1.
Takiego gówna Leena Anszeveese nie widziała już dawno. Badanie przeprowadziła z pomocą techniki pasywnej w dziedzinie materii i wtedy jak na dłoni wyszły wszystkie niedoskonałości towaru. Różnica w objętości blachy sięgała nawet dziesięciu procent, co na dwóch milimetrach grubości stanowiło poważny problem, ale wcale nie największy. O wiele poważniejszą sprawą były mikrouszkodzenia struktury każdego zbadanego płatu, które w efekcie mogły prowadzić do przyspieszonej korozji oraz pęknięcia w trakcie obróbki. Najgorsza jednak była proporcja metali, które składały się na stop. Według manifestu towarowego zawartość molibdenu powinna wynosić około pięciu procent, tymczasem nie przekraczała jednego procenta. I tak jak inne wady można było zrzucić na niedoskonałość procesu walcowania, tak skład stopu był zwykłym oszustwem. A z oszustami Leena nie miała zwyczaju dyskutować.
– Proszę to zabrać – oznajmiła. – Transakcja nie dojdzie do skutku.
– Jak to? – Do stanowiska badawczego podszedł wzburzony przedstawiciel handlowy. – Ależ pani Anszeveese. Przecież nasze blachy są…
– Gówniane – wcięła się Leena. – Tutaj masz pan wynik mojego badania. Granica plastyczności, minimalne wydłużenie, promień gięcia. Wszystkie parametry poniżej normy. A tutaj, syńciu, jest zgłoszenie oszustwa handlowego, które zaraz wyślę do komisji handlu Ławy Elektorów.
Oficjalne zgłoszenie do Elektorów zrobiło robotę. Handlarz przestraszył się nie na żarty i szybko uciekł. Normalnie Leena poczekałaby na łapówkę, ale tym razem nie miała czasu na podchody. Spieszyła się na bardzo ważną licytację, więc szybko opuściła hurtownię metali i pobiegła do domu aukcyjnego.
Dźwięk dzwonka z trudem przebił się ponad gwar rozgorączkowanych ludzi. Aukcjoner musiał alarmować kilka razy, żeby handlowcy przestali się przekrzykiwać.
– Numer dwanaście przez siedem osiem. Emitent: spółka “Istota Perfekcji”. Zawartość merytoryczna akcji to wzór genetyczny zwierzęcia pociągowego z rodzaju tanamon. Akcja w postaci sztabki z wybitą maksymą spółki. Cytuję: “piękno stworzenia pochodną umysłu”. Napis okala znak towarowy spółki, czyli geometryczne przedstawienie komórki organicznej. Skład chemiczny sztabki to nadstop kobaltu pokryty ozdobną warstwą niklową. Kwota wyjściowa: osiemset florenów transferowych.
Na dźwięk ceny tłum zafalował z podziwu. Nikt jednak nie spodziewał się, że taka akcja pójdzie tanio. Handlowcy szeptali między sobą, a Leena w skupieniu kalkulowała. Gdy prowadzący uderzył w dzwonek, Anszeveese wypaliła z ofertą tysiąca florenów, żeby od razu pokazać, kto tu jest poważnym konkurentem.
– Tysiąc dwieście! Tysiąc trzysta! Tysiąc czterysta! – Oferenci przekrzykiwali się z całych sił, a aukcjoner notował propozycje w pocie czoła. Gdy kwota zbliżyła się do trzech tysięcy, Leena znowu mocno podbiła stawkę.
– Cztery tysiące!
Zgiełk na chwilę zamarł, dzięki czemu prowadzący zdążył wprowadzić notatki w protokole.
– Cztery tysiące – powtórzył. – Czy ktoś da więcej?
Po chwili ciszy aukcjoner ogłosił zakończenie licytacji.
– Oferent z numerem szesnaście zostaje zwycięzcą. Proszę się pokazać.
Leena podniosła rękę.
– Ach, to pani. Kwota finalna to cztery tysiące florenów transferowych, plus czterdzieści opłaty manipulacyjnej. Proszę panią Anszeveese do kancelarii po odbiór dokumentów.
Leena uznała, że dzień nie był stracony, ponieważ udało się zdobyć sztabkę “Istoty Perfekcji”. Zapłaciła więcej, niż planowała, ale wstępne wyliczenia podpowiadały, że na czysto da się zarobić około trzech tysięcy na każdej sztuce. A plan zakładał zrobienie przynajmniej pięciu.
2.
Na poddasze magazynu trzeba było się wdrapać po drabinie i za każdym razem Leenie coraz mniej się to podobało.
– To nie na moje stare kości – jęknęła, zamykając za sobą klapę.
– Szefowo, może twoi robole powinni wreszcie zamontować schody? – zapytała Barbo, asystentka Leeny. Dziewczyna odłożyła narzędzia polerskie, a skoro znalazł się pretekst, by zrobić przerwę od pracy, to maska na nosie ani okular na oczach też nie były potrzebne. Wokół oczu dziewczyny rysowała się rozmazana linia szarego pyłu.
– Może i masz rację, córciu – zgodziła się i przysiadła się do stołu. – Mieliście zrobić porządek.
Faktycznie, na poddaszu panował bałagan. Na podłodze walały się skrawki blach, obsypane metalowym miałem. Narzędzia piętrzyły się wśród pudełek z nitami, a regały tonęły w rolkach papieru. Na widok trzymanych w nieładzie fiolek z odczynnikami chemicznymi Leenie zrobiło się słabo.
– Puścicie nas kiedyś z tym, no, puścicie nas z dymem, dzieciaki. Dobrze, że chociaż w modlitewniku jest czysto.
Miejsce do pracy z technikami energetycznymi musiało dawać poczucie intymności, dlatego Barbo dbała tam o czystość. Na pufy codziennie zakładała nowe pokrowce, dywan trzepała raz w tygodniu, a stolik na surowce skrupulatnie polerowała i woskowała.
– Jak poszła aukcja? – zainteresował się Tybb. Asystent szefowej wyglądał na zmęczonego. Rachityczna postura młodego Adepta nie wynikała ze słabego zdrowia, lecz z ogólnej niechęci do odżywiania się i higieny.
Leena pokazała pudełko z akcją. Barbo założyła rękawiczki i ostrożnie ujęła niklowaną sztabkę.
– Cacko – oceniła. – Pewnie drogie, co?
– Czwórkę, ale się zwróci.
Sztabkę przejął Tybb i umocował w precyzyjnych kleszczach. Aby lepiej się przyjrzeć zdobyczy, wsadził w okular mocniejszą soczewkę.
– Zrób mi pomiary – poleciła szefowa. – Przypilnuj dobrze wagi, bo to nadstop z tego, no, z kobaltu. Musisz dobrze oszacować proporcje.
– A ja co mam robić? – zainteresowała się Barbo.
– Ty, córcia, masz tu kasę i leć na miasto. Masz mi umówić tą facetkę od leczenia, tą, wiesz, z kliniki od Matki Eanue. Powiedz jej, że to ode mnie.
– Kto robi analizę?
– Ja – postanowiła Leena. – Ty mi, syńciu, zrobisz badanie składu.
Talent Leeny w dziedzinie materii był dobrze znany w riivskim półświatku. Rzadko kiedy się zdarzało, aby osoba z Dołów była Adeptem, a już szczególnie o takiej mocy. Szefowa nigdy nie pyszniła się swoim kunsztem, a Tybba taka postawa denerwowała, głównie z zazdrości. Teraz podejrzewał, że nawet ona może sobie nie poradzić. Nie komentował jednak, bo znał swoje miejsce w szeregu. Miał też świadomość, że Leena potrafiła szybko zdjąć maskę dobrotliwej cioteczki w sile wieku. Zamiast tego, chciał zadać jeszcze kilka pytań technicznych, lecz nie zdążył. Poczuł mrowienie na karku, bo szefowa już promieniowała potencjałem.
– Ech, kobieto – stęknął. – Jak ty to robisz?
Do Leeny nic już nie docierało. Przestawiła się na odbiór bodźców energetycznych i odcięła od świata zewnętrznego.
Techniki pasywne w dziedzinie materii to nie bułka z masłem. Jako niezwykle trudne w utrzymaniu, wymagały poświęcenia dużych ilości energii. Ale Leena umiała sobie z takim zadaniem poradzić. Lata temu, podczas studiów, włożyła wiele wysiłku, aby wyszlifować swoje zdolności do prawdziwie mistrzowskiego poziomu. Jej asystenci nie mieli o tym pojęcia. Sądzili, że ledwie skończyła szkołę pierwszego stopnia i po prostu miała talent, który potem rozwijała, trenując sztukę fałszerstwa.
Barbo i Tybb jedli akurat obiad, gdy z modlitewnika wyłoniła się Leena.
– Co się stało, szefowo? – Barbo zerwała się ze stołka.
– Nic się nie stało, córciu. Skończyłam te, no, skończyłam badanie.
Na stole wylądowały dokładne szkice oraz maczkiem zanotowane rzędy wiązań chemicznych. Tybb poderwał zapiski i z niedowierzania przetarł oczy.
– Sześć godzin?
Leena nie skomentowała. Rozsiadła się na kanapie i poprosiła o coś do jedzenia. Wyglądała na wyczerpaną, ale i tak o wiele mniej, niż asystenci się spodziewali. Żadne z nich nie byłoby w stanie wykonać takiej roboty w tak krótkim czasie.
– Szefowa jest jak automat – zauważyła Barbo.
