Kacper postawił radio na podłodze strychu. Stare, w drewnianej obudowie. Dwa pokrętła przypominały oczy, a pożółkłe przyciski na dole – zęby.
Usiedli przed nim we trójkę.
– Będziemy słuchać radia? – zapytał Marek.
Gdy weszli na strych, zapowiadało się naprawdę nieźle. Zapadł już zmrok, gęsto padający śnieg przykrył dwa niewielkie okna i w słabym świetle zwisającej smętnie żarówki pomieszczenie wyglądało niczym zapomniany labirynt wyrosły ze starych mebli, kartonów i nieużywanych sprzętów. Marek spodziewał się, że kuzyn i kuzynka zaproponują mu coś naprawdę przerażającego. Ten wieczór miał być ukoronowaniem jego tygodniowej wizyty, obfitującej w różne ciekawe przeżycia.
Drugiego dnia pobytu Kacper i Ania zaciągnęli chłopaka na stary, ukryty w lesie cmentarzyk. Odkopywali groby ze śniegu i było naprawdę strasznie, a gdy usłyszeli coś, co brzmiało jak kroki, uciekli z wrzaskiem.
Czwartego dnia do późna opowiadali sobie przerażające historie. Był w nich upiór uwięziony w lustrze, autobus-widmo czy potwór hasający po lasach, widoczny tylko w świetle księżyca. Kiedy Marek obudził się później w nocy, leżał jak sparaliżowany, bo wydawało mu się, że ktoś stoi w przedpokoju. Zamknął oczy i zaczął liczyć, aż w końcu usnął.
Wczoraj zakradli się do piwnicy, gdzie wujek ukrywał biblioteczkę złożoną z książek, których nie wypadało umieścić w pokojowej meblościance. Były tam tanie horrory z okładkami rozlatującymi się od samego patrzenia, powieści dla dorosłych pełne nieprzyzwoitych scen oraz głośne tytuły napisane przez sławnych, bardzo złych ludzi. Marek, Kacper i Ania zaczytywali się w tym zakazanym księgozbiorze, aż nakrył ich Krzysiek i musieli zwiewać.
A tego wieczoru zostali sami. Na całą noc. Ich rodzice wybrali się na jakąś zabawę. Co prawda zostawili z nimi Krzyśka, ale on sam korzystał z wolności, to znaczy grał na komputerze zamknięty w swoim pokoju i pewnie nie zamierzał skończyć przed świtem.
Słuchanie radia, nawet na strychu, nie wydało się Markowi szczególnie ekscytujące.
– Będą nadawać jakiś horror? – zapytał Kacpra.
– Lepiej. Słyszałeś o Nocnym Radiu?
– Nie.
– Mama mówiła, że nie wolno – odezwała się Ania. Była z nich najmłodsza i zawsze bała się najbardziej. – I że to nieprawda.
– Prawda. Da się je złapać – przekonywał Kacper. – Ale tylko w naszej wiosce i okolicach – zaczął wyjaśniać kuzynowi. – Dlatego mało kto o nim wie. Nadaje tylko w nocy. Można w nim usłyszeć upiory, a jeśli masz pecha, to potem po ciebie przychodzą. W naszej wiosce już od lat dzieją się dziwne rzeczy. Czasem ludzie znikają bez śladu, innym razem znajdują kogoś martwego.
– Pan Wiesiek się zapił – zaprotestowała Ania. – Wtedy, w wakacje.
– Może. A może słuchał radia.
– A ono nie powinno mieć jakiegoś… nadajnika czy czegoś? – zapytał Marek. – Gdzie siedzą ci, co to prowadzą?
– Tego nikt nie wie. Złapałem je już dwa razy i zawsze było odjazdowo.
Marek nie dał wiary kuzynowi. Po jego przyjeździe ciocia rzeczywiście pytała, czy nie ma przy sobie radyjka, ale to jeszcze nie powód, żeby uwierzyć w audycje prowadzone przez upiory. Ludzie ze wsi mają swoje dziwactwa. Może złapali coś z Czech i przestraszyli się dziwnego gadania? Albo jakiś sąsiad stroił sobie żarty?
