Mały Adaś obudził się posiniaczony na całym ciele, choć przed zaśnięciem miał czystą i gładką skórę. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Nie słyszeli żadnych krzyków czy jęków dochodzących w nocy z pokoju małego.
Sytuacja powtarzała się już od tygodnia. Adaś prawie codziennie wstawał z kolejnymi fioletowymi plamami na ciele. Od trzech dni rodzice nie posyłali go do przedszkola, bojąc się, że wychowawcy zainteresują się jego wyglądem i zechcą coś z tym zrobić.
Tomek postanowił pilnować małego. Co prawda niemożliwe było, by ktokolwiek chłopca bił – bo kto? W domu mieszkają tylko we trójkę, drzwi zawsze są zamknięte; słyszeliby, gdyby ktoś wchodził. Jednakże może Adaś sam się okaleczał? Co wtedy? Trzeba pójść z nim do psychiatry, do psychologa. A jeśli go zamkną? Nie, niemożliwe. Jest za mały. A jeśli jednak? Boże.
Okazało się, że mały sam się nie okalecza – siniaki pojawiły się i tak, mimo że Tomek całą noc czuwał.
Chłopcu zrobiono wszystkie możliwe badania, lecz wyniki wychodziły poprawnie.
Tomek zaczął się zastanawiać, czy czułby się spokojniej, gdyby jednak wyszło, że mały jest chory.
***
Sytuacja pogorszyła się. Psycholog nie potrafił pomóc, terapia lekami nie dała spodziewanych efektów. Adaś wyglądał jak mozaika różnych odcieni fioletu i żółtego. Coraz częściej przebywał w szpitalu, w końcu zatrzymano go na obserwację. Doszło nawet do tego, że zaczęto nagrywać chłopca podczas snu.
Efekty były przerażające. Dokładnie było na nich widać, jak skóra chłopca pokrywa się plamami. Nikt nie potrafi tego wyjaśnić.
Nowe siniaki nie pojawiały się codziennie, niekiedy nawet przez trzy dni nic się nie działo. Właśnie wtedy Tomkowi i Adzie powracała nadzieja, myśleli, że to już koniec, teraz wszystko będzie w porządku. Niestety – czwarta noc znowu przywracała koszmar.
***
Lekarz wyglądał na radykalnego racjonalistę, lecz nawet on nie pojmował tej sytuacji. Wreszcie skapitulował.
– Proszę państwa – zwrócił się do Tomka i Ady. Siedzieli w jego gabinecie; duchota niepomierna. Trzy pokoje dalej, w sali numer siedem, ich syn bawił się klockami lego. – Problem z państwa synem, oprócz podłoża fizycznego, musi mieć także podłoże duchowe, znaczy psychologiczne.
– Przecież psychologowie też nic nie doradzili.
– Tak, wiem, i… Nigdy nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale… Cóż, chciałbym doradzić państwu wizytę u egzorcysty.
– Proszę?!
– Wiem, że to brzmi dziwnie, lecz nie ma innego wyjścia. A przynajmniej ja nie znam.
– Czyli poddaje się pan?
Lekarz patrzył na nich długo, przygryzając wargę. Skinął tylko.
***
Egzorcysta długo odprawiał dziwne rytuały nad chłopcem. Co chwilę ocierał spoconą twarz.
Na twarzach rodziców, kiedyś wesołych, teraz ze zgryzoty przeoranych zmarszczkami, kropelki potu i łez łączyły się w strumyczki. Gdy tylko egzorcysta skończył, zasypali go pytaniami.
– I co, proszę księdza? Wiadomo już coś?
– To jakaś dziwna siła, której nie pojmuję. Czuję ją, jest tu obecna.
– Czyli że nasz syn jest opętany?
– I tu jest problem, proszę państwa, bo nic w nim nie siedzi! To coś, ta istota, musi przebywać gdzie indziej, lecz nie wiem, gdzie. Po prostu nie wiem!
– A wie ksiądz chociaż, co to może być?