– Pojutrze zacznę krystalizację kopii – oświadczyła Leena, a potem skupiła się na groszku z surówką i szparagami. A gdy zjadła, spokojnie opuściła warsztat. Tylko jeszcze na drabinie trochę stękała.
3.
Korrond Kaas miał łzy w oczach. Tak się wzruszył, że ręce mu drżały, gdy nalewał herbatę.
– Jak ja się, pani kochanej, odwdzięczę?
Widok wielkiego, umięśnionego faceta, który właśnie popłakał się jak dziecko, sprawił Leenie przyjemność.
– Uzdrowicielka jest umówiona w tej, no, klinice Matki Eanue. Nie spóźnij się tam, syńciu, bo to jest bardzo kosztowna placówka i terminu długo nie trzymają.
Korrond postawił na stole słoik z miodem i miskę z pomarańczowymi wiórami. Leena z przyjemnością napiła się gorącego naparu.
– I niech twoja córcia uważa następnym razem. Jak ją znowu ten kochaś napompuje, to może się zrobić niebezpiecznie.
Korrond wyjaśnił, że kochasia nikt już nigdy nie zobaczy, a na podkreślenie wagi swoich słów, pomachał zaciśniętą pięścią. Leena pomyślała, że wolałaby spaść z drabiny, niż dostać w gębę takim kowadłem.
– A twoja wdzięczność, to wiesz, prawda? – Nie trzeba było tłumaczyć. Korrond wyjął z szuflady papiery i rozłożył na stole. Najpierw skupił się na planie Riive.
– Pewności nie mam – wyjaśnił – ale mie się zdaje, że może być tu, tu albo tu. Wszystko na Dołach.
Oboje wpatrywali się w mapę, na której Riive wyglądało jak rozcięta na pół plama kolorowego atramentu. Linią, która rozdzielała miasto na części północną i południową, była rzeka Audelijn. To właśnie jej koryto wyżłobiło głęboki na trzydzieści metrów uskok, w którym kryły się Doły. Szanujące się mieszczuchy omijały tę dzielnicę szerokim łukiem, bo nie bez przyczyny miała parszywą opinię. A im niższy poziom, tym było gorzej, podlej i niebezpieczniej.
– Trudna sprawa – mruknęła Adeptka. – Tam co ulicę, to burdel.
– Tak – przyznał Korrond. – Te trzy należą do Vosa. To na pewno nie są wszystkie lokacje. On ma ich więcej, niektóre tajne. Mało kto ma dostęp.
Leena cmoknęła z niesmakiem. Liczyła na lepsze informacje.
– Jak on się dowie, żeś pani moją córkę z tego bajzlu wyciągła, to nas ze skóry obedrze.
Twierdzenie Kaasa było ze wszech miar prawdziwe, dlatego Leena pokiwała tylko głową i nie oderwała spojrzenia od mapy.
– Każdego można na coś złapać. Nawet tego łachudrę.
– Po co pani to robi? Wszyscy panią znają i szanują. Kasą pewnie pani też obracasz niemałą. Ja to bym w życiu tyle pieniądza nie zgarnął.
– Ale, że coś ci się, syńciu, nie podoba?
– Mie się bardzo podoba. Za to, żeś pani moją Tinę z tego burdla wyjęła, to do końca życia będę wdzięczny. Ale po co takie ryzyko?
– Ty mi się, ten, no, w życiorys nie wpierdalaj, bo ci tak wkropię, że cię własna córcia nie pozna. – Korrond zamilkł i zajął się omówieniem posiadłości Vosa w Riive.
Gdy już Leena dowiedziała się wszystkiego, co chciała, pomaszerowała w kierunku kancelarii. Czekało ją spotkanie ze specem od rejestrów akcyjnych. Tylko odpowiednio umocowany w prawie specjalista mógł wystawić dokumenty na potwierdzenie fałszywych akcji.
Prawnik jęczał i kręcił nosem, narzekał, zwlekał i co tylko jeszcze mógł, to robił, żeby nie wyszło, że sprzedajna z niego dziwka. Ale Leena już po minucie rozmowy wiedziała, jaki będzie jej wynik.
– Ja nie chcę tu być pazerny, ale nawet gdybym – tutaj prawnik udał zgorszenie – to by drogo było. Bardzo drogo, bo musiałbym procedury ominąć i odwrócić uwagę kontrolerów.
– Panie Aamiten – Leena czarowała dalej – ja pana rozumiem doskonale i ja nawet więcej powiem. Ja się cieszę, że pan się cenisz, bo to znaczy, że z pana jest prawdziwy mecenas, a nie jakiś tam kancelista z Dołów.
Gdy już mecenas poczuł się odpowiednio połechtany, na stole wylądowała bilonówka z brzęczącą zawartością. I na tym w zasadzie sprawa się skończyła, a Leena umówiła się na odbiór dokumentów za tydzień.
4.
Deszcz zacinał drobnymi, ostrymi kroplami, wiał przenikliwie zimny wiatr, a na domiar złego od wilgoci na Dołach śmierdziało zgnilizną i grzybem. Pół biedy, że teatr znajdował się mniej więcej w połowie drogi z góry na dół. Nad samą rzeką zwykle śmierdziało jeszcze bardziej, bo do mieszanki aromatów dołączał odór szczyn, które spływały tu z całego miasta.
Teatr o romantycznej nazwie “Balbina Malina” należał do Eugena Vosa, wielbiciela niezbyt wyszukanych spektakli. Na afiszu placówki znajdowały się takie tytuły jak “Gówniane sprawy” albo “Legenda pojemnej królowej”. Mało wybrednej gawiedzi nie chodziło o walory dramaturgiczne, a raczej o tanią podnietę. Leena również nie przybyła tutaj dla artystycznych uniesień. Ważniejsze było przekonać właściciela teatru do ubicia interesu.
– Biorę wszystkie – oznajmił z uśmiechem Eugen Vos. – Kwota mi odpowiada.
Leena wymieniła zaskoczone spojrzenie z Barbo.
– No i pięknie – odparła zbita z tropu fałszerka. – Bo są dobre.
– Pani Anszeveese zawsze mi najlepsze rzeczy przynosi – pochwalił Vos i podrapał się po bulwiastym nosie. – Zaraz tu Kjaardan posprawdza, ale na pewno będzie dobrze.
Asystent właściciela odebrał od Leeny sfałszowane akcje razem z podrobionymi certyfikatami.
– Egzemplarze urzędowe są już w rejestrze – dodała Leena.
– No i pięknie. A my w tym czasie sobie usiądziemy i pogadamy o ważniejszych sprawach.
Leena nie lubiła takich niespodzianek, szczególnie, jeśli dotyczyły Eugena Vosa, wiecznie uśmiechniętego właściciela teatru, który potrafił bez mrugnięcia okiem posyłać całe rodziny na dno rzeki. A ludzi miał wielu, nie tylko takich tępaków jak Korrond Kaas.
– Pani Leeno, proszę tu, o – powiedział Kaas i poprowadził Adeptkę z biura do wielkiego salonu, w którym szef organizował przyjęcia, orgie albo ciche egzekucje. Wszystko tu pachniało świeżością i przepychem. I trochę też tandetą.
Leena usiadła na masywnym szezlongu i zapadła się w skórzaną poduchę. Z kolei Vos rozwalił się na wielkim fotelu, który jak tron w sali królewskiej sterczał na niskim podeście. W salonie zaroiło się od młodych i wyzywająco ubranych dziewczyn. Ich cera wpadała w odcienie różu i pomarańczy.
– Nowe?
– Świeże skóry, dopiero co je na próbę dostałem – wyjaśnił Vos i poklepał jedną z dziewczyn po pośladku. Ta się tylko niewinnie uśmiechnęła i postawiła na stole miskę z orzechami. – Piękne, ŝiohańskie dupcie, brązowiutkie jak ta lala. Od nowego kontrahenta. – Eugen nachylił się w stronę Leeny i obleśnie zarechotał. – Ale jeszcze nie próbowane. Wiesz, pani, o co chodzi, nie?
Leena udała uśmiech i szybko zmieniła temat.
– Pan ma jeszcze jakąś sprawę?
– Właśnie. Pani wykona dla mnie rzecz na zamówienie, co?
Na znak Vosa Korrond przyniósł metalową skrzynkę. Najwyraźniej w środku znajdowało się coś drogocennego, bo same zdobienia i srebrna pokrywa pojemnika warte były niezłą sumę. Ale dopiero na widok zawartości brwi Leeny prawie dojechały do beretu z piórkami.
– Akcja z serii emitowanej przez Ławę Elektorów prowincji Szeras – wyrecytował z dumą Eugen. – Opatrzona banderolą Banku Szeras. Ładne gówno, nie?
Leena wyjęła z torebki szkło powiększające i przyjrzała się płytce. Zdziwiła się bardzo na widok ażurowej, prawdopodobnie tytanowej obudowy, która oplatała idealnie oszlifowany, prostokątny diament. To niezwykłe cacko musiało być warte kilkadziesiąt tysięcy.
– Co zawiera?
– Proces technologiczny przeróbki alg na oleje palne. Ja tam się nie znam na chemikaliach, to wszystko dla mnie jedno gówno. Ale sama akcja stoi powyżej czterdziestu tysięcy. Gwarancja Banku Szeras robi swoje. Certyfikaty mają ubezpieczenie przeciw spekulacjom.
– Piękna robota – oceniła fałszerka. – Gratuluję, jesteś pan teraz tym, no, współwłaścicielem prowincji.
