Ostatni tekst o wszczepach i wracam do rąbania toporem.
Ostatni tekst o wszczepach i wracam do rąbania toporem.
Siedziała w wiklinowym fotelu obsypana płatkami kwitnącej jabłoni.
Uśmiechała się. Narcyzy i stokrotki muskały bose stopy a pobudzone do życia owady wspinały się po sztucznych, mechanicznych rękach. Ogród był wspaniały, jak zawsze. Przez trzydzieści lat nie zmienił się zupełnie i nadal pozostał ostoją szarego, sztucznego świata. Tutaj czas zatrzymał się dawno, dawno temu.
Zapach opierającego się o werandę bzu przypomniał dziecięce chwile beztroski. Brakowało tylko Rudego plączącego się pod nogami. Pewnie gdyby to, co jesteśmy w stanie zrobić ludziom, było dostępne także dla zwierząt, to czworonóg nadal merdałby tym śmiesznym, rozdwojonym ogonem.
– Cieszę się, że was widzę. Szczególnie ciebie, Adulko, bo tak dawno cię tutaj nie było…
Pierwsze kosmyki siwych włosów opadały mamie na skronie, ale wciąż wyglądała na silną kobietę, której nie powinno było to spotkać. Wstała i położyła zimne dłonie na moich ramionach. Mocno ją przytuliłam.
– Ja też bardzo się cieszę, że cię widzę, mamo. Gabriel usiłował mi wmówić, że po adaptacji nowych kończyn stałaś się bezmózgim androidem, ale ani na chwilę nie dałam się wkręcić.
Brat zrobił głupią minę, po czym skinął w kierunku domu.
– Obiecałaś udowodnić mamie, że nie zapomniałaś, do czego służą garnki. Migiem do kuchni, młoda, raz raz.
Pokazałam środkowy palec, ale oczywiście posłuchałam, jak to starszego brata.
– Przepraszam. Powinnam była coś przygotować, ale jeszcze nad nimi do końca nie panuję – zaczęła żalić się mama, ale szybko to przerwałam.
– Chyba żartujesz. Jesteś świeżo po zabiegu! Pokażę ci, że coś tam jeszcze pamiętam. Kto ma ochotę na faszerowane ziemniaki?
Wchodząc do domu uznałam, że najwyższy czas, aby pociągnąć Gabriela za język.
– Możesz w końcu powiedzieć, jaka jest diagnoza? Wiesz od tygodnia i robisz ze mnie głupią. Domyślam się, że nie będzie to przyjemna informacja, ale przestań traktować siostrzyczkę jak bezbronną istotę.
– Powiem ci, jak już stąd wyjedziemy i…
– Nie, gadaj teraz!
Zatrzymałam się zaraz za drzwiami i nie miałam zamiaru postawić ani kroku więcej, póki nie dowiem się prawdy. Gabriel westchnął, przeczesał czarne, rozburzone loki i w końcu się poddał.
– Powikłanie powszczepienne. Najgorsze z możliwych. Dotyka niespełna jednego procenta ludzi. Kurewski pech.
– Jakie powikłanie, Gab!? Mówże konkretami.
Nogi drżały, jakby dobrze wiedziały, że nie jestem gotowa na tego typu wieści.
– Martwica ciała, czy coś w tym stylu. Jakiś typ w klinice tłumaczył mi to naukowym bełkotem, więc nic z tego nie zrozumiałem. Oprócz tego, że w szybkim tempie sprawność kolejnych kończyn i organów będzie zanikać, a to znaczy, że aby podtrzymać mamę przy życiu, niezbędne będzie regularne zastępowanie wszystkiego pieprzoną robotyką, jak w przypadku rąk, od których się zaczęło.
Oparłam się o ścianę. Spojrzałam na zdjęcia w złotych ramkach, na których widniała nasza rodzina. Kto w dzisiejszych czasach, do diaska, ma na ścianie zdjęcia w ramkach?
Mama.
– Nie ma na to lekarstwa? – zapytałam, choć z góry wiedziałam, że to tylko retoryczne pytanie.
– Lekarstwo na raka próbowano wynaleźć od czasów mumifikowania ludzkich zwłok, a jak sama wiesz, udało się to dość niedawno. A od kiedy wpychają nam do mózgów te gówna?
Nie odpowiedziałam. Osunęłam się na posadzkę. Podciągnęłam kolana pod brodę. Miałam wrażenie, że jestem tylko zagubioną, małą dziewczynką, choć byłam przecież kobietą sukcesu, która przyjechała tutaj z wielkiego miasta. Ale jakie znaczenie ma sukces, gdy dowiadujesz się, że osoba, którą kochasz, traci człowieczeństwo?
– Dziś zrobotyzowani ludzie żyją długo i w miarę normalnie. Może mama też się przyzwyczai i nie będzie aż tak źle. – Myślałam na głos, próbując wmówić sobie coś, w co sama nie wierzyłam. Widywałam takich każdego dnia na ulicach i wiedziałam jedno: w ich oczach nie ma szczęścia. Nie ma iskry życia.
Dłuższą chwilę ciszy przerwało wołanie mamy:
– Hej, zjem coś dzisiaj, czy mam nauczyć się polować tymi sztywnymi rękami!?
*
Siedziała w wiklinowym fotelu wpatrzona w wiszące nad głową czerwone jabłka.
Nie uśmiechała się. Długa trawa starała się ukryć mechaniczne nogi, a komary błądziły po mechanicznych rękach, na próżno szukając kawałka skóry. Ogród nie był taki, jak zawsze. Krzewy prosiły o przystrzyżenie, drzewka błagały o wodę, a owocowe krzaki marzyły o zerwaniu z nich ciężaru.
