Kiedy w 2036 roku Hyperloop wreszcie dotarł do Polski, wszyscy zapragnęli, by nasz jedyny przystanek tej niebywałej sieci transportowej był równie zjawiskowy, co swego czasu stacja metra “Plac Wilsona”. Polityka jednak nie zna sentymentów i za postawienie paskudnej przybudówki na trzydziestej dziewiątej kondygnacji Warsaw Spire Warszawa zapłaciła przeoraniem krajobrazu rzędem słupów, ciągnącym się od Bemowa po Rembertów. Stacja powstała, gdy Moskwa zapragnęła połączenia z niemiecką siecią tuneli oraz okazało się, że stawianie kolumn w Bałtyku czy jakimkolwiek akwenie to kwadratura koła.
Podstępna mżawka dobierała mi się do skóry, chociaż stałem pod wiatą. Oficjalnie minimalistyczną, choć każdy wiedział, że po prostu tanią. Tablica z napisem „Berlin” odliczała sekundy do przybycia kapsuły. Czekało ze mną kilkanaście osób wpatrzonych w giętkie, elastyczne, wciąż nowiutkie iabłuszka XL. Każda chwila się przecież liczyła, prawda? Tyle spraw do załatwienia, tyle informacji do przetworzenia. Kiedy wehikuł wreszcie przybył, wszyscy rzucili się ku drzwiom, ledwo dając wysiąść pasażerom z Rosji. Gdy spędzało się całe lata w mieszkaniach niewiele większych od tej kapsuły, agorafobia stawała się odruchowa.
Zblazowani moskwianie różnili się od zblazowanych warszawiaków jedynie tym, że nosy wtykali nie w iabłuszka, a w Xiaomi, modelu cholera wie jakiego, bo co chwilę wychodził nowy. Przepuściłem ich, taksując nieobecne oblicza. Dałem wsiąść niecierpliwym.
Wtedy wysiadłaś, jako ostatnia. Trzymałaś w ręku smartfona, ale któż go w tych czasach nie trzymał? Znalazłaś chwilę na refleksję, gdy minął cię chłopak bez iabłuszka, za to z pierwszym komercyjnym modelem HoloLens na skroniach. Spoglądałaś na niego w skupieniu, z napięciem jakbyś obserwowała hałaśliwych małolatów na ulicy. Z niepokojem o to, co dopiero nastanie. Nigdy bym ci tego nie powiedział, ale boję się AR jak ty.
Byłaś pewna, że absolutnie nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Nauczyłaś się już tłumu. Gdy więc nasze oczy spotkały się, a na mojej twarzy ujrzałaś, mam nadzieję, przyjazny wyraz, spodziewałem się, że odwrócisz wzrok i uciekniesz. Wytrzymałaś jednak spojrzenie. Dokładnie jak w filmach odpowiedziałaś uśmiechem. Minęliśmy się w wąskim przejściu i dane mi było skosztować woni twych subtelnych perfum.
Potem wsiadłem do Hyperloopa, a ty poszłaś w swoją stronę. Może popełniłem błąd. Może trzymanie się skandynawskiego wzoru kulturowego, tak modnego w sytuacjach oficjalnych w tym coraz bardziej upośledzonym interpersonalnie społeczeństwie, to jedna wielka pomyłka?!
Może wystarczyło wyrwać się z pędzącego tłumu, odezwać, umówić i spotkać? Może bawiłby cię do łez mój nieporadny, niewyćwiczony (bo i gdzie?) humor? Śmiałabyś się szczerze, a czasami z przyzwoitości, tylko po to, by nie zrobić mi przykrości. Może zaskoczyłabyś mnie bezlitosną celnością swych uwag? A ich nienachalna ciętość zmuszałaby mnie do ostrożności, by przypadkiem nie stanąć na linii ognia.
Któregoś dnia podzieliłabyś się ze mną obawami na temat tego, dokąd ten świat zmierza. A wtedy zyskałbym pewność. Nakupiłbym tych niedorzecznie drogich, lewitujących lampek Flyte, a także pierścionek – klasycznie złoty lub wydrukowany z tytanu. Sam jeszcze nie wiem. I gdy klęcząc zauważyłbym w twych oczach ten sam błysk niepewności, co przed chwilą, struchlałbym, zapadł się pod ziemię i maglował w myślach każdą podjętą z tobą czy wobec ciebie decyzję.
Wierzę jednak, że to byłby moment, w którym i ty byłabyś pewna. Tego wieczoru, gdy oglądalibyśmy panoramę Warszawy, wtuleni w swe ciepło, dotarłoby do nas, że dotyk jest tylko dotykiem. Nie niesie, nie powinien nieść żadnych danych, niczego, co można skatalogować i wykorzystać w personalizacji reklam. Tylko biochemiczna sensacja neuronów, ekskluzywnie dostępna bezpośrednio zaangażowanym.
Zdecydowalibyśmy się na dziecko. Tylko do ciebie należałaby decyzja, czy podejmiesz się rodzić naturalnie, czy wybierzesz ektogenezę. Na pewno odmówilibyśmy wszelkich modyfikacji CRISPR-em. Wierzę w twoje cudowne geny. Z pewnością przykryłyby wszelkie ewentualne niedoskonałości moich. Niech zatem nasza córka należy do wąskiego grona ludzkich istnień niepoddanych jeszcze przed narodzeniem modyfikacji. Tak, pragnę córki jak niczego innego. Chciałbym pokazać jej wiele piękna, które ostało się jeszcze na świecie. Myślę, że długo nie moglibyśmy dogadać się co do imienia. Myślę, że ostatecznie i tak bym ci ustąpił. Jeśli jednak proszę o zbyt wiele i ześlesz mi syna, będę go kochać równie mocno.
A gdy dziecko dojrzeje i nas opuści, nie chciałbym, byśmy ulegli presji robotyzacji. Może do tego czasu udoskonalą specyfik regenerujący mitochondria, którym chwalili się wszędzie niedawno, i podarują nam dodatkowe kilka dekad razem? A może wtedy powiesz, że paradoksalnie nie chcesz się tym truć i że na koniec życia chciałabyś doświadczyć czegoś bardziej ekscytującego niż podróż Hyperloopem między Moskwą a Warszawą dwa razy w tygodniu. Do tego czasu SpaceX zdąży skomercjalizować loty na Marsa. Stworzy tam nawet kolonię. Wtedy z zawadiackim uśmiechem pomachasz mi przed nosem dwoma biletami, wartymi więcej niż oszczędności całego naszego życia, a ja zapytam tylko, kiedy wylatujemy.
Ciasne, samozapinające pasy sprawiły, że ocknąłem się z tego wszystkiego. Wsiadłem do kapsuły ostatni, a więc zostało dla mnie najmniej atrakcyjne miejsce, naprzeciw drzwi. Te właśnie się zamykały. Jakie to więc zbawienie, że siedziałem właśnie na tym miejscu i, gdy odzyskałem pełnię przytomności, mogłem wyjrzeć na zewnątrz.
Wszyscy, którzy wysiedli, rozpierzchli się już dawno po stacji. Ty jedna przystanęłaś. Przez szparę domykających się drzwi zdążyłem zauważyć, że zupełnie jak w filmach odwracasz się w naszym, nie – w moim kierunku.
A potem szczelność została przywrócona i kapsuła pomknęła na zachód.