- Opowiadanie: MPJ 78 - Jak ja was nie rozumiem

Jak ja was nie rozumiem

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Jak ja was nie rozumiem

– Panie. – Ana­sta­zja, ba­ro­nes­sa Tsi­lim upa­dła na ko­la­na przed Ger­wa­zym księ­ciem Ma­za­nii. – Ukarz, go al­bo­wiem, to szu­bra­wiec, który zwiódł mnie obiet­ni­ca­mi, zbru­kał cześć moją nie­wie­ścią, brze­mien­ną uczy­nił, oszu­kał obiet­ni­ca­mi ożen­ku, a teraz jesz­cze ka­lum­nie roz­po­wia­da.

– Nie wierz jej panie. – Ry­cerz Al­fons de Ho­ra­tio, po­gar­dli­wie pa­trzył na ba­ro­nes­sę. – To ko­bie­ta upa­dła.

– On znów to robi! – krzyk­nę­ła z pasją ko­bie­ta.

– Bogów biorę na świad­ków i na ich sąd się zdam w ry­cer­skich szran­kach by po­twier­dzić, że praw­da jest po mojej stro­nie.

– Pe­wien pro­blem widzę – od­rzekł ksią­żę Ger­wa­zy. – Ba­ro­nes­sa jako bia­ło­gło­wa nie może z tobą sta­wać do po­je­dyn­ku.

– To niech któ­ryś z ry­ce­rzy ją za­stą­pi, jeśli wie­rzy w słowa tej upa­dłej ko­bie­ty.

– Pa­no­wie, kto z was chce sta­nąć w boże szran­ki do­wo­dząc spra­wy Ana­sta­zji?

 

W sali za­pa­dła cisza jak ma­kiem za­siał. Ba­ro­nes­sa uczci­wie za­pra­co­wa­ła na re­pu­ta­cję ko­bie­ty lu­bu­ją­cej się w jur­nych ko­chan­kach, zmie­nia­nych ni­czym rę­ka­wicz­ki. Mężów z kolei wy­bie­ra­ła wśród tych, co kła­dli się na łoże śmier­ci, dzię­ki czemu była ko­bie­tą ma­jęt­ną. Wiem, że kilku ry­ce­rzy chęt­nie by roz­łu­pa­ło głowę Al­fon­sa, po­nie­waż w jego po­bli­żu żadna panna i mę­żat­ka nie była bez­piecz­na. Bano się jed­nak bogów a bar­dziej re­pu­ta­cji Al­fon­sa. Nikt więc nie chciał ry­zy­ko­wać sta­nię­cia w szran­ki za spra­wę Ana­sta­zji. W efek­cie cisza trwa­ła i trwa­ła, za to coraz wię­cej spoj­rzeń, kie­ro­wa­ło się w moją stro­nę. Damy pat­rzy­ły z lek­kim lek­ce­wa­że­niem jak zwy­kle zresz­tą, ry­cer­stwo z wy­raź­ną cie­ka­wo­ścią. Kiedy do nich do­łą­czy­ło spoj­rze­nie księ­cia Ger­wa­ze­go, zro­zu­mia­łem su­ge­stię.

– To za­da­nie dla bia­łe­go ry­ce­rza i je po­dej­mę – za­de­kla­ro­wa­łem.

– Tak więc jutro w po­łu­dnie na pa­ła­co­wym dzie­dziń­cu, bo­go­wie roz­są­dzą – za­wy­ro­ko­wał ksią­żę.

 

Le­d­wie do­tar­łem do przy­dzie­lo­nej mi kom­na­ty i ski­ną­łem na Kle­men­ty­nę, moją po­ko­jo­wą, by przy­nio­sła ko­la­cję, ktoś za­pu­kał do drzwi.

– Wejść!

– Chwa­ła Dać­bo­go­wi i Ro­ma­no­wi na­sze­mu pa­triar­sze. – Do kom­na­ty wszedł, Jaśko z Fir­le­ja, ba­ka­łarz tu­tej­szych za­ka­pio­trów.

– Chwa­ła – od­rze­kłem.

– Cze­muś Ma­ka­ry zde­cy­do­wał się na to sza­leń­stwo?

– Wiesz jak jest, bycie bia­łym ry­ce­rzem zo­bo­wią­zu­je.

– Mówmy szcze­rze – Jaśko zni­żył głos do szep­tu. – Zgi­nąć mo­żesz z po­wo­du ba­ro­nes­sy, na którą nor­mal­nie byś le­d­wie splu­nął.

– Prze­sa­dzasz. Bia­łe­mu ry­ce­rzo­wi nie przy­stoi tak trak­to­wać dam… – za­wie­si­łem głos. – Nawet ta­kich – do­da­łem.

– Czyli wiesz jak spra­wa wy­glą­da.

– Wiem wy­star­cza­ją­co dużo, by uznać, że oboje kła­mią i są sie­bie warci.

– Czyli, ja­kieś po­ję­cie masz – Jaśko ski­nął na po­ko­jo­wą, by na­la­ła mu miodu.

– Ty zaś przy­by­łeś?

– By spra­wę omó­wić a może nawet skło­nić, do re­zy­gna­cji.

– Cze­muż to?

– Ho­ra­tio ma opi­nię świet­ne­go szer­mie­rza.

– Spo­tka­łem wielu ta­kich…

– On ma ją po­twier­dzo­ną w kil­ku­na­stu po­je­dyn­kach.

– Wi­dzia­łem kilka z nich. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Znam cię, je­steś upar­ty, ale Ho­ra­tio to ksią­żę­cy syn, wy­da­no cięż­kie sa­kiew­ki na naj­lep­szych na­uczy­cie­li szer­mier­ki by osią­gnął mi­strzo­stwo w mie­czu.

– Kiep­ski to mu­siał być in­te­res, skoro wła­sny oj­ciec go prze­gnał z Gran­da­lii za­staw­szy w łóżku z ma­co­chą. – Pu­ści­łem oko do Jaśka.

