Rozdęty aparaturą pomiarową kadłub długości boiska piłkarskiego ślizgał się po ścianach grawitacyjnej studni jak bobslej. Widziany z powierzchni Ziemi Skoczek-1 był tylko punktem przecinającym nocne niebo z zawrotną prędkością. W jego elektronicznych trzewiach skrywał się cud technologii dwudziestego drugiego wieku – napęd skokowy. Rewolucja porównywalna do pierwszej łodzi, umożliwiającej dotarcie do odległych lądów. Jednak te, które obiecywał, nie wznosiły się prowokująco nad linią horyzontu, lecz ukrywały głęboko we wzorach matematycznych. Nie wiedziano, gdzie te miejsca się znajdują ani co zawierają. Wystarczyło, że można było do nich dotrzeć. Nazwano je kosmolokacjami.
Panel zawierający setki podświetlonych przycisków rzucał ciepłe światło na dwoje pilotów. Ukryci pod warstwą kompozytowego poszycia, mogli obserwować zewnętrzny świat jedynie przy pomocy kamer otaczających kadłub.
Ewelina Walkiewicz wykonywała czynności dyktowane przedskokową listą kontrolną: sprawdzała, czy wszystkie przełączniki znajdują się na wyjściowych pozycjach, a wskaźniki pokazują prawidłowe wartości.
– Skoczek-1, Kontrola Skoków – odezwał się męski głos w radiu. – Mamy sytuację awaryjną. Przed chwilą doszło do zderzenia jednego z satelitów z meteoroidem. Za około sześć godzin chmura szczątków przetnie twoją orbitę. Plan Skoków nie uległ zmianie. Ze względów bezpieczeństwa nie wracajcie przed dwunastoma godzinami. Potwierdź.
– Kontrola Skoków, Skoczek-1. Nie wrócę przed dwunastoma godzinami z powodu ryzyka kolizji – potwierdziła Walkiewicz.
Była zmęczona. Poprzedniej nocy niewiele spała. Choć nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą, to skoki ją psychicznie wykańczały. Rzuciła okiem na drugiego pilota, Damiana Drake’a, który patrzył beztrosko na ekran przecięty w połowie ziemskim horyzontem.
Drake był jednym z najbardziej znanych pilotów oblatujących eksperymentalne statki powietrzne i kosmiczne. Gdy Walkiewicz dowiedziała się o tym, że to z nim będzie latać, rozparła ją duma, jednak zachwyt szybko ustąpił miejsca rozczarowaniu. Przede wszystkim, w przypadku skakania między kosmolokacjami nie było mowy o żadnym locie. Naciskało się jedynie przycisk. Umiejętność pilotażu potrzebna była jedynie w hipotetycznej sytuacji, w której warunki w kosmolokacji wymagałyby jakichś manewrów. Tak się nigdy nie stało, a wykonali razem już ponad setkę skoków. Również to, że nigdy nie wiedzieli, gdzie wskoczą, coraz bardziej dawało jej w kość. Początkowo czuła naturalny strach przed nieznanym, ale wszystkie kosmolokacje okazywały się niemal identyczne. Punkty w przestrzeniach międzygwiazdowych obcych galaktyk, znajdujące się z dala od czegokolwiek interesującego. Wydawało się, że strach ustępuje, ale tak naprawdę wślizgiwał się tylko do podświadomości. Źle przez to spała.
– Skoczek-1, Kontrola Skoków. Zezwalam na skok – zaskrzeczało radio.
Po zakończeniu procedury kontrolnej Walkiewicz wprowadziła do komputera pokładowego koordynatę nowej kosmolokacji. Następnie odbezpieczyła wyróżniający się żółty przycisk. Drake zasygnalizował swoją gotowość skinieniem głowy.
Skoczyli.
*
Gdy tylko dotarli na miejsce, Drake upewnił się, że w okolicy nie ma żadnego źródła niebezpiecznego promieniowania i wcisnął przycisk odsłonięcia kokpitu. Linie rozdzielające kompozyt od bezkresnej przestrzeni powoli rozsunęły się na boki, odsłaniając gwieździsty kosmobraz.
Obca galaktyka, przestrzeń międzygwiazdowa.
Znowu.
Walkiewicz rozpoczęła procedurę skanu, trwającą zwykle kilka godzin. Statek wypełnił się wibracjami maszynerii wydobywającej aparaturę pomiarową z wnętrza kadłuba. Gdy Skoczek-1 tworzył lokalną mapę gwiazd i galaktyk, piloci nie mieli co robić. Obserwowanie dziewiczej sfery niebieskiej i wypatrywanie gwiazdozbiorów było jednym z ulubionych sposobów spędzania tego czasu przez Drake’a.
– Lecę po herbatę, też chcesz? – zapytała Walkiewicz.
– Chętnie. Tę co zwykle – odpowiedział, patrząc z zaciekawieniem przez szklaną kopułę na rozpościerającą się ponad nimi gwieździstą przestrzeń.
Kobieta rozpięła pas, który został natychmiastowo wciągnięty przez fotel. Uniosła się w nieważkości, zgrabnie obróciła, odepchnęła od oparcia i opuściła kokpit, bezszelestnie sunąc w powietrzu.
Gdy po paru minutach wróciła, Drake wciąż wpatrywał się w gwiazdy.