– Jeszcze nie. Dostałem toto na chwilę, do obróbki. No i chyba jasna sprawa, o co panią chcę zapytać, nie? Potrzeba zrobić cztery kopie.
– Nie – Leena wypaliła bez namysłu.
– Nie?
– Nie.
– Ale jak to?
– Tak to.
Gospodarz wychylił cały kieliszek rumu i zaraz nalał sobie drugi.
– Pani Leeno, mie pani odmawiasz?
– Panie Vos. Myśmy już niejeden biznes ubili i zawsze się opłacało. A to się opłacać nie będzie.
– A jak ja pani powiem, ile dam za to szmalcu?
– To nic nie da. Ja tego nie wezmę, bo to polityczna sprawa.
W salonie zapadła cisza.
– Kurwica mie zaraz weźmie! – krzyknął Vos i cisnął kieliszkiem o podłogę. – A coś pani taka mądra, co? Skąd pani wiesz, że to polityczna sprawa?
Przerażona Barbo spodziewała się, że zaraz pojawią się ochroniarze Vosa i wrzucą gości do rzeki z kamieniami dowiązanymi do stóp. Ale najwyraźniej Leena nie podzielała tych obaw.
– Panie Vos, przecież ja ten, głupia nie jestem. Tylko ktoś związany z tą, no, z polityką prowincji może się pochwalić taką akcją. Najpewniej ktoś z Ławy Elektorów.
– To racja. Zlecenie dał mi elektor Erkevar Studd.
– Po co jemu takie fałszywki, to nie moja sprawa. Ja się nie mieszam do polityki.
– Pani Leeno. Ja mam umówiony transport. Skóry prosto z Ŝiohan. Najwyższa klasa. Jak mie ktoś tej roboty nie opędzi, to gówno będzie z największego interesu. A ja naprawdę grubo zapłacę. I pokryję koszty materiałów. Czysty zarobek, na łapę. Będziesz pani szczęśliwa jak świnia w błocie.
– Ja też mam swój biznes i nie chcę go taplać w błocie.
– Pięćdziesiąt tysięcy – zaproponował Eugen.
– Sześćdziesiąt.
– Dobra.
5.
Takich hurtowników Leena lubiła. Takich, co mieli papiery w porządku oraz asortyment dobrej klasy. Nawet jeśli drogi, to liczyła się jakość. Bo towar dobrej jakości kupowali poważni producenci a nie byle płotki. Blachy i formatki z eigreńskiej hurtowni Lar à Ban należały do wyższej kategorii, dlatego Leena z zadowoleniem podpisała kontrakt, a potem z wysiłkiem wdrapała się na poddasze.
– No i jak, syńciu – zapytała dysząc i sapiąc. Tybb odwrócił się znad diamentowej sztabki z niezadowoloną miną.
– Nie damy rady – ogłosił. – A już na pewno nie w miesiąc. To niemożliwe. Zrobiłem wstępne badanie struktury. Gdybym nie miał dokumentacji od Vosa, to pewnie nawet bym zapisu technologii nie znalazł. Poza tym nie rozumiem, po co mamy to robić? Przecież to wszystko pozór.
– Już tłumaczyłam. Chcę mieć dodatkowe sztuki. W czym problem?
– W tym, że ten zapis mierzy się w mikronach! Pojedyncze zdania mają szerokość po dwieście, co daje średnio dwa mikrony na literę. Dziesięć razy mniej niż komórka ludzka. To jest taki drobiazg, że ja nie jestem w stanie nawet dobrze go odczytać, a co dopiero mówić o skopiowaniu. Ale to tylko jedna sprawa. Pozostaje kwestia materiałów. Ja nie umiem poruszyć struktury krystalicznej diamentu. To jest po prostu zbyt wyczerpujące. Może i forsa za zlecenie jest dobra, ale ja nie chcę tu zejść na zawał, kiedy się z energii spompuję.
– Nikt, syńciu, nie powiedział, że ty masz to ogarnąć.
Tybb już chciał coś powiedzieć, ale się zawahał. Cmoknął tylko, wsadził ręce do kieszeni i wbił spojrzenie w diamentową sztabkę.
– A, rozumiem. – Pokiwała głową, a potem zwróciła się do Barbo. – A ty, córuś, też myślisz, że nie dam rady?
Dziewczyna była tak zakłopotana, że nie udało jej się sklecić sensownego zdania. Dało się tylko zrozumieć, że ona szanuje, podziwia i tak dalej, ale.
– A, idźcie mi stąd w cholerę – warknęła Leena.
Szefowa zamknęła się na poddaszu i nikt jej nie widział przez trzy dni. Kazała odprawiać interesantów i umawiać na następny tydzień. Aż w końcu, gdy już jej cholera odeszła, posłała chłopaków z hurtowni po asystentów.
– Pani Leeno, ja przepraszam – zaczęła Barbo, ale szefowa jej przerwała, wskazując blat roboczy. A tam na chwytakach świeciły się dwie akcje Banku Szeras. Tybb nawet nie śmiał żadnej dotknąć, tylko przyglądał się wielkimi oczami. Leena zostawiła ich samych i zeszła na dół, do hurtowni.
– Ja pierdolę, jak ona to zrobiła? Podział plechy, czy co?
– Ale z nas głupki – oceniła Barbo, a Tybb nie zaprzeczył.
6.
W magazynie Leeny pracowało kilkanaście osób. Głównie młode chłopaki, które żyły na bakier z prawem. Niektórzy to pospolite mięśniaki, inni to drobne cwaniaczki albo życiowe ofermy. Do tego trzeba doliczyć dwójkę księgowych i dwójkę Adeptów asystentów. Oprócz Barbo i Tybba nikt nie znał szczegółów nieoficjalnej działalności szefowej. Oczywiście dla zaufanych nie było tajemnicą, że hurtownia służyła przede wszystkim za pralnię pieniędzy. No bo kto by się doliczył kilkuset florenów tu, czy tam przy zamówieniach na dziesiątki tysięcy? Załoga bardzo dbała o bezpieczeństwo pani Anszeveese, ponieważ w Riive nikt się tak nie opiekował swoim gangiem jak ona. Teraz wszystkim było głupio, bo zawiedli jej zaufanie. Przy okazji załogę obleciał strach, bo po szefowej można się było różnych rzeczy spodziewać.
Na razie jeszcze Leena nie zeszła z góry, bo ciągle szukała śladów po włamywaczu, ale nastrój w sali magazynowej był podły. Najgorzej czuła się Barbo, która zeszłego wieczora wyszła z warsztatu ostatnia.
– Przecież pozamykałam wszystko – tłumaczyła się zapłakana dziewczyna. – Zamek obłożyłam techniką przemiany, zaczepy zrosły się z framugą. Co to za włamywacz?
– Musiał być Adept – odgadł Tybb grobowym głosem. – I to nie najgorszy.
Leenie zostało tylko kląć.
– Zajrzeć mi, kurwa, w każdą dziurę w mieście! – krzyczała. – Wyrwać każdego menela z rynsztoku i wypytać. Jak trzeba, to wkręcić jaja w imadło! Nogi z dupy powyrywam, jeśli się wszystko nie znajdzie!
Hurtownię artykułów metalowych trzeba było zamknąć, bo wszyscy ruszyli w miasto, szukać złodziei. Po kilku dniach węszenia w najciemniejszych zakamarkach Riive, żaden ze skarbów szefowej się nie odnalazł. Kilku chłopaków towarzyszyło Leenie, ale mieli się nie angażować, tylko trzymać podejrzanych podczas przesłuchań. A potem opowiadali w barach o tym, na co się napatrzyli.
– Na Dołach najpierw był Morten a potem Jule – wyliczył Raavi. – Starsi goście, a ona ich bez litości poharatała. Jednemu rozgrzała plomby w zębach do czerwoności, a drugiemu roztopiła metalową kulę w nosie. I jeszcze była Lambertowa, której zamroziła palce na kamień. Kazała mi młotkiem przypieprzyć i cała dłoń poszła w drobny mak. Mówię wam, strach teraz do hurtowni wracać.
– Co ona takiego na tym poddaszu miała, że w taki szał wpadła?
Tego chłopaki wiedzieć nie mogli, bo Leena trzymała wszystko w sekrecie. Było tylko jedno miejsce, w którym pozwalała sobie na szczerość.
– Wszystko tam miałam – przyznała się. – Fałszywki i oryginały. Certyfikaty. Pieczęcie. I pieniądze. Kilkanaście tysięcy w transferowych, a w tych, no, w listach bankowych jeszcze więcej.
Zegarmistrz słuchał cierpliwie, ale nie oderwał wzroku od mechanizmu. Dłubał w trybikach z wielką ostrożnością.
– Tato, a ty jakbyś to rozegrał? – zapytała fałszerka. – Zrobiliśmy na mieście dużo szumu. Najgorzej, że nie wiem, czy się ten, no, Vos o wszystkim dowiedział.
Ojciec Leeny podniósł spojrzenie.
– Brzmi to wszystko bardzo niebezpiecznie – podsumował zachrypniętym głosem Rijad Anszeveese. Kiedy patrzył na córkę, jego lewe oko wyglądało w soczewce okularu na ogromne.
Zegarmistrz dokręcił śrubki i zamknął pokrywę obudowy.
– No, dobra. Schowane – oznajmił. – A teraz pomóż mi to powiesić – poprosił i z trudem wstał od blatu roboczego. Na wątłych nogach podszedł do ściany i wskazał córce haczyk do powieszenia zegara.