– Ja o mie­czu, ty o…

– Wiesz, że nie mogę się wy­co­fać, stra­cił­bym twarz.

– Po­wiesz, że bo­go­wie we śnie ci się ob­ja­wi­li i za­ka­za­li po­je­dyn­ku, a ja za­ła­twię z ka­pła­na­mi, żeby to po­twier­dzi­li.

– Kpić ze mnie będą.

– Coś mi się widzi, je­steś zde­cy­do­wa­ny i chyba znam powód. – Rzu­cił okiem na Kle­men­ty­nę.

– Jeśli nawet, to czy to coś zmie­nia?

– Py­ta­łem tu i tam, wiem więc, że ty nawet z nią nie sy­piasz…

– Coś su­ge­ru­jesz? – Spoj­rza­łem na niego zna­czą­co.

– Nie to co my­ślisz. – Uśmiech­nął się lekko. – Panny ła­zieb­ne wy­star­cza­ją­co dużo plot­ku­ją o two­ich moż­li­wo­ściach i tem­pe­ra­men­cie.

– Więc?

– Chyba nie za­ry­zy­ku­jesz życia dla służ­ki?

– To, że jej nie chę­do­żę, nie ozna­cza, że Ho­ra­tio może ją obić za to, że mu od­mó­wi­ła i po­siąść siłą. Pod moją jest opie­ką i jego dzia­ła­nia trak­tu­ję jako oso­bi­stą znie­wa­gę. Zresz­tą z tego co wiem, jej los po­dzie­li­ło wiele pa­nien czy to z do­brych rodów, czy to z po­spól­stwa

– Też praw­da – zgo­dził się.

– My­śla­łem, że za­rzu­cisz mi roz­mo­wy z gan­dal­ski­mi kup­ca­mi.

– Wiem, że pro­po­no­wa­li ci nie­złe wy­na­gro­dze­nie za głowę Al­fon­sa.

– Tak jak my­śla­łem, do­szło to do za­ko­nu – stwier­dzi­łem.

– No cóż, ro­zu­mie­my mo­ty­wy księ­cia Juana, który ich tu przy­słał.

– A to cie­ka­we. – Upi­łem łyk miodu.

– Pa­triar­cha Roman za­le­cał dą­że­nie do sta­bil­no­ści, al­bo­wiem nie­po­ko­je sta­no­wią oka­zję do grze­chu. Tym­cza­sem w Gran­da­lii sy­tu­acja dry­fu­je w stro­nę za­mę­tu.

– Cze­muż to? – zdzi­wi­łem się.

– Po wy­gna­niu Al­fo­nsa dość nie­ocze­ki­wa­nie pierw­szym w ko­lej­ce do tronu zo­stał ksią­żę Juan. Pro­blem w tym, że nie przy­go­to­wy­wa­no go do rzą­dze­nia, więc brak mu wie­dzy i kon­tak­tów. Wielu moż­nych słu­cha Al­fon­sa, który za moż­li­wość po­wro­tu na tron obie­cu­je im licz­ne przy­wi­le­je. Na do­da­tek cią­gle żyje Ma­nu­ela, ostat­nia żona jego ojca, co do­dat­ko­wo kom­pli­ku­je sy­tu­ację.

– Toż po­dob­no zdra­dziec­ką żonę stary ksią­żę wbił na pal za zdra­dę stanu.

– Ow­szem to praw­da, jed­nak­że ty­dzień póź­niej oże­nił się po­now­nie, z córką jed­ne­go gran­dal­skie­go wiel­mo­ży, nota bene, panną młod­szą od Juana.

– Sza­leń­stwo – stwier­dzi­łem. – Oni tam w tej Gran­da­lii po­win­ni czę­ściej za­ży­wać zim­nych ką­pie­li.

– Moż­li­we – zgo­dzi się ze mną Jaśko.

– Cze­kaj, skoro za­ka­pio­rzy jak ro­zu­miem nie widzą nic złego w śmier­ci Ho­ra­tia, to dla­cze­go ty mnie od­wo­dzisz od walki?

– Bo zakon pa­trzy sze­ro­ko, a ja wąsko.

– Nie ro­zu­miem?

– Za­ko­no­wi za­le­ży, by w księ­stwach był spo­kój. Ja zaś chcę mieć, tu na miej­scu do współ­pra­cy cie­bie, a nie ja­kie­goś zie­lo­ne­go smar­ka­cza, któ­re­go od zera trze­ba bę­dzie wpro­wa­dzać w kwe­stie utrzy­ma­niu po­rząd­ku i współ­pra­cy mię­dzy za­ko­nem, a bia­ły­mi ry­ce­rza­mi.

– Miej wię­cej wiary, a wszyst­ko bę­dzie do­brze.

– Oba­wia­łem się, że to po­wiesz. Skoro zaś tak ma być, to niech bę­dzie. Wi­docz­nie taka wola Dać­bo­ga. Mam na­dzie­ję przy­ja­cie­lu, że się nie raz jesz­cze spo­tka­my. – Jaśko wstał od stołu.

– Wie­rzę, że tak z woli bogów bę­dzie – od­par­łem.

 

Jaśko wy­szedł, a ja do­bra­łem rynsz­tu­nek pod ju­trzej­szą walkę. Wi­dzia­łem kilka walk Ho­ra­tia. Był świet­nym szer­mie­rzem, ale po­zna­łem jego styl. Jeśli mia­łem rację, to walka bę­dzie niełatwa. Zda­wa­ło mi się jed­nak, że będę po­tra­fił go za­sko­czyć, co po­win­no mi dać drob­ną prze­wa­gę. Ciche pu­ka­nie do drzwi prze­rwa­ło moje roz­my­śla­nia.

– Wlazł – rzu­ci­łem za­kła­da­jąc że to któ­ryś z pa­choł­ków.

– Dość ob­ce­so­wo trak­tu­jesz damy.

