Gdzieś rozbrzmiewa sygnał telefonu. Przytłumione i zapętlone why can't we not be sober? I just want to start this over. Why can't we drink forever? I just want to start this over zmusza mnie do przedzierania się przez bałagan w sypialni. Rozrzucone ubrania, wczorajsze jedzenie, kosmetyki i różnego rodzaju śmieci tworzą przykry krajobraz. W innych pokojach nie jest lepiej i obiecuję sobie, że jutro się tym zajmę. W momencie składania obietnicy wiem jednak, że ją złamię, bo nazajutrz powtórzę schemat: pobudka przed południem, kawa z mlekiem sojowym, prysznic, zakupy na mieście, a wieczorem kolejny klub.
I chociaż jestem zmęczona takim trybem życia, nie umiem z nim zerwać. Toksyczna relacja, jaką tworzę sama ze sobą, mnie dobija, ale gorzej już być nie może. Przynajmniej ciągle mam pieniądze. Jako jedyna córka bogatych rodziców nie mogę narzekać na brak kasy. I nie narzekam.
Telefon nadal dzwoni. Znajduję go pod kupą wczorajszych ubrań.
– Halo.
– Supernova czy Star Lounge?
– Co to za kosmiczny bullshit?
– Pytam, gdzie dziś idziemy?
– Ariel… wybierz coś, dla mnie to bez znaczenia. Jeśli tylko mają alkohol, mogę iść gdziekolwiek.
– Więc Supernova. Będę przed dziewiątą – rzuca i się rozłącza.
Przyjaciele – jak ich nie kochać?
Ariel to gej. Stereotypowy przyjaciel bogatej laski. Trzymam się go od lat, bo jako jeden z nielicznych ludzi mnie nie drażni. Poza tym bywa zabawny i nie ma żadnych oczekiwań, co jest miłą odmianą po życiu z rodzicami i zadawaniu się z wymuskanymi dziećmi ich przyjaciół. To już jednak przeszłość – teraz unikam takiego towarzystwa. Zresztą ze wzajemnością.
Na zegarze pierwsza z hakiem. Sojowa kawa już wypita, czyli jeden z najważniejszych punktów dnia zaliczony. Idę pod prysznic. Łazienka jest zastawiona najlepszymi kosmetykami. To chyba one tak dobrze mnie konserwują, bo mimo trzydziestu lat na karku, wyglądam naprawdę nieźle. Długie blond włosy, jasna cera i błękitne oczy. Klasyka, ale w całkiem przyjemnym wydaniu, co potwierdza niemała lista klubowych zdobyczy. Dziś też planuję zarzucić sieci.
Zimny prysznic rozbudza lepiej niż kawa. Ktoś ostatnio wspominał o suszy, ekologii i oszczędzaniu wody. Czuję lekkie wyrzuty sumienia, ale nie przekręcam kurka. Zamiast tego pozwalam, aby woda spłukała ze mnie wszelkie negatywne uczucia. Trwa to długo. Wychodzę, kiedy skóra jest czerwona i ścierpnięta.
Zegar wybija drugą, gdy zakładam szorty i luźną koszulę, którą związuje w pasie. Włosy spinam w kucyk, a w twarz wklepuję podkład. Nie silę się na porządny makijaż, bo większość zakryją duże okulary. Podkreślam jednak usta krwistoczerwoną szminką.
Zamawiam taxi i każę się zawieźć do centrum miasta.
Powietrze jest ciężkie od upału, a niebo czyste. Błądzę po sklepowych alejkach i szukam czegoś, co zwróci moją uwagę. Znajduję mały sklep z biżuterią w stylu vintage i wchodzę do środka. Dziewczyna za ladą jest mniej więcej w moim wieku, ma burzę czerwonych włosów i ciemnozielone oczy. Przynajmniej na takie wyglądają, oglądane przez szkła okularów przeciwsłonecznych. Uśmiecha się do mnie, ale nie odwzajemniam powitania.
– W czym mogę ci pomóc? – pyta melodyjnie. Jej głos jest miękki i głęboki, mogłaby zrobić karierę na scenie.
Jeżę się jednak, słysząc tę bezpośredniość.
