Pol-luks (nie mylić z Polluksem, czerwonym olbrzymem z gwiazdozbioru Bliźniąt!) był średniej wielkości skalistą planetą pozbawioną co prawda pór roku, ale mogącą poszczycić się grawitacją równą prawie dziesięciu metrom na sekundę kwadrat. Na powierzchni tegoż globu, w budynku służącym zazwyczaj za miejsce edukacji i wychowania najmłodszych, w tłumie podobnych sobie osób, stała kobieta.
Z długopisem w dłoni pochylała się nad pulpitem, na którym schludnie rozłożona została karta z niewinnie brzmiącym pytaniem: “Czy chcesz zostać matką?” I choć doskonale znała odpowiedź, zawahała się i zamarła z dłonią uniesioną w pół gestu. Przypomniało jej się jak przed ośmiu laty stała w tym samym miejscu i dokonywała innego wyboru. Wyboru, który zmienił wszystko. Wtedy nie miała żadnych wątpliwości. Wszak ktoś, komu ufała najbardziej na świecie, powiedział jej co myśleć.
– Tradizio, mam pytanie – zaczęła, niespokojnie wiercąc się na kanapie.
– Tak, kochanie? – Uprzejmie uniósł głowę jej mąż.
– Bo wiesz, rozmawiałam dzisiaj z moją szefową i zapytała mnie czy mam zamiar wybierać. Stwierdziłam, że nie wiem. Że chyba nie, bo się na tym nie znam.
– I co ci odpowiedziała? – dopytywał Tradizio.
– Że mam wybierać, choćby nie wiem co. Bo to ważne. Ale… – Kobieta spuściła wzrok, zawstydzona. – Ale ja nie wiem kogo, naprawdę się nie znam.
– Och, Cass… – mężczyzna uśmiechnął się protekcjonalnie. – Przecież to jasne, że wybór jest tylko jeden.
– Tak?
– Konglomeracja, oczywiście!
Cass nie dopytywała, nie było sensu. Pewnie i tak by nie zrozumiała tych politycznych zawiłości. Poza tym, mąż wiedział najlepiej!
Czternaście cykli później, młodzi Pol-luksiańscy mężczyźni (przekonani o tym, że przejrzeli zdziadziały system), wspólnie z żonami (przeświadczonymi o nieomylności małżonków), postanowili “wywrócić stolik” i dokonali wyboru. Cass nie miała żadnych wątpliwości jaki głos oddać. I tak, Konglomeracja wygrała z miażdżącą przewagą, a Pol-luks wreszcie miał się stać prawdziwie wolnościowym światem. Radości nie było końca.
Cztery lata później Cass była już szczęśliwą niepracującą matką. Tak było właściwie. Poza tym, mogli sobie na to pozwolić. Tradizio dobrze zarabiał, a że nie musiał już oddawać większości swojej pensji na jakieś chore podatki, pieniędzy im nie brakowało. Pędzący do tej pory nie wiadomo dokąd i chylący się ku moralnemu upadkowi świat, w końcu zaczął odzyskiwać równowagę. Pchając wózek, w którym spokojnie spał jej synek, Cass niespiesznie przechadzała się ulicami Faeyina uprzejmym gestem pozdrawiając znajome matki i obdarzając bawiące się dzieci ciepłym uśmiechem. Czasem tylko sielankę psuł widok bezdomnego, który całkiem zgnuśniawszy pod opieką dawnego nadopiekuńczego państwa, nie był w stanie odnaleźć się w nowym świecie i niedojda lądował na ulicy. Na szczęście młodzież wszechpol-luksiańska szybko zajmowała się takim delikwentem, usuwając element niepożądany z sielankowego obrazka faeyinowego krajobrazu.
Cichy ochrypły kaszel wyrwał kobietę z zamyślenia. Spojrzała do wózka i przyjrzała się wijącemu dziecku.
– Yean, synku. Co się dzieje?
Ostrożnie wzięła niemowlę na ręce i przyjrzała się jego nabrzmiałej, poczerwieniałej buzi. Napady kaszlu przeplatały się z cichym kwileniem, a czoło biednego dziecka stało się niepokojąco gorące.
Gdy uświadomiła się, że Yean jest chory, Cass przebiegł po plecach, jak każdej chyba matce, zimny dreszcz. “To tylko przeziębienie,” powtarzała sobie. “Wszystko będzie dobrze”.
W ciągu następnych tygodni Tradizio i Cass kłócili się często. On wyrzucał jej, że nie dbała wystarczająco o ich pierworodnego, ona kontrowała, że gdyby mieli ubezpieczenie nie byłoby problemu. W takich chwilach Tradizio solidnym, acz nieprzesadnie mocnym policzkiem ustawiał swoją niezdarną żonę do pionu. Jak każdy poważny pan domu dbał o męski autorytet. I tylko w największej skrytości przyznawał Cass rację. Byli młodzi i zdrowi i w końcu mogli pozwolić sobie, by żyć na poziomie. Cały czas powtarzali, że muszą wykupić ubezpieczenie, ale zawsze mieli pilniejsze wydatki. Teraz nie było już nic pilniejszego.