 

Po­stać która się wsu­nę­ła, skry­wa­ła twarz pod głę­bo­kim kap­tu­rem, zaś jej syl­wet­kę znie­kształ­cał sze­ro­ki i długi płaszcz w ciem­no­zie­lo­nym ko­lo­rze. Przez dłuż­szą chwi­lę nie po­tra­fi­łem jej roz­po­znać. Do­pie­ro gdy ner­wo­wo za­krę­ci­ła ko­smyk zło­tych wło­sów po­zna­łem z kim mam do czy­nie­nia.

– Ba­ro­nes­so wy­bacz, ale nie spo­dzie­wa­łem się twej wi­zy­ty.

– Wy­ba­czo­ne – od­rze­kła Ana­sta­zja.

– Cóż panią spro­wa­dza w moje skrom­ne progi.

– Nie­ty­po­wa proś­ba.

– Jaka?

– Żebyś ry­ce­rzu za bar­dzo nie po­tur­bo­wał Ho­ra­tia.

– To sąd bogów bę­dzie, nie wiem jak oni po­pro­wa­dzą moją rękę.

– Ma­ka­ry, zro­zum…

– Cóż ta­kie­go pani? – prze­rwa­łem jej.

– To ksią­żę­cy syn, co praw­da łajza i zło­dziej, ale on się zmie­ni.

– A co to zmie­nia w oczach bogów. – Wznio­słem ręce.

– Ry­ce­rzu nie uda­waj głup­sze­go niż je­steś, wiesz o co cho­dzi.

– No nie bar­dzo.

– On jest ska­za­ny, na mnie.

– Czyż­by jakaś wróż­ba?

– Pro­sta lo­gi­ka. Jego brata wkrót­ce obalą wiel­mo­że. Al­fons obej­mie tron Gran­da­lii. Jeśli mnie teraz po­ślu­bi, moje dziec­ko bę­dzie na­stęp­cą tronu. Nie ża­ło­wa­łam wy­dat­ków na za­klę­cia płod­no­ści by mieć pew­ność, że bę­dzie to syn. Teraz tylko trze­ba zmu­sić Al­fon­sa by go uznał, czyli on musi być po­ko­na­ny, ale prze­żyć.

– Plan cie­ka­wy, ale ma wady. Ho­ra­tio może cię od­da­lić i wy­brać któ­rąś z córek po­pie­ra­ją­cych go szlach­ci­ców na żonę. Ry­su­jesz swoją przy­szłość pal­cem na wo­dzie Ana­sta­zjo – za­uwa­ży­łem.

– Za kogo mnie masz – prych­nę­ła jak kotka. – Na po­czą­tek bę­dzie po­trze­bo­wał pie­nię­dzy do rzą­dze­nia, a ja je mam. One zaś spra­wią, że tak napraw­dę to ja będę rzą­dzić i za­dbam, by miał ty­sią­ce ko­cha­nek, ale żad­nej innej żony.

– Bar­dzo je­steś pewna sie­bie pani.

– Bo go znam. Ma ro­zu­mu tyle co po­ko­jo­wy pie­sek, a na widok byle kiec­ki głu­pie­je kom­plet­nie. To ja będę za­ła­twiać spra­wy księ­stwa, ukła­dać się ze szlach­tą, kup­ca­mi, ce­cha­mi, a on niech sobie chę­do­ży co po­pad­nie. Dzie­ci z tego mieć nie bę­dzie.

– Skąd ta pew­ność?

– Je­stem ob­da­rzo­na magią płod­no­ści, po­tra­fię kon­tro­lo­wać takie spra­wy. – Ana­sta­zja uśmiech­nę­ła się trium­fu­ją­co.

– Nawet jeśli masz rację, to bę­dzie po­je­dy­nek, róż­nie może wyjść.

– Za­łatw to jak pro­szę, a bę­dziesz mieć we mnie przy­ja­ciół­kę.

– A co, jeśli bogi zde­cy­du­ją ina­czej i go za­bi­ję.

– Bę­dziesz mieć we mnie wroga. – Ana­sta­zje spoj­rza­ła na mnie ocza­mi zim­ny­mi ni­czym zi­mo­we niebo. – Wiem, że nie je­steś ulu­bień­cem dam. Mimo to po­dob­no je­steś dość jurny. Jeśli mnie za­wie­dziesz, bę­dziesz miał… – Opu­ści­ła w dół wska­zu­ją­cy palec ge­stem su­ge­ru­ją­cym przy­krą nie­moc.

– Mimo tego ar­gu­men­tu… – za­wie­si­łem na chwi­lę głos. – Nic ci pani nie mogę obie­cać.

– Dla­cze­go?

– Bo on nie­wąt­pli­wie po­sta­ra się mnie zabić w walce, by de­fi­ni­tyw­nie udo­wod­nić swą rację. Nic ma mojej śmier­ci nie zy­skasz.

– Po­sta­raj się… Pro­szę… – Ba­ro­nes­sa po­pa­trzy­ła na mnie bła­gal­nie. – Wiedz, że umiem się od­wdzię­czyć.

– Los ry­ce­rza, jest nie­pew­ny. Mogę zgi­nąć nim zo­sta­niesz księż­ną – za­uwa­ży­łem.

– Dam ci przed­smak na­gro­dy, choć­by od zaraz.

 

Ana­sta­zja nagle do­sko­czy­ła do mnie, przy­tu­li­ła się i po­ca­ło­wa­ła na­mięt­nie. Pach­nia­ła cie­płem, obiet­ni­cą eks­ta­zy i ja­ki­miś da­le­ki­mi kwia­ta­mi, wa­ni­lią su­ge­ru­ją­cą uży­cie magii płod­no­ści, nie­ko­niecz­nie w tej ko­lej­no­ści. Kiedy de­li­kat­nie usi­ło­wa­łem ją od sie­bie od­su­nąć, roz­chy­li­ła płaszcz, pod któ­rym miała je­dy­nie nie­mal prze­zro­czy­stą je­dwab­ną halkę po­zwa­la­ją­cą do­strzec nie tylko nie­wiel­ki brzu­szek, ale i wy­jąt­ko­wo po­nęt­ne pier­si.

