Inspektor spojrzał z głęboką zadumą na ciało młodego mężczyzny, które w idealnej ciszy spoczywało na zimnym sterylnie czystym metalowym stole.
Ciało było całkiem nagie, miało odpowiednią barwę, konsystencję, zapach i smak i nie ruszało się nawet na milimetr zachowując stosowną powagę, dokładnie taką, jakiej należy oczekiwać w każdej szanującej się kostnicy.
„Apetyczne” – pomyślał mężczyzna.
Gustował w kobietach, ale dokładnie to słowo samo cisnęło się na usta.
Mężczyzna ze stołu rzeczywiście wyglądał na herosa, był przystojny, wysoki, umięśniony i wysportowany i na dodatek nie miał szram, skaleczeń ani przerostów tak charakterystycznych dla nałogowych kulturystów.
Nawet po śmierci jego ciało nie straciło powabu i wdzięku i na swój sposób prezentowało się mocno apetycznie, jeśli wziąć oczywistą poprawkę, że było nieodwracalnie nieżywe i znajdowało się w tym stanie około trzech dni.
Efekt niezwykłości wzmagała ciasnota pomieszczenia, wypolerowane aluminiowe pokrywy szuflad na każdej ścianie i zespół lamp nad stołem, który oświetlał wszystko niezwykle mocnymi strumieniami halogenowego światła.
„Jak w sali operacyjnej”. – Przebiegło przez myśl inspektorowi.
W sumie truposz miał szczęście, że przywieziono go do kostnicy miejskiej numer siedem.
Placówka ta działała niezwykle sprawnie i zawsze było w niej bardzo czysto. To podnosiło jakość jej usług, zaś wielu jej żywych gości mówiło wręcz, że swoją renomę zbudowała właśnie na regularnym myciu podłogi wodą z ogrodowego szlaucha i przecieraniu siermiężnych kafelków i półek przez niezwykle pedantyczną panią Krysię.
Szczęście w nieszczęściu.
Biedaczysko ze stołu nie musiał nawet czekać w kolejce i z ulicy od razu trafił na badanie neuronowe, gdzie nie było rzeźników ani praktykantów, których świerzbią łapy i którzy kroją co chcą, jak chcą i kiedy chcą.
Raport również nie pozostawiał wątpliwości i dlatego inspektor wiedział, że nie zleci pełnej sekcji. Nie było sensu tracić rządowych pieniędzy, których było, jest i zawsze będzie za mało.
– Szefie, to rzeczywiście projektor, skąd szef wiedział? – zapytał się ostrożnie jego zmiennik czytając po raz trzeci dokument patologa, który stał obok nich i zaczął mlaskać i chrząkać jak wieprz, gdy wcinał świeżą kanapkę z krwistą szynką.
– Projektor, projektor, i co z tego? – Prychnął do młodego ignorując jego pytanie, potem uśmiechnął się do swojego odbicia na ścianie, wypuścił idealne kółko z dymu i znowu zaciągnął się klubowym.
Nie przejmował się niczym.
Papierosy były wprawdzie zakazane, ale znajdowali się w takim miejscu, że każdy przymykał na nie oko. Był to wynik pewnej niepisanej umowy między ludźmi pracy, którzy starali się wytrzymać dotyk wszechobecnej śmierci i w prosektorium masowo ćpali albo przynajmniej pili i palili wszystko co nawinęło się pod rękę.
„Dobrze przynajmniej, że oszczędził nam długiego śledztwa” – pomyślał z sympatią o denacie. „Trzeba sprawie uciąć łeb”.
No bo co innego mógł zrobić?
Jak jedną fabryczkę projektorów zlikwidowali, to trzy inne powstawały. Nikt nie przejmował się, że były nielegalne od pięciu lat – społeczeństwo dawało na proceder pełne przyzwolenie traktując problem jako wymysł idiotów z rządu.
„Od pięciu lat, trzech miesięcy i dwóch godzin”. – Obudził się elektroniczny notes, który podczas służby miał przyklejony na lewej skroni.
Nie znosił złomu, bo ten czytał w myślach, ale z drugiej strony rzadko się mylił i skoro coś twierdził to pewnie miał rację i tak musiało być.