– Niestety…
– Cholerni specjaliści! – wybuchnął Tomek. – Wy w ogóle coś umiecie?!
– Proszę się nie unosić, drogi panie – uspokoił go ksiądz. – Znam pewną osobę, która może pomóc. Jest dużo bardziej doświadczona ode mnie. Choć nie wiem, czy to trochę nie herezja z mojej strony.
Rodzice wysłuchali go z uwagą, pod koniec wypowiedzi księdza Ada zalała się łzami. Tomek przytulił ją i machnął na księdza, by wyszedł.
Na zakończenie egzorcysta pokropił dom wodą święconą.
***
Znachorka okazała się stara, pomarszczona i pewnie mogłaby robić za Babę Jagę. Nie wywarła na Tomku dobrego pierwszego wrażenia.
Najpierw zaczęła okadzać ich syna dymem, który śmierdział niemożebnie, później kropiła go zielonkawą substancją, by na końcu obsmarować mu twarz czarną, smolistą mazią. Następnie położyła dłonie na czole chłopca i wypowiadała jakieś słowa. Trwała tak dobrą godzinę – na szczęście Adaś był cierpliwy jak na swój wiek – ale gdy skończyła, wyglądała na zadowoloną.
Spojrzała dziwnie uśmiechnięta na Tomka i Adę.
– Ach, nie spodziewałam się tego, naprawdę! Po tylu latach! Tylu latach! A jednak!
– Ale o co chodzi?!
Znachorka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Wasz syn stał się obiektem zainteresowania Bobo! – oznajmiła, jakby było to coś, czym należy się cieszyć.
Tomek oznajmił, że nie zrozumiał do końca.
– Wybaczcie – powiedziała znachorka. – Nie widziałam Bobo tak dawno… Będzie już z kilkase… kilka lat, odkąd ostatni raz odpędzałam go od jakiegoś dziecka. Skurczybyk jest bardzo wytrwały i nieznośny. Jak już zacznie się znęcać, to nie przestanie.
– Boże! Czyli już tak będzie zawsze?
– Nie! Przecież mówiłam, że odpędzałam. Słuchaj pani. Więcej rozumu używać niż sercem czuć, to pomaga nieraz. Odpędzałam, to i teraz odpędzę.
– Więc kiedy możemy się spodziewać, że ten… Bobo… zaprzestanie bić we śnie nasze dziecko?
– Zaraz, zaraz? – Starucha machnęła ręką. – Jak to we śnie? O tym nie było mowy.
– No, normalnie – Adaś dostawał siniaków zawsze we śnie, śpiąc.
– O cholera! Niewiarygodne! – Kobieta rozradowała się jeszcze mocniej. – Bobo się rozwinął! Zawsze przychodził przed snem. Zawsze, i odchodził, gdy dziecko nie miało już sił. Mówże pan, od początku do końca.
Tomek zrelacjonował znachorce całą sytuację, od początku do końca.
– To wszystko zmienia. Cóż, trochę to potrwa, muszę się przygotować. Na razie spróbujemy podstawowej metody. W pokoju dziecka ustawcie koszyk z żarciem, dużo żarcia, jak najlepszej jakości, wiecie, Henryk Kania czy Sokołów. Bobo powinien to wszystko wziąć i zaprzestać dalszych prób znęcania.
– A jeśli się nie uda?
– Wróćcie do mnie.
***
Niestety – koszyk z jedzeniem nie pomógł. A nawet pogorszył sytuację, bo Adaś obudził się ze skręconą kostką.
– Nie pomogło? – Znachorka podrapała się po głowie. – Skurczybyk cholerny… Dobrze, spróbujemy czegoś trudniejszego. Niestety, jeden z rodziców będzie musiał się poświęcić.
– Na czym miałoby to polegać? – Ada zaniepokoiła się. Do jej łona przytulał się Adaś, który ostatnio obawiał się nawet swojego cienia.
– Cóż, to będzie poświęcenie. Po prostu któreś z was musi udać się do głowy syna i pogadać z Bobo.