– To jak Ma­ka­ry, zro­bisz to, o co cię pro­szę?

– Zro­bię to, co bę­dzie ko­niecz­ne, ani mniej ani wię­cej – od­par­łem.

– To zna­czy tak?

– Módl się ba­ro­nes­so, by taka była wola bogów.

– Nie za­wiedź mnie – wy­szep­ta­ła i wy­szła.

 

Sta­nę­li­śmy na pa­ła­co­wym dzie­dziń­cu przed po­łu­dniem. Al­fons de Ho­ra­tio pysz­nił się w pan­ce­rzu bo­ga­to zdo­bio­nym zło­tem, pa­wi­mi pió­ra­mi za­mo­co­wa­ny­mi do hełmu, z okrą­głą tar­czą o umbo uzbro­jo­nym w szpi­ku­lec, w ręku miał zaś miecz bę­kar­ci po­zwa­la­ją­cy na za­da­wa­nia cio­sów za­rów­no jedną ręką jak i obu­rącz. Swego czasu chwa­lił się, że miecz­ni­cy z Gran­da­lii ob­ło­ży­li go za­klę­cia­mi gwa­ran­tu­ją­cy­mi wiecz­ną ostrość i nie­rdzew­ność. Za­ją­łem po­zy­cję obok niego w zbroi okry­tej białą tu­ni­ką zdob­ną wy­ha­fto­wa­nym her­bem księ­stwa i dwoma mie­cza­mi. To sym­bol bia­łych ry­ce­rzy przy­ję­ty we wszyst­kich księ­stwach bra­ter­stwa. Dzier­ży­łem dużą tar­czą kmie­cej pie­cho­ty przy­po­mi­na­ją­ca wy­cię­ty frag­ment walca i krót­ki miecz przy­sto­so­wa­ny głów­nie do pchnięć, so­lid­ny, acz znacz­nie krót­szy i lżej­szy od pół­to­ra­ka. Ksią­żę widzą mnie tak uzbro­jo­ne­go uniósł brew w ge­ście za­sko­cze­nia, po czym rzekł.

– Ry­ce­rze oto pytam was po raz ostat­ni. Czy za­nie­cha­cie walki i któ­ryś z was ustą­pi z re­pre­zen­to­wa­nej spra­wy?

– Nie ustą­pię ba­ja­niom upa­dłej ko­bie­ty! – za­wo­łał Al­fons de Ho­ra­tio

– A ty panie? – Ger­wa­zy spoj­rzał na mnie.

– Rolą bia­łe­go ry­ce­rza jest bro­nić bia­ło­gło­wy także przed ka­lum­nia­mi – od­rze­kłem.

– Więc niech zde­cy­du­ją bogi. – Ksią­żę ski­nął trę­ba­czom by dali znak do po­cząt­ku po­je­dyn­ku.

 

Al­fons na­tarł na­tych­miast. Ude­rzył tar­czą w tar­czę, sta­ra­jąc się wbić szpi­ku­lec i wy­rwać mi ją z ręki. Tyle, że ma­zań­ska tar­cza pie­cho­ty jest no­szo­na nie tylko przy po­mo­cy ima­cza, ale też na rze­mien­nym pasie prze­rzu­co­nym przez ramię. Szarp­nął, ale nie osią­gnął suk­ce­su. Za­ata­ko­wał po­now­nie, lecz tym razem po zde­rze­niu tarcz pró­bo­wał pchnąć z góry na ramię i ło­pat­kę. Stal za­zgrzy­ta­ła o stal. Włosy sta­nę­ły mi dęba w heł­mie, bo gdyby pan­cerz nie wy­trzy­mał, to skoń­czyłbym mar­twy. W ułam­ku chwi­li, ko­rzy­sta­jąc z tego, że jest tak bli­sko za­da­łem cios. Krót­ki miecz, któ­rym wal­czy­łem wnik­nął w spo­je­nia pan­ce­rza pły­to­we­go, prze­śli­zgnął się po kol­czu­dze, pod­ciął rze­mień mo­cu­ją­cy jego far­tuch fol­go­wy i trasz­ki. Od­sko­czy­li­śmy od sie­bie. Widać było, że płyty chro­nią­ce mu pod­brzu­sze opa­dły z jed­nej stro­ny i nieco utrud­nia­ją ruch. Ho­ra­tio zi­gno­ro­wał to i nadal na­cie­rał, tyle że ostroż­niej. Kon­tro­wa­łem z rzad­ka, oszczę­dza­jąc siły. On wy­ko­rzy­stu­jąc prze­wa­gę dłu­go­ści swego mie­cza ciął raz po raz w moją tar­czę, jed­nak już nie skra­cał dy­stan­su. Co­fa­łem się krok po kroku, za­ta­cza­jąc koła wokół dzie­dziń­ca. Walka trwa­ła prze­cią­ga­jąc się ponad zwy­kłą miarę. Widać było, jak ze­bra­ni na kruż­gan­kach nie tylko ko­men­tu­ją to, co widzą, ale po­czę­li też czy­nić za­kła­dy. Kątem oka do­strze­głem prze­ło­żo­ne­go gran­dal­skiej fak­to­rii han­dlo­wej, który do ma­gicz­ne­go zwier­cia­dła na bie­żą­co ko­men­to­wał, to co się dzia­ło na dzie­dziń­cu.