Rudy z pewnością przez cały psi żywot nie był świadkiem takiego zaniedbania.
– Cieszę się, że was widzę, dzieci – wybąkała mama, ale wymuszone uniesienie kącików ust nie mogło mieć wiele wspólnego z radością.
Przez te kilka miesięcy znacznie przybyło jej siwych włosów. Miałam wrażenie, jakbym spotkała osobę starszą o przynajmniej pięć lat. Wstała nieco niezgrabnie i ruszyła w naszą stronę sztywnym krokiem. Miała na sobie tylko krótką spódniczkę w czerwone maki i biały bezrękawnik. Trudno było znieść ten widok, ale nie mogłam wówczas okazać słabości, dlatego powiedziałam żartobliwie:
– Całkiem nieźle sobie radzisz. Z pewnością lepiej, niż Gab po trzech drinkach.
Przez ułamek sekundy szczerze się uśmiechnęła. Słaba głowa brata i związane z nią wspomnienia często były powodem rodzinnych dowcipów. Przytuliłam mamę mocno, czując jej bijące serce i przyspieszony oddech. Gabriel odezwał się:
– To ja może skoszę to trawsko.
Oddalił się i po chwili zniknął za domem. Opiekował się mamą lepiej i częściej, niż ja, ale nie potrafił rozmawiać o problemach. Wolał zrobić swoje a potem uciec, aby nie musieć wdawać się w dyskusję z przykrą rzeczywistością.
– Jak się czujesz? – zadałam chyba najdurniejsze pytanie, jakie mogłam.
– Nieźle, Adulko. Ugotuję sobie, czasem nawet posprzątam. I pospacerować się da. Wszystko kwestia przyzwyczajenia.
Mówiąc to patrzyła gdzieś w położone w oddali miasto. Całe życie broniła się przed nowoczesnym światem, aż w końcu świat ten, szary, śmierdzący, sztuczny jak dłoń, którą ściskałam, sam ją odwiedził. I bez pozwolenia postanowił nią zawładnąć, przejmując kontrolę nad ciałem, noga po nodze, ręka po ręce, kawałek po kawałku.
Upał dawał się w ten dzień we znaki, nawet w cieniu jabłoni. Bardzo chciałam przeprowadzić wtedy szczerą rozmowę. Jak córka z matką. Nie potrafiłam jednak znaleźć odpowiednich słów, więc zapytałam tylko:
– Może się czegoś napijesz?
Dlaczego jest tak, że wtedy, gdy najwięcej chcemy powiedzieć, mamy do powiedzenia najmniej?
– Z chęcią napiję się zimnej wody. Pozwól, że poczekam w fotelu, męczy mnie dłuższe stanie.
Przez moment patrzyłam jak idzie. Pół człowiek, pół robot. Wciąż jednak kochałam ją tak samo. A może nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, bo przecież mocniej zaczynamy ściskać dopiero to, co wymyka nam się spomiędzy palców.
Weszłam do domu. Gabriel grzebał w szafce w przedpokoju.
– Czego szukasz? – rzuciłam, idąc w stronę kuchni.
– Klucza do domku ze sprzętem. Kto w dzisiejszych czasach używa kluczy, na litość boską…
Mama.
*
Siedziała w wiklinowym fotelu przykryta kocem z jesiennych liści.
Twarz miała nieruchomą, wzrok nieobecny, usta nawet nie drgnęły na nasz widok. Jabłoń, niemal już naga, trzepotała gałęziami za sprawą silnego wiatru, który nie oszczędzał niczego w ogródku. Strącił i rozbił donice z werandy, poprzewracał porośnięte mchem stare rzeźby, nie wahał się nawet przed wyłamaniem i tak ledwo już stojącego płotu. Obiema rękami przytrzymywałam kaptur i zastanawiałam się, ile teraz waży mama. Zdawała się być posągiem, który te silne podmuchy ma w głębokim poważaniu. Włosy, targane na wszystkie strony, były już w pełni siwe.
Ciekawe, czy Rudy poznałby jeszcze jej zapach…
– Cieszymy się, że cię widzimy! – przekrzyczałam wiatr. – Nie chcesz schować się do środka?
Przecząco pokręciła głową. Gabriel schylił się, pocałował ją w policzek. Powiedział coś, czego nie dosłyszałam przez panujący szum, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spuścił głowę i ruszył zrezygnowany w stronę domu.
– Mamo, jesteś tutaj? – zapytałam, kucając przed fotelem. Machinalnie ścisnęłam jej zimne, sztuczne dłonie, które trzymała na kolanach.
– Jestem, skarbie – odpowiedziała w końcu, nie zmieniając wyrazu twarzy ani odrobinę. W jej głosie było coś, co zmroziło mnie mocniej niż szalejący jesienny wiatr.
– Cieszę się. Już myślałam…
– Ada, chodź tutaj, szybko! – zawołał przez okno brat.
– Na pewno nie chcesz pójść do domu? – zapytałam jeszcze raz, ale znowu tylko pokręciła przecząco głową. Pusty wzrok błądził gdzieś daleko poza ogrodem i miałam wrażenie, że z jakiegoś powodu nie chce albo boi się zatrzymać na mnie.
Wstałam, pocałowałam mamę w czoło. Przedarłam się przez wichurę do werandy. Otworzyłam drzwi, wpuszczając do przedpokoju pełno zbutwiałych liści. Gabriel stał w korytarzu z wyciągniętą przed siebie ręką. Trzymał jakieś urządzenie z migającymi na czerwono diodami.