I właśnie dlatego inspektor wzruszył nie wiadomo po co ramionami i powiedział do młodego:
– Jedziemy, trzeba będzie wypełnić masę papierków.
„Papieru nie używa się już od trzydziestu lat” – usłyszał w swojej głowie.
– Kurwa mać – przeklął cicho.
„Masz się zgłosić do psychologa we wtorek punkt ósma zero zero”. – Beznamiętnym głosem podsumowało urządzenie.
„To trzeci raz w tym roku, polecą po premii, ale przynajmniej przez chwilę będzie można mówić to co się chce”. – Znów przebiegło mu przez myśl.
Notatnik tym razem dyplomatycznie milczał, jego rola się skończyła i mógł zająć czymś innym swoje skomplikowane elektronowe obwody.
Inspektor również oczyścił swój umysł. Nie miał co się spinać, miał zapewnioną robotę do końca życia i musiałby chyba wysadzić komisariat, żeby ją stracić.
Kiedyś jako mały chłopiec chciał być wprawdzie strażakiem, ale te niedorzeczne mrzonki zostały przekreślone pewnego listopadowego dnia.
„Dwudziestego pierwszego grudnia dwa tysiące trzydziestego piątego” – podpowiedział notatnik, który znowu się obudził.
Tego dnia matka inspektora miała gorączkę, a ojciec idiota spóźnił się z synem na test dokładnie dwanaście minut. Tylko dwanaście minut i aż dwanaście minut. Siedemset dwadzieścia sekund, które odmieniły jego życie. Nie był to byle jaki test, tylko test przez wielkie Te. Od tego testu zależały losy każdego obywatela, którego nie wykupiono. Pytania przygotowali najlepsi fachowcy, a miały one na celu uzyskanie bezspornej odpowiedzi na to, gdzie dane dziecko się nadaje.
Inspektor pamiętał wprawdzie tamten okres jak za mgłą, ale jednego był pewien – jego staruch zmarnował mu życie, a te dwanaście minut spowodowało, że nie zdążył odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Oczywiście był jeszcze test pod wariografem i skan mózgu, ale nie zmieniało to niczego.
Test to test.
Zasady były jasne i do nikogo nie można było mieć pretensji, że zabrakło mu tylko dwóch punktów do poziomu C2.
Jego życie definitywnie zmieniło się tamtego dnia przez głupie dwanaście minut, potem zaczął uczyć się na dobrego glinę, awansował, łapał przestępców, trenował młodych i tak już zostało.
Czasem miał wątpliwości, ale zazwyczaj wystarczała sesja u psycholog i wszystko wracało do normy.
Szczęśliwe życie, w którym teraz dostał kolejne zadanie.
– Na razie – skierował to do patologa, którego znał jeszcze z podstawówki, potem skinął na młodego i opuścili pana N.N., który miał być pochowany na koszt miasta.
Wyszli z jasnego pokoju na wąski, niski i ciemny korytarz, następnie kręconymi schodami z białego kamienia przeszli na parter.
Hol był kwadratowy, niewielki, ale mocno oświetlony światłem z małego okienka nad drzwiami.
Inspektor pchnął oburącz wielkie, drewniane wrota i wreszcie znalazł się na hałaśliwej ulicy, na której czuć było smród przeżartego zepsuciem miasta.
Rozejrzał się na lewo i na prawo.
Osobówki, ciężarówki i autobusy, z których większość nie powinna jeździć, gnijące śmieci, spalony tłuszcz z tanich knajpek, wreszcie gówna psów i niepowtarzalny zapaszek zużytych kondomów, które tygodniami leżały na słońcu w pobliskim parku.
Nienawidził tego wszystkiego i równocześnie nie wyobrażał sobie jak mógłby to opuścić.
Był środek dnia, słońce przypiekało, a ich służbowy krążownik szos stał zaraz przed wejściem zajmując jedno z niewielu miejsc parkingowych. Za wycieraczką leżał mandat, bo przekroczyli czas parkowania o pięć minut.
„Cholerny świat” – pomyślał inspektor.