Zmę­cze­nie da­wa­ło się nam we znaki. Nie­do­szły wład­ca Gran­da­lii dy­szał jak miech. Miecz wi­docz­nie mu cią­żył, a cię­cia nie miały po­cząt­ko­wej szyb­ko­ści i siły. Bio­rąc pod uwagę z jakim tru­dem rąbał, opo­wieść o za­klę­ciu ostro­ści oka­za­ła się prze­sa­dzo­na. Far­tuch fol­go­wy prze­krzy­wił się zu­peł­nie więc każdy krok wią­zał się z do­dat­ko­wym wy­sił­kiem. Pot lał mi się na oczy, ręka mimo że nio­sła tylko część cię­ża­ru tar­czy za­czy­na­ła drę­twieć. Nie to jed­nak było pro­ble­mem, a fakt, że oku­cie pękło, skóra była na­cię­ta nie­zli­czo­ną ilość razy i drze­wo po­czę­ło się roz­sz­cze­piać. Przy ko­lej­nym cio­sie czu­bek ostrza pół­to­ra­ka utkwił w de­skach. Szarp­ną­łem sta­ra­jąc się wy­krę­cić tar­czę i wy­rwać broń z ręki mego wroga. Wy­szło tylko czę­ścio­wo, al­bo­wiem roz­legł się brzęk i jego miecz pękł na dwóch trze­cich dłu­go­ści. Nie miał już szpi­cu, tylko dziw­ny za­dzior. Lep­szej oka­zji nie bę­dzie. Za­ata­ko­wa­łem całą siłą i cię­ża­rem. Al­fons dał się za­sko­czyć i mu­siał się cof­nąć. Tar­cza ude­rzy­ła o tar­czę. Ho­ra­tio po­śli­zgnął się i usiłując od­zy­skać rów­no­wa­gę od­sło­nił bar­dziej niż zwy­kle. Wpa­dłem na niego. Za­da­jąc pchnię­cie w kroku, tam gdzie pan­cerz opadł. On w tym cza­sie usi­ło­wał ciąć z całej siły, ale będąc tak bli­sko je­dy­nie rę­ko­je­ścią mie­cza rąb­nął mnie w hełm. Gwiaz­dy za­bły­sły mi w oczach, co­fa­łem się, dzie­dzi­niec za­czął tań­czyć. W za­sa­dzie byłem zdany na jego wroga. Ho­ra­tio jed­nak nie na­cie­rał, tylko z dzi­kim wy­ciem upadł na dzie­dzi­niec i zwi­nął się w kłę­bek. Nie byłem dość przy­tom­ny by go dobić. Je­dy­ne na czym mi za­le­ża­ło to utrzy­mać się na no­gach i nie wy­pu­ścić mie­cza z ręki. Ina­czej ktoś mógł­by za­kwe­stio­no­wać wynik po­je­dyn­ku. Pu­blicz­ność za­mil­kła, wycie prze­ciw­ni­ka łą­czy­ło się z upo­rczy­wym dzwo­nie­niem w uszach. 

– Ry­ce­rzu Al­fon­sie de Ho­ra­tio czy chcesz dalej wal­czyć? – spy­tał ksią­żę.

– Aauu – za­wo­dził py­ta­ny.

– A ty ry­ce­rzu Ma­ka­ry, czy chcesz dalej wal­czyć? – Ger­wa­zy spoj­rzał na mnie.

– Nie… – chcia­łem rzec, „Nie ma spra­wy, mogę”, ale język od­mó­wił po­słu­szeń­stwa.

– Roz­dzie­lić ich! – za­wo­łał ksią­żę. – Niech me­dy­cy opa­trzą ran­ne­go.

 

Na dzie­dzi­niec wy­sy­pał się rój pa­cho­li­ków. Za nimi god­nym kro­kiem su­nę­ło dwóch me­dy­ków. Byłem szczę­śli­wy, że wresz­cie mogę oddać tar­czę, zdjąć hełm, napić się wody z ma­nier­ki. Tym­cza­sem za­ję­to się moim prze­ciw­ni­kiem. Z go­rącz­ko­wej krzą­ta­ni­ny i dziw­nych uśmiesz­ków pa­cho­li­ków wnio­sko­wa­łem, że tra­fi­łem go do­brze. Tym­cza­sem na try­bu­nach z wolna pod­niósł się gwar i pie­nią­dze za­czę­ły prze­cho­dzić z rąk do rąk. Jako, że za­cho­wa­nia owe nie li­co­wa­ły z sądem bogów, ba­ka­łarz za­ka­pio­rów pod­szedł do księ­cia.

– Wasza wy­so­kość. Bo­go­wie dali nam znak, a tobie panie, jako naj­wyż­sze­mu sę­dzie­mu w tym księ­stwie przy­padł za­szczyt za­twier­dze­nia ich woli.

– Tak więc z woli bogów orze­kam. Ana­sta­zja, ba­ro­nes­sa Tsi­lim mó­wi­ła praw­dę. Ojcem dzie­cię­cia, które po­wi­je jest ry­cerz Al­fons de Ho­ra­tio, ze wszel­ki­mi tego kon­se­kwen­cja­mi wy­ni­ka­ją­cy­mi z prawa i zwy­cza­ju. – Ger­wa­zy prze­rwał na chwi­lę, al­bo­wiem jeden z me­dy­ków pod­biegł do niego i coś go­rącz­ko­wo szep­tał mu do ucha. – Z woli bogów, dzie­cię to bę­dzie je­dy­nym dzie­dzi­cem rze­czo­ne­go ry­ce­rza, co jak ro­zu­miem zna­czą­co upro­ści kwe­stie suk­ce­sji ty­tu­łów i ma­jąt­ku.

Scho­dzi­łem z dzie­dziń­ca od­pro­wa­dza­ny za­fa­scy­no­wa­ny­mi spoj­rze­nia­mi dam i roz­ba­wio­ny­mi ry­cer­stwa.

 

Kom­na­tę oświe­tla­ły pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Li­czy­łem na chwi­lę spo­ko­ju, po tym jak mu­sia­łem przy­jąć gra­tu­la­cje od wielu szlach­ci­ców, od­po­cząć i wymyć się so­lid­nie w łaźni, al­bo­wiem, jako biały ry­cerz cenię sobie, że po­dejść do mnie można nie tylko z wia­trem ale i pod wiatr. Nie ukry­wam, że zdą­ży­łem się też odro­bin­kę zdrzem­nąć a służ­ba ode­bra­ła kilka li­ści­ków do mnie. Koń­czy­łem ko­la­cję, kiedy ktoś za­pu­kał.