– Dojrzałeś już coś? – zapytała, podając mu pojemnik z napojem.
– Mechagodzillę. Te pięć gwiazd, tam, widzisz? – zapytał, wskazując palcem.
Kobieta zmrużyła oczy.
– To nie niedźwiedź?
Drake aż się skrzywił.
– Serio? Mamy możliwość nazywania rzeczy tak, jak nikt nigdy niczego jeszcze nie nazwał i wybrałaś „niedźwiedzia”? – zapytał z wyrazem rozczarowania. – Chcesz być pionierką tak nie do końca?
– Niech będzie Mechagodzilla – poddała się z uśmiechem, po czym ponownie zajęła miejsce w fotelu.
– Wygląda na to, że jej przeciwnikiem będzie… Jakbyś nazwała te siedem gwiazd? – zapytał, wskazując palcem na nową grupę.
– Ludzik z patyków – odpowiedziała prowokacyjnie, nie ułatwiając mu zadania.
– Niech będzie. Od pokoleń ludziki żyły i rozmnażały się na wenusjańskiej farmie mezosferycznej… – rozpoczął swoją opowieść mężczyzna.
– Jak ludziki z patyków się rozmnażają?
– Normalnie. Uprawiając… patyki.
Walkiewicz tak parsknęła podczas picia, że niechcący uwolniła kilka małych, oscylujących kropel.
To był ich sposób na zabicie nudy. Drake miał niezwykłą wyobraźnię; przez kilka godzin pokazywał Ewelinie różne układy gwiazd i wykorzystywał je do obrazowania budowanej na bieżąco, żartobliwej historii, rozrysowanej na niebie niczym boski komiks. Uwielbiała go słuchać. Było w tym coś nostalgicznego. Kompletne odcięcie od reszty ludzkości; bycie tylko tu i teraz. Przypominało jej dzieciństwo. Prostsze czasy, kiedy nieprzywiązana do komunikatora, mogła być sam na sam z obserwowanymi chmurami. Choć bardziej abstrakcyjny charakter gwiazd dawał Drake’owi znacznie większe pole do popisu.
Po pewnym czasie zmęczenie wzięło górę.
– Jestem dziś jakaś śpiąca, więc na razie wystarczy. Lecę się zdrzemnąć, obudź mnie po wszystkim – poprosiła.
– Jasne – odpowiedział, nie odrywając oczu od gwiazd. – Czasami zastanawiam się nad ryzykiem tego, co robimy.
– Jakim? – zapytała, uwalniając się z fotela.
– Szansą na to, że miejsce, do którego wskoczymy, będzie zajęte.
– Daj spokój, równie dobrze możemy siedzieć na Ziemi i bać się trafienia przez meteoryt – odparła, lekko poirytowana nowym tematem, który rozbudził jej podświadome lęki. – Wiesz przecież jaki kosmos jest pusty, znasz prawdopodobieństwa.
– Znam, ale zakładają one, że miejsca, w które trafiamy, są przypadkowe.
– Dobranoc! – zawołała, opuszczając kokpit.
Wleciała do kabiny pełniącej funkcję sypialni. Następnie wgramoliła się do uprzęży, służącej do spania w stanie nieważkości i zamknęła oczy.
Po przebudzeniu poczuła niepokój, ale nie od razu zrozumiała czemu. Zawsze, gdy trwał proces skanu, słychać było charakterystyczne, ciche buczenie pracującej maszynerii.
Tym razem było cicho.
Spojrzała na zegar. Skoczek musiał zakończyć pracę już ze dwie godziny temu. Wydostała się z uprzęży, otworzyła właz i poleciała w kierunku kokpitu. Zastała tam Drake’a, siedzącego z laptopem na kolanach.
– Miałeś mnie obudzić – powiedziała z wyrzutem. – Jak wyjaśnimy ten postój? To wymaga notatki służbowej.
– Lepiej spójrz – powiedział poważnym tonem, podając jej laptopa. Jego twarz wyglądała inaczej niż zwykle. Nie było w niej zwyczajnej beztroski.
– Na co?
– Posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedział, kładąc nacisk na każde wypowiedziane słowo. – Zauważyłem pewien wzorzec w gwiazdozbiorach kolejnych kosmolokacji, które odwiedziliśmy. Zobrazowałem to przy pomocy symulatora, którego Skoczek używa do analizy porównawczej tworzonych map.
Walkiewicz spojrzała na ekran komputera i zobaczyła znajome układy gwiazd z ostatnich skoków. Pamiętała je dzięki opowieściom Drake’a. Patrzyła, jak gwiazdy podróżują po sferze niebieskiej i zajmują nowe miejsca, odzwierciedlając sklepienia kolejnych odwiedzanych przez nich kosmolokacji. Każda gwiazda pokonywała trochę inną odległość, dlatego niebo za każdym razem wydawało się zupełnie inne, ich reguły przemieszczania były jednak stałe. Walkiewicz natychmiast się rozbudziła.
– Jakim cudem nikt wcześniej tego nie zauważył? – zapytała.
– Nikt nie wpadł na to, żeby porównać między sobą więcej niż dwie kosmolokacje, bo to, na zdrowy rozum, nie powinno mieć sensu. Zauważyłaś coś jeszcze?
– Zmiana perspektywy powoduje, że gwiazdy przemieszczają się względem… miejsca skoku. To niemożliwe.