– Bądź ostrożna, córuś.
– Będę.
– Miałem na myśli zegar.
Leena do młodych również nie należała, więc wejście na stopień i powieszenie pudła z mechanizmem okazało się niełatwe.
– Zrób herbaty, córuś.
Gdy już napar stanął na stoliku, Rijad z przyjemnością rozsiadł się w fotelu obok.
– Po co okaleczyłaś tych ludzi? Mortena, Jule, Lambertową?
– Wszyscy sobie zasłużyli. Porywacz, naganiacz i burdelmama, która tłukła dziewczyny.
Rijad się skrzywił i westchnął.
– Podjęłaś bardzo ryzykowną grę. Vos to wariat. Rządzi Dołami od tylu lat. Sam nie pamiętam, kiedy się to zaczęło. Trzęsie wielką kasą i stać go nawet na kuracje odmładzające.
– Wszystko musi mieć swój kres.
– Ja myślę, że ci się, córuś, bardzo pomieszało. Wiem, co w tobie siedzi, ja też o tym nie mogę zapomnieć. Ale to były tylko trzy lata, a minęło już trzydzieści.
Leena zamilkła i zapatrzyła się w filiżankę.
– Tyle lat czekałam na okazję, tato. Teraz wreszcie mam te, no, wsparcie.
– Nic nie chcę wiedzieć. Ale dam ci, córuś, radę. Jeśli chcesz, żeby to się dobrze rozniosło, to pogadaj z Lubuszem.
Nagle herbata przestała smakować.
– Wiem, co powiesz – Rijad uprzedził wybuch córki. – Ale to jest dobry moment, żebyś do niego poszła. On się bardzo zmienił, a przez to, co było kiedyś, jest ci winien.
– A ty byś z nim rozmawiał?
– Ja bym mu łeb urwał, ale ty jesteś ode mnie mądrzejsza.
Perspektywa spotkania z sutenerem napawała Leenę obrzydzeniem, ale chyba faktycznie nie miała innego wyjścia.
7.
Początkowo kasjerzy nie docenili uporu Leeny, której na sali dla klientów nic nie interesowało. Fałszerka chciała wejść do biura, a kiedy okazało się, że nie ma na to zgody, stanęła przy jednym z okienek dla interesantów i uparła się, że nie wyjdzie. Oczywiście zaraz pojawili się barczyści ochroniarze, więc chłopaki z hurtowni, którzy ciągle chodzili za szefową, złapali pałki i noże. Sytuację opanował niski głos właściciela.
– Oczom nie wierzę. Pani Anszeveese? Zapraszam do siebie.
Ruen var Lubusz nie wyglądał na typowego sutenera. Nie był obleśnym, nieogolonym prostakiem ani tępym brutalem. Przypominał raczej dobrze prosperującego maklera i na takiego przedsiębiorcę kreował się wśród riivskich bogaczy.
– Chyba z grobów umarli wylezą, skoro postanowiła mnie pani odwiedzić.
Leena milczała. Wpatrywała się w podstarzałego handlarza, a w myślach szukała odpowiednich słów, żeby zacząć rozmowę.
– Może zaproponuję ciasto i herbatę? Sprowadziłem z Barruk przepyszny szczep zioła herbacianego. Nazywa się Viz Ŝimlach i jest wyśmienity.
Odpowiednie słowa nadal się nie pojawiły, więc rozmowa utknęła w martwym punkcie.
– Niech zgadnę. Coś panią przerosło, nie znalazła pani rozwiązania, a sprawa jest na tyle poważna, że ojciec zaproponował zapomnieć o dawnych urazach i zwrócić się do mnie. Prawda?
Leena wreszcie znalazła satysfakcjonujący początek dialogu.
– Obyś zdechł, przeklęty skurwysynie.
Ruen lekko się zmieszał.
– Pani Leeno, gwarantuję, że skończyłem z tym, jakby to ująć, procederem. Skończyłem już dawno. Zajmuję się teraz tylko obrotem walut i akcji. O tamtym staram się zapomnieć.
– Ja nigdy nie zapomnę.
– Wyobrażam sobie, ale proszę pamiętać, że nie tylko ja jestem winien. W tamtych czasach pani ojciec bardziej interesował się butelką niż córką.
Leena nie wytrzymała.
– Ty mnie sprzedałeś Vosowi, skurwysynie, a nie mój ojciec!
Pomieszczeniem wstrząsnęła emanacja pulsującej energii, a blat biurka popękał, jakby spoczęła na nim tona blachy.
– To przez ciebie dawałam dupy byle łachudrom, a Eugen zabierał każdy grosz!
Lubusz nawet nie próbował udawać, że się nie bał. Cofnął się pod ścianę, nie spuszczając przy tym Adeptki z oczu. Do biura wpadli ochroniarze, ale gospodarz, mimo lęku, szybko ich odprawił.
– Proszę mi wierzyć, że wszystko się zmieniło – oznajmił drżącym głosem. – Sam jestem rodzicem, a teraz nawet dziadkiem. Na wszystko patrzę inaczej niż w czasach pani ojca. Jedna z moich córek jest Adeptką, a jej specjalizacją jest dziedzina materii. Tak jak pani.
Ruen przełamał drętwotę i niezgrabnie podszedł do barku. Wyciągnął butelkę i dwa kieliszki.
– Mogę jedynie zaoferować moje przeprosiny.
Leena zwalczyła w sobie złość i sięgnęła po kieliszek. Rum był mocny, słodki, dzięki czemu pomógł skupić się na ważniejszych sprawach.
– Proponuję również współpracę. W ramach zadośćuczynienia zajmę się pani sprawą. Oczywiście całkowicie nieodpłatnie.
W zasadzie o to właśnie Leenie chodziło. Opowiedziała więc o kradzieży i poszukiwaniu zaginionych akcji, ale współpraca z Lubuszem okazała się gorzką pigułką do przełknięcia. Słodki rum w dużej ilości bardzo w tej sytuacji pomógł.
8.
Trzeba przyznać, że Ruen var Lubusz zasłużył na reputację skutecznego konfidenta. Zajęło mu raptem dwa dni, żeby nie tylko się czegoś dowiedzieć, ale nawet znaleźć świadka włamania. Świadkiem okazał się właściciel magazynu, który sąsiadował z hurtownią Leeny. Tankard Houlebekk nie był skory do zeznań, ale odpowiednio przyciśnięty przez Lubuszowych mięśniaków, wyśpiewał wszystko. I dlatego Leena poszła z awanturą do Eugena Vosa.
– Chciałeś mnie pan tak załatwić? Takie z panem interesy?
Gangster nie był przyzwyczajony do takiej bezczelności w stosunku do siebie, dlatego też się wściekł.
– Co ty sobie wyobrażasz, babo nieszczęsna? – warknął. – To ja tu jestem od opierdalania ludzi!
Emocje udało się opanować dzięki interwencji asystenta, który uzmysłowił szefowi, że sprawa może mieć poważne konsekwencje.
– To dlaczego magazynier powiedział, że widział tę, no, dziewczynę od Vosa, co? – drążyła Leena. – Skąd on mógł wiedzieć?
– Ja tego Houlebekka znam, przyznaję. To regularny klient. Pewnie dlatego kojarzył dziewczynę. A powiedział, jak się nazywała?
– Śliweczka.
Vos wymienił zakłopotane spojrzenie z asystentem.
– Szefie, co druga się tak nazywa – wyjaśnił Kjaardan. – W sensie, że dla klientów.
– Panie Vos, niech mi pan tu nie blaguje. – Leena wkurzyła się nie na żarty.
– No, mówię, że niech mie krew zaleje, jeśli kłamię. Żadna moja dziewczyna nie jest Adeptką.
– Jak pan mogłeś o czymś takim nie wiedzieć? I teraz oboje żeśmy stracili tą, no, grubą forsę. Pan straciłeś akcję od elektora Studda, a nawet dwie, bo jedną kopię to ja ten, no, zdążyłam zrobić. A mi rąbnęła wszystkie oszczędności. To jak to mogła nie być Adeptka?
– A skąd ja mam wiedzieć, że to nie ci pani asystenci, co? Ta pani młoda lala też jest Adeptką. I ten śmierdzący chudzielec tak samo.
Tego już było za wiele. Leena wybuchnęła nie tylko potokiem przekleństw, ale i energią, od której popękały klepki w podłodze. Oczywiście natychmiast pojawili się ochroniarze Vosa, a Kjaardan popisał się umiejętnością operowania mocą. Sprawnie otoczył szefa technikami ochronnymi.
– Przestań, wariatko! – krzyczał Vos. – W ten sposób nic nie poradzimy.
Minął dobry kwadrans, zanim Eugen udobruchał fałszerkę. Perspektywa utraty zlecenia od elektora była przerażająca, ale jeszcze straszniejsze wydawało się to, jak w tej sytuacji polityk mógł się zachować.
– A niech on mi jeszcze na łeb ściągnie Szwadron Bezpieczeństwa, to będę ujebany!
– Kłamca i oszust!
– Pani Anszeveese. Jaki ja miałbym w tym interes, co? Przecież ja właśnie szykuję największy w życiu transport. Ściągam skóry najwyższej klasy, prosto z Ŝiohan. Jak ja się teraz wymigam, to mie tamci za jaja powieszą.
Vos nie znalazł w Leenie współczucia. Nie wyglądała na obłaskawioną, a raczej na taką, która mogła w każdej chwili wybuchnąć. Fałszerka zażądała natychmiastowego zamknięcia wszystkich domów schadzek i przesłuchania każdej dziewczyny. Po kolei.