– Co to takiego? – zapytałam, otrzepując kurtkę.
– Wskaźnik pracy nowych organów. Nie wygląda to najlepiej. Tak ci tylko przypomnę, że ma na przykład sztuczną wątrobę, a serce pracuje tylko i wyłącznie dzięki temu, co wpieprzyli jej do środka.
– Tak się składa, że jestem na bieżąco, wbrew temu, co o mnie sądzisz. I zmień ten ton, bo mam dość tego, że za wszystko mnie obwiniasz. Sam się tu przeprowadź, jeśli uważasz, że to takie proste!
Gabriel machał mi przed oczami urządzeniem i zaczął krzyczeć:
– Ona się unicestwia, rozumiesz!? Świadomie lub nie. Ktoś musi to kontrolować, jeśli ma żyć! Ja staram się być tutaj co tydzień, a ty!? Kiedy byłaś ostatni raz? Na początku lata!?
– Mam męża, córkę, pracę, dobrze wiesz…
Uderzył pięścią w ścianę, spadł jeden z obrazów. Ramka roztrzaskała się z łoskotem. Brat nie zwrócił nawet na to uwagi, a jego bucior wylądował na uśmiechniętych twarzach naszej rodziny.
– A ja nie mam swojego życia według ciebie? Czy to, że nie posiadam dziecka i żony sprawia, że mam obowiązek, którego ty nie musisz mieć? Powiem ci coś, bo już ostatnio miałem to powiedzieć.
Chciałam wyjść i zostawić go w tej złości. Ale zostałam. A później tego mocno żałowałam.
– Mów, braciszku. Wyrzuć z siebie to, że masz złą siostrę.
I wyrzucił.
– Pracujesz w Biurze Podróży Wirtualnych. Całymi dniami sprawiasz obcym ludziom radość, wysyłając ich w miejsca, które sobie wymarzyli, a nie jesteś w stanie zadbać o własną matkę, która wcale nie potrzebuje wakacji na wymyślonej wyspie. Potrzebuje tylko córki, która się nią zajmie i pokaże, że jej życie ma jeszcze sens. Bo dziś tego sensu już nie widzi, i myślę, że sama to dostrzegłaś.
Narzucam kaptur i otwieram drzwi, wpuszczając wichurę do domu.
– Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać. Nie znasz mojego życia i problemów. A, tak w ogóle… – zatrzymałam się jeszcze na progu – wszystkie operacje, dzięki którym żyje, zostały wykonane za moje pieniądze. Więc jeśli jeszcze raz będziesz chciał wypomnieć mi, że moja praca jest gówno warta i powinnam więcej czasu poświęcać matce, sam znajdź sobie wcześniej normalną pracę.
Idąc przez ogród słyszałam przekleństwa rzucane z domu, ale wiatr osłonił mnie przed nimi swoją tarczą. Zatrzymałam się pod jabłonią. Wzrok mamy w końcu się poruszył i zetknęłyśmy się spojrzeniami. Chciałabym móc sprawić, aby znów się uśmiechała. Chciałabym dać jej nadzieję. Chciałabym pokazać Gabrielowi, jak bardzo się myli.
W końcu chciałabym wypowiedzieć milion słów, ale zdołałam tylko te dwa, najważniejsze.
– Kocham cię! – przekrzyczałam wiatr i naciągnęłam mocniej kaptur, ukrywając łzy.
*
Siedziała w wiklinowym fotelu, nie zważając na mróz.
Uśmiechała się. Płatki śniegu utworzyły na kurtce i mechanicznych kończynach białą warstwę, a na pozbawionej włosów głowie zimową perukę. Wyglądała niczym królowa lodu, pełna radości i mocy.
Rudy zaszczekałby radośnie na ten widok.
– Cieszę się, że was widzę. Szczególnie ciebie, Adulko, bo tak dawno cię tutaj nie było… – wyrecytowała mama.
– A ja cieszę się, że lepiej się czujesz, mamo. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie jest ci zimno?
Wstała i otrzepała śnieg.
– Moje kończyny i organy posiadają certyfikat ochronny E20, a jedyne, co mogłoby ulec odmrożeniu, to skóra, którą osłania wysokiej jakości odzież. Jestem niezwykle wdzięczna za twą troskę.
Mama wciąż uśmiechała się szeroko, ale moja radość zgasła, zanim zdążyła się porządnie rozpalić. Spojrzałam na brata pytająco, choć bałam się jego kąśliwości.
– Co się tak gapisz? Ostatnim organem, który został zaatakowany, był mózg. Odsłonili czaszkę, wsadzili do środka komponent AI i voilà. Nasza mama umarła dwa tygodnie temu, tuż przed operacją. Szkoda, że to przegapiłaś.
– Co ty pierdolisz!? – Nie wytrzymałam. Nie chciałam go słuchać. – Mamo, powiedz mu. To wciąż ty, prawda?
Podeszła, objęła mnie mechanicznymi rękami.
– Jestem waszą mamą. Może mogę wam jakoś pomóc? Szczęście dzieci jest dla rodzica najważniejsze.
To jej głos. Słyszałam jej głos, więc do kogo mógł należeć, jeśli nie do niej?
– To już nie jest nasza mama. Możesz się oszukiwać, ale…
– Dość! – wykrzyczałam, jakby miało zmienić to rzeczywistość. – Mamo, proszę cię, powiedz coś, co może powiedzieć tylko nasza mama, nie robot. Proszę…
Mechanicznymi dłońmi z zaciekawieniem łapała płatki śniegu, jakby pierwszy raz w życiu doświadczała takiego zjawiska. Nie przestając się uśmiechać, odpowiedziała:
– Zadaj pytanie, a z chęcią na nie odpowiem, Adulko.