– A jednak.
Nastała chwila ciszy, której Walkiewicz potrzebowała do przyswojenia tej informacji. Implikacje były trudne do zaakceptowania.
– Czy my nieświadomie używamy jakiegoś… generatora wszechświatów? – zapytała cicho. – Przecież to niemożliwe, żeby w dowolnym momencie ich gwiazdy były zawsze tak samo przesunięte względem siebie.
– I co się dzieje z naszym, kiedy go opuszczamy? Jest specjalny, czy też jest tylko jednym z wielu? – Drake dorzucił swoje własne pytanie.
– Co stworzyło ten generator… – wyszeptała.
– Ale to nie wszystko – powiedział Drake, odbierając laptopa. – Kontynuowałem symulację dla kolejnych koordynat: tych, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Szukałem takiej, która byłaby najbliżej jakiejś gwiazdy i okazało się, że one zataczają koło. 121928 zawiera dokładnie ten sam układ gwiazd, który widzimy z Ziemi, a to znaczy, że ma obok odpowiednik…
– Słońca…
– Bingo.
Po chwili nerwowej niepewności Walkiewicz zapytała:
– Jak sądzisz, co powinniśmy zrobić?
– Na razie nie możemy wrócić, nie mamy jak z kimkolwiek się skontaktować i nie jesteśmy właściwie wyposażeni do tego, przed czym tu stoimy. Wyniki kolejnych skanów będą zupełnie przewidywalne, chyba…
– …że wskoczymy do tej koordynaty – dokończyła, na co Drake skinął głową.
– Moglibyśmy w końcu zbadać jakiś system z bliska – powiedział.
– A co jeżeli okaże się, że wróciliśmy do Układu Słonecznego?
– To niemożliwe. Trudno mi to teraz wyjaśnić, ale z fizyki Skoków wynika, że dwie koordynaty nie mogą prowadzić do tego samego miejsca. Z tego samego powodu, dla którego różne współrzędne nie mogą wskazywać na to samo miejsce w przestrzeni euklidesowej.
Po chwili wahania zdecydowała:
– Więc wskoczmy tam.
– Nie spodziewałem się tak szybkiej decyzji – odpowiedział Drake z uśmiechem.
– Przecież sam mnie tego nauczyłeś: „Chcesz być pionierką tak nie do końca?” – zacytowała Walkiewicz.
– No, no. Dobrze – powiedział z uznaniem. – Kiedy?
– Teraz.
„Zanim zmienię zdanie”, dodała w myślach.
*
Przed skokiem prawie cała elektronika statku była wyłączana. Powodowało to kilka minut absolutnej ciszy. Znikał nawet wszechobecny szum wentylacji, zostawiając po sobie niepokojącą pustkę. Na polu bitwy z ciemnością pozostawało kilka ledów zasilanych bateriami. Walkiewicz słyszała bicie swojego serca i ciężkie oddechy. W jej przypadku nerwowy, w Drake’a: podekscytowany. Przypominało jej to ich pierwszy skok, podczas którego to Drake był kapitanem. Pomimo tego, że oboje wkraczali w nieznane, to nie dawał po sobie poznać żadnego strachu. Nowy wszechświat był dla niego jak nowe miasto. Budziło to jej podziw, jednak decyzji o skoku nie podjęła ze względu na Drake’a – czuła, że to sobie miała coś do udowodnienia.
Nagle usłyszeli odgłos uderzenia i poczuli towarzyszący mu wstrząs, a następnie kolejne. Spojrzeli po sobie zaskoczeni, a dźwięki zaczęły przypominać grad uderzający o kadłub. Osadzone na amortyzatorach przeciążeń fotele płynnie się przechyliły, wywołując wrażenie, że statek przewrócił się na bok. Jednocześnie połowa osłony kokpitu, znajdująca się po stronie Drake’a, została oderwana. Przez nagle odkrytą szybę zobaczyli otuloną chmurami, niebieską powierzchnię planety, pojawiającą się i znikającą z pola widzenia pod wpływem obrotów Skoczka.
– Coś takiego! – wykrzyknął Drake, próbując przebić się przez hałas uderzeń.
Gdy tylko elektronika wróciła do życia, silniki stabilizujące zareagowały automatycznie, powstrzymując dalsze obroty. Walkiewicz odepchnęła przepustnicę i Skoczek gwałtownie wyskoczył do przodu. Po kilku sekundach lotu w stronę gwiazd uderzenia zaczęły cichnąć, aż w końcu całkowicie ustały.
– Mam nadzieję, że ta osłona nie była potrzebna? – zapytała Drake’a, szybko oddychając pod wpływem adrenaliny. – Bo już jej nie odzyskamy.
– Podczas skoku nie jesteśmy wystawieni na żadne promieniowanie, jeżeli to cię martwi – odpowiedział spokojnie. – Z tego co pamiętam, to te osłony mają ograniczać „interferencję czasoprzestrzenną”, cokolwiek by to miało znaczyć, ale pierwszy prototyp ich nie miał.
Walkiewicz odetchnęła z ulgą, po czym, kierowana impulsem, gwałtownie pochyliła się nad wskaźnikami. Żaden nie sugerował awarii.
– Nic nam nie wycieka, ale jak odpuścisz teraz ciąg, to zaczniemy spadać. Może każ najpierw komputerowi zająć orbitę.