– Za­pra­szam! – za­wo­ła­łem.

– Przy­by­łam wy­rów­nać ra­chun­ki – Ana­sta­zja wcho­dząc od­rzu­ci­ła kap­tur, który skry­wał jej złote włosy.

– Ba­ro­nes­so ze­chciej uczy­nić mi za­szczyt i za­siądź ze mną do stołu – rze­kłem, dwor­sko od­su­wa­jąc jej krze­sło.

– Dzię­ku­ję.

– Myślę też, że nie bę­dzie ci po­trzeb­ny ani szty­let, który masz w rę­ka­wie ani fiol­ki dźwię­czą­ce w kie­sze­ni płasz­cza.

– Ty… – spoj­rza­ła na mnie za­sko­czo­na.

– Bycie bia­łym ry­ce­rzem nie ozna­cza, że je­stem idio­tą.

– Ale skąd wie­dzia­łeś?

– Służ­ba chwy­ta plot­ki lotem bły­ska­wi­cy i już zdą­ży­ła mi do­nieść, że wy­ka­stro­wa­ny w po­je­dyn­ku Al­fons po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, a ty pani sza­le­jesz z żalu. Tego ostat­nie­go zresz­tą nie ro­zu­miem.

– Pro­si­łam byś go oszczę­dził…

– Zro­bi­łem to – za­uwa­ży­łem. Zresz­tą, skoro on zro­bił to co robił , to nawet le­piej dla cie­bie pani. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– On ma rację. – Jaśko z Fir­le­ja bez szme­ru za­mknął drzwi za sobą.

– A ty tu skąd? – Ana­sta­zja była za­sko­czo­na.

– Wo­la­łem się upew­nić, że ty pani nie zro­bisz nic głu­pie­go. Zwłasz­cza, żeś wcze­śniej od­wie­dzi­ła cy­ru­li­ka i al­che­mi­ka. Na szczę­ście Ma­ka­ry oka­zał się czuj­ny, co po tak wy­czer­pu­ją­cym po­je­dyn­ku nie było wcale tak oczy­wi­ste.

– Śle­dzi­łeś mnie? – Ana­sta­zja spoj­rzał na za­ka­pio­ra z wy­rzu­tem.

– Le­piej za­po­bie­gać niż le­czyć, jak ma­wiał nasz pa­tron. Do tego nasz go­spo­darz ma rację. Tak jest le­piej.

– Dla­cze­go tak uwa­ża­cie?

– Po­żyt­ku z ży­we­go nie mia­ła­byś żad­ne­go – za­uwa­ży­łem.

– Boś go wy­ka­stro­wał – wy­sy­cza­ła wście­kle.

– Mia­łem na myśli jego lek­kość w wy­da­wa­niu nie swo­ich pie­nię­dzy – od­par­łem.

Po­nad­to, co in­ne­go po­tom­stwo, co in­ne­go jego matka. Jeśli ja­kimś cudem zdo­był­by tron Gran­da­lii mógł­by cię pani otruć – dodał Jaśko. – Tak zaś masz pani za­pew­nio­ny spo­kój, a gdyby jego ma­co­cha i brat sami się wy­koń­czy­li, będąc matką je­dy­ne­go spad­ko­bier­cy masz szan­se być re­gent­ką. Marne bo marne ale za­wsze ja­kieś.

– Nie­na­wi­dzę was – oznaj­mia­ła Ana­sta­zja.

Ba­ro­nes­sa wsta­ła, rzu­ci­ła się w moją stro­nę, lecz nie pró­bo­wa­ła pchnąć szty­le­tem, tylko po­ca­ło­wa­ła na­mięt­nie i wy­szła trza­ska­jąc drzwia­mi.

 

– Ro­zu­miesz coś z tego? – spy­ta­łem Jaśka.

– Nic, co ozna­cza, że na wszel­ki wy­pa­dek muszę mieć na nią oko.

– No tak spra­wy za­ko­nu – od­rze­kłem ki­wa­jąc głową.

– Po­wiedz szcze­rze, po co się z nim tyle ba­wi­łeś, prze­cież gdy­byś za­miast pod­ci­nać mu rze­mień u folg, pchnął na tęt­ni­ce udową, to za­bił­byś go w nie­ca­łe trzy mi­nu­ty.

– Szału do­sta­wa­łem, że jego opo­wie­ści o pod­bo­jach mi­ło­snych cie­szą się więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem dam niż moje walki ze zbó­ja­mi i po­two­ra­mi.

– To tłu­ma­czy ka­stra­cję. – Jaśko uśmiech­nął się i wy­szedł

 

Mia­łem na­dzie­ję, na chwi­lę spo­ko­ju i przej­rze­nie li­ści­ków, które ku mo­je­mu zdu­mie­niu przy­sła­ło mi kilka dam. Jed­nak moją uwagę zwró­cił cichy płacz.

– Cze­muż be­czysz? – zwró­ci­łem się do Kle­men­ty­ny.

– Bo Al­fons… – za­czę­ła gło­śniej chli­pać.

– Już cię nie skrzyw­dzi. Nie ma czego pła­kać – do­da­łem.

– Ba­ła­mut to był, ale jed­nak go szko­da. – Dziew­czy­na wy­cie­ra­ła pod­bi­te oko rę­ka­wem. 

– Jak ja was nie ro­zu­miem – wes­tchną­łem cięż­ko. 

Koniec

Komentarze

Na różne rzeczy mógł jej nastąpić, ale na cześć? Może nastawał?

 

– Pewien problem widzę

Odwrócony szyk jest okropny.

 

Mężów z kolei wybierała wśród tych, co kładli się na łoże śmierci, dzięki czemu była kobietą majętną.

Komnatę kilka promieni zachodzącego słońca.

Ale, że co robią?

 

Zabawne opko, z fajnymi scenami walki. Pomyśl o udziale w konkursie karnawałowym.

