- Opowiadanie: tomaszg - SCT. Nowe rozdanie (18+)

SCT. Nowe rozdanie (18+)

Dziś czwarty tekst w uniwersum “Strefy Czystego Transportu”. [ interwencja moderacyjna – PsychoFish]

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

SCT. Nowe rozdanie (18+)

Umarłem. Nie spadałem i nie wisiałem głową w dół, a w każdym razie tak mi się zdawało. Nic nie widziałem. Nie miałem władzy we własnych członkach. Przed oczami migały mi kolorowe plamy, równocześnie słyszałem warkot i szum i czułem znajomy zapach, którego, pomimo usilnych starań, nie mogłem przypisać do niczego konkretnego.

Powoli dryfowałem, wolny od szumu i zgiełku, całej nienawiści tego świata, królów, książąt, książątek, szefów, szeryfów i wszystkich panów, którzy uzurpowali sobie władzę nad swoimi bliźnimi.

Zawieszony w bezkresnej pustce, zupełnej nicości, nie wiadomo gdzie i jak, czułem, że to jeszcze nie koniec. Było mi ciepło, tak dobrze i bezpiecznie, jak nigdy przedtem. Śniłem, wiedząc, że na świecie są siły znacznie potężniejsze niż wszystko, co stworzył człowiek.

W końcu dotarło do mnie, że to one kierują mną, robią, co chcą, miotają jak małą, kruchą łupiną, rzucają niczym delikatną, szklaną kulką czy samolotem w trakcie turbulencji, traktują jak statek w czasie sztormu, a ja nie mam nic do gadania. Coś się wtedy nagle zmieniło. Niespodziewanie dla siebie samego zacząłem się trząść. Oszołomiony zrozumiałem tylko, że raz po raz byłem rażony prądem, brutalnie potraktowany defibrylatorem, taserem, może kablem czy pałką, bez litości, wyczucia i cienia empatii, jak wróg któregoś nędznego systemu na świecie, krowa czy inne bezrozumne bydle. Wykrzywiło mi ręce i nogi. Ból promieniował z każdej komórki ciała, a głos w mojej głowie cały czas powtarzał, że to dla mojego najwyższego dobra. Nie do końca w to wierzyłem, równocześnie jednak nie bałem się, ale chyba tylko dlatego, bo zawsze trzymałem się prostej zasady, że nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło.

Kilka sekund później, może godzinę czy kwadrans, sam nie wiem, wszystko się skończyło, tak samo nagle i niespodziewanie, jak zaczęło. Sytuacja uspokoiła się, a nawet poprawiła. Znów miałem władzę w rękach i nogach. Bolało jak wszyscy diabli, ale przynajmniej czułem, że żyję, a moje dłonie ściskają coś grubego, twardego i miłego w dotyku, i siedzę na własnych czterech literach, na wygodnym, choć nieco twardym siedzisku.

Choć to głupie, pomyślałem, że jestem podobny do samolotu, pociągu czy auta, które powoli budzi się do życia i robi długi rozruch po odpaleniu z kabli. Do kompletu brakowało jeszcze zmysłu wzroku.

Jak na żądanie, gdy zdałem sobie z tego sprawę, moje powieki zaczęły gwałtownie mrugać i drgać. Przejrzałem na oczy, a serce podskoczyło mi do gardła.

Siedziałem za kierownicą. Powoli, centymetr po centymetrze, zjeżdżałem w bok, na barierki i grube, ciężkie ekrany z betonu. Odruchowo skontrowałem, poprawnie, choć zbyt gwałtownie. Autem zarzuciło, na szczęście jednak nie wpadło w poślizg. Powtórzyłem to samo, tym razem w drugą stronę. Potem jeszcze raz. I znowu. I jeszcze. Miotało mną jak wszyscy diabli, ale po kilku długich i strasznych sekundach w końcu wyszedłem na prostą.

Dłuższą chwilę trwało, zanim zdałem sobie sprawę, że właśnie udało mi się uniknąć katastrofy w ruchu lądowym. Poczułem strach w obliczu nieuchronnej śmierci, ale z tego wyszedłem. Było blisko, zbyt blisko, jak na mój gust. Otarłem spocone czoło i po raz pierwszy dokładnie się rozejrzałem, wciąż mając w głowie obraz tych wszystkich aut, które przekoziołkowały i spłonęły na autostradzie. Pędziłem około sto dwadzieścia na godzinę. Na zewnątrz unosiła się mgła. Nie dało się dostrzec ludzi, pojazdów ani żadnych innych zagrożeń, było za to coś jeszcze, coś, co ogarniało mnie coraz większym przerażeniem. Rzecz w tym, że cały czas miałem mocne wrażenie, że przed chwilą znajdowałem się zupełnie gdzie indziej. Wiedziony nagłym impulsem zdjąłem nogę z gazu i zacząłem gorączkowo zastanawiać nad całą sytuacją.

Jak to w ogóle możliwe? W jaki sposób znalazłem się w samochodzie, który uległ zniszczeniu kilka tygodni temu? I kiedy właściwie to się stało? W przeszłości czy przyszłości? A może było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni i uległem jakiemuś zbiorowemu szaleństwu? Albo zasnąłem za kierownicą czy prawie umarłem? Tylko dlaczego tunel nie był jasny i nie słyszałem chórów, żadnych pień ani trąb anielskich? Trafiłem do piekła czy jak?

– Pierwsza trzydzieści. Trzynasty lutego dwa tysiące dwudziestego czwartego roku. Stacja Night FM. Dla wszystkich kierowców, jadących właśnie do domu, nadajemy „I want to stay at your house”.

Właśnie dostałem dowód, że to wszystko dzieje się naprawdę, równocześnie sceny w mojej głowie ułożyły się w dosyć sensowną całość. Przyciszyłem radio i zacząłem gwałtownie myśleć, dokładnie analizując każde wspomnienie w mojej pamięci.

Niespodziewane pojawienie się na Targówku za dwadzieścia lat. Wypadek. Pomoc od Hipolita. Reaktor. Atak zbrojnych. Tortury. Sprzęt, przy którym niemal się zatraciłem. Bezsens i piękno nowego świata. Rozmowy z Werą, Mensztejnem i wrzodem na dupie, Olesiem, który, jak sądziłem, należał do grupy logarytmicznych engramów obliczeniowych.

Myślałem, ale nic z tego nie wychodziło, za to w końcu się przejaśniło. Wyjechałem z mgły. Grat ciągnął jak trzeba, nic nie stukało, nie pukało, muzyczka grała. Otrząsnąłem się z pierwszego szoku, za to coraz bardziej drżały mi ręce. Zacząłem nerwowo przerzucać stacje w radiu, kątem oka łypiąc na komórkę. Wszystko było jak trzeba, co mnie trochę uspokoiło i podbudowało na duchu.