– Mógłbyś sobie darować ten ton instruktora? Nie jestem kursantką – odpowiedziała poirytowana i wprowadziła polecenie do urządzenia.
– Ręce ci się trzęsą. Zmienię ton, jak się upewnię, że wszystko jest w porządku.
Komputer przejął kontrolę. Najpierw zmierzył rozmiar i grawitację planety, po czym obliczył parametry lotu potrzebne do zajęcia orbity. Następnie obrał kurs i zaczął przyspieszać. Załoga mogła spokojnie przyjrzeć się błękitnej powierzchni przez otwór po brakującej osłonie.
– Nie przypomina ci czegoś? – zapytała cicho Walkiewicz.
– Australia… – Na twarzy Drake’a malowało się, niezwykłe dla niego, zdziwienie.
– A może jednak wróciliśmy? Wszystko by się zgadzało. Może ta chmura, w którą wpadliśmy, to były szczątki tego satelity?
– Mówiłem, że to niemożliwe. Skoro gwiazdy są takie same, to czemu planety miałyby nie być? – odparł, ale bez przekonania w głosie, wciąż próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie.
Kobieta dostrzegła coś między chmurami i wyciągnęła z bocznego schowka staroświecką lornetkę, będącą na standardowym wyposażeniu statku. Spojrzała na ląd, przypominający kształtem zachodnie wybrzeże Australii.
– Widocznie nie uważałeś podczas czytania. Widzę megafarmę solarną. Sam zobacz. Wróciliśmy! – W głosie kapitan słychać było poczucie ulgi, a na końcu o mało co nie zachichotała.
Drake spojrzał na nią z niedowierzaniem, wziął lornetkę i przyjrzał się powierzchni planety z lekko rozchylonymi ustami. Następnie spojrzał na milczące radio, nacisnął przycisk nadawania przy swoim wolancie i nadał komunikat:
– Kontrola Skoków, Skoczek-1. Czy mnie słyszysz? Odbiór.
Odpowiedziała mu cisza. Potem nacisnął analogiczny przycisk przy samym radiu i powtórzył to samo, również bezskutecznie. Następnie opuścił fotel, stanął na szczeblu drabinki biegnącej po podłodze w stronę tylnej części kadłuba i, znajdując się pod wpływem sztucznej grawitacji, stworzonej przez rozpędzającego się Skoczka, zaczął po niej schodzić.
Walkiewicz natychmiast domyśliła się, dokąd zmierzał. Na wyposażeniu statku znajdował się lekki samolot kosmiczny, nazywany potocznie „Bzykiem”, posiadający własne radio. Po kilku minutach usłyszała: „Kontrola Skoków, Skoczek-1. Czy mnie słyszysz? Odbiór”, czemu również odpowiedziała cisza, więc nadała swój własny komunikat:
– Damian, słyszysz mnie tam?
– Słyszę… więc radia działają. Poczekaj chwilę, coś sprawdzę.
Zanim kapitan zdążyła dowiedzieć się o co chodziło, Skoczek nagle przestał przyspieszać. Następnie szarpnął do przodu, ale tylko na chwilę, po której ciąg wygasł już na dobre. Na ekranie komputera wyświetliła się informacja o awarii układu paliwowego.
– Cholera, przywaliłem głową o jakiś kant, co tam się stało? – zapytał przez radio poirytowany głos.
– Damian, wracaj, mamy problem.
Gdy Drake wrócił, tym razem szybując w powietrzu, i spojrzał na ekran komputera, Walkiewicz pierwszy raz w życiu dostrzegła w jego oczach strach. Dopiero to ją przeraziło. Mężczyzna bez słowa zajął swoje miejsce i zaczął sprawdzać parametry orbity, na której utknęli.
– Jesteśmy za nisko – stwierdził ponuro. – W perycentrum będziemy zahaczali o atmosferę. Komputer daje nam najwyżej sześć okrążeń, podczas siódmego Skoczek się rozbije.
– Możemy wskoczyć do poprzedniej kosmolokacji – zasugerowała niepewnie Walkiewicz.
– Nie możemy – zaprzeczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Do zainicjowania skoku potrzebna jest energia z silnika.
Ta informacja była jak uderzenie młotem. Żołądek podszedł jej do gardła, a na dłoniach poczuła skraplający się pot. Pamiętała, że mieli jeszcze „Bzyka”, który umożliwiał ewakuację w ostatniej chwili, ale bez Skoczka, nie mogliby liczyć na powrót, a ciągle nie rozumieli, dlaczego nie mogą się z nikim skontaktować.
– Co proponujesz? – zapytała ostrożnie.
– Mamy jakieś dziewięć godzin – policzył. – Wychodzę na zewnątrz ocenić uszkodzenia. Ty w międzyczasie nadawaj komunikaty, może ktoś nas usłyszy.
– A masz jakiś pomysł, dlaczego radia niczego nie łapią?
– Może jesteśmy przesunięci w jakiejś fazie… – powiedział niepewnie, unosząc się z fotela.
– Coś takiego jest w ogóle możliwe?
– Słuchaj… zastanowimy się nad tym, jak z tego wyjdziemy – rzucił, zmierzając na tyły statku, gdzie znajdowała się śluza powietrzna. Walkiewicz podążyła za nim.