Wpadło mi wówczas do głowy: Gab ma rację. Ma rację. Po chwili otrząsnęłam się z tej myśli, wywaliłam z głowy na zbity pysk, wgniotłam w śnieg. Walczyłam dalej.
– Co ci powiedziałam podczas rejsu na trzydzieste urodziny i jak na to zareagowałaś?
Nie zastanawiając się ani sekundy, mama odpowiedziała:
– Rzekłaś wówczas, że będę babcią. Bardzo się ucieszyłam i z tej radości wskoczyłam do morza. Mam nadzieję, że czujesz się usatysfakcjonowana odpowiedzią. Wszystkie wspomnienia zostały odpowiednio zapisane, więc w razie wątpliwości mogę…
– Nie trzeba – przerwałam mamie. Przerwałam robotowi. Przerwałam…
Komu?
Gabriel ruszył w jej stronę.
– Co robisz? – zapytałam, widząc dziwny wzrok brata.
– A jak myślisz? Chcę zakończyć to szaleństwo. Chyba już zrozumiałaś, że to coś nie ma niczego wspólnego z człowiekiem. Zrobimy tradycyjny pogrzeb, tak jak zawsze chciała. Czas się pogodzić z…
– Nie dotkniesz jej.
Stanęłam przed mechaniczną królową lodu. Kimkolwiek była, jej głos był dla mnie czymś, z czym nie potrafiłam się rozstać. Nie w taki sposób. Białe płatki przestały prószyć, chmury odsłoniły błękit.
– To już jest tylko zwykła maszyna, rozumiesz!?
Miał obłęd w oczach. Nie poznawałam własnego brata.
– A skąd możesz mieć pewność? Co, jeśli w tym ciele nadal jest jej cząstka? Fragment duszy? Cokolwiek, o czym nie mamy pojęcia?
Gabriel chciał odsunąć mnie na bok, ale zaparłam się i popchnęłam go z całych sił. Gruchnął na śnieg. Zaklął, wstał, otrzepał się. Przez moment byłam przekonana, że mnie uderzy. Po chwili jednak ogień w jego spojrzeniu zgasł, a zastąpiły go łzy.
– Rób zatem, co chcesz, ale wiedz jedno. Nigdy już mnie tutaj nie zobaczysz. Dawno pogodziłem się z tym, z czym ty nie możesz.
Odszedł.
Mama już się nie uśmiechała. Smutek wymieszał się ze złością i twarz przybrała dziwny wyraz, jakby nie wiedziała, na którą emocję ostatecznie postawić.
– Córeczko, czy to z mojego powodu doszło między tobą a bratem do kłótni? Zależy mi na szczęściu dzieci i chcę pomóc rozwiązać wam wszystkie problemy.
Śnieg na jabłoni, muskany promieniami słońca, szybko zaczął odciążać gałęzie, opadając na nasze głowy. Odwilż przyszła w jednej chwili, jakby królowa lodu rzuciła zaklęcie.
– Tylko mnie przytul – rzekłam.
Usłuchała.
Mechaniczne ręce objęły moje drżące ciało. Zamknęłam oczy. Ogród. Rodzinny dom. I mama. Wszystko jest w porządku i będzie jak dawniej.
Jak dawniej.
– Masz ochotę zagrać w warcaby? Nie grałyśmy całe wieki – odezwałam się.
– Oczywiście. Z chęcią zagram w tę grę, Adulko, jeśli tylko sprawi ci to radość.
Ruszyłyśmy w stronę domu trzymając się za ręce. Chodziła dużo zgrabniej niż na początku choroby. Płynnie i naturalnie.
– Dlaczego przez cały czas przesiadujesz w tym fotelu? – zadałam jeszcze pytanie, które od dawna mnie dręczyło.
Mama odpowiedziała bez zastanowienia:
– Przedmiot ten związany jest z najważniejszymi momentami mojego życia. Siedząc w nim dowiedziałam się, że będę miała córkę. Siedząc w nim zostałam poproszona o rękę. Siedząc w nim odnajdywałam spokój. Zawsze kojarzył mi się z dobrą nowiną i nadzieją na lepsze jutro. A niczego mocniej nie pragnęłam przez ostatni rok, niż odnaleźć nadzieję i dobrą nowinę. Czy odpowiedź cię usatysfakcjonowała, Adulko?
Nie odpowiedziałam.
Weszłyśmy do domu.
Wiklinowy fotel pod jabłonią w końcu miał chwilę wytchnienia.
Realuc,
Bardzo smutne, bardzo przykre i bardzo ładnie napisane.
Wzruszyłam się samotnością matki i przeraziłam wizją takiej przyszłości. Z jednej strony algorytm, z drugiej rzeczywistość starszych ludzi. Miejsce pod jabłonią bardzo dobrze wybrane, na wprowadzenie klimatów pór roku. Nie wiem czy były jakieś błędy, tak mnie pochłonęła treść, że niczego innego nie zauważyłam. Wyrazy uznania z mojej strony. Dziękuję za lekturę i klikam.
Smutne i przerażające. Niełatwo jest mnie wzruszyć, ale przyznaję, że kilka razy łza się zakręciła w oku. Chciałbym umieć tak pisać. Dobrze, że nie dożyję takiej przyszłości. Mam na myśli wszczepy. Klik.