– Aleksander, ty skończony idioto, przywołuję cię do porządku. Jeżeli to jakaś twoja nowa sztuczka, to cię przykładnie zabiję. Będę wlewał płynny metal i robił zwarcie, wyciągał kable i rozbijał wszystkie procesory i kości pamięci, jakie tylko znajdę. – Na wszelki wypadek rzuciłem przez zaciśnięte zęby, nic to jednak nie dało.

Za oknem zobaczyłem znaki D-18 i D-23, sygnalizujące stację benzynową i parking. Wziąłem głęboki oddech i po chwili zjechałem z autostrady.

Stacja z orłem wyglądała całkiem normalnie i nie miała śladów wojny, kataklizmu czy czegoś takiego. Przy dystrybutorach stały trzy samochody z polskimi numerami. Jeden z kierowców mył szyby, a dwóch tankowało.

Prawdziwy ruch i zgiełk widać było po drugiej stronie budynku. Zajęty tam był każdy skrawek wolnego miejsca. Samochody przyjeżdżały i odjeżdżały, a ludzie tłoczyli się jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu.

Po kilku minutach krążenia udało się zaparkować. Zgasiłem silnik i zacząłem uspokajać oddech. Nie wiem, ile to trwało. W końcu wysiadłem, nie zapominając zabrać kluczy, komórki ani portfela. Wiedziony impulsem obszedłem auto i otworzyłem bagażnik. Uderzył mnie zwykły, dość specyficzny zapach, który przez lata poznałem aż nazbyt dobrze. Po krótkim namyśle wziąłem plecak z laptopem, zamknąłem i jeszcze raz sprawdziłem wszystko i wszedłem do środka budynku.

Przystanąłem.

Choć to był zwykły, normalny MOPS z niewielkim fast foodem z boku, niemal poczułem ekstazę, widząc chipsy, gazety, batony, napoje i tysiąc innych rzeczy. Całość wyglądała na lokalną atrakcję, miejsce zbiórek wszystkich dzieciaków z okolicy. Pomimo późnej pory było tu głośno i tłoczno, a miejsce żyło, eksplodując w mojej głowie całą gamą kolorów, zapachów i smaków.

Nieraz widziałem, jak większość ludzi w takich przybytkach dochodziło do granic swoich możliwości. Niektórzy szukali zapomnienia, inni miłości czy spełnienia, kolejni nudzili się i robili najgłupsze rzeczy pod słońcem, popisując się przed koleżankami i kolegami. Na wierzch wychodziło wszystko, co samo w sobie nie było złe, gdyby nie drobny fakt, że górę najczęściej brały demony i ciemna strona natury ludzkiej.

Tu było podobnie. Mijali mnie kierowcy osobówek, autobusów i tirów i liczni pasażerowie. Słyszałem terkot, warkot i wycie silników z zewnątrz. Bełkotliwie, przepite głosy mieszały się, tworząc jednostajny hałas i szum. Czułem smród potu, starego oleju do smażenia i tanich perfum. Widziałem coraz więcej detali, zwłaszcza tych, których nie chciałbym nigdy zobaczyć, mimo to przez dłuższą chwilę miałem ochotę uklęknąć i pocałować brudną podłogę, na której odznaczały się liczne śmieci, płyny i wydzieliny ciał ludzkich. To było silniejsze ode mnie, niczym sen, przymus czy nakaz z góry, na szczęście ktoś mnie potrącił i otrząsnąłem się z tego niby-snu, zanim jeszcze zrobiłem coś głupiego.

– Sorrryy staaaary. – Jakiś młodzian chyba nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje, nie był jednak zbyt groźny, więc machnąłem ręką na zgodę i skierowałem się do toalety, a po zrobieniu wszystkiego, co trzeba, podszedłem do automatu, gdzie przygotowałem wyjątkowo parszywą kawę.

– Dobry wieczór. Karta na punkty? Paliwo? – Pracownik za ladą, mężczyzna w średnim wieku, niemal ziewnął, i spojrzał na mnie z mocno znudzoną miną. – Polecamy płyn do spryskiwaczy, mamy też nowe promocje na hotdogi i choinki o zapachu kokosowym.

– Opony do stara brakuje – mruknąłem pod nosem i pokazałem palcem, głośno i wyraźnie artykułując. – Tylko kawa. Poproszę parówkę, może tamtą z lewej, na końcu.

– Ketchup? Musztarda?

– Ketchup.

– Dwadzieścia pięć. Karta? Gotówka? Blik?

– Karta.

Wyciągnąłem plastik i zapłaciłem zbliżeniowo, potem usiadłem przy oknie. Byłem piekielnie zmęczony. Czułem ogromny ciężar, zupełnie jakby moje ramiona przygniotło co najmniej kilka ton. Zjadłem ze smakiem spaloną parówkę, delektując się nią jak Księżulo nóżkami od Magdy Gessler, wypiłem łyk kawy i sięgnąłem po telefon. Spróbowałem surfowania po sieci. Wszystko działało jak należy. Mogłem przeglądać znane serwisy, w których ekscytowano się gwiazdkami z sejmu, starymi dziadami w polityce, wynurzeniami ministrów i minister, chcącym przypodobać się swoim panom z Rosji, Niemiec, Bliskiego Wschodu czy USA, wandalizmem aktywiszczy, rozpaczliwie szukających poklasku, pałacami i wygłupami celebrytami i kilkoma innymi sprawami. Wiele gadających głów mówiło o wojnie i przedstawiało ją co najmniej tak, jakby to była niezwykła atrakcja, a mnie zrobiło się wyjątkowo niedobrze.

Dlaczego wciąż miałem mocne wrażenie, że przez ostatnie tygodnie tkwiłem w innej rzeczywistości? Czy to był wyłącznie mój wymysł? Zmęczenie? Choroba? A może zestarzałem się i tam, na drodze, kierowałem się w stronę tunelu i jasnego światła? Tylko dlaczego zawróciłem?

Z przeglądarki przeszedłem do listy kontaktów i wiadomości. Wśród nich znalazłem wiele numerów, które zdecydowanie zgadzały się z tym, co tam powinno być.

Co tu się stało?

– Cześć przystojniaku.

Podniosłem oczy i zesztywniałem. Kobieta przede mną miała sukienkę w kwiaty. Ubiór podkreślał kształty, czujne, fiołkowe oczy przewiercały mnie na wskroś, a pomalowane usta i szpilki aż nadto mówiły, czym się pałała.

– Daleko od domu, marynarzu?

Było w niej coś nieokiełznanego i dzikiego, a wrażenie pogłębiały ciemne włosy. Wyglądała jakby miała cygańskie korzenie. Biła na głowę dziewczynę z „Eleny” i nieznajomą z windy w „Autsajderze”. Mówiła ze śpiewnym wschodnim akcentem, nie czułem jednak, żeby pracowała w swoim zawodzie od dawna. Zamiast wulgarnością i degeneracją epatowała niewinnością i dziewczęcością, wyglądając jak Ukrainki czy Rosjanki, ale tylko te, które nie zdążyły jeszcze zrobić operacji, bo nie miały pieniędzy, za to doskonale wiedziały, jak okręcić sobie każdego mężczyznę na świecie.