Trochę mnie odrzuca taka średniowieczno-menelska konwencja, ale jest spójnie i się czyta.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć! Sympatyczne opowiadanie, przyjemnie mi się je czytało. Humor wyważony, ale wyraźnie obecny. Zdecydowanie czuję się zachęcony do nadrobienia zaległości z pozycjami, które wymieniłeś w przedmowie.

 

Minimalnie muszę jednak ponarzekać na scenę walki. Mam wrażenie, że za dużo tam informacji i opisów, a za mało faktycznej bijatyki. W efekcie nie czułem specjalnie emocji towarzyszących normalnie starciu dwóch rycerzy.

 

Mało czytelny jest też sam moment kastracji. Początkowo zupełnie go nie wyłapałem. A potem w następnej scenie o kastracji wspomniała Baronessa i dopiero szukałem właściwego fragmentu w tekście :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Ambush

Parę rzeczy wygładziłem. Dziękuję za uwagi. 

cezary_cezary pewnie przekombinowałem z tym niskim pchnięciem :(

Wszystko pięknie, ale gdzie tu jest fantastyka? Pomijając polityczno-społeczne tło, to wszystko mogło się wydarzyć.

Interpunkcja kwiczy, zwłaszcza przy wołaczach. Jakieś literówki też masz.

Za to od razu załapałam, jaką ranę odniósł Alfons.

Babska logika rządzi!

“Wszystko pięknie, ale gdzie tu jest fantastyka?”

 

Upsss o tym nie pomyślałem. 

Niechby chociaż przy walce posiłkowali się czarami czy coś…

Babska logika rządzi!

Niezłe opowiadanie z gatunku rozrywkowych. Dworskie intrygi i trup dodają smaczku, i ożywiają tę historię, i mogę tylko żałować, że nie najlepsze wykonanie skutecznie psuło przyjemność lektury. No i, że zgodzę się z Finklą, brakło fantastyki.

 

na­stą­pił na cześć moją nie­wie­ścią… → Można na czyjąś cześć nastawać, ale nie można na nią nastąpić.

 

– Nie wierz jej Panie.– Nie wierz jej, panie.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– On znów to robi! – krzyk­nę­ła z pasą ko­bie­ta. → Literówka.

 

Damy pa­rzy­ły z lek­kim lek­ce­wa­że­niem… → Literówka.  

 

– Mówmy szcze­rze. – Jaśko zni­żył głos do szep­tu. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Prze­sa­dzasz. Bia­łe­mu ry­ce­rzo­wi nie przy­stoi tak trak­to­wać dam… – za­wie­si­łem głos. → Didaskalia wielką literą – skoro zawiesił głos to nie mówił.

 

– Coś su­ge­ru­jesz? – spoj­rza­łem na niego zna­czą­co. → Didaskalia wielką literą.

 

– Chyba nie za­ry­zy­ku­jesz życia dla służ­ki.? → Przed pytajnikiem nie stawia się kropki.

 

– Po wy­gna­niu Al­fo­na­sa… → Literówka.

 

– Sza­leń­stwo – stwier­dzi­łem – Oni tam w tej Gran­da­lii… → Brak kropki po didaskaliach, albo dalsza wypowiedź małą literą.

 

Jeśli mia­łem rację, to walka bę­dzie cięż­ka. Jeśli mia­łem rację, to walka bę­dzie trudna/ niełatwa.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Ciche pu­ka­nie do drzwi prze­rwa­ło moje roz­my­śla­nia → Brak kropki na końcu zdania.

 

Wznio­słem ręce do góry. → Masło maślane – czy mógł wznieść ręce do dołu?

 

że tak na praw­dę to ja będę rzą­dzić… → …że tak napraw­dę to ja będę rzą­dzić

 

– To jak Ma­ka­ry, zro­bisz to co cię pro­szę?– To jak Ma­ka­ry, zro­bisz to, o co cię pro­szę?

 

reku miał zaś miecz bę­kar­ci… → Literówka.

 

Ksią­żę widzą mnie nieco uniósł brew po czym rzekł. → Pewnie miało być: Ksią­żę, widząc mnie, nieco uniósł brew, po czym rzekł:

 

to skoń­czył bym mar­twy. → …to skoń­czyłbym mar­twy.

 

Kon­tro­wa­łem z rzad­ka oszczę­dza­jąc siły. → Czy kontrował z rzadka, czy z rzadka oszczędzał siły?

A może miało być: Kon­tro­wa­łem z rzad­ka, oszczę­dza­jąc siły.

 

Ho­ra­tio po­śli­zgnął się i sta­ra­jąc od­zy­skać rów­no­wa­gę… → Zakładam, że chciałeś uniknąć powtórzenia.

Proponuję: Ho­ra­tio po­śli­zgnął się i usiłując od­zy­skać rów­no­wa­gę

 

– Ry­ce­rzu Al­fon­sie de Ho­ra­tio czy chcesz dalej wal­czyć? – Spy­tał ksią­żę.Didaskalia małą literą.

 

Ojcem jego dzie­cię­cia, które po­wi­je jest ry­cerz Al­fons de Ho­ra­tio… → Ojcem dzie­cię­cia, które po­wi­je, jest ry­cerz Al­fons de Ho­ra­tio…

 

so­lid­nie od­po­cząć i wymyć się so­lid­nie w łaźni… → Czy to celowe powtórzenie?

A może: …so­lid­nie od­po­cząć i starannie wymyć się w łaźni

 

jako biały ry­cerz cenię sobie, ze po­dejść do mnie można… → Literówka.

 

co robił , to nawet… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

– On ma rację – Jaśko z Fir­le­ja bez szme­ru za­mknął drzwi za sobą. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Mia­łem na myśli jego lek­kość wy­da­wa­niu nie swo­ich pie­nię­dzy→ – Mia­łem na myśli jego lek­kość w wy­da­wa­niu nie swo­ich pie­nię­dzy – od­par­łem

 

Po­nad­to, co in­ne­go po­tom­stwo, co in­ne­go jego matka. Jeśli ja­kimś cudem zdo­był­by tron Gran­da­lii mógł­by cię pani otruć – dodał Jaśko. → Brak półpauzy rozpoczynającej wypowiedź Jaśka.