– I tyle?
– Powiedzmy. Ale Bobo nie da nic za nic.
– Ja. – Tomek zareagował, bojąc się, że Ada go wyprzedzi. Już widział, jak się wyrywa. – Ja pójdę. Mam lepsze gadane niż żona.
– Dobrze. A więc przyjdźcie jutro wieczór, muszę jeszcze co nieco przygotować. Bądźcie tylko cierpliwi.
***
– Dobrze. Co mam zrobić?
Przyszli, gdy tylko słońce zaszło. Tomek wczoraj nie spał przez całą noc z nerwów, Ada też. Adaś nie spał w ogóle, ze strachu.
Znachorka wskazała rozłożoną, poplamioną, zakurzoną leżankę.
– Ty i dzieciak. Połóżcie się. Taak. Teraz zamknijcie oczy. Właśnie. I czekajcie. Wiesz, co masz robić, gdy zaśniecie?
– Pojawię się w dziwnym miejscu. Tam spotkam Bobo. Mam się nie przestraszyć. Porozmawiać z nim, wynegocjować, żeby zostawił mojego syna w spokoju.
– Otóż to. To od ciebie zależy, co mu dasz.
– A dlaczego ty tego zrobić nie możesz, co? Jesteś w tym lepsza, jesteś znachorką.
– Ale to twój syn. Bobo czuje szacunek, gdy ktoś chce walczyć o kogoś bliskiego. To znaczy chyba czuje, ale chyba na pewno.
Tomek skinął głową. Przełknął ślinę.
– Zaczynajmy.
Znachorka znowu okadziła ich czymś cuchnącym, posmarowała czymś klejącym i wypowiedziała coś niezrozumiałego.
Tomek nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Pamiętał jeszcze, jak złapał Adasia za dłoń.
***
Sceneria wokół niego przypominała dolinę otoczoną zewsząd wysokimi górami o stromych kamienistych zboczach, ale nie rosły tu żadne kwiaty czy choćby trawy. Cały grunt składał się z piasku i kamieni.
Wewnątrz doliny znajdowali się on, Adaś i ktoś jeszcze, kogo Tomek nie rozpoznał. Miał czarny płaszcz sięgający do kostek i kaptur, którym zasłonił twarz. W ręce trzymał ponad dwumetrową laskę. Była zakończona uśmiechającą się czaszką.
– O, tata! – zauważył Adaś i uśmiechnął się. – Co tu robisz?
Tomek dostrzegł, że chłopiec nie ma żadnych pamiątek po jakimkolwiek biciu. Serce zabiło mu mocniej.
– Jestem tu, żeby ci pomóc. To on cię tak bije? – Wskazał na postać z kapturem.
– On? Nie. My razem się bawimy i śpiewamy piosenki.
– Piosenki? Jakie piosenki?
– Zaśpiewaj mu, Adasiu, zaśpiewaj jedną. – Czarna postać odezwała się pierwszy raz. Jej głos był słodki, jak u dziecka, u chłopca właśnie. Tomka zmroziło to jeszcze bardziej.
– Tak?
Postać skinęła głową, a Adaś zaczął śpiewać. Słowa poniósł wiatr. Wracały z echem.
Dodo moje, dodo,
Ścigało mnie bobo,
Ręce, nogi miało.
Ukochać mnie chciało.*
– Jak ci się podobało, tato?
– Pięknie, synku. Cudownie.
– Wiesz, Adasiu – odezwała się ponownie postać. Bobo. – Pobawimy się później. Teraz muszę porozmawiać z twoim tatą. Dobrze?
Adaś przytaknął i zniknął.
Tomek drgnął i wrzasnął.
– Co się z nim stało? Gdzie on jest? Zabrałeś go. Żądam, żeby…
Bobo powolnym ruchem zdjął z głowy kaptur. Oczom Tomka ukazała się przedziwna twarz, migocząca jak światło w kryształkach. Raz przypominała głowę dziecka, raz przeraźliwe pokracznego starca.