Kacper ustawił głośność jedną gałką i zaczął szukać odpowiedniej częstotliwości drugą.
– Osiemdziesiąt dziewięć i siedem – wyszeptał.
Z głośnika dobiegały trzaski i szumy. Marek wyobraził sobie fale radiowe jako wzburzone morze, z którego tu i ówdzie wyłaniają się wyspy ludzkiego głosu czy utworu muzycznego. Gdy wskaźnik dotarł do właściwego pasma, Kacper zaczął wykonywać precyzyjne, delikatne ruchy. Raz w prawo, raz w lewo.
Po długich minutach, podczas których Ania prawie usnęła, a Marek poznał topografię strychu lepiej niż swojego domu, z szumów udało się wychwycić słowa:
– …niektórzy bali się ich bardziej aniżeli samej bitwy. – Niski męski głos mówił powoli, dokładnie artykułował każdą sylabę. Było w nim coś odpychającego i przerażającego, przywodził na myśl pełznącego robaka. Kacper puścił gałkę, a Marek podszedł bliżej, żeby lepiej słyszeć. Mimo zakłóceń, audycja była całkiem zrozumiała. – Wyobraźcie sobie ten horror, setki ludzi chcą was zabić. Łkacie ze strachu, pragniecie żyć, a tu nagle dostrzegacie coś jeszcze straszniejszego. Grzmoty pojawiały się w środku wielkich, zaciętych walk. Nikt nie umiał wyjaśnić, czym są. Przerażające, mordujące wojaków obu stron. – Zapadła cisza, jakby prowadzący chciał dać słuchaczom czas na przetrawienie tych słów. – Może niektórzy powiedzą, że to tylko wymysły spłodzone w gorączce bitwy, ale grzmoty istniały. Szczątki jednego można odkopać trzynaście kroków na południe od młyna. Ale młyna też już dawno nie ma i pewnie nie wiecie, gdzie stał. Przykre. To koniec dzisiejszego bestiariusza. – Znów zapadła cisza.
– Bestiariusz – powtórzył podekscytowany Kacper. – Gdy złapałem radio pierwszy raz, też leciał. Było o tym, że w niektórych drzewach są ludzie, a właściwie… nie do końca ludzie.
– Za chwilę kolejna audycja – zapowiedział głos w radiu. – Pochwała ciszy, taki ma tytuł. Będziemy mieli gościa. Zostańcie koniecznie. A tymczasem witam nowych słuchaczy.
Ania zerwała się na równe nogi, Kacper odsunął się od radia, jakby się bał, że zaraz coś go dosięgnie z głośnika. Marek nie ruszył się z miejsca, ale czuł, jak mocno wali mu serce.
– On wie, że go słuchamy. – Ania była bliska łez. – Wyłącz to.
– To tylko taki zwrot – uspokajał ją Kacper. – Posłuchajmy jeszcze trochę. Chcę wiedzieć, o co chodzi z tą ciszą.
W zwyczajnym radiu po skończonej audycji nadaliby piosenkę albo reklamy. Ale nie w Nocnym Radiu. Z głośnika sączyły się odgłosy lasu, słychać było szum drzew, pohukiwanie sowy, odległe wycie wilka. Naraz wszystko zagłuszył okropny krzyk kobiety.
– Nocne Radio znów nadaje – ogłosił jakiś starzec, a zrobił to z takim trudem, jakby leżał na łożu śmierci.
– Czas przejść do kolejnego tematu – odezwał się upiorny mężczyzna. – Pochwała ciszy. Jest z nami gość, a później, jestem przekonany, urządzimy małą niespodziankę dla słuchaczy.
– Idę – oznajmiła Ania.
– Do Krzyśka? – zapytał jej brat. – Wywali cię. I będziesz tam sama.
– No to chodźcie ze mną!
– Cisza – powiedział głos w radiu i oboje natychmiast zamilkli – to coś pięknego. Zapytacie, po co jej miłośnik prowadzi radio i wysyła w świat hałas, który przecież ciszę zabija. Cóż, moje radio niesie przede wszystkim noc, a noc to śmierć i milczenie, które trwa wiecznie. – Prowadzący zamilkł na kolejną długą chwilę, jakby chciał uświadomić swoim słuchaczom, czym jest cisza. – A oto i gość. Nie zdradził mi imienia i raczej tego nie zrobi. W ogóle nic nie mówi. Tak umiłował ciszę, że zaszył sobie usta. Zamilknę i przekażę mu mikrofon.