– Przeglądam, dziękuję – mówię krótko i odwracam się plecami.
Białe złoto, bursztyny, perły. Bransolety, pierścionki i wisiory w przeróżnych kształtach, kolorach i wzorach. Prawie nie sposób uwierzyć, że zostały wykonane przez ludzkie ręce. Lata nie pozostawiły na nich żadnych śladów i ozdoby wciąż zachwycają subtelnym pięknem. Wybieram parę kolczyków – srebrne z lapis lazuli.
Dziewczyna patrzy na mnie z oczekiwaniem, gdy zdejmuję okulary i zakładam biżuterię. Niebieski kamień podkreśla błękit tęczówki i przyznaję sama przed sobą, że efekt jest bardzo dobry.
– Świetny wybór – mówi ekspedientka. – Kamień uspokoi twoją aurę.
Przewracam oczami. Moją aurę uspokaja tylko czysta wódka.
– Mam coś, co będzie do nich pasować. Poczekaj chwilę.
Dziewczyna znika na zapleczu, a ja mam ochotę opuścić sklep. Po chwili jednak wraca z czarnym pudełkiem, w którym jest naszyjnik, ciemny i mieniący się jak pióra kruka. Zakłada mi go na szyję i czuję lekkie mrowienie, gdy zimny materiał dotyka skóry.
– To onyks, wyjątkowy kamień. Sam wybiera swojego właściciela.
– Gdyby to jeszcze była prawda – odpowiadam wbrew sobie.
– Daj mu szansę, a się przekonasz. – Przez jej słowa przebija taka pewność, że prawie w to wierzę.
Odsuwam się od niej i sięgam do torebki po portfel. Dziewczyna jednak chwyta moją dłoń.
– Nie trzeba. To prezent.
– Nie chcę – odpowiadam, a mój głos z jakiegoś dziwnego powodu się łamie.
– W takim razie zapłacisz, gdy znów się spotkamy.
Nie jestem pewna, o co chodzi, ale zaczynam czuć się niekomfortowo. Odpycham jej ręce i w pośpiechu wychodzę ze sklepu.
Straciłam ochotę na dalsze zakupy. W drodze do domu ściągam biżuterię, która zdaje się palić żywym ogniem. Bez niej czuję się jednak naga, jakby przez te kilka chwil stała się częścią mnie.
W mieszkaniu nalewam kieliszek wina. Alkohol jest rozwiązaniem każdego problemu, więc i tym razem pomaga. Po drugim kieliszku zaczynam się śmiać ze swojej nietypowej reakcji, a po trzecim jestem już gotowa na wieczorne zabawy w klubie.
Zanim przyjechał Ariel, zdążyłam przebrać się w kusą małą czarną i opróżnić całą butelkę. Otwieram drzwi lekko wstawiona.
– Zaczęłaś beze mnie – mówi z wyrzutem.
– Ale mogę skończyć razem z tobą – odpowiadam, prowadząc go do kuchni.
Wyciągam drugi kieliszek i nalewam wina. Mężczyzna nie wydaje się jednak zainteresowany. Zamiast tego wpatruje się w pozostawioną na blacie biżuterię.
– Oł maj gad! Co to za cudo?
– Kupiłam dziś rano, ale mi się nie podoba – kłamię.
– Chyba nie mówisz poważnie. Zakładaj natychmiast.
Oponuję, ale Ariel bierze naszyjnik i sam mi go zapina.
– Kolczyki założysz sama czy też ci pomóc?
Zakładam, a potem obracam się w jego stronę z grymasem na twarzy.
– Nie krzyw się tak. Ten komplet jest boski.
Boski? Raczej piekielny, bo mam wrażenie, że wypala mi skórę.
– Gotowa? Supernova czeka.
Wychodząc, przeglądam się jeszcze szybko w lustrze. Kobieta z odbicia zdaje się patrzeć z nienawiścią. Jej ciemnoniebieskie oczy mnie przerażają, dlatego zakrywam je okularami.