– Jesteśmy panami swoich snów. Przeszedł do jakiegoś innego, później tu wróci – uspokoił go. – Usiądźmy.
W równej odległości między nimi pojawił się stolik, który, kiedy Tomek podszedł bliżej, okazał się stolikiem do szachów. Znajdowały się na nim trzy figury – dwie królowe i jeden pionek.
– Będziemy grali? – Tomek zdołał zdusić w sobie chęć rzucenia się na istotę.
– Nie! – zaśmiał się Bobo. – Nie ma żadnej satysfakcji z wygranej w szachy, grając z ludźmi. Porozmawiajmy. Czego chcesz?
– Wiesz, czego chcę. Zostaw mojego syna. Idź gdzie indziej, weź sobie jakieś inne dziecko na ofiarę, nie moje.
– Ho, ho, można było się spodziewać. Niestety. Nie zamierzam opuszczać Adasia. To bardzo miły chłopiec. Zawsze uśmiechnięty, nie płacze, kiedy się go kocha. – Bobo zrobił palcami cudzysłów i roześmiał się opętańczo. – Chi, chi. Zawsze uśmiechnięty, chi, chi.
– Cholerny zboczeńcu! A w rzeczywistości on cierpi. Jak śmiałeś…
– O, dawno mnie tam nie było. Tu, w sennych marzeniach, jest lepiej i łatwiej. I przyjemniej, chi, chi…
– Ty gnoju! Masz go zostawić. Jesteś cholernym skur…
– Przenigdy. Będę się nim bawił aż do jego bolesnej śmierci. Ta w końcu kiedyś musi nadejść. Jeśli nie przez rany, bolesne rany, i blizny, potworne blizny, to na pewno przez wyczerpanie psychiczne. Przykro mi. A na razie – kochajmy się.
Właśnie wtedy Tomek nie wytrzymał. Odepchnął stół i rzucił się na Bobo. Tamten był jednak szybszy – po prostu znikł. Pojawił się kilka metrów obok leżącego mężczyzny, śmiejąc się wniebogłosy.
– Tutaj nie masz ze mną szans. Lepiej usiądźmy z powrotem i potargujmy się.
Tomek z przeraźliwym okrzykiem natarł jeszcze raz na Bobo, lecz znów okazał się za wolny. Bobo dematerializował i materializował się w okamgnieniu.
A Tomek nacierał. I jeszcze raz. I znowu. Ciągle rzucał przekleństwami.
W końcu poddał się; zmęczony leżał na ziemi, dysząc. Łzy spływały mu na koszulę.
– Usiądziemy i pogadamy? – spytał ponownie Bobo.
Mógł tylko przytaknąć.
– Niech będzie – powiedział Bobo, gdy usiedli. Tomek zmyłby mu ten paskudny uśmiech z twarzy. – Powiedzmy, że jestem gotów nie kochać twojego Adasia. Zostawię go w spokoju. Co ty na to?
– Bardzo bym tego chciał.
– Pięknie, ojcowska miłość! – Bobo przyklasnął. – A co jesteś gotów dać w zamian?
– W zamian? Ty pedale, zabijasz mi syna i chcesz jeszcze…
– Tak. Żeby zrekompensować mi stratę. Rozumiesz.
– A co byś chciał?
– Hm… To musi być coś, coś dużego, rozumiesz… Powiedz, co jest dla ciebie najważniejsze zaraz po Adasiu?
– Nie oddam ci Ady.
– Mhm… Szkoda. No ale nie dziwię ci się. Jednak… Czekaj… Mam! – Bobo kolejny raz klasnął. – Czy jesteś gotów oddać siebie? Wielcy bohaterowie zawsze tak robili.
– Czyli mam zginąć, żeby mój syn mógł żyć nienękanym przez ciebie?
– Aj, od razu zginąć! Dlaczego wy, ludzie, myślicie w takich chwilach jedynie „życie za życie”? Nie każdemu czarnemu charakterowi o to chodzi.
– Więc czego oczekujesz?