– Pochlebiasz mi, pani. – Uśmiechnąłem się kpiąco, ale równocześnie zaczęły drżeć mi ręce, ale chyba tylko dlatego, bo kobieta przypomniała mi moją pierwszą miłość, tę, która zaszła w ciążę z innym, a potem śmiała mi wmawiać, że jestem jej księciem z bajki.

– Nie każdemu coś proponuję.

– Nie wątpię. – Podniosłem kubek i upiłem łyk kawy, niemal wszystko rozlewając, bo tak mocno trzęsły mi się ręce.

– Phi – prychnęła jak kotka. – Nie wiesz, co tracisz.

– Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Mam wprawę. – Wzruszyłem ramionami, zabrałem kubek i wyruszyłem w dalszą drogę. Znałem ją na pamięć, teraz jednak, choć było grubo po północy, nie mogłem pospieszyć ze względu na odcinkowe pomiary prędkości i inne cuda i wianki, często służące do tresowania kierowców, a nie poprawie bezpieczeństwa.

Poryczałem się w samochodzie, wciąż mając w głowie dziewczynę ze stacji. Jechałem i ocierałem łzy rękawem, zastanawiając się, dlaczego moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Przed domem pojawiłem się mniej więcej trzy kwadranse później. Zabrałem walizkę kabinówkę i plecak i ruszyłem do mieszkania, w którym spodziewałem się zastać najukochańszą, najcudowniejszą istotę na tym świecie. Klucze pasowały, a mój parszywy nastrój ulotnił się i wyparował jak kamfora. W domu nie świeciło się żadne światło. Marzena najwyraźniej spała, a ja nie chciałem jej budzić. Zdjąłem kurtkę, w łazience przebrałem się w piżamę w misie, doprowadziłem do porządku i ruszyłem do naszego małżeńskiego łóżka. Moja kobieta leżała spokojnie na wznak. Nie miała koszmarów. Jej pierś unosiła się i opadała, i nie zamieniłbym tego widoku na nic innego. Powoli zbliżyłem się, delikatnie podniosłem kołdrę i pod nią wślizgnąłem. Marzena poczuła, że coś się dzieje, zamruczała jak kotka, dotknęła mnie i objęła, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu, a potem, uspokojona, zaczęła chrapać.

Byłem największym szczęściarzem na świecie.

 

Środa

Otworzyłem wpierw jedno oko, a po chwili drugie. Pierwsze, co zobaczyłem, była szafka nocna, zegarek i zdjęcie, zrobione kilka dni po ślubie. Przekręciłem się i rozejrzałem. Leżałem we własnym domu, a dziś był czternasty lutego.

Uśmiechnąłem się, cały czas myśląc, że po drodze różne niedorzeczne rzeczy się dzieją, a zmęczenie najwyraźniej przybiera najbardziej dziwne formy i kształty.

Doskonale wiedziałem, co mnie obudziło. Nienawidziłem tego dźwięku, równocześnie zwiastował coś dobrego. Tak brzmiał młynek do kawy, który dostaliśmy od teściowej. Marzena jak zawsze wstała wcześniej ode mnie i teraz była pomiędzy pierwszą i drugą kawą, bo zakończyła mielenie i zaczęła sobie podśpiewywać. Z kuchni sączył się cudowny aromat życiodajnego płynu i naleśników z jabłkami, które wprost ubóstwiałem, a ja zdecydowałem zrobić się to, co wychodziło mi najlepiej, czyli poczekać.

– Obudziłeś się już mój śpiochu. – W drzwiach pokoju w końcu pojawiła się ona, moja królewna, naga, piękna i czarująca jak zawsze. – Wczoraj późno wróciłeś.

– Tak.

– Tak? To wszystko?

– No.

– I jak? Wszystko dobrze?

– Prawdę mówiąc, chyba się mocno starzeję. – Usiadłem na łóżku. – Jak wracałem, to byłem zmęczony bardziej niż zwykle. Sam nie wiem. – Potarłem ręką brodę i wziąłem od niej kubek z parującą kawą. – Coś mi się przywidziało, ale to głupstwo. Nic poważnego.

– A ja mam coś dla ciebie. Chciałam, żeby to był specjalny moment, ale przy tobie każdy taki jest i nie ma co z tym zwlekać. – Uśmiechnęła się szelmowsko i pocałowała mnie w usta, potem sięgnęła do szafki przy łóżku i wyciągnęła podłużny, plastikowy patyczek. – Prezent na Walentynki.

Z wrażenia aż zaniemówiłem. Zamarłem, a gdy w głowie miałem gonitwę myśli. Dwie kreski były tak wymowne, że nie trzeba było nic więcej mówić. Chciałem, żeby ta chwila trwała i trwała.

– To pewne? – W końcu przełknąłem ślinę i jak idiota wykrztusiłem tylko dwa słowa, czując kołatanie serca i coraz większą gulę w gardle.

– Jak słońce.

– Jezu, jak ja się cieszę. – Odstawiłem jej i swoją kawę i przytuliłem ją mocno do siebie.

– Teraz nie możesz mówić, że się starzejesz. – Pogroziła mi żartobliwie palcem, a ja znów pomyślałem, że to wszystko jest tak piękne, że nierealne.

– To co dzisiaj robimy?

– Seksu nie będzie. Musimy teraz bardzo uważać.

– Kochanie, trzeba to jednak uczcić.

– Ale bez alkoholu.

– Jasna sprawa. Będziemy wybierać łóżeczko i inne rzeczy. Ale ja naprawdę muszę ci podziękować. – Złapałem ją za rękę i delikatnie pocałowałem, potem złożyłem pocałunek wyżej i wyżej. – Wiesz, że chcę cię tylko wychędożyć. O niczym innym nie marzę.

– Bubleśnik.

Złapałem ją, objąłem i położyłem na łóżku, a potem zacząłem się z nią całować, wpierw delikatnie, potem głębiej i czule. Moja kobieta przesunęła się sama na środek łóżka i leżała tam na wznak, coraz bardziej rozmarzona. Władzę nad nią przejmowała podświadomość, ja zaś chciałem, żeby to były najbardziej cudowne chwile w naszym życiu. Moje ręce leniwie krążyły po jej ciele, a ona złapała się za piersi, ścisnęła je i zaczęła drażnić oba sutki. Potraktowałem to jak zaproszenie. Złapałem ją za lewą rękę i zmusiłem, żeby wyciągnęła ją wzdłuż ciała, po kolei wziąłem sutki w usta i wypieściłem językiem, podczas gdy ona zaczęła szukać mojego członka. Nie miałem nic przeciwko temu. Pozwoliłem, żeby złapała go za trzonek, u samej podstawy, obciągnęła i zaczęła mi robić dobrze. Gdy był już nabrzmiały i duży, obróciłem się i opadłem na jej twarz, wkładając go do ust, a sam zająłem się lizaniem nabrzmiałej łechtaczki.