***
Sala trzęsie się od basów, a pulsujące neonowe światła nadają rytm uderzeniom mojego serca. Powietrze jest gęste od aromatu piwa, potu i perfum. Wirujący tłum to plątanina kształtów i kolorów, zatracam się w nim i pozwalam, aby mnie pochłonął. Opuszczam powieki, a muzyka przejmuje kontrolę nad ciałem.
Kiedy ponownie otwieram oczy, widzę ją. Burza czerwonych włosów i świdrujące spojrzenie. Stoi sama, patrzy prosto na mnie. Patrzy, jakby próbowała czytać w moich myślach. Idę w jej stronę powoli, ale zanim zdążę coś powiedzieć, łapie mnie za rękę i wciąga w kotłujący się tłum. Tańczymy blisko siebie. Czuję jej ręce na plecach i paznokcie wbijające się w skórę. Czuję ciepły oddech na szyi, który pachnie truskawkami.
Im dłużej tańczymy, tym trudniej mi oddychać. Gubię rytm i z trudem utrzymuję się na nogach. Dziewczyna zdaje się nic nie zauważać. Zamiast tego owija ramię wokół mojej szyi i przyciąga bliżej.
– Ten naszyjnik – mówi, kładąc wolną rękę na moim dekolcie – należał do najpiękniejszej kobiety, jaką znałam. Masz jej oczy.
Czuję, że serce wali dziko o żebra, a ciało słabnie z każdą mijającą chwilą. Próbuję coś odpowiedzieć, ale słowa grzęzną w gardle.
– Czujesz to? Czujesz, jak wypełnia cię jej duch? To prezent, prawdziwy dar.
Temperatura wokół nas wzrasta, oblewa mnie pot. Muzyka cichnie, a dudnienie basów zastępuje pulsowanie krwi w skroniach.
– Miała na imię Irmina. Fascynująca uroda i fascynująca kobieta. Onyks znalazła w Egipcie, w trakcie wykopalisk. Uwierzysz, że ta na wskroś uczciwa osoba po prostu go zabrała?
Kręcę głową, aby pozbyć się mgły zasnuwającej wzrok.
– Ja też nie chciałam na początku wierzyć, ale potem zrozumiałam. To nie Irmina go zabrała – to on ją wybrał i nakazał się zabrać. Nie chcę jednak zanudzać szczegółami. Teraz jestem tutaj, z tobą, i tylko to się liczy.
Dziewczyna przysuwa się jeszcze bliżej.
– Masz takie piękne oczy. Mogłabym w nie patrzeć godzinami.
Spadam. Tonę w głębinach ciemnego, ciepłego oceanu. Zanim tracę przytomność, czuję, jak usta dziewczyny dotykają moich warg. Pocałunek smakuje truskawkami.
***
Budzę się przed świtem i sięgam po butelkę z wodą, aby nawilżyć wyschnięte gardło. Czuję ostry ból, gdy przełykam. Sprawdzając godzinę na smartfonie, widzę kilka nieodebranych połączeń od Ariela. Kasuję wszystkie powiadomienia i wyłączam telefon. Nie chcę z nikim rozmawiać.
W głowie mam pustkę – czarna plama w miejscu wspomnień. Wpatruję się w sufit i szukam odpowiedzi w pęknięciach farby. Co się stało ostatniej nocy? Co ja zrobiłam? W końcu pojawiają się przebłyski obrazów. Są one jednak zbyt rozmyte, abym mogła nadać im sens. To tylko zlepek kolorów, dźwięków i aromatów. Głupie, ale pamiętam truskawki. Ich smak zdaje się ciągle trwać na moich ustach.
Wstaję i idę do łazienki, a w zasadzie przedzieram się przez bałagan. Patrzę na niego z niechęcią i obiecuję sobie, że zrobię gruntowne porządki po wypiciu porannej herbaty.
Łazienka jest zastawiona kosmetykami, których w większości nie rozpoznaję, a już na pewno nie potrzebuję. Wystarcza mi mydło, szampon i dezodorant.
Odwracam się w stronę lustra i głośno wciągam haust powietrza – szyja i dekolt pokryte są wybroczynami i siniakami. Dotykam ich delikatnie, ale moje odbicie nie powtarza tego ruchu. Zamiast tego otwiera usta i krzyczy bezgłośnie. Lustro pęka.