 

– To tłu­ma­czy ka­stra­cję – Jaśko uśmiech­nął się i wy­szedł → Brak kropki po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach.

 

– Bo Al­fons… – Za­czę­ła gło­śniej chli­pać.– Bo Al­fons… – za­czę­ła gło­śniej chli­pać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sorki że tyle to trwało, ale przy okazji usunięcia błędów przeredagowałem odrobinę opowiadanie dodając szczyptę magii 

:) 

 

Tak że Finklo warunek fantastyczności powinien być spełniony :D

 

Reg po raz kolejny dziękuję za mrówczą pracę włożoną w wyłapanie błędów. 

MPJ-cie, po raz kolejny miło mi, że mogłam się przydać. A skoro poprawiłeś usterki i umagiczniłeś opowiadanie, moge udać się do klilarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry wieczór MPJ 78

 

Nie jestem specjalistą od fantasy i nie potrafię stwierdzić, czy tutaj jest fantasy czy go nie ma. Natomiast czytało mi się dość lekko i miałem poczucie obcowania z czymś co bym określił jako wesołe hopsanie z toporem po średniowieczu, ale bez przesadnego dosycenia. “Dobre, nie za słodkie” mógłbym napisać.

 

Natomiast równolegle z tym poczuciem jasnej radości, niemal przez cały czas potykałem się o interpunkcję. Przecinki pojawiają się w różnym miejscu, a czasami pojawiają się drobnostki wskazujące zwyczajnie na braki w redakcji. Myślę, że poprawa tych rzeczy sprawiłaby, że ten tekst byłby dobry. Kilka przykładów:

 

Damy patrzyły z lekkim lekceważeniem jak zwykle zresztą, rycerstwo z wyraźną ciekawością. 

Dziwne jest to zdanie. Wydaje się, że przecinek powinien pojawić się przed “jak zwykle zresztą” jako wtrącenie, ale jaką funkcję pełni “rycerstwo z wyraźną ciekawością”? Czegoś tu z pewnością brakuje.

 

Ledwie dotarłem do przydzielonej mi komnaty i skinąłem na Klementynę, moją pokojową, by przyniosła kolację, ktoś zapukał do drzwi.

Tutaj niby przecinki są, ale do czasu. Ostatnie “ktoś zapukał do drzwi” wydaje się nie do końca kleić z całym zdaniem. Informacja jest dodana, wiemy co się stało. Ale nie brzmi to dobrze i chyba też jest niezbyt poprawne.

 

– Czekaj, skoro zakapiorzy[,] jak rozumiem[,] nie widzą nic złego w śmierci Horatia, to dlaczego ty mnie odwodzisz od walki?

Zdanie jest dość złożone, ale prawdopodobnie brakuje przecinków wyodrębniających to wtrącenie. Ich usunięcie wizualnie zmniejszy ilość najeżenia przecinkami, ale nie wpłynie na płynność lektury. Czytelnik musiałby wsiąknąć niesamowicie w lekturę, by tego nie zauważać.

 

– Wlazł – rzuciłem zakładając że to któryś z pachołków.

– Dość obcesowo traktujesz damy.

[BRAK DODATKOWYCH DIDASKALIÓW?]

Postać która się wsunęła, skrywała twarz pod głębokim kapturem, zaś jej sylwetkę zniekształcał szeroki i długi płaszcz w ciemnozielonym kolorze. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłem jej rozpoznać.

Jako czytelnik zrozumiałem co się wydarzyło, ale wydaje mi się, że ta przerwa między dialogiem, a scenką “wsuwania się” jest zbyt obcesowa (no tak, w końcu zbyt obcesowo dama została potraktowana, :)). Wiemy już, że wejdzie dama, ale narrator widocznie nie czytał dialogów i wprowadza czytelnika w tajemnicę, która właściwie została już odkryta. Pomijając już tę kwestię, wydaje mi się, że między dialogiem a scenką wchodzenia, czegoś brakuje. Jakiejś płynności w opisie faktów.

 

Dzierżyłem dużą tarczą [tarczę?] kmiecej [kmieciej]? piechoty[,] przypominająca [ą] wycięty fragment walca[,] i krótki miecz przystosowany głównie do pchnięć, solidny, acz znacznie krótszy i lżejszy od półtoraka.

Bardzo długie zdanie, wystrzelone jednym tchem. Jeżeli dobrze zauważyłem błędy, to po prostu widać brak uważnej redakcji.

 

 

 

Podsumowując. Tak naprawdę jedyne co mnie wytrącało z lektury, to różne usterki związane z interpunkcją oraz z konstrukcją zdań (co chyba jest dość ważne). Poza tym jest to lekka opowiastka, którą przeczytać nie jest źle. Jednak wymaga zdecydowanie redakcji, bo moim zdaniem jej niedomiar nie pozwala cieszyć się tekstem wystarczająco. Oprócz interpunkcji i konstrukcji zdań, można pewnie lepiej pisać dialogi. Nie wiem jak bardzo uznawane jest przerzucanie się dialogami bez opisów, ale jest tego sporo (choć poza wskazanym przypadkiem nie przeszkadzało mi to w odbiorze).

 

Nie wymieniłem wszystkich problemów. Myślę, że nikt tutaj gruntownej analizy nie przedstawi. Sądzę jednak, że autor znajdzie sam problemy do rozwiązania na podstawie przykładów. Jak nie w tym tekście, to w kolejnym. Czym jest jedna opowiastka w morzu twórczości :)

 

Czytałem wersję z dzisiaj, tak dla jasności. Czyli zakładam, że najnowszą.

 

 

 

 

Na problemy z interpunkcją chyba już niewiele poradzę.

 

Za opinię dziękuję. 

Nowa Fantastyka