzić swą teorię? Musze pamiętać, że to nieobliczalny psychol, powtarzam sobie.

 

– Jestem pewna.

 

– A entrance teksty? A przygody Pea, który jest mały i chudy, i prawie zawsze skazany na przegraną? Czy to zupełnie O NICZYM nie świadczy?

 

Świdruje mnie wzrokiem, spod drucianych okularków błyszczą interesujące oczy, pełne uwagi, nie złośliwości.

 

– No dobrze. Napisałam to raczej z zemsty. Za żelbetonową szkołę, za to, że nauczono mnie, że ludzie nie są życzliwi, za to, że uważam dotąd, iż nauczyciel to mój wróg.

 

– Całe życie będziesz się mścić?

 

A co jesteś moim psychologiem, czy co? Wypchaj się!

 

I te świdrujące oczy w okularkach, patrzące na mnie, na moje włosy, na rajstopy z oczkiem, na brudne buty, no świetnie, świetnie, czeka mnie spowiedź życia.

 

– Nie wiem. Póki mam siły i czas, pewnie tak. Nie odpuszczę.

 

Nie chcę kazania, zrozum człowieku, że zaiste, nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie.

 

– I to jest cel twojego życia, nieprawdaż? Zarówno university life jak i Pea's challenge. Gry napisane z nienawiści i z zemsty.

 

– Te gry to nie zemsta w sumie. To rozliczenie. Jak podatki. Poczuję, że dość, to znajdę inny cel.

 

– Wątpię, abyś kiedyś miała dość. Po studiach zaczniesz wyżywać się za studia, potem za małżeństwo, za macierzyństwo, za kryzys wieku średniego. Cały czas będzie coś, co można uznać za krzywdę i co w twoim mniemaniu woła o rozliczenie. Za szkołę wyżywasz się w Pea's challenge, za studia w university life, podejrzewam, że będzie więc również DeadEnd Marriage, Maternity Truth i wiele innych gier, może aż do strasznej prawdy o życiu w domu starców.

 

Mówi kpiarsko, ale szczerze, uważnie, jak psycholog doradca a ja nienawidzę go w tym momencie, nic nie rozumie, idiota, jego żelbetonowa szkoła była widocznie inna niż moja i może jego nauczyciele byli inni i może nie wie, że można i trzeba się czasem mścić.

 

Mam go ochotę udusić.

 

– Widzi pan, nic pan nie rozumie – mówię podkreślając ostatnie słowo. Nie rozumiesz, i zdaj sobie z tego sprawę wreszcie! – Szkoła to szczególny czas. Pracowałam ciężko, lecz inne dzieci pracowały jeszcze ciężej. Nie moja wina, że nie potrafiłam się podlizywać, do teraz nie umiem – wyzywające spojrzenie, prosto w okularki – więc musiałam pracować jeszcze ciężej, ponad siły, lecz inne dzieci wygrywały, bo były przebojowe, bo zgadywały w lot zachcianki nauczycieli. Ja tego nie potrafiłam. Wie pan, czym jest szkoła dla wycofanego i aspołecznego dziecka? Wie pan? Więc niech mi pan nie tłumaczy, dobrze?

 

Staram się, aby w moim głosie brzmiało przejęcie, lęk, frustracja, rozczarowanie. Skończmy to, powiedz, że dokumentacja jest okej i pozwól mi wyjść. Po prostu dość już ci powiedziałam.

 

Patrzy na mnie uważnie i smutno, nie jestem pewna czy dotarło, wiercę się na krześle.

 

– Szkoda życia na zemstę. Piszesz takie dobre gry. Z pomysłem, niegłupie. W sumie wiedziałem o tym, kto stoi za university life, wiedziałem ja i kilku innych doktorantów też, lecz to ukrywaliśmy…

 

Teraz dopiero wmurowuje mnie w krzesło… A więc wiedział. A więc nie jestem głupią dziewczyną oddającą nie swój projekt, a więc wszystko jest na opak, on uważa, że piszę przyzwoite gry, a ja myślę nadal, że jest idiotą, głupi, przenicowany świat, jego druciane okularki i moje podarte rajstopy, sklejkowe krzesełko obite czymś na kształt materiału, twardym i drapiącym w siedzenie, jego wielki laptop, stojący na biurku, obklejony naklejkami z logo uniwersytetu i jakichś firm, okno z brudną firanką, zdychająca z odwodnienia paprotka na parapecie, to wszystko, zmieszane, przemielone, zmiksowane, powoduje, że pytania płyną same, chcę teraz wiedzieć, pragnę wiedzieć, jak najwięcej, wszystko, chce zadawać pytania, śledczy zamienia się miejscami z aresztantem, teraz już rozmowa płynie, płynie jak dni na przestrzał.

 

– Od kiedy pan wiedział? Jak pan do tego doszedł? Kto jeszcze wiedział? Kim pan był w grze? Co pan o niej myślał?