To sześć dziewięć było inne niż zwykle, bardzo powolne i niezwykle czułe. Nie wiem, czy chodziło tylko o jej hormony, ale ujeżdżałem ją jak chciałem, a ona cały czas pieściła moje jądra. Oboje znaliśmy swoje upodobania i nie spieszyło się nam, a wspólny orgazm tylko potwierdził, że jesteśmy jednością.

– Takie poranki bez seksu to ja rozumiem – powiedziałem, gładząc jej głowę kilka minut później, podczas gdy ta spoczywała na mej piersi.

– Kocham ciebie.

– Ja ciebie też. Ze wszystkim sobie poradzimy. Obiecuję.

Nie skomentowała, tylko przytuliła się jeszcze bardziej i po chwili zasnęła. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie, jednak zmęczenie wzięło górę. Odpłynąłem.

 

***

 

Leżałem na łóżku w obcym pokoju, a kobieta z twarzą, którą skądś znałem, siedziała na mnie okrakiem i związała szorstkim sznurkiem moją lewą, a potem prawą rękę.

– Przyjdę po ciebie. Choćby zza grobu.

Byłem jak sparaliżowany. Próbowałem krzyczeć, ale całą twarz miałem zasłoniętą czarną, błyszczącą taśmą. Nagi, rozciągnięty na lateksowym prześcieradle, sprawiałem raczej żałosne wrażenie. Kobieta wstała, a potem starannie przykryła mnie drugim czarnym jak noc prześcieradłem i na koniec wypompowała ze środka powietrze.

Choć to fizycznie niemożliwe, nadal oddychałem i wszystko widziałem w lustrze, powieszonym na suficie nad łóżkiem. Właśnie tak zostałem pogrzebany za żywca. Zacząłem spadać w otchłań własnego umysłu.

 

***

 

– Mateusz! Mateusz! Słyszysz mnie?! Obudź się! – Z daleka słyszałem znajomy, kojący głos, a moja świadomość powoli budziła się do życia.

– Co jest? Co się stało? – Otworzyłem oczy i uspokoiłem się trochę, widząc przed sobą twarz mojego anioła.

– Krzyczałeś przez sen. I zacząłeś się rzucać.

– Muszę do kibla – powiedziałem najgłupszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.

– Urocze.

Złapałem się za brzuch, gwałtownie usiadłem, wstałem i pobiegłem do łazienki. Tam usiadłem i zacząłem intensywnie myśleć, czy moje majaki z nocy nie były jednak prawdą. Świadczyła o tym między innymi twarz dziewczyny ze snu. Wyglądała trochę jak Wera, z którą chyba miałem bliższą relację. Trochę to wszystko zaczęło przypominać sceny z „Wehikułu czasu”, gdzie Aleksander widzi swoją ukochaną i dzieci, których nigdy nie miał. Na myśl przyszło mi też przesłuchania z „Modyfikowanego węgla”, holodeck ze „Star Treka” czy zapomniane dzieło Spielberga „A.I.”, w którym małe, biedne, sztuczne dziecko zyskuje możliwość przeżycia jeszcze jednego dnia.

A może ja też zostałem gdzieś złapany i przyszpilony jak motyl do ramki czy jakiegoś rusztowania? Tylko jak dojść, co jest prawdziwe, a co nie? I jak z tego wyjść i się wyplątać?

Problemem było to, że nie pamiętałem ostatnich godzin ze świata, w którym, jak sądziłem, znalazłem się w przyszłości. Jedyne, co przewijało się w mojej pamięci, było słowo Żerań. Czułem jakby to miejsce miało szczególne znaczenie, nie znałem jednak detali.

Może powinienem zacząć od sprawdzenia tej okolicy? Tylko czego dokładnie szukać? I jak wytłumaczyć to mej ukochanej?

– Wszystko dobrze?! Zasnąłeś czy jak?! – Marzena zapukała w drzwi.

– Już wychodzę!

Spuściłem wodę, wstałem, umyłem ręce i wyszedłem, niemal się z nią zderzając.

– To co teraz? Śniadanie? – Uśmiechnąłem się szeroko.

– O dwunastej to chyba już obiad. Trochę śmiesznie zaczynać od deseru, ale może jakoś to jeszcze ogarniemy. – Spojrzała na mnie badawczo, jeszcze piękniejsza w szlafroku. – Jesteś jakiś zamyślony i inny. To co się stało na wyjeździe?

– Nic.

– Naprawdę? Mówiłeś, że miałeś jakieś przywidzenia. To na pewno nie druga kobieta? A może mężczyzna?

– No co ty, głuptasie? – Złapałem ją i zacząłem obdarzać pocałunkami, po twarzy i szyi.

– Zostaw, no zostaw. – Próbowała się bronić i okładać mnie piąstkami, ale robiła to w tak nieudolny i żartobliwy sposób, że znów poczułem podniecenie.

I właśnie wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

– Cholera. Akurat teraz. Otworzysz, kochanie? – Spojrzałem na nią znacząco i nie czekając na odpowiedź schowałem się w pokoju, skąd ledwo słyszałem, jak zamienia kilka słów z dostawcą.

– Jesteś doprawdy niepoprawny i niereformowalny. – Po chwili trzasnęły drzwi, a ona wniosła do sypialni ogromny kosz. – Piętnaście róż, ty mój wariacie? Skąd ci to przyszło do głowy?

– To nie wszystko. Pamiętasz, gdzie cię zaprosiłem po raz pierwszy?

– Jak mogłabym zapomnieć?

– O dziewiętnastej mamy tam stolik.

– W sumie chciałam coś ugotować, ale ostatecznie mogę chyba zmienić plany. – Włożyła prowokacyjnie palec do ust. – Zobaczmy, czy stara, dobra mordownia nie popsuła się po latach.

– Ame-ry-kan style – wypowiedziałem to z mocnym akcentem, próbując naśladować ludzi z filmów.

– Ołłłł je baby.

 

Czwartek

Korki, korki i jeszcze raz korki. Tak wyglądała proza życia nie tylko w tym miejscu. Miliony aut spalały bez sensu benzynę, ropę, prąd i gaz, ludzie tkwili godzinami w swoich małych komorach gazowych, a ja i tak bezgranicznie nienawidziłem i kochałem to miasto.

Było jak piękna kobieta i ciągle zaskakiwało mnie czymś nowym. Pamiętam, jak kiedyś wyszedłem na rower i cały dzień czułem się jak na basenie czy saunie, co wynikało z tego, że wszystkie dzielnice były przykryte ciężkimi chmurami. Innym razem tak się bawiłem, aż zyskałem absolutną pewność, że można tu zamówić wszystko, nawet noworodki do seksu czy kogoś, kto chce umrzeć, dając się zabić w najbardziej wyrafinowany możliwy sposób.