Mnie również opowiadanie zasmuciło i zmusiło do refleksji. Poza tym napisane jest sprawnie, nic mnie nie zatrzymało w trakcie lektury. Bardzo udany tekst. Pozdrawiam!
Cześć, Realucu!
Bardzo dobre, świetnie wręcz napisane opowiadanie o samotności (matka), braku umiejętności pogodzenia się z faktami (Ada) oraz tłumionym przez lata żalu do rodzeństwa (Gabriel). Przerażająca perspektywa, ale, obawiam się, wcale nie taka odległa.
Nie wiem na ile tekst przechodzi brzytwę Lema (w sumie, jakby zastąpić cybernetykę postępującą chorobą przechodzącą w stan wegetatywny, wydźwięk pozostałby ten sam), ale mało mnie to obchodzi. Pomimo, chwytającej za serce, tematyki, lektura była prawdziwą przyjemnością. Do tego skłaniającą do refleksji nad własnym życiem i balansem pomiędzy własnym życiem, a relacjami z rodzicami.
Dziękuję za podzielenie się wybornym tekstem, biegnę nominować.
ps. w kilku miejscach zabrakło przecinków, ale niestety nie zanotowałem, gdzie :(
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Czy trzeba czekać na przyszłość, aby zetknąć się z tak trudną sytuacją? Czy dzisiaj bliscy chorych, którzy powoli tracą władzę nad własnym ciałem i rozumem, czują inaczej?
Pewnie to nie są sytuacje porównywalne, ale przypuszczam, że w podobnych przypadkach odczucia opiekunów są bardzo zbliżone. I pewnie nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, aby podjąć właściwą decyzję.
Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.
Idę do klikarni. :)
…jakbym spotkała starszą o przynajmniej pięć lat osobę. → A może: …jakbym spotkała osobę starszą o przynajmniej pięć lat.
– Kocham Cię! – przekrzyczałam wiatr… → – Kocham cię! – przekrzyczałam wiatr…
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć Wszystkim!
Miła niespodzianka po intensywnym dniu i w końcu mam czas żeby odpisać.
Aby nikogo nie pominąć:
Milis
Dzięki za pierwszy komentarz, miło, że wpadłaś.
Podwójne podziękowania za podwójny klik i na pewno się odwdzięczę zaglądając pod Twój tekst.
Koala75
Myślałem, aby w przedmowie dać dopisek: Koalo, nie czytaj dalej! Tekst nie dla Ciebie!
Oczywiście z powodu naszej niedawnej dyskusji, w której wyjawiłeś mi (chyba na priv) jakiego typu teksty chciałbyś tutaj czytać. I ten z pewnością się do takich nie zalicza. Tym bardziej dzięki, że przeczytałeś.
Czy nie dożyjemy takiej przyszłości? Kto wie.
Corrinn
Dzięki, że wpadłeś.
Jak tekst zmusił do refleksji to już uznaję to za wielki sukces.
cezary_cezary
Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na fakt, że tekst porusza więcej, niżli tylko jeden temat.
Co do brzytwy Lema – masz rację, balansujemy tutaj na cienkiej granicy. Zgadzam się. Niemniej jednak w przypadku bardziej naturalnej choroby, znanej nam dzisiaj, końcówka byłaby raczej inna. Mam na myśli to, że skończyłoby się na wegetacji lub śmierci (przynajmniej takiej oczywistej), a tutaj jednak mamy trzecią możliwość.
Przecinki to ma zmora, ale poczekam na łowcę Tarninę, zakolejkowała to może na nie zapoluje :P
Dzięki za klik i nominację!
regulatorzy
masz rację, nie trzeba czekać. Z taką sytuacją i dziś możemy się spotkać, tylko jak napisałem wyżej, w wizji przyszłości na końcu tej trudnej drogi pojawia się opcja, która dziś jeszcze nie jest dostępna. Czy jest to opcja, która w ogóle powinna się pojawić? To już pewnie temat na szerszą dyskusję, która być może kiedyś będzie miała miejsce na świecie.
Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.
Trzy razy przetarłem oczy, ale nadal to widzę. I choć niedowierzam, niezwykle rad jestem z tego :)
Babole poprawione.
Pozdrawiam!
Cześć, Realuc. Nie będę się rozpisywał. Czytało mi się to opowiadanie wybornie. Zadajesz nim egzystencjalne pytanie. Nie wprost, ale jednak. Piszesz sprawnie, konkretnie, da się wyczuć, że realizujesz wcześniejsze zamierzenia. Leci klik ode mnie. Pozdrawiam.
Hesket,
to i ja nie będę się rozpisywał i tylko podziękuję Ci wielce za komentarz i klik :)
Pozdrawiam!
Realucu, uwierz w siebie – wzrok masz naprawdę dobry i zobaczyłeś co trzeba. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, dzięki za potwierdzenie! W takim razie czym prędzej odwołuję wizytę u okulisty ;)
Kłaniam się. Bo jest za co.
Nie będę bawił się w długie, złożone wywody. Po co one komu, gdy tekst daje się podsumować i ocenić w jednym, no, dwóch zdaniach?