Przez kolejne chwile z szumu dało się wyłowić tylko ledwo słyszalny oddech. Ania i Kacper wyglądali, jakby bardzo chcieli coś powiedzieć, lecz woleli nie ryzykować rozgniewania gościa audycji. Marek czuł lekkie dreszcze, ale nie wierzył, że ten ktoś naprawdę ma zaszyte usta. W radiu można powiedzieć wszystko. To musiał być kawał, choć dopracowany i przerażający.
– No dobrze – odezwał się w końcu prowadzący. – Czas na atrakcje dla słuchaczy. Nasz milczący gość odwiedzi dziś w nocy jeden z domów. Który? Niech to będzie niespodzianka. Co zrobi, gdy już się zjawi? Nie wiem. Zdradzisz nam to, drogi gościu?
Z paskudnym chrobotem oddalił mikrofon od ust. Nie doczekał się odpowiedzi, więc przysunął go sobie ponownie.
– Do końca audycji trochę pomilczymy, potem gość wyruszy, a my zajmiemy się czymś innym. Będzie to słuchowisko oparte na powieści autora, o którym nigdy nie słyszeliście. Niewydanej powieści. Znalazłem kiedyś jej rękopis, a było to w czasach, gdy dużo podróżowałem po opuszczonych domach. Ale to materiał na inną audycję. Wracając do meritum, historia rozgrywa się we wczesnym średniowieczu, a jej głównym bohaterem jest maniakalny zabójca. Nie dziwię się, że nikt tego nie wydał, ale autorowi coś się należy. Szkoda, że już od wielu lat nie żyje. Mam nadzieję, że zachęciłem, byście zostali ze mną. A teraz zamilczmy.
Ania wyciągnęła wtyczkę tak gwałtownie, że chłopcy podskoczyli ze strachu. Cisza, która ich otoczyła, wcale nie brzmiała lepiej niż Nocne Radio.
– Myślicie, że przyjdzie do nas? – zapytała dziewczynka.
– Radia na pewno słuchało więcej osób – spróbował uspokoić ją Kacper, choć sam nie wyglądał na przekonanego.
– Z-z-zamknęliśmy drzwi na klucz? – wyjąkała. Natychmiast ruszyli na parter.
Zamknęli, dobrze o tym wiedzieli, ale woleli się upewnić. Później przeszli do sprawdzania okien. Marek wiedział, że to niedorzeczne – gdyby któreś było otwarte, wyziębiłby się cały dom, a na podłodze zebrałaby się góra śniegu. Jednak ostrożności nigdy za wiele.
Spoglądając na śpiący pod białą pierzyną zewnętrzny świat, tak upiornie spokojny, Marek nie potrafił sobie wyobrazić, że gdzieś tam jest człowiek, któremu chce się nocami ślęczeć przy mikrofonie i przerażać niewinnych ludzi.
– To nie było fajne – marudziła Ania. – Miało być straszenie, ale tylko trochę.
– Nikt do nas nie przyjdzie – zapewniał ją brat. – Dom jest zamknięty. Wystarczy poczekać do rana. Ale jeśli się boicie, to… może jednak posiedzimy u Krzyśka? – Nie czekając na odpowiedź, pomknął w stronę pokoju brata.
Niebieskie światło monitora oświetlało skupioną twarz najstarszego z rodzeństwa, reszta pokoju tonęła w ciemności. Wpakowali się we trójkę do środka i minęła dobra chwila, nim chłopak zauważył to niespodziewane wtargnięcie. Spauzował grę, zdjął olbrzymie słuchawki i przyjrzał im się zdziwiony.
– A wy tu co?
Usiedli na łóżku, jedno koło drugiego. Ania nerwowo spoglądała na okno.
– Przyszliśmy… zobaczyć, jak grasz – wyjaśnił Kacper.
– Nie puszczę was.
– Nie chcemy do komputera. Tylko sobie popatrzymy.
– Macie cały dom. Wynocha stąd.