Pomogła mu założyć skafander. Choć te najnowszej generacji zapewniały już całkiem szeroki zakres ruchów, to ich zakładanie wciąż było uciążliwe. Obserwowała Drake’a przez szybę, gdy śluza się dekompresowała. Na końcu pomachał jej i wyszedł na zewnątrz, ona zaś wróciła do kokpitu.
Włączyła sygnał ratunkowy. Przez chwilę widziała swojego towarzysza za szybą, przyglądającego się zerwanym mocowaniom zgubionej osłony. Zwróciła uwagę na pot gromadzący się na jej rękach i karku. W nieważkości nie spływał, lecz kumulował się w przylepionych do ciała kroplach, poleciała więc do swojej kabiny, żeby go wytrzeć.
Gdy kończyła zbierać z ciała resztkę wilgoci, kątem oka dostrzegła ruch. Kropla? Po bliższej inspekcji okazał się nią być błyszczący metalicznie przedmiot, przypominający łuskę. Walkiewicz chwyciła go między palce i dobrze mu się przyjrzała. Miał na sobie przypadkowo ułożone, płytkie bruzdy o niemal organicznym charakterze. Nie miała pojęcia, skąd mógł pochodzić. Nie przypominał żadnej części statku ani niczego znajomego, więc skłonił ją do uważnego rozejrzenia się po kabinie. W wyniku poszukiwań znalazła jeszcze dwa takie przedmioty, różniące się wielkością, ale, poza tą jedną cechą, wszystkie były identyczne. Gdy się nad tym zastanawiała, usłyszała stłumione syczenie powietrza wtłaczanego do śluzy, sugerujące powrót Drake’a, schowała więc znaleziska do kieszeni i ruszyła w jego stronę.
– Udało ci się czegoś dowiedzieć? – zapytała, pomagając mu zdjąć skafander.
– Na zewnątrz nie mamy śladów poważnych uszkodzeń – odpowiedział zamyślony. – Poza urwaną osłoną oczywiście, ale w stanie zamknięcia jej mocowania były tak marne, że gdybyśmy wlecieli w atmosferę, to sama by odpadła. W kilku zakamarkach poszycia udało mi się znaleźć to.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni skafandra i wyjął garść różnej wielkości łusek.
– Pewnie to nas tak obiło, ale nie mam pojęcia co to jest – wyznał. – Wszystkie są identyczne i na pewno nie są fragmentami satelity.
– Znalazłam to samo w mojej kabinie – podjęła kapitan. – Spójrz.
Drake, kompletnie zaskoczony, przyjrzał się przedmiotom, które wyciągnęła z kieszeni, a następnie spojrzał na nią.
– Chyba wiem, co się stało – powiedział cicho, a jego twarz zaczęła wyrażać nadzieję. – Jeżeli wskoczyliśmy do chmury tych łusek, to znaczy, że część z nich skończyło w kadłubie Skoczka.
– W czym nam to pomaga?
– Układ paliwowy bezpośrednio po skoku działał. Przestał dopiero po jakimś czasie, a nic nam nie wycieka. Jakieś łuski musiały się znaleźć w zbiornikach paliwa – stwierdził z wyraźnym podekscytowaniem, a po chwili dodał: – Być może wystarczy wyczyścić filtry!
– Wiesz jak to zrobić?
– Chyba tak… ale nie wiem, czy zdążę – odpowiedział, zamyślony. – Dostanie się do nich nie jest łatwe. Nie wiem też, czy wystarczą mi narzędzia, które tu mamy.
– A jeżeli się nie uda?
– To będziemy musieli lądować, ale nawet nie wiemy, czy możemy tu przeżyć.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała.
– Chyba nie – odpowiedział po chwili zastanowienia.
– W takim razie powinnam polecieć do Kontroli Skoków i spróbować się z nimi skontaktować – stwierdziła Walkiewicz. – Jakby mogli dostarczyć nam te narzędzia…
Drake pokiwał głową.
– Możesz spróbować – zgodził się. – Weź Bzyka, tylko pamiętaj, żeby wrócić przed ośmioma godzinami. – A po chwili dodał: – I bądź ostrożna. Planeta wygląda znajomo, z orbity widzimy ludzkie struktury, ale nie jesteśmy u siebie. Musi być jakiś powód, dla którego nasze radia nie działają. Postaraj się nikogo nie dotykać i bądź w skafandrze. Na wszelki wypadek.
Z pomocą Drake’a założyła skafander, po czym udała się do Bzyka. Skorygowała oparcie fotela, robiąc miejsce na plecak z tlenem i systemem podtrzymywania życia. Po tym, gdy usiadła, jeszcze raz upewniła się, że komunikacja radiowa z Drake’em działa bez zarzutów. Następnie, uświadomiwszy sobie, że samolot przecież też może być uszkodzony, przeprowadziła na nim najdokładniejszą kontrolę w swoim życiu. Gdy wszystko okazało się w porządku, otworzyła luk i wyleciała na zewnątrz.
Dla Walkiewicz nie ulegało wątpliwości, że rozciąga się pod nią powierzchnia nie jakiejś obcej planety, lecz Ziemi. Wybrzeże Portugalii powoli wynurzające się zza horyzontu, znała tak dobrze, że była w stanie je bezbłędnie narysować z pamięci. Kawałek dalej, we wschodniej Francji, znajdowała się Kontrola Skoków, z którą planowała się skontaktować.