Podobnie było w biznesie. W Warszawie przez lata łączył się amerykańsko-europejski zachód i azjatycki wschód. Przyjeżdżali tu młodzi naiwni, jak i rekiny biznesu, spodziewające się rekordowych zysków przy niskich kosztach. Z jednej strony inwestowano tu ogromne sumy, z drugiej wszystko wywożono tam, gdzie budowano jeszcze większe centra, bo było taniej. Tak wyglądał podbój kolonii. To się w końcu zemściło, a niestabilność podatków i przynależność do Unii spowodowały, że z dynamiki i wolności lat dziewięćdziesiątych nie pozostało właściwie nic.

Obecnie pracowałem przy Okęciu, a teraz na swoje nieszczęście wyskoczyłem na obwodnicę. Auta poruszały się w żółwim tempie. Włączyłem youtube na telefonie i przeglądałem listę, machinalnie rejestrując w głowie główne tezy z papki medialnej, którą podsuwały mi algorytmy obcego mocarstwa.

„W Polsce zanotowano kolejne przypadki uzależnienia od fentanylu, narkotyku zamieniającego ludzi w zombie. Sonda Voyager od tygodni nie przesyła danych, tylko powtarzający się, bezsensowny wzór złożony z zer i jedynek. Woda deszczowa na całym świecie nie nadaje się do picia, a mikroplastik jest nawet w sercach ludzkich. Sztuczna inteligencja pomimo wysiłków naukowców cały czas pokazuje, że obie płcie i różne rasy statystycznie nie mają tych samych umiejętności. Ci, którzy sprowadzili COVID-19, nigdy nie odpowiedzą za zbrodnie przeciwko ludzkości. Polacy, który krytykują morderstwa pracowników organizacji humanitarnej, są antysemitami. Apple przywróciło podwójne kości w dyskach w Macbook Air. Zjednoczony front eurokołchozowo-wojenno-covidovo-chanukowy wyprzedaje suwerenność Polski i nie jest w stanie nic zrekompensować ochłapami z Brukseli. Promieniowanie elektromagnetyczne zabija ludzi na raty, a my ciągle podnosimy jego limity. System emerytalny, mający korzenie w dziewiętnastym wieku, umiera, doprowadzając do tragedii miliony na całym świecie. Były pracownik Boeinga, informujący o problemach z jakością, znaleziony martwy przed złożeniem kluczowych zeznań. Producenci pamięci DRAM obawiają się, że obniżenie produkcji i podwyższenie cen może być powodem zniszczenia całego rynku. Czy chcemy czy nie, era hiperglobalizacji minęła i czeka nas okres licznych konfliktów i wojen”.

Po dłuższej chwili miałem tego serdecznie dosyć. Byłem niewyspany po wieczornym wyjściu, a wiadomości wszystkiego było za dużo, dodatkowo większość nie wnosiła nic do mojego życia, za to mocno obciążała mój umysł.

W końcu dojechałem na parking i wszedłem przez drzwi wejściowe nowoczesnego, szklanego biurowca.

– Cześć wszystkim – rzuciłem w wejściu do kolegów z teamu, którzy się przebierali.

– A ty co tak późno? – Jedna z koleżanek uśmiechnęła się znacząco.

– Korki.

– Kup sobie porządnego SUV-a. Niedługo tylko takie będą tu jeździć.

– No co ty? – wtrącił się ktoś, kogo nie znałem. – A ile to pali?

– Tyle, ile wlejesz. Mam znajomego z ratuszu, i ten mówi, że na pierwszej strefie czystego transportu się nie skończy. Jak dobrze pójdzie, to dadzą zezwolenia tylko na zabytki, pierdzidełka z silnikiem od kosiarki i porządne luksusowe maszyny, a wytną wszystko pośrodku. Zamówiłem Forda Explorera. Będzie jak znalazł, nie to co te gówniane elektryki.

– Zabytki? Ale kto chciałby jeździć takim śmierdzielem? Drogie to albo niekomfortowe. – Głos zajął jeszcze ktoś inny, jakiś mężczyzna, którego nie skojarzyłem.

– Ale wy wiecie, że SCT obejmie nawet Euro 6? – Uśmiechnąłem się. – I nowe zabawki też nie będą mogły wjechać?

– Eeeee tam, dopiero za kilka lat. A jak zabronią spalinowych, to będziemy jeździć tymi na benzynę.

– Tylko za kilka lat. – Od razu odparowałem. – Czas szybko mija.

– Prędzej się unia rozpadnie.

– Władza nigdy nie oddaje tego, co zawłaszczyła.

W szatni zapadła martwa cisza, a ja zostawiłem ich, myśląc, że są nienormalni i niereformowalni.

– Dzień dobry. I moje gratulacje. Prezentacja pierwsza klasa. – Szef stał w kuchni, a ja mimowolnie wzdrygnąłem się, widząc jego twarz. – Możemy porozmawiać?

– Tylko zostawię swoje rzeczy. – Podniosłem torbę z laptopem.

– Jasne. Poczekam.

Rozpakowałem się i po chwili wróciłem do kuchni, zrobiłem sobie kawę i usiadłem naprzeciw niego.

– Właściwie to chodźmy do salki. – Zmienił zdanie, pokazując palcem.

Przeszliśmy tam i zamknęliśmy drzwi.

– Obserwuję cię od dłuższego czasu. – Gdy to mówił, po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz. – Starasz się i angażujesz. Odnosisz sukcesy. Nie powinniśmy może o tym rozmawiać, ale proponuję podwyżkę od przyszłego miesiąca. Trzydzieści procent.

– Marzena się bardzo ucieszy – zauważyłem.

Cały dzień chodziłem jak w jakimś śnie, mocno zastanawiając, że jeżeli to, co przeżyłem, było prawdziwe, Oleś na pewno wiedział, co stało się z moją żoną

– I co? Nie masz żadnych przemyśleń? – Mój szef po południu znów mnie zaczepił, widząc, jak patrzę na model przywieziony z konferencji. – Żadnych pomysłów, jak to ulepszyć?

– Kilka by się znalazło – mruknąłem, zastanawiając się, czy próby z tym, co zapamiętałem, są działaniem przeciwko ludzkości czy nie.

– No to działać, działać. – Zatarł dłonie. – Czas to pieniądz.

Po pracy siedziałem w kościele, do którego udałem się po raz pierwszy od miesięcy, być może trochę w myśl zasady „jak trwoga to do boga”.

– I co tam, Nazarejczyku? Nadal jesteś mocny tylko w gębie?

Siedziałem i nagle poczułem coś na ramieniu. Zmroziło mnie. Wzdrygnąłem się, mając w głowie niedorzeczną myśl, że to duch. Powoli odwróciłem się.