Spojrzał na zegarek i stwierdził, że dobrzy są, z drugiej strony tak naprawdę nie miał do nich najmniejszych pretensji. Auto nie posiadało oznaczeń policyjnych i ludzie od parkowania nie dysponowali informacjami o prawdziwym właścicielu, więc wystawiali mandaty, z kolei ich anulowanie było codziennością od tak dawna, że inspektor zdążył się do tego przyzwyczaić.
Wsiadł z młodym do samochodu, odpalił klekoczącą V-dwunastkę i przy wtórze klaksonów włączył się do ruchu na trzypasmowej ulicy, pokazując przy tym środkowy palec jakiejś wrednej złotówie.
„Sto piąty, trzeba mu napuścić kontrolę”. – Zarejestrował w głowie.
Udali się do Mediego na hamburgery, a potem do najbliższego komisariatu.
Camelot znajdował się w starym budynku. Oględnie mówiąc to była prowizorka, w której wszystkiego brakowało i wszystko się sypało, od pryszniców i podłóg na sufitach i oknach kończąc. Budynek był wciśnięty pomiędzy trzypiętrowe domki i nie przypominał w niczym miejsc pokazywanych młodym rekrutom w szkołach i makiet robionych regularnie na konferencje prasowe burmistrza.
Jak zawsze było tu pełno policjantów i wywiadowców, którzy prowadzali zatrzymanych, czyli najczęściej drobnych złodziejaszków, alfonsów, dziwki i cały ten element, który stracił szansę na wyrwanie się z tego getta i robił wszystko co musiał, żeby przeżyć.
Pewnym zdziwieniem dla inspektora była nowa bramka, która stała przy wejściu. Nie zapikała, gdy przechodził, więc uznał, że dotyczy pewnie wykrywania narkotyków czy czegoś podobnego i nie ma czym się czym przejmować.
Zostawił młodego w wielkiej sali, a sam przeszedł do pokoju, który przysługiwał mu jako doświadczonemu policjantowi. Siedział tam oddzielony mlecznymi szybami od reszty i wypełniał papierki, gdy wszedł jego szef:
– Zebranie w piątce.
– Tak szef – odpowiedział tak jak uczestnicy lubianego przez wszystkich programu telewizyjnego.
Wstał i poszedł do salki odpraw na piętrze, gdzie siedzieli już koledzy.
Odprawa i przemowa kapitana była jak na niego bardzo krótka:
– Niektórzy z was pewnie zauważyli nową bramkę na wejściu. Mamy coraz większe problemy z projektorami i dlatego wprowadzono plan polegający na umieszczaniu czujników, które mają je wykrywać. Nasz komisariat jest jednym z pierwszych, który je dostał. To tyle.
Inspektor nie miał sobie nic do zarzucenia, nie miał nic do zarzucenia również swojej żonie i wiedział, że nie ma czego się obawiać.
Tego dnia mieli jeszcze jedno wezwanie do trupa. Mężczyzna leżał w czerwonym hotelu, a wezwanie było oczywiście anonimowe.
– Co mamy? – zapytał się jednego z techników.
– Biały, trzydzieści siedem lat, cios tępym narzędziem, ślady bójki, coś pewnie znajdziemy pod paznokciami, wezwanie anonimowe – odpowiedział tamten szybko i precyzyjnie.
Nie musiał nawet specjalnie patrzeć na ciało, żeby wiedzieć co znajdzie, zrobił to jednak z obowiązku.
Wyglądało to rzeczywiście na zbrodnię w afekcie, a znalezienie sprawcy czy sprawczyni nie powinno być trudne.
„Zawsze zostawiają masę śladów” – pomyślał rzucając peta. „I zawsze będziemy mieli masę roboty”.
***
Młody człowiek nie wiedział do końca, co go skłoniło do tego, żeby do niej zadzwonić. Wahał się długo. Mieszkała cztery godziny drogi od niego, nie miał zdjęcia jej sylwetki ani zbyt dużo informacji.
To miał być strzał w ciemno.
Był wspaniały lipcowy piątek, a on z mocno bijącym sercem wykręcił numer jej telefonu. Dziewczyna długo nie odbierała i był coraz bardziej przerażony, ale czekał. Wiedział, że jest dziewiąta rano, czyli czas, kiedy normalni ludzie zaczynają urzędować.