Z tej odległości planeta wyglądała tak, jakby była na wyciągnięcie ręki. Jakby można było założyć spadochron i po prostu na nią skoczyć, gdyby tylko zignorować zawrotną prędkość, utrzymującą człowieka na orbicie. Nie będąc pewna, czy kiedykolwiek jeszcze doświadczy tego widoku, chłonęła go przez kilka minut, po czym spróbowała skonfigurować autopilota. Bezskutecznie. Polegał on całkowicie na sygnałach z satelitów GPS, z którymi nie było kontaktu. Musiała więc przejąć ster, co wywołało w niej dziwne uczucie. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz pilotowała samolot przy wejściu w atmosferę. Choć często podróżowała na orbitę i z powrotem, to zawsze polegała na autopilocie. Ręczne sterowanie zostało praktycznie wyparte z tej procedury; ślad po nim został jedynie na kursach i w książkach. „To nic trudnego”, pomyślała, „muszę wytracać prędkość proporcjonalnie do wzrostu ciśnienia atmosferycznego”.
Po chwili wahania ruszyła.
Zataczając kółka: raz szybując w stronę celu, a raz lecąc w przeciwnym kierunku w celu wytracenia prędkości, wypatrywała śladów życia. Była ładna pogoda. Walkiewicz spodziewała się zobaczyć pod sobą smugi kondensacyjne lecących samolotów, ale żadnej nie mogła dostrzec. Kontakt ze Skoczkiem urwał się po tym, gdy ten zniknął za horyzontem, ale dostrzegła kształty znajomych miast, co dodało jej otuchy.
Gdy dolatywała do lotniska Kontroli Skoków, Skoczek ponownie znalazł się w zasięgu.
– Jak ci idzie? – zapytała Drake’a.
– Właśnie kończę otwierać jeden panel przy pomocy otwieracza do konserw. Dasz wiarę, że takie coś było w kuchni? – zapytał żartobliwie. – Gdzie jesteś?
Walkiewicz uśmiechnęła się pod nosem.
– Minęłam Bourges, będę na miejscu w ciągu kilkunastu minut, ale coś mi tu nie pasuje.
– Co takiego?
– Nie mam żadnej eskorty. Od kiedy wleciałam do francuskiej przestrzeni powietrznej, nie widziałam żadnej aktywności lotniczej. Nawet jeżeli nie odbierają mojego transpondera, to chyba sprawdziliby co leci?
– Uważaj na siebie i daj znać, jak się czegoś dowiesz.
Zbliżyła się do lotniska, na którym operowała Kontrola Skoków. Nigdy na nim nie była, bo Skoczek startował z innego miejsca, więc wyszukała w komputerze aktualną specyfikację kręgu nadlotniskowego. Chciała zająć miejsce na kręgu, żeby zorientować się w lokalnym ruchu powietrznym bez ryzyka kolizji. Gdy zniżyła lot, jej uwagę przykuła biegnąca obok autostrada A36, która była kompletnie pusta. Pierwszy raz ją taką widziała. Na samym lotnisku również nie dostrzegła żadnego ruchu, więc postanowiła wylądować na pierwszym lepszym pasie. Gdy zbliżała się do betonowej płyty, zauważyła, że namalowane oznaczenia nie miały sensu. Biała, przerywana linia, normalnie biegnąca środkiem pasa, była nieregularnym zygzakiem. Podobnie było na innych pasach. „Czy było tu jakieś trzęsienie ziemi?”, przeleciało jej przez głowę, ale nie dostrzegła żadnych nierówności. Ostatecznie postanowiła przyziemić, a gdy koła dotknęły betonowej powierzchni, potwierdzając, że jest ona prawdziwa, Walkiewicz odetchnęła z ulgą. Podjechała samolotem pod wieżę kontroli lotów, z której operowała również Kontrola Skoków, a która sprawiała wrażenie opuszczonej i jakby… przechylonej?
– Coś mi się przypomniało – odezwał się nagle Drake.
– Co takiego? – zapytała kompletnie zdezorientowana, rozglądając się dookoła.
– Jak byłem na zewnątrz, oglądać uszkodzenia, to byliśmy po ciemnej stronie, i wiesz co? Nie widziałem żadnych świateł na powierzchni. Na początku tego nie zarejestrowałem, bo byłem zbyt przejęty Skoczkiem, ale coś mi nie grało i teraz dopiero uświadomiłem sobie co: nie było świateł.
– Aha – odpowiedziała tylko, wysiadając z samolotu. Następnie wyruszyła w kierunku budynku wieży.
Panowała absolutna cisza, niepasująca do tak dużego lotniska. W połowie drogi Walkiewicz spojrzała w bok i uświadomiła sobie, że krajobraz się zmienił – betonowa płyta ciągnęła się teraz po horyzont. Identyczne wieże kontroli lotów wyrastały z ziemi w równych odstępach, w niekończącym się rzędzie. Z drugiej strony było to samo. Poczuła, jakby szła w poprzek iluzorycznego tunelu, stworzonego przez dwa gigantyczne lustra, znajdujące się po przeciwnych stronach. Z jakiegoś powodu tylko ona się w nich nie odbijała. Obejrzała się w stronę samolotu, lecz wciąż był na swoim miejscu, gotów do odlotu, więc przyspieszyła kroku w stronę najbliższego budynku, czując narastający lęk. Chciała uciec z tego niezrozumiałego miejsca, lecz mogła to być jej jedyna szansa na jakiś kontakt z ludźmi.