– Nic nie jest takie jak się wydaje. – Starsza kobieta popatrzyła na mnie badawczo i zbliżyła na kilka centymetrów, a mnie zdawało się, że widzę ją w jakimś mieszkaniu, przy fałszywym kominku, jak waży eliksiry w czarnym kociołku. – Tak, jestem wiedźmą, jeżeli o to ci chodzi.

– Stara wariatka – syknąłem.

– Może. – Uśmiechnęła się słodko. – Jak każda kobieta. Bo czym jest zalew hormonów w miłości czy ciąży? To zawsze wariactwo w czystej postaci.

– Płaskoziemca.

– Zobaczysz, że mam rację. Nie pochodzisz stąd i długo miejsca tu nie zagrzejesz. – Stara puściła mnie i wstała, a ja znów pogrążyłem się w modlitwie.

Trwało to jeszcze pół godziny, a po drodze nadal byłem mocno zamyślony.

– No co jest dziadek? – Kilka młodych dziewczyn przechodziło przez przejście dla pieszych na Bankowym, a jedna z nich lekko uderzyła w maskę auta, lekko się śmiejąc.

Popatrzyłem na nie, młode, przebojowe, ubrane w obcisłe, błyszczące stroje, eksponujące piersi i inne walory. Pomyślałem o ich szparkach, napędzonych hormonami, gotowych na młodzieńców, którzy nie myśleli zbyt trzeźwo, gdy zobaczyli kobietę.

Chwycił mnie straszny ból w skroniach. Przed oczami miałem obrazy, jak szukają coraz mocniejszych wrażeń, a potem są w szoku, gdy trafiły na kogoś, kto nie jest dżentelmenem. Oczami wyobraźni widziałem porozrzucane strzykawki, płacz i ich wywrócone oczy, gdy były na pigułce gwałtu. Twarzy napastników dokładnie nie widziałem, ale najwyższy z nich, obleśnie rechocząc, zbił butelkę, a potem zaczął wciskać ją jednej z nich na przemian z przodu i tyłu. Jego twarz nie wyrażała żadnych ludzkich uczuć, a za oknem widać było eksplozje.

Z tej wizji wyrwał mnie dopiero klakson. Znów znalazłem się w Warszawie, a samochód stojący za mną objechał mnie i minął z wyciem silnika.

– Idiota! – Usłyszałem krzyk i odruchowo wyciągnąłem środkowy palec, ale jego już nie było.

Fakt, że gdy byłem młody, też robiłem sporo szalonych rzeczy. Różnica tkwiła w tym, że wtedy brakowało podstawowych rzeczy i moje pokolenie widziało szansę w wyrwaniu się z beznadziei w pracy i doskonaleniu swych umiejętności. Po trzydziestce i czterdziestce zmieniły się priorytety i nie chciałem już tkwić w kulturze zapierdolu, podobnie inaczej zacząłem się czuć, gdy dowiedziałem się o dziecku.

Tylko skąd moja wizja?

W domu uruchomiłem komputer i odpaliłem Cyberpunka 2078. Zdecydowałem się na randkę z Panam, a gdy siedziała na kolanach bohatera, dałbym sobie rękę uciąć, że otworzyła usta i przeciągnęła po nich językiem.

Odskoczyłem od ekranu, czując ciepło w kroczu.

– Stało się coś? – Moja żona jak zawsze niezawodnie stanęła w drzwiach, gotowa mnie wspierać.

– Nieeee. Po prostu dziwnie się czuję.

– Rozumiem kochanie. Pierwsze dziecko i mocno się stresujesz. Ale nie przejmuj się. Jakoś sobie poradzimy. Bo jak nie my, to kto? Może coś obejrzymy? Lepsze to niż te głupie gry.

– Może „Outlandera”?

– A niech będzie.

Po kilku minutach patrzyłem na Jamajkę i na kobietę, która cała naga, wyszła z kąpieli w krwi.

– Jak myślisz? Czy chciała to grać, żeby osiągnąć nieśmiertelność? Czy pragnęła, żeby podziwiały ją miliony mężczyzn i nienawidziło jeszcze więcej kobiet? Gdzie jest granica między sztuką, a sprzedawaniem się za pieniądze?

– To tylko aktorka. – Marzena nacisnęła pauzę. – Co się z tobą dzieje? Jesteś naprawdę jakiś dziwny. Wszystko w porządku?

– Nie daję sobie rady.

– Właśnie widzę. Ogarnij się trochę. – Jej oczy uważnie mnie lustrowały, a ja przysiągłbym, że widziałem w nich spojrzenie psychopatki.

 

Sobota

W internecie wszędzie słychać było o firmie, która zwolniła świeżo zatrudnioną kobietę przy wszystkich na skypie. W powietrzu było czuć zew rewolucji, ale to mnie nie dziwiło.

Każdy system z czasem ulegał degradacji i przekształcał się w coś innego. Wynikało to bardzo z wielu rzeczy, ale najbardziej głównym sprawcą wszelkich nieszczęść był czas. Na świat każdego dnia przychodziły dzieci, a te niekoniecznie musiały podzielać poglądy rodziców, z drugiej strony władza degenerowała i wielu obecnych władców z dnia na dzień miało coraz większą psychozę i obsesyjnie myślało o utrzymaniu dominacji. Widzieliśmy to w państwach, partiach i firmach, gdzie szefowie bali się dać wykazać nowym pracownikom.

Ludzie spiskowali wobec siebie, mając nadzieję na awans, kilka srebrników więcej czy satysfakcję. Kobiety pragnęły mężczyzn, a mężczyźni kobiet. W każdym wieku do głosu dochodziła ciemna strona naszej duszy, czyli zabobony, żądze i uzależnienia. Wszyscy odurzali się narkotykami, miękkimi, twardymi, legalnymi i nie, i widzieli grzechy tylko u innych.

Choć nie chcieliśmy tego przyznać, nawet teraz pozostaliśmy zwierzętami. Liczyły się głównie pozory, powstrzymywał lęk przed karą czy konsekwencjami, z drugiej strony piekło nadal nie znało większej furii niż zemsta kobiety wzgardzonej, a pojęcie zbrodni w afekcie czy szoku poporodowego wciąż funkcjonowało w kodeksie.

A tak zwana opinia publiczna i komentarze ekspertów? Czy nie mówili na lewo i prawo dokładnie tego, co chcieliśmy usłyszeć, albo z góry ferowali wyrokami? I czy dochodzenie sprawiedliwości w sądach nie było jak kiedyś polowanie na czarownice? Nie bez kozery mówiło się, że wygrywa ten, kto ma lepszego adwokata.

– O czym myślisz? – Marzena spojrzała na moją mocno zafrapowaną minę.

– O życiu. Jakie jest kruche. I piękne zarazem. – Dotknąłem delikatnie jej brzucha.

– To prawda. – Położyła swoją dłoń na mojej. – Słuchaj, gdzie dzisiaj pójdziemy?

– Może na Żerań?

– Na Żerań? A co tam jest ciekawego?