– Powiemy mamie, że się nami nie opiekowałeś. A ci kazała.
– Macie pięć lat, żeby się wami zajmować? Nie. Macie za to pięć sekund, żeby się stąd stracić.
– Słuchaliśmy Nocnego Radia – wypaliła Ania. – I teraz się boimy.
Twarz Krzyśka nagle stężała.
– Co złapaliście?
Kacper chcąc nie chcąc streścił bratu audycję. Krzysiek z każdą chwilą coraz mocniej ściskał podłokietniki fotela.
– No dobra. Czyli dziś w nocy do kogoś przyjdzie gość z zaszytymi ustami. Możliwe, że do was – zgrabnie podsumował. – Wynoście się stąd.
– Co?
– Czemu?
– Myślicie, że jak w naszym domu pojawi się upiór – Krzysiek złapał Kacpra za fraki i zaczął ciągnąć po pokoju – to będę w stanie was obronić? – Chłopiec wylądował w przedpokoju. – Nie – Ania podzieliła ten sam los – sądzę.
Marek zdążył wybiec sam. Krzysiek zamknął im drzwi przed nosem i przekręcił klucz.
– Schowajcie się gdzieś do rana. Ale z dala ode mnie.
Przez ostatnie kilka dni Marek spał w pokoju Kacpra, na materacu, który trzeba było dopompowywać każdego wieczoru. Choć na piętrze bez trudu znalazłby się dla niego osobny pokój, z kuzynem było zabawniej. Już drugiej nocy przeprowadziła się do nich Ania. Nic więc dziwnego, że właśnie to pomieszczenie obrali za swoją twierdzę.
Próbowali zastawić drzwi komodą, ale nie dali rady jej przesunąć. Użyli więc fotela. Kacper włączył telewizor i próbował znaleźć kanał, na którym nie nadawali nic przerażającego ani krwawego, co o tej porze nie było łatwe. Ania i Marek zajęli pozycje przy oknie. Na zewnątrz śnieg wciąż mocno sypał, a upiorne sylwetki drzew wyrastały z wszechobecnej bieli niczym zastygli obrońcy domostwa. Albo napastnicy. W niektórych drzewach są ludzie.
Szczerze mówiąc, Marek miał już dość tego wieczoru.
– Idziemy spać? – zapytał. Spojrzeli na niego ze zgrozą, co najmniej jakby kazał im zaszyć sobie usta. – No co wy, naprawdę myślicie, że ten ktoś ma tyle odwagi, żeby się włamać? To pewnie jakiś pryszczaty dzieciak siedzi całe dnie w domu i z nudów wymyśla głupoty. Gdyby ktoś go nakrył przy tym radyjku, pewnie sam zesrałby się ze strachu.
– To nie dzieciak – sprzeciwił się Kacper. – O tym radiu mówi się już od kilkudziesięciu lat.
– Więc staruch. – Marek wiedział, że ich nie przekona, zaczął więc obserwować ogród za domem. Miał nadzieję, że w końcu się zmęczą i zasną.
Nagle coś dostrzegł.
– Macie latarkę?
Kiedy otworzył okno, uderzyło go zimno lutowej nocy. Skierował światło na śnieg i jęknął.
– Jest tu – wyszeptała Ania półprzytomna ze strachu.
Sypało bardzo mocno, więc ślady musiały być świeże.
– Może to zwierzę. – Nie poddawał się Marek. – A jeśli nawet człowiek, to mógł po prostu przechodzić.
– Po naszym ogródku? – zapytał Kacper. – Furtka jest zamknięta.
Zatrzasnęli okno czym prędzej. Ania i Kacper tak zbledli, że ledwo było ich widać na tle białej ściany. Marek poczuł, że udziela mu się ich strach.
Nagle kuzyn wyłączył telewizor i w przypływie bohaterstwa, którego chyba sam się po sobie nie spodziewał, ogłosił:
– Będziemy walczyć.
I zaczął szukać dla nich broni. Marek mógł wybrać pomiędzy sporym wazonem a zestawem na lekcję muzyki – fletem i cymbałkami. Cymbałki wyglądały solidnie, a flet był poręczny, więc chłopiec nie zastanawiał się długo. Ani dostała się szkolna encyklopedia, której twarda oprawa mogła rozkwasić nos. Kacper uzbroił się w scyzoryk – jedyną rzecz, którą naprawdę można było zrobić komuś krzywdę.