Drzwi budynku były szeroko otwarte. Ostrożnie weszła do środka. Choć hełm ograniczał jej pole widzenia, bała się go zdjąć.
– Jest tu ktoś?! – krzyknęła, próbując przebić się przez oszklenie hełmu. Pomyślała, że jeżeli ktoś jest blisko, to powinien ją usłyszeć.
Szła korytarzem, którego podłoga wydawała się nie mieć żadnego konkretnego wzoru, albo raczej miała wiele wzorów, chaotycznie przeplatających się bez żadnego porządku. Na końcu, w bocznej ścianie, znajdował się pusty otwór na drzwi. Gdy do niego zajrzała, zamarła.
Na czymś przypominającym kamień, przed zniekształconym biurkiem, siedziała humanoidalna istota. Jej nagie ciało wyglądało, jakby było pomalowane w karykaturę ludzkiego ubrania. Prawe ramię miała spojone z tułowiem, przedramię wyrastało jej prosto z biodra. Dłonie miały różną ilość palców. Brakowało szyi – głowa osadzona była bezpośrednio na tułowiu. Z tyłu rozsiane były pojedyncze gniazda włosów, a z przodu: wiele chaotycznie rozrzuconych oczu. Gdy stwór obrócił się w stronę nieoczekiwanego gościa, kobieta dostrzegła na jego twarzy okrągły otwór, wypełniony ludzkimi zębami, z którego, po chwili, zaczął wydobywać się przeraźliwy, rzężący pisk.
Walkiewicz rzuciła się do ucieczki. Korytarz wydawał się dłuższy, kiedy ciężko dysząc, z boleśnie pulsującą głową i walącym jak oszalałe sercem, biegła do wyjścia. Gdy opuściła budynek, we wbudowanym w skafander radiu usłyszała głos Drake’a:
– Coś mi się przypomniało.
Zatrzymała się na chwilę zdyszana i już chciała powiedzieć mu o tym, co zobaczyła, gdy nagle usłyszała w radiu własny głos:
– Co takiego?
– To jakieś odbicie? – zapytał Drake, po czym drugi głos, brzmiący tak samo jak jego, kontynuował: – Jak byłem na zewnątrz, oglądać uszkodzenia, to byliśmy po ciemnej stronie…
Obejrzała się za siebie. Kilkanaście kroków od drzwi, z których wybiegła, zauważyła drugie, identyczne, w których pojawiła się postać w skafandrze. Spojrzała na Walkiewicz, po czym zaczęła biec w stronę samolotu. Kapitan zaczęła się ponownie rozpędzać, chcąc być pierwszą, lecz w połowie drogi została dogoniona. Poczuła pchnięcie. Zdążyła złapać mijającego ją napastnika za rękę i pociągnąć za sobą na ziemię. Zaczęli walczyć. Pod szklaną osłoną obijającą się o jej hełm, ujrzała przerażoną twarz.
Swoją twarz.
Pod wpływem adrenaliny, używając niemal nadludzkiej siły, podniosła się na jedno kolano i odepchnęła napastniczkę, powalając ją. Obróciła się i już chciała kontynuować bieg, kiedy coś złapało ją za kostkę i sama runęła jak długa.
Uderzyła głową o przeszklenie hełmu i straciła przytomność.
Gdy doszła do siebie, leżała na plecach. Widziała dwie identyczne chmury, sunące po niebie, z radia zaś dochodził do niej hałas wielu nakładających się na siebie głosów. Czasami wyłapywała pojedyncze, zrozumiałe fragmenty.
– Słyszę…więc radia działają…jak ci idzie?…dasz wiarę, że takie coś było w kuchni?…uważaj na siebie…coś mi się przypomniało…to jakieś odbicie?
Poczuła duszność, więc wzięła wdech, tak głęboki, jakby był pierwszym w jej życiu. Podniosła się i w odległości kilkudziesięciu kroków dostrzegła dwie postacie, zmagające się ze sobą na betonowej płycie.
Korzystając z zamieszania, dotarła do Bzyka. Zasiadła za sterami, uruchomiła silnik i zaczęła się rozpędzać w poprzek pasów. Jej świadomość zawęziła się tylko do tego, co miała bezpośrednio przed sobą. Kobieta wyłapywała kątami oczu kształty mijanych samolotów, ale bała się obrócić głowę.
Gdy w końcu oderwała się od ziemi i wzniosła ponad chmury, adrenalina zaczęła powoli ustępować. Wtedy uświadomiła sobie wciąż hałasujące radio.
– Co takiego?…nie widziałem żadnych świateł…właśnie kończę się przebijać…Boże, ratunku!…coś mi się przypomniało…co takiego?…co takiego?
Mogła wyłączyć jedynie to w skafandrze. Samolotowe można było jedynie wyciszyć. Zaczęła więc uderzać w nie pięścią, rozpaczliwie krzycząc – żeby zagłuszyć niepokojący hałas.
W końcu złapała urządzenie za uchwyt i wyrwała z deski rozdzielczej.
