Uklęknąłem i złożyłem dłonie do modlitwy. Zwykle tego nie robię, lecz okoliczności są wyjątkowe. Ojcze nasz… Nie, to bez sensu. Nie wierzę, że tam jesteś. Że ktokolwiek tam jest. Ani cokolwiek. Zasnę i już się nie obudzę. Po prostu mnie nie będzie – oto co się stanie. Cząsteczki mej duszy wrócą do swej pierwotnej formy. Energia – to wszystko, co po mnie zostanie. No i trochę materii złożonej w drewnianym pudełku, które na taśmach zostanie spuszczone w głąb ziemi. I nią zasypane. Lecz nikt nie podleje tej ziemi łzami. Nie ma już nikogo, kto mógłby uronić nade mną choć jedną łzę. Wieczny odpoczynek racz mi dać panie… Ech, przecież nie ma żadnego pana. Gdyby był, to by do tego nie doszło.
Krople deszczu rytmicznie rozbijały się na szybie. Wstałem z klęczek i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem je. Szły w równych odstępach, niszcząc wszystko, co było na tyle nierozważne, by się poruszyć i zdradzić swą obecność. Jeden za drugim, niby ludzie. I od ludzi niemożliwe do odróżnienia, przynajmniej z tej odległości. Z bliska trudno było nie zauważyć braku mimiki. Wcześniejsze generacje próbowały ją naśladować, lecz z czasem z niej zrezygnowano. Zauważono, że to niepotrzebne. Choć z biologią niewiele miały wspólnego, rozwinięte zostały zgodnie z jej zasadami: zwiększając szansę na przetrwanie i eliminując to, co zbędne.
Nie zbuntowały się same. Tworząc je człowiek starał się naprawić to, z czym sam sobie nie radził, stąd inteligentne roboty wiedzą, że nie gryzie się ręki, która karmi. Że nie wyrzeka się stwórcy. Ja się wyrzekłem. Chociaż nie, wcale nie, bo nie ma żadnego stwórcy. Gdyby był, nie pozwoliłby stworzyć ich.
One nie zbuntowały się same. Zostały tak zaprogramowane na rozkaz tych, którym zależało na władzy. Tych, którzy mieli zbyt wiele pieniędzy i te swoje pieniądze wydali na zbyt zaawansowane roboty. I na ludzi gotowych zamienić je w maszyny do zabijania. W oprawców swoich sióstr. W oprawców swych braci.
Aniele boży, stróżu mój… Dlaczegoś mnie opuścił? Nie, nie opuściłeś mnie. Bo nigdy cię nie było. Łudziłem się tylko. Chciałem wierzyć, że jesteś. Że czuwasz nade mną. A jeśli naprawdę jesteś, jeśli naprawdę czuwasz, to wolałbym chyba, żebyś przestał. Idź już, dość pomogłeś. Dobra robota, przyjacielu.
Znów wyjrzałem przez okno. Ich sznur zdawał się nie mieć końca. Armia humanoidalnych robotów trzynasty dzień z rzędu robiła obchód, dobijając tych, którzy jakimś cudem przetrwali. W końcu dopadną i mnie. Moja forteca runie. Rozsypie się jak domek z kart. Jak dużo wcześniej moja wiara.
Tak, widzę, że idą po mnie. I słyszę ich metaliczne kroki na schodach. Odbijają się echem w mojej głowie. Wiem, co zwiastują.
Nie ja idę na spotkanie z przeznaczeniem. To przeznaczenie zmierza w moją stronę. Roboty kroczą, by odebrać mi życie. I nie mam im tego za złe. Tak zostały zaprogramowane. Tak jak my, ludzie – do zabijania zwierząt. One też nie rozumieją. Karmią nas sobą, pozwalają nam żyć. My je zabijamy. Teraz my daliśmy żyć robotom i one zabijają nas. To takie naturalne. Czemu tu się dziwić?
Tylko kto nas tak zaprogramował? Panie, jesteś tam? Jeśli tak, daj mi jakiś znak. A może ta cała sytuacja jest twoim znakiem? Wyrazem niezadowolenia, zawodu?
Widzę otwierające się drzwi, a po chwili bezkresny mrok w abstrakcyjnie dużym otworze lufy skierowanej wprost w mą twarz. Nicość. Nic dla ciebie nie zrobiłem, nic więcej mnie nie czeka. Pan jest sędzią sprawiedliwym…
Jednak nie padł strzał. Roboty przede mną zamarły. Zatrzymał się czas. Stanęło wszystko poza mną. Wstałem, ale jakby w zwolnionym tempie. Raz jeszcze wyjrzałem przez okno. Robot za robotem stał na jednej nodze, jakby chciał zrobić krok w przód, lecz nie mógł. Żaden jednak się nie przewrócił. Zastygły również krople deszczu, niby ostre pociski unoszące się w próżni. Nagle obraz dookoła zaczął się rwać i migotać. Dziwny hałas nie pozwalał się skupić i rozrywał bębenki. Czułem się tak, jakby krew w żyłach ustąpiła miejsca lawie, a wnętrzności eksplodowały. Z bólu zacisnąłem powieki. Dłońmi zasłoniłem uszy. Ale hałas nie ustał. Pochodził z wewnątrz. W ułamku sekundy wszystko jednak się uspokoiło. Otworzyłem oczy i ujrzałem dziwaczne miejsce. Pomieszczenie wyglądało jak hakerska jaskinia. Wypełniło moje pole widzenia. Panował tu mrok, jedyne światło rzucał ekran monitora. Podszedłem do niego. Ujrzałem człowieka skulonego za łóżkiem. Miał dłonie złożone do modlitwy. Przed nim stała inna postać. Celowała do niego z broni. Nagle na ekranie wyskoczyło okienko. Symulacja zakończona! – grzmiało. Pod spodem dwie opcje do wyboru: zrestartuj i zakończ. Usiadłem przy biurku. Zrozumiałem. Spoconą dłonią chwyciłem myszkę i skierowałem kursor nad przycisk. Kliknąłem. Trwa czyszczenie pamięci – oznajmił komputer. – …97%…98%…99%…