– Pochodzimy nad Wisłą, popatrzymy na historię, zjemy coś dobrego. Już mam dosyć tych wszystkich typowych miejsc.

– O jejku, ty chyba robisz się sentymentalny. – Żartobliwie zamknęła dłonią usta. – A wiesz, co w życiu jest najważniejsze?

– No co?

– Emocje, kochanie, emocje.

– A wiesz, jaki jest z nimi problem?

– No jaki? – Marzena zrobiła zaciekawioną minę.

– Ano taki, że ludzie chcą ciągle mocniejszych wrażeń. Ktoś napisze dobry tekst, to wszyscy go pochwalą. Ale za drugim, piątym czy dziesiątym razem, jak nie będzie żadnych udziwnień, no wiesz, tych wszystkich seksów i innych rzeczy, to nikt tego nawet nie zauważy. I tak się wszyscy nakręcają, i robią coraz dziwniejsze programy, filmy i książki.

– Coś w tym jest.

Pogrążyliśmy się we własnych myślach. Na którymś skrzyżowaniu patrzyłem na nastolatków, którzy niczym zombi, szli przez przejście ulicą. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że światło niebieskie z ekranów jest doskonałym sposobem na depopulację ludzkości.

– Zielone. – Marzena przywołała mnie do porządku, choć było to niepotrzebne, bo z tyłu już na mnie trąbili.

Ruszyłem bez słowa. Dalej jechaliśmy w milczeniu.

– Co tu właściwie było? – Marzena uśmiechnęła się słodko, gdy byliśmy już na miejscu.

– Fabryka samochodów osobowych. Upadła przez głupotę Polaków. Brak jakości, wygórowane żądania związków zawodowych i zrywanie podpisanych umów.

– Aha.

I właśnie wtedy poczułem zew.

– Proszę pana! Proszę pana! Nie może pan tam wejść.

Nie słuchałem głosu, tylko jak zahipnotyzowany przeskoczyłem barierkę i podszedłem do wiekowej warszawy, dotknąłem jej drzwi, szyby i klamki. Przeszył mnie jakby prąd. Widziałem ludzi, którzy jeździli tym wehikułem, a nawet wypadek, w którym zginął niewinny chłopak. Oczami wyobraźni patrzyłem na całą historię pojazdu, od blach, przez przeglądy i kolejnych właścicieli, na to, jak ten samochód wrastał w ziemię i gnił pod płotem. Zobaczyłem śmierć pijaczka i gwałt dziecka w środku. Coś mną wstrząsało, a ja miałem wrażenie, że przekraczam czas i przestrzeń. Z daleka dobiegały mnie krzyki żony i ochroniarzy, którzy w końcu odciągnęli mnie siłą.

– Co się stało?

– A żebym ja to wiedział. – Podrapałem się po głowie.

 

Jakiś czas później

Ten dzień zaczął się naprawdę paskudnie. Zaczęło się niewinnie, od jakiejś pierdoły, a po chwili problem urósł do gigantycznych rozmiarów.

– Już mnie nie kochasz! – Rzuciła się na mnie z pięściami, ale ją przycisnąłem i zacząłem mówić uspokajającym tonem:

– Nie ma nikogo poza tobą. Będziemy mieć dziecko, a ja nie myślę o niczym innym.

Wiedziałem, że to wina hormonów. Marzena miała ochotę na dziwne jedzenie, i cały czas zmieniał się jej humor.

Sam również miałem problemy. Wspomnienia w mojej głowie zacierały się, ale patrzenie na szefa, który wyglądał jak Oleś, ciągle odnawiało zabliźnione rany. To nie było śmieszne i chyba powoli wpadałem w psychozę. Gdy jechałem dziś do pracy, cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie zaraz staranuje. Lęk był oczywiście bezpodstawny, z drugiej strony bałem się, bo wiedziałem o rzeczach takich jak wywoływanie czegoś przez podświadomość czy samospełniające się przepowiednie.

– Pacifica FM. W tegorocznych wyborach samorządowych wygrał Rafał Czaszkowski. Polityk już zapowiedział, że będzie maksymalizował wysiłki w kierunku zapewnienia mieszkańcom czystego powietrza. Ma się do tego przyczynić rozpowszechnianie pojazdów elektrycznych, eliminacja trujących samochodów spalinowych i promowanie miast piętnastominutowych. Jego przeciwnicy przypominają, że w ostatnie święta polityk odsłonił swoją prawdziwą twarz, pokazując, że miejsce kobiet jest w kuchni, i te nie mają prawa głosu. Inne zarzuty w stosunku do niego związane są z kładką rowerową przez Wisłę, coraz bardziej zgodnie krytykowaną przez rowerzystów i pieszych.

Zacisnąłem ręce na kierownicy. Wiedziałem, że Titanic płynie prosto na górę lodową, a zakompleksieni fajno-Polacy właśnie dorzucili do pieca. Idioci nawet za cenę własnego upodlenia chcieli byli nowocześni i europejscy, a najgorsze w tym wszystkim było to, że duża ich część, tak zwane słoiki, tak naprawdę nigdy tu nie mieszkała i miała wszystko i wszystkich w dupie. Zapowiadały się ciekawe czasy, dokładnie takie, jakich życzyli Chińczycy w słynnym powiedzeniu.

Mojego humoru nie poprawiło to, że długo nie mogłem znaleźć miejsca parkingowego, a przy wejściu natknąłem się na szefa.

– Czy możesz do mnie podejść? – Zmierzył mnie surowym wzrokiem. – Będę w swoim pokoju.

– Tak szefie.

– Mam tu wyniki badań niejakiego Mensztejna. – Stał przy oknie, gdy wszedłem do niego. – Zamknij drzwi.

Wykonałem polecenie i zacisnąłem pięści, a on udał, że nie widzi, i spokojnie kontynuował.

– Jest też coś innego. Będę chciał, żebyś zrobił prezentację w Korei, dla Samsunga.

– Dlaczego akurat tam?

– Coś ci przeczytam. – Podniósł książkę z czerwoną okładką z biurka, otworzył ją na zakładce i zaczął cytować „począwszy od 2011, kiedy wycofano z użytku wahadłowce kosmiczne, Stany Zjednoczone przechodziły okres utraty umiejętności, woli i wyobraźni”.

Mówił coś jeszcze, ale ja nie słuchałem, tylko podszedłem do barku i złapałem za nóż… a chwilę później z niedowierzaniem patrzyłem na zakrwawionego Olesia, który w szoku trzymał się za brzuch.

– Jezu. Ty. Skurwysynu. Za? Co? Dla? Czego?

Złapałem za ciężkie biurowe krzesło i, choć to dziwne, jednym ruchem wybiłem szybę, a potem pociągnąłem swojego szefa, wypchnąłem go i skoczyłem tuż za nim. Ostatnie, co zapamiętałem, były dźwięki „Destination Unknown”.