Nie najmniejsze, acz też dalekie od imponujących, oszczędności młodej pary kurczyły się w zatrważającym tempie. Lekarze, specjaliści, badania, leki. W nowym świecie nic nie było za darmo, wszak “Pol-luksianie to nie idioci i sami potrafią zadbać o swoje zdrowie,” powtarzali liderzy Konglomeracji. A mimo to…
Czterdzieści cykli od diagnozy, skończyły się pieniądze. Dwa później, ciało Yeana zostało zabrane do spalarni. Na zwykły pochówek jego rodzice nie mogli już sobie pozwolić…
***
Mijały lata. Cass w końcu wygrzebała się z pozornie bezdennej otchłani rozpaczy i powoli wracała do równowagi. I choć bała się myśleć o ponownym zajściu w ciążę, bez dziecka jej życie było boleśnie puste. Skazana na spędzanie całych dnia w domu, za jedyną rozrywkę miała grę w karty z przyjaciółkami z bloku. Na zewnątrz nie wychodziła, gdyż chwilowo było to zbyt niebezpieczne. Gdy inne planety popadały w ruinę (w obliczu rosnącej wspaniałości Pol-luksa), nielegalni tłumnie szturmowali świat mlekiem i miodem płynący. Żołnierze Hrastusa uwijali się jak w ukropie, wyłapując i anihilując przybyszy, ale nigdy nie można było mieć stuprocentowej pewności, że jakiś pedzianin, transpozyta lub afrolański czarnołap nie umknął obławie akurat w twojej okolicy. Mężowie, jako żywiciele rodziny, dzielnie stawiali czoła zagrożeniu. Natomiast kobiety, dla swojego własnego bezpieczeństwa oczywiście, miały pozostawać w domach.
Atmosfera strachu narastała, a bohaterscy przywódcy Konglomeracji zapewniali, że są już o krok od rozwiązania problemu nielegalnych i agresywnych przybyszy z innych planet. Cass nie rozumiała jak to możliwe, że tak kompetentni ludzie nadal nie mogli znaleźć rozwiązania. Gdy podzieliła się tym spostrzeżeniem z mężem, ten obdarzył ją kolejnym ze swej nieskończonej gamy protekcjonalnych uśmiechów i konspiracyjnym szeptem wyjaśnił co przyczyniało się do obecnych niepowodzeń.
– Zdrajcy. Urakańcy spiskują za naszymi plecami. Chcą nas osłabić i przejąć Pol-luks.
– Naprawdę? – Cass nie dowierzała. – Ale czy to nie są zwyczajne nienawistne plotki?
– Żadne plotki! – obruszył się Tradizio. – Urakaniec twój wróg!
Cass nie była przekonana. Urakańcy pochodzili z najbliższej Pol-luksowi planety i stanowili najliczniejszą mniejszość w konglomerackim państwie. Sama znała wiele urakańskich kobiet i zawsze świetnie się z nimi dogadywała. Tenia była zresztą najlepszą przyjaciółką Cass…
I chociaż nie kwestionowała istnienia “elementu wywrotowego” wśród tej bratniej pol-luksianom społeczności, ciężko byłoby jej wrzucić wszystkich do jednego worka. Dlatego też, gdy po serii zamachów, zatrzymań i egzekucji urakańskich dywersantów, Konglomeracja ogłosiła referendum, Cass bała się postawionego w nim pytania. “Czy jesteś za przymusową eksterminacją wszystkich pol-luksiańskch Urakańców, jako naturalnie skłonnych do zdrady, zawiści i dywersji?” Wtedy kobieta po raz pierwszy się zawahała. Wiedziała co było słuszne i zgodnie z sumieniem, acz w największej tajemnicy przed mężem, zaznaczyła “NIE”.
Jakaż była jej radość, gdy podali wyniki referendum. Niemal dziewięćdziesiąt procent pol-luksian zagłosowało tak samo! Nie mogło przecież być inaczej. Zdrajcy zostali już przecież ukarani, zagrożenie zostało zażegnane. Wszyscy mogli żyć dalej.
Co prawda Tradizio miotał się po całym domu, wściekły i rozgoryczony, ale Cass, mimo strachu, z najwyższym trudem ukrywała radość. Pod byle pretekstem wymknęła się do Teni i razem świętowały przez całą noc. Tańcząc, śpiewając i pijąc, zupełnie nie po kobiecemu, najprzedniejszy urakański samogon.
A wtedy, na całym Pol-luksie zawyły syreny i został nadany specjalny komunikat. Wszystkie odbiorniki na planecie zabuczały, zaskrzeczały i pokazały ten sam obraz oraz nadały ten sam dźwięk. Oto najwyższy przywódca Konglomeracji, Koramin Yuuz miał wygłosić przemówienie. Stary pomarszczony polityk odchrząknął flegmatycznie, zaczesał swój okazały wąs i oznajmił wszem i wobec, że element wywrotowy nie został doceniony. Referendum zostało przekłamane przez wpływy obcych sił i interesów, a najświętszym obowiązkiem Konglomeracji było dopilnowanie, by jego wynik odzwierciedlał PRAWDZIWE zdanie pol-luksian.