Ale zaraz częściowo zaprzeczę powyższemu. Końcowa refleksja mogłaby okazać się niezbyt czytelną, a więc niespecjalnie przekonywającą, bez małego wstępu. Chodzi mi o to, że jak pierwsze fragmenty – umownie wiosna, lato, jesień – niezbyt mnie poruszały, bo rozdźwięki między rodzeństwem, wynikające z odmiennych podejść i odmiennych percepcji stopniowo zmieniającej się sytuacji ze stanem psychofizycznym matki to wewnątrzrodzinna i żadna inna sprawa. Dopiero finał, dopiero te wygładzone językowo i treściowo odpowiedzi sztucznej inteligencji… One, moim być może lekko zwariowanym zdaniem, nadają sens całości, zarysowują, szkicują przyszłościowy i straszny obraz wzajemnego położenia i stosunków między człowiekiem-człowiekiem a człowiekiem-już-nie…
Postapokalipsa w swoim rodzaju.
Dziękuję, pozdrawiam.
Cześć Relauc !!!!
Nostalgiczna opowieść. Do pewnego momentu ciekawa, potem trochę mnie znużyła. Ale końcówka szokująca. Na plus jest, że sprawiłeś, że czytelnik żyje tym co czyta. Czytając wczułem się w relacje bohaterki.
W sumie to wydaje mi się, że brat miał rację. To, że córka miała rodzinę i dzieci i pracę nie usprawiedliwiało, że rzadko odwiedza matkę. A argument, że zapłaciła za operację ze swojej kieszeni nie jest wcale dobrym argumentem.
To tyle ode mnie!!!
Pozdrawiam :)
Jestem niepełnosprawny...
AdamKB,
bardzo cieszy mnie Twoja opinia.
Wychodzi na to, że warto czasami dotrwać do końca nawet wówczas, gdy na pewnym etapie tekst nie do końca nas przekonuje.
Dzięki za komentarz.
dawidiq150,
Cieszę się, że żyłeś opowieścią i wczułeś się w relacje bohaterów. A że momentami Cię nużyło? No cóż, z pewnością nie ma w tekście wiele akcji, nazwijmy to, filmowej.
Otóż to, brat miał swoją rację. Siostra zapewne i też pewną rację miała. I o to chodzi. Nie ma nigdy jednej słusznej racji.
Pozdrawiam.
Bardzo mocno grasz emocjami. Tak na granicy mojej akceptacji.
Rodzeństwo nie zgadza się chyba pod żadnym względem – inne poglądy na cyborgizację, inne modele rodziny, inne zarobki… Są tak różni, że aż trudno uwierzyć w ich pokrewieństwo.
Ładnie pokazałeś zmianę w matce, posiłkując się jej wypowiedziami. Literacko to mi się spodobało. Chociaż mam wątpliwości, czy przy zachowaniu wszystkich wspomnień aż tak zmieniłby się styl.
Rozważania córki pod koniec skojarzyły mi się z opowiadaniem “Czy pan istnieje, Mr Johns?”.
Jeśli dojdzie do głosowania, prawdopodobnie będę na TAK.
Babska logika rządzi!
No, proszę, wracam sobie na portal do długiej nieobecności i od razu trafiam na dobre opowiadanie! Ten tekst mówi o dalekiej przyszłości, ale pokazuje, że nawet wtedy pewne rzeczy pozostają niezmienione. Problemy, które poruszyłeś, dotykają dziś wielu ludzi, tylko nie są powodowane przez wszczepy. Wobec tego tekst wzbudza smutną refleksję, że czasy się zmieniają, ale problemy i emocje z nimi związane pozostają takie same. Bardzo podobało mi się krążenie wokół fotela pod jabłonią, który ładnie spiął całe opowiadanie. Podobało mi się też, w jaki sposób opisałeś matkę i brata głównej bohaterki, zaś sama bohaterka wypadła w sumie dość przeciętnie, ale poprawnie. Chodzi mi o to, że nie znalazłam w niej jakiegoś elementu, który by sprawił, że wydawałaby się realnym człowiekiem, żadnej oryginalnej i charakterystycznej tylko dla niej cechy, np. jakiegoś niecodziennego zainteresowania, pewnych niespodziewanych zachowań. Ale ogólnie to mi mocno nie przeszkadzało i całość mi się podobała, mimo że pewne przemyślenia były przedstawione zbyt wprost – wolałabym tu widzieć więcej niedopowiedzeń, ale ja już tak mam, że jestem fanką niedopowiedzeń :) Generalnie mocny tekst!
Finklo,
raduję się, że nie przekroczyłem granicy Twojej akceptacji. Starałem się balansować emocjami, właśnie po to, aby nie przesadzić i nie przejść za pewną czerwoną linię.
Za TAK-a, w razie ewentualnego głosowania, byłbym oczywiście niezmiernie wdzięczny :)
Pozdrawiam!
Sonato,
cześć!
Fajnie, że wróciłaś na portal. I fajnie, że nie żałujesz, iż po powrocie trafiłaś na mój tekst.
Masz rację, pewne rzeczy się nie zmieniają na przestrzeni wieków. A reszta to jeno otoczka.
Główna bohaterka jest w zasadzie z większego cyklu – nie planowałem tego, ale po opowiadaniu Myśli zgubne na tutejszy konkurs napisałem już kilka tekstów o Adriannie i planuję to kiedyś sklecić w jedną, dłuższą całość. Niemniej jednak opowiadanie to jest oczywiście samodzielnym tekstem i oczywiście rozumiem Twoją potrzebę poznania bardziej indywidualnych, wyróżniających bohaterkę cech.
Dzięki za komentarz! :)
No, no prawdziwy wyciskacz łez ;(
Dobrze i mocno zagrałeś emocjami – ale nie na tyle mocno, że przeholować, co zdecydowanie jest na plus Twojego wyczucia.