Czekali i nasłuchiwali. Z dołu dobiegł jakiś podejrzany dźwięk, jakby coś bardzo dużego stuknęło o drewno, ale to mógł być Krzysiek.
– Chcę do mamy. – Ania rozkleiła się i zaczęła płakać.
– Nie macie numeru na tę salę, gdzie mają zabawę? – zapytał Marek.
– Nie. – Kacper przytulił siostrę. – Zresztą co byśmy powiedzieli? Że słuchaliśmy Nocnego Radia?
Marek miał przeczucie, że taka wieść ściągnęłaby tu jego ciocię bardzo szybko.
– A sąsiedzi?
– Możemy poprosić, żeby któryś nas przenocował – podchwyciła Ania.
– Musielibyśmy wyjść z pokoju i przejść przez dom – stwierdził Kacper.
Nie zdecydowali się na to. Więc czekali. I słuchali.
Cisza. Cisza to coś pięknego.
Ania przez długi czas wpatrywała się przed siebie, niemal nie mrugając, aż Marek spojrzał w tym samym kierunku.
– Te drzwi od szafy były takie uchylone? – wyszeptała.
Szafa. Dwudrzwiowa. Wystarczająco duża, by ktoś mógł się w niej schować.
Drzwiom rzeczywiście brakowało jakiegoś centymetra do pełnego zamknięcia. Ania i Marek spojrzeli na Kacpra, który wyglądał, jakby zastanawiał się, co to w ogóle za mebel i co robi w jego pokoju.
– Nie wiem. Nie przyglądałem się.
– Może… ją otworzymy? – ostrożnie zasugerował Marek. – Żeby się upewnić.
Ochotników brakowało.
– Idź, Kacper – poprosiła Ania.
– Czemu ja?
– Bo to twoja szafa.
Ten argument najwyraźniej trafił do chłopaka, bo ze scyzorykiem wzniesionym niczym miecz zaczął zbliżać się do mebla.
Marek czuł, jak głośno bije mu serce. Podszedł do fotela, w każdej chwili gotów go odsunąć i uciec.
Kacper otworzył drzwi. Stojąc przy fotelu, Ania i Marek nie widzieli, co jest w środku. Domyślili się jednak bardzo szybko, gdy chłopak zaczął przeraźliwie wrzeszczeć.
Marek odsunął mebel, jakby ten nic nie ważył, i wybiegł do przedpokoju, byle dalej od tamtej szafy. Krzyk kuzyna gonił go jeszcze przez chwilę, po czym zapadła cisza. Chłopiec dotarł na parter. Choć wszędzie zostawili zapalone światło, ze strachu i tak stracił orientację. Zupełnie jakby wbiegł do innego domu, w którym nigdy nie był.
Zatrzymał się na sekundę, by zdecydować, co robić dalej. Zauważył pokój Krzyśka. Za nim znajdowała się łazienka. Przez chwilę rozważał, czy wybiec z domu, czy się schować. Do wyjścia było jednak dalej, wbiegł więc do łazienki i zamknął drzwi na klucz.
Usiadł na sedesie i próbował się uspokoić. Ania, co się z nią stało? Mgliście pamiętał, że wybiegła za nim, ale później stracił ją z oczu. A Kacper? Co ten potwór mu zrobił?
Spojrzał na swoje dłonie. Zgubił gdzieś flet, zostały mu cymbałki.
Musiał uciec z tego domu. Okno w łazience znajdowało się wysoko, ale mógłby spróbować się wspiąć…
Ktoś zapukał do drzwi.
Przez kilka uderzeń serca Marek był bliski utraty przytomności.
– To ja, Kacper.
Usłyszał swojego kuzyna, ale czy to na pewno on stał za drzwiami? Ta istota w radiu nie odezwała się ani słowem, może nie miała swojego głosu i przemawiała językami ofiar?
– Tam nic nie było. Zobaczyłem mój garnitur i się przestraszyłem. Wziąłem to… za coś innego.