– Halo, halo – usłyszał niezwykle zaspany, ale przyjemny głos.
– Dzień dobry pani, moje nazwisko Janek Nowak, mogę zająć chwilę?
– Ojej, nic nie sły… dzień dobry.
– Dzień dobry, ja dostałem ten numer tutaj przez znajomych, prosili mnie, żebym do pani zadzwonił i teraz pytanie, czy możemy się spotkać na przykład za tydzień albo za dwa w weekend. Jakie ma pani plany ewentualnie? Czy, czy byłoby to możliwe?
– Eeeee, ja teraz jestem na wakacjach do piętnastego.
– Hmmm
– Eeeeyyy, przyjeżdżam w sumie piętnastego w nocy, przylatuję, eeee, a czy ja mogę ewentualnie… bo właśnie się obudziłam…
– A to przepraszam bardzo, przepraszam najmocniej, dobrze, ja zadzwonię później w takim razie, dobrze? Przepraszam, OK?
– Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi. – Dziewczyna zaczęła się sympatycznie śmiać, a w każdym razie takie miał wrażenie.
– To zadzwonię za godzinę na przykład czy za dwie, dobrze?
– Dobrze, to tak się umówmy, pozdrawiam serdecznie.
– Przepraszam bardzo, przepraszam serdecznie jeszcze raz.
– Hi hi hi. – Znowu zaczęła się delikatnie śmiać.
– Fajnie się zaczęło, dobra, dziękuję, do widzenia, do usłyszenia, do zobaczenia.
– Do widzenia.
Zadzwonił dwie godziny później, tym razem dziewczyna była rozmowniejsza:
– Halo, halo.
– Halo, halo, dzień dobry, ponownie Janek Nowak, mam nadzieję, że nie obudziłem tym razem.
– Nieee, w żadnym wypadku, jestem już obudzona i po kawie, tak że mogę rozmawiać.
– Ahaaa
– Przepraszam, ale rano po pro… ale rzeczywiście rano… niestety, ale trochę nieprzytomna byłam.
– Ale nie ma za co przepraszać, wszystko rozumiem, jakieś imprezy czy coś, OK, byłem piekielny, zadzwoniłem jeszcze w piątek, tak z rana, wprawdzie dziewiąta to może nie była taka najgorsza pora, mam nadzieję, no ale, no rozumiem, no OK.
– Nie, po prostu trzeba to zrozumieć, że jak człowiek jest na urlopie, to właśnie nie o dziewiątej, to wstaje dopiero o dwunastej.
– Nawet tego nie wiedziałem, przepraszam bardzo.
– Nie, nic nie szkodzi.
– Hmmm
– Haaammm, tak jeżeli chodzi o spotkanie, to jak najbardziej, tylko że z tym jak mówiłam ja dopiero przylatuję piętnastego…
– Hmmmm
– …i, hmmm, i ten weekend szesnasty, siedemnasty mam już niestety zajęty i nie bardzo jestem dyspozycyjna…
– Rozumiem.
– …ale następny weekend dwudziesty czwarty…
– Czyli za dwa tygodnie.
– …jak najbardziej.
– Hmmm, no dobrze to byśmy się zdzwonili bliżej tego weekendu i tyle.
***
Następnego dnia inspektor wstał jak zawsze, zjadł śniadanie, ucałował ukochaną żonę i skierował kroki do pracy.
Wszystko wyglądało normalnie, wypił kawę, zajmował się dokumentami, poszedł z młodym na lunch. A potem…
Potem drzwi jego pokoju wyleciały z zawiasów i zrobiło się i duszno, i głośno.
– Na ziemię!
– Policja, nie ruszać się!!
– Gleba, gleba, gleba!
Tamci ubrani byli w kamizelki, mieli broń ostrą, on się patrzył na nich jak na idiotów szczególnie, że powoli położył ręce na biurku, a oni dalej się darli celując do niego z automatów.
– Na ziemię!!
– Na ziemię, Policja!
– Policja, gleba, nie ruszaj się!