Poruszyłeś w tekście dwa problemy. Jeden, który jest przed nami dotyczący tego kiedy człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się maszyną? Drugi, jakże współczesny, opieka nad bliskimi, którzy pozornie mogą sobie sami poradzić, ale czy na pewno? Splotłeś te dwa wątki w poruszającą historię.
Gratulacje, bardzo dobry tekst.
Z czepialstwa, chyba trochę za bardzo mi przeszkadzała „mama android”, może mogłeś subtelniej zasygnalizować, że się zmieniła, a przynajmniej pozostawić czytelnika w niepewności i na koniec uderzyć czymś, co by określiło sytuacje 0/1. Ale to już moja projekcja, nie musisz się tym specjalnie przejmować ;)
grzelulukas,
Dzięki za wizytę i komentarz.
Chusteczki nie podam, bo jako alergik zużyłem dziś wszystkie, ale mam nadzieję, że jakąś pod ręką miałeś :D
Cieszę się, że i Ty uznałeś, że nie przeholowałem z emocjami.
Problemów poruszyłem w tekście nawet więcej, ale oczywiście te, które wymieniłeś, są na pierwszym planie.
Co do ,,mamy androida” postawiłem na dość znaczącej różnicy między ludzkim a nieludzkim sposobie bycia, ale jak najbardziej rozumiem Twoje spostrzeżenie.
Pozdrawiam!
Tekst bardzo ciekawy, główny motyw odbieram nieco jako polemikę ze stwierdzeniem, że człowiek jest “sumą swoich doświadczeń”, bo jednak matka przepisana na dysk twardy staje się dla bohaterki kimś obcym – mimo jej wcześniejszego braku uprzedzeń.
Również temat starzenia się, choroby i odchodzenia, każdemu chyba bliski, zręcznie powiązałeś z kwestią człowieczeństwa – bez nuty sugestii, że to choroba odczłowiecza.
Interesujący był dla mnie też sam wybór perspektywy – wyobrażam sobie, że w bardziej “tradycyjnym” ujęciu rodzeństwo zamieniłoby się rolami jeśli chodzi o opiekę nad bliskimi. Czuć też, że dwójka rodzeństwa jest postaciami złożonymi (szczególnie jak na długość tekstu, chociaż wyraźnie skupienie silniejsze jest na Gabrielu). Dla mnie osobiście przykre jest to, że mimo braku racjonalnych podstaw (do końcowej sytuacji doprowadziło bardzo rzadkie (a może tylko rzekomo takie?) powikłanie) czarnowidztwo Gabriela okazało się prawdą.
A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D
Tekst, jak wspomniano wcześniej, faktycznie smutny, ale czytało mi się go bardzo dobrze! Dobra robota!
Realucu, troszkę to trwało, ale własnie doszłam do wniosku, że opowiadanie zasługuje na piórko, więc udaję się do nominowalni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
kazio mniejszy,
cześć!
Dzięki za wizytę i komentarz.
Widzę, że jesteś nowym użytkownikiem, tak więc pozostało czekać na Twój pierwszy tekst tutaj, do którego na pewno zajrzę.
Masz bardzo ciekawe i też trafne spostrzeżenia po lekturze.
A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D
Uznałem tę informację za zbędną, ale ciekawość rozumiem :)
Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!
Reg,
jeszcze chyba nigdy tak bardzo nie ucieszyły mnie Twoje przemyślenia.
Dziękuję!
Bardzo proszę, Realucu. I miło mi, że sprawiłam Ci uciechę. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
:D
Podoba misie! Wyciska łzy – chyba nie dla mnie – przez zabieg z rodzeństwem. Pokazujesz przemijanie i pamięć.
Uważam, ze w przyszłości każdy z nas będzie się mierzył ze stopniem zastępowalności, kasy nań, decyzją (już zresztą częściowo to robimy) i tym co, pozostanie w pamięci żyjących.
Też dołożę swój głos do nominacji. :-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, hej!
Cieszę się, że się spodobało.
Dziękuję za wizytę, komentarz i nominację :)
Przeczytałem, komentarz napisze później. A tymczasem udam się w odpowiednie miejsce, żeby Finklowa deklaracja, że będzie na TAK, się nie zmarnowała ;)
PS. Jak będziesz miał wolne dwie minuty, to możesz zerknąć na to: Forma T. Zeuszawskiego
Known some call is air am
Outta, dzięki! Czekam na komentarz a do wskazanego tekstu na pewno zajrzę, pewnie jeszcze dziś wieczorem. Pozdrówka
404, spoko, jeśli dobrze pamiętam, już inni o moją deklarację zadbali. ;-)
Babska logika rządzi!
Hej, Realucu
Jestem dość odporny na wzruszenia od słowa pisanego, więc mnie nie ruszyło, ale – wiadomo – subiektywny odbiór. Sporo tutaj grania na emocjach, czasem miałem wręcz wrażenie obcowania z operą mydlaną. Parę razy zgubiłem się, kto akurat zabiera głos, ale nic poważnego.
Komentujący wspominają głównie emocje, ale mnie tekst się spodobał – bo się spodobał – z innych powodów, mam nadzieję, że równie dla Ciebie ważnych.
Przede wszystkim początki rozdziałów – naprawdę fajnie wyszło z tym powtarzaniem, a jednocześnie zmienianiem ogrodu oraz wspomnieniami o Rudym (btw. mam małego psa, nazywa się… Rudy xD). Ogród przeobraża się wraz z matką i bardziej na mnie zadziałały jego opisy niż relacje między rodzeństwem.
Po drugie, tekst bardzo na czasie, właściwie proroczy, już w papierowym Cyberpunku RPG zastanawiano się nad człowieczeństwem i wpływem wszczepów na poczucie własnego “ja”. Twoje opowiadanie przypomniało mi również Ghost in the Shell – w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?