Bobo wskazał palcem, żeby się przysunął.
– Szepnę ci na ucho.
I szepnął.
– Zrozumiałeś? – spytał, wróciwszy do normalnej pozycji.
– A to nie oznacza mojej śmierci? Możesz zrobić ze mną, co chcesz.
– Są rzeczy gorsze od śmierci.
– Na przykład?
– Hi, hi… Zgadzasz się czy nie?
– Oczywiście, że się zgadzam. Przecież go kocham.
– To pięknie! – Uścisnęli sobie dłonie. – Dogadaliśmy się! Wiedziałem, że jesteś ojcem, który odda za dziecko wszystko.
– Czyli to już koniec? Nie będziesz dalej go nękał?
– Nie. To koniec. Mamy umowę. Dotrzymajmy jej. Adasiu, chodź tu!
Adaś momentalnie zjawił się przy nich. Uśmiechnięty i pobudzony.
– Bawimy się?
– Niestety. Musisz wrócić do taty. Idźcie razem. Do miłego!
– Szkoda. Ale do zobaczenia. – Chłopiec podbiegł do Bobo i uściskał go. – Pa pa!
***
Nagle świat zawirował i sen się skończył.
***
Po ich odejściu Bobo poprzestawiał figury na szachownicy.
Teraz czarna królowa stoi na samym środku planszy, a biały pionek przesunięto na jej kraniec. Natomiast biała królowa leży, przegrana.
Bobo uśmiecha się i znika.
***
Bawił się w swoim pokoju klockami lego – układał czołg – kiedy zawołała go mama.
– Adasiu, chodź na dół, tata wrócił!
Adasiowi serce zaczęło bić szybciej. To on. Znowu. Wrócił z pracy. I teraz ja mam zejść do kuchni, przytulić go i pocałować. Nie chcę. Błagam, zabierzcie mnie od niego.
Adaś naprawdę kochał tatę, który zawsze przynosił mu zabawki, był pomocny, cierpliwy i wiele razy chciał się z nim pobawić. Jednak on mówił, że woli sam, tak lepiej. Raz się przemógł i ucałował tatę w policzek. Później przez kwadrans szorował buzię wodą i mydłem.
– Chodź tu, no! – słyszał z dołu. – Tata dawno cię nie widział.
Niechętnie, ociężale stawiał kolejne kroki na stopniach schodów.
Wszedł do kuchni.
– O, mały przyszedł! – Tata uśmiechnął się.
To był uśmiech, Adaś to wiedział, choć na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że tato się gniewa albo patrzy na coś z obrzydzeniem.
Podszedł do niego i dał szybkiego całusa. Czuł na wargach nierówności blizn i bliznowców.
To podobno po jakiejś nieprzyjemnej sytuacji z dzieciństwa. Ktoś go mocno pobił, czy coś, i tak już mu zostało.
– I co tam u ciebie, Adasiu?
– Wszystko w porządku, tato. – Adaś udał, że wydrapuje brud spod paznokci. – Bawię się lego.
– Tymi, co ci ostatnio kupiłem?
– Tak.
– Podoba ci się?
– Tak, bardzo. Czy mogę już iść bawić się dalej?
Tata spojrzał na niego, przygryzając wargę. Spojrzał na mamę. Przymknął powieki, po czym przytaknął.
– Idź, idź. Baw się dobrze.
– Kocham cię, tato.
Dało się słyszeć szybkie kroki wbiegania po schodach.
Adaś czuł, że zaraz zwymiotuje. Te blizny były potworne, nie mógł na nie patrzeć. Żołądek wywracał się mu na lewą stronę, gdy je widział.
Adaś skrył się pod kołdrą i załkał. Było mu wstyd.
Adaś naprawdę kochał swojego tatę, kochał go jak nikogo innego.
Ale nie mógł na niego patrzeć, nie za często, bo robiło mu się niedobrze. Już wiedział dlaczego.
Adaś po prostu bał się swojego taty.
* Piosenka według: www.wikipedia.pl