– Albo wiesz pan, co? Dawaj mi tu zaraz na piśmie wszystkie adresy. Sama je przesłucham. Panu zaufać nie mogę.
Na widok wahającego się Eugena, Leena odpaliła się jeszcze bardziej.
– Dawaj szybko albo zaraz sama do tego elektora pójdę i wszystko mu opowiem!
Wobec takiego argumentu Vos poczuł się bezradny i skapitulował. Rozkazał przynieść asystentowi księgi z zapisami i wynotować lokację wszystkich sypialni prostytutek.
– Szefie, na pewno?
– Zawrzyj gębę, Kjaardan i rób, co mówię – polecił Vos. – Już mi starczy, że podłogę pokiereszowała. I to jaką! Za tyle szmalcu!
Jeszcze tego samego dnia Leena razem z pracownikami hurtowni obeszła dwa adresy, gdzie z właściwą sobie mieszaniną dobroduszności i bezczelności rozstawiała po kątach burdelmamy i wykidajłów. A gdy było po wszystkim, zamknęła się na swoim poddaszu. Chłopaki postanowili, że nie zostawią szefowej samej, ale żeby jej nie drażnić, schowali się w hurtowni i otworzyli flaszkę.
– Co ona taka delikatna dzisiaj była, co? – dziwił się Raavi. – W ogóle tych swoich czarów nie używała. Jak nie ona.
– Ale Vosa nieźle pogoniła, nie? – zaśmiał się Emmet.
Chłopaki z przyjemnością opróżnili po kielonku na pohybel Eugenowi.
9.
Eirella Loevenszeen nigdy nie spotkała pani Anszeveese, ale słyszała o niej różne opowieści. Według niektórych była to poczciwa kobieta, która dbała o swoich ludzi, a jednocześnie dysponowała wielkim talentem w dziedzinie materii. I dzisiaj po raz pierwszy nadarzyła się okazja, żeby skonfrontować plotki z rzeczywistością.
Kiedy Leena zjawiła się w przybytku, od razu przegoniła wykidajłów, którzy pilnowali dziewczyn z polecenia Eugena Vosa. Burdelmamie bardzo miło się patrzyło na starszą kobietę, która rugała postawnych bandziorów, zupełnie jak opiekunka ustawia niesforne dzieci w przedszkolu. A gdy któryś mięśniak próbował się sprzeciwić albo nie dawał wiary, że to z polecenia samego Vosa, w ruch poszły techniki energetyczne.
– Wypierdalać mi stąd łachudry, bo nie ręczę za siebie – groziła Adeptka.
Okazało się więc, że Leena faktycznie bardzo sprawnie posługiwała się mocą. Przy okazji też wyszło, że wcale nie była z niej taka poczciwina, jak się mawiało.
– Ja mam poumawianych klientów na godziny – martwiła się Eirella. – I co ja im powiem?
– A co mnie to, ciotka, obchodzi?
Leena wygoniła całą obsługę, byle tylko zostać sam na sam z dziewczynami. Loevenszeen uparła się, że nie odstąpi swoich dziewczyn na krok. I wtedy nastawienie Adeptki zmieniło się diametralnie. Uśmiechnęła się, przyjacielsko poklepała burdelmamę po policzku i pozwoliła jej zostać. A potem z matczyną troską zwróciła się do zebranych w salonie prostytutek.
– Posłuchajcie mnie, córcie. Nic się nie bójcie, nic wam się nie stanie. Potrzebuję tej, no, waszej pomocy. A jak dobrze pójdzie, to potem ten, ja wam też pomogę.
Leena pokazała wszystkim portret krótko ostrzyżonej nastolatki, a dziewczyny zaczęły między sobą szeptać.
– Jaka śliczna – wzdychały prostytutki.
– Kojarzycie taką panienkę?
Obrazek narysował ktoś o wielkim talencie. Twarz nastolatki wyglądała, jakby zaraz miała podnieść wesołe spojrzenie. Piegi na policzkach, mimo iż nakreślone szarym ołówkiem, zdawały się migotać na pomarańczowo w świetle naftowych lamp.
– To mała Loette, prawda? – Eirella skojarzyła pieguskę. – Dziwne, że się jeszcze nie znalazła. Ile to minęło? Rok?
– Sprawie ukręcono łeb. – Leena wyjaśniła, że detektywi co prawda natrafili na ślad, ale śledztwo zamknięto. Podobno w porwanie zaangażowany był ktoś z organizacji Vosa i dlatego nikt nie śmiał kontynuować poszukiwań.
– Słyszałaś coś więcej?
Zanim burdelmama zdążyła odpowiedzieć, do salonu wkroczyli ludzie Vosa. Natychmiast podniósł się krzyk. Dziewczyny wpadły w histerię, niektóre zaniosły się płaczem. Chłopaki Leeny rzucili się do walki, ale nie docenili przeciwników. Tamci zasiekli ich krótkimi szablami. Na widok chlustającej krwi, parę dziewczyn zemdlało. Zaskoczona Leena nie zdążyła zareagować. Spróbowała wyprowadzić aktywną technikę wpływu, ale zrobiła to zbyt wolno. Zanim osiągnęła jakikolwiek efekt, dopadło ją dwóch dryblasów. Wykręcili jej ręce do tyłu, a na szyję wcisnęli metalową obrożę.
– Udało się, szefie!
Kiedy Vos wkroczył do salonu, zrobiło się cicho. Spanikowane dziewczyny pochowały się w kątach i na antresoli, a ochroniarze obstawili wszystkie drzwi i okna. Na widok Eugena, Leena szarpnęła się i znowu spróbowała poruszyć energię, ale wtedy pociemniało jej przed oczami i prawie zemdlała.
– Nic z tego, pani kochana. Jak będziesz chciała korzystać z technik, to obroża się aktywuje i zaczyna cię dusić. Niezłe, co?
Ochroniarze zmusili Leenę, by uklękła przed Vosem. Zrobili to bardzo niedelikatnie.
– Oj, pani Anszeveese. Coś pani najlepszego narobiła?
Szef rozsiadł się na stołku i kazał Eirelli przynieść wina.
– Nie dość, że jestem wkurwiony, to jeszcze się zawiodłem. Pani żeś zawsze sprawiała wrażenie takiej myślącej baby, praktycznej. A tu takie coś. Ale powiem, że ten szwindel z kradzieżą był pomysłowy.
Anszeveese patrzyła bezradnie, jak ciała jej pracowników wyniesiono z salonu.
– Skąd wiesz, łachudro?
– A, to całkiem ciekawa sprawa. Tak mie chodziło po głowie cały czas, że coś tu nie gra w tej historii. Pani Anszeveese, taka sławna, a dała się obrobić przez jakąś kurwę? To dziwne, bo przez tyle lat nikomu się to nie udało. Na dodatek Leena Anszeveese twierdzi, że zrobiła to moja skóra. I jeszcze okazała się Adeptką, a ja nic o tym nie wiedziałem? No, dałem się zaskoczyć, przyznaję, ale potem se pomyślałem, że muszę sam odpytać tego Houlebekka. A tu nagle chłopina gdzieś zniknął. Zbieg okoliczności, co?
Vos machnął ręką, a wtedy jego ludzie wprowadzili do salonu Korronda Kaasa. Mężczyzna ledwo chodził, a twarz miał nabrzmiałą od krwiaków. Wyglądał na zrezygnowanego i przegranego, czyli dokładnie tak, jak chciał jego szef.
– Pani Leeno, przepraszam – wydyszał Korrond. – Znaleźli moją córkę.
– Zawrzyj mordę. – Vos kopnął Kaasa, a ten padł na kolana. – Opowiadaj, coście sobie zaplanowali.
Przesłuchanie Korronda było bardzo nieprzyjemnym spektaklem, który służył tylko i wyłącznie pokazowi siły. Nikt nie miał wątpliwości, że wszystkie pytania padły już wcześniej, a cokolwiek Kaas miał powiedzieć, to już to zrobił. Kiedy okazało się, że wiedział niewiele o prawdziwych zamiarach Leeny, Vos wbił ochroniarzowi sztylet w gardło.
– Niech mie pani wyjaśni, bo nie pojmuję – powiedział Vos, gdy wycierał ostrze z krwi. – Po jaką cholerę to wszystko, co? Że to jakaś zemsta, czy coś? Że zrobiłem z pani kurwę?
– Gówno ci do tego – wydyszała Leena przez zaciśnięte zęby. Teraz, prócz wiecznie bolących pleców, zaczęły jej doskwierać kolana.
– A może to jakaś misja, co? Żeby ratować biedne dziewczyny z burdeli, żeby ich nie spotkał taki marny los?
Milczenie fałszerki rozjuszyło Vosa.
– Odpowiadaj, babo, zanim każę moim ludziom wydymać cię na miejscu.
Eirella podała szefowi puchar z winem a on od razu wylał wszystko Leenie na głowę. Adeptka szarpnęła się, ale oczywiście nic nie wskórała.
– Z takim talentem jak twój mogliśmy tyle zdziałać. Czy wy wiecie – Eugen zwrócił się do swoich ludzi – że ta kobita wykonała kopię akcji Banku Szeras? Nikt na świecie nie potrafiłby tego zrobić. A jej to zajęło parę dni. Nie szkoda tego wszystkiego? Tych pieniędzy, warsztatu? Odpowiadaj!