To ma sens, pomyślał Marek. Na pewno większy niż upiór w szafie. Ten nagły przypływ racjonalności zaowocował lekkim uchyleniem drzwi.
Stał za nimi Kacper. Tylko on. Wystraszyli się ubrania. I tyle.
– Gdzie Ania? – spytał chłopak.
– R-rozdzieliliśmy się.
– Znajdziemy ją i wracamy.
Mogli po prostu krzyknąć jej imię, ale się na to nie odważyli. Marek podejrzewał, że ukryła się gdzieś na piętrze, więc poszli tam i zaczęli sprawdzać pokoje. Wszystkie były puste.
– Musiała pobiec za tobą na dół – stwierdził Kacper.
Wtedy usłyszeli słowa dobiegające ze strychu. Czy to tam schowała się Ania?
Kacper szedł pierwszy, z wysoko uniesionym scyzorykiem. Był w połowie wysokości schodów, kiedy zorientował się, że głos z góry wcale nie należy do jego siostry.
– Wyłączyliśmy je – wyszeptał.
Dźwięk Nocnego Radia sączył się z pogrążonego w półmroku strychu. Upiorny głos odczytywał fragment powieści:
– …uliczkami czarnymi jak grzech. Stał tam, nieopodal gospody, blady niby trup. Gdyby ktoś poświecił kagankiem w worek, który trzymał w ręce, zobaczyłby sączącą się krew.
– Wyłączyliśmy – upierał się Kacper. Wejście po schodach nagle wydało się równie trudne jak zdobycie K2 zimą.
Krzyk Ani zagłuszył radio. Dochodził z dołu.
Kacper wahał się tylko przez sekundę.
– Nie dostanie mojej siostry – powiedział i pobiegł na dół.
– …nocami spoglądali przez okna i wiedzieli, że gdzieś pośród labiryntu uliczek miasta Na'anhnawana niesie się odgłos jego kroków.
Marek został sam w towarzystwie Nocnego Radia. Miał dość. Musiał stąd uciec. Wiedział jednak, że za nic w świecie nie odważy się zejść na parter.
Zwłaszcza gdy usłyszał krzyk kuzyna, ucięty jak nożem.
– Czuli jego obecność, jak cień przylepiony do ich strachu.
Jakoś doczłapał do pokoju Kacpra, gdzie przywitały go flet leżący na podłodze i otwarta szafa. Pożyczył od kuzyna grubą kurtkę, znalazł też jakieś stare buty. Otworzył okno.
Najpierw rozważał skok z parapetu, potem postanowił się na nim uwiesić. Ręce niemal od razu zamarzły mu na kość, palce ślizgały się w śniegu, gdy próbował przerzucić nogi na zewnątrz.
Nagle poczuł, że parapet wyślizguje mu się z rąk, jakby cały dom postanowił się odsunąć. Marek runął na ziemię i zatonął w bieli.
Minęła chwila, nim wykopał się ze śniegu. Chyba był cały.
Gorzej, że wylądował pod oknem kuchni. A w niej rozgrywała się scena jak z horroru.
Nie patrz, prosił sam siebie. Uciekaj.
Ale i tak spojrzał.
Istota wyglądała jak wysoki i bardzo chudy mężczyzna. Ubrany na czarno, tylko szal skrywający część twarzy miał barwę krwi. Spod niego widać było usta – zszyte, poranione, fioletowe od blizn i opuchlizny.
Przybysz trzymał skomlącą Anię przed sobą i olbrzymią cerówką zaszywał jej usta. Gruba czarna nić falowała przy jego ręce niczym wstążka gimnastyczki.
Kacper leżał pod drzwiami kuchni z zakrwawionym nosem. Czekał na swoją kolej.
Istota wyjęła niepozorny nożyk i nachyliła się nad dziewczynką. Marek był pewien, że poderżnie jej gardło, jednak ofiarą została nitka. Intruz skończył z Anią, więc pchnął ją na podłogę i zwrócił się ku Kacprowi.
Nagle obejrzał się za siebie i dostrzegł Marka.
