Matka zajęła najważniejsze miejsce i uśmiechała się promiennie w kierunku wycelowanego w nas obiektywu.
Gwiazda – pomyślałem z przekąsem. Gwiazda jak się patrzy.
To był jej pomysł. Próba ocieplenia wizerunku, bo ostatnio miała kilka niekontrolowanych wybuchów, które przeraziły otoczenie. Dlatego chciała teraz pokazać, że wszystko jest w porządku, że nadal jesteśmy jedną, wielką i kochającą się rodziną.
– Pluton, przysuń się trochę bliżej, bo cię nie widać.
Tak, mnie też zaproszono, chociaż w oczach moich braci i sióstr nadal widziałem lekceważenie. Może to płytkie, ale właśnie dlatego przyjąłem zaproszenie – chciałem utrzeć nosa rodzeństwu. Chciałem też zobaczyć, czy zmienili się przez te wszystkie lata.
Merkury jak zawsze trzymał się matczynej spódnicy, więc nie zawracałem sobie nim głowy. Zresztą nigdy nie byliśmy zbyt blisko. To tylko mały, nic nieznaczący kawałek skały. I mówię to ja – jeszcze mniejszy kawałek skały.
Obok niego stały bliźniaczki – Wenus i Ziemia. Pamiętałem czasy, gdy były do siebie bardzo podobne, prawie nie do odróżnienia, jednak teraz trudy życia znacznie je zmieniły. Nikt nie powiedziałby, że są siostrami, a co dopiero bliźniaczkami.
Wenus stała się… gorąca. Może nie powinienem mówić w ten sposób o swojej siostrze, ale trzeba być ślepym, aby tego nie zauważyć. Zresztą nie tylko ja nie pozostawałem obojętny na jej wdzięki, bo Mars cały czas wodził za nią wzrokiem. Słyszałem różne plotki o ich relacji, ale nie zamierzałem sprawdzać, czy są prawdziwe. Czasami lepiej nie wiedzieć…
Wracając do Wenus – tak, była gorąca – ale jednocześnie toksyczna. Podejrzewałem, że życie z nią przypominałoby piekło, dlatego trzymałem się z daleka i tylko od czasu do czasu wzdychałem do niej cicho.
Ziemia, ta milsza i bardziej poukładana z sióstr, była naturalnie piękna. Nie mogłem odmówić jej urody, która zachwycała wielowymiarowością, ale jednocześnie bardzo jej współczułem. Jeszcze nie tak dawno temu miała bujną dżunglę włosów, nieskazitelnie czystą cerę i pachniała egzotycznymi kwiatami. Teraz zalęgło się tam jakieś paskudztwo i powoli ją wyniszczało. Co gorsza, choroba była zaraźliwa i systematycznie rozprzestrzeniała się po całym Układzie. Nie chciałem się zarazić, więc trzymałem się z dala od Ziemi i starałem się ją ignorować. Nie tylko ja – Mars nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Zamiast tego puszył się i napinał, aby zaimponować Wenus. Jeżeli plotki były prawdziwe, to nie wiem, co ona w nim widziała. Mały, czerwony buc z wielkim ego. Oczywiście, nie powiedziałbym tego na głos, bo zarobiłbym guza – Mars zawsze był pierwszy do bójki.
Odczuwałem jednak pewną satysfakcję, bo ustawili go obok dwóch gigantów – Jowisza i Saturna. Wyglądało to komicznie i zanotowałem sobie w pamięci, aby poprosić o odbitkę zdjęcia. Moi przyjaciele z Pasa Kuipera padną, jak to zobaczą.
A skoro o padaniu mowa, to zastanawiałem się, jak Jowisz jest w stanie utrzymać takie cielsko. Było GIGANTYCZNE. Kiedyś na moich oczach pożarł asteroidę niewiele mniejszą ode mnie, więc z nim też wolałem nie zadzierać. Zresztą ciągle był jakiś naburmuszony i tylko łypał na wszystkich tym swoim wielkim, przekrwionym okiem. Schodziłem mu z drogi, kiedy się tylko dało. Na szczęście nie musiałem się nawet jakoś wyjątkowo starać, bo całą uwagę Jowisza skupiał Saturn.
Laluś. Obwieszony biżuterią i otoczony liczną grupą fanów przechadzał się po orbicie, jakby był co najmniej gwiazdą. Nie rozumiałem tej popularności, nie rozumiałem też tej dziwnej mody, ale zauważyłem, że niektórzy ją kopiowali. Co prawda mniej ostentacyjnie, ale coraz częściej widziałem różne pierścienie i bransolety z lodu i odłamków skał. Nawet kilka obiektów z mojego otoczenia zaczęło się tak nosić. Miałem nadzieję, że to minie.
Obok Saturna stał Uran. Zimny i zdystansowany. Milczał i nie odzywał się do nikogo ani słowem. Nawet nikogo nie pozdrowił. Po prostu stał tam, wpatrując się w nieskończoność i myśląc nie wiadomo o czym. Tak było zawsze, więc wszyscy zdążyli już do tego przywyknąć. Uran po prostu był. Jednak, czegokolwiek by nie zrobił, byłoby to tysiąc razy lepsze niż jakiekolwiek zachowanie – tfu – Neptuna.
Nie dało się ukryć, że moje relacje z rodziną były trudne, ale to właśnie – tfu – Neptun napsuł mi najwięcej krwi. Gdy zadomowiłem się w Pasie Kuipera, zaczął tam mieszać, a w konflikt zaangażowało się już ponad dwieście różnych obiektów. Poza tym rozpychał się na swojej orbicie, a ja musiałem mu ustępować na każdym kroku. I to właśnie przy nim mnie teraz ustawiono.
– Pluton, przysuń się jeszcze trochę bliżej – zawołała matka. – O tak, świetnie. A teraz wszyscy uśmiechamy się szeroko.
Przybrałem odpowiednią minę. W końcu z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.