Ochroniarze Vosa wiedzieli, co zaraz nastąpi. Już nie raz oglądali szefa w takich sytuacjach, więc znali ten wyraz twarzy. I nie pomylili się. Pierwszy cios, na razie tylko otwartą dłonią, spadł na twarz Leeny. Potem drugi i trzeci.
– Podnieście ją.
Czwarte uderzenie, tym razem pięścią, wylądowało na brzuchu. Następnych ciosów Leena już nie liczyła, a ostatni odesłał ją w ciemność. Trzeba jednak przyznać, że Vos wiedział, co robił. Wyładował złość, owszem, ale w bardzo kontrolowany sposób. Nie zrobił Leenie krzywdy, a jedynie sprawił ból.
– Zamknijcie ją w piwnicy. Ty, Eirella, dopilnujesz, żeby doprowadzić panią Anszeveese do zdrowia. Macie ją dobrze karmić i pilnować, żeby myła dupę. A potem wróci do starego zawodu. Są klienci, którzy lubią takie okrągłe, podstarzałe babki.
10.
W normalnych warunkach ciepła woda i pachnące mydło przyniosłyby człowiekowi ulgę, ale nie tym razem. Obolała Leena syczała, jak wściekły kot, kiedy dziewczyny polewały ją wodą, a burdelmama przecierała plecy namydloną myjką. Eirella co chwilę przepraszała i tłumaczyła się z niezręczności.
– Niech pani nie przeprasza, pani Loevenszeen – szepnęła osłabiona fałszerka. – Do wesela się zagoi.
– Zamknąć gęby i szorować – warknął ochroniarz. Mężczyzna bezczelnie gapił się na posiniaczone ciało mytej kobiety, a uśmiech miał przy tym wyjątkowo obleśny. Eirella chciała odpyskować, ale Leena ją powstrzymała.
– Nie warto. Jeszcze się pani dostanie od tego łobuza.
Uwagę wszystkich odwrócił zaskakujący hałas. Wpierw rozległ się trzask pękającego zamka, potem brzęk metalowych elementów, które upadły na podłogę. Równocześnie to samo stało się z zawiasami. Zaskoczony ochroniarz w ostatniej chwili odskoczył, więc drzwi go nie przygniotły. Na koniec szczęknęła zwolniona blokada cięciwy i było po wszystkim. Z dziury w brzuchu mięśniaka obficie polała się krew.
– Pani szefowo! – zawołała Barbo i wbiegła do łaźni. Tuż za nią wszedł Tybb, uzbrojony w arbalet.
– Zjeżdżamy stąd, ale już – polecił.
Eirella w mig pojęła, co się wydarzyło i zaraz kazała przynieść ubranie Leeny, pomóc jej się wytrzeć i ubrać. Obrożą, która blokowała talent, zajęła się Barbo. Pomogła też szefowej wygramolić się z balii.
– Pani Loevenszeen, niech pani ucieka – poradziła fałszerka. – Vos wam tego nie daruje.
Nie trzeba było więcej tłumaczyć. Burdelmama ucałowała Leenę w czoło i zaczęła szykować swoje dziewczyny do drogi. Chwilę później Barbo i Tybb usadzili szefową w powozie.
– Do hurtowni?
– Pani Leeno, hurtowni już nie ma – rzekła asystentka.
– Poszło z dymem – wyjaśnił Tybb. – Ludzie Vosa splądrowali skrytki. Wszystko zabrali, w tym akcje Banku Szeras. Pozabijali chłopaków, co byli na dyżurze, a potem podłożyli ogień. Nie ma co zbierać.
Leena pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie mogła się odezwać, bo w gardle spuchło jej coś wilgotnego. Zrobiło się jeszcze gorzej, kiedy asystenci przyznali, że kryjówkę znaleźli w kantorze Ruena var Lubusz. Leenie już nawet kląć się nie chciało, więc kiedy dojechali na miejsce, pozwoliła się zaprowadzić do przytulnej sypialni. Pomógł jej sam Ruen.
– Pani Anszeveese – zagadnął makler. – Czy ja mogę z panią chwilę porozmawiać?
– No, dobra, niech będzie – odrzekła Leena, ale minę miała przy tym, jakby polizała zelówkę starego buta.
– Chciałem prosić o przebaczenie.
Leenę zatkało. Czegoś takiego nie spodziewała się w najśmielszych snach.
– Wiem, że wyrządziłem pani wielką krzywdę.
– Masz pan tupet. Po tylu latach?
Ruen nie odpowiedział. Wpatrywał się w kobietę i czekał na cokolwiek, co miało go spotkać. I tak stali oboje i taksowali się nawzajem, aż w końcu ciszę przerwała Leena.
– Ja nawet nie wiem, czy ja potrzebuję, żeby panu wybaczyć – odparła. – Ale wiesz pan co? Pożyjemy, zobaczymy. – W jej głosie zabrzmiało coś w rodzaju rezygnacji. Na pewno nie było tam złości ani cynizmu. Tego Leena miała już dość na całe życie.
Następnego dnia szefowa mogła poruszać się o własnych siłach dzięki zabiegom sprowadzonej na miejsce uzdrowicielki. Adeptka sprawnie posługiwała się technikami w dziedzinie ciała, więc wszystkie siniaki i stłuczenia zniknęły po godzinie. Wtedy Leena powoli zeszła do biura Lubusza. Czekali tam na nią asystenci.
– Nowy blat – zauważyła nie bez satysfakcji.
Ruen nie skomentował, tylko poczęstował wszystkich cygaretkami i słodkim rumem. W powietrzu zawisło pytanie, na które Leena odpowiedziała, zanim ktokolwiek je zadał.
– Dopadniemy łachudrę i odzyskamy to, co nasze.
– Ale jak? – Tybb jak zwykle wątpił we wszystko.
– Szefowo, ja się już nauczyłam, żeby pani słuchać – oznajmiła Barbo – więc po prostu czekam, aż pani powie, co robić.
Leena przyznała się, że cały jej plan legł w gruzach, ale nadal istniała szansa, żeby odnaleźć Loettę, a przy okazji załatwić Vosa. Wpierw poprosiła, żeby Lubusz posłał kogoś do jej ojca i przyniósł szkatułkę ze skrytki. Następnie wyjaśniła, że na dniach miał nastąpić odbiór dziewczyn z Ŝiohan, za które Vos chciał zapłacić fałszywkami.
– Jeśli udowodnimy, że mieli dostać tę, no, podróbę, zamiast prawdziwych akcji, to wymiany nie będzie, a ŝiohańczyki się wściekną.
– Vos też się wścieknie – zauważył Ruen. – Będzie masakra.
– Na to liczę.
Wątpliwości było wiele. Ruen zapytał, skąd Leena będzie wiedziała gdzie i kiedy nastąpi odbiór dziewczyn. Barbo ostrzegła, że nie powinni sami pchać się w takie miejsce, bo żywi z tego nie wyjdą. A na koniec swoje dołożył Tybb.
– Szefowo, a jak my im udowodnimy, że dostają fałszywki?
– Jak zobaczą, że mam dokładnie takie same.
– Jak to? – zdziwił się Tybb. – Przecież Vos ograbił nas ze wszystkiego.
– Ty się syńciu nie martw. Stara Anszeveese ma swoje sposoby.
– Znaczy, że pani ma kolejne kopie? To niemożliwe, pani Leeno, niech pani nie zmyśla. Nikt nie potrafi wykonać wiernych kopii takich akcji, a już na pewno nie w takim czasie.
Atmosfera w biurze zrobiła się napięta. Tybb usiadł na stołku i kręcił głową z niedowierzaniem. Barbo, choć się nie odzywała, również nie wyglądała na przekonaną.
– Puszczę swoich ludzi i zaraz się dowiedzą, gdzie ma nastąpić wymiana – zaproponował Lubusz, żeby na chwilę zmienić temat.
– Nie trzeba – rzekła Leena. – Ja wiem, gdzie oni są. Znaczy, ten, zaraz się dowiem.
I znowu Leena odpowiedziała, zanim ktokolwiek zdążył zapytać.
– W tej fałszywce, którą Vos ukradł z hurtowni, zaszyty jest namiar. Mała porcja napromieniowanego uranu. Wystarczy, że się skupię i zaraz wyczuję, gdzie jest.
Tybb głośno wypuścił powietrze, a Barbo z wrażenia zakryła usta. Nawet Ruen wyglądał, jakby zobaczył różowego smoka.
– Ja was proszę, dzieci, uwierzcie mi. Czy stara Anszeveese kiedyś was zawiodła?
Asystenci Leeny mogli wątpić w jej umiejętności, ale nigdy w jej słowo. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Leena puściła młodych na miasto, żeby znaleźli ocalałych pracowników hurtowni. Na koniec została jeszcze tylko jedna sprawa. Leena zasiadła do biurka i zajęła się pisaniem. A potem zwróciła się do Ruena.
– Jakbyś pan chciał sobie zrobić większe szanse na przebaczenie, to wyślij pan kogoś pod ten adres, żeby zaniósł wiadomość.
– Czy to znaczy…?
– Znaczy albo nie znaczy. Zobaczymy. Niech się ten bajzel zakończy i wtedy wrócimy do rozmowy o tych, no, przebaczeniach.
11.