 

Siedzimy i gadamy, potem on proponuje herbatę, więc godzę się, piję cierpki napój i czuję, że może coś jest nie tak, może nie powinnam tak siedzieć i gadać, i może nie powinnam opowiadać najzupełniej szczerze o university life, o tym, kto był tam kim i dlaczego, lecz jego uważne, zainteresowane spojrzenie mówi mi zupełnie co innego.

 

Siedzimy i gadamy, i potem robi się już ciemno, wczesnowiosenny, jeszcze wpół zimowy zmierzch zaskakuje nas z kubkami herbaty w brzydkiej, małej, dusznej salce doktorantów, jesteśmy tu sami i raczej nikt nie przyjdzie, i robi się jakoś dziwnie przytulnie, nic nie rozumiem jeszcze, z przejęciem opowiadam, jak pisałam kod Pea's challenge i jak wymyślałam każdy pojedynczy cytat, jak kleciłam mapki i teksturki, na egzaminach, po egzaminach, na zajęciach.

 

Nienawidzę go nadal, za wszystko, co mi powiedział, za to, że musze siedzieć tak długo, że aż czuję się niezręcznie, ale nienawidzę inaczej niż dotąd.

 

Kiedy stwierdzam kategorycznie, że chyba pora iść już do domu, jest chyba 21.

 

– Odwiozę panią – mówi on i jest w tej propozycji coś zdrożnego i tajemniczego.

 

– Dobrze – godzę się. Po prostu mam dwie opcje, iść samotnie pustą dróżką na pętlę lub jechać z nim i ta druga jest mimo wszystko lepsza.

 

Idziemy potem razem przez ciemne podwórko, do parkingu, czuję zapach jego brudnej oddychającej kurtki, latarnie świecą dość blado i kropi i nie rozumiem za bardzo, po co idę, gdzie idę, co ja w ogóle robię na tym podwórku z facetem, o którym nic nie wiem, co ja tu robię, dlaczego stawiam kroki w drobnych, niewyraźnych jak deszcz kałużach, po co, po co.

 

Jedziemy samochodem jakieś 20 minut, w ciszy.

 

Samochód jest duży, wygodny, citroen C3, akurat na dwie osoby, choć on prowadzi dość nerwowo, chaotycznie, gwałtownie przyspiesza i zwalnia, na przemian, aż robi mi się niedobrze.

 

Stajemy w końcu przed mym blokiem, na pustym dość parkingu.

 

Obracam się w jego stronę i chce powiedzieć coś na do widzenia, że nie jestem już zła, nie pamiętam dokładnie, lecz wtedy dzieje się coś niespodziewanego, zbliża się mnie, i szuka moich ust i całuje, a ja odpycham go w pierwszym odruchu, spanikowana, przerażona, lecz po chwili to ja się do niego przybliżam, dotykam lekko ramienia i całuję, namiętnie, mocno i boleśnie.

 

– Spotkajmy się w sobotę – szepcze on na pożegnanie, a ja milcząco przytakuję.

 

Kiedy jadę windą, jestem oszołomiona, półprzytomna ze szczęścia, nie rozumiem nawet połowy swych uczuć, ale wiem teraz, że jest nie przyszłość, a wiele przyszłości, i każda jest lepsza od losu, jaki gotowałam bohaterowi Pea's Challenge w każdym kolejnym poziomie.

 

Docieram do łóżka, przebieram się po ciemku w piżamę i myślę, że istnieje inny świat, i że nie będzie już skakania przez materac, że są światy, do których Pea nigdy nie dotrze i są rzeczy, o których nie ma pojęcia. Jestem szczęśliwa, szczęśliwa, że aż boli.

 

 

 

Genua – Pobiedziska – Poznań,

 

luty 2008 – październik 2008

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Super opowiadanie. Przykuło mnie do monitora na wiele długich minut. Co prawda można się przyczepić do tego, że akcja dzieje się w teraźniejszości a tu mamy jakieś holoklawiatury. Z kolei antygrawitacyjne laboratorium jakoś pasowało do całości.

Akurat akcja niekoniecznie dzieje się we współczesności (a gdzie to jest powiedziane, hę?). Być może jest to inna współczesność. Wiemy na pewno, że bohaterka urodziła się gdzieś między 83 a 90 rokiem, i że wtedy upadł Komunizm. Jakkolwiek nie wiemy, czy dalej było tak samo jak było w historii minionego dwudziestolecia.
Cóż, pomysł z Lewitującym Laboratorium i szalonymi naukowcami to konsekwencja studiów uniwersyteckich. W jakimś stopniu chciałam pokazać nie tylko grę, ale i cały przekrój uniwersyteckiej społeczności i uniwersyteckiego życia, studentów, młodych badaczy, życie studencko-pijackie etc.

No cóż rzeczywiście nie wziąłem pod uwagę alternatywnych rzeczywistości. Niemniej opowiadanie super! Tak trzymać!

Ja już wszystko napisałem pod częścią pierwszą. Tu tylko zostawiam ocenę i slad po sobie :).

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Piszcie komentarze pod ocenami, proszę.

Nowa Fantastyka