– Chyba ulokowano tutaj centralę dowodzenia. – Fenrir rozejrzał się uważnie. Pokręcił głową. – Warto zajmować się tym złomem? Mam wrażenie – kontynuował z niesmakiem – że ten zakichany krążownik zaraz pójdzie na dno. Razem z nami.
– Przecież doskonale pływamy. – Zachs z uwagą studiował plany okrętu. Ocalały w budynku położonym na przedmieściach. – Basen portowy jest płytki – ciągnął. – Kadłub osiądzie na dnie. Wspaniała jednostka!
Mocno postukał w nisko zwieszony metalowy strop kabiny. Odpowiedziało dźwięczne echo, poprzedzone tumanem kurzu.
Fenrir i Zachs zgodnie kichnęli.
– Nie rozumiem, czemu chcesz odrestaurować pozostałość po dawnych czasach. – Fenrir wyraźnie się skrzywił. – Kupa szmelcu… Do niczego nam się nie przyda. Mamy inne, ważniejsze zadania.
Obaj niespodziewanie usłyszeli podniecone okrzyki. Reszta ekipy penetrowała dolne pokłady. Wyglądało na to, że grupa zwiadowcza znalazła coś naprawdę ciekawego. Może dotarła już do reaktora.
Gąszcz grodzi tłumił przekaz, jednak głosy wyraźnie emanowały wielkim zadowoleniem.
– Kupa szmelcu? – z irytacją powtórzył Zachs. – Po wodowaniu nikt już nie dokończył budowy. Zabrakło czasu. Jednak jest sprawny.
Przez ekran czytnika przesuwały się szczegóły konstrukcji. Zachs wyregulował ostrość obrazu.
– Potrzebujemy go dla celów strategicznych. Wielu okrętów… – ciągnął. – Nie mówimy o tym głośno, jednak zbliża się końcowe rozstrzygnięcie. Nadchodzi.
Pokręcił głową.
– Fenrir, dziwię się, że tego nie rozumiesz. – Nasilił głos. – Mam wrażenie, że chciałbyś żyć jak dawniej – pod ziemią, w tunelach, składach i schronach. Pragnie tego wielu… To się już nieodwołalnie skończyło.
Wzrok Zachsa skierował się na wysokie przedmioty przed wypiętrzoną konstrukcją. Jeden górował nad resztą.
– Musimy przetrwać, Fenrir. Trudne zadanie. – Szef ekipy ciężko westchnął. – To, zdaje się, jest fotel dowódcy? Stoi, co oczywiste, przed pulpitem kierowania.
Wskazał największy postument. Kolejne pacnięcia wyzwoliły nowe obłoki pyłu.
Zachs rozsiadł się wygodnie.
– Wielu zadowala obecny stan – ciągnął suchym tonem. – To prawda, że osiągnęliśmy bardzo dużo. Jednak nic nie jest dane raz na zawsze. Toczymy ciężką i krwawą wojnę. Składamy daninę ofiar… Z trudem wygrywamy tę walkę.
Przerwał. Może chciał precyzyjnie sformułować kolejne zdania.
– Zastanawiam się – kontynuował – czy gdzieś indziej nasi bracią zwyciężają? Nie mamy takiej pewności. Fenrir, po prostu myśl w większej skali.
Towarzysz wolno pokiwał głową. Niepewnym gestem potarł czubek wąskiego nosa.
– Podejmiemy nową ekspansję? – spytał z wahaniem. – Mamy naprawdę spory obszar do zasiedlenia. Cały kontynent, a nawet dwa! Wystarczy.
Nie czekając na odpowiedź, zabrał się za ścieranie kurzu z plakietki, wieńczącej górny rant pulpitu. Odsłonił metalową płaskorzeźbę i łukowaty napis.
– USS „Wichita”… – wolno przeczytał inskrypcję. Fenrir błyskawicznie nauczył się języka wymarłych mieszkańców kontynentu. – Jeśli dobrze pamiętam, to nazwa miasta. Od dawna są już nasze.
– Były nasze – poprawił go Zachs. – Niemało z nich straciliśmy. Te skurwysyny uparcie atakują – i odnoszą sukcesy. Chcą zapewnić sobie bazy aprowizacyjne i bezpieczne miejsca pobytu.
Fenrir z trudem poskromił rozbawienie. Rozśmieszyło go, że jego przełożony używa przekleństw stosowanych przez ludzi. Często się z tym spotykał.
– Wrogowie mogą ściągnąć posiłki. Z pozostałych kontynentów, jeśli jeszcze istnieją, archipelagów, pojedynczych wysp… Potrzebujemy okrętów! – Zachs wrócił do poprzedniego wątku rozmowy. – Przeciwnicy szybko się rozmnażają i równie szybko mutują. Bez przerwy olbrzymieją, a jeszcze nie osiągnęli finalnego stadium. Tak twierdzą nasi uczeni.
Chrząknął.
– Rozbijemy ich konwoje i poślemy na dno. Przewidywanie i planowanie, Fenrir. – Zachs formułował zdania tak, jakby prowadził wykład. – Nie możemy wykluczyć żadnej możliwości. I wtedy wygramy.
Fenrir przez chwilę przetrawiał usłyszane słowa.
– Jeżeli dobrze pamiętam, karaluchy boją się wody. Chyba przesadzasz. – Fenrir skupił się na wyraźnym sformułowaniu przekazu. Uznał, że może być ważny. – Wybiegasz w odległą przyszłość. Przedstawiasz bardzo mgliste spekulacje.
W ślepiach Zachsa zapaliły się czerwone ogniki. Znamionowały gniew.
– Za bardzo wybiegam w przyszłość? – powtórzył. – Pamiętasz, jak my, szczury, zmieniliśmy się? Jak przepoczwarzyła nas nuklearna pożoga, stulecia radiacji i walka o przetrwanie?
Przekaz nabrał siły.
– Od dawna przesyłamy sobie myśli. Urośliśmy, jesteśmy o wiele doskonalsi od ludzi. Zapominasz, że karaluchy przeszły tę samą drogę. Może nawet zmieniają się szybciej od nas. O wiele szybciej…
Poprawił ułożenie ogona na siedzisku.
– Zbliża się ostateczne rozstrzygnięcie – ciągnął z namysłem. – Musimy wygrać, inaczej sczeźniemy. Z „Wichitą” nasze szanse wielokrotnie rosną.
Przez kilkanaście sekund milczał.
– Gdy nauczymy się mówić – Zachs wyszczerzył kły w przypominającym uśmiech grymasie potężnego pyska – przez lata będziemy śpiewali pieśni o naszym tryumfie…
29 października 2015 r. Roger Redeye
Jako ilustrację wykorzystałem zdjęcie, przedstawiające nieukończony i całkowicie zapomniany krążownik rakietowy “Ukraina”. Pozostałe trzy jednostki tej klasy nadal pełnią aktywną służbę w marynarce wojennej Federacji Rosyjskiej.
Źródło – http://www.smartage.pl/zapomniany-krazownik-rakietowy-ukraina/