Nie wiedział co powiedzieć ani nie stawiał oporu, gdy go ciągnęli do pokoju przesłuchań. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, co przez zęby wycedził jeden z nich, gdy niezbyt delikatnie przykuwał mu rękę do stołu:
– Ty gnido, tak splamić mundur. Jak mogłeś?
– Ale o co chodzi? – Nie wytrzymał i zapytał się tamtego krótko i po męsku.
– Ty wsiarzu, jeszcze się pytasz? Dowiesz się, oj dowiesz, wszystko w swoim czasie.
Stół, dwa krzesła i kamera. To wszystko co tu było. Znał to pomieszczenie, bo siedział w nim nie raz… po drugiej stronie stołu oczywiście.
Po kilkunastu minutach pojawił się jego przełożony. Miał gruby plik papierów z kółkiem na przedniej okładce, wokół którego był owinięty sznurek wychodzący z tylnej części okładki. Usiadł, ostentacyjnie otworzył całość, delikatnie przesunął ją w lewo i zaczął powoli przeglądać.
– Tak, dowody są jednoznaczne, wylatujesz.
– Ale za co?
Tamten uciekał ze wzrokiem, ale odpowiedział:
– A za jajco. Bramka wykazała wczoraj wieczorem, że jesteś zakażony. I nie ma żadnego ale, wynik był sprawdzany trzy razy, również dzisiaj. Ze względu na przebieg służby zachowujesz prawo do minimalnej emerytury, a ja zostałem mocno poproszony, żeby ciebie wymienić na praktykanta. To tyle.
Porucznik nacisnął przycisk interkomu. Po chwili do pokoju wszedł jego były partner, którzy przypatrywał mu się z nieukrywaną nienawiścią.
– Rozkuć. Wyprowadzić. Dopilnować, żeby nic nie mówił – warknął porucznik.
Młody nic mówił i nawet nie skomentował, gdy były szef podał mu rękę:
– Powodzenia.
Inspektor w kilka minut znalazł się poza komisariatem. Nie miał możliwości pożegnania się, nawet jego drobiazgi spakował ktoś inny. Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie wiedział co o tym myśleć. Wyprowadzono go niczym złoczyńcę, wszyscy unikali jego spojrzenia, a rzeczy oddano mu niczym niepotrzebną kość wściekłemu psu.
– Masz – usłyszał pogardliwe słowo od seksownej koleżanki z pokoju naprzeciw, gdy ostentacyjnie rzuciła reklamówkę na ziemię na oczach wielu jego kolegów.
Nie oglądał się, tylko wziął co jego, odwrócił się i poszedł przygarbiony w stronę domu taszcząc ze sobą małą siatkę z kroplami do oczu i starą parasolką kupioną kiedyś na wyprzedaży.
– Jesteś już – rzuciła w domu jego ukochana żona. – Zaraz będzie obiad.
– Tak, jestem.
Usiadł w swoim bujanym fotelu, wziął do rąk ulubioną książkę, ale dalej już nic nie powiedział. Nie odzywał się również w trakcie obiadu ani wieczorem, nie zdziwiło to jednak żony, która była przyzwyczajona do jego okresów ciszy.
I tak rozpoczął się weekend.
W sobotę jak zawsze pojechali na wycieczkę. Było wspaniale, zachowywali się jak nastolatkowie, nie żałował jej niczego i cieszył się, gdy wrócili szczęśliwi niczym kiedyś.
W poniedziałek rano poczuł, jak ktoś go szarpie za ramię:
– Wstawaj śpiochu, nie nastawiłeś budzika.
– Właściwie to muszę ci coś powiedzieć. Wyrzucono mnie z pracy.
Żona go odepchnęła, a on zapadł w sen. Gdy się obudził, jej już nie było, nie było też jej ubrań ani walizek.
– Pojechała do mamusi – pomyślał. – Zawsze ucieka.
Przekręcił się na drugi bok i spał dalej.
***
Chłopak wysiadł z pociągu i wtedy ją zobaczył, była całkiem sympatyczna i trzymała kawę ze Starbucksa.
„O matko” – pomyślał. „Kawa ze Starbucksa, telefon pewnie od Apple, a samochód to audi, seat albo coś innego sportowego”.