 

Epilog

Leżałem w szpitalu, a w każdym tak mi się zdawało. Na twarzy miałem jakąś maskę. Kilka rur, w tym jedna gruba, odchodziło gdzieś na boki. Nie mogłem mówić. W gardle i przełyku coś mi włożono. Moje możliwości ruchowe były mocno ograniczone, i choć nie byłem przypięty pasami, odważyłem się jedynie ruszyć głową, ostrożnie obserwując otoczenie.

„Powered by Mera 8086”

Tak głosiła dumnie naklejka na jednym z aparatów. Było ich tu wiele, i miały dosyć ciekawe nazwy, jak „Kajtek”, „Meduza” czy „Ania”. Obok mnie nie widziałem nikogo, a ściany, z wyjątkiem jednego dużego prostokąta, wydawały się być zrobione z metalu. Podniosłem rękę, ale ta opadła wolniej niż powinna. Coś tu było mocno nie tak, a ja nie miałem sposobu, żeby to wybadać. Za oknem było ciemno, pomyślałem jednak, że cała ta skomplikowana maszyneria na pewno zarejestrowała mój stan, i zaraz na pewno ktoś się zjawi.

– Dzień dobry, pułkowniku, dobrze, że pan się już obudził. Proszę nic nie mówić, dopóki nie usunę rur. – Po kilku minutach w ścianie zmaterializował się otwór z drzwiami, przez który weszła zjawiskowa piękność z długimi blond włosami.

Dziewczyna podeszła do aparatów, zaczęła je po kolei wyłączyć, potem wzięła mnie za rękę, sprawdziła coś na monitorze na swoim rękawie i sięgnęła do moich ust.

– To może trochę zaboleć. Raz, dwa, trzy.

Zaczęła ciągnąć, a ja odruchowo chciałem ją powstrzymać.

– Już prawie. Mówienie może sprawić problem, ale to minie.

To na pewno nie była dla niej pierwszyzna, bo nie dość, że mnie powstrzymała, to jeszcze dokończyła całą procedurę, a potem delikatnie podniosła moją głowę i zaczęła odpinać zaczepy po lewej i prawej stronie, na koniec uwalniając mnie całkiem.

Oddychałem gwałtownie, próbując złapać powietrze. Dziewczyna nie żartowała. Czułem, że zbiera mi się na wymioty, tymczasem ona sięgnęła do boku łóżka i podniosła mi oparcie.

– Proszę wybić trochę wody. Nic się nie stanie, jak pan rozleje. – Z otworu w ścianie wyciągnęła plastikową szklankę, przytknęła mi do ust i cierpliwie poczekała, aż spróbuję przełknąć kilka łyków.

– Gdzie. Gdzie. Ja. Jestem? – wychrypiałem.

– SN trzysta dwójka. Najnowsza jednostka, oddana do użytku trzy miesiące temu. Całe szczęście dla pana. Mamy najlepszą aparaturę. O wszystkim opowie pana oficer prowadzący. Może teraz się pan prześpi?

– Nie. – Podniosłem rękę, chcąc protestować, ale ona uśmiechnęła i nacisnęła jakiś przycisk na opasce na swoim ramieniu.

– Dobranoc.

Zapadła ciemność.

 

***

 

– Proszę się nie przerazić. – Mężczyzna, który przedstawił się jako Krzysztof, nacisnął przycisk, a metalowa ściana za nim zaczęła się podnosić.

Do pomieszczenia wdarł się żółty blask.

– To tylko drobna część procenta jasności. Znajdujemy się w niewielkiej odległości od słońca.

– W układzie słonecznym? – spytałem z głupia fakt.

– Tak. Projekt wysyłania takich jak pan wymaga ogromnych ilości energii, a tej mamy tu w nadmiarze.

– Dzień dobry, pułkowniku. – Z tyłu usłyszałem znajomy głos, na dźwięk którego odruchowo się zjeżyłem.

Odwróciłem się i spojrzałem na kobietę, którą uważałem za swoją żonę, kochankę, a potem kata.

– Major Lemia melduje się na rozkaz – Kobieta wyprężyła się regulaminowo, patrząc gdzieś daleko i starannie unikając mojego wzroku.

– Pewnie myślicie, że jesteście ofiarą. – Pułkownik zmierzył mnie niemal ojcowskim spojrzeniem. – Lemia wykonywała tylko rozkaz.

– Jak hitlerowcy? – rzuciłem zaczepnie.

– Jak hitlerowcy.

– Co to za państwo?

– PRL oczywiście.

– Ale on upadł w osiemdziesiątym dziewiątym.

– Czy aby na pewno? – Włosy stanęły mi dęba, gdy usłyszałem za sobą głos Marzeny, mojej ukochanej żony.

Koniec

Komentarze

“ograniczenia i kagańce nie budują naszej siły” – sam w którymś z własnych opowiadań bardzo skutecznie zaorałeś ludzi myślących, że np. ograniczenia prędkości są złe ;P 

 

@tomaszg

Agitacja wyborcza bez nazwisk i nazw partii kilkanaście godzin przed cisza wyborczą nadal jest agitacją, ergo – reklamę uzgadniaj z działem marketingu wydawnictwa ZANIM ją opublikujesz. Jeśli chcesz podyskutować na temat polityki, w szczególności tego, co uważasz na temat stref czystego transportu czy wypowiedzi pewnego ambasadora (gdzie zapewne zdziwiłbyś się, jak ludzie o odmiennych poglądach mogą się ze sobą zgadzać) zapraszam do HP, ale przypominam o obowiązującej przed wyborami ciszy wyborczej – od północy 6 kwietnia.

 

Ergo, otrzymujesz upomnienie moderacyjne za łamanie regulaminu. Przedmowę edytowałem, usuwając elementy niezgodne z przeznaczneiem działu.

 

Podstawa:

https://www.fantastyka.pl/regulamin par 4 pkt 5

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/29731 par 1 pkt 3

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Opowiadanie jest poprawnie napisane – choć przyznaję, nie skupiałem się jakoś specjalnie na łapance.

 

Niemniej uważam, że historia jest niepotrzebnie przeciągnięta opisami codziennych czynności (płatność kartą, tankowanie, rodzaje znaków…). To zwyczajnie zanudza.

Relacja głównego bohatera z Marzeną w pewnym momencie przypominała mi relację Fabienne z Butchem (z Pulp Fiction), co w sumie było na plus. Niemniej to poczucie trwało zbyt krótko i ostatecznie ta relacja wyglądała mega sztucznie (choć końcówka, jeśli dobrze rozumiem sugeruje, że to było specjalne(?), w takim wypadku nabiera to większego sensu).

Scena seksu – nie widzę uzasadnienia takiego opisu. To nic nie wnosi fabularnie, a jedynie wprowadza zażenowanie (bez urazy, to po prostu trudno dobrze opisać). 

Wątki polityczne – zwyczajnie nie chce mi się na ich temat dyskutować. Poza tym to nie miejsce i czas na tego typu dyskusje.

Nowa Fantastyka