Gdy dotarła do Skoczka, jej serce waliło jak oszalałe. Luk ani śluza nie chciały się otworzyć. Opuściła samolot. Włączyła niewielkie reflektory przy skafandrze i poleciała w stronę kokpitu, przemieszczając się wzdłuż kadłuba pokrytego odpryskami farby. Rozpoznała w nich ślady po „gradobiciu”. Kokpit był pusty, więc zaczęła uderzać ręką w szybę, dociskając się do niej przy pomocy dysz manewrowych. Przyłożyła hełm i krzyknęła. Po kilku minutach, w środku pojawił się zaskoczony Drake i otworzył luk. Walkiewicz wleciała, zostawiając samolot na zewnątrz.
– Co się stało? – zapytał, gdy zdejmowała hełm. – Na wszystkich częstotliwościach pojawiły się zakłócenia. Musiałem wyłączyć zdalne sterowanie lukiem, bo zaczął wariować. Martwiłem się o ciebie.
– Powiedz mi, że możemy skoczyć, błagam, powiedz! – prosiła przerażonym głosem.
– Możemy. Miałem rację, że filtr był zapchany, ale nie możemy zostawić samolotu.
– Nie ma na to czasu! – wykrzyknęła, po czym bez zdejmowania skafandra ruszyła w stronę kokpitu, a Drake za nią.
Uważnie ją obserwował, gdy przypinała się do fotela.
– Co tam się stało? – zapytał spokojnie.
– To jest jakieś krzywe, kosmiczne lustro… albo coś gorszego. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Siadaj! Skaczemy.
Usiadł posłusznie i skoczyli.
Gdy elektronika statku obumarła, za odkrytą szybą nastała ciemność. Reflektory przy skafandrze kapitan, których zapomniała wyłączyć, rozświetlały całe wnętrze kokpitu, a także, jak im się wydawało… coś poza nim. Walkiewicz wstała z fotela, ignorując gesty sprzeciwu Drake’a, i zbliżyła się do szyby. Bezpośrednio przed sobą ujrzeli, rozświetlony światłem skafandra, tył obcego statku. Dopiero po chwili dotarło do nich, że jest to Skoczek-1.
– To… my? – zapytała cicho Walkiewicz.
– Nie – zaprzeczył, równie cicho, Drake. – A przynajmniej nie teraz. Poszycie jest nienaruszone.
– Skurwysyny – szepnęła.
– Kto?
– Agencja Skoków. Ta technologia zagraża całej czasoprzestrzeni – powiedziała drżącym głosem, na co Drake odpowiedział milczeniem. – Albo możemy zabrać na Ziemię coś…
W tym momencie statek przed nimi zniknął w ciemności, z której wyłoniły się znajome gwiazdozbiory.
*
We francuskim Reims, w sekretariacie Biura Bezpieczeństwa Europy panowała nerwowa atmosfera. Damian Drake w swobodnym, sportowym ubraniu, pochylał się nad okienkiem i pytał urzędnika stanowczym tonem:
– Kiedy będzie można skontaktować się z Eweliną Walkiewicz?
– Szanowny panie, ile razy mam panu powtarzać, że nie ode mnie to zależy? – zapytał urzędnik. – Mówiłem, że to standardowe reguły kwarantanny.
– Z jakiej racji odcina się ją nawet od kontaktów z rodziną?
– Standardy są różne, w zależności od przypadku.
– To co to za standardy! Mam tu następnym razem przyjechać z prasą?! – podniósł głos Drake.
– Niech pan przyjeżdża z kim tam chce. Proszę tylko pamiętać o zobowiązaniu do zachowania poufności, dotyczącej przebiegu pańskiej pracy dla Agencji Skoków – odpowiedział urzędnik, nie patrząc na swojego rozmówcę.
Drake wyszedł i trzasnął za sobą drzwiami. Wsiadł do sportowego samochodu i ruszył w stronę miejsca, gdzie od dzieciństwa znajdował ukojenie. Jechał przez kilka godzin, notorycznie przekraczając dozwoloną prędkość.
Zaparkował pod lasem. Wysiadł, wspiął się na pobliskie wzgórze, usiadł na trawie i czekał na gwiazdy. W pobliżu nie było większych miast – zanieczyszczenie świetlne było niskie, więc szybko zaczęły się pojawiać. Zastanawiał się nad wszystkim, czego doświadczył w kosmolokacji 121928 i później. Czy odkryty przez niego wzór powtarzał się dla kolejnych koordynat? Ciągle tkwiło mu w głowie to, co wydarzyło się bezpośrednio po powrocie i zdaniu raportu przez Ewelinę. Dlaczego nie chciała mu go pokazać? Dlaczego nie pozwolono jej opuścić ośrodka badań? W głowie echem niosły mu się ostatnie słowa, które usłyszał tuż przed jej odizolowaniem. O tym, że czuje się, jakby nie była w swoim ciele. Jakby nie była sobą. Depersonalizacja jest częstym objawem zespołu stresu pourazowego. Czy dlatego nie powiedziała mu o zajściach na tamtej planecie?
Gdy zaszło Słońce, rozbrzmiało cykanie świerszczy. Wśród znajomych gwiazdozbiorów, powiązanych z wieloma osobistymi wspomnieniami, Drake dostrzegł wyraźny punkt przemierzający niebo i zaczął się zastanawiać: czy to jeden z orbitalnych hoteli, czy też może Skoczek-2 miał dziś swój dzień skoków?