– Nic nie piłem całą drogę, możemy pójść wpierw na kawę? – zaproponował patrząc się wymownie na jej kubek.
– Ja w sumie tej nie dokończę, masz. – Podała mu swoją z dziwnym błyskiem w oku.
Zaniemówił. Nie wiedział, czy przyjąć ten dziwny podarunek czy nie. Pić po kimś, też coś. Stać go było na kawę, z drugiej strony odmówić dziewczynie w pierwszych pięciu minutach mogło skutkować utratą cennej znajomości.
– „Raz się żyje” – pomyślał. „Nieźle się zaczyna, sympatyczna, ale mimo to jakaś hipsterka, no nic, trzeba to wziąć na klatę”.
Wziął kawę i ją wypił, a następnie poszli nad jezioro, na dyskotekę na statku, na stare miasto i skończyli u niej w domu. Nie kochali się tej nocy, gdyż amory były ostatnią rzeczą, która przychodziła im do głowy. Woleli rozmawiać. Uparła się, żeby został do piątej, gdy będzie miał pierwszy pociąg i ledwo wtedy żyła, nie przeszkodziło to jednak w tym, żeby go odwieźć na dworzec.
Tak zaczęła się ich pokręcona znajomość…
***
Inspektor wpierw próbował znaleźć gdzieś pracę, po kilku miesiącach dał sobie jednak spokój i zajął się siedzeniem w bujanym fotelu i patrzeniem na zmieniający się świat za oknem. Pogodził się z myślą, że nikt nie chce wyrzutka i przyzwyczaił do tego, że wielu pożal się Boże przedsiębiorców widziało w nim tylko glinę, który kiedyś na nich polował.
Żona wprawdzie wróciła, ale byli sobie obcy i spali zupełnie oddzielnie.
Czuł się winny, że nie przynosił jej tyle pieniędzy co kiedyś i że nie miał gdzie się podziać.
– Ja ciebie nie znoszę, ją ciebie tylko toleruję – wykrzyczała mu podczas jednej z regularnych kłótni.
Coraz częściej popadał w otępienie, coraz rzadziej słuchał tego co mówiła uważając, że zrzędzi i gada trzy po trzy.
Zajmowała mu głowę sąsiadami, a zwłaszcza młodą dziewczyną, która z wypiekami na twarzy opowiadała o chłopaku, który ją odwiedzał.
„Nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co da ci kurwa sąsiadka" – myślał z przekąsem, gdy słuchał tego pieprzenia o tym, że chłopak nie poddawał się i bywał u dziewczyny regularnie, nawet wtedy, gdy miała problemy ze zdrowiem albo czuła się źle. Potrafił przyjeżdżać o północy i wracać do siebie pociągiem o szóstej.
Według żony musiała to być miłość i uczucie, bo jak mu tłumaczyła „Nikt normalny nie jedzie przecież ośmiu godzin tylko po to, żeby z kimś przez chwilę być”.
Dziewczyna też podobno nie była mu dłużna i kiedyś spędziła całą noc w samochodzie, bo musiała sprawdzić, dlaczego nie odbiera telefonów i czy mu się nic nie stało.
Historia dobra na film z gatunku tych przy których kobiety ronią litry łez.
Inspektor nie miał co robić, więc w końcu z ciekawości ich dokładnie podejrzał i posprawdzał.
Stary nawyk z minionej epoki.
Nie powodziło się młodym, zarówno ona jak i on mieli problemy w pracy, co było dziwne biorąc pod uwagę jak bardzo byli wykształceni, pracowici i zdolni.
Zupełnie jakby komuś podpadli.
***
Tego dnia inspektor był w sklepie, gdy przy którejś kobiecie zapiszczała bramka.
Widział już nieraz ten scenariusz.
Gdy bramka piszczała, to szybko pojawiała się policja, a winowajcę czy winowajczynię skazywano za używanie projektora.
Tym razem jednak coś się zmieniło. Kobieta próbowała uciec z centrum handlowego, gdy napadło na nią dwóch drabów.
Nie był już gliną, ale dał znać długoletni nawyk i ruszył za nimi w pościg.