Po trzecie – kameralność opowieści. Można było przedstawić takiego Alzheimera nowego wieku na wiele różnych sposobów, ale wybrałeś spokojną, rodzinną atmosferę bez żadnej akcji i fajerwerków, a to wyszło tylko tekstowi na dobrze. To powolne umieranie, demencja, zamiana w mechaniczne zombie, gadające chatemAi. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale tak naprawdę nic nie jest – i tu rację ma brat. Mama umarła, został metal, ale może dla kogoś metalowa namiastka jest lepsza niż ostateczna śmierć? Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”.
Nie nominuję, bo już nie trzeba ;)
Pozdrawiam
Zanais, hej.
Co do emocji – jasna sprawa. Trudna to sztuka wywołać je słowem pisanym. Tym bardziej, że każdy wrażliwy jest na coś innego.
Bardzo mnie cieszy Twój rozbudowany komentarz i to, że zwróciłeś uwagę na inne aspekty tekstu, do tej pory rzeczywiście nawet nie wymieniane. Przeobrażanie ogrodu wraz z matką było tak naprawdę nasionem, pierwszym impulsem pomysłu, z którego wykiełkowała całość.
…w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?
Tak, to w zasadzie jedno z głównych pytań, które chciałem w domyśle zadać.
Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”
Jak najbardziej można. Tak myślę przynajmniej. Dlatego pokazałem odmienne podejście do tego tematu przez siostrę i brata.
Dzięki raz jeszcze za poświęcony czas i najważniejsze:
Pozdrów Rudego xD
Twój tekst jest trafnym przedstawieniem dlaczego literatura nigdy się nie nudzi.
Nie ma tu zbyt wielu nowości – postępujący proces rozkładu ciała i zastępowania go sztucznymi mechanizmami i narządami to coś najbardziej oryginalnego, natomiast cała reszta nie jest rewolucyjna.
Ograny motyw z porami roku przedstawiającymi kolejne etapy życia, który tutaj wypadł klimatycznie, kłótnie i postawy charakterystyczne w sytuacji opieki nad starszymi. Część osób na pewno widziała coś podobnego w swoich rodzinach. Reprezentacja postaw także jest życiowa.
Ale!
Tutaj wrócę do pierwszego zdania.
Pomimo, wydaje się, ogranych motywów, przedstawiłeś historię z punktu swojej wrażliwości, emocji i perspektywy i wyszło to klimatycznie. Naprawdę mi się podobało, postacie były żywe i ich zachowanie skłaniało do refleksji, czy warto żyć czymś nierzeczywistym czy może pozwolić komuś po prostu odejść. Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź, bo trudno poruszać się po takich kwestiach wyłącznie logicznie. I w sumie nie narzucasz czytelnikom co powinni sądzić, więc też dobrze.
Pozdrawiam!
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Sagitt, cześć.
dzięki za opinię.
Masz zupełną rację – nie siliłem się ani trochę na nowości lub rewolucje. Z różnych powodów.
Cieszę się zatem, że dostrzegłeś zalety w takiej formie, w jakiej przedstawiłem tę historię.
Pozdrawiam!
Bardzo misię. Cieszę się, że tekst nie poszedł w stronę straszenia rozwojem technologii, a ma w sobie coś subtelniejszego, jakieś rozważanie o życiu i nie-życiu, które bardziej trafia w moją wrażliwość. Nawet jeśli niektóre motywy już były, to co z tego, skoro są tak dobrze przedstawione?
Opowiadanie nie jest długie, ale imo to dobrze. Jest plastycznie, są opisy, ale mamy tego tyle, ile trzeba.
Rossa, dzięki, że wpadłaś i oczywiście cieszy mnie Twój pozytywny odbiór tekstu. Miłej nocki i pozdrawiam!
Hej!
No to jestem w końcu z obiecanym komentarzem.
Przeczytałem kilka dni temu i nadal pamiętam o czym jest Twoje opowiadanie, a to dobrze o nim świadczy. Przede wszystkim podoba mi się ten podział na pory roku, który koreluje z odczłowieczaniem mamy, jednocześnie pokazując upływ czasu, który jej pozostał. Niby nic nowatorskiego, a robi tutaj robotę. To, co jest tutaj równie ważne jak zmiany, następujące w matce, to zmieniająca się relacja brata i siostry. A w zasadzie ta relacja jest stała, tylko pojawia się w niej coraz więcej otwartych kart, z których wylewają się żale, pretensje, obawy i prawda. Częściej odwiedzający matkę Gabriel, coraz bardziej zmęczony sytuacją i już właściwie pogodzony z tym, co nieuchronne oraz Ada, kobieta z własną rodziną, zarabiająca dobre pieniądze, z których finansuje przedłużanie matce życia, a nade wszystko nie potrafiąca się pogodzić z tym, że każdemu pisany jest koniec – kupuję charaktery i motywacje tych postaci po całości, ich relację również. Te postacie to bardzo silna strona Twojego tekstu.
Stawiasz też tutaj zadawane po wielokroć pytanie, gdzie kończy się człowieczeństwo. I nie odpowiadasz na nie, a przynajmniej nie poprzez swoich bohaterów, ponieważ prezentują oni różne postawy, więc to czytelnik wybiera stronę. Czy matka jest nadal matką, czy po całkowitej wymianie wszystkich elementów już nie? Paradoks statku Tezeusza ;)
Podobało mi się. Dlatego też nominowałem do piórka.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am