Chłopiec oddychał głęboko, próbując powstrzymać krzyk. Chciał zerwać się do biegu, jednak tylko cicho się wycofał, czując na sobie spojrzenie czarnych, błyszczących oczu. Kiedy przechodził przez bramę, musiał przytrzymać się jej obiema rękami.
Na ulicy panowała taka cisza, że niemal można było usłyszeć padający śnieg. Wszystkie domy wyglądały na pogrążone w zimowym śnie. Marek dotarł do furtki najbliższych sąsiadów i nacisnął dzwonek.
Nikt się nie zjawił.
Spojrzał na dom kuzyna. To coś mogło w każdej chwili wyjść. Zadzwonił raz jeszcze, bez rezultatu, a potem ruszył dalej.
Przy kolejnej furtce do płotu doskoczył wielki pies. Szczekał głośno, ale nie dość, by zbudzić swoich właścicieli.
Marek postanowił znaleźć dom, w którego oknie pali się światło. Szedł dalej, z każdym krokiem coraz bardziej pewny, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Gdy mijał duże drzewo, wydawało mu się, że wewnątrz pnia ktoś skrobie. To śnieg ugina gałęzie – przekonywał sam siebie.
Dotarł do okolicy, gdzie domów było mniej, a śnieg sięgał mu niemal do kolan. Minął budynek starego młyna. Drewniana budowla wyglądała, jakby miała się zawalić od podmuchu wiatru, który złapią skrzydła wiatraka. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego Kacper nigdy nie pokazał mu tego miejsca. Szybko przypomniał sobie odpowiedź. Młyna już dawno nie było.
Zebrał w sobie siły i ruszył jeszcze szybciej. Dostrzegł światło, nieco dalej, tuż przy granicy lasu, i poczuł się jak dryfujący rozbitek, który ujrzał latarnię morską. Tak, to dom – upewnił się, podchodząc bliżej. Drewniana, wiekowa chałupa. Oczami wyobraźni ujrzał, jak jej mieszkańcy udzielają mu pomocy.
Byle tylko nie słuchali radia.
Szedł teraz wzdłuż linii lasu. Kątem oka zauważył ścieżkę prowadzącą między drzewa, zastanawiająco wyraźną, biorąc pod uwagę noc i śnieżycę. Kiedy zdał sobie sprawę, że stoi na niej coś, co przypomina ludzką sylwetkę, zaczął biec.
Byle do światła. Był jak największa i najbardziej przerażona ćma świata. Byle dalej od zimna i ciemności. To już blisko.
Gdy zajrzał do środka przez okno, zobaczył mieszkańca chałupy. Siedział przy stoliku, pochylał się nad czymś. Nad mikrofonem.
Pod Markiem ugięły się kolana. Musiał wstać, uciec w inną stronę, znaleźć coś… cokolwiek. Ale nie miał siły i było mu tak zimno. A w dodatku ktoś się do niego zbliżał.
Śnieg skrzypiał coraz głośniej, aż zapadła cisza. Nad Markiem stanął upiór z zaszytymi ustami.
Kiedy chłopiec poczuł, że otwiera usta do krzyku, którym z pewnością zbudziłby całą wioskę, wsadził twarz w śnieg. Najadł się go, ale zachował ciszę. Gdy zaczęło mu brakować powietrza, podniósł głowę.
Upiór wciąż nad nim stał. Położył chudą rękę na głowie chłopca i pogłaskał go czule, po czym ruszył w stronę drewnianej chałupy. Marek widział go jeszcze przez okno, jak zajmuje miejsce obok prowadzącego Nocne Radio. Ten powiedział kilka niesłyszalnych słów, a potem siedzieli w milczeniu.
Marek wstał i ruszył w stronę domu kuzynostwa. Jakoś udało mu się znaleźć drogę, choć młyn zniknął, a duże drzewo nie wydawało żadnych podejrzanych odgłosów.
W milczeniu pomagał Kacprowi i Ani, gdy ratownicy opatrywali im usta. Kiedy policjant zapytał go, co zaszło, nic nie odpowiedział. Ciocia i mama próbowały się od niego czegoś dowiedzieć, ale też nic nie wskórały. Psychologowi nie poszło wiele lepiej.
Minęło wiele miesięcy, nim Marek w końcu odważył się odezwać.