Byli zamaskowani i ciągnęli ją na parking, chciał już odruchowo krzyknąć „Stać policja” gdy dostał z tyłu w łeb i zapadła ciemność.
***
Gdy się obudził, to zobaczył, że siedzi na rurkowym, aluminiowym krzesełku. Był nagi, zaś jego kostki i nadgarstki przykuto kajdankami do zimnego metalu.
Znajdował się w małym pokoju, naprzeciwko niego stał stół, a za nim siedział mężczyzna. Ściany pokoju pomalowano na biało, na jednej widać było lustro, w rogu z góry patrzyła się na nich przenośna kamera.
„Szkło weneckie” – pomyślał. „Prawie jak u nas”.
Pokój rzeczywiście w najdrobniejszych szczegółach wyglądał jak miejsce z jego komisariatu, nawet stół był identyczny, bo z Ikei.
Mężczyzna miał na sobie bandankę, która zakrywała połowę jego twarzy. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę i czarny T-shirt.
– Inspektor z komisariatu piątego. Camelot czy jak go tam nazywacie. Dobre sobie. – Tamten przeglądał jakieś dokumenty i uśmiechnął się szeroko. – Inspektor, a właściwie były inspektor. Zdrajca skazany za używanie projektora.
Milczał.
– Czego ty właściwie chciałeś dziadku?
Dalej milczał.
– Chcieliśmy uratować babę przed łapami takich jak ty, za dużo ich siedzi w więzieniach. A wiesz co najlepsze? Że projektor to hormon szczęścia i odpowiedni aktywator. Wszyscy to mamy, tylko jedni więcej, a inni mniej. No i co mamy z tobą zrobić?
Dalej milczał.
– A wiesz, że ciebie też wrobili?
Zacisnął zęby. Podejrzewał to od dawna.
– Dobra dziadku, to teraz trochę historii, prosto i zrozumiale tak jak dla takiego grzyba jak ty.
Drab wyciągnął z kieszeni niewielki spray.
– Aerozol, trochę hormonu, aktywatora i kilka innych nieszkodliwych rzeczy. Pobierane z genetycznie hodowanych kolonii bakterii. Identyczne z tym co produkują mózgi zakochanych. Wszystko powstało po to, aby panie mogły podobać się swoim ukochanym. Kiedyś potrzebowały kosmetyków, szminek, pantofelków i masy innego śmiecia, a tu sprawę załatwiał niewielki spray, który wystarczyło rozpylić przy obiekcie, żeby ten zaczynał inaczej postrzegać kobietę. Dla pań to było zbawienie. Przez lata wychodziły z siebie, żeby być bardziej atrakcyjne i kończyły im się pomysły. I w końcu wymyśliły.
To się robiło ciekawe, inspektor wiele razy słyszał historię, że pierwszą wersję specyfiku stworzyła niejaka Bijata. Nikt jej nie widział, ale wszyscy o niej słyszeli.
Musiał się chyba zamyślić, bo tamten przerwał w pół słowa.
– No co? Produkcja projektora to dobra rzecz. My tylko zaspokajamy potrzeby. Świadczymy usługi dla ludności, że tak powiem. A przy okazji chronimy ludzi przed pierdlem.
Słuchał tego z rosnącym zaciekawieniem i pomyślał o modzie, która zmieniała się za jego życia.
Coraz skromniejsze ubrania, minispódniczki i dziury w spodniach były? Były.
Masowe malowanie nagich cycków spowszedniało? Spowszedniało.
Obroże na szyje? Były.
Kajdanki na przegubach? Oczywiście, że tak
Przezroczyste majtki? Też.
Może tamten miał rację i to już nie działało?
– To dlaczego rząd to zwalcza? Dlaczego tyle ludzi ginie? – odezwał się w nim duch rasowego psa.
– A widziałeś kiedyś, żeby rząd rezygnował z zysków? Wielkie firmy farmaceutyczne płacą krocie w podatkach od leków i suplementów diety, szpitale i kliniki też naprawdę nieźle zarabiają. Myślisz, że ktoś chce, żeby ludzie byli szczęśliwi?
– No ale ludzie się zabijają.