Największym bogactwem prowincji Szeras nie było złoto ani żadne inne kopaliny. Jej największym bogactwem były algi, a konkretnie paliwa, które z nich produkowano. W Riive całe miejskie oświetlenie pochodziło ze spalania ropy, a jej ekstrakcją zajmowały się liczne biorafinerie. Riivscy Adepci osiągnęli absolutne mistrzostwo w modyfikacjach genetycznych, dzięki czemu powstały szczepy glonów, które szybko się namnażały i utrzymywały dużą odporność na choroby.
Rafineria Lysbaden znajdowała się tuż za miastem, u wylotu kanionu Audelijn. To idealne miejsce dla hodowli alg, bo zapewniało mnóstwo słońca i wody. Oprócz produkcji olejów i ropy, rafineria oczyszczała również riivski ściek i zwracała miastu czystą, zdatną do picia wodę. Każdy, kto inwestował w rozwój tej technologii, mógł liczyć na niemały zysk. Jedną z takich osób był Eugen Vos.
– Nie cierpię tego gówna – narzekał za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Lysbaden. – Śmierdzi gorzej niż Doły w południe.
Faktycznie, zapachy, które powstawały w procesie przetwórczym, do najprzyjemniejszych nie należały.
– Szefie, tu się stosuje konwersję biochemiczną – wyjaśnił Kjaardan. – Transestryfikacja oleju z mikroalg daje paliwo, ale też tu używają fermentacji, z której powstaje etanol. I dlatego taki smród.
– Ktoś cię prosił, żebyś się wymądrzał?
Spotkanie odbywało się z dala od rafinerii, gdzie pośród potężnych kadzi i kilometrów rur powstawały drogocenne mazidła. Vos przygotował miejsce wymiany na terenie wielkich, zamulonych akwenów, gdzie rozwijały się algi. Tutejszy zapach może nie nadawał się do perfumerii, ale przynajmniej nie powodował odruchów wymiotnych.
– Chętnie bym sprzedał ten bajzel. Może namówię tych z Ŝiohan? Mogę im załatwić tyle udziałów, ile zechcą.
– Przypominam, szefie, że specjalistka od akcji trafiła do burdelu – wtrącił Kjaardan.
– Przecież nie na zawsze. Popracuje trochę dupą, a jak jej się w głowie poukłada, to wróci do normalnej roboty.
Asystent Vosa nie skomentował, tylko wskazał palcem ponad kopułę szklarni.
– Już są.
Kontrahent wylądował statkiem powietrznym na specjalnie przygotowanym dziedzińcu. Z dala od miasta okręt mógł spokojnie brzęczeć generatorami i łopotać żaglami nośnymi. Systemy ocieplania akwenów hodowlanych pracowały bez przerwy, podobnie jak napowietrzniki, które kotłowały wodę. W ciągłym buczeniu i bulgotaniu trudno było zauważyć, że pojawiła się tu jakaś dodatkowa maszyna.
Z pokładu okrętu zeszli handlarze z Ŝiohan. Dało się ich rozpoznać z daleka, bo różnili się nie tylko odcieniem skóry, ale i ubiorem. W modzie męskiej południowego wschodu dominowały długie, plisowane spódnice. Przywódca Ŝiohanów przedstawił się jako pierwszy.
– Jestem naczelnik Danai lan Ŝinrach. Dzięki Eanue, że przywiodła mnie do ciebie.
Kjaardan nachylił się do szefa i podpowiedział mu słowa formuły.
– Prowadzi nas wszystkich na Most Einadan. Ja jestem Eugen Vos.
Ŝinrach pozwolił się zaprowadzić na taras, gdzie czekał przygotowany stół z alkoholem i przekąskami. Tymczasem z okrętu wyprowadzono pierwszą grupę dziewczyn. Wszystkie skrępowano grubymi pasami, a oczy zasłonięto skórzanymi opaskami.
– Niezwykłe miejsce na spotkanie – zauważył naczelnik.
– Nikt nam tu nie będzie przeszkadzał – zapewnił Vos. – Mam ponad trzysta akcji tego bajzlu. To wystarczy, żebym mógł se tu imprezy urządzać. Jak chcecie, to możemy pogadać o udziałach. Akcje Lysbaden mają zapisany proces rafinacji. Właściciel udziałów może je nawet zrealizować. Straci wtedy prawo do dywidendy, ale będzie se mógł produkować paliwa w tej technologii.
Handlowcy z Ŝiohan nie wyglądali na zainteresowanych.
– Skoro już o akcjach mowa.
Eugen skinął ręką i na stole wylądowały gustowne szkatułki z dwiema akcjami.
– Zgodnie z umową. Łączna wartość przekracza grubo sto tysięcy florenów transferowych. Nawet nie jestem pewien, ile dokładnie. Zależy od kursu waszego lindara. Pewnie z półtora miliona.
Danai zachował kamienną twarz i zaprosił do stołu jednego ze swoich ludzi. Mężczyzna klęknął, zamknął oczy i skupił się na strukturze akcji.
– Rozumiem, że to Adept i teraz będzie sprawdzane, tak?
Ŝinrach potwierdził.
– Poproszę o certyfikaty akcji.
Papiery szybko się znalazły, a tymczasem Ŝiohańczyk przywołał strażników. Ich zadaniem było prowadzić dziewczyny, które teraz stanęły w dwóch rzędach na tarasie.
– A tak prezentują się umówione postacie – oznajmił Ŝinrach.
Nie wszystkie Ŝiohanki były młode, ale każda wyróżniała się urodą i figurą. Wpadający w odcień pomarańczu kolor skóry nadawał dziewczynom egzotycznego powabu. Vos nie odmówił sobie przyjemności pomacania kilku pośladków.
– Gładziutkie i jędrne – ocenił z radością. – Ale będzie branie. Ile ich jest?
– Postaci jest zgodnie z umową czterdzieści.
Do Ŝinracha podszedł jego Adept. Nastąpiła wymiana myśli, po czym Danai uśmiechnął się.
– Wszystko w porządku – oznajmił. – Akceptujemy zapłatę.
Panowie nie zdążyli podać sobie dłoni, bo w szklarni rozległ się głos Leeny Anszeveese.
– Możecie sobie dupy tym wytrzeć!
Zaskoczeni Ŝiohanie powyciągali szable i tasaki, a ochroniarze Vosa otoczyli go ciasnym kordonem.
– Co to ma znaczyć? – zapytał Ŝinrach.
– Tylko tyle, że Vos chce was naciągnąć na grubą kasę – wyjaśniła Leena i odważnie wkroczyła na taras. Towarzyszyli jej Tybb i Barbo, ale oni już na tak odważnych nie wyglądali.
– Brać ich – polecił Eugen.
– Chwileczkę – zaprotestował naczelnik Ŝiohanów. – Niech ta kobieta wytłumaczy, dlaczego twierdzi, że zostaliśmy naciągnięci.
Leena wręczyła handlarzowi szkatułkę, w której znajdowały się dwie akcje Banku Szeras. Z zewnątrz wyglądały na identyczne, ale to nie wystarczyło za dowód oszustwa. Ŝiohański Adept zabrał obie sztabki do identyfikacji.
– Panie Ŝinrach, niech pan nie słucha tej wariatki! – Wzburzony Eugen wyglądał, jakby zaraz miał się zagotować. – To zwykła kurwa, nic innego. Zwiała z burdelu i jej się we łbie pomieszało.
Ŝinrach nie dał wiary tym argumentom i zmierzył gangstera podejrzliwym spojrzeniem.
– Jak pani weszła w posiadanie akcji?
– Oryginał dostałam od Eugena.
– A podróby zrobiła sama pani Anszeveese – dodała Barbo. – Szefowa jest najlepszą fałszerką na świecie.
– Jestem – zgodziła się Leena. – Ale te akurat nie ja wykonałam.
– A ja już prawie dałem się przekonać – skomentował Tybb.
– Wykonaniem tych kopii zajęli się ci, no, inżynierowie Ławy Elektorów na polecenie mojego przyjaciela Erkevara Studd. Łatwo to sprawdzić. Kopie mają kolejne numery seryjne, ale pod każdym znajdziecie tą, no, informację, że to falsyfikaty. Są dobrze ukryte.
Ŝiohanie poważnie się zaniepokoili.
– Panie Ŝinrach, niech pan zabiera swoich ludzi, póki może. Dziewczyny zostają pod moją opieką. Jako gest dobrej woli pozwalam panu odlecieć bez uszczerbku.
– Ma pani wielką odwagę – zauważył Ŝinrach.
– I niewiele do stracenia.
Do naczelnika podszedł Adept i potwierdził istnienie oznaczeń falsyfikatów. Kompletnie zdezorientowany Vos nie wytrzymał.
– Ty bezczelna dziwko! Zrobię z tobą porządek! – krzyknął, ale wtedy Leena wyciągnęła dłoń do góry, a wszyscy poczuli potężną emanację. Takiego wyładowania nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zlekceważyć.
– Jeden ruch, łachudro, a ten kryształowy sufit spadnie nam na głowy – zagroziła Anszeveese. Do chóru energetycznych wyładowań dołączyły kolejne osoby. Kjaardan otoczył Vosa polem ochronnym, a Tybb i Barbo osłonili Leenę. Naczelnik Ŝinrach również był Adeptem, tylko że nie miał zamiaru nikogo chronić. Od razu zaatakował techniką z dziedziny energii. Uderzenie kinetyczne zmiotło ochroniarzy Vosa, a on sam utrzymał się w miejscu tylko dzięki wsparciu asystenta. Wyładowanie uderzyło również w Leenę, ale nic nie wskórało.
– Barbo, teraz!