Tenia zniknęła trzy cykle później. Jeden po drugim, urakańcy rozpływali się w powietrzu lub bardzo namacalnie byli wywlekani ze swych domów przez ochotnicze patrole młodzieży wszechpol-luksiańskiej oraz doborowe oddziały antyterrorystyczne Żołnierzy Hrastusa. Nikt nie wiedział jaki dokładnie był los aresztowanych, ale Cass się domyślała. Nie raz widziała jak daleko na horyzoncie, wiele kilometrów poza granicami Feyina, niekończący się sznur pociągów towarowych zmierzał w kierunku dawno już nieczynnych fabryk. Konglomeracja nakazała je zamknąć, uznając produkowane w nich bezmięsne konserwy za obrzydliwą abominację godzącą w pol-luksiańską kulturę i tradycje. Teraz jednak, znowu wróciły do życia, a czarny gęsty dym całymi tygodniami unosił się z ich upiornie strzelistych, powykrzywianych kominów.
***
Zgodna z wolą ludu eksterminacja Urakańców miała zasadniczo dwa skutki. Po pierwsze, problem nielegalnych przybyszy zniknął, gdyż nikt już nie chciał ryzykować przymusowej wizyty w fabryce bezmięsnych konserw. Po drugie, brakowało rąk do pracy. Gospodarka Pol-luksa złapała kolejną z wielu zadyszek, a wrogowie planety mlekiem i miodem płynącej ostrzyli sobie zęby na jej bogactwa naturalne. Konglomeracja, z woli ludu niepodzielnie sprawująca władzę od blisko ośmiu już lat, postanowiła temu przeciwdziałać w najbardziej logiczny i wydajny sposób. Dzieci, zrodzone wszak z miłości kobiety i mężczyzny, stały się na tyle pożądanym dobrem, że obowiązkiem każdej kobiety było tej miłości dawać z siebie jak najwięcej. Najtęższe męskie głowy zasiadły więc nad problemem, nakreśliły liczne plany i podjęły rozmaite projekty, aż w końcu (i bez zaskoczenia) zrodziło to rozwiązanie.
Obowiązki jednak swoją drogą, ale wolność, której Konglomeracja hołubiła od zawsze i hołubić będzie po wieki, rządziła się swoimi prawami. Każda kobieta miała więc zgodnie ze swoją wolą, w powszechnym referendum, odpowiedzieć na jedno proste pytanie: “Czy chcesz zostać matką?”
– No, już! Na co czekasz? – Tradizio poganiał Cass. – Zaznaczaj “TAK”.
– Boję się, panie mężu – zadrżała kobieta i błagalnie spojrzała stojącemu za nią mężczyźnie w oczy. – Może jednak moglibyśmy naturalnie?
– W żadnym wypadku – odmówił kategorycznie. – To za mało wydajne. Wóz albo przewóz. Znasz swoje obowiązki. Pol-luks cię potrzebuje.
“A czego potrzebuję ja?” pomyślała Cass. To powinien być jej wybór, ale nie miała już najmniejszych złudzeń jak było naprawdę. Prawo stanowiło, że sama musiała zaznaczyć odpowiedź, ale wiedziała, że mąż coraz bardziej się niecierpliwi i pewnie już się zastanawia czy nie złapać jej za nadgarstek i nie poprowadzić niezdecydowanej dłoni ku jedynej właściwej odpowiedzi.
Wtedy z drugiego końca sali dobiegło rozpaczliwe:
– NIE! PROSZĘ, NIE!!!
Cass podskoczyła przestraszona i ujrzała jak dwójka Żołnierzy Hrastusa odciąga inną z głosujących pod ścianę. Strażnik pokoju z odrazą trzymał przed sobą wydartą zatrzymanej kobiecie kartę do wybierania i wyciągnął ją w kierunku pozostałych obecnych.
– Ta kobieta – wskazał oskarżycielskim palcem na skuloną, płaczącą nastolatkę, która zdaniem Cass była zdecydowanie zbyt młoda, aby zostać matką. – Ta kobieta, zgodnie ze swoim sumieniem wyrzekła się możliwości zostania matką. Jest to jej prawo i jej wybór, który musimy uszanować. Osobista wolność nie zmienia jednak przepisów prawa, a zgodnie z Najwyższą Ustawą o Zapobieganiu Bezdzietności odmowa macierzyństwa traktowana jest jako zdrada Pol-luksa.
Strażnik pokoju kiwnął głową na jednego z żołnierzy, który bez wahania wyciągnął pistolet i strzelił nastolatce w głowę.
– Karą za zdradę jest śmierć.
Ciało zabitej usunięto, a referendum dalej przebiegało bez przeszkód. Cass nie miała już wątpliwości jaką odpowiedź zaznaczyć.