– No bo wszystko w zbyt dużej dawce zabija. Chciałbyś się pieprzyć dwadzieścia cztery godziny na dobę? A tak właśnie robią niektóre idiotki, aplikując to swoim kochasiom albo kochasie aplikując to swoim kurwom. A poza tym, jak coś jest zabronione, to wielu robi podróbki, a te rzeczywiście są zanieczyszczone. No i mamy nie tylko wersje generyczne, ale też ukierunkowane. To już wyższa szkoła jazdy, która kosztuje niebotyczne kwoty, dopiero tu jak coś zrobisz źle, to mogiła.
– Po co mi to wszystko mówisz?
– Bo rząd jest skąpy, a ty znasz hasła do komisariatu. I nam je podasz, żebyśmy mogli poznać listę podejrzanych. Zapłacimy.
– Żartujesz chyba.
– Jesteś idiotą. Wszyscy to mamy i projektor służy do walki politycznej. A torturować cię nie będziemy dziadu, podałbyś te nieprawidłowe, te, które blokują system cichym alarmem, albo włączylibyśmy twoje boty.
– Jakie boty?
– To nie wiedziałeś? Chodzisz na krótkiej smyczy…
***
Po dziwnej rozmowie uśpiono go i nieprzytomnego wyrzucono pod domem. Zaopiekował się nim jeden z sąsiadów, wezwano nawet lekarza.
Zostawili mu tylko numer w komórce i nie miał im za złe, że go tak porzucili. Nie tracił nawet czasu na znalezienie ich telefonu, wiedział, że są tysiące sposobów na ich ukrycie i każda próba odszukania mogła ich spłoszyć. Tak sobie to tłumaczył, a w głębi ducha czuł, że mogą mieć rację i że jak chcą to niech sobie walczą, on już jest za stary, żeby przeszkadzać i wyskakiwać im z ideologią.
Następnego dnia siedział w domu i próbował odzyskać swoją normalną równowagę, gdy wpadła jego żona z sąsiadką. Kobiety były w szoku.
– Zabrali go, pod zarzutem używania projektora. No zróbże coś człowieku, zadzwoń do kumpli, czy coś. – Żona o dziwo chciała, żeby pomógł i użyła nawet ostatecznego argumentu. – Bądź facetem, miej jaja.
Dziewczyna aż dygotała:
– Kocham go. Pożarliśmy się. Może i nie jest idealny, ale na swój sposób go kocham. Pan pomoże. Proszę…
Podjął decyzję. Młodzi ludzie nie zasługiwali na bagno, które stworzyli starzy. Na pewno nie mieli nic na sumieniu i trzeba było ratować ich związek.
Właśnie dlatego inspektor podał hasła, akcja odbyła się tydzień później, jednak chłopak po wyjściu na wolność nie był już tak atrakcyjny.
Przebadano go i okazało się, że nie wydziela już feromonów, wstrzyknięto mu coś albo zwyczajnie znalazł inny obiekt swojego zainteresowania…
***
Z czasem rząd przyznał, że walka z projektorem nie ma sensu, gdyż większość populacji jest zakażona, a testy nieskuteczne. Znacząco przyczyniła się do tego działalność młodych sąsiadów inspektora, którzy chodzili na wiece i spotkania i byli wielokrotnie badani.
Złożono oficjalne przeprosiny, wypuszczono ludzi z więzień, zapłacono odszkodowania.
Scenariusz znany i przerobiony za czasów prohibicji czy przy narkotykach, niemniej jednak była jedna drobna, acz znacząca różnica.
Nastała era szczęśliwości, która stała się ostatnią w historii ludzkości.
Wszyscy nadużywali szczęścia, wciąż więcej i więcej… I młodzi i starzy, i mali i duzi, i biali i czarni… I nie mogli się od tego uwolnić… Idealne związki stawały się zbyt idealne, seks nie sprawiał przyjemności, nie było zdrad ani nieślubnych dzieci…
Geny przestawały się tak mieszać jak kiedyś.
I mężowie nie miłowali już tak żon i byli dla nich przykrymi, a żony nie były poddane mężom, jak przystało w Panu… I występował brat przeciwko bratu… a dzieci nie były posłuszne rodzicom…
Sukces jest początkiem końca.