Dziewczyna z całej siły dmuchnęła w gwizdek i nagle w szklarni zaroiło się od umundurowanych postaci. Szaro-brązowe kurtki z mosiężnymi epoletami mogły oznaczać tylko jedno: Szwadron Bezpieczeństwa.
– Aresztować ich! – krzyknęła Anszeveese. Ku zaskoczeniu wszystkich, oficerowie posłuchali fałszerki i ruszyli do natarcia. W ruch poszły pałki, szable, kordy oraz ofensywne techniki z każdej dziedziny. Handlarze nie mieli szans, bo każdy członek Szwadronu był Adeptem.
Przestrzeń szklarni wypełniły elektryczne trzaski i krzyki walczących. Mniejsze i większe wyładowania kompletnie zdemolowały taras, antresolę i wszystkie altany. Fale kinetyczne powalały przeciwników, a techniki w dziedzinie umysłu powodowały ból i utratę przytomności. Barbo i Tybb zajęli się ŝiohańskimi dziewczynami. Wyprowadzili je ze szklarni, zanim któraś z nich ucierpiała. Zrobili to w ostatniej chwili, bo osaczony przez szwadronistów Vos kazał asystentowi pójść na całość. Kjaardan posłuchał rozkazu i zrealizował groźbę, którą chwilę wcześniej posłużyła się Leena. Kryształowy sufit popękał i runął, kalecząc i zabijając każdego, kto nie umiał się ochronić. To była prawdziwa rzeź. Przerażający wrzask rannych poniósł się w głąb kanionu, a zielone akweny błyskawicznie przybrały czerwoną barwę.
– Vos, ty skurwysynie!
Leena rzuciła się biegiem za Eugenem, który nie tracił czasu na dyskusje. Została mu tylko ucieczka. Śliska od krwi posadzka nie ułatwiała pogoni. Przez bolące plecy i poranione kolana Adeptka nie była w stanie dogonić sprawniejszego od niej mężczyzny. Ale w ogóle nie o to chodziło. Anszeveese chciała tylko znaleźć się w odpowiednim miejscu, aby nie zrobić krzywdy osobom postronnym. Idealna okazja nadarzyła się, gdy Vos i Kjaardan wbiegli na metalowy pomost, przeciągnięty nad jednym z basenów.
– Zatrzymaj tę wariatkę!
Asystent Eugena nie miał ochoty na konfrontację. Potrafił wyczuć prawdziwy poziom mocy fałszerki, dlatego zamiast podjąć walkę, wskoczył do zielonej wody. Vos w ostatniej chwili wyhamował, bo tuż przed nim popękały pręty nośne pomostu. Wiedzione potężną mocą, wygięły się w stronę uciekiniera. Zawrócić też się nie dało, bo z drugiej strony powyginały się poręcze. Ostro zakończone kątowniki wycelowały wprost w spanikowanego gangstera.
– Co ty wyprawiasz, idiotko?
Kratownice, z których składał się chodnik, rozgrzały się, wygięły i oplotły ciało mężczyzny, zmuszając go do przyklęku. I wtedy wreszcie Leena odpuściła. Widać, że wydatek mocy bardzo ją zmęczył, ale znalazła jeszcze siłę, by podreptać w kierunku jeńca.
– Jeśli myślisz, że będę się kajał, to się bardzo pomyliłaś.
– Nie chcę twojego kajania – odparła Adeptka. – Chcę, żebyś gnił w zamknięciu.
– Nawet nie wiesz, jacy ludzie za mną stoją – chełpił się Vos. – Żaden sąd mnie nie skaże.
– Też tak myślę – przyznała Leena – chociaż elektor Studd nie zgadza się ze mną.
– Studd jest sam umoczony po pachy. Nie będzie ryzykował, że zacznę śpiewać.
– Oj, panie Vos. Mylisz się pan bardzo. Wiesz, dlaczego? Bo żeś porwał córkę Erkevara i zrobiłeś z niej kurwę.
Brak odpowiedzi oznaczał, że fałszerka trafiła w czuły punkt.
– Ja myślę, że żeś się zorientował po tym, no, po fakcie. Dlatego śledztwo umorzyli, bo posmarowałeś, gdzie trzeba.
Eugen ciągle milczał.
– A ponieważ Erkevar sam był zaplątany w handel dziewczynami, to nie zostało mu nic innego, tylko poszukać innej drogi. I tak trafił do mnie. A ja, panie kochany, skorzystałam z okazji, żeby cię wreszcie dopaść.
– To po cholerę była ta szopka, co? Mogliście od razu nasłać na mnie Szwadron. I co teraz?
– Teraz, panie Vos, powiesz mi pan, gdzieś ukrył małą Studdównę.
Eugen nie czuł się na siłach, żeby kłamać. Nadal miał nadzieję wyjść z tej afery cało, a współpraca wydała mu się najlepszą opcją.
– Aż w Nod Varn? Spodziewałam się, że w innym mieście, ale nie sądziłam, że aż tak daleko.
– No, to wołaj teraz Szwadron. Niech mnie aresztują i widzimy się za tydzień na Dołach.
Leena westchnęła i przyklękła, żeby zrównać się z Vosem.
– No i tu mamy problem, panie kochany. Bo ja wcale nie chcę, żebyś gnił w pierdlu.
Anszeveese znowu się skupiła, ale tym razem wysiłek nie był aż tak duży.
– Co ty robisz, babo? Co się dzieje? Skąd ten ziąb?
Dłonie Vosa pokryły się szronem, a potem również oczy. Gangster zaczął drżeć z zimna, a za chwilę też wrzeszczeć.
– Ci, co mnie porwali, Jule i Morten, już dostali za swoje. Lambetowa tłukła mnie codziennie w twoim burdelu, więc już nikogo nie skrzywdzi. A ty, łachudro, jesteś głównym daniem.
Leena chwyciła metalowy pręt i przywaliła z zamachu. Palce Vosa pękły jak lodowe sople.
– Będziesz gnił, ale w przytułku Matki Eanue.
Krzyk Eugena zamienił się w wycie, kiedy Adeptka dźgnęła go po razie w każde oko. Gałki oczne skruszyły się równie łatwo.
– To nie jest zemsta. Ja ci po prostu wszystko kradnę, tak jak ty żeś mi ukradł całe życie.
12.
Kobiety wpatrywały się w panią Anszeveese z niedowierzaniem. Zebrane na widowni teatru “Balbina Malina” wysłuchały propozycji i zamilkły.
– Mamy rozumieć, że każda z nas może odejść? – dopytywała Eirella Loevenszeen. – Każda z dziewczyn?
– Zostają te, które chcą albo nie mają tego innego no, pomysłu na życie – potwierdziła szefowa. – Nie będę naiwna. Kurestwo się nie skończy, bo mie się tak podoba. Ale może się skończyć porywanie dziewczyn i zmuszanie do tej, no, do pracy.
– Ale z czego będą żyć?
– Już mówiłam. Każda weźmie odprawę. Po Vosie zostało mnóstwo pieniędzy. A która zostanie, to będzie dalej zarabiać. Tylko że ja zabiorę trzydzieści procent, a nie dziewięćdziesiąt. I dam prawdziwą ochronę, a nie takie gówno, co było.
Spotkanie skończyło się mniej entuzjastycznie, niż Leena zakładała. Musiała jednak przyznać, że propozycja mogła wydać się nierealna, a po latach upodlenia przez Vosa wszystkie burdelmamy i prostytutki stały się bardzo nieufne. Pozostało tylko wierzyć, że jakoś się ułoży.
– Szlachetna oferta. Tylko na czym pani zarobi?
Erkevar Studd wszedł na scenę, postukując laską.
– Stara Anszeveese ma swoje sposoby. Dużo jest na świecie akcji do podrobienia.
Elektor westchnął głęboko i usiadł na ławie.
– Słyszałem, że były komplikacje.
– Ano, zdarzyły się – przyznała Leena. – Gdyby ten kretyn Kaas się nie wygadał, mogłabym znaleźć Loettę bez tego, bez szumu. Vos dał mi dostęp do wszystkich burdeli. Jakby poszło zgodnie z tym, no, z planem, to by się bandzior nawet nie dowiedział, że miałeś pan cokolwiek wspólnego z aresztowaniem. Córcię byśmy uwolnili, a Vosa aresztowali za posiadanie fałszywych akcji.
– Dobrze, że człowiek od Lubusza dotarł do mnie w samą porę.
– Lubusz będzie teraz pracował dla mnie. Może zasłuży sobie na przebaczenie.
– Przebaczenie?
– Nie pańska sprawa. Masz pan tu namiary na córcię.
Erkevar drżącą ręką odebrał kartkę z adresem.
– Dziękuję. Będę pani wdzięczny do końca życia.
– Pamiętam o tym – rzekła Leena z uśmiechem.
Oboje wiedzieli, że odtąd byli na siebie skazani. Na pożegnanie Erkevar ucałował Leenie dłoń i już go nie było. Tymczasem fałszerka wspięła się po schodach i wmaszerowała do salonu, z którego jeszcze niedawno Eugen Vos rządził Dołami. Wielki, skórzany fotel nadal tkwił na podeście. Barbo zdążyła go wyszorować na błysk, a Tybb pozdejmował ze ścian portrety poprzedniego właściciela.
– I co teraz, pani szefowo?
Leena z uśmiechem zasiadła w fotelu jak królowa na tronie.
– Teraz, córciu, zrobimy tak, żeby na Dołach aż tak nie śmierdziało.