Kierowcy, jadący w nocy szosą przez wieś Dąbrówka Leśna, dziwili się, gdy mijali krowę podążającą poboczem. Zastanawiające było, że zwierzę jest samo i trzyma się boku drogi, jakby świetnie zdawało sobie sprawę z tego co robi.
Krowa, jak się potem okazało, pokonała osiem kilometrów, od swojego pastwiska, do mostu i spadła ze zbocza, ku drodze biegnącej niżej.
Sturlała się, łamiąc wszystkie cztery nogi, lecz nie skręcając sobie karku. Ostatecznie wylądowała w rynsztoku, ale żyła. Gdy funkcjonariusze zajmujący się takimi przypadkami, parę godzin później przybyli na miejsce wypadku, zdecydowano się ją dobić. Wszczęto dochodzenie, kto nie upilnował krowy.
Niedługo okazało się, że właściciel zaginął.
&&&
Żona Marka Nowaka i dwójka jego dzieci, bardzo martwili się, gdy mężczyzna nie wrócił na noc. W końcu kobieta zadzwoniła na policję.
Wszczęto poszukiwania. Znalazł go rano sąsiad.
– Leży bez życia na pastwisku. A obok niego jest wielki kamień, który musiał spaść z nieba. To chyba najprawdziwszy meteoryt. Oj, coś czuję, że nasza wieś stanie się sławna – relacjonował policji.
Nie do końca było tak, jak powiedział rolnik. Marek Nowak żył, ale kompletnie nie kontaktował, jakby był w śpiączce. Zabrano go do szpitala. Natomiast, niedługo przyjechała grupa specjalistów, by obejrzeć meteoryt.
Zabezpieczyli teren, od miejsca gdzie kamień spadł i przeorał na łące kilkunastometrowy dół. Przybyli też przedstawiciele mediów, łaknący sensacji.
Nie trzeba było być geniuszem, by pojąć, że to co się przydarzyło Markowi Nowakowi i dziwne zachowanie krowy, miało związek z meteorem. Był to jednak, jak się potem okazało, odosobniony przypadek.
Kamień miał wielkość niewielkiego domu, był czerwono-żółty i porowaty. Z tych porów wydostawała się dziwna, różowa ciecz, o konsystencji żywicy. Jednak szybko spływała i wsiąkała w ziemię. Naukowcy pobrali od razu jej próbki i zaczęli badać. Po przyjrzeniu się dziwnej cieczy pod mikroskopem, odkryto że są w niej jakieś nieznane dotąd organizmy.
Wiadomość obiegła momentalnie cały glob. Powołano sztab najlepszych naukowców, nie tylko z Polski, którzy zaczęli badać meteoryt.
Jakież było zdumienie wszystkich, gdy po rozłupaniu go, w środku znaleziono elektroniczne urządzenie, wielkości piłki lekarskiej. Godzinę później, jeden z naukowców powiedział do mediów:
– Mamy teraz niezbity dowód, że poza Ziemią istnieje inteligentna forma życia. To, co spadło tutaj na łąkę należącą do jednego z rolników, nie jest meteorytem, najprawdopodobniej jest to bezzałogowy statek obcej cywilizacji.
&&&
Minęły trzy miesiące. Na obszarze, do kilkunastu metrów od miejsca, gdzie spadł tajemniczy obiekt, zaczęły wyrastać rośliny nieznanego gatunku, o szarej łodydze i białych jak śnieg liściach. Minęły kolejne cztery miesiące, rośliny zamieniły się w krzewy. Obserwujący botanicy, zgodnie twierdzili, że są teraz dojrzałe, bo według nich zaczęły owocować.
Owocami były ciężkie kule zwisające na elastycznym pręciku. Gdy wiał wiatr kule dyndały przypominając jojo. Początkowo były szare, ale z czasem zrobiły się krwistoczerwone. Ostatecznie zaczęły pękać i na zewnątrz wydostawały się miliony zarodników, które wiatr rozwiał we wszystkie strony.
&&&
Marek Nowak żył dalej, był jednak jak warzywo. Jeden z lekarzy wysnuł niezwykłą hipotezę, która w dużym stopniu nieprawdopodobna, była jednak bardzo ciekawa.
Twierdził, że obce byty zrobiły eksperyment badający naszą technologię. Jakimś nieznanym sposobem przeniosły świadomość Nowaka, do ciała krowy. Gdy okazało się, że jesteśmy na znacznie niższym poziomie technologicznym, przestały się nami przejmować.
&&&
Minęło pół roku, kiedy zauważono zmiany w ziemskiej florze. Roślinność zaczęła więdnąć. Lasy wysychały. Niczym chwasty wyrastały w ich miejsce białe twory budując nieznany ekosystem.
I zmieniał się skład atmosfery. Zaczął spadać poziom tlenu. Na korzyść jakiegoś innego nieznanego pierwiastka, który jednak nie był dla ludzi szkodliwy.
Kolejne pięć lat później, gdy produkująca tlen roślinność była już wspomnieniem, odkryto w Ameryce Południowej tam, gdzie kiedyś była zielona, gęsta dżungla olbrzymią bazę obcych. Z daleka, był to po prostu idealnie okrągły, srebrny kapelusz o promieniu ponad stu kilometrów. Takich kapeluszy odkryto potem jeszcze kilka.
W żaden sposób nie dało się porozumieć z obcymi, ludzkość została potraktowana jak karaluchy które z czasem wyginą.
Później zaczęło się masowe wymieranie z powodu braku tlenu w atmosferze. Ostatni ludzie, chcący przedłużyć swoje życie, używali butli z powietrzem, mieli okazję ujrzeć spacerujących po pustych metropoliach obcych. Ci robili to parami, a ich budowa znacznie różniła się od ludzkiej. Wyglądali jak zakochani. I kto wie, może były to zakochane pary. Przynajmniej w tym aspekcie nie